środa, 30 lipca 2014

Miniaturka I - Zdrada

Dziś z okazji moich urodzin (tak oczekuję na kondolencje!) miniaturka dla Was w prezencie :)
Nicci
__________

Świat mógłby w tej chwili przestać istnieć i nic by jej to nie obchodziło. Co więcej, przyjęłaby to z westchnieniem ulgi. W końcu jej życie i tak już dobiegło końca. Nie będzie więcej wschodów i zachodów słońca, ciepłego letniego powiewu wiatru, szumu fal obijających się leniwie o piaszczystą plażę. Nie będzie więcej świątecznych poranków, pierwszych dni wiosny, pierwszych płatków śniegu. Nie będzie. Nie dla niej. Nie, bo nie ma już Jego. Nie ma już Ich.
A przecież wszyscy jej tłumaczyli, że nie jest dla niej, że lepiej mu nie ufać, nie wierzyć. Była mądrzejsza. Ale kto przekona zakochaną osobę, że jest w błędzie. Nie, nie jest to możliwe.
Nie uroniła ani jednej łzy. Nie potrafiła już płakać. Przepełniający ją ból był zbyt ogromny, obezwładniający, rozsadzający jej klatkę piersiową uniemożliwiając swobodne oddychanie, skręcający podbrzusze wywołując torsje, kłujący niczym sztylety jej głowę, rozdzierający ją na kawałki, mięsień po mięśniu, kość po kości.
Wciąż ma przed oczami tę chwilę, gdy pierwszy raz zobaczyła ich razem. Jak to możliwe, że jeszcze parę minut wcześniej, przed wyjściem z domu całował ją na pożegnanie, a ona nieświadoma niczego, czuła się najszczęśliwszą osobą na całym świecie. Wtedy gdy wybiegła za nim, pragnąc przypomnieć mu o umówionej wizycie u magomedyka, cały jej świat legł w gruzach.
Z fotograficzną dokładnością potrafi odtworzyć w pamięci każdy detal tego co zobaczyła. Piękna, długonoga brunetka o figurze modelki obejmująca jej ukochanego, składająca na jego ustach czułe pocałunki. A on z rękami wplecionymi w jej włosy, zachłannie napierający na jej wargi.
Stała jakby wrosła w ziemię, drżąca od mrożącego jej ciało szoku. Mogłaby przysiąc, że słyszała głośny łoskot jej runących na bruk marzeń i nadziei. Nigdy nie założy piękniej białej sukni i nie wypowie sakramentalnego „tak” patrząc w oczy ukochanego. Już zawsze będzie sama. No może nie zupełnie sama. Bezwiednie położyła rękę na płaskim jeszcze brzuchu, chroniąc rosnącą tam cząstkę jej serca. Ich „I żyli długo i szczęśliwie” właśnie oto zostało  brutalnie wyszarpane z księgi jej losów, a następnie bezczelnie podeptane przez prozę niesprawiedliwego życia.
Najgorsze było to, że nie potrafiła go nienawidzić. Po powrocie do domu najpierw usiadła na brzegu fotela wpatrując się nieprzytomnie w jeden, nieokreślony bliżej punkt, a jej myśli a to goniły w zastraszającym tempie analizując cały ich związek od darcia kotów z czasów Hogwartu po dzień dzisiejszy, a to błądziły nieśmiało po planach jakie miała na przyszłość. Po paru godzinach doszła do oszałamiającego wniosku, że to wszystko nie ma teraz żadnego znaczenia. Przeszłości nie zmieni, a przyszłość pozostaje tak nieodgadniona jak pogoda za oknem.
Dlaczego musiał mi to zrobić? Dlaczego? Dlaczego?
Przepełniający jej ciało nadmiar emocji nagle musiał znaleźć drogę ucieczki. Wstała i nie zastanawiając się wiele zaczęła rzucać po mieszkaniu wszystkim, co było w zasięgu jej dłoni. Lampy, wazy, talerze, książki, zdjęcia, gdy wszystko już leżało porozrzucane po podłodze rozejrzała się roztrzęsiona po pokoju. W kącie, spod rozłożonej Historii Hogwartu, przygnieciona sporym kawałkiem kryształowej wazy, leżała oprawiona w złotą ramkę fotografia. Sięgnęła po nią i minimalnie uniosła kąciki ust, jakby wbrew sobie i temu wszystkiemu co się wydarzyło. Na zdjęciu byli tacy szczęśliwi, przebrani za królewnę Śnieżkę i księcia z bajki, na bajkowym sylwestrze u Potterów zeszłego roku.
Tak ciężko było mu wytłumaczyć sens tej mugolskiej bajki, aż nieśmiały uśmiech pojawił się na jej twarzy na samo wspomnienie. No i oczywiście musiał być księciem, żadna inna postać nie wchodziła w grę. Wciąż pamięta jego oburzenie, gdy zaproponowała krasnoludki czy smerfy. Jego brwi zmarszczone nad pięknymi stalowymi oczami, platynowe kosmyki poruszające się po jego gładkim czole, gdy kręcił głową wyrażając swoją dezaprobatę, założone ręce i wyciągnięty w jej stronę palec, jak dodatkowy argument przemawiający na jego korzyść. Wystarczyło, że zamknęła oczy a widziała to wszystko tak dokładnie jakby wydarzyło się przed chwilą.
Oczywiście, że był księciem z bajki, jej księciem, od zawsze, nie tylko na tej zabawie. Był spełnieniem jej najgorętszych marzeń i snów, mimo, że sama się tego nie spodziewała. Przecież nic nie zapowiadało tego, że w ogóle będą razem. A teraz bajka się skończyła.
Nie wypuszczając fotografii z rąk zaczęła krążyć po mieszkaniu. I co ona ma teraz zrobić? Spakować swoje rzeczy i się wyprowadzić? A może spakować jego? Czy byłaby w stanie mieszkać tu dalej sama, wśród tylu wspomnień, gdzie każdy zakamarek kojarzył jej się jednoznacznie tylko z nim, z nimi razem, szczęśliwymi?
Nagle jej wzrok padł na wiszący na ścianie zegar. 13.30! Za pół godziny ma wizytę w Mungu! Przez to całe zamieszanie, by o niej zapomniała. Szybko doprowadziła się do ładu, myjąc twarz, układając starannie włosy i zakładając świeżą sukienkę. Ostatni raz spojrzała na swoje odbicie w lustrze i szepcząc zaklęcie usunęła z twarzy oznaki zmęczenia i udręki. Teraz była już gotowa na to co szykuje dla niej los. Ale czy na pewno?
- Gratuluję, tak jak podejrzewaliśmy na ostatniej wizycie, jest pani w 8 tygodniu ciąży – machnął różdżką nad jej brzuchem, a całe pomieszczenie wypełnił regularny stukot – słyszy pani, tak bije serduszko dzidziusia. A gdy spojrzy pani tu – wskazał przestrzeń nad jej ciałem, poniżej pępka, gdzie poruszało się, fikając koziołki w powietrzu, jakieś dziwne pomarańczowe zawiniątko – zobaczy pani swoją pociechę. Oczywiście w powiększeniu – uśmiechnął się i puścił do niej oczko -  To co tak miga to serduszko. Jeszcze za wcześnie by określić płeć. Życzy sobie pani pierwsze zdjęcie?
Nieprzytomnie kiwnęła głową, wciąż wpatrzona w swoje … dziecko? Jak abstrakcyjnie to brzmi?! To małe, pulsujące, zwinięte coś jest częścią niej, a będzie jej całym światem. Jego pragnienia, potrzeby, życzenia czy zachcianki będą ważniejsze od niej samej. Będą? Nie! Już są! Mimo, że jeszcze nie zdążyła poznać tej małej istoty, to już zdążyła ją pokochać całym sercem, które, i nie wątpiła w to ani przez sekundę, umarłoby, rozpadło się na kawałki, gdyby tę kruszynę spotkała najmniejsza krzywda.
Dlatego nie mogła pozwolić, by On dowiedział się o jej kruszynce. O nie! Nie miał do niej najmniejszych praw. Pozbawił się ich w momencie, gdy pierwszy raz jego usta dotknęły ust innej kobiety. Musi być twarda, musi się zaopiekować swoim małym skarbem, nie da go skrzywdzić nieodpowiedzialnemu człowiekowi jakim jest jego ojciec. Ojciec? Nie, nie zasłużył na to określenie, jest jedynie dawcą spermy, niczym więcej!
Odsuwając od siebie ostatnie sentymentalne nadzieje, pewna siebie i silna niczym lwica broniąca swe potomstwo, wpakowała zdjęcie do torebki i wyszła z budynku, by powrócić do domu. W końcu czekało ją dużo pakowania.
Właśnie wrzucała wszystkie swoje rzeczy do magicznie powiększonej torebki, zastanawiając się dokąd się udać, gdy jej rozmyślania przerwał cichy zgrzyt zamka, a następnie skrzypnięcie otwieranych drzwi wejściowych.
Wszedł uśmiechnięty jakby nigdy nic, jeszcze nieświadomy, że cokolwiek się zmieniło. Jednak, gdy zauważył panujący w mieszkaniu bałagan, stanął zaskoczony wciąż z ręką na klamce.
- Mogę wiedzieć, co tu się dzieje? – zapytał ostrożnie całkiem zdezorientowany.
Szatynce przeszły ciarki po plecach, na dźwięk jego głosu i choć serce rwało jej się, by podbiec do niego i rzucić mu się na szyję, zraniona duma nie pozwoliła jej nawet na niego spojrzeć. Zacisnęła dłonie w pięści, chcąc chociaż tak dodać sobie siły i otuchy, po chwili powracając do pakowania.
- Kochanie, co się dzieje? Co robisz? – młody mężczyzna podszedł do niej, łapiąc jej rękę i odwracając ją twarzą do siebie. Nic nie rozumiał z zachowania dziewczyny. Hermina starała się zachować spokój, wzięła kilka głębokich oddechów wciąż wpatrując się w swoje dłonie.
- Nie wiem. Spytaj Astorii, Kochanie! – przy ostatnim słowie spojrzała mu prosto w oczy, w sam raz by zobaczyć jak zaskoczenie na jego twarzy ustępuje miejsca prawdziwemu szokowi oraz czemuś na kształt wstydu.  Otworzył usta, lecz zaraz znów je zamknął nie wydając z siebie jednego dźwięku. To wystarczyło Hermionie za potwierdzenie, że to wszystko nie było jedynie wytworem jej wyobraźni, jakimś koszmarnym snem. Wyrwała się z jego uścisku i szybko wyszła z pokoju, jednak nie pozwolił jej daleko odejść.
- To nie tak jak myślisz. To tylko koleżanka. Pomagałem jej…
- Proszę nie obrażaj mojej inteligencji kolejnym kłamstwem.
- Ale to nie tak… - znów nie dała mu dokończyć, jednocześnie kontynuując pakowanie.
- Słuchaj. Przemyślałam to wszystko. Nie będę Cię o nic prosić, nie chcę wiedzieć kto zaczął, ani jak długo to trwa. Szczerze to mam to w dupie. Znasz zasady gry, wiesz ile dla mnie znaczy uczciwość. Widać tak zdecydowałeś, trudno – jej spokojny ton działał na niego milion razy silniej niż jakby płakała prosząc go, by jej nie zostawiał, miał jednak świadomość, że oznacza to tylko jedno – dał ciała i to na całej linii, co więcej, nie ma już drogi powrotu.
- Wyprowadzam się do rodziców. Będę wdzięczna jeśli nie będziesz się ze mną kontaktować w żaden sposób – w środku cała się aż gotowała, pełna nagłych wątpliwości czy dobrze robi. A może rzeczywiście powinna z nim porozmawiać, może ma jakieś logiczne wytłumaczenie tego co widziała. Może jakby mu powiedziała o dziecku to by się zmienił, może mogli być jeszcze razem szczęśliwi, może…
- Dobrze. Jeśli tego właśnie chcesz – zwiesił głowę odsuwając się od niej skruszony – Nie pakuj się, to ja się wyprowadzę. Wiem jak ciasno już jest w domu Twoich rodziców. Zatrzymaj mieszkanie. Przynajmniej w ten sposób… - jakoś słowo „wynagrodzić” nie chciało przejść mu przez gardło, było zupełnie nie na miejscu, jednak tak na poczekaniu nie mógł wymyślić innego. Dlatego nie powiedział już nic więcej, wpatrując się w nią smutnymi oczami.
- Jesteś pewna? Że to koniec. Jesteś pewna? A jeśli byśmy porozmawiali, jeśli bym obiecał, że nigdy więcej… - prosił w myślach o znak z nieba co ma jej powiedzieć, by zechciała z nim zostać. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
- To koniec – potwierdziła pewnie patrząc mu prosto w oczy.
- Kocham Cię – wyszeptał jeszcze cicho chwytając się ostatniej deski ratunku.
 - Nie. To ja Cię kocham, ale trudno, jakoś to w sobie stłumię. A Ty gdybyś mnie naprawdę kochał to nigdy byś mi czegoś takiego nie zrobił. A tak, to tylko nic nie znaczące puste słowa.
- Ja naprawdę…
- Nie interesuje mnie to! – wykrzyczała mu w twarz, zasłaniając rękami uszy niczym dziecko. Podjęła już decyzję, nie chciała go słuchać, by nie mącił jej w głowie następnymi pięknymi słówkami bez pokrycia. Musi myśleć o swojej kruszynce.
- Chcesz się wyprowadzić? Proszę bardzo. Wrócę za dwie godziny i Ciebie i Twoich rzeczy ma już tu nie być. A mieszkanie sprzedamy, bo ja też nie chcę tu być. I tak ta sytuacja jest wystarczająco bolesna.
Podeszła do drzwi, lecz zanim jeszcze nacisnęła klamkę, odwróciła się, by spojrzeć na niego ostatni raz, niemo żegnając się już na zawsze. Patrzył na nią, przepełnionymi łzami oczami, jednak nie powiedział nic. Przecież żadne słowa teraz i tak niczego nie zmienią. Po co więc miał jej tłumaczyć jak wielkim był idiotą i jak bardzo żałuje. To nie zmieni przeszłości. A ona zasługiwała na kogoś lepszego.
Gdy ich spojrzenie się przerwało, a drzwi za dziewczyną się zamknęły, Draco usiadł i schował twarz w dłoniach, a po jego policzkach zaczęły płynąć gorzkie łzy.
Hermina zamykając drzwi, także walczyła z napływającymi łzami, lecz tylko położyła rękę na brzuchu i przełknęła rosnącą jej w gardle gulę. Jednak nie to pożegnanie było najgorsze. Najgorszy był powrót do pustego mieszkania. Brak wszystkich rzeczy chłopaka sprawiał, że rana w jej sercu się pogłębiała, że to całe rozstanie stało się aż nadto realne i nieodwracalne. Jakby do tej pory mimo wszystko nadal kiełkowała w niej nadzieja, że jeszcze  będzie dobrze, że to tylko gorszy dzień w ich związku. Ale teraz patrząc na zakamarki mieszkania pozbawione jakiegokolwiek znaku istnienia  ich jako pary, można by pomyśleć, że te trzy ostatnie lata były jedynie wytworem jej wyobraźni. Można by, gdyby nie jeden istotny szczegół – znajdujące się w jej torebce zdjęcie owocu ich miłości.
Kolejne miesiące upłynęły jej na nowym organizowaniu swojego życia. Gdy niedługo po wyprowadzce z ich byłego mieszkania Harry spotkał Dracona w towarzystwie Astorii coś w niej pękło. Zabroniła przyjaciołom w ogóle o nim przy niej wspominać, a żeby zapobiec ewentualnym, nawet przypadkowym, spotkaniom postanowiła wyprowadzić się z kraju. Skontaktowała się ze swoją ciocią mieszkającą w Paryżu i już tydzień później pożegnała rodzinną Anglię.
Spacerując uliczkami miasta zakochanych nie potrafiła ukryć zazdrości na widok szczęśliwych małżeństw z ich pociechami. Tak właśnie powinna się czuć. Otoczona czułą opieką, szczęśliwa, że jej rodzina się powiększy o tą drobinkę. Tymczasem czuła się sama na tym świecie, przytłoczona czekającymi ją obowiązkami oraz odpowiedzialnością płynącą z macierzyństwa.
Gdy urodziła się jej piękna, mała Emma o szarych oczkach i blond włoskach, tak bardzo przypominając jej utraconą miłość, obiecała sobie i jej, że zrobi wszystko, by nigdy nie odczuła braku ojca. W końcu może kiedyś stanie na jej drodze ktoś komu będzie umiała ponownie zaufać.
Radziła sobie nieźle, żyjąc z dnia na dzień, radość czerpiąc ze szczęśliwej twarzyczki i małych tulących ją rączek. Jednak czasem, gdy noc była czarniejsza, a dziura w jej sercu jakby bardziej dokuczała, zwijała się w kłębek na łóżku, płacząc za przyszłością, którą mogła mieć, ale przeleciała jej przez palce, zabierając Emmie szansę na pełną, szczęśliwą rodzinę.
I właśnie dziś była taka noc, kiedy ból był nie do wytrzymania, więc wtuliła zapłakaną twarz w poduszkę, by nie zbudzić córeczki, śpiącej spokojnie w pokoju obok. Raz po raz jej ciałem wstrząsał spazm szlochu, tak potężnego, że niemal czuła jakby ktoś rzeczywiście potrząsał całym jej ciałem. Nagle do jej świadomości zaczął się przebijać cichy szept wciąż powtarzający jej imię. Była pewna, że skądś zna ten głos, ale nie słyszała go już od bardzo dawna. Draco. Wraz z nagłym olśnieniem otworzyła oczy, lecz zobaczyła jedynie ciemność. Wytrącona z równowagi tym niespodziewanym odkryciem zamknęła z powrotem oczy, starając się wyrzucić z głowy ten głos, który znów zaczął ją nawiedzać. Już miała nakryć głowę kołdrą, by ostatecznie odgrodzić się od wszystkich dźwięków i w spokoju zalać kolejnym potokiem łez, gdy usłyszała jakiś szmer. Czyżby obudziła Emmę?
Nie zastanawiając się długo, jednym ruchem odgarnęła przykrycie i usiadła na łóżku nasłuchując skąd pochodził ten dźwięk. I wtedy to zobaczyła, nagły ruch w okolicy drzwi do pokoju, jednak nie na wysokości 90 centymetrów, ile miała jej córeczka, ale zdecydowanie wyżej.
Ogarnięta paniką zerwała się z łóżka w ciemności szukając swojej różdżki.
- Kto tu jest? Nie ruszaj się jestem uzbrojona! – powiedziała w przestrzeń rozdygotanym z przerażenia, a także zachrypniętym od płaczu głosem. Stała z różdżką w wyciągniętej w dłoni, gdy nagle w pokoju zrobiło się jasno.
W drzwiach stał On trzymając coś w dłoni. Nie mogłaby być bardziej zdziwiona, gdyby ktoś jej oznajmił, że ziemia jest jednak płaska lub że właśnie na Ziemi wylądowali Marsjanie.
- O wstałaś. Nie mogłem Cię dobudzić. Chyba miałaś jakiś koszmar, bo płakałaś przez sen. Przyniosłem Ci szklankę wody – podszedł do łóżka spokojnym krokiem, jakby robił to codziennie i postawił naczynie na szafce po jej stronie, wpatrując się w nią z niepokojem.
- Co Ty tu robisz? Jak tu wszedłeś? Jak nas znalazłeś? – dopiero teraz rozejrzała się po pokoju, nie rozpoznając ścian, które ją otaczały.
- Gdzie ja jestem? – wyszeptała do siebie zdezorientowana. O co tu do cholery chodzi?
- Już dobrze ciii – podszedł do niej i wziął w ramiona. Mimo początkowego oporu, pozwoliła się objąć, wciąż nie mogąc zrozumieć gdzie jest, co się dzieje i co on tu robi. Poddała się jego głaszczącej ją dłoni, w nadziei, że za chwilę może wszystko jej wyjaśni.
- W domu. A gdzie mamy być? Już dobrze to pewnie te hormony, no i emocje. Ja też nie najlepiej dziś spałem.
- Hormony? – o czym on gada? Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Tak wiem, dopiero jutro będziemy mieć pewność, ale czuję, że to prawda i niedługo dołączy do nas nasz mały Scorpius – wyglądał na tak autentycznie szczęśliwego, że nie mogła się nie uśmiechnąć, jednak dalej nie rozumiała co się wokół niej dzieje.
Jeszcze raz rozejrzała się po pokoju, aż jej wzrok zatrzymał się na kalendarzu wiszącym na ścianie. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i odpychając od siebie chłopaka podeszła do kolorowej kartki, na której wyraźnie zaznaczona była data. 1 maja 2010? Ale jak to? Tak dobrze pamiętała ten dzień, ostatni dzień ich jako pary, bo już następnego tuż przed wizytą w Mungu zobaczyła go z nią.
Oszołomiona złapała się dłońmi za głowę i usiadła na łóżku. Czy to jest możliwe? Czy to wszystko tylko jej się przyśniło? Przecież było takie realne.
Pogrążona we własnych myślach nawet nie zauważyła, że Draco wyciąga coś z szafki przy łóżku i ponownie podchodzi blisko niej, a po chwili klęczy u jej stóp. Złapał jej prawą dłoń zmuszając, by na niego spojrzała.
- Miałem to zrobić jutro przed wizytą, ale skoro i tak oboje już nie śpimy… - otworzył małe granatowe, aksamitne pudełeczko, a jej oczom ukazał się przepiękny pierścionek z białego złota z brylantowym oczkiem. Zaraz czy on zamierza….
- Hermiono Jane Granger obiecuję kochać Cię do końca moich dni. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną? – wpatrywał się w nią z nadzieją i miłością.
Tak ciężko było jej uwierzyć w to wszystko. Jeszcze dziesięć minut temu była pewna, że ją zdradził, porzucił i zmusił do samotnego wychowywania ich dziecka, a teraz coś takiego.
Spojrzała w jego oczy i odpowiedź była oczywista. Nawet we śnie doskonale to wiedziała – kochała go jak szalona i zrobiłaby wszystko, by nigdy więcej nie czuć tego obezwładniającego bólu rozstania.
- Tak! Tak!
Wniebowzięty chłopak porwał ją w ramiona namiętnie całując, a ona nie pozostawała mu dłużna. W końcu miała dwa lata bez niego do nadrobienia. A gdy zakładał jej na palec pierścionek zaręczynowy, zastanawiała się, czy powinna mu powiedzieć, że na Scorpiusa jeszcze trochę poczeka? Może to tylko przeczucie, ale była prawie pewna, że święta spędzą z małą księżniczką Emmą.


sobota, 26 lipca 2014

Rozdział 4 Nic się nie zmieniłeś Malfoy

Rozdział z dedykacją dla Kochanej Edge! Za Twoje opowiadania, miniaturki, maile. Dziękuję!
Liczę na to, że zmotywuję Cię tym do dalszego pisania :)
Miłego czytania. Mam nadzieję, że się Wam spodoba.
A w środę zapraszam na niespodziankę.

Ah no i wszystkim Aniom wszystkiego najlepszego!
______________________

Niespodziewanie przyszedł grudzień. Ciepłe, kolorowe jesienne dni ustąpiły szaro-burym, pochmurnym i zimnym. Raz po raz z nieba siąpił deszcz wymieszany ze śniegiem, tworząc na ulicach i chodnikach trudną do przemierzenia breję. Te dalece niezadowalające warunki atmosferyczne skutecznie zniechęcały mieszkańców Londynu do opuszczania ciepłych i przytulnych mieszkań. Zdarzali się jednak wytrwali, którym nie straszny był chłód i deszcz.
- Może wejdziemy do tej kawiarenki na rogu? Co powiesz na pyszną latte i Twoją ulubioną, gorącą szarlotkę z porcją lodów waniliowych?
Ginny nie trzeba było długo namawiać. Jeśli coś uwielbiała to gorącą, aromatyczną szarlotkę. Dodatkowym atutem, było to, że nie musiała jej sama piec. Wystarczyło, że usiądzie przy stoliku, a pyszny deser zaraz pojawi się przed jej nosem.
Kelner dopiero postawił na stoliczku, przy którym siedziały dwie porcje kawy i ciasta, a one już delektowały się słodkim smakołykiem. To był właśnie ten moment, kiedy rudowłosa dziewczyna wiedziała, że dłużej nie wytrzyma. Jej ciekawość osiągnęła punkt kulminacyjny, a cierpliwość zupełnie się wyczerpała.
- No mów – powiedziała niby od niechcenia dłubiąc łyżeczką w rozpuszczających się lodach. Hermiona w odpowiedzi tylko szybko na nią spojrzała rozszerzonymi z zaskoczenia oczami, na co na ustach Ginny wystąpił kpiący uśmiech.
- Powiesz wreszcie co się stało? – powoli irytowała ją tajemniczość przyjaciółki, ale chyba nie spodziewała się, że da się odprawić z kwitkiem.
- Nic się nie stało. Co się miało stać – Hermiona uparcie dalej mieszała swoją kawę z takim zapamiętaniem, że kilka jej kropel wylądowało na szarym blacie stolika.
- Jasne – westchnęła głośno – Chyba nie chcesz mi wmówić, że wyciągnęłaś mnie na zakupy, bo potrzebowałaś nowych jeansów? – jedna brew młodej Weasley’ówny powędrowała zadziwiająco wysoko, niemal chowając się pod jej rudą grzywką.
Nikt kto znał Hermionę, nigdy by nie uwierzył, że dziewczyna z własnej nieprzymuszonej woli udała się na zakupy. Co innego jeśli byłyby to książki, ale dziś nie odwiedziły ani jednej księgarni. Obeszły za to całą Pokątną, a później zgodnie z sugestią szatynki wybrały się do mugolskiej galerii handlowej. A na koniec, obładowane torbami pełnymi nowych ubrań i kosmetyków, zatrzymały się w tej kawiarence na słodką przekąskę. Coś było poważnie nie tak!
Szatynka, powoli traciła nadzieję, że przyjaciółka odpuści. Musiała więc spróbować swojej ostatniej deski ratunku – klasyczna dywersja -  zmiana tematu.
- Wiesz, że nie lubię sama robić zakupów. Nikt nie doradzi mi lepiej niż Ty, a jak zauważyłaś, musiałam trochę odświeżyć garderobę. A jak tam w pracy? – zaciskając mentalnie mocno kciuki chwyciła wysoką szklankę i upiła łyk pysznego napoju.
- Hermiono Granger, jeśli w tej chwili nie powiesz mi prawdy to nie ręczę za siebie – młodsza z dziewczyn była już naprawdę zaniepokojona. W tej chwili spodziewała się już wszystkiego, od oblanego egzaminu po nieuleczalną, tropikalną chorobę.
- No dobrze. Pewnie Ron już Ci mówił kto ze mną studiuje? – powiedziała w końcu pokonana.
- Mówisz o Malfoy’u? No tak, mówił. Co, znów utrudnia Ci życie? – próbowała odgadnąć przyczynę zachowania przyjaciółki, upijając kolejny łyk kawy.
- Nie, nic z tych rzeczy. No przynajmniej nie w tym sensie – dodała po zastanowieniu. Poganiana natarczywym wzrokiem Ginny zaczęła mówić dalej – Powiedzmy, że w wyniku dziwnych zbiegów okoliczności znaleźliśmy się w jednej grupie projektowej na ten rok.  Mamy razem przygotować dane do pewnej pozorowanej rozprawy, a od jej przebiegu zależą nasze oceny końcowe.
- O kurcze. Wy dwoje? Tyle czasu sam na sam. Jak Ty to przeżyjesz bidulko?
- Nie we dwoje, no co Ty. W szóstkę, na szczęście. Chociaż co do dwóch dziewczyn to nie jestem pewna czy, aby dobrze się wpakowałam, wydają się nie bardzo zainteresowane tematem, a raczej chłopakami. Mam nadzieję, że Malfoy poważnie podejdzie do zadania, bo nie będę za niego roboty odwalać. Z tego co pamiętam całkiem nieźle sobie radził w szkole, no i mówił mi, że już pracował we francuskim Ministerstwie i skończył Magiczne Stosunki Międzynarodowe. O ile to prawda, oczywiście.
- Prawda – odpowiedziała szybko nawet się nie zastanawiając czy powinna o tym wiedzieć. – Harry spotkał go w Ministerstwie i poszli razem na kawę. Więc informacje o studiach i pracy są pewne. – pospieszyła z wyjaśnieniem wyraźnie zaskoczonej przyjaciółce.
- I co tym się tak stresujesz? Że znów będziesz sama odwalać robotę za wszystkich innych? Myślałam, że już się do tego przyzwyczaiłaś po siedmiu latach Hogwartu. Zresztą, jak Cię znam to i tak będziesz wolała wszystkiego dopilnować sama, by mieć pewność, że jest dobrze zrobione – zaśmiała się Weasley’ówna, oddychając z ulgą, że chodziło o taką błahostkę. „Ta dziewczyna kiedyś się wykończy jak wciąż będzie się przejmować takimi bzdetami” przemknęło jej przez myśl, gdy pakowała do ust ostatni kawałek pysznego ciasta. Ale Hermiona nie wyglądała na pocieszoną, wciąż uparcie przypatrywała się swoim paznokciom szukając w nich wyimaginowanych niedoskonałości.
- No bo to nie wszystko – wydusiła w końcu. – Moja nieszczęsna grupa wymyśliła imprezę integracyjną…
- Kiedy? – zapytała ruda ledwo powstrzymując wybuch śmiechu.
- Jutro…
Teraz Ginny już nie hamowała nagłej wesołości. No tak mogła się domyślić, że chodzi o coś takiego. Jej przyjaciółka nigdy nie była dobra w szykowaniu się na jakieś wyjścia, zwłaszcza w towarzystwie nieznanych sobie osób. Do tego będzie wśród nich Malfoy, znienawidzony ślizgon wyśmiewający ją z byle przyczyny. Nie może mu dać powodu do kolejnej zaczepki. A przecież nie raz wytykał jej okropną fryzurę czy niemodne ciuchy. Teraz musi być inaczej.
- Ok. Rozumiem. Nic się nie bój. Jak ta fretka Cię zobaczy to staną mu w gardle wszystkie „szlamy” jakimi Cię obrzucił.
Gdy następnego wieczora kończyła się szykować do wyjścia, była niemal zadowolona z efektu. Zgodnie z tym co ustaliły z Ginny, założyła dopasowane jeansy, luźną białą bluzkę odsłaniającą jedno ramię i kozaczki. W końcu to nie randka, najważniejsze by się dobrze czuła, w tym mało przyjaznym towarzystwie. Ostatnie czego byłoby jej trzeba, to potykać się w szpilkach, do których nie była przyzwyczajona. Jeszcze tylko związała włosy w koński ogon, musnęła usta błyszczykiem i była gotowa. Sięgała właśnie po swój płaszczyk, gdy w drzwiach jej domu stanął Ron, strzepując śnieg z płaszcza.
- Hej Kochanie. I co, gotowa? – wiedziała, że nie jest zachwycony faktem, że idzie tam bez niego. Ale to przecież nie będzie jakieś zwykłe spotkanie towarzyskie tylko ustalenie pewnych warunków pracy na egzamin końcowy. Przecież by się tam nudził, a ona i tak zaraz wróci. Tyle razy już poruszali tę kwestię.
- Ron ustaliliśmy coś – powiedziała spokojnym tonem, jakby zwracała się do dziecka. – Za dwa tygodnie musimy dać Tompsonowi listę zespołu, więc musimy się poznać, by sprawdzić, czy będziemy potrafili razem pracować. Poznasz ich innym razem, o ile w ogóle się dogadamy. – powtarzała te słowa tyle razy przez ostanie dni, że znała je już na pamięć.
 - Ale…
- Wszyscy będą sami, więc nie widzę powodu brać ze sobą nadopiekuńczego chłopaka, który po pięciu minutach zacznie się nudzić i będzie mnie ciągnąć z powrotem do domu – ciągnęła ostatni raz poprawiając palcami luźne pasma, które uciekły spod gumki do włosów i odwróciła się twarzą do swojego ukochanego.
- Ale Malfoy…
- Jak tylko zachowa się nieodpowiednio wobec mnie to walnę go w nos, mam to już obcykane – zaśmiała się na wspomnienie swojego szkolnego wyczynu.
- Kochanie proszę nie przejmuj się. Dam sobie radę, no i niedługo wrócę. Dam Ci znać jak poszło. To co, widzimy się jutro? – spytała, gdy chłopak zakładał płaszcz na jej ramiona.
- Mogę Cię chociaż odprowadzić? Zaraz potem sobie pójdę. Obiecuję – spojrzał dziewczynie głęboko w oczy, oplatając rękami jej talię. Gdy lekko kiwnęła głową, poddając się jego prośbie, złożył na jej ustach czuły pocałunek.
- Wiesz, zawsze mogę jeszcze po Ciebie przy… - zdecydował się nie kończyć swojej propozycji, widząc piorunujące spojrzenie swojej ukochanej. Złapał jej dłoń i razem wyszli z domku na mroźne grudniowe powietrze.
Gdy parę minut później wynurzali się z ciemnej uliczki, nie wiadomo było, które z nich jest bardziej zdenerwowane. Hermiona zaniepokojona perspektywą spędzenia następnych paru godzin, a później zapewne jeszcze wielu do czerwcowego egzaminu, w towarzystwie tego aroganta i jego kumpli, czy może Ron przerażony wizją ukochanej świetnie bawiącej się z jakimiś typkami, którzy na dodatek podzielają jej zainteresowania. Wiedział, że musi zachować się jak mężczyzna i zaznaczyć swój teren, pokazać tym palantom, że mają trzymać swoje łapska z dala od niej, bo ona jest już zajęta!
Po przejściu przecznicy ich oczom ukazał się migoczący napis „Metropolis”, a pod nim gigantyczna kolejka ludzi ustawiona do wejścia.
- Nie mówiłaś mi, że tu się spotykacie. Ale oczywiście pan arystokrata pewnie nie pokazałby się w mniej prestiżowym miejscu – wysyczał chłopak, urażony sposobem w jaki blondyn popisuje się swoim bogactwem. Był świadomy bowiem, że on sam nigdy nie mógłby sobie pozwolić chociażby na jednego drinka w tym klubie, o ile w ogóle dostałby się do środka.
- No i gdzie oni są – stał z naburmuszoną miną, mocnej zagarniając dziewczynę w swoje ramiona.
- Nie wiem, zaraz będą. Umówiliśmy się przed wejściem – zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu znajomej twarzy, gdy nagle zauważyła zmierzającą wolno w ich kierunku koleżankę.
- O, idzie Jess – szepnęła Ronowi, obracając go w kierunku nadchodzącej blondynki.
- Hej Jess. To jest Ron, mój chłopak, a to Jess – przedstawiała ich sobie, gdy nagle jak burza wpadła między nich czarnowłosa osóbka, atakując ich niekończącą się lawiną słów płynących z jej ust.
- No jesteście. Hej. Chłopaki będą za moment, zatrzymali się tylko za rogiem w sklepie, po fajki. Ale się cieszę, że w końcu udało się wszystkich wyciągnąć. Zabawimy się trochę, popijemy, potańczymy. Mówię Wam mamy najfajniejszy zespół na całym roku – nagle zauważyła nieznajomego chłopaka wciąż trzymającego Hermionę za rękę i szybko do niego podeszła. – My się chyba nie znamy. Sylvie. – uśmiechnęła się zalotnie, a chłopakowi różowiły się policzki. Na ten widok szatynka aż wywróciła oczami. Nie sądziła, że jej ukochany mógłby się zainteresować tą wciąż paplającą dziewuchą.
- Ron – podała mu dłoń a on niczym gentleman uniósł ją do ust i pocałował, na co dziewczyna cicho zachichotała.
- Wybierasz się z nami? Też studiujesz prawo? Hermiona nic nie mówiła….
- Ron tylko mnie odprowadzał i już sobie idzie – powiedziała z naciskiem wbijając wzrok w chłopaka. – Poza tym już idą Nick i Matt – wskazała dłonią na zbliżających się chłopaków.
- Nie ma tylko Draco – zauważyła Jess.
- Malfoy zawsze musi mieć efektowne wejście. Uwielbia zwracać na siebie uwagę.
-  Wiesz Weasley, w przeciwieństwie do Ciebie, nie muszę się nawet starać, by przyciągać uwagę, zwłaszcza pięknych kobiet – stał oparty o ścianę budynku nieopodal nich, zaciągając się głęboko papierosem i puszczając wymyślne kłęby dymu zza przymkniętych ust, jednocześnie uśmiechając się i kokietując spojrzeniem wszystkie obecne koleżanki, łącznie z Hermioną. Na te słowa Ron zacisnął jedynie mocniej zęby oraz pięści, miażdżąc przy okazji dłoń ukochanej, którą ta wyrwała z uścisku z cichym krzykiem. Rudowłosy już miał gotową odpowiedź i nie omieszkałby kontynuować zbliżającej się słownej potyczki, gdyby mu nie przeszkodzono.
- Wiec są już wszyscy. Możesz już iść Kochanie – Hermiona stanęła na palcach, by cmoknąć swojego chłopaka w policzek, ale ten miał inne plany. Złapał ją mocno w ramiona, odszukując jej usta i składając na nich namiętny pocałunek, upewniając się, że wszyscy, zwłaszcza blondyn, dobrze to widzieli. Gdy dziewczyna się od niego odsunęła, odgarnął jej dłonią z czoła nieistniejący kosmyk, następnie przenosząc ją delikatnie po jej twarzy aż do brody, muskając po drodze usta i wyszeptał ciche „pa”.
- Cześć wszystkim – pożegnał się także z obecnymi już chłopakami, blondyna zostawiając na koniec – A Ty sobie uważaj Malfoy. Jak się dowiem, że znów ją obrażasz to ze mną będziesz mieć do czynienia – po czym bez następnego słowa odwrócił się i odszedł w kierunku ciemnego zaułka.
- Hmm, ok, to co idziemy? Nasz stolik już czeka – podekscytowana Sylvie pobiegła w kierunku wejścia i zamieniła kilka słów ze stojącym tam bramkarzem, po czym oboje popatrzyli przez chwilę na stojącą niedaleko czwórkę, a następnie pomachali przywołując ich do siebie.
Gdy minęli uśmiechającego się do nich mężczyznę, który zapiął na ich nadgarstkach świecące w ciemności opaski, i zeszli po kilku schodkach, ich oczom ukazał się kilkupoziomowy lokal z balkonami po bokach, dużym barem przy przeciwległej ścianie i olbrzymim, w tym momencie wciąż pustym, migoczącym parkietem na środku. Hermiona zaniemówiła, oszołomiona eleganckim, wyszukanym wystrojem, panującym tu przepychem i płynącą z każdej strony muzyką.
*
Musiał przyznać, że klub zrobił na nim niemałe wrażenie. Zastanawiał się, czemu wcześniej nie miał okazji tu być. „No tak, przecież nie było mnie tu przez te trzy lata a wcześniej miałem inne rzeczy na głowie, niż chadzanie po dyskotekach”. Mimo wszystko postanowił cieszyć się chwilą i nadrobić stracony czas, zwłaszcza, że nie spotkał się póki co z żadnym negatywnym nastawieniem czy zachowaniem odnośnie jego osoby. Nie licząc oczywiście tego żałosnego Weasley’a. Nie mógł zrozumieć, jak ona może być z taką fajtłapą bez minimalnej pewności siebie. Wciąż czuł jak coś w środku mu się wywraca na samo wspomnienie tego ich pocałunku, a jego ciało zalewa nagła, nieuzasadniona złość na Hermionę, jakby to ona specjalnie chciała go w ten sposób zranić.
Szedł z tyłu rozglądając się dookoła. To miejsce tak bardzo przypominało mu jego ostatnie tego typu wyjście. Zakończenie studiów. A po nim tą noc z Sofie. No właśnie Sofie. Obiecał pisać przynajmniej raz w miesiącu, a tu minęło tyle czasu, a on wysłał jej jeden marny list. Dziewczyna początkowo wysyłała mu sowy co tydzień i to mimo pobytu w Rio, teraz listy przychodzą zdecydowanie rzadziej. Nigdy do tej pory nie poruszyli kwestii tamtej nocy. Taka rozmowa zdecydowanie nie powinna się odbyć listownie, ale czy w ogóle się odbędzie? Nie miał teraz pojęcia. Mimo wszystko musi jak najszybciej napisać do przyjaciółki i dowiedzieć się co u niej słychać. Może zaprosić ją na święta?
Jego rozmyślania zostały przerwane, gdyż dotarli właśnie do ich loży usytuowanej u stóp parkietu niedaleko baru. Dziewczyny właśnie rozsiadały się na trzech czerwonych kanapach otaczających szklany stolik. Chłopcy szybko wymienili ze sobą spojrzenia, bez słów uzgadniając swoje miejsca. Draco wciąż zdenerwowany, do tego rozbity wspomnieniami z Paryża, szybko rzucił swój płaszcz na miejsce obok Jess.
- Czego się napijecie? Ja stawiam.
- Nic z tych rzeczy Draco – humor Sylvie nieco się zepsuł, gdyż liczyła na to, że będzie mieć blondyna dla siebie, a tymczasem przypadł jej Nick – To lokal mojego przyjaciela, dlatego chciałam tu przyjść. Ja i moi  znajomi tu nie płacimy, więc zamawiajcie to na co tylko macie ochotę. Na początek proponuję kamikaze! – na samą myśl o kolorowych, pysznych drinkach poczuła się lepiej. Kiwnęła ręką na barmana pokazując na migi o co prosi, a gdy kelnerka postawiła na ich stoliku osiemnaście kolorowych kieliszków, od razu zaczęła je dzielić pomiędzy członków grupy.
- Szybciutko po jednym z każdego koloru, a później przy barze wystarczy, że pokażecie opaskę, a będziecie obsłużeni bez kolejki. No pijemy – już chwyciła swój niebieski kieliszek w dłoń, drugą wskazując na koleżanki, które wyraźnie się opierały.
- Ja właściwie to nie piję – zaczęła Hermiona, kiedy siedzący przy niej Matt zaczął wciskać napój w jej dłoń.
- No tak, można było się tego spodziewać, że Panna Doskonała Bohaterka nie zniża się do takich niskich, niemoralnych używek. Zapewne z Weasley’em siedzicie wieczorkami przy herbatce trzymając się za ręce – nie mógł się powstrzymać, ciężko pozbyć się starych nawyków, zwłaszcza, gdy czuł buzującą w nim wściekłość. Dopiero, gdy spojrzała na niego tymi przymrużonymi, sztyletującymi go oczami na chwilę się opamiętał. Czy ona zawsze już będzie patrzeć na niego jak na byłego śmierciożercę, czy w jej oczach zawsze odnajdzie tylko ten żal i nienawiść? Czy nie ma dla niego żadnej szansy na odkupienie? Nigdy mu nie zaufa? Czy jest więc sens się starać?
Zdziwił go jednak fakt, że dziewczyna w odpowiedzi na jego zaczepkę jedynie wyrwała Mattowi z ręki kieliszek i pochłonęła szybko jego zawartość, nie spuszczając wzroku z zadowolonego blondyna.
Po kilku kolejnych drinkach, kiedy siedział zatopiony w rozmowie z Jessicą, opowiadając jej o Paryżu, którego jeszcze nigdy nie odwiedziła, zauważył, że parkiet przed nimi zaczął się zapełniać. Szybko wstał ciągnąc za sobą nieśmiałą blondynkę i po chwili oboje wirowali w szalonym rytmie szybkiej piosenki. Gdzieś obok zauważyli brunetkę w objęciach Nicka. Na Hermionę starał się nawet nie patrzeć, zazdrosny o każdy jej uśmiech wywołany przez Matta.
Po przetańczeniu dwóch ostatnich piosenek z Sylvie, całkowicie wypompowani z sił, udali się po świeże, zimne napoje i wrócili do stolika.
- Nie, Ron nie jest moim narzeczonym, jeszcze. Póki co to tylko mój chłopak – usłyszał część rozmowy.
- Jeszcze sobie poczekasz na te oświadczyny Granger, jeśli rudzielec chce Ci kupić jakiś pierścionek to będzie musiał ładnych parę lat popracować na niego – zaśmiał się ironicznie, unosząc jedną brew, dla podkreślenia jak niskie ma mniemanie na temat jej ukochanego i jego zarobków.
- Całe szczęście Twoja opinia w ogóle mnie nie interesuje i nic Ci do tego. A Ty Matt planujesz już jakiś ślub? – dziewczyna lekko wytrącona z równowagi starała się kontynuować swoją rozmowę
- Jasne, że tak. Jak tylko znajdę odpowiednią dziewczynę – odpowiedział pięknie się do niej uśmiechając.
- A Ty Draco? – wtrąciła się brunetka, starając się ponownie skupić na sobie jego uwagę.
- Ślub? Nie wiem, to chyba nie dla mnie.
- Jak to? Nie chcesz mieć żony i dzieci? – zdziwiła się Jess rozkoszując się kolejną porcją pysznego drinka.
- Czy ja wiem? No nie mam nic przeciwko dzieciom, ale właściwie to tylko w dwóch przypadkach na pewno zdecyduję się na ślub.
- A jakież to przypadki? Co jest w stanie zmusić szanownego arystokratę do zmiany stanu cywilnego? – odgryzła się rozjuszona Gryfonka.
-  Cóż jeśli tak Cię to interesuje – zaśmiał się, mrużąc oczy - to wezmę ślub albo jeśli będę musiał albo gdy się zakocham.
- Jak będziesz musiał? Czyli kiedy? A może rodzice wybierają Ci żonę? – Jess coraz bardziej rozbrajała go swoją niewinnością oraz nieśmiałością.
- Nie, rodzice nie mają nic do gadania w tym temacie. Już nie – dodał, kręcąc w zamyśleniu głową – A chodziło mi o to, że ożenię się z dziewczyną, która zajdzie ze mną w ciążę i urodzi mi dziecko. Nie mógłbym pozwolić, by mój potomek żył w niepełnej rodzinie, gdzieś daleko ode mnie. Zrobiłbym wszystko, by stworzyć mu prawdziwy dom.
- Czyli tylko wpadka może cię zmusić? – Hemiona nie mogła się powstrzymać od tej złośliwej uwagi. Ubawiona biegiem rozmowy założyła nogę na nogę i od niechcenia zaczęła dziurawić słomką cytrusy z drinka. Draco przez chwilę nie mógł zebrać myśli. Wyglądała pięknie, taka rozluźniona i naturalna. Pojedyncze kosmyki uciekły z upięcia i teraz okalały jej lekko zarumienioną twarz, odsłonięte ramię pobudzało jego wyobraźnię, a wyeksponowane długie nogi zapierały mu dech. Musiał przełknąć ślinę, by przywołać się do porządku i wrócić do rzeczywistości. Tak bardzo jej pragnął w tej chwili.
- Mówiłem też coś o miłości jeśli nie słyszałaś.
- Ty? Chyba żartujesz, do tego trzeba mieć serce, Tobie brakuje tego organu. Nie masz też uczuć, z resztą, która idiotka chciałaby być z Tobą?
- Oj zdziwiłabyś się – sugestywnie oparł się o oparcie kanapy kładąc rękę na jej szczycie za plecami wniebowziętej Sylvie.
- No tak zapomniałam, że o poziomie inteligencji nic nie mówiłeś w swoich kryteriach. Zakładam, że im pustsza laska z pełniejszym biustem tym lepiej – prychnęła.
- Nie mówiłem też nic o wyglądzie. Ale to inny temat. Bo wbrew temu co o mnie myślisz nie chadzam do łóżka ze wszystkim co się rusza, tu też mam pewne wymagania.
- Jasne i pewnie ostatnia, z która byłeś to brzydka, biedna jak mysz kościelna szlama?
Draco nieoczekiwanie nie wiedział co ma odpowiedzieć. Nie chciał mieszać Sofie do tej słownej potyczki.
- Tak myślałam. Jednak nic się nie zmieniłeś Malfoy i nie ważne ile razy będziesz sobie powtarzać, że jest inaczej. To nie sprawi, że te słowa staną się prawdą.
- Nic o mnie nie wiesz.
- A ja myślę, że wiem nawet za dużo. Co więcej założę się, że jeśli już znajdziesz sobie jakąś żonę – zakreśliła palcami cudzysłów w powietrzu wypowiadając to słowo - to i tak przynajmniej raz ją zdradzisz.
- Nic z tych rzeczy – poczuł się jakby go uderzyła. Naprawdę ma o nim aż tak złą opinię? -  Nigdy nie zdradzę żony. Malfoy’owie się nie rozwodzą i nie zdradzają. Nie czytałaś o tym w tych swoich nieodłącznych książkach? Arystokratyczne rody zawsze składają przy ślubie przysięgi wieczyste. Dlatego ślub jest na całe życie, dosłownie. Ale nie bój się u Weasley’ów nie ma tego zwyczaju.
Pod pretekstem udania się do baru wstał jak najszybciej i odszedł nie odwracając się za siebie. Znów dał się wyprowadzić z równowagi, a przecież obiecał sobie, że będzie nad sobą panować. Poprosił barmana o dwa szybkie shoty i ruszył na parkiet. Znalezienie chętnej partnerki do tańca nigdy nie stanowiło dla niego problemu. Musiał szybko odwrócić myśli od Niej, zmieniał więc dziewczyny co piosenkę, aż zauważył, że tańczy nieopodal niego. Szalała w rytm zwariowanej piosenki potrząsając pośladkami i ramionami, śmiejąc się przy tym do rozpuku.
Tak bardzo chciał bawić się razem z nią, jednak wiedział, że to niemożliwe, jeszcze nie teraz. Ale czy będzie kiedyś taka w jego towarzystwie, czy będzie mógł kiedyś zobaczyć ją taką beztroską, czy nadejdzie kiedyś taki dzień, że będą mogli pozrzucać w końcu te wszystkie maski i być naprawdę sobą? Chciałby być tym kto wywoła uśmiech na jej twarzy, ale taki prawdziwy, szczery, nie ironiczny, sam chciałby śmiać się razem z nią. Czy ma na to szansę? Musi spróbować. Właściwie, to chyba nie ma już nic do stracenia.
Po kolejnych parkietowych szaleństwach zauważył, że siedzi sama przy ich stoliku. Musiała wypić już kilka drinków, bo oparła  głowę na ręce, bujając się spokojnie w rytm muzyki. Sam nie był zupełnie trzeźwy, dlatego zdobył się na odwagę i postanowił wykorzystać sytuację, by spróbować się do niej zbliżyć. Po drodze zamówił jeszcze dwa razy long island iced tea i siadając na kanapie postawił jeden przed dziewczyną. Hermiona zdziwiona podniosła głowę, kiwnęła nią dziękując za drinka, pakując od razu rurkę do ust.
- Może zakopiemy topór wojenny? W końcu spędzimy ze sobą trochę czasu, lepiej będzie jeśli nie będziemy się sobie rzucać do gardeł – przesunął się tak, by siedzieć na wprost dziewczyny. Mógł teraz dokładnie się jej przyjrzeć. Lekko przymknięte powieki, zaróżowione policzki, rozbrajający uśmiech na ustach. Był ciekaw ile już wypiła oraz jakie miała doświadczenie w tej dziedzinie. Najwidoczniej niewielkie. Powoli zaczął jej współczuć jutrzejszego poranka. I wtedy podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Przez moment świat się dla niego zatrzymał. Nie pamiętał kiedy, jeśli w ogóle, ostatnio tak się na niego patrzyła. Wyraźnie widział drobne nierówności tęczówek jej oczu, niczym rozkwitające kwiaty o ciemniejących u brzegów płatkach. Ciepła barwa czekolady roztapiała jego znieczulone serce i zalewała ciepłem całą jego duszę. Ile by dał by móc oglądać te oczy każdego dnia o poranku i by były ostatnim jego widokiem przed snem. Ile razy powtarzał sobie, że już nic nie czuje do tej dziewczyny, że łatwiej mu będzie ją ignorować lub wręcz wyśmiewać, tak jak to robił przez wszystkie lata szkoły. Jednak teraz kiedy siedzieli tu tak blisko siebie i patrzyli sobie w oczy, czuł, że zaczyna się rodzić w nim nadzieja, nadzieja na to co było do tej pory niemożliwe, nadzieja na lepsze jutro.
- Byłoby miło – przez chwilę był pewien, że Hermiona albo czytała w jego myślach albo powiedział to wszystko na głos, a ciepło w okolicy serca jakby przybrało na sile. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że zaproponował jej rozejm. Zgodziła się. Dobre i to.
- W końcu coś mi obiecałeś – Obiecał? Nie mógł sobie przypomnieć co to było takiego – Obiecałeś mi, że nie będę żałować. Więc nie schrzań tego Malfoy – i znów ten uśmiech, czy ona w ogóle panuje nad tym co mówi.
- Ja naprawdę nie jestem taki zły jak się mnie bliżej pozna. Musisz tylko dać mi szansę. Zobaczysz jeszcze zostaniemy przyjaciółmi – sam nie wierzył, że to powiedział. Jakimi przyjaciółmi do cholery?!
Dziewczyna chyba pomyślała o tym samym, bo tylko wybuchła śmiechem. Po czym wciąż się śmiejąc wyciągnęła rękę i zaczęła stukać go pierś wystawionym palcem.
- Wiesz co, Malfoy? Nie wierzę w ani jedno Twoje słowo, po prostu Ci nie ufam – zabrała rękę jakby uświadamiając sobie, że nie powinna go dotykać. By zająć czymś ręce, ponownie chwyciła szklankę i zaczęła bawić się rurką, niedopitego jeszcze drinka.
- Każdy dzień jest dobry, by coś zmienić. Zawsze możesz zacząć.
- Jak zasłużysz to kto wie. Zawsze trzeba mieć nadzieję – znów się zaśmiała, zaczęła zbierać swoje rzeczy i szykować się do wyjścia. Gdy zbyt szybko wstała, na moment straciła równowagę i przewróciłaby się gdyby nie szybka reakcja Dracona.
- Może Cię odprowadzę. Wiesz Granger, tak po przyjacielsku – zaśmiał się na widok jej zszokowanej miny. Zaraz się wyprostowała odpychając od siebie jego dłonie.
- Łapy przy sobie. Dam radę. Niech Cię o to głowa nie boli – obróciła się i już jej nie było. Zniknęła w tłumie bawiących się osób. Nawet nie zauważył, czy pożegnała się z tańczącymi znajomymi czy udała się prosto do drzwi wejściowych. Dalej siedział przy stoliku sam, zastanawiając się nad słowami dziewczyny. Czy z nią zawsze będzie już jeden krok w przód i dwa wstecz? Ale czy nie jest to pierwszy raz, gdy mógł postawić ten krok na przód? I nawet nie oberwał.
Szybko dopił swojego drinka i kręcąc z uśmiechem głową wstał, by dołączyć do ogólnej zabawy. 

niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział 3 Nie można żyć przeszłością

Kończyło się lato, a bajecznie ciepła, rozleniwiająca pogoda nie dawała energii do pracy. Dwie młode kobiety siedziały w kuchni państwa Weasley i rozprawiały o ostatnich wydarzeniach.
- Już kupiłam wszystkie podręczniki i kodeksy z listy. Szkoda, że tak późno mi ją przysłali, bo nie zdążę wszystkiego się nauczyć. Zostały mi tylko dwa dni do rozpoczęcia zajęć, a prawa karnego jeszcze nie ruszyłam – powiedziała przejęta upijając łyk pysznej, aromatycznej kawy.
- Daj spokój. Nie musisz wszystkiego umieć, to oni mają Cię nauczyć. Z resztą jak pójdziesz do pracy to dalej będziesz miała te kodeksy do dyspozycji, nikt Ci nie każe znać tego na pamięć – Ginny starała się uspokoić przyjaciółkę, jednak wiedziała, że jest to przegrana walka. Hermiona nie spocznie dopóki nie wykuje na blaszkę z tych podręczników każdego przecinka i kropki. Tak dobrze pamiętała to ze szkoły.
- A co jeśli wszyscy inni studenci będą to wszystko wiedzieć, a ja nie? Nie mogę podpaść już na początku. Tak się stresowałam, że w ogóle mnie nie przyjmą – ciągnęła Hermiona rysując w zamyśleniu palcem kółka na brzegu kubka. Na te słowa rudowłosa jedynie przewróciła oczami.
- A kiedy zamierzasz powiedzieć mojemu bratu tę radosną nowinę?
- Myślałam, żeby dziś. O ile zda ten swój nieszczęsny egzamin, bo jak nie, to może za rok albo dwa. Tak, tak chyba będzie najlepiej – roześmiała się, na co oberwała ściereczką od przyjaciółki, która właśnie wstała, by ukroić im po kawałku szarlotki.
- A co tam u Ciebie? W pracy już lepiej? – nóż z głośnym zgrzytem uderzył o metalową foremkę do ciasta, a Ginny w momencie straciła cały humor. Jej usta uformowały zwartą linię, a brwi się zmarszczyły nad zielonymi oczami.
Ginny pół roku temu namawiana przez brata i ukochanego chłopaka rozpoczęła pracę w ministerstwie jako młodszy asystent w Departamencie Magicznych Gier i Sportów. Praca tam bardzo jej się podobała, jako że miała kontakt z ukochanym Quidditchem. Cała tę radość psuła jej jednak obecność znienawidzonego współpracownika.
- Proszę, ani słowa na ten temat. Mam weekend – powiedziała przez zaciśnięte zęby, na co przyjaciółka się cicho zaśmiała.
- Widać mało mu czepiania się mojego koloru włosów, bo na jego „Ruda” już w ogóle nie reaguję. Generalnie staram się go ignorować przez cały czas, ale jak słyszę te niektóre teksty to krew mi się w żyłach gotuje. Wyobraź sobie, że teraz czepia się mojego ubioru. Tak, zafascynowały go moje szpilki. Jak sobie szybko nie odpuści to mu takie kupię, albo pozwolę mu się przyjrzeć moim z bardzo bliska, jak będę mu je wbijać w czaszkę! – powiedziała ciskając kawałkami ciasta na talerzyki, jakby wyobrażała sobie jaką przyjemność, by jej sprawiło, gdyby mogła swoje słowa wprawić w czyn.
- Może mu się podobasz i nie wie jak zagadać, poza tym wie, że jesteś „dziewczyną Pottera”, więc woli się nie ośmieszać proponując coś – zażartowała panna Granger, rozbawiona zachowaniem tego zadziornego chochlika.
- Nie miałby na co liczyć nawet jakby był ostatnim mężczyzną na ziemi! Nie cierpię typa. Grrr – wyżalenie się zawsze pomagało jej spuścić trochę pary. Dobrze, przynajmniej w spokoju spędzi przyjemny weekend. A Zabinim będzie się przejmować od poniedziałku.
Nagle usłyszały dochodzący zza okna dźwięk towarzyszący teleportacji i za chwilę do kuchni wszedł Ron Weasley.
- A co tu tak wesoło? – zapytał uśmiechając się od ucha do ucha.
- Zdałeś? – spytała Hermiona zrywając się z krzesła i pędząc w otwarte ramiona ukochanego chłopaka.
- Tak. Doskonałe maskowanie i nawet testy dobrze mi poszły! – szczęście aż od niego promieniowało.
- Jestem z Ciebie taka dumna. Byłam pewna, że dasz radę! – złożyła na jego ustach czuły pocałunek, który Ron zaczął zachłannie pogłębiać. Wplątał prawą dłoń w jej rozpuszczone brązowe włosy a drugą złapał za jej pośladek i mocno do siebie przycisnął. Początkowo dziewczyna oddawała pieszczotę gładząc włosy ukochanego, jednak od czasu tej historii z Lavender coś się zmieniło. Nie czuła tego ognia, żaru w lędźwiach na samą myśl o bliższym kontakcie. Nawet teraz podczas pocałunku czegoś jej brakowało. A może to tylko psychiczna blokada, która zniknie, gdy ostatecznie mu wybaczy? Bardzo na to liczyła. Tymczasem widząc kątem oka, ukradkiem wycofującą się Ginny, postanowiła wykorzystać to sam na sam. Delikatnie przesunęła dłoń na klatkę piersiową Ronalda i delikatnie go od siebie odsunęła. Jęknął z niezadowoleniem, jednak uwolnił jej usta z niewoli, wciąż badając dłońmi talię, plecy i pośladki ukochanej.
- Może jakoś to uczcimy? Co powiesz na kolację w tej nowej restauracji „Royale”? Teraz będzie mnie na to stać – wciąż patrzył na nią przyciemnionymi oczami, pełnymi pożądania – chyba, że urządzimy sobie prywatną kolację dla dwojga. Twoi rodzice nie mieli gdzieś wyjeżdżać na ten weekend?
- Mieli, ale nie wyjeżdżają. Poza tym myślę, że restauracja to lepszy pomysł. Zwłaszcza, że też mam powód do świętowania – spojrzał na nią zaskoczony i zawiedziony jednocześnie. Zaczynał go denerwować ten brak prywatności, w końcu nie są już dziećmi.
- Dostałam się na studia Kochanie. Od poniedziałku zaczynam zajęcia – przyglądała mu się teraz uważnie, niepewna jego reakcji. Wcześniej nie ukrywał, że nie popiera pomysłu ze studiami.
- Od poniedziałku? I dopiero teraz mi mówisz?
- Byłeś taki przejęty egzaminami, nie chciałam Cię rozpraszać. Bardzo mi na tym zależy, nie chcę byś był na mnie zły. Od dawna marzyła mi się praca w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów – spojrzała na niego smutno.
- Zły? Dlaczego miałbym być zły? To Twoja decyzja i jeżeli tego właśnie chcesz, to popieram ją całkowicie. A za te parę lat będziemy razem pracować w Ministerstwie tak jak chciałem – uśmiechnął się, gdy wypuściła ze świstem powietrze. Przyciągnął ją znów bliżej i zaczął myziać nosem jej nos, a po chwili znów ją pocałował. Tym razem się nie opierała, szczęśliwa, że nie musi się już ukrywać, a co więcej Ron nawet zaakceptował jej wybór bez sprzeciwu. Nie zaprotestowała też, gdy chłopak złapał ją za rękę i poprowadził szybko po schodach do swojego pokoju….
*
Czemu zawsze musi zostawiać wszystko na ostatnią chwilę? Ostatnie dni właściwie nie pojawiał się w mieszkaniu. Czuł potrzebę odnowić znajomości z przyjaciółmi ze szkoły. Odwiedzał ich jednego po drugim, do własnych czterech kątów wracając późną nocą. Dopiero wczoraj zdecydował się dokładnie ogarnąć mieszkanie po, bez mała, trzy letniej nieobecności. Jedno machnięcie różdżką, mieszkanie lśni czystością, drugie machnięcie – walizki rozpakowane, trzecie – butelka ognistej whisky wyskoczyła z barku i wpadła w jego wyciągniętą rękę. Ah, uwielbiał być czarodziejem.
To miała być tylko jedna szklaneczka, góra dwie. Tak dla ukojenia nerwów. W końcu wszystko się mogło zdarzyć następnego dnia. A jeżeli natknie się na kogoś z przeszłości, kto znów zacznie obrzucać go błotem? Nie może na to więcej pozwolić, w końcu jest Malfoy’em, ma swoją dumę. A jeżeli ona… nie to byłby już zbyt duży zbieg okoliczności, takie rzeczy się nie zdarzają. Zapewne była tam w zupełnie innym celu. Jakim – nie mógł nic wymyślić w tamtym momencie. Siedział właśnie przed kominkiem, w swoim czarnym skórzanym fotelu, z nogami opartymi o mahoniowy stolik, sącząc kolejnego drinka i układając potencjalny tekst rozmowy w razie tego nadzwyczajnego spotkania, gdy nagle odpłynął. Zupełnie niespodziewanie i nieświadomie.
Gdy się obudził, zdezorientowany i całkiem jeszcze zaspany spojrzał na zegar wiszący na ścianie. 7.45.
- O cholera! – wyrwało się chłopakowi, który w momencie się obudził. Wyciągnął z szafki jakąś koszulkę na chybił trafił, zgarnął leżące na podłodze spodnie i zniknął w łazience. Tyle jeśli chodzi o staranne przygotowanie do tego ważnego dnia.
*
Z przejęcia nie mogła w nocy spać, wzrokiem poganiając wskazówki zegara, odmierzające czas pozostały do momentu, w którym będzie mogła w końcu z czystym sumieniem wstać i zacząć się szykować. 6.30. Usłyszała delikatne skrzypnięcie drzwi i ciche kroki na schodach. To pewnie mama wstała już, by zdążyć do pracy. Uznała to za wystarczający sygnał, że już czas. Umyła się, starannie umalowała i ułożyła włosy w zgrabnego koka. Następnie ubrała się w wybraną wieczorem prostą, czarną sukienkę i zeszła na dół do kuchni, gdzie czekała już na nią gorąca herbata i talerz kanapek.
Tak bardzo zależało jej, by zrobić dobre pierwsze wrażenie. Spakowała do torebki potrzebne podręczniki i kwadrans przed czasem teleportowała się przed budynek uniwersytetu. Zaraz wszystko się zacznie – pomyślała szukając auli przeznaczonej na pierwszy wykład kierunku międzynarodowe prawo czarodziejów. Tu i ówdzie stały grupki dyskutujących ze sobą osób. Jako, że nie zauważyła nikogo znajomego, weszła do sali i zajęła miejsce pośrodku pierwszego rzędu.
Gdy wybiła 8.00 drzwi auli otworzyły się ponownie i weszła przez nie grupa ludzi z młodym około trzydziestoparoletnim prowadzącym. Szum na sali właśnie opadał, gdyż ostatni uczniowie zajęli już swoje miejsca, gdy drzwi auli otworzyły się po raz kolejny. Tym razem jednak wpadł przez nie jakiś przystojniak z kapturem naciągniętym na głowę i popędził na tył sali w poszukiwaniu wolnego miejsca.
- Witam na pierwszym roku studiów. Nazywam się dr Matt Tompson i w ciągu najbliższego roku postaram się Wam przybliżyć podstawowe zagadnienia z zakresu prawa - młody mężczyzna stojący na podium zaczął prowadzić wykład. Właśnie zaczął wymieniać rodzaje prawa, które przyjdzie im przerabiać w poszczególnych semestrach, gdy usłyszała szept koleżanek siedzących zaraz obok niej.
- Ciekawe kim on jest, nie kojarzę go z Hogwartu. Takie ciacho, czemu wcześniej go nie spotkałam?
- Ja pierwsza go zobaczyłam, więc nawet nie próbuj tych swoich sztuczek.
Zaciekawiona dziewczyna podążyła wzrokiem za obiektem westchnień koleżanek. Okazało się, że zachwycają się tym spóźnialskim.
Zaraz, zaraz. Skądś go kojarzę – pomyślała i nagle przyszło olśnienie – to niemożliwe! Ten ubrany na sportowo blondwłosy chłopak w szarej bluzie z kapturem to… Nie wierzę – nic dziwnego, w końcu do tej pory widywała go raczej w szatach czarodziejów lub skrojonych na miarę drogich garniturach. Nie, to nie może być Malfoy.
I wtedy jakby od niechcenia zgarnął palcami włosy z czoła i przekręcił głowę tak, że ich spojrzenia się spotkały. To był on. Nieprawdopodobne a jednak. Sama nie wiedziała, czy ma się cieszyć, że spotkała tu chociaż jedną znajomą twarz, czy płakać, że musi to być akurat on, jej szkolny tyran. I jak ona mogła wcześniej pomyśleć o nim w kategorii „przystojniak”? Niech sobie wygląda jak młody Apollo, ale lepiej niech się do niej nie zbliża. Najlepiej niech udaje, że wcale się nie znają.
- Merlinie, Ty to masz poczucie humoru…
Do końca zajęć nie obdarzyła chłopaka ani jednym spojrzeniem, a po wykładzie jak najszybciej opuściła teren uczelni. Nie miała zamiaru udawać, że nie są dla siebie zupełnie obcymi ludźmi. Bo są. Przecież tak naprawdę nic o sobie nie wiedzą. Bo czy on kiedykolwiek próbował ją poznać? Ba, czy kiedykolwiek uprzejmie się do niej odezwał, po koleżeńsku zagadał? Nie! Tym razem nie da mu okazji, by znów zaczął ją wyśmiewać, wytykać palcami i wyzywać od szlam. Nie. Jest dorosłą, pewną siebie kobietą, bohaterką na litość boską! Tu miała czystą kartę. Nikt nie musi wiedzieć, że się nienawidzą.
*
Kochany Ron uczcił jej pierwszy dzień na drodze do wymarzonej kariery butelką jej ulubionego czerwonego wina. Zjawił się z nią oraz bukietem czerwonych róż jeszcze tego samego wieczora. Do tego czasu dziewczyna skończyła już przeklinać niesprawiedliwy los, który tak okrutnie z niej zakpił, że postawił znów na jej drodze tego znienawidzonego ślizgona. Zdążyła już opanować emocje na tyle, by przekonać samą siebie, że chłopak, lubiany czy nie, ma takie samo prawo studiować w Londynie jak i ona i nie ma na to żadnego wpływu, więc zostaje jej się z tym pogodzić. Poza tym, przecież oprócz nich jest jeszcze blisko 120 innych osób. Właściwie to bardzo prawdopodobne, że w ogóle nie będą musieli ze sobą rozmawiać, oglądać się ani przebywać w swoim towarzystwie, poza oddychaniem tym samym powietrzem podczas zajęć. Zupełnie nie zauważy, że on tam w ogóle jest. Tak, na pewno!
- I jakie wrażenia z pierwszego dnia? – zapytał Ron przytulając się do jej pleców i całując odsłonięte ramię.
- Prawo jest fascynujące. Wiem, że nie dla Ciebie, ale ja już czuję, że będę to uwielbiać – zaczęła podekscytowana, nie zważając na ręce chłopaka błądzące po jej talii i pośladkach.
- Zgadnij kogo spotkałam, a raczej kogo prawdopodobnie będę spotykać codziennie na zajęciach? Wygląda na to, że Malfoy wrócił do kraju, bo będziemy razem studiować -  Hermiona ze spokojem skończyła kroić ostatnią papryczkę i dorzuciła ją na patelnię, gdzie smażył się już kurczak w warzywach. Tymczasem ręce Rona zastygły w bezruchu jak i cały on. Najwyraźniej nie był w stanie wykrztusić słowa, bo odezwał się dopiero, gdy dziewczyna sięgnęła do szafki po dwa kieliszki i postawiła je przed nim razem z korkociągiem.
- Ale jak to? Byłem pewien, że ten podły szczur zaszył się gdzieś, gdzie nikt go nie zna i tam już zdechnie. Nie dość, że nie siedzi w Azkabanie ze swoimi kumplami śmierciożercami to jeszcze śmie tu wracać? Już ja się z nim policzę. Powiedział Ci coś przykrego? Nie martw się pogadam z Harrym, załatwimy to. – zamaszystym gestem wyciągnął korek z butelki wylewając odrobinę na szare, błyszczące kafelki podłogowe.
- Nie, nie rozmawialiśmy. Nie dałam mu okazji, jeśli w ogóle planował. I nie chcę byś coś załatwiał to wolny kraj, może sobie studiować, gdzie chce. A ja jestem już duża i sobie poradzę. Spokojnie.
- Jak uważasz, ale pamiętaj powie jedno głupie słowo, albo chociaż się na Ciebie krzywo spojrzy i ja już się postaram, by dołączył do tatusia. Tym razem Harry mu nie pomoże.
*
Słoneczne dni, powoli ustępujące chłodniejszym, wypełnionym spadającymi kolorowymi liśćmi mijały na przyswajaniu nowej pasjonującej wiedzy oraz unikaniu pewnego blondyna, przez co nawet nie zauważyła, kiedy zleciały dwa miesiące nauki. Skrupulatnie wykorzystywała każdą wolną chwilę na pochłanianie kolejnych podręczników nie chcąc zostać w tyle na tle niezwykle wymagającej grupy kolegów. Poza tym, jeśli będzie uczyć się systematycznie to szybciej i z lepszym wynikiem zaliczy sesję. A przecież musi być najlepsza.
- Już proszę o spokój – uciszał właśnie dr Tompson – mam Wam coś ważnego do zakomunikowania. Myślę, że okres ochronny możemy już zakończyć, bo nie jesteście już takimi świeżynkami. Pora porozmawiać o egzaminach końcowych. Jakby nie patrzeć, będziecie potrzebować sporo czasu, by się do nich odpowiednio przygotować – pomruk niezadowolenia pomieszanego z przerażeniem przetoczył się po sali. Jedni zaczęli wysnuwać coraz to bardziej złowieszcze wyobrażenia na temat prawdopodobnych trudności na egzaminie, inni, jak Hermina, siedzieli jak spetryfikowani z długopisami w ręce wpatrzeni w prowadzącego w oczekiwaniu na wyrok.
- Mam nadzieję, że wykorzystaliście te dwa miesiące studenckich imprez na poznanie siebie nawzajem i zawarcie jako takich…. nazwijmy to… przyjaźni – uśmiechnął się pod nosem prowadzący. Tym razem część słuchaczy ochoczo pokiwała głowami uśmiechając się do siedzących obok znajomych, większość jednak w panice zaczęła rozglądać się po sali, plując sobie w brodę, że oprócz okazjonalnego „cześć” nie zamienili z siedzącymi tu ludźmi ani jednego słowa. Hermiona zdecydowanie należała do tej drugiej grupy. Właśnie zarumieniona z nerwów oglądała się za siebie, gdy jej spojrzenie padło na siedzącego z tyłu, wyraźnie zamyślonego, wpatrzonego w jakiś punkt za oknem blondwłosego chłopaka. Odwróciła szybko głowę, nie chcąc by wiedział, że na niego patrzyła. „Ciekawe czy on już się z kimś tu poznał” pojawiła się w jej głowie niechciana myśl, którą szybko od siebie odpędziła. W końcu i tak nie mógłby to być nikt miły, a raczej taki sam gbur i arogant jak on sam. Jednak niemiłe ukłucie w sercu na myśl, że tylko ona jako jedyna nie zawarła tu, żadnej znajomości, na dobre zepsuło jej humor.
- Otóż oczekuję od Was, że podzielicie się na 4-6 osobowe zespoły, z których każdy weźmie udział w osobnej udawanej rozprawie sądowej. Połowa zespołu będzie bronić, a reszta oskarżać. Do świąt chcę dostać listę zespołów, zaraz po przerwie świątecznej przedstawię Wam tematy Waszych rozpraw, a miesiąc przed egzaminem, czyli gdzieś na początku maja wyznaczę Wasze zadanie, a więc dopiero wtedy dowiecie się czy będziecie adwokatami czy oskarżycielami. Liczę na to, że sami zdecydujecie, z kim chcecie być w parach i nie będę musiał sam wyznaczać ochotników. Co więcej, chciałbym, by linie obrony i oskarżenia w danym zespole nie były oczywiste i w całości znane przez drugą stronę, o ile to możliwe – zmrużył oczy przybierając ni to groźną ni to wątpiącą minę. Wokół zapanował gwar przekrzykujących się osób, starających się jak najszybciej upewnić, że upatrzona osoba na pewno będzie chętna na utworzenie wspólnego zespołu – Domyślam się, że nic nie wyjdzie z dzisiejszego wykładu w takich warunkach, dlatego proszę wykorzystacie mądrze ten czas. Od tego zależy Wasza końcowa ocena.
Hermiona jeszcze raz rozejrzała się po sali, tym razem skupiając się na osobach siedzących najbliżej niej. Tuż obok po prawej, siedziała drobna blondynka z długim warkoczem zerkająca na nią od czasu do czasu z wyraźną nadzieją w oczach. Dopiero teraz przypomniała sobie, że już ją widziała i to nie raz. Tak, ta dziewczyna ostatnio często siada obok niej na zajęciach. Dziwne, że wcześniej nie zwróciła na to uwagi. Czyżby aż tak pochłonęła ją nauka, że zapomniała, że poza nią i prowadzącymi są tu jeszcze inni ludzie? Znaczy, poza Nim oczywiście. Ale na szczęście nie wchodził jej z drogę, zapewne unikając jej tak samo jak ona jego.
- Cześć. Jestem Hermiona – zdecydowała się w końcu odezwać. Raz kozie śmierć. Nieznajoma natychmiast nieśmiało się uśmiechnęła i wyciągnęła dłoń w jej kierunku.
- Jessica, ale znajomi mówią na mnie Jess. No i znam Cię oczywiście. Jesteś przyjaciółką Harry’ego Pottera. Razem z nim walczyłaś z Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Masz już zespół, czy może mogłybyśmy… - ze skrępowania zaróżowiły jej się policzki i Hermiona od razu poczuła do niej sympatię.
- Nie należę do żadnego zespołu, więc jeśli chcesz to chętnie założę z Tobą nowy  - ucieszyła się, że wreszcie będzie tu mieć jakąś koleżankę, żałując, że tak późno zdała sobie sprawę jak bardzo jej tego potrzeba.
- Dobrze usłyszałam? To Ty jesteś Hermiona Granger? – Brunetka pokiwała głową dając twierdzącą odpowiedź na zadane pytanie jednocześnie zwracając się na lewo w kierunku siedzącej tam szatynki.
- Sylvie – przedstawiła się krótko podając rękę zarówno Hermionie jak i Jess.
- No to jesteśmy już trzy. Jeszcze chociaż jednej osoby nam brakuje. Najlepiej jakiś chłopak, co nie dziewczyny? – zaczęła się rozglądać w koło roztrzepując swoje czarne loki – przecież nie będziemy czekać do świąt, żeby nam wybrali wszystkie najsmakowitsze kąski. O!
Jej towarzyszki właśnie wymieniały porozumiewawcze uśmiechy podsumowujące ich opinię o nowej znajomej, mimo, że żadna z nich nie zgłosiła sprzeciwu co do jej zamiarów, dlatego nie wiedziały co wywołało w niej taki entuzjazm. Dopiero, gdy usłyszały ten głos, zaraz odwróciły się w jego kierunku, każda z inną reakcją wymalowaną na twarzy – Jess rozanielona, ze szkarłatem występującym na policzki, Hermiona  z otwartymi szeroko ze zdziwienia oczami i ustami.
- Cześć Granger.
*
Powoli zaczynało go to irytować. Jak ona śmie go ignorować! Już by chyba wolał otwartą agresję, wojnę, ale nie to. Jednak pamiętał, że ona nigdy nie należała do agresywnych, nerwowych osób. No może poza tym incydentem w trzeciej klasie. Aż się zaśmiał na samo wspomnienie. Należało mu się, nie ma co. Ale cierpliwość ma swoje granice. W końcu nie może w nieskończoność udawać, że się nie znają. W końcu sama wyciągnęła rękę na zgodę, czyżby zapomniała?
Już parę razy decydował się wstać i podejść do niej, ale zawsze tchórzył. Eh no tak, to jego wada genetyczna. Tylko jak ją przezwyciężyć? Siedział właśnie na swoim stałym miejscu w przedostatnim rzędzie i użalał się nad swoim brakiem odwagi i zdecydowania, jednym uchem słuchając wykładu, kiedy poczuł, że ktoś mu się przygląda. Odwrócił szybko głowę, by poszukać wpatrzonych w siebie oczu i wtedy ją zobaczył. Włosy jeszcze jej falowały na karku od szybkiego powrotu do wpatrywania się prosto w tablicę na przodzie auli. Uśmiech momentalnie wystąpił na jego usta, a myśli o.. no właśnie o czym, po prostu wyparowały mu z głowy. Gnały po niej teraz jak mantra powtarzane słowa „Patrzyła na mnie. Szukała mnie.”. Od tej pory uważnie jej się przyglądał, by nie przegapić momentu, gdy znów na niego zerknie. A powtarzało się to przynajmniej kilka razy dziennie. Nic nie było w stanie bardziej podbudować libido chłopaka, niż uwaga dziewczyny, którą jest zainteresowany. Co więcej, przez te trzy lata dorosła i stała się piękną kobietą. Tylko co teraz zrobić, by w końcu z nią porozmawiać.
Chciałby móc się z nią zakolegować. Czuł, że nadeszła także pora, by zawrzeć kilka innych znajomości w tej grupie ludzi. W końcu spędzą ze sobą następne trzy długie lata. Dobrze byłoby mieć się do kogo odezwać. Pomocy w nauce nie potrzebował. Te zagadnienia w mniejszym lub większym stopniu przerabiał na poprzednich studiach lub opanował już w pracy. No właśnie praca. Zajmowała mu cały wolny czas. Początkowo wszystkie otrzymane z Paryża zadania wykonywał z domu, bojąc się reakcji londyńskiej czarodziejskiej społeczności na swój powrót. Jednak z biegiem czasu i naciskiem spotykanych sporadycznie szkolnych kolegów, postanawiał dać sobie szansę i wyjść z tej twardej, opancerzonej skorupy. Raz czy dwa udał się do Ministerstwa osobiście przekazać jakieś dokumenty, wieczorami zaczął spacerować uliczkami londyńskiego centrum. I nic. Nikt go nie wytykał palcami, nie pluł, nie obrzucał wyzwiskami. Może rzeczywiście Blaise miał rację powtarzając mu, że nie można żyć przeszłością, ale trzeba nauczyć się akceptować teraźniejszość. Może rzeczywiście jego życie mogło wrócić do normy, może mógł już wyrwać się z tego więzienia, które sam dla siebie stworzył. Może mógł rozpocząć swoje życie od nowa w mieście, które tak dobrze zna i uwielbia, gdzie ma rodzinę i starych przyjaciół. Może rzeczywiście pora wrócić tu na stałe. Nie pat­rzeć w przeszłość, nie pokładać zbyt dużej nadziei na przyszłość i żyć pełnią życia w cza­sie zwa­nym teraźniejszym.
Podbudowany, tą myślą, poczuł, że wraca jego dawna pewność siebie. Odważył się wreszcie zrobić pierwszy krok tu lepszemu jutru. Przed zajęciami przysiadł się do dwóch rozmawiających o quidditchu kolegów z zajęć i jak gdyby nigdy nic, włączył się w ich dyskusję. Okazało się, że każdy z nich jest wielkim fanem szkockich diabłów, co było dobrą podstawą do budującej się męskiej przyjaźni.
Ciągle jednak odkładał moment rozmówienia się z Granger. Dopiero, gdy dr Tompson przedstawił im wytyczne odnośnie ich egzaminu końcowego, postanowił działać. Teraz albo nigdy. Następna taka okazja może się prędko nie trafić. Wiedziony nagłym impulsem, wstał z krzesła i zaczął zmierzać ku pierwszemu rzędowi ławek, odprowadzany spojrzeniami Nicka i Matta. Dopiero gdy zatrzymał się przed trzema siedzącymi tam dziewczętami spojrzeli na siebie sugestywnie i ruszyli za kolegą.
- Cześć Granger – uśmiechnął się na widok jej zaskoczonej miny, kątem oka rejestrując maślane spojrzenia jej koleżanek.
- Pomyślałem, że może po starej znajomości moglibyśmy być razem w zespole – o ile to możliwe szok na jej twarzy jeszcze się pogłębił i potrzebowała chwili by odzyskać zdolność mowy.
- Chyba zapomniałeś Malfoy – starała się zawrzeć w tych słowach tyle jadu ile tylko zdoła – że my się nie przyjaźnimy.
- Może się nie przyjaźnimy, ale po naszym ostatnim spotkaniu miałem wrażenie, że nie jesteśmy już wrogami - uśmiechnął się tym swoim charakterystycznym ironicznym uśmiechem, a w dziewczynie zaczęła się gotować krew.
- To, że się za Tobą wstawiłam, nie znaczy, że zapomniałam o tych wszystkich latach upokorzeń jakie mi zafundowałeś. A teraz co, myślisz że możemy zacząć od nowa? Czy to jakiś nowy podstęp, następna próba ośmieszenia mnie, jakiś nowy żart? Nie tym razem Malfoy! Mogłam Ci wybaczyć tamto, by ratować Ci skórę, ale nie dam Ci następnej okazji na uprzykrzanie mi życia. Najlepiej dalej ignorujmy się tak jak do tej pory.
- Ty to nazywasz ignorowaniem? - zaśmiał się pod nosem na chwilę przenosząc spojrzenie na dołączających do niego kolegów. Trochę obawiał się takiego obrotu sytuacji, a tym bardziej tego, że Hermiona zaraz powie wszystkim o jego niechlubnej przeszłości. No ale cóż, wóz albo przewoź. Znów spojrzał jej w oczy i zauważył płynącą z nich złość, teraz pomieszaną z odrobiną zawstydzenia. Musiała zrozumieć, że miał na myśli jej ukradkowe spojrzenia. Założyła ręce i oparła je na brzuchu, by chociaż w taki sposób podnieść się na duchu i zbudować choć tą minimalną barierę oddzielającą ją od tego wyraźnie coś knującego typa. Spojrzała kolejno na swoje nowe koleżanki szukając u nich wsparcia, lecz szybko dostrzegła, że to przegrana walka. Obie koleżanki jak urzeczone wpatrywały się w jej rozmówcę, od czasu do czasu uśmiechając się także do stojących przy nim dwóch chłopaków. Przewróciła oczami ze zrezygnowaniem i postanowieniem znalezienia jakichś poważniejszych znajomych.
- Może przedstawisz nam kolegę - zasugerowała Sylvie z nadzieją.
- To nie jest mój kolega!
- Maniery Granger. Semantyką możemy zająć się później.
- Draco, Sylvie, Jess, poznajcie się - westchnęła i z wyraźną niechęcią wskazała kolejno na blondyna, szatynkę oraz blondynkę, którzy wymieniali właśnie uściski dłoni.
- Matt i Nick - rzucił wskazując przystojnego wysokiego bruneta o orzechowych oczach oraz niższego zielonookiego chłopaka o przydługich miedzianych kosmykach.
- Skoro jest nas szóstka to może stworzymy razem zespól? - zasugerował Nick nieświadomy treści wcześniejszej wymiany zdań.
- Pewnie. Super! Będziemy mieć równowagę - trzy dziewczyny na trzech chłopaków - wyraźnie ucieszyła się Sylvie. A Jess tylko z uśmiechem pokiwała głowa na zgodę.
- Po moim trupie! Nigdy nie będę z nim - wskazała palcem na Dracona - w żadnej grupie ani zespole - zacietrzewiła się, wyglądająca dotąd na cichą i spokojną dziewczyna a Draco tylko wpatrywał się w nią zaciekawiony rozwojem wypadków, uśmiechając się tym swoim zniewalającym uśmiechem. "No nie, on to robi specjalnie. Zabije go"
- Myślę, że powinnyśmy to przegłosować i podjąć demokratyczną decyzję. Niech zdecyduje większość - odezwała się wreszcie Jess a Hermiona jęknęła zdenerwowana, pewna tego jaki wyjdzie wynik. Nie potrzebowała nawet patrzeć, decyzja jej wyraźnie zdesperowanych koleżanek łaknących męskiego towarzystwa mogła być tylko jedna.
- Ok. Róbcie co chcecie, ale ja się wypisuję. Znajdę sobie inną grupę - zaczęła zbierać swoje rzeczy do torby i następnie wstała, by udać się do jakiejś grupki przyjaźnie wyglądających osób. „O tam jest ten chłopak, który zwykle zabiera glos na wykładach. Z nim powinno się dobrze współpracować.” Nie miała zamiaru, być w zespole z tymi rozszczebiotanymi dziewuchami, no i z tym idiotą i jego kolegami. Brrrr co za koszmar. Zrobiła już parę kroków, ciesząc się że jej nowe koleżanki nie zamierzają jej zatrzymywać, zajęte rozmową z chłopakami, gdy poczuła ucisk na ramieniu.
- Nie rób scen Granger. Proszę daj mi chwilę. Jeśli później będziesz chciała znaleźć kogoś innego do tego zadania to nie będę Cię powstrzymywać – patrzył na nią tak smutnymi oczami, że nie była w stanie mu odmówić.
Westchnęła głęboko, znów założyła ręce i kiwnęła głowa dając mu znać że słucha.
- Daj mi szansę odwdzięczyć się za tą rozprawę. Uratowałaś mi życie. Obiecuję, że więcej nie usłyszysz ode mnie złego słowa na swój temat. Chcę Ci udowodnić, że się zmieniłem. Jestem innym człowiekiem. Nie oceniaj mnie przez pryzmat przeszłości, bo nie jestem w stanie jej zmienić.
- Tak jasne. Już Ci wierzę – powiedziała zaczepnie, jednak straciła pewność co do podejrzanych zamiarów młodego Malfoy’a. Nauczona doświadczeniem, dalej szukała ukrytych motywów jego działania -  I co myślisz, że będę oddalać za Ciebie cała robotę?
- Skąd. Nie wiem czy wiesz, ale skończyłem już studia z Magicznych Stosunków Międzynarodowych w Paryżu i pracowałem tam w Międzynarodowym Urzędzie Prawa - na te słowa dziewczynie odebrało mowę. Tak wiele dokonał i to w dziedzinie, która i ją interesowała. Skoro studiował w Paryżu i pracował w jej wymarzonym departamencie to jego wiedza rzeczywiście może się przydać. Spojrzała uważnie w te jego przeszywająco niebieskie, w tym świetle, oczy i nie zauważyła w nich fałszu. Może warto spróbować, może warto dać mu szanse. Przecież nie bierze z nim ślubu, zawsze może zmienić grupę, a skoro i tak razem studiują to przecież nie jest możliwe, by wiecznie ignorować swoja obecność i udawać, że tak naprawdę są sobie obcy. Ale czy są? Nie była już taka pewna. Coraz więcej wydawało się ich łączyć...
- Jeśli chociaż przez chwile pożałuję tej decyzji to Cię zabiję.
- Nie pożałujesz - obiecał szybko i uśmiechnął się tak pięknie, że Hermiona na chwilę wstrzymała oddech. Taki uśmiech widziała po raz pierwszy w życiu. Tym razem Draco musiał być szczerze szczęśliwy, bo radość biła z całej jego osoby.
- To co, kiedy robimy jakąś imprezę integracyjną naszego super zespołu? – zapytał roześmiany Matt, kiedy Draco przyprowadził z powrotem dziewczynę.
„O nie. W co ja się wpakowałam” pomyślała była gryfonka, marząc już tylko o tym, by ten dzień wreszcie się skończył.





Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger