niedziela, 17 września 2017

It ends with us - rdz.3

Sześć miesięcy później

- O.
Tylko tyle mówi.
Moja mama odwraca się i ocenia budynek, przejeżdżając palcem po parapecie. Podnosi warstwę kurzu i rozciera między palcami.
- To…
- Wiem, że to wymaga wiele pracy – przerywam. Wskazuję na okno za nią. – Ale spójrz na wystawę. Ma potencjał.
Ogląda okno, potakując. Pojawia się ten dźwięk, który wydaje czasem z głębi gardła, gdy się z czymś zgadza z cichym pomrukiem, ale jej usta pozostają zaciśnięte. To oznacza, że właściwie się nie zgadza. I wydaje ten dźwięk. Dwa razy.
Pokonana opuszczam ręce.
- Myślisz, że to było głupie?
Lekko kręci głową.
- To zależy co będzie dalej, Lily – mówi. W budynku wcześniej była restauracja i wciąż pełno tu starych stołów i krzeseł. Moja mama podchodzi do pobliskiego stołu, wyciąga jedno z krzeseł i na nim siada.
- Jeśli się uda i twoja kwiaciarnia odniesie sukces, ludzie powiedzą, że to była odważna, śmiała i mądra decyzja biznesowa. Ale jeśli się nie uda i stracisz cały spadek…
- To ludzie powiedzą, że to była głupia decyzja biznesowa.
Wzrusza ramionami.
- Tak to działa. Sama to wiesz, w końcu masz dyplom z handlu. – Rozgląda się po pokoju, powoli, jakby oglądała go takim jaki będzie za miesiąc. – Tylko upewnij się, że będzie odważnie i śmiało, Lily.
Uśmiecham się. Na to mogę się zgodzić.
- Nie mogę uwierzyć, że go kupiłam nie pytając cię najpierw o zdanie – mówię siadając przy stole.
- Jesteś dorosła. Wolno ci – mówi, ale słyszę cień zawodu w jej głosie. Myślę, że czuje się jeszcze bardziej samotna teraz, gdy coraz mniej jej potrzebuję. Minęło już sześć miesięcy od śmierci ojca i mimo, że nie był dobrym towarzyszem, musi być jej dziwnie samej. Dostała pracę w szkole podstawowej, więc jednak się tu przeprowadziła. Wybrała niewielkie przedmieścia na obrzeżach Bostonu. Kupiła  przytulny dom z dwiema sypialniami przy ślepej uliczce z wielkim podwórkiem. Marzę o zrobieniu tam ogrodu, ale trzeba by się nim codziennie zajmować. Jedna wizyta na tydzień to moja granica. No może dwie.
- Co zamierzasz zrobić z tymi gratami? – pyta.
Ma rację. Strasznie dużo tu gratów. Sprzątanie zajmie mi wieczność.
- Nie mam pojęcia. Zdaje się, że czeka mnie niezła harówka, zanim będę mogła chociaż pomyśleć o dekorowaniu.
- Do kiedy pracujesz w tej firmie marketingowej?
Uśmiecham się.
- Do wczoraj.
Wzdycha i kręci głową.
- Oj Lily. Mam nadzieję, że ci się uda.
Obie wstajemy, gdy otwierają się drzwi. Półki blokują drzwi, więc wychylam się  by zobaczyć wchodzącą kobietę. Jej oczy przez chwilę oglądają pokój aż mnie dostrzega.
- Cześć – mówi machając. Jest śliczna. Jest ładnie ubrana, ale ma białe spodnie capri. To aż prosi się o katastrofę w tym całym kurzu.
- W czym mogę pomóc?
 Wciska torebkę pod pachę i podchodzi do mnie wyciągając dłoń.
- Jestem Allysa – mówi. Podaję jej dłoń.
- Lily.
 Rzuca kciuk ponad swoim ramieniem.
- Przed wejściem wisi ogłoszenie, że jest potrzebna pomoc.
Patrzę ponad jej ramieniem unosząc brew.
- Naprawdę? – Nie wieszałam żadnego ogłoszenia.
Kiwa głową a później wzrusza ramionami.
- Właściwie to wygląda na stare – mówi. - Pewnie już trochę tam wisi. Wyszłam na spacer i zobaczyłam ogłoszenie. Po prostu byłam ciekawa.
Od razu ją lubię. Ma miły głos, a uśmiech wydaje się szczery.
Moja mama kładzie mi rękę na ramieniu i pochyla się by mnie pocałować w policzek.
- Muszę iść – mówi. – Dziś jest dom otwarty.
Żegnam się z nią i patrzę jak wychodzi, po czym zwracam uwagę na Allysę.
- Właściwie to jeszcze nikogo nie zatrudniam – mówię. Macham ręką po pokoju. – Otwieram kwiaciarnię, ale to przynajmniej za kilka miesięcy. – Nie powinnam niczego z góry zakładać, ale ona nie wygląda na kogoś, kto zgodził by się na pracę za minimum krajowe. Jej torebka pewnie kosztuje więcej niż ten budynek.
Oczy jej się świecą.
- Naprawdę? Kocham kwiaty! – Obraca się i mówi. – To miejsce ma spory potencjał. Na jaki kolor je pomalujesz?
Zginam rękę i łapię się za łokieć. Odpowiadam bujając się na piętach.
- Nie jestem pewna. Godzinę temu dostałam klucze od budynku, więc właściwie to nie myślałam jeszcze nad wystrojem.
- Lily, tak?
Kiwam głową.
- Nie będę udawać, że mam w tym kierunku jakieś wykształcenie, ale to moje absolutnie ulubione zajęcie. Jeśli potrzebujesz pomocy, zrobię to za darmo.
Przekrzywiam głowę.
 - Pracowałabyś za darmo?
Kiwa głową.
- Właściwie to nie potrzebuję pracy. Po prostu zobaczyłam ogłoszenie i pomyślałam „Co mi tam?” Czasem się zwyczajnie nudzę. Chętnie Ci pomogę w czym tylko chcesz. Sprzątać, dekorować, wybierać kolory farb. Jestem Pinterestową dziwką. – Coś za moimi placami przykuwa jej uwagę i wskazuje na to. – Mogłabym wziąć te połamane drzwi i zrobić z nich coś wspaniałego. Właściwie to ze wszystkich tych rzeczy. Wiesz, prawie wszystko może się przydać.
Rozglądam się po pokoju, doskonale zdając sobie sprawę, że sama się z tym nie uporam.  Pewnie połowy tych rzeczy nawet sama nie podniosę. I tak musiałabym kogoś zatrudnić.
- Nie pozwolę ci pracować za darmo. Ale jeśli mówisz poważnie to mogę ci dać 10 dolarów za godzinę.
Zaczyna klaskać i gdyby nie miała na nogach szpilek pewnie zaczęłaby podskakiwać.
- Kiedy mogę zacząć?
Patrzę na jej białe capri.
- Może być jutro? Pewnie wolałabyś ubrać się w coś gorszego.
Macha ręką i kładzie swoją torbę z Hermesa na zakurzonym stole obok niej.
- Bzdura – mówi. – Mój mąż ogląda mecz Bruinów w barze niedaleko stąd. Wolałabym zostać z tobą i już zacząć.

***

Dwie godziny później, jestem pewna, że poznałam swoja nową najlepszą przyjaciółkę. I naprawdę jest Pinterestową dziwką.
Piszemy „Zostawić” i „Wyrzucić” na karteczkach samoprzylepnych i oblepiamy wszystko w pokoju. Wierzy, że wszystko można tak przerobić by nabrało wartości, więc wymyślamy nowe przeznaczenie prawie dla 75% rzeczy w budynku. Mówi, że resztę może wyrzucić jej mąż, kiedy będzie mieć wolną chwilę. Gdy już wiem co zrobimy z tymi wszystkimi rzeczami, łapę długopis i notes i siadamy na stołach by spisać pomysły na wystrój.
- Dobrze – mówi opierając się o krzesło. Chce mi się śmiać, bo jej białe capri są całe brudne, ale jej to nie obchodzi. – Masz jakiś plan odnośnie tego miejsca?
- Mam jeden – mówię. – Chcę osiągnąć sukces.
Śmieje się.
- Nie mam wątpliwości ci się uda. Ale potrzebujesz jakiejś wizji.
Myślę o tym co powiedziała moja mama. „Tylko upewnij się, że będzie odważnie i śmiało, Lily.” Uśmiecham się i prostuję na krześle.
- Odważnie i śmiało – mówię. – Chcę by to miejsce było inne. Chcę zaryzykować.
Mruży oczy żując końcówkę długopisu.
- Przecież tylko sprzedajesz kwiaty – mówi. – Jak możesz być odważna i śmiała z kwiatami?
Rozglądam się po pokoju próbując sobie wyobrazić to co mam na myśli. Czuję świerzbienie i niepokój jakbym była u progu genialnego pomysłu.
- Jakie słowa jako pierwsze przychodzą ci do głowy, gdy myślisz o kwiatach? – pytam jej.
Wzrusza ramionami.
- Nie wiem. Że są słodkie? Są żywe, więc sprawiają, że myślę o życiu. I może różowy kolor. I wiosna.
- Słodkie, życie, róż, wiosna – powtarzam. – Allysa, jesteś genialna. – Wstaję i zaczynam chodzić po pokoju. – Weźmiemy wszystko to co wszyscy kochają w kwiatach i zrobimy tego przeciwieństwo!
Krzywi się dając mi znać, że nie nadąża.
- Dobrze – mówię. – A gdyby tak, zamiast wystawiać słodką stronę kwiatów, pokażemy ich złą stronę? Zamiast różowych akcentów, weźmiemy ciemniejsze, jak ciemny fiolet albo nawet czarny.  I zamiast wiosny i życia, będziemy celebrować zimę i śmierć.
Oczy Allysy robią się wielkie.
- Ale… co jeśli ktoś chce różowe kwiaty?
- Cóż, oczywiście damy im to czego chcą. Ale damy im też to czego jeszcze nie wiedzą, że chcą.
Drapie się po policzku.
- Więc myślisz o czarnych kwiatach?
Wygląda na zmartwioną i wcale jej nie winię. Widzi tylko najciemniejszą stronę mojego pomysłu. Znów siadam przy stole i próbuję ją przekonać.
- Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie ma złych ludzi. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, którzy czasem robią złe rzeczy. Zapamiętałam to, bo to jest takie prawdziwe. Wszyscy mamy w sobie trochę dobra i zła. Chcę by to był nasz motyw przewodni. Zamiast malować ściany na ohydnie słodki kolor, pomalujemy je na ciemny fiolet z czarnymi akcentami. I zamiast robić zwykłą pastelową wystawę z kwiatów  w nudnych kryształowych wazach, które przywodzą na myśl życie, pójdziemy po bandzie. Odważnie i śmiało. Wystawimy ciemne kwiaty zapakowane w skórę albo srebrne łańcuchy. I zamiast wkładać je w kryształowe wazony, wetkniemy je w czarny onyks albo… nie wiem… wazy z fioletowego aksamitu ze srebrnymi ćwiekami. Pomysłów jest nieskończenie wiele. – Znów wstaję. – Na każdym rogu są kwiaciarnie dla ludzi kochających kwiaty. Ale która kwiaciarnia jest dla ludzi, którzy nienawidzą kwiatów?
Allysa kręci głową.
- Żadna – szepcze.
- Dokładnie. Żadna.
Gapimy się a siebie przez chwilę, ale dłużej nie wytrzymuję. Pełna ekscytacji zaczynam się śmiać jak małe dziecko. Allysa też zaczyna się śmiać, podskakuje i mnie przytula.
- Lily to takie pokręcone, to jest genialne!
- Wiem. – Znów jestem pełna energii. – Muszę usiąść i napisać biznes plan! Ale moje przyszłe biuro jest pełne starych skrzynek po warzywach!
Idzie na tyły sklepu.
- Cóż, zabierzmy je stąd i chodźmy kupić ci biurko!
Wciskamy się do biura i zaczynamy po kolei wynosić skrzynki na zaplecze. Staję na krześle układając wyższe stosy, tak byśmy miały więcej miejsca.
- Będą doskonałe na wystawę, którą mam na myśli. – Podaje mi dwie następne skrzynki i wychodzi, a gdy staję na palcach  upychając je na samej górze  stos zaczyna się przewracać. Próbuję się czegoś złapać, ale skrzynki zrzucają mnie z krzesła. Gdy ląduję na podłodze, czuję, że moja stopa wygięła się nie tak jak trzeba. Po czym ostry ból przeszywa moją nogę aż do palców u stóp.
Allysa wraca  szybko do pokoju i zdejmuje ze mnie dwie skrzynki.
- Lily – mówi. – O mój Boże, wszystko w porządku?
Podnoszę się do pozycji siedzącej, nie próbując nawet stawać na nodze. Kręcę głową.
- Moja kostka.
Natychmiast zdejmuje mój but i wyciąga telefon z kieszeni. Zaczyna wybierać numer i patrzy na mnie.
- Wiem, że to głupie pytanie, ale masz tu może lodówkę z lodem w środku?
Kręcę głową.
- Tak myślałam – mówi. Przełącza rozmowę na głośnik i kładzie telefon na podłodze podwijając mi nogawkę. Krzywię się, ale nie z bólu. Po prostu nie mogę uwierzyć, że zrobiłam coś tak głupiego. Jeśli noga jest złamana mam przechlapane. Właśnie wydałam cały spadek na budynek, którego przez kilka miesięcy nie będę mogła remontować.
- Heej Issa – śpiewny ton dobiega z jej telefonu. – Gdzie jesteś? Mecz już się skończył.
Allysa podnosi telefon i przykłada go do ust.
- W pracy. Słuchaj, potrzebuję…
Facet jej przerywa i mówi:
- W pracy? Kochanie, ty nie masz pracy.
Allysa kręci głową i mówi:
- Marshall, słuchaj. To sytuacja awaryjna. Moja szefowa chyba skręciła kostkę. Musisz przynieść trochę lodu do…
Przerywa jej ze śmiechem.
- Twoja szefowa? Kochanie, ty nie msz pracy – powtarza.
Allysa przewraca oczami.
- Marshall, czy ty jesteś pijany?
- To dzień onesie (*śmieszne piżamowe kombinezony dla dorosłych) – bełkocze go telefonu. – Wiedziałaś o tym kiedy nas tu podrzucałaś, Issa. Darmowe piwo do…
Jęczy.
- Daj do telefonu mojego brata.
- Dobra, dobra – Marshall mamrocze. Przez chwilę z telefonu dobiega szum a potem:
- Taa?
Allysa podaje nasz adres.
- Przyjdź szybko. Proszę. I weź ze sobą worek lodu.
- Tak jest proszę pani – mówi. Jej brat też brzmi jakby był lekko pijany. Słychać śmiech a później jeden z mężczyzn mówi:
- Jest w złym humorze – i połączenie się zrywa.
Allysa wkłada telefon z powrotem do kieszeni.
- Poczekam na nich na zewnątrz. Są niedaleko stąd. Poradzisz sobie?
Kiwam głową i sięgam do krzesła.
- Może powinnam spróbować na niej stanąć?
Allysa popycha moje ramiona aż znów opieram się o ścianę.
- Nie, nie ruszaj się. Poczekaj aż przyjdą, dobrze?
Nie mam pojęcia jak może mi pomóc dwóch pijanych facetów, ale kiwam głową. Zachowuje się jak moja szefowa a nie nowy pracownik i w tym momencie trochę się jej boję.
Czekam na zapleczu jakieś dziesięć minut, kiedy w końcu słyszę jak otwierają się drzwi wejściowe.
- Co do cholery? – powiedział męski głos. – Dlaczego jesteś sama w tym przerażającym budynku?
- Jest na zapleczu – słyszę jak Allysa mówi. Wchodzi a za nią facet ubrany w onesie. Jest wysoki, szczupły, chłopięco przystojny z dużymi, szczerymi oczami i głową pełną ciemnych, potarganych, proszących się o strzyżenie włosów. Trzyma worek z lodem.
Czy już wspominałam, że jest ubrany w onesie?
Mówię o poważnym, dorosłym mężczyźnie w kombinezonie Sponge Boba Kanciastoportego.
- To twój mąż? – pytam jej unosząc brew. Allysa przewraca oczami.
- Niestety – mówi, zerkając na niego. Za nimi wchodzi następny facet (też w onesie), ale skupiam się na Allysie, która tłumaczy dlaczego są ubrani w piżamy w zwykłe środowe popołudnie. – W barze niedaleko stąd dają darmowe piwo każdemu, kto przyjdzie ubrany w onesie na mecz Bruinów. – Podchodzi do mnie i gestem nakazuje facetom by poszli za nią. – Spadła z krzesła i boli ją kostka – mówi do tego drugiego faceta. Omija on Marshalla i pierwszą rzeczą jaką zauważam są jego ręce.
Jasna cholera. Znam te ręce.
To ręce neurochirurga.
Allysa jest jego siostrą? Siostrą, która jest właścicielką całego ostatniego piętra, z mężem, który pracuje w piżamie i zarabia siedmiocyfrowe kwoty rocznie?
Jak tylko moje oczy spotykają oczy Ryle’a, na jego twarz występuje uśmiech. Nie widziałam go – Boże, kiedy to było – sześć miesięcy? Nie mogę powiedzieć, że o nim nie myślałam przez te sześć miesięcy, bo myślałam o nim sporo. Ale nigdy nie myślałam, że jeszcze go zobaczę.
- Ryle, to jest Lily. Lily, mój brat Ryle – mówi wskazując na niego. – A to jest mój mąż Marshall.
Ryle podchodzi do mnie i klęka.
- Lily – mówi do mnie z uśmiechem. – Miło mi cię poznać.
To oczywiste, że mnie pamięta – widzę to w jego znaczącym uśmiechu. Ale, tak jak i ja, udaje, że widzimy się po raz pierwszy. Nie jestem pewna czy jestem w nastroju tłumaczyć jak tak naprawdę się poznaliśmy.
Ryle dotyka mojej kostki i bada ją.
- Możesz nią poruszać?
Próbuję nią ruszyć, ale ostry ból przeszywa całą moją nogę. Zasysam powietrze przez zęby i kręcę głową.
- Jeszcze nie. Boli.
Ryle wskazuje na Mashalla.
- Znajdź coś do czego można wsadzić lód.
Allysa wychodzi z Marshallem z pokoju. Gdy już ich nie ma, Ryle patrzy na mnie z szerokim uśmiechem na ustach.
- Nie policzę ci za to, tylko dlatego, że jestem lekko nietrzeźwy – mówi mrugając.
Przekrzywiam głowę.
- Gdy się poznaliśmy byłeś naćpany. Teraz jesteś pijany. Zaczynam się martwić, że nie uda ci się zostać bardzo wykwalifikowanym neurochirurgiem.
Śmieje się.
- Tak by się mogło wydawać – mówi. – Ale uwierz mi, że bardzo rzadko ćpam i to jest pierwszy wolny dzień od ponad miesiąca, więc naprawdę potrzebowałem piwa. Albo pięciu.
Marshall wraca lodem owiniętym w starą szmatę. Wręcza go Ryle’owi, który przykłada go do mojej kostki.
- Potrzebuję apteczki pierwszej pomocy, którą masz w bagażniku. – Ryle mówi Allysie. Ona kiwa głową i łapie Marshalla za rękę wyciągając go znów z pokoju.
Ryle przyciska dłoń do spodu mojej stopy.
- Naciśnij na moją rękę – mówi.
Naciskam kostkę. Boli, ale daję radę przesunąć jego dłoń.
 - Czy jest złamana?
Porusza moja stopą i mówi:
- Nie wydaje mi się. Poczekajmy kilka minut i zobaczymy czy dasz radę na niej stanąć.
Kiwam głową i patrzę jak się poprawia na wprost mnie. Siada po turecku i kładzie sobie na kolana moją stopę. Rozgląda się po pokoju i z powrotem skupia się na mnie.
- Co to za miejsce?
Uśmiecham się odrobinę za szeroko.
- Lily Bloom’s. Za jakieś dwa miesiące będzie tu kwiaciarnia.
Mogę przysiąc, że cała jego twarz rozświetla się dumą.
- No co ty – mówi. – Zrobiłaś to? Naprawdę otwierasz swój własny biznes?
Kiwam głową.
- Tak. Pomyślałam, że lepiej spróbować teraz póki jestem jeszcze wystarczająco młoda by odbić się po porażce.
Jedną ręką trzyma lód przy mojej kostce, drugą trzyma moją bosą stopę. Sunie kciukiem w tą i z powrotem, jakby to, że mnie dotyka nic nie znaczyło. Ale to jego dłoń na mojej stopie bardziej czuję, niż ból w kostce.
- Wyglądam idiotycznie, nie? – pyta spoglądając na swój czerwony kombinezon.
Wzruszam ramionami.
- Przynajmniej nie wybrałeś żadnej postaci. To ci daje trochę więcej dojrzałości niż SpongeBob.
Śmieje się, ale jego uśmiech zaraz znika, gdy przysuwa głowę do drzwi za mną. Przygląda mi się z zachwytem.
- W dzień jesteś jeszcze ładniejsza.
W takich momentach nienawidzę mieć rudych włosów i bladej skóry. Zawstydzenie nie pokazuje się tylko na moich policzkach – cała moja twarz, ramiona i szyja są zarumienione.
Opieram głowę o ścianę za mną i przyglądam mu się tak jak on przygląda się mi.
- Chcesz usłyszeć nagą prawdę?
Kiwa głową.
- Chciałam wrócić na twój dach więcej niż raz. Ale za bardzo się bałam, ze tam będziesz. Przez ciebie się denerwuję.
Jego palce przestają się poruszać po mojej stopie.
- Moja kolej?
Kiwam głową.
Mruży oczy i kładzie dłoń pod moją stopą. Wolno błądzi palcami od moich palców po piętę.
- Wciąż bardzo chcę się z tobą pieprzyć.
Ktoś wzdycha i to nie jestem ja.
Ryle i ja patrzymy na wejście, w którym stoi Allysa z rozszerzonymi oczami. Ma otwarte usta i wskazuje na Ryle’a.
- Czy ty właśnie… - Patrzy na mnie i mówi – Bardzo cię za niego przepraszam, Lily. – Przenosi spojrzenie na Ryle’a z jadem w oczach. – Czy ty właśnie powiedziałeś mojej szefowej, że chcesz się z nią pieprzyć?
O Boże.
Ryle wciąga dolną wargę i przez chwilę ją żuje. Marshall wchodzi za Allysą i mówi:
- Co się dzieje?
Allysa patrzy na Marshalla i wskazuje na Ryle’a.
- Powiedział Lily, że chce się z nią pieprzyć.
Marshall patrzy to na mnie to na Ryle’a. Nie wiem czy się roześmiać czy wczołgać pod stół i schować.
- Naprawdę? – mówi parząc na Ryle’a.
Ryle wzrusza ramionami.
- Na to wygląda – mówi.
Allysa łapie się za głowę.
- Jezu Chryste – mówi patrząc na mnie. – Jest pijany. Obaj są. Proszę nie osądzaj mnie, bo mój brat jest dupkiem.
Uśmiecham się do niej i macham ręką.
- W porządku Allysa. Wiele osób chce się ze mną pieprzyć. – Spoglądam na Ryle’a, który wciąż masuje mi stopę. – Przynajmniej twój brat mówi to co myśli. Niewiele osób ma na to odwagę.
Ryle do mnie mruga i ostrożnie zdejmuje moją kostkę ze swoich kolan.
- Sprawdźmy, czy możesz na niej stanąć – mówi.
On i Marshall mnie podnoszą. Ryle wskazuje stół przysunięty do przeciwległej ściany.
- Spróbujmy dojść do stołu, bym mógł to owinąć.
Pewnie trzyma mnie w tali i mocno chwyta za rękę, upewniając się, że nie upadnę. Marshall właściwie tylko stoi obok mnie jako wsparcie. Lekko naciskam na kostkę i to boli, ale nie strasznie. Jestem w stanie skakać aż do stołu z dużą pomocą Ryle’a. Pomaga mi się podciągnąć, tak bym mogła na nim usiąść opierając się placami o ścianę z nogą wyciągniętą przede mną.
- Cóż, dobra wiadomość jest taka, że nie jest złamana.
- A jaka jest zła wiadomość? – pytam go.
Otwiera apteczkę i mówi:
 - Przez kilka dni nie będziesz mogła na niej chodzić. Może nawet tydzień albo dłużej. Zależy jak będzie się goić.
Zamykam oczy i opieram głowę o ścianę za mną.
- Mam tyle do zrobienia – lamentuję.
Zaczyna ostrożnie bandażować moją kostkę. Allysa stoi za nim obserwując.
- Chce mi się pić – mówi Marshall.- Ktoś chce coś do picia? Naprzeciwko jest sklep.
- Ja dziękuję – mówi Ryle.
- Ja poproszę wodę – mówię.
- Sprite – mówi Allysa.
Marshall łapie ją za rękę.
- Idziesz ze mną.
Allysa wyrywa rękę z jego i krzyżuje ręce na piersi.
- Nigdzie nie idę – mówi. - Nie można ufać mojemu bratu.
- W porządku Allysa – mówię jej. – On żartował.
Przygląda mi się w ciszy  przez chwilę  a potem mówi:
- Dobrze. Ale nie możesz mnie zwolnić jeśli znów wywinie jakiś głupi numer.
- Obiecuję, że cię nie zwolnię.
Znów łapie dłoń Marshalla i wychodzi z pokoju. Ryle wciąż bandażuje moją nogę, gdy mówi:
- Moja siostra dla ciebie pracuje?
- Tak. Zatrudniłam ją kilka godzin temu.
Sięga do apteczki i wyciąga taśmę.
- Zdajesz sobie sprawę, że nigdy w życiu nie miała pracy?
- Już mnie ostrzegła – mówię. Ma napiętą szczękę i już nie wgląda na takiego zrelaksowanego jak wcześniej. Nagle dociera do mnie, że może myśleć, że zatrudniłam ją by się do niego zbliżyć. – Nie miałam pojęcia, że jest twoją siostrą, dopóki tu nie wszedłeś. Przysięgam.
Patrzy na mnie po czym z powrotem na moja stopę.
- Nie sugerowałem, że wiedziałaś. – Zaczyna przyklejać taśmę na bandaż.
- Wiem, że nie. Tylko nie chciałam byś myślał, że chciałam cię jakoś zwabić. Chcemy różnych rzeczy w życiu, pamiętasz?
Kiwa głową i ostrożnie odkłada moją stopę na stolik.
- Zgadza się – mówi. – Ja się specjalizuję w przygodach na jedną noc a ty jesteś na swojej misji w poszukiwaniu Świętego Grala.
Śmieję się.
- Masz dobrą pamięć.
- Mam – mówi. Leniwy uśmiech pojawia się na jego ustach. – Ale też trudno cię zapomnieć.
Jezu. Musi przestać mówić takie rzeczy. Przyciskam dłonie do stołu i opuszczam nogę.
- Nachodzi naga prawda.
Nachyla się nad stołem obok mnie i mówi:
- Słucham.
Niczego nie ukrywam.
- Bardzo mi się podobasz - mówię. – Niewiele jest rzeczy, które mi się w tobie nie podobają. I mimo, że oboje chcemy różnych rzeczy, jeśli jeszcze się spotkamy, wolałabym byś nie mówił rzeczy, przez które kręci mi się w głowie.
Raz kiwa głową i mówi:
- Moja kolej. – Kładzie ręce na stole obok mnie i trochę się nachyla. – Ty też bardzo mi się podobasz. Niewiele jest rzeczy, które mi się w tobie nie podobają. Ale mam nadzieję, że nigdy więcej się nie spotkamy, bo nie podoba mi się jak dużo o tobie myślę. Wcale nie tak dużo, ale więcej niż bym chciał. Więc jeśli w dalszym ciągu nie zamierzasz się zgodzić na przygodę na jedną noc to myślę, że najlepiej będzie jeśli zrobimy co w naszej mocy by się unikać. Bo to nie prowadzi do niczego dobrego.
Nie wiem w jaki sposób znalazł się tak blisko mnie, ale jest tylko stopę ode mnie. Przez jego bliskość ciężko mi się skupić na słowach wychodzących z jego ust. Jego spojrzenie pada przez chwilę na moje usta, ale gdy tylko słyszymy, że drzwi wejściowe się otwierają, on jest już na środku pokoju. Gdy Allysa i Marshall do nas docierają, Ryle jest już zajęty ustawianiem skrzynek, które pospadały. Allysa patrzy na moją kostkę.
- Jaki jest werdykt? – pyta.
Wpycham dolna wargę.
- Twój brat doktor mówi, że przez kilka dni musze zostać w domu.
Podaje mi wodę.
- Dobrze, że masz mnie. Mogę pracować i zrobię co w mojej mocy, by tu posprzątać, gdy będziesz odpoczywać.
Biorę łyk wody i wycieram usta.
- Allysa zostajesz pracownikiem miesiąca.
Uśmiecha się i zwraca do Marshalla.
- Słyszałeś? Jestem jej najlepszym pracownikiem!
Obejmuje ją i całuje czubek jej głowy.
- Issa, jestem z ciebie dumny.
Lubię, gdy nazywa ja Issa, co zakładam jest skrótem od Allysa. Myślę o swoim imieniu i czy kiedykolwiek znajdę faceta, który mógłby je skrócić w obrzydliwie słodką ksywkę. Illy.
Nie. To nie to samo.
- Potrzebujesz pomocy, by dostać się do domu? – pyta.
Zeskakuję i sprawdzam nogę.
- Może tylko do samochodu. To moja lewa stopa, więc powinnam dać radę prowadzić.
Podchodzi i mnie obejmuje.
- Jeśli zostawisz mi klucze to zamknę i przyjdę jutro by posprzątać.
Cała trójka odprowadza mnie do samochodu, ale Ryle pozwala Allysie odwalić większość roboty. Z jakiegoś powodu zdaje się być przerażony na samą myśl o dotknięciu mnie. Gdy już siedzę za kierownicą Allysa kładzie moją torebkę i inne rzeczy na podłodze i siada na miejscu pasażera. Bierze mój telefon i zaczyna wprowadzać swój numer.
Ryle pochyla się do okna.
- Trzymaj na niej lód tak długo jak dasz radę przez kilka następnych dni. Kąpiel też pomaga.
Kiwam głową.
- Dzięki za pomoc.
Allysa pochyla się i mówi:
 - Ryle? Może powinieneś odwieźć ją do domu i wrócić taksówką, tak dla bezpieczeństwa.
Ryle patrzy na mnie i kręci głową.
- To chyba nie najlepszy pomysł – mówi. – Nic jej nie będzie. Wypiłem kilka piw i pewnie nie powinienem prowadzić.
- Mógłbyś chociaż pomóc jej wejść do domu – sugeruje Allysa.
Ryle kręci głową a potem klecie dach samochodu, odwraca się i odchodzi.
Wciąż za nim patrzę, gdy Allysa oddaje mi mój telefon i mówi:
- Serio. Bardzo za niego przepraszam. Najpierw cię podrywa, a później jest samolubnym dupkiem. – Wysiada z samochodu i zamyka drzwi, po czym nachyla się do okna. – To dlatego będzie sam do końca życia. – Wskazuje na mój telefon. – Napisz do mnie jak będziesz w domu. I zadzwoń jak będziesz czegoś potrzebować. Nie będę wliczać przysług w czas pracy.
- Dziękuję Allysa.
Uśmiecha się.
- Nie, to ja dziękuję. Nie byłam tak podekscytowana moim życiem od koncertu Paolo Nutini w zeszłym roku. – Macha na pożegnanie i podchodzi do Marshalla i Ryle’a.
Ruszają a ja ich obserwuję w lusterku. Gdy skręcają za róg, widzę jak Ryle zerka w moim kierunku.
Zamykam oczy i wypuszczam powietrze.
Te dwa razy, gdy spotkałam Ryle’a były w dni, które wolałabym zapomnieć. Pogrzeb mojego ojca i skręcenie kostki. Ale w jakiś sposób, to, że był obecny, sprawia, że nie były aż taką katastrofą.
Nie cierpię tego, że jest bratem Allysy. Mam przeczucie, że nie jest to ostatni raz, gdy go widzę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger