niedziela, 18 marca 2018

Rozdział 27 Kocham Cię

Niespodzianka!
Ze specjalną dedykacją dla mojego brata. Bo znów nie udało nam się przyjechać :*
Spodziewałam się, że napisanie tego rozdziału będzie ciężkie, że zajmie mi dłużej niż zwykle. A tu proszę. Nie minęły dwa tygodnie a tu już nastukane 10000 słów po brzegi wypełnionych emocjami.
Ciężko mi uwierzyć, że został jeszcze tylko jeden tak długi rozdział do końca tej historii. Czy Wy też już nie możecie się doczekać? :D
____________
- Zostań. Musimy pogadać.
Przestraszona nagłym trzaskiem drzwi i zdezorientowana dziwnym zachowaniem Draco, wciąż stała przyciskając do piersi zwinięty w rękach materiał, próbując głębokimi wdechami uspokoić rozszalałe serce. W końcu zdecydowała się ostrożnie obrócić na tyle by go zobaczyć. Wciąż stał przy stoliku trzymając szklankę z bursztynowym alkoholem w uniesionej ręce. Spojrzenie utkwił w jednym punkcie na podłodze zastanawiając się nad czymś z poważną miną i zaciśniętą szczęką. Nie wiedziała o czym chciał z nią rozmawiać, ale wyraźna, szeroka bruzda na jego czole pozwalała jej przypuszczać, że nie będzie to nic przyjemnego.
Ostatecznie odstawił szklankę na stolik i podniósł na nią spojrzenie. Nawet z takiej odległości dokładnie widziała  strach i ból odbijające się w jego oczach.
- Daj mi chwilę – powiedział przełykając ślinę, jakby zaschło mu w ustach po czym odwrócił się w kierunku drzwi do łazienki i podszedł do nich w trzech dużych krokach.
Usłyszała szum lejącej się z kranu wody i zdecydowała się do niego zajrzeć. Nie chciała stracić go z oczu nawet na tę krótką chwilę. To uczucie tuż pod skórą sprawiało, że wiedziała, po prostu wiedziała, że od tego momentu już nic nie będzie takie jak wcześniej. Widziała to wypisane na jego twarzy tak wyraźnie. Poddał się, a może ona go do tego zmusiła, ale w końcu uchylił dla niej chociaż na moment ten mur, którym się od niej odgradzał, a ona nie miała zamiaru zrezygnować z takiej okazji. Tak czy inaczej, gdy wyjdą z tego pokoju wszystko się zmieni, część z mostów za nimi spłonie i zostaną tylko dwie opcje albo będą razem, albo nigdy więcej się nie spotkają.
Oparła się o framugę drzwi patrząc jak spryskuje twarz zimną wodą zostawiając przytknięte do niej dłonie o chwilę za długo. Po czym sięgnął po ręcznik i przyłożył do mokrej twarzy nawet nie starając się by ją dokładnie osuszyć. Gdy w końcu podniósł głowę i na nią spojrzał mogła dokładnie śledzić ścieżki wyznaczane przez spadające z jego włosów krople.
Odłożył ręcznik i podszedł do niej zatrzymując się pół kroku przed nią. Wyciągnął rękę i położył na jej policzku delikatnie gładząc go swoimi palcami.
- Co jest? – spytał jakby nie czuł tej gęstej atmosfery panującej w jego apartamencie, jakby nie działo się nic nadzwyczajnego.
Spojrzała mu prosto w oczy chłonąc z nich całą jego miłość i troskę wymieszane z przerażeniem, które i ona odczuwała.
- Boję się – wyszeptała walcząc z napływającymi łzami. Chciała mu powiedzieć dużo więcej, jakoś go wesprzeć, podtrzymać na duchu, przekonać, że dadzą radę przez to przebrnąć, ale słowa więzły jej w gardle odbierając głos i swobodny oddech.
Przesunął dłoń z jej policzka na brodę delikatnie badając kciukiem jej usta po czym powoli przysunął do niej twarz wciąż szukając w jej oczach  choćby cienia sprzeciwu po czym złożył na jej ustach najdelikatniejszy pocałunek jakiego miała okazję doświadczyć. Ostrożnie jakby ze strachem objął ustami jej dolną wargę zaraz puszczając ją i całując jeszcze raz. Dla niej to było jak słodka tortura. Może nie planowała tej całej sytuacji, jaka miała miejsce, gdy weszła do jego pokoju, ale nie żałowała ani chwili. Co więcej była wręcz pewna, że to jest to czego chce, że on jest wszystkim o czym marzyła od bardzo dawna.
Nie zastanawiając się wyciągnęła ręce zatapiając je w jego włosach i przyciągając go jeszcze bliżej. Tak bardzo chciała pogłębić pocałunek i wrócić do momentu, w którym skończyli, ale chłopak jej na to nie pozwolił. Gdy rozchyliła wargi delikatnie muskając jego język zaraz się od niej odsunął unosząc do góry kąciki ust w uśmiechu i kręcąc głową. Po czym oparł czoło o jej głowę i westchnął głęboko.
- Nie masz pojęcia od jak dawna o tym marzyłem.
Objął ją przyciskając mocno do siebie i zatapiając nos w jej włosach.
- Teraz już wszystko będzie dobrze, prawda? – spytała wsłuchując się w nerwowy rytm jego serca.
- Chodź, usiądziemy na kanapie – wyzwolił ją z objęć i posadził na kanapie przysuwając sobie fotel, tak by siedzieć naprzeciwko niej. Wyciągnął ręce i złapał jej dłonie próbując zebrać myśli. Jednak uwadze Hermiony nie umknęło to, że nie odpowiedział na jej pytanie.
- Wiem, że później będzie jeszcze trudniej, ale muszę ci w końcu powiedzieć wszystko. Nie chcę już niczego udawać. Chciałbym byś zrozumiała, tylko nie wiem od czego zacząć…
Na chwilę ukrył twarz w dłoniach, a ona wiedziona silną potrzebą dotknięcia go wyciągnęła rękę by przeczesać palcami jego jasne kosmyki. Oparł głowę o jej kolana pozwalając jej dalej bawić się jego włosami. Nie był jednak w stanie na nią spojrzeć.  
– W szkole byłem dla ciebie taki okropny, podły i bezczelny, że dziwię się, że w ogóle chciałaś później ze mną rozmawiać, a co dopiero wybaczyć mi i się ze mną zaprzyjaźnić. Chyba nigdy tego nie zrozumiem. Pamiętasz ten dzień w trzeciej klasie, kiedy przestawiłaś mi nos? – Podniósł głowę z uśmiechem wymalowanym na ustach. Przyglądał się jej chwilę, a wesołe iskierki tańczyły w jego oczach. Kiwnęła głową czekając na dalszy ciąg tej historii, a on uniósł jej dłoń do ust i pocałował. – Tego dnia oddałem ci serce i do tej pory jest tylko twoje. Może sam sobie jeszcze wtedy nie zdawałem z tego sprawy, ale tak właśnie było. Zawsze byłaś inna niż wszyscy. Odważna, silna, pewna siebie, a przede wszystkim zupełnie dla mnie nieosiągalna. Wszystko co robiłem miało jedynie zwrócić na mnie twoją uwagę, nawet jeżeli to były tylko pełne nienawiści spojrzenia. To i tak było lepsze niż nic.
Słuchała go z zapartym tchem i czuła łzy zbierające się w jej oczach. Zupełnie nie patrzyła na niego w szkole w ten sposób. Jak mogłaby? Zamieniał jej życie w piekło. W tamtych czasach naprawdę go nienawidziła. Nie przeszło by jej przez myśl, że jest przystojny a co dopiero by się w nim zakochać. Chyba rzeczywiście nie mógł wtedy zrobić nic by inaczej na niego spojrzała. Chociaż już nigdy się o tym nie przekonają.
- Oczywiście byłem wtedy jeszcze dzieciakiem zapatrzonym w chorego tatuśka. Gdyby wasza trójka nie wstawiła się za mną trafiłbym do Azkabanu. Zawdzięczam ci życie. – Znów zatopił spojrzenie w jej oczach. Pełna powagi twarz, która przez większość życia musiała skrywać tak wiele tajemnic, teraz nie była już maską. Dostrzegała w niej subtelne różnice w zależności od jego nastroju. Widziała wyraźnie jak wiele kosztuje go otworzenie przed nią swojego serca, jak bardzo jest w tej chwili bezbronny. Z każdym jego słowem coraz bardziej wierzyła w jego miłość, coraz bardziej sama go kochała. - Zawdzięczam je wam wszystkim. Możesz sobie tylko wyobrazić jak ciężko mi być za cokolwiek wdzięcznym rudzielcowi.
Zaśmiał się pod nosem jednocześnie zamykając oczy i opierając się na fotelu.
- Nie chcieliśmy. To Harry nas zmusił. – Rzuciła w niego brutalną prawdę, a on w momencie wyprostował się szeroko otwierając oczy z zaskoczenia. Po czym zaśmiał się kręcąc głową.
- Tak, to wiele wyjaśnia.
Oparł łokcie o fotel i zaczął bawić się palcami. Chyba sam nie spodziewał się, że opowiedzenie tego wszystkiego będzie takie wyzwalające. Początkowo nie mógł zebrać myśli, ale teraz szło mu coraz lepiej, coraz bardziej mu się to podobało, zwłaszcza to, że z każdym słowem robiło mu się lżej na duszy, bo Hermiona będzie znać w końcu prawdę. Może nie będzie już go mieć za bezdusznego potwora. Chociaż nie mógł się łudzić. Gdy ta rozmowa się skończy znienawidzi go, tak samo jak on sam siebie nienawidzi. Wtedy będzie żałować, że w ogóle się odezwał.
- Po wojnie nie mogłem znieść tych ciągłych spojrzeń i szeptów za moimi placami, musiałem wyjechać, ale nigdy o tobie nie zapomniałem. Sofie wielokrotnie próbowała zwrócić na siebie moją uwagę, ale wiedziała, że zostawiłem w Anglii kogoś kogo kocham.
To była całkowicie surrealistyczne uczucie słuchać jak opowiadał o początkach swojej miłości do niej. Zupełnie jakby opowiadał o obcych jej ludziach a nie o nich samych. Jeszcze nie ochłonęła na tyle by do końca uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę, że on naprawdę ją kocha. Od zawsze.
- To dlatego od początku mnie nie lubiła. – Spróbowała zażartować, ale Draco się nie roześmiał. Zamyślił się na chwilę, by zaraz pokiwać głową.
- Cóż, tak, chyba masz rację.
Odwrócił głowę w kierunku okna odbiegając myślami od tego pokoju i ich rozmowy. Miała wrażenie, że dopiero teraz zaczął się zastanawiać nad zachowaniem swojej żony. Czy naprawdę nie zauważył wcześniej jaka zawsze była spięta i sztucznie wesoła, gdy tylko Hermiona pojawiała się na horyzoncie? Ciężko było jej stwierdzić, czy Sofie była o nią zazdrosna, ale jeśli Draco rzeczywiście wielokrotnie ją odtrącał mówiąc, że kocha inną, to tak rzeczywiście mogło być.
- Gdy wróciłem, nie mogłem uwierzyć we własne szczęście, a to, że dałaś mi szansę… - Pokręcił głową z cicha parskając śmiechem i znów szukając jej wzroku. – Nie wiem czym sobie na to zasłużyłem. Myślałem, że twoja przyjaźń mi wystarczy, to i tak było więcej niż się spodziewałem, ale byłaś tak blisko… Tyle razy chciałem… Z każdą chwilą wydawało mi się to coraz bardziej realne. Zwłaszcza, że czasem nawet czułem jakbyś i ty coś do mnie czuła, chociaż w głębi duszy wiedziałem, że to nie możliwe. – Zamilkł na chwilę, wpatrując się w nią z uniesioną brwią. – To dobry moment by powiedzieć, że się mylę…
Roześmiała się szczerym, głośnym śmiechem. Ciągle zapominała, że to jego historia i on nic nie wie o jej uczuciach. Cholera, nawet ona do końca ich nie znała do tej pory. Draco od tak dawna wiedział czego chce, chociaż nie mógł tego dostać, a ona tyle lat siebie samą oszukiwała. Poczuła nagłe uczucie zazdrości. Miał czas to wszystko przemyśleć, przeanalizować, poukładać w głowie i sercu, a ona? Ona znów musi działać bez chwili zastanowienia. Jednak tym razem się nie zawaha. Więcej nie popełni tego błędu. Tym razem nie pozwoli mu odejść i zniknąć z jej życia.
- Oczywiście, że się mylisz. Ja też byłam wtedy w tobie zakochana. 
Poczuła krew napływającą do jej policzków. Nagle bardzo się zawstydziła. Co innego wiedzieć, że go kocha a co innego powiedzieć mu to prosto w oczy po raz pierwszy w życiu. Przyłożyła na chwilę ręce do policzków by je ochłodzić. To przecież było takie oczywiste, a on musiał to usłyszeć. Teraz to ona sięgnęła po jego dłoń zaplatając ich palce razem.
- Wciąż jestem. Nigdy nie przestałam cię kochać. A robiłam wszystko co w mojej mocy by zdusić to uczucie, możesz mi wierzyć. Jednak wtedy to wydawało się takie zupełnie nieprawdopodobne. Byłam z Ronem a ty… Szlama i arystokrata czystej krwi? – Pokręciła głową. Próbował coś powiedzieć, ale mu nie pozwoliła. Teraz jej kolej. Mocno wypuściła powietrze z płuc zbierając się w sobie. - Za bardzo bałam się zaryzykować. Poza tym nie wierzyłam w to, że ty możesz coś do mnie czuć. Gdybyśmy już wtedy wiedzieli… Gdybyśmy mieli odrobinę więcej odwagi i wiary w siebie nawzajem…
- To wszystko by się nie wydarzyło. Od dawna bylibyśmy małżeństwem… - Podniósł głowę i zobaczył spływające po jej twarzy łzy. Wyciągnął rękę by je wytrzeć. Sam miał mokrą od łez twarz. Podniósł się i usiadł obok niej. Objął ją i złożył na jej ustach słodki, czuły pocałunek, po czym położył sobie na piersi. Delikatnie głaskał jej plecy, muskając ustami jej chłodne czoło. – Nie cofniemy czasu Skarbie. A jeśli ktoś tu zawinił przez tchórzostwo to tylko ja.
Draco od dawna nie czuł się szczęśliwy, ale to co czuł w tej chwili ciężko było mu nazwać. Czy to możliwe by jednocześnie mieć roztrzaskane na strzępy serce i być najszczęśliwszym na świecie? I to z powodu jednej i tej samej osoby? Bo tak właśnie się czuł. Kochała go, naprawdę go kochała. Szkoda tylko, że nie wiedział o tym wcześniej. Szkoda tylko, że teraz było już za późno.
- Na balu naprawdę myślałem, że nam się uda. Otworzyłem się przed tobą na tyle na ile byłem wtedy w stanie. Ale spóźniłem się. Nie chciałaś mnie.
- Chciałam. Po prostu mnie zaskoczyłeś.
- Nie uwierzyłaś mi – powiedział smutno znów całując jej głowę. Miał całkowitą rację. Nie uwierzyła mu przez co straciła kilka cennych minut by go wtedy dogonić. Straciła też kilka lat, które mogła spędzić u jego boku.
- Zdecydowanie. Potrzebowałam chwili by się nad tym zastanowić, ale zaraz za tobą pobiegłam – podniosła głowę patrząc mu prosto w oczy. Był tak blisko niej. Wyciągnęła rękę i położyła na jego gładkim policzku. - Nie mogłam cię znaleźć. Wtedy byłam zdecydowana zaryzykować. Naprawdę. Chciałam ci powiedzieć, że czuję to samo, że chce być z tobą. Ale ciebie nigdzie nie było i Ron znalazł mnie pierwszy. A potem…
- Potem byłaś już zaręczona. A ja myślałem, że jestem największym głupcem na świecie. Zwłaszcza, gdy Sofie powiedziała mi, że jesteś w ciąży… To mnie dobiło.
- Nie byłam w ciąży, skąd ten głupi pomysł? – Wyprostowała się wciąż mu się przyglądając z zaciśniętymi ze złości pięściami. Serce wyrywało jej się z piersi nie godząc się na to wszystko. Gdyby mogła cofnąć czas wiedząc to wszystko…
- Wiem, że nie byłaś. – Pokręcił głową wzdychając ciężko i znów ją do siebie przytulając. – Gdy cię zobaczyłem na weselu Potterów myślałem, że oszaleję. To był ostatni moment. Gdybyś wtedy dała mi chociaż cień nadziei odwołałbym zaręczyny, ale ty byłaś taka skupiona na unikaniu mnie. Byłem pewien, że nic ode mnie nie chcesz, że nic do mnie nie czujesz.
- Myślałam, że jesteś na mnie wściekły, poza tym byłam taka zazdrosna o Sofie. - Nie była z tego dumna, ale tak właśnie było. Nie miała do tego żadnych praw, a jednak czuła, że chętnie wydrapałaby Sofie oczy, gdyby tylko miała taką okazję. Zwłaszcza teraz, gdy w końcu do niej dotarło, że chce tylko Draco i nie miała zamiaru się nim dzielić.
- Co? Serio? – Zaśmiał się poruszając klatką piersiową, na której leżała. - Szkoda, że o tym nie wiedziałem.
Nawet nie zdając sobie z tego sprawy przesunął rękę z jej pleców na kark błądząc teraz opuszkami palców po jej szyi. Druga ręka zawędrowała na jej gołe udo wyznaczając palące trasy między kolanem a krawędzią króciutkich spodenek. Hermiona zamruczała cicho pod wpływem tej delikatnej pieszczoty i przeniosła rękę na jego klatkę piersiową. Wciąż miał na sobie białą koszulę, w której był na balu. Pierwszy guzik miał rozpięty, więc jej wędrujące palce zatrzymały się przy drugim próbując dostać się do jego skóry.
- Już późno. Powinniśmy się trochę przespać – powiedział nieruchomiejąc po czym złapał jej rękę i odsunął od siebie. W odpowiedzi przysunęła głowę głębiej w zagłębienie jego szyi i pocałowała tuż poniżej ucha. Draco zareagował natychmiast. Wstał z kanapy wyzwalając się z jej objęć i odszedł w kierunku okna. To dziwne zachowanie zupełnie nie pasowało do tej całej ich rozmowy. W końcu od dobrej godziny albo i dłużej tłumaczył jej jak bardzo ją kochał, a teraz…
Wstała wciąż nic nie rozumiejąc. Nie wiedziała czy ma do niego podejść czy wyjść z jego pokoju. Ale nie chciała podejmować pochopnych decyzji, nie będzie więcej uciekać.
- Draco, co się dzieje? – spytała nie ruszając się z miejsca.
- To był długi dzień. Chciałbym się już położyć – powiedział dziwnie matowym głosem i odwrócił się do niej z bladym uśmiechem, w który wcale nie uwierzyła. Coś przed nią ukrywał. Była tego pewna. – Chodź do mnie.
Wyciągnął rękę, więc podeszła do niego sięgając jedną ręką ku jego twarzy. Zgarnęła mu z czoła rozchwiane kosmyki skupiając wzrok na jego smutnych oczach. Tak bardzo pragnęła rozwiązać wszystkie jego problemy by już nigdy nie musiał się smucić, ale nie mogła tego zrobić jeśli wciąż będzie coś przed nią ukrywać. Poczuła ciarki na ciele na myśl, że to nie koniec jego opowieści. Że na koniec zostawił najgorsze.
- Jest jeszcze coś prawda? Powiedz mi. Nie bój się, że cię zostawię. Nie zrobię tego. Już zawsze będziemy razem.
Oparła ręce na jego piersi czekając aż się odezwie. Nie patrzył na nią. Spojrzenie miał utkwione w podłodze, gdzieś między ich stopami. Nagle poczuła, że jej dłonie drżą poruszane delikatnym drganiem jego mięśni. Dopiero wtedy zauważyła mokre ślady łez na jego policzkach, a w oczach mnóstwo następnych czekających na swoją kolej by spłynąć po jego pięknej twarzy. Serce jej stanęło, a lodowaty chłód ogarnął całe jej ciało.
-  Nigdy nie będziemy razem – wyszeptał tak cicho, że modliła się w duchu by tylko jej się to wydawało.
- Co? – Nie rozumiała co miał na myśli, ale ogarniająca ją panika zaczęła przejmować kontrolę nad jej ciałem zaczynając od uwolnienia tam wstrzymujących do tej pory napływ łez do jej oczu. Gardło wyschło jej do tego stopnia, że aż bolało, tak jak ten nagły ciężar, który, miała pewność, zaraz połamie jej żebra.
- W starych rodzinach czarodziejów czystej krwi istnieje pewna tradycja związana z ceremonią zaślubin. – Przerwał by przełknąć ślinę, a Hermiona czuła jak ziemia usuwa się jej spod stóp. Tak bardzo chciała by chociaż na nią spojrzał, ale nie była w stanie wykonać żadnego ruchu. – A my z Sofie pochodzimy właśnie z takich rodzin.
Nagle podniósł zapłakaną twarz i spojrzał jej w oczy łapiąc ją mocno za ramiona.
- Nic nie mogłem zrobić. Gdybym miał choć cień nadziei, że możesz mnie kochać…  - Tak bardzo chciał by to zrozumiała, by mu uwierzyła, jakby to mogło cokolwiek zmienić.
- Powiedz to – wycedziła przez zaciśnięte zęby, czekając jak na wyrok, który rzeczywiście miała zaraz usłyszeć.
- Wieczysta przysięga – powiedział puszczając ją, a ona położyła drżące ręce na piersi, z której wyrwał się bolesny szloch i podeszła do łóżka. Musiała na czymś usiąść, bo już nie ufała, że jej nogi będą w stanie utrzymać jej ciężar. Draco dalej stał w tym samym miejscu ukrywając twarz w dłoniach.
- Co dokładnie przysięgaliście? – Nie chciała się domyślać, chciała wiedzieć, chociaż ból rozsadzający jej serce i tak był już nie do zniesienia, tak, że ledwo łapała oddech.
- Nigdy cię nie zdradzę, nigdy nie zostawię, nigdy się z tobą nie rozwiodę. – Wyrecytował słowa, które palącym ogniem wyryły się w jej sercu. Miał rację. To koniec. Nigdy nie będą razem.
Myliła się myśląc wcześniej, że ból, który odczuwała był nie do zniesienia. Teraz obezwładniał ją całą zasnuwając wzrok czarną mgłą i odcinając dopływ tej resztce tlenu niezbędnej do życia. Zsunęła się z łóżka na podłogę zanosząc się strasznym, dławiącym ją płaczem. Draco znalazł się przy niej w tym samym momencie, gdy znalazła się na miękkim dywanie. Usiadł przy niej zamykając ją w swoich objęciach i płakał razem z nią czekając, aż się uspokoi. Przez cały czas szeptał jej do ucha jak bardzo ją kocha, chociaż wiedział, że to niczego nie zmieni. Wytarł jej policzki i złożył na jej ustach pocałunek doprawiony goryczą ich łez. Hermiona wyciągnęła ręce i zarzuciła mu je na szyję, a on podniósł ją z podłogi i położył na łóżku kładąc się zaraz obok niej i przykrywając cienką narzutą.
Długo leżeli przytuleni do siebie i zatopieni we własnych myślach. Hermiona myślała, że nie będzie w stanie zasnąć przez natłok kłębiących się w jej głowie myśli, jednak długi płacz i pulsujący w jej głowie ból szybko sprawiły, że jej oczy się zamknęły pogrążając ją w nie przynoszącym żadnej ulgi śnie.
Gdy obudziła się kilka godzin później, słońce zaczynało nieśmiało zaglądać do okna ich pokoju. Zaraz, nie ich. Nic nigdy nie będzie ich. Przymknęła oczy czując, że jest jeszcze bardziej zmęczona, niż kiedy zasypiała. Czy to wszystko naprawdę się wydarzyło? Leżała w łóżku przytulona do Draco Malfoy’a, więc ta część najwyraźniej się zgadzała. Jaki jest sens odkrywać swoje uczucia, jeśli zaraz po tym nasze serce ma być tak brutalnie podeptane? Czy nie lepiej by było, gdyby w ogóle nie przychodziła wczoraj wieczorem do tego pokoju? Mogła by dziś w nocy spokojnie wrócić do domu i zapomnieć… Kogo ona oszukiwała? Nie było mowy by kiedykolwiek zapomniała o Draco. W końcu nie udało się jej to przez sześć ostatnich lat. Poza tym to wszystko czego się wczoraj dowiedziała było dla niej bezcenne. Dawało siłę potrzebną by przeciwstawić się okrutnemu losowi.
- Jak się czujesz? – Usłyszała tuż przy swoim uchu i podniosła głowę. To, że mogła się przy nim obudzić dawało jej nadzieję, której pewnie nie powinna mieć.
- Dobrze, a ty? – Spytała a on przysunął ją do siebie mocniej, powoli całując jej wargi.
- To była najlepsza i najgorsza noc w moim życiu. Czy to ma sens? – Uśmiechnął się do niej odgarniając włosy z jej twarzy. Gdy obudził się dziś przy niej miał wrażenie, że wciąż śni. Nie mógł jednak zdecydować czy to dobry sen czy raczej koszmar.
- Niestety tak. – Zaczęła rysować wzory na jego nagiej piersi uświadamiając sobie, że chyba widzi ją po raz pierwszy. – Jak to możliwe?
- Co?
- To? Śpimy razem w łóżku, całujemy się czy to nie łamie twojej przysięgi? Czy nie powinieneś… no wiesz… umrzeć już wtedy, gdy się na ciebie rzuciłam wczorajszego wieczoru?  –  Nie miała zamiaru negować tradycji w jakich się wychował, ale nie potrafiła zrozumieć sposobu myślenia tych co ją ustanowili. Swoją drogą czy to nie dziwna przysięga? Ludzie przysięgają sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Starożytni czarodzieje przysięgali się nie zdradzać. Ani słowa o miłości. Co za ironia. Nigdy wcześniej tak nie żałowała, że okazała się być czarownicą.
- Nie wiem. Nie wiem co kiedyś zdefiniowano jako zdradę. Może to nie wystarczy. Ale uwierz mi, gdy tak trzymam cię w ramionach prawie nagą, ledwo się powstrzymuję, by tego nie sprawdzić. Dlatego nie powinniśmy być zbyt blisko. Zwłaszcza, że później nie będzie nam przez to łatwiej. – Pocałował ją w czoło i odsunął się by za chwilę wstać z łóżka. Hermiona jednak leżała wciąż w niego wpatrzona, próbując zrozumieć drugie dno jego wypowiedzi.
- Jakie później? O czym ty mówisz?
- Hermiona, ja nie mogę ryzykować, a każda chwila z Tobą to ryzyko. – Sięgnął po swoje krótkie jeansowe spodenki i ubrał je nawet na nią nie zerkając. Najwyraźniej uznał temat za zamknięty, bo jego słaby uśmiech całkiem zniknął, gdy w końcu się odwrócił i zobaczył jej wściekłą minę.
- Czyli co? Nic się nie zmieniło? Nie wracasz do Londynu? – Ze złością na nowo wzburzającą jej krew usiadła na łóżku zakładając ręce na piersi i marszcząc brwi. Usta zaciśnięte w wąską linię także nie wróżyły niczego dobrego.
- Nie, nie wracam – odpowiedział z westchnieniem, jakby rozmawiał z dzieckiem, które nie rozumie prostej rzeczy, a ona zerwała się z łóżka. Na pierwszy rzut oka widział, że była wściekła. Nerwowo przemierzała jego apartament czegoś szukając. – Hermiona, proszę. Czy możemy spędzić razem ten ostatni dzień nie myśląc o tym wszystkim?
- Po co? – Zatrzymała się i spojrzała prosto na niego ciskającymi gromy oczami. W końcu znalazła swój szlafrok, a skoro on tak stawiał sprawę, nie miała tu czego dłużej szukać. -  Po co mamy spędzać razem ten dzień skoro nigdy więcej się nie spotkamy? Przecież równie dobrze mogę teraz stąd wyjść. Co za różnica?
- Myślałem, że rozumiesz, że wszystko wczoraj ustaliliśmy. – Nie była pewna czego on właściwie od niej oczekiwał po wczorajszym wieczorze, ale te jego smutne oczy i opuszczone z bezradności ręce wzbudzały w niej tylko jeszcze większą złość. Czy on naprawdę myślał, że zgodzi się spędzić z nim jeden dzień a później zniknąć, jakby to wszystko nie miało miejsca?
- Co takiego niby ustaliliśmy? Że godzimy się na to, że nigdy nie będziemy razem, że nigdy nie będziesz mój, że mam stać i patrzeć jak odchodzisz z Sofie? – Z każdym słowem jej głos stawał się coraz głośniejszy, przechodząc pod koniec w krzyk. Traciła nad sobą panowanie, ale pozorny spokój Draco też zaczynał się ulatniać.
- To nie jest mój wybór  – powiedział o wiele głośniej niż zamierzał. - Myślisz, że nie wolałbym być z tobą? Ale nie mogę z tobą być! Nie zrobię nic co mogłoby narazić Scorpiusa na stratę ojca.
Dopiero teraz zrozumiała co tak naprawdę go martwiło. Bał się o syna. Rezygnował z niej tylko po to by go chronić. Tylko czy to rzeczywiście była ich jedyna opcja? Podeszła do niego zadzierając głowę do góry by móc spojrzeć mu głęboko w oczy.
- Nie masz zamiaru z tym walczyć?
- Jak?
- Nie wiem. Ale na pewno istnieje jakiś sposób, tylko trzeba go znaleźć…
- Nie ma żadnego sposobu. To wieczysta przysięga albo się jej trzymasz albo umierasz, koniec kropka. – Nie mógł dłużej tego znieść. Nie tak miał wyglądać ten dzień. A teraz tracą czas na bezsensowne kłótnie. Odwrócił się i podszedł do kanapy by na niej usiąść zatapiając palce we włosach. Kątem oka zarejestrował, że Hermiona siada w fotelu naprzeciwko niego.
- Nie – powiedziała po prostu z zaciętą miną i rękami skrzyżowanymi na kolanach.
- Nie?
- Nie, nie zgadzam się.
Zaśmiał się nerwowo czując nagle jak przepełnia go irytacja.
- Nie zgadzasz, mhym. I jak długo będziemy karmić się złudzeniami przywiązując się do siebie jeszcze bardziej, zanim uwierzysz, że to nic nie da? Myślisz, że później będzie łatwiej się rozstać?
- Tak długo jak będzie trzeba. Naprawdę myślisz, że mogłoby być jeszcze trudniej? – Pochyliła się do niego wyciągając w jego kierunku palec. - Wolisz bym znikła z twojego życia? Mam wrócić do Rona i urodzić mu kolejne dziecko? Tego chcesz?
Wyciągnął ręce i szybko złapał ją za ramiona przyciągając do siebie. Po chwili natarł wargami na te jej powoli zaczynające go denerwować usta, ale była zbyt rozzłoszczona by mu pozwolić na ten pocałunek. Wyciągnęła rękę i mocno odepchnęła go od siebie.
- Nawet tak nie mów. Nie mogę znieść myśli, że on cię dotyka – powiedział smutno opierając się z powrotem o fotel.
Hermiona opuściła głowę głośno wypuszczając powietrze.
- To nie ma sensu. Jeśli nie dasz nam szansy by to jakoś rozwiązać, to to nie ma sensu. Zastanów się czy jesteś w stanie dla nas zaryzykować, bo ja wolałabym się rozstać dopiero wtedy, gdy będę pewna, że nie istnieje żadna inna opcja. Nie bój się o Scorpiusa. Nigdy nie zrobiłabym nic co mogłoby cię zranić.
Czuła się okropnie wyczerpana tą emocjonalna przepychanką. Człowiek nie powinien naraz tyle czuć. Jedyne o czym teraz marzyła to długa kąpiel i śniadanie, no i może trochę czasu w samotności.
- Wracam do mojego pokoju – powiedziała wstając a on przestraszony podążał za nią wzrokiem. – O ósmej pójdę na śniadanie a później pozwiedzać. Jeżeli zdecydujesz, że chcesz spróbować poszukać ze mną jakiegoś sposobu by przełamać tę przysięgę to do mnie dołącz, jeśli wyjdę z tego hotelu sama nigdy więcej się nie zobaczymy.
Nawet nie czekała na jego odpowiedz, odwróciła się i wyszła. Gdy zamknęła za sobą drzwi swojego  apartamentu od razu poszła do łazienki by nalać wody do wanny. Jednak nawet gorącą kąpiel nie była w stanie uspokoić jej myśli. Czuła się tak potwornie skołowana. Jeszcze na studiach tyle razy wbijała sobie do głowy, że do siebie nie pasują, że i tak nic by z tego nigdy nie było, bo za dużo ich dzieli. Jednak dzisiaj, gdy poznała wreszcie całą prawdę nic nie wyglądało tak samo. Czy jakiekolwiek różnice mają znaczenie, jeżeli przy nim cały świat przestawał się dla niej liczyć? Czy nie wystarczająco długo cierpiała  przez swoje zbyt ostrożne zachowanie na balu? Czuła się gotowa by w końcu powalczyć o własne szczęście, a w tym momencie, wierzyła, że tylko przy Draco może być szczęśliwa. Nie będzie idealnie, bo nigdy nie jest, nie będzie beztrosko i bezproblemowo, ale musi zaryzykować. Wolała spróbować nawet jakby miała się sparzyć, zamiast dalej tkwić w czymś w co już dawno przestała wierzyć.
Gdy już wyszła z wanny i się ubrała ogarnął ją nagły niepokój. A co jeśli on się nie pojawi? Jeśli jest przekonany, że nie ma żadnego sposobu, by mogli jednak być razem i po prostu nie chce bardziej cierpieć przez to, że pozwolił sobie uwierzyć, że może im się udać? Wiedziała, że to i jej odebrałoby resztki nadziei, ale przede wszystkim znienawidziłaby go. Znienawidziła za to, że pokazał jej drogę do szczęścia, mimo, że bardzo wyboistą i zdradliwą, a później zabroniłby jej nią iść.
A przecież musiał istnieć jakiś sposób, jakaś osoba lub książka, która umiała odpowiedzieć im na pytanie, co mogą w tej sytuacji zrobić. Musiała. I nie miała nic innego, co powstrzymałoby ją przed wpadnięciem w czarną rozpacz niż trzymać się tej myśli.
Dobre pięć minut stała przed drzwiami czekając, aż zegar wybije godzinę ósmą. Dopiero wtedy lekko drżącą ręką nacisnęła klamkę i wyszła na zupełnie pusty korytarz. Nagłe uczucie żalu wypełniło jej serce. Spodziewała się, że będzie już tu na nią czekać, ale widać wcale nie zamierzał wychodzić jej naprzeciw. Ze spuszczoną głową przemierzyła cały dystans dzielący ją od windy kilkukrotnie odwracając się, by się upewnić, że jego drzwi wciąż pozostają zamknięte. Weszła do windy z przerażeniem odkrywając, że opuszczają ją resztki nadziei a łzy rozpaczy zaczynają napływać do jej oczu. A więc to koniec, nie przyszedł.
Pociągnęła właśnie nosem przyciskając guzik oznaczony jako parter, gdy czyjaś dłoń wsunęła się między zamykające się drzwi windy, a po chwili do środka wpadł zdyszany Draco. Jęknęła cicho czując jak zalewa ją fala ulgi i rzuciła się chłopakowi na szyję. Szybko ją objął mocno do siebie przytulając.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz – wyszeptał jej do ucha a ona się roześmiała. Właśnie oboje zdecydowali się zawalczyć w prawdopodobnie z góry przegranej walce, wierząc, że ich miłość wystarczy. Oni sami na przekór losowi, wieczystym przysięgom i ich partnerom, którzy przecież o niczym nie wiedzieli. To dla niej zupełnie nowe i nieznane wody. Skąd miałaby wiedzieć co robi?
Cały dzień wędrowali po mieście niczym całkiem zwyczajna para turystów ciesząc się swoją bliskością. W tym obcym mieście na drugim końcu świata, gdzie nikt ich nie znał, tak łatwo było uwierzyć, że to może trwać wiecznie, że im się uda. Oboje naiwnie wierzyli, że to jest właśnie to czego przez całe życie szukali, czego pragnęli odkąd byli dziećmi. Jednak to szczęście było doprawione nutką goryczy. Ani na chwilę nie byli w stanie zapomnieć o wiszących nad nimi czarnych chmurach, potwornej klątwie odbierającej im prawo do szczęścia. Doskonale wiedzieli, że będą musieli się zmierzyć nie tylko z niemożliwą misją przełamania starożytnego zaklęcia, ale także z podszeptami zawistnych ludzi, którzy zrobią wszystko by wzbudzić w nich poczucie winy.
Dopiero wieczorem, gdy uzbrojeni w pyszne lody położyli się na kocyku w Central Parku poczuli smutek na myśl, że ten beztroski czas musi się skończyć. Nie bardzo chciało im się wracać do Londynu. Tam czekały na nich te wszystkie problemy, którym będą musieli stawić czoła, ale póki byli tu nie chcieli się tym martwić.
- Nie mogę przestać myśleć o tym, że moglibyśmy być razem już tyle czasu, gdybym wtedy na balu wybrała Ciebie – Hermiona powiedziała smutno opierając głowę na łokciu by móc spojrzeć na Draco.
- To nic nie da. Wiesz, ktoś mi kiedyś powiedział, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny. Chociaż możemy jej nie znać lub nie rozumieć. Może to nie był nasz czas. Może to wszystko musiało się wydarzyć, by…
- By co?
 - Nie wiem, byśmy mieli pewność, że tego właśnie chcemy, by wszystko ułożyło się jeszcze lepiej? – Wzruszył ramionami skupiając się na topiącym się lodzie. Niestety nie znał wszystkich tajemnic wszechświata i nie wiedział, czego los chciał ich nauczyć.
- Masz rację. Nie widzę tego – Położyła się na plecach i zaczęła obserwować płynące po niebie chmury. W pewnym momencie sięgnęła wolną ręką po jego dłoń i splotła razem ich palce.

- Powiedz mi dlaczego to robisz? Przecież masz rodzinę. Skąd pewność, że warto to wszystko przekreślać? Zwłaszcza, że szanse, że uda nam się coś znaleźć są praktycznie żadne. – Zupełnie nie rozumiał jej zachowania. On miał całe lata by oswoić się ze swoimi uczuciami, ale dla niej to było coś zupełnie niespodziewanego. Dlaczego więc z taką łatwością zdecydowała zreorganizować swoje życie?
- Wiesz… Wierzę, że gdzieś tam istnieje ten ktoś idealny dla każdego człowieka. Teraz wiem, że Ron nie jest dla mnie taką osobą, ty nią jesteś.
Przekręciła głowę w jego kierunku, a on wykorzystał okazję i pochylił się by ją pocałować. Zapominając o wszystkim zatopił wargi w jej słodkich ustach przywierając do niej całym ciałem. Przy niej tak łatwo było mu się zapomnieć. Sama świadomość, że odwzajemniała jego uczucia wystarczyła, by mógł krzyczeć ze szczęścia, ale kiedy tak chętnie oddawała jego pocałunki cały topił się pod jej dotykiem. W końcu odsunął się od niej na tyle by móc wyszeptać:
- Kobieto, wpędzisz mnie do grobu jak będziesz mi mówić takie rzeczy.
Zaśmiała się cicho, a on położył się na plecach by nabrać trochę dystansu. Nie mógł się nią nacieszyć, jej dotyk, głos działały na niego jak narkotyk. Miał trzydzieści lat a przy niej czuł się jak zakochany, napalony nastolatek. Ale to nie było wszystko, to co czuł zdecydowanie wykraczało poza fizyczny pociąg. Zwłaszcza teraz, gdy już wiedział, że ona też go kocha i chce o niego walczyć nie spocznie dopóki Hermiona nie zostanie jego żoną i nie spędzą razem reszty życia. Należała do niego, a on był cały jej. Na myśl, że po powrocie do Londynu ona wróci do mieszkania rudego i będzie spać z nim w jednym łóżku, że on spróbuje ją pocałować, albo dotknąć budziła się w nim żądza mordu. Z drugiej strony nie miał prawa zamknąć jej w swoim domu z dala od oczu innych mężczyzn. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
- Nie pojedziesz z Ronem na ten romantyczny weekend, co? – spytał niby od niechcenia, zerkając na nią z niepokojem, ale uśmiech na jej twarzy trochę go uspokoił.
- A jak się udał twój romantyczny weekend? – odpowiedziała pytaniem na pytanie przekręcając się na brzuch i podpierając na łokciach.
- Nie było żadnego wyjazdu. Zmyśliłem go by Potter dał mi spokój. – Zmrużył oczy przed ostatnimi promieniami słońca, gdy spojrzał na nią chcąc zobaczyć jej reakcję. Nie mówiąc już o tym, że ciągle mu nie odpowiedziała.
- Naprawdę? – Zaśmiała się z ulgą w głosie. – To dobrze, że nie byłam zazdrosna.
- Akurat. – Prychnął, a ona znów zwróciła twarz ku niebu. Czy rzeczywiście nie zamierzała mu powiedzieć, czy mimo wszystko wybierze się gdzieś ze swoim mężem? A może właśnie pojedzie, by dać mu jeszcze jedną szansę? Ta myśl nie dawała mu spokoju. – Długo będziesz mnie jeszcze trzymać w niepewności?
- A jak uważasz? – spytała podnosząc się, siadając mu na kolanach i oplatając nogami. – To chyba oczywiste, że z Ronem koniec. Z resztą już od dawna. Teraz wreszcie będę mu mogła to powiedzieć.
Otoczyła rękami jego szyję  wplatając palce w jego włosy i składając na jego ustach delikatny pocałunek.
- Nie wiedziałam, że jesteś taki zazdrosny.
- O ciebie? Zawsze – powiedział znów ją całując.
*
- I co teraz?
Kilkugodzinny lot do Londynu minął im w zatrważającym tempie. Przez cały ten czas starali się rozmawiać o wszystkim tylko nie o tym co zrobią, gdy ich stopy w końcu dotkną brytyjskiej ziemi. Ich sytuacja była tak strasznie skomplikowana, że sami nie wiedzieli jak zacząć budować ich nową rzeczywistość. Ile łatwiej by było, gdyby oboje byli wolni. Po prostu zaczęliby się spotykać, wynajęli wspólne mieszanie i nie musieliby się nikomu tłumaczyć. Ale oni oboje żyli w sformalizowanych związkach a szanse na to, że ich obecni partnerzy bez sprzeciwu zgodzą się na rozstanie praktycznie nie istniały.
Draco mocniej ścisnął dłoń Hermiony schowaną w jego własnej i przysunął do siebie. Lekko przesunął palcami po jej policzku, starając się uspokoić nerwy. To wszystko było takie świeże, nowe i zupełnie niespodziewane. Zastanawiał się ile czasu minie zanim w pełni w to uwierzy, kiedy w końcu przestanie się bać, że ona jednak się rozmyśli, kiedy dotknięcie jej i przytulenie będzie czymś normalnym a nie zakazanym owocem.
- Teraz zabieram cię na śniadanie – powiedział unosząc jej dłoń do ust. Nie miał zamiaru jeszcze się z nią rozstawać, chociaż wiedział, że kiedyś w końcu to będzie musiało nastąpić. Hermiona musiała myśleć o tym samym.
- Wiesz, że kiedyś będziemy musieli wrócić do domu? – Spytała niby żartem, gdy usiedli przy stoliku w jednej z lotniskowych restauracji. – Draco, może powinniśmy zamieszkać razem?
- Wiesz, że to nie możliwe – pokręcił głową.
- Nie możemy nic wynająć, ale jakbym wprowadziła się do Malfoy Manor… To nie łamałoby przysięgi. I dziś powiem Ronowi.
Powiedziała to z taką pewnością w głosie, że pewnie by mógł nawet rozważyć jej propozycje, gdyby tak się nie bał. Czy dla niej musiało być wszystko tu i teraz albo nic?
- Nie. Zobacz, jakby to wyglądało?
Podniósł na nią spojrzenie i zobaczył strach w jej oczach.
- Nie rozumiem.
- Hermiona, chcesz zostawić męża, bohatera wojennego i wprowadzić się do mnie. Naprawdę chcesz być postrzegana jako ta trzecia, która rozbija małżeństwa? Bo ja się nie rozwiodę. Ludzie nie dadzą ci żyć. Nie zniósłbym tego. Poza tym, dobrze się jeszcze zastanów. Jesteśmy razem ile? Niewiele ponad dwadzieścia cztery godziny. Jesteś pewna, że od razu chcesz przemeblowywać swoje życie?
- A ty tego nie chcesz?
- Cholera, chcę. Chcę najbardziej na świecie. Ale nie chcę byś cierpiała podejmując tak ważną decyzję bez zastanowienia. Wszystko się zmieni.
- Wiem – Sięgnęła po jego dłoń i mocno ją ścisnęła. – Ale nie wyobrażam sobie cofnąć się do tego co było. To już po prostu nie jest możliwe i nie mam zamiaru udawać, że nic się nie stało. Myślę, że straciliśmy wystarczająco dużo czasu. Mam gdzieś co ludzie powiedzą, wiem też, że Ron i Sofie nie dadzą nam żyć. Ale tak długo jak będziesz chciał spróbować jestem cała twoja.
Uśmiechnął się szeroko i kiwnął głową.
- Dobrze. Ale nie śpieszmy się z tym wszystkim. Nie mów jeszcze Ronowi. Spróbujmy najpierw czegoś się dowiedzieć.
Kelnerka przyniosła właśnie ich kawę oraz zamówione naleśniki.
- Myślę, by wybrać się do Hogwartu, przejrzeć bibliotekę i porozmawiać z profesor  Mcgonagall.
Kiwnął głową.
- Pojedziemy w następny weekend, ale najpierw musimy porozmawiać z moja mamą. Może coś wie.
- Nie, pojadę jutro. Im szybciej, tym lepiej.. Poradzisz sobie beze mnie jeden dzień? – uśmiechnęła się, po czym zaczęła grzebać widelcem w jedzeniu.  – A z mamą może sam porozmawiasz? Nie wiem czy jej się spodoba to co zamierzamy. Dopiero cię odzyskała, a ja…
- Żartujesz? Moja mama cię uwielbia. Jestem pewien, że będzie się cieszyć.
Niepewnie skinęła głową, ale czuł jaka była spięta, gdy stanęli przed drzwiami jego posiadłości. Od kilku miesięcy przychodziła tu niemal codziennie odprowadzając Rose, chociaż już nie zostawała popołudniami, przez to, że próbował się od niej odsunąć. Teraz to znów się zmieni. Chciał by czuła się w tym domu jak we własnym. Bo miał zamiar sprawić by tak właśnie było.
- Nie bój się tak – pociągnął ją za sobą wchodząc do środka i kierując się do salonu. – Mamo! – krzyknął, lecz to nie swoją matkę zastał w pokoju.
Na kanapie siedziała jego żona trzymając w ręce filiżankę z parującą czarną kawą, którą tak lubiła. Na ich widok najpierw otworzyła szeroko oczy po czym je zmrużyła widząc ich złączone dłonie.
- Sofie. Co ty tu robisz? – spytał puszczając rękę Hermiony.
- Ja? Czekam na ciebie. Chociaż twoja mama powiedziała, że przeprowadzasz się do Stanów. A co ONA tu robi? – spytała z naciskiem na jedno słowo. Odstawiła filiżankę na stolik i wstała podchodząc do męża, by położyć mu rękę na ramieniu zaznaczając swoje prawa do niego.
Draco odwrócił się do Hermiony, nie reagując na dotyk Sofie. Nie zrzucił jednak jej ręki, co lekko zabolało Hermionę.
- Później porozmawiamy, dobrze? – spytał, licząc na to, że uda mu się porozmawiać z żoną w cztery oczy. Wiedział, że nie będzie to miła rozmowa i wolałby by Hermiona nie była jej świadkiem. Na szczęście dziewczyna kiwnęła tylko głową i wyszła.
- Możesz mi powiedzieć, co ty wyprawiasz?
- Nic
- Nic? Wyjeżdżasz sobie z nią Merlin wie gdzie. Ja wiedziałam. Wiedziałam, że to o nią chodzi jak tylko powiedziałeś, że wracasz do Londynu.
- To nie tak…
- Nie? A ja myślę, że właśnie tak. Ciągle ją kochasz, prawda?
- Sofie…
Zaśmiała się.
- Powiedz jakie to uczucie. Tak bardzo kochać kogoś, kogo nie można mieć – niemal wypluła te słowa ociekające pogardą. Widział po jej oczach, że cierpi. Naprawdę musiała myśleć, że im się uda. Jemu jednak nie udało się powstrzymać uczucia, jakim od zawsze darzył Hermionę. Popełnił straszny błąd żeniąc się z Sofie. – Jak myślisz, ile czasu minie zanim trzymanie się za rączki przestanie jej wystarczać?
Wciąż stał patrząc się na swoją żonę i czekał aż ochłonie. Nie mógł wymyśleć nic sensownego co mógłby w tej sytuacji powiedzieć. Wiedziała. Nie chciał jej ranić, bo naprawdę wiele dla niego znaczyła. Nie zasłużyła na takie życie. Powinna być z kimś kto będzie ją kochać za to jaka jest.
- Skończ to, dobrze ci radzę.
Powiedziała już spokojniej odwracając się od niego i zmierzając w kierunku drzwi.
- Przepraszam – powiedział jeszcze zanim wyszła, a po chwili usłyszał, jak drzwi wejściowe się za nią zamykają.
Usiadł na kanapie ukrywając twarz w dłoniach. Czuł jak jego ciało zaczyna drżeć szarpane silnymi nerwami. Czuł się naprawdę podle. Nie dość, że złamał serce Sofie, którą przecież na swój sposób kochał, to jeszcze usłyszał z jej ust dokładnie to czego najbardziej się obawiał. Właśnie dlatego nie chciał by póki co ktokolwiek wiedział, że między nim a Hermioną coś się dzieje, dlatego nie chciał by z nim zamieszkała. Potwornie się bał, że dziewczyna po prostu go zostawi raczej prędzej niż później, a tego jego serce prawdopodobnie by nie wytrzymało. Co innego kochać ją z ukrycia, jako tako funkcjonując, a co innego zaznać jej miłości i zostać jej pozbawionym. Dlatego właśnie chciał spędzić z nią tylko jeden dzień i zostać w Stanach z daleka od niej. Wsunął palce między włosy i mocno za nie pociągnął. Ten ból był dobry, przywoływał do rzeczywistości.
Usłyszał trzask drzwi wejściowych i tupot dziecięcych nóg w korytarzu.  Wstał starając się o normalną minę i po chwili tulił już w ramionach swojego syna.
- Gdzie byłeś łobuzie? – spytał odsuwając Scorpiusa od siebie na wyciągnięcie dłoni i targając mu ciemne włosy.
- W miasteczku. Tam jest dużo straganów z zabawkami, wiesz? Babcia kupiła mi smoka – podekscytowany chłopiec podniósł z podłogi drewnianą zabawkę na kółkach, która toczona po podłodze zaczęła machać skrzydłami i wyciągać długi język. Odbiegł zaraz bawiąc się nową zdobyczą.
- Jesteś – usłyszał głos swojej matki, gdy weszła do salonu i zaczęła się rozglądać. – A gdzie Sofie?
- Możemy porozmawiać? – spytał kiwając powoli głową. Otworzyła usta, ale na widok jego zmartwionej twarzy po prostu kiwnęła raz głową i usiadła na fotelu obok niego.
- Wszystko w porządku? – spytała czując rozchodzący się po jej ciele znajomy lęk.
- Czy istnieje sposób by złamać wieczystą przysięgę?
Spytał tak po prostu jeszcze bardziej zaskakując Narcyzę, która zupełnie nie spodziewała się tego typu pytania. Nie dała jednak tego po sobie poznać. Przesunęła się na fotelu siadając wygodniej i podnosząc dłoń do ust w zamyśleniu.
- Możliwe, że tak, ale ja nic o tym nie wiem. Nigdy nie próbowałam. A chodzi ci o jakaś konkretną? – spytała podejrzliwie uśmiechając się przy tym znacząco.
- Chcę się rozwieść i zacząć życie z kimś innym – wyszeptał, jakby przyznawał się do strasznej zbrodni. Chociaż może tak właśnie było.
- Och, Draco. Mogę wiedzieć z kim? – spytała próbując ukryć przerażenie.
- Z Hermioną.
Uśmiechnęła się łagodząc w ten sposób przestraszoną minę. Bardzo się bała o Draco. Straciła już w swoim życiu zbyt wiele osób, które kochała. Ze stratą jedynego syna nie umiałaby się pogodzić. Jednak wiedziała, ile dla niego znaczyła ta dzielna gryfonka i spodziewała się, że ten dzień może kiedyś nastąpić. Żałowała tylko, że tak późno.
- Tak długo wam to zajęło. – Wyciągnęła rękę i położyła na jego dłoni.
- Za długo. – Złapał jej dłoń i zsunął się z kanapy. Uklęknął u stóp matki i położył głowę na jej kolanach, a ona natychmiast zaczęła go głaskać po głowie. – Tak bardzo się boję mamo.
- Wiem, Kochanie, wiem.
- Jeśli nam się nie uda, jeśli ona mnie zostawi… Nie będę umiał bez niej żyć.
Ból w jego głosie rozrywał jej serce. Był dorosłym mężczyzną i nie mogła go chronić jak małego chłopca. Musiała pozwolić na podejmowanie własnych decyzji i płacenia za nie. Od początku przeczuwała, że Sofie nie pasuje do Dracona, ale nic nie powiedziała. Nie chciała by całe życie był sam. Mimo wszystko miała nadzieję, że będą razem szczęśliwi. Jednak teraz, gdy widziała z jaką pewnością i determinacją chce rozpocząć życie z Hermioną, zrozumiała, że to była tylko kwestia czasu. W końcu odnaleźli się mimo upływu lat, dojrzalsi, pewniejsi swoich uczuć, odważniejsi. Czy coś mogłoby stanąć na drodze tak silnej miłości?
- Uda się, na pewno. Będzie ciężko, ale jeśli komuś ma się udać to właśnie wam.
- Naprawdę tak myślisz? – spytał podnosząc twarz by spojrzeć jej w oczy.
- Ja to wiem od momentu, gdy przełamałeś te wszystkie bariery by mogła wejść do naszej biblioteki. Widziałam to w Twoich oczach. I w jej też.
Wyprostował się myśląc nad jej słowami, po czym zerwał się na równe nogi.
- Biblioteka! – zawołał pędząc już do drzwi, po czym dodał – Dzięki mamo!
*
Otworzyła furtkę i weszła na podwórko po czym wolnym krokiem podeszła pod dom rodziców. Nie weszła jednak do środka. Przez chwilę stała patrząc się na drzwi wejściowe, ale nie była gotowa, by przez nie przejść. Usiadła na schodkach przed wejściem przyglądając się jak lekki wietrzyk porusza źdźbła przydługiej już trawy.
Czuła się taka pokonana i wściekła. Sama nie wiedziała, czy jest bardziej zła na siebie za to, że nic nie zrobiła, na Draco, że ją tak po prostu odprawił, czy na Sofie, która nawet nie starała się ukryć, co o niej myśli. Do tego nie mogła się pozbyć sprzed oczu widoku ich razem. W sumie nic dziwnego, skoro byli małżeństwem, ale w jakiś sposób udało jej się o tym zapomnieć przez dwa ostatnie dni. No i czy mogła się naprawdę dziwić Sofie? Czy ona sama nie walczyłaby o Draco na jej miejscu?
Nagle usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi. Odwróciła się i zobaczyła swojego tatę wychodzącego na ganek.
- Hermiona? Czemu nie wchodzisz? – spytał, a gdy pochyliła głowę usiadł obok niej obejmując ręką. – Hej! Co się dzieje?
Spojrzała w jego ciepłe, kochające oczy. Miała wrażenie, że widział więcej niż inni. Więcej rozumiał. Gdyby tylko uważniej go słuchała, gdyby zaufała jego ocenie nie siedziałaby teraz zakopana po uszy w tym bagnie. Sama je na siebie ściągnęła.
- Od początku wiedziałeś, prawda?
- O czym?
- O mnie i Draco. Wiedziałeś nawet wtedy, gdy my sami tego nie wiedzieliśmy. – Przytuliła się do ojca, a on położył rękę na jej głowie. Westchnął cicho zastanawiając się co jej odpowiedzieć.
- Oj kochanie. Czasem nie sposób zobaczyć tego co ma się pod nosem bo stoi się zbyt blisko. Czasem trzeba nabrać dystansu by zobaczyć wszystko w szerszej perspektywie. Oboje byliście tacy uparci by nie dostrzec prawdy. Najwyraźniej udało się wam w końcu szczerze porozmawiać?
- Boję się, że nic z tego nie wyjdzie, że on mnie odtrąci. Dziś tak właśnie zrobił.
- Skarbie może nie znam go za dobrze, ale wiem, że to dobry chłopak i jeśli dalej kocha cię tak jak kiedyś to wszystko się ułoży. Może czuje się niewystarczająco dobry dla ciebie i chce cię chronić? Nie pozwól mu na to.
- Tato, a jeśli jest już za późno?
- Nigdy nie jest za późno. Znajdziesz sposób. Zobaczysz.
- Skąd wiesz?
- Bo zawsze go znajdujesz. – Odsunął się i poklepał ją po plecach. - Chodź pewna mała dziewczynka bardzo się zza tobą stęskniła.
Wstał i podał jej rękę by pomóc jej wstać. Już złapał za klamkę, gdy zauważył, że nie ruszyła się z miejsca.
- A Ron. Co ja mu powiem? – Smutek w jej głosie łamał mu serce. Jednak poza wspieraniem jej decyzji niewiele mógł zrobić. To coś z czym musiała się zmierzyć sama.
- Prawdę. Nigdy nie byliście sobie pisani. – Nacisnął klamkę i wszedł do środka zostawiając córce uchylone drzwi. Wystarczyła tylko chwila a już mała Rose biegła w kierunku swojej mamy śmiejąc się radośnie.
Rozmowa z tatą bardzo jej pomogła. Cieszyła się, że zawsze mogła liczyć na swoich rodziców. Byli dla niej prawdziwym wsparciem. Czując ich akceptację utwierdziła się w przekonaniu, że podjęła dobrą decyzję. Zamierzała walczyć do skutku. Jednak nie zmieniało to faktu, że bała się spojrzeć Ronowi w oczy. Spodziewała się wstydu i wyrzutów sumienia, ale gdy wróciły w końcu wieczorem do domu i go zobaczyła poczuła jedynie żal. Żal, że im się nie udało. Tak długo próbowali się dotrzeć, zgrać, wpasować, ale zawsze byli niczym elementy dwóch różnych układanek. Ta walka od początku była skazana na niepowodzenie, nie ważne jak bardzo się starali.
- Jesteś – powiedział odwracając wzrok od telewizora, gdy weszła do środka. W jego oczach nie było radości. Zauważyła za to błądzące w nich iskierki gniewu. Nawet się nie podniósł by się z nią przywitać. – Dobrze się bawiłaś?
- Bardzo. Wiesz, że uwielbiam Nowy Jork. – Zostawiła walizkę w korytarzu i poszła do kuchni by nalać sobie szklankę wody. Nie dlatego, że chciało jej się pić. Po prostu potrzebowała jeszcze chwili by zebrać się na odwagę zanim spojrzy mu w oczy.
- Mam nadzieję, że było warto odwoływać nasz wyjazd – powiedział ostrym tonem zaciskając mocno szczękę. A więc o to mu chodziło. Odstawiła szklankę na ławę obserwując jak Rose wysypuje na dywan klocki i zaczyna się bawić.
- Tak było warto – powiedziała nawet się nie zastanawiając nad tym co robi. Przecież obiecała Draco, że póki co nie będzie wykonywać żadnych drastycznych ruchów. Nie musiała mu mówić wszystkiego, ale nie chciała go dłużej oszukiwać i zapewniać, że wszystko między nimi się ułoży. Nie chciała już walczyć. Nie o nich.
- Co? – Spojrzał na nią wyraźnie rozzłoszczony. – Co ty powiedziałaś?
Podniósł głos, lecz nie zrobiło to na niej wrażenia.
- Ron, czy ty jeszcze coś do mnie czujesz? – Nagła zmiana tematu, trochę go zaskoczyła. Bruzda z czoła znikła, a brwi uniosły się do góry.
- Co to za pytanie?
- Odpowiedz. Kochasz mnie? – Spojrzała na niego czekając na odpowiedź.
- Oczywiście – odpowiedział po chwili z tą samą obojętnością w oczach. Może nawet rzeczywiście w to wierzył, ale ona wiedziała, że to nie prawda. Jednak on to zrozumie dopiero wtedy, gdy w końcu uda mu się znaleźć prawdziwą miłość. Próba uzmysłowienia mu tego teraz będzie bolesna dla nich obojga.
Kiwnęła głową i oparła ręce na kanapie by się podnieść. Nie zdążyła tego zrobić, bo Ron mocno złapał jej przedramię zatrzymując ją na miejscu.
- Czy coś się stało? Powinienem o czymś wiedzieć?
- Nie – odpowiedziała, a on nawet jeżeli poznał, że kłamie, nie zareagował. Puścił jej rękę, by mogła wstać. – Zrobię kolację.
 Wyszła do kuchni i oparła się o zlew wykonując serię głębokich wdechów. Oby szybko znaleźli jakieś wyjście z tej nieciekawej sytuacji, bo ona nie da rady długo funkcjonować w ten sposób. Nie podobało jej się to, że musi udawać, że chce tu być podczas, gdy jej serce zostało w wielkiej posiadłości Malfoy’ów.
Gdy tylko udało jej się odłożyć śpiącą córkę do jej łóżeczka, sama postanowiła się położyć. To był bardzo długi i bogaty w wydarzenia dzień. Przykryła się właśnie kołdrą i kolejny raz tego dnia sięgnęła po telefon. Ciągle nic. Przez cały dzień nie dostała od Draco żadnej wiadomości, co tylko potęgowało jej niepokój. Czemu się nie odzywał? Czy Sofie ciągle z nim była? A może po rozmowie z żoną dotarło do niego, że popełnił błąd? Jęknęła z frustracji ściskając telefon w ręce. Nie mogła się już dłużej powstrzymywać. Musiała się dowiedzieć na czym stoi. Postanowiła wysłać mu krótka wiadomość.
Cześć
Odczekała chwilę, ale nie było żadnej odpowiedzi. Zdążyła odłożyć telefon na szafkę i przyłożyć głowę do poduszki zanim usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości. Sięgnęła po aparat drżącymi rękami z trudnością odblokowując dostęp.
Hej. Co słychać?
Co słychać? I tyle? Miała straszną ochotę mocno rzucić telefonem o przeciwległą ścianę, jednak za bardzo byłoby jej szkoda go stracić. Cały dzień ciszy, zamartwiania się a on pyta co słychać. Postanowiła odłożyć aparat nie odpowiadając, gdy nadeszła kolejna wiadomość.
Mogę zadzwonić?
Nie
Chciałbym usłyszeć Twój głos
Ok, musiała przyznać, że jej irytacja zaczynała odrobinę maleć. Zwłaszcza, że ona też chciała usłyszeć jego głos. Już zdążyła za nim zatęsknić. To trochę dziwne, że znają się tyle lat, a teraz nagle ciężko im wytrzymać bez siebie kilka godzin. Jednak nie była w stanie pozwolić sobie na rozmowę, gdy Ron siedział w drugim pokoju i mógł w każdej chwili tu zajrzeć. Co by mu powiedziała?
Dowiedziałeś się czegoś?”
Zapytała zmieniając temat i przechodząc do tego co naprawdę ją interesowało.
Powiedziałem mamie. Bardzo nam kibicuje, ale nic nie wie. Za to Sofie nie była zachwycona. Domyśliła się
Uśmiech sam pojawił się na jej twarzy. Nie rozmyślił się. Traktuje to śmiertelnie poważnie skoro powiedział prawdę mamie i przyznał się przed żoną. Tak bardzo chciała, móc zrobić to samo. Ile będzie musiała czekać zanim zacznie swoje nowe życie? Gdyby nie ta przeklęta przysięga…
Moi rodzice też trzymają kciuki. Co zrobiłeś, że mój tata tak bardzo cię uwielbia?
Pewnie to samo co ty mojej mamie
Już miała zacząć odpisywać, gdy znów do niej napisał.
Mam pewien trop. Powiem więcej jak jutro przyjedziesz po Rose. Dobranoc
Wyraźnie zakończył rozmowę. Było jej trochę przykro, ale z drugiej strony… Ciekawe co to za trop. Jeżeli to nad nim teraz pracował to nie zamierzała mu przeszkadzać. Im prędzej uda im się z tego wybrnąć tym lepiej.
Dobranoc
Kocham Cię
Uśmiechnęła się szeroko przykładając telefon do piersi. To było to co potrzebowała usłyszeć. Wyłączyła telefon i odłożyła na szafkę. Teraz będzie mogła spokojnie zasnąć.
*
Dawno z takim entuzjazmem nie wybierała się do pracy. Ale przecież to nie w pracy planowała dziś się pojawić. Obudziła się pół godziny przed budzikiem i od razu wskoczyła pod prysznic. Z uśmiechem na ustach zjadła pożywne śniadanie i obudziła Rose. Na myśl, że za chwilę znów zobaczy Draco szybciej biło jej serce. A gdy otworzył jej drzwi z rozpromienioną twarzą poczuła, że znów może swobodnie oddychać. Zaprowadziła córkę do salonu, gdzie czekała już na nią Narcyza ze Scorpiusem.
- Dzień dobry – powiedziała nieśmiało nie wiedząc jak się zachować wobec matki Dracona. Jednak niepotrzebnie się martwiła, pani Malfoy uśmiechnęła się do niej ciepło i chyba zamierzała coś powiedzieć, ale w tym momencie Hermiona poczuła rękę Dracona oplatającą ją w pasie i ciągnącą w kierunku korytarza. Nie zdążyła nawet zaprotestować, gdy znaleźli się poza zasięgiem wzroku Narcyzy i dzieci. W tym samym momencie Draco wsunął drugą dłoń w jej włosy i mocno przywarł do jej warg.
Całował ją zachłannie jednocześnie przenosząc dłoń z jej głowy na plecy i wsuwając pod białą bawełnianą koszulkę i gładząc jej nagą skórę. Druga ręka zjechała na jej pośladek, mocno go ściskając. Draco zamruczał cicho na chwilę rozdzielając ich usta.
- To jest jeszcze lepsze niż zapamiętałem – powiedział jakby od ich ostatniego pocałunku minęły wieki.
Zaśmiała się a on znów odnalazł jej usta.
- Spóźnię się na pociąg – wyszeptała, chociaż w myślach planowała już przełożyć podróż na inny dzień jeśli tylko Draco wciąż będzie ją tak całować.
Jednak w końcu ją puścił. Odprowadził do drzwi wciąż trzymając za rękę i nie spuszczając z niej przepełnionego tęsknotą wzroku. Zdążyła zrobić tylko kilka kroków poza progiem domu, gdy poczuła ucisk na nadgarstku i po chwili znów tonęła w jego objęciach. Wycisnął ostatni słodki pocałunek na jej ustach i kciukiem złapał za brodę.
- Spóźnisz się na pociąg – powiedział owiewając jej usta swoim oddechem. Musiała kilkukrotnie przypomnieć sobie dlaczego jest to takie istotne by wybrała się dziś do Hogwartu, zanim rzeczywiście odwróciła się do Draco plecami i poszła w kierunku dworca King’s Cross.
Wysiadła w Hogsmeade i ruszyła drogą, którą w dzieciństwie pokonywała tak wiele razy z wypiekami na twarzy. Tyle wspomnień odżyło w jej pamięci. Zarówno tych dobrych jak i złych. Ale jak zawsze największe wrażenie wywarł na niej widok budynku szkoły. Ten potężny gmach przez sześć lat był dla niej drugim domem. Kochała każdy jego kamień, każdą cegłę, każdy najmniejszy kąt.
Mocno pchnęła drzwi wejściowe i weszła do pustego, cichego hallu. Wakacje jeszcze się nie skończyły, więc nie było tu ani uczniów ani nauczycieli. Tylko jedna pani dyrektor i woźny dotrzymywali towarzystwa szkolnym skrzatom i duchom.
I pomyśleć, że to tu wszystko się zaczęło. Tu się poznali. I od pierwszego dnia znienawidzili. Zaśmiała się sunąc ręką po kamiennej, zimnej ścianie. Także tutaj, w starym dormitorium Dracona w lochach, pierwszy raz usłyszała z jego ust, że ją kocha. Gdyby tylko wiedziała, że jej nemezis okaże się miłością jej życia… Miłością, o którą musieli teraz stoczyć ostrą walkę…
Stanęła w końcu przed drzwiami gabinetu dawnej nauczycielki. Zamknęła na chwilę oczy, próbując oczyścić umysł, skupiając się na celu swojej wizyty. Wyciągnęła rękę i zapukała kilka razy, a drzwi zaraz się otworzyły.
- Dzień dobry pani profesor. Przepraszam, że z tak krótkim uprzedzeniem – przywitała się wchodząc do schludnie urządzonego gabinetu. Podała profesorce dłoń i usiadła w fotelu przed biurkiem.
- Wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziana. Słucham. Co cię do mnie sprowadza? – spytała Minerva sponad okularów. Jej zwykle zaciśnięte w wąską linię usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu.
- Nie wiem jak to powiedzieć… - Hermiona nagle się zawstydziła. Sprawa była delikatna i bardzo osobista. Nie chciała wyjawiać wszystkiego, bojąc się, że dyrektorka jej nie zrozumie i będzie próbować odwieść od jej zamiarów. Rozejrzała się po pokoju, lecz wpatrzone w nią z wiszących na ścianach portretów oczy byłych dyrektorów nie dodawały jej odwagi.
- Najlepiej prosto, dziecko.
- Czy istnieje sposób na złamanie wieczystej przysięgi? – Spytała patrząc nauczycielce prosto w oczy. Zauważyła jej zdziwienie, ale sympatia i zaufanie, jakimi się darzyły wystarczyły, by nie zadawać dodatkowych pytań.
- Obawiam się, że nic mi na ten temat nie wiadomo.
 - A może zna pani kogoś, kogo mogłabym spytać…
Pokręciła tylko głową
- To jest tak stare zaklęcie, że pewnie nikt z żyjących ludzi nie będzie w stanie odpowiedzieć na twoje pytania. Przykro mi.
Hermiona pokiwała głową.
- Rozumiem. A mogę iść do biblioteki i porozmawiać z panie Pince?
- Oczywiście. Jeśli chcesz. Zostaniesz na obiad?
- Nie. Muszę wracać. Dziękuję. – Pokręciła głową i wstała. Znów wyciągnęła dłoń żegnając się z dyrektorką. Mcgonagall przyglądała się jej takim wzrokiem, że była pewna, że na końcu języka ma pytanie o kogo jej chodzi. Nie miała szans się domyślić. Wszyscy będą w takim samym szoku.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz – powiedziała tylko zaciskając usta.
Hermiona znów kiwnęła głową i wyszła. Ta krótka rozmowa trochę ją podłamała. Oczywiście nie spodziewała się, że już pierwszego dnia znajdą sposób na tę okropną przysięgę, ale ich szanse spadały skoro nawet dyrektorka nie jest w stanie im pomóc. Poza tym znów ktoś kwestionował jej decyzje. Czy wybór jakiego dokonało jej serce będzie zawodem dla wszystkich, których zna? Nie. Na pewno nie dla tych, którzy znają Draco i wiedzą, że nie ma nic wspólnego z obrazem jaki dla niego wykreowano.
Gdy wchodziła do szkolnej biblioteki wiedziała, że i tak nic ciekawego tutaj nie znajdzie. Poza podręcznikami potrzebnymi do nauki były tu też książki schowane w zakazanym czarnomagicznym dziale, ale żadna z nich nie zajmowała się tematem przysięgi wieczystej. Cóż, powinna się domyślić, że prawdopodobnie po czasach, gdy uczniem był tu Voldemort usunęli z biblioteki wszystkie niewygodne pozycje.
Bardzo rozczarowana wsiadła do pociągu zmierzającego do Londynu. Póki co wszystkie ich próby donikąd ich nie zaprowadziły. Jej optymistyczne podejście trochę przygasło i pojawiła się iskierka wątpliwości, która niczym kropla drążąca skałę budziła w jej sercu coraz większą panikę. Próbowała na poczekaniu wymyślić kilka następnych kroków, miejsc, które powinni odwiedzić, ale ciągle powracająca myśl, że to i tak nic nie da, bardzo jej to utrudniała.
Pogrążona we własnych myślach wyglądała przez okno, gdy zauważyła w odbiciu szyby dziwny, ciemny kształt. Obserwowała go przez chwilę, odwracając w końcu głowę w jego kierunku. Ciemna postać otulona czarnym płaszczem schowana była między siedzeniami i patrzyła prosto na nią.
Kojarzyła ją. Chociaż nie była to koniecznie ta sama osoba. Jednak tego czarnego płaszcza nie mogła pomylić z niczym innym. Już kiedyś, jeszcze w studenckich czasach, miała silne przeczucie, że jest obserwowana. Teraz poczuła dokładnie to samo.
 Z duszą na ramieniu wyskoczyła z pociągu, gdy tylko dotarł on na jej stację. Nie odwracając się za siebie od razu pobiegła w kierunku zaułka i teleportowała się pod dom Draco. Chciała mu jak najszybciej opowiedzieć co się stało oraz najlepiej od razu znaleźć się w jego ramionach.
Wcisnęła guzik dzwonka i zapukała kilka razy modląc się w duchu by jej prześladowca był daleko stąd. Aż nagle drzwi wejściowe się otworzyły i jej oczom ukazał się Draco.
 - Chodź – rzucił tylko i zaczął ją ciągnąć wzdłuż korytarza. - Coś ci pokażę.
Szła posłusznie za nim nie odzywając się ani słowem. Udzieliło jej się podenerwowanie chłopaka i z niepokojem czekała co takiego chce jej pokazać. Dopiero przed wielkimi podwójnymi drzwiami zorientowała się o co mu chodzi. Wielka biblioteka Malfoy’ów. No tak! Była tu niezliczona ilość niezwykle cennych woluminów. Części z nich, zwłaszcza tych starszych, nie można było znaleźć w żadnym innym miejscu na świecie. Jak mogła o niej zapomnieć? Jeżeli gdzieś może być jakaś wzmianka na temat przysięgi wieczystej to na pewno tu.
Draco wyciągnął rękę lecz nie zdążył dotknąć klamki. Hermiona była pierwsza. Z nowymi pokładami nadziei pędem rzuciła się do drzwi już nie mogąc się doczekać widoku równo poukładanych na licznych regałach książek. Jeszcze zanim pchnęła ciężkie wrota poczuła zapach starego pergaminu, który tak uwielbiała.
Jednak dzisiaj biblioteka wyglądała inaczej. Część regałów i książek oznaczonych było czerwoną taśmą, inne stały na podłodze w równych rządkach. Oczy zaświeciły jej się na samą myśl, o dotknięciu tych bezcennych woluminów, jednak świadomość ile ich jest i tego, ze może niczego w nich nie znaleźć nie była budująca.
- Posegregowałem regały i książki tematycznie. Myślę, że powinniśmy zacząć od najstarszych – powiedział wskazując na kolorowe tasiemki przy półkach. Uśmiechnęła się do niego i rzuciła mu na szyję. Dobra organizacja pracy to podstawa. Dzięki niej szybciej odnajdą to czego szukają. A właściwa książka tu była. Czuła to tak wyraźnie jakby sama ją wołała i prosiła o odnalezienie. Jakby już kiedyś miały okazję się poznać.
Sięgnęła po jedną z książek z regału wskazanego przez Draco na moment przypominając sobie, że miała mu powiedzieć o czymś bardzo ważnym, jednak pochłonięta lekturą niemal natychmiast o tym zapomniała. Znów czekała ich masa pracy, a z każdą kolejną odłożoną książką byli coraz bliżej nowej, wspólnej przyszłości.

wtorek, 6 marca 2018

Rozdział 26 Zostań

Właśnie minęła trzecia w nocy. Wskazówka podążała leniwie w dół po srebrnej tarczy zegara a jej cichy szmer był jedynym dźwiękiem jaki roznosił się po skąpanym w mroku mieszkaniu.  Zasunięte rolety nie przepuszczały blasku zaglądającego do okien księżyca ani nawet migoczących świateł latarni.
Prawdopodobnie wszyscy w bloku już spali pogrążeni w odprężających ramionach Orfeusza. Rose obróciła się właśnie w swoim łóżeczku trąc delikatnie rączką o nosek, a Ron w lekka pochrapywał. Tylko Hermiona nie mogła zasnąć. Siedziała samotnie w salonie otulona cienkim czerwonym kocem z polaru a ze słuchawek wetkniętych w jej uszy płynęła kolejna piosenka Adele. Jej jedynym towarzyszem było duże już prawie w połowie puste pudełko lodów śmietankowo-truskawkowych.
Włożyła do ust kolejną porcję zimnej słodyczy zamykając oczy i skupiając się na słowach rozbrzmiewających w jej głowie. To było dużo prostsze niż zmierzenie się z własnymi myślami.  Z resztą robiła to co wieczór, a także każdego dnia. Ta nowa przygaszona, chmurna jak noc mina to wszystko na co było ją ostatnio stać. Już prawie zapomniała jakie to było uczucie, gdy mogła się uśmiechać, a jej usta pewnie nie pamiętały już jak to się robi. Nawet, gdy Ron zaproponował jej romantyczny wyjazd na weekend nad morze zdobyła się jedynie na ponury grymas. W pierwszym odruchu chciała go wyśmiać, powiedzieć by po tym wszystkim jak się zachowywał i co powiedział wsadził sobie ten wyjazd głęboko w … Ale patrzył na nią takimi wielkimi smutnymi oczami, że nie potrafiła mu odmówić. W końcu był jej mężem. Kiedyś tak bardzo go kochała. Zasłużył na jeszcze jedną szansę by uratować wszystko to co było. Nie żeby kiedykolwiek myślała o rozstaniu. Mimo wszystko wiedziała, że tak jak obecnie było dłużej już być nie mogło. Poza tym Dover jest takie piękne latem.
Jednak humory Rona to tylko czubek góry jej zmartwień i trosk. Największą zadrą w jej sercu obecnie był jej jasnowłosy przyjaciel, który praktycznie unikał jej od czasu pieczenia tych nieszczęsnych ciasteczek. Nie wiedziała jak to możliwe by w jednej chwili przejść od tak bliskiej przyjaźni jak ta ich do surowego, wręcz oschłego traktowania jakie obecnie jej serwował.
Właściwie z pozoru niewiele się zmieniło. Wciąż był uprzejmy i pomocny zawsze, gdy go potrzebowała, jednak coraz rzadziej pojawiał się w ich gabinecie przenosząc pracę do swojego biura w domu, coraz częściej miał spotkania na mieście, a przede wszystkim przestał ją dotykać. Tak jakby się pilnował by w żadnym momencie nie tknąć jej choćby opuszkiem palca. Skończyły się uśmiechy i żarty, drobne przyjemności i niespodzianki. I wcale nie chodziło o to, że czuła się oszukana. Po prostu, w momencie, gdy to wszystko się skończyło w pełni odczuła jak jej tego brakuje, ile to dla niej znaczyło. Mimo, że wcześniej nawet nie zauważała tych subtelnych oznak sympatii.
Teraz rozdarte z bólu serce trzymało ją bez snu kolejną noc próbując dociec co się stało i jak mogłaby temu zaradzić. W pierwszym odruchu żalu chciała nawet zrezygnować z pomocy Narcyzy przy opiece nad Rose, jednak Draco wychodził do pracy zanim pojawiała się u niego w domu i nigdy go nie było, gdy po nią wracała. Czas leciał a atmosfera panująca między nimi coraz bardziej się zagęszczała stając się coraz bardziej nie do zniesienia.
Westchnęła głęboko ocierając z policzka ostatnią łzę i wyciągnęła słuchawki z uszu. Przełykając pełną goryczy gulę w gardle wstała by wyrzucić do kosza puste pudełko po lodach. Gdyby nie to, że właściwie wszystko przestało ją już obchodzić, a obezwładniający smutek znieczulał na wszystko włącznie z apetytem, pewnie zaczęłaby się przejmować, że od nadmiaru słodyczy jakie pochłaniała na poprawę humoru znów urośnie jej tyłek. Nie zamierzała jednak rezygnować z tej ostatniej przyjemności. Jakoś to będzie. Musi być. To ostatnie co kołatało jej się w głowie, gdy położyła się reszcie do łóżka uparcie wierząc, że upragniony sen w końcu przyjdzie.
*
Skręciła za róg nie wierząc, że jej się udało. W tej chwili dziękowała Merlinowi, że jednak nic nie wyszło z ich przeprowadzki do Doliny Godryka, którą przesunęli do czasu aż dzieci wyjadą do Hogwartu. Zdecydowanie doceniała mieszkanie niemal w samym sercu Londynu, zwłaszcza teraz przemierzając szybkim krokiem jego uliczki.
Znów skręciła w lewo i przeszła przez ulicę pchając przed sobą wózek ze swoim najmłodszym dzieckiem. Chłopcami dziś opiekowała się Molly, przynajmniej do obiadu, dając jej chwilę na odpoczynek. Przynajmniej tyle powiedziała mamie. Miała już serdecznie dość rygoru jaki jej matka wprowadziła w jej diecie po ostatnim porodzie. Na litość boską, przecież to jej trzecie dziecko, chyba sama już doskonale wie co jej wolno a czego nie. Dlatego nie zamierzała się zastanawiać ani chwili dłużej, gdy tylko pojawiła się okazja do ucieczki. Gdy zostały same od razu wpakowała Lily do wózka i wybrały się na spacer. Był środek lata, a ona pierwszy raz od ponad dwóch miesięcy wyszła z domu oddychając pełną piersią. Nawet buchający z nieba żar nie mógł jej zepsuć tej chwili. Szeroki uśmiech nie znikał z jej twarzy, gdy niemal biegnąc pokonywała dystans do tej nowej kawiarni słynącej na całym świecie z pysznej kawy.
W końcu z mocno bijącym z podekscytowania sercem otworzyła drzwi i weszła do środka rozkoszując się anielskim zapachem kawy unoszącym się tu w powietrzu. Wypełniła nim płuca niemal czując już ten smak na języku. Tylko przez chwilę zastanawiała się co zamówić, po czym zdecydowała się na karmelową latte z dodatkową porcją karmelu. Jak szaleć to szaleć. Gdy kilka minut później wybiegała z kawiarni z dużym kubkiem napoju przysuniętym do ust świat wydawał jej się jeszcze piękniejszy.
Niechętnie ruszyła w drogę powrotną zwracając nagle uwagę na radosny śpiew ptaków, zieleń liści na drzewach i leniwie przedzierające się przez gałęzie promienie letniego słońca. Szybko zerknęła do wózka upewniając się, że Lily już zasnęła i udała się do pobliskiego parku by tam zaszyć się na ławce w cieniu drzew i w pełni rozkoszować kolejną porcją kofeiny rozchodzącą się po jej ciele.
Usiadła na ławce i pociągnęła duży łyk kawy. Tak okropnie tęskniła za tym smakiem. Teraz, gdy w końcu dane jej było znów go skosztować nie widziała takiej możliwości by znów miała tak długo zwlekać z powtórką. Znów uniosła kubek do ust czując to rozkoszne ciepło. Założyła nogę na nogę potrząsając nią w rytm tej wesołej piosenki, którą słyszała ostatnio w radio. Chłodny wietrzyk otulał jej gołe nogi aż po krawędź krótkich jeansowych spodenek pozwalając odetchnąć od panującego dziś upału. Oparła wolną rękę na ławce odchylając głowę do tyłu. Była tak spokojna i szczęśliwa, że ciężko było jej w to uwierzyć. Tylko matka zrozumie ile może zdziałać jeden kubek kawy.
Zaśmiała się cicho, potrząsając lekko głową. Wypełniła usta napojem i przymknęła oczy wsłuchując się w szum miasta.
- Ginny?
Czyjś głos przebił się przez morze spokoju w jej głowie próbując przywołać ją do rzeczywistości. Najbardziej niepokojące w tym wszystkim było to, że miała nieodparte wrażenie, że ona zna ten głos.
- Ginny, to ty?
Nagle z odległych zakamarków umysłu przyszło olśnienie, twarz dopasowała się do głosu a leniwy uśmiech błądzący po jej twarzy natychmiast znikł. Przez jej ciało przebiegł zimny dreszcz a oczy otworzyły się szeroko.
Przez chwilę nie widziała go dokładnie, bo promienie słoneczne padały akurat na jej twarz, ale mężczyzna zrobił krok stając na wprost niej, zasłaniając słońce, by mogła go zobaczyć wyraźnie.
Z niezadowoleniem musiała stwierdzić, że wyglądał lepiej niż zapamiętała. Ciemny zarost dodawał mu męskiego wyrazu, a wyraźnie zarysowane pod koszulką mięśnie świadczyły o tym, że regularnie odwiedzał siłownię. To wszystko niestety działało na jego korzyść, jakkolwiek nie próbowałaby udawać, że jest inaczej.
- Teo? – wyrwało się z jej ust i już miała się uśmiechnąć na jego widok, lecz przypomniała sobie jak ją potraktował i musiała mocno zagryźć wewnętrzną stronę policzka by nie obrzucić go tymi wszystkimi obelgami, które uzbierały się w niej przez te wszystkie lata.
- Tak się cieszę, że cię widzę. Super wyglądasz – usiadł na ławce obok niej zarzucając rękę na oparcie za jej plecami. O wiele za blisko niej. W miejscu, gdzie jego palce przypadkiem otarły się o jej plecy poczuła mrowienie i szybko się odsunęła nie dając mu okazji, by znów to zrobił.
Podniosła głowę by spojrzeć w jego bladoniebieskie zimne oczy, które kiedyś tak bardzo kochała. Kiedyś, zanim jeszcze tak boleśnie złamał jej serce. Teraz błąkała się w nich jakaś iskierka, której nie umiała i nie chciała rozpoznać.
Otworzyła usta zastanawiając się co mu odpowiedzieć, gdy z wózka dobiegł ją cichutki płacz dziecka. Lily jednak tylko pokręciła główką i znów zasnęła. Ginny poderwała się by poprawić jej cienki kocyk.
- To twoje? – Teo podniósł się by stanąć obok niej i zajrzał do wózka. – Jakie malutkie i śliczne. Jak mamusia. Jak ma na imię?
Tego było już dla niej za dużo. Jak on mógł zachowywać się w ten sposób? Nie widzieli się kilka ostatnich lat, ale to nie znaczy, że zapomniała. Nigdy nie zapomni i nigdy mu nie wybaczy. Żaden czas nie zatrze tego bólu.
- Teo, nie rób tego. – Już samo wymawianie jego imienia sprawiało jej ból. A przebywanie w jego towarzystwie było czystą torturą. Była głupia myśląc, że już to wszystko przebolała.
Pokręciła głową dla podkreślenia swoich słów, jednak jego zaskoczona mina nie wskazywała na to by ją zrozumiał.
- Czego?
- Nie udawaj, że się przyjaźnimy. Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi i nigdy nie będziemy.
- Ginny – złapał ją za ramię, gdy próbowała się odwrócić i przyciągnął do siebie. Wpatrywał się w nią intensywnie błądząc wzrokiem po jej twarzy, a ona próbowała złapać oddech co było niezmiernie trudne, gdy stał tak blisko niej. – Proszę daj mi pięć minut. Wszystko ci wyjaśnię.
Zaśmiała się nerwowo wyrywając rękę z jego uścisku. Byle dalej od niego. Te jego smutne oczy pewnie działały na większość kobiet, ale nie na nią. Już nie.
- Co ty chcesz teraz wyjaśniać? Zostaw mnie w spokoju. Nie chcę cię więcej widzieć. – Włożyła w te słowa tyle jadu ile tylko zdołała, chociaż nie przyniosły jej ulgi jakiej się spodziewała. Katharsis nie przyszło a jedynie ból znów rozdrapanych ran.
Złapała wózek i minęła go nie odwracając się by na niego spojrzeć. Kubek z pachnącą kawą nagle zaczął ciążyć jej w dłoni, więc wrzuciła go do pierwszego kosza na śmieci jaki mijała. To by było na tyle jeśli chodzi o ten piękny dzień.
Nie udało jej się odejść daleko, gdy zaskoczony z początku chłopak ją dogonił, próbując zmusić by na niego spojrzała.
- Proszę, porozmawiajmy. To nie było tak jak myślisz. Ja…
- To mnie nie obchodzi. Co? Nagle poczułeś wrzuty sumienia? Proszę zostaw mnie w spokoju.
Tym razem nie biegł za nią. Po prostu zatrzymał się pozwalając jej odejść, a ona była zbyt zdenerwowana by widzieć jak opuszcza głowę i chowa twarz w dłoniach. Nie widziała też wypływających z jego oczu łez. Może dlatego, że sama walczyła z tymi czającymi się w kącikach jej oczu.
*
Z całych sił starała się wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu i energii, ale otępiały umysł i ciało jej na to nie pozwalały. Ta przepełniająca ją pustka powoli zaczynała ją denerwować. Zachowywała się tak jakby przeżywała żałobę a przecież, na Merlina, nikt nie umarł. Nic się nie stało. Miała cudowną rodzinę i wymarzona pracę. Po prostu straciła przyjaciela, ale to nie powód by tak rozpaczać. Musi się w końcu wziąć w garść.
Skończyła właśnie budować kolejną wysoką wieżę z klocków i patrzyła z jaką radością jej córka ją rozbija. Zazdrościła jej. Tak prosto było być dzieckiem i cieszyć się takimi drobnostkami.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że Ron o coś się jej pytał, bo teraz stał wpatrując się w nią z zaciętą miną i opartymi po bokach rękami najwyraźniej oczekując na odpowiedź.
- Co? – spytała obracając w dłoniach czerwony klocek a on westchnął przewracając oczami. Nie mogła zaprzeczyć, że ostatnio bardziej się starał, a ona mu tego nie ułatwiała.
- Masz jakieś plany na dziś?
- Nie bardzo… - odpowiedziała ostrożnie.
-  To może poszłabyś z nami do Przyjaciół. W końcu byś się do nich przekonała.
Pokręciła głową nie dając mu nawet dokończyć. Zmarszczyła czoło nie mogąc uwierzyć, że nie odpuszczał. Nie było mowy by wybrała się na spotkanie tej sekty. Nie po tym czego dowiedziała się od Draco.  Ron nie przyjmował jednak do wiadomości żadnych słów krytyki na ich temat a ona nie miała ochoty znów się z nim kłócić. Chyba najwyższa pora porozmawiać z Harrym.
- Zapomnij.
Naprawdę miała nadzieję, że spędzą razem te dwa dni w tygodniu, że chociaż tyle będzie w stanie podarować swojej żonie i córce, nawet jeśli mieliby cały ten czas leżeć wspólnie wpatrzeni w telewizor. Lecz znów się przeliczyła. Poczuła na końcu języka cierpki smak rozczarowania, że znów ktoś inny jest ważniejszy. Zamrugała by szybciej otrząsnąć się z tego nagłego smutku. Udało się. Teraz dla odmiany ogarnęła ją złość. Ostatni raz spojrzała na Rona czując jak w żyłach zaczyna jej się gotować krew. Nie zniesie dłużej jego widoku. Westchnęła głośno podejmując decyzję. Szybko wstała i poszła do sypialni by spakować do torebki kilka zapasowych ubrań dla Rose po czym wróciła po córkę. Tym razem całkowicie świadomie ignorowała padające z jego ust słowa. Nie miała zamiaru mu niczego wyjaśniać. Na dziś z nim skończyła.
Gdy pół godziny później siedziała w salonie Ginny popijając kawę, wciąż buzowały w niej emocje. Starała się z całych sił skupić na zafascynowanej najmłodszą kuzynką córce. Rose jak zahipnotyzowana przyglądała się śpiącemu w kojcu dziecku. Od pięciu minut  wspinała się na palce by móc zajrzeć do środka. Dobrze. Niech się napatrzy, bo nie prędko doczeka się na własną siostrzyczkę lub braciszka.
- Wygląda na to, że Lily spotkała swoją pierwszą najlepszą przyjaciółkę – powiedziała przenosząc spojrzenie na Ginny. Przyjaciółka w odpowiedzi lekko się uśmiechnęła, lecz jej oczy pozostały smutne. Usiadła na kanapie po drugiej stronie stolika zatapiając spojrzenie w stojącym przed nią kubku herbaty.
- Dobrze. To teraz mów co znowu masz do zarzucenia mojemu bratu.
- Słucham? – spytała zaskoczona.
- Mów, co znów zrobił? – Ginny nie wyglądała na specjalnie zainteresowaną odpowiedzią na swoje pytanie. Od niechcenia zaczęła kręcić palcem kółka po krawędzi kubka. Hermiona musiała kilka razy zamrugać by uświadomić sobie, że powinna się odezwać.
- Lista jest długa. Wiesz, nie wszyscy mają to szczęście by trafić na ideał – zaskoczył ją ostry ton jej własnego głosu. Nie planowała tego, ale zachowanie przyjaciółki jedynie spotęgowało ogarniające ją rozdrażnienie.
- Ideał? Może jak ten twój Draco? – Tym razem Ginny rzuciła jej pełne jawnej złości spojrzenie.
- Akurat miałam na myśli Harry’ego. Ale w porównaniu z Ronem to masz rację Draco wydaje się o niebo lepszy. – Nie umiała się powstrzymać przed tym uszczypliwym tonem. Mocno zacisnęła zęby z całych sił starając się stłumić w sobie szalejący w niej gniew. Przecież Ginny nie była niczemu winna. Nie miała pojęcia o co właściwie się kłócą.
- Tak, zwłaszcza jak cię wykorzysta i bez mrugnięcia się ciebie pozbędzie. W tym wszyscy ślizgoni są najlepsi. – Ginny niespodziewanie wstała po czym głos jej się załamał. Odwróciła się i podeszła do okna, by nie musieć patrzeć przyjaciółce w oczy.
- Co?
- Spotkałam go – powiedziała ledwo słyszalnym szeptem wciąż wpatrzona w widok za oknem, chociaż Hemiona nie była pewna czy w ogóle była tego świadoma.
- Teo?
Pokiwała głową nie mówiąc nic więcej. Hermiona czuła jak wszystkie kłębiące się w niej emocje wyparowują. Jedyne co zostało to współczucie i troska. Nagle wszystko stało się jasne. Podeszła do przyjaciółki i położyła dłoń na jej ramieniu okazując wsparcie.
- Tak mi przykro. I… co?
- Byłam wściekła – Ginny odwróciła się, ale na jej twarzy nie było śladu łez. Mocno zaciśnięta szczęka i zaczerwienione policzki świadczyły raczej o złości niż smutku.
- Na niego?
- Nie na niego. Jego mam gdzieś. Może zdechnąć, nic mnie to nie obchodzi. - Zacisnęła dłoń w pięść dodając sobie odwagi. Gdyby mogła wymazałaby go z pamięci raz na zawsze. Niestety nie wiedziała jak to zrobić. -  Byłam wściekła na siebie. Byłam taka naiwna, że zaryzykowałam wszystko co miałam. Tak głupio. A teraz do końca życia będę za to płacić.
- Przecież wszystko dobrze się skończyło.
- Może i tak, ale nigdy sobie tego nie wybaczę.
Hermiona otworzyła usta szukając słów pocieszenia jednak nic nie przychodziło jej do głowy. Wtedy usłyszały jak otwierają się drzwi wejściowe i po chwili do salonu wszedł Harry.
- O mamy gości. A gdzie Ron? – spytał całując żonę na powitanie i przenosząc spojrzenie na przyjaciółkę.
- Właściwie to nie wiem – westchnęła starając się nic więcej nie dodać. Zamierzała porozmawiać z Harrym na osobności. Ginny miała już wystarczająco dużo na głowie by przejmować się jeszcze rodzicami. Na szczęście Harry nie drążył tematu.
Usiadła z powrotem na kanapie patrząc jak jej córka podkrada ciastko ze stojącej na stoliku misy i pakuje je całe do ust.
 - Nie zgadniecie na kogo wpadłem w ministerstwie – powiedział Harry siadając na kanapie po drugiej  stronie.
- Dzisiaj?- spytała Hermiona, ale zaraz zauważyła jak Ginny wywraca oczami i potrząsa głową by nie drążyła tematu. Najwyraźniej weekendowe wypady Harry’ego do pracy są częstym punktem zapalnym w tym domu. – Więc kogo spotkałeś?      
-  Draco – odpowiedział uważnie przyglądając się przyjaciółce. – Wpadł po jakieś dokumenty czy coś, nie pamiętam. W każdym razie zaprosiłem go na urodziny.
- Tak? – Hermiona była wdzięczna Ginny za to pytanie zanim jej własne wyrwało się jej z ust.
- Tak, ale niestety nie da rady przyjść, wybierają się gdzieś z Sofie. Wygląda na to, że wszyscy szykują jakieś romantyczne wypady tylko my siedzimy w domu, ale obiecuję Ci, że jak młoda podrośnie to i my się gdzieś wyrwiemy – powiedział tuląc żonę i całując w policzek.                                                               
- A gdzie chłopcy? – spytał po chwili.
- U rodziców. Chyba już po nich pójdę. Popilnujesz Lily? – spytała wstając z kanapy i podeszła do kojca sprawdzić czy dziecko wciąż śpi.
- Jasne.
- A ty nigdzie nie uciekaj. Zaraz wracam – rzuciła jeszcze w kierunku Hermiony z lekkim uśmiechem na twarzy.
Odprowadziła Ginny wzrokiem do drzwi pokoju wciąż czując na sobie intensywne spojrzenie Harry’ego.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś?
Zmarszczyła brwi starając się zrozumieć co miał na myśli, po czym pokiwała głową opuszczając spojrzenie na leżące na kolanach dłonie.
- Nie chciałam znów wyjść na uprzedzoną frustratkę – wzruszyła ramionami, a Harry poderwał się by usiąść koło niej.
- Trzeba było coś powiedzieć. Z tego co mówił Draco… to poważna sprawa. Przepraszam – dodał po chwili przerwy.
- Za co? – podniosła głowę by na niego spojrzeć a on położył jej dłoń na kolanie.
- Chyba nie byłem najlepszym przyjacielem skoro czułaś, że nie możesz się z tym do mnie zwrócić.
Złapała jego dłoń w swoje i westchnęła.
- To już się nie powtórzy. Obiecuję. Pamiętaj, że możesz przyjść do mnie ze wszystkim. Ok?
- Ok – odpowiedziała, chociaż w tym momencie ta cała historia z szemranymi przyjaciółmi teściów nic ją nie obchodziła. W jej głowie wciąż huczały słowa wypowiedziane chwilę wcześniej. Czyżby Draco także próbował ratować swoje małżeństwo? Tylko dlaczego tak ją to bolało?
*
To miał być całkiem przyjemny wolny od pracy dzień i prawie taki właśnie był, przynajmniej do czasu, aż wpadł na Pottera. Zajrzał do ministerstwa tylko na chwilę, po swoją teczkę z dokumentami, tak by mógł nie pojawiać się w poniedziałek w biurze przez pierwsze pół dnia. Sztukę unikania ministerstwa, a zwłaszcza pracującej w nim pewniej brązowookiej szatynki śmiał twierdzić, że opanował do perfekcji. Nie znaczyło to jednak, że było mu łatwo. Niestety z każdym kolejnym dniem coraz bardziej wyrzucał sobie własna głupotę. Jednak czasu nie cofnie, a nie może teraz tak po prostu z dnia na dzień odejść. Musi się najpierw upewnić, że Hermiona ze wszystkim poradzi sobie sama lub znajdzie kogoś odpowiedniego na jego miejsce. Iście masochistyczne z jego strony.
I jeszcze ten Potter. Początkowo nawet się ucieszył na jego widok. Miał w końcu okazję bez świadków opowiedzieć mu wszystko czego się dowiedział na temat tych Przyjaciół Merlina i ostrzec go by trzymał od nich z daleka swoją rodzinę. Miał nadzieję, że odpowiednio zajmie się tą sprawą.
Harry nie był wcale taki zły jak w dzieciństwie mu się wydawało i pewnie w innych okolicznościach by się ze sobą zaprzyjaźnili. Dlatego pewnie przyjąłby jego zaproszenie na urodziny. Gdyby oczywiście jej tam nie było. Wystarczająco dużo kosztowało go spędzanie z nią czasu w pracy, by jeszcze sprawiać sobie ból po godzinach.
Nie spodziewał się jednak, że dowie się czegoś, co dobije go jeszcze bardziej. Ten romantyczny wypad Hermiony to był prawdziwy cios prosto w serce. Nie mógł się jednak specjalnie temu dziwić. Co prawda dziewczyna  żaliła się bardzo na Rona, ale wciąż była jego żoną i takie wyjazdy nie są niczym nadzwyczajnym. Co było kolejnym powodem by jak najszybciej wynieść się z tego miasta i poszukać pracy gdzie indziej.
Miał właśnie nalać sobie szklaneczkę whisky na skołatane nerwy i wypić ją w ciszy zanim będzie musiał iść po Scorpiusa bawiącego się w ogrodzie, gdy usłyszał głośne łomotanie w drzwi wejściowe.
Otworzył i jak burza do środka wpadł zdenerwowany Teodor mijając go i zmierzając prosto do salonu.
- Ależ proszę – westchnął tylko ironicznie zamykając drzwi i podążając za swoim gościem.
- Gdzie jest Blaise?
- Skąd mam wiedzieć? Pewnie u siebie – odpowiedział wzruszając ramionami i siadając na fotelu.
- Może to i lepiej – powiedział opadając na kanapę.
Nie dało się nie zauważyć rozgoryczenia i zrezygnowania w jego głowie. Draco znów ciężko westchnął i nalał dwie szklaneczki bursztynowego płynu, jedną podając koledze. Miał dość własnych problemów, ale przyjemnie będzie chociaż na chwilę pomyśleć o czymś innym.
- Widziałem ją – rzucił cicho, upijając łyk.
- Hermionę? – Teo podniósł na niego utkwione dotąd w podłodze spojrzenie, marszcząc brwi.
- Co? Nie, Ginny.
- Ginny? I przeżyłeś? – zaśmiał się zaglądając do szklaneczki. – Nagadała ci?
- W ogóle nie chciała ze mną gadać – potarł czoło ręką z tak smutną miną jakiej Draco jeszcze u niego nie widział. Znał oczywiście jego historię z siostrą rudego. Orientował się także, że jego małżeństwo z Astorią było mniej więcej tak samo szczęśliwe i udane jak jego z Sofie. Nie rozumiał jednak skąd ten przejmujący żal na twarzy przyjaciela.
- Dziwisz jej się? – spytał, ale Teo tylko pokręcił przecząco głową. – Więc o co się stało?
- Nic – szepnął zrezygnowany wzruszając ramionami.
- Hmm piękna historia – rzucił Draco prawie wybuchając śmiechem, gdy zorientował się, że Teo nie powie nic więcej. Po co w ogóle zawracał mu głowę?
- Nic nie rozumiesz – głos mu się załamał i  zaczął intensywnie mrugać próbując cofnąć niechciane łzy. – Ja… Ja nie miałem wyjścia. Przecież wiesz…
- Żartujesz? – Teraz przeniósł na siedzącego obok szatyna zaciekawione spojrzenie. – Myślałem, że to był tylko zakład.
Teo znów pokręcił głową po czym ukrył twarz w dłoniach.
- To nigdy nie był tylko zakład. Kochałem ją od tak dawna… Zakład to był tylko pretekst by zacząć coś robić w tym kierunku.
- Kochałeś? To dlaczego… Nie rozumiem.
- Dlaczego? – Podniósł głowę a łzy wielkie jak grochy spływały po jego policzkach. Pierwszy raz tak odsłonił przed kimś swoje uczucia i w głębi duszy cieszył się, że tą osobą jest Draco a nie Blaise. Czuł w kościach, że tylko on może go zrozumieć. – Bo jestem pieprzonym tchórzem. Bałem się zawieść rodzinę i zostać bez grosza przy duszy. Poza tym tak było łatwiej. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Pociągnął nosem ocierając dłonią twarz.
- Niby wybrała mnie, ale nigdy do końca nie wierzyłem w to, że zostawi Pottera. Dla mnie? – prychnął po czym znów pociągnął nosem – Wszystko spieprzyłem. Życie jakie mogłem mieć…
- A wiesz co jest najgorsze? – zaśmiał się krzywo przez łzy, wyginając lekko drżące usta. – Minęło tyle lat. Myślałem, że to już przeszłość, że w końcu udało mi się o niej zapomnieć. A gdy ją dziś zobaczyłem….
- Wszystko wróciło – powiedział Draco czując jakby w pewien pokręcony sposób Teodor powielał jego własną historię.
Teo zaczął energicznie kiwać głową.
- Nikomu tego nie mówiłam, ale do niedawna miałem jeszcze nadzieję, że jej syn, ten najstarszy, że jest mój. Że to moje dziecko, rozumiesz?
Draco westchnął. James był istną kopią Harry’ego. Miał identyczną posturę i te zielone oczy, które odziedziczył jeszcze po swojej babce. Nie było mowy by Teo mógł być jego ojcem.
Przechylił swoją szklaneczkę wypijając resztę płynu i odstawił ją na stolik po czym wstał.
- Chodź Teo. W gabinecie mam lepszą whisky. Trzymam ją na specjalną okazję. Pora sprawdzić jak smakuje.
*
Nie mogła się dzisiaj skupić. Sama nie wiedziała czy to wina tych trzech kaw, które dziś wypiła czy może jakiś niekorzystny biometr burzył jej wszystkie dzisiejsze plany. Nawet teraz, gdy już piąty raz z kolei czytała to samo zdanie nowej ustawy o magicznym transporcie międzynarodowym jej myśli uciekały do urodzin Harry’ego z ostatniej soboty. Już dawno tak dobrze się nie bawiła w gronie przyjaciół. Zupełnie jak za starych szczenięcych lat potrafili tak po prostu beztrosko się powygłupiać. Chociaż na chwilę była w stanie zapomnieć, że Draco w tym samym czasie spędzał romantyczne chwile ze swoją żoną.
Zduszony śmiech wyrwał się z jej gardła. Pięknie. Była zazdrosna o to, że Draco spędza czas ze swoją żoną. Jakie to żałosne.
Odruchowo spojrzała w kierunku biurka kolegi, jednak stało ono puste. Najwyraźniej nawet nie zauważyła kiedy wyszedł. Westchnęła głośno, kładąc się na biurku. Wyglądało na to, że i tak niewiele już dziś zrobi. Dopiero nagłe pukanie do drzwi gabinetu wyrwało ją z tego odrętwienia i zmusiło by się wyprostowała.
- Proszę – krzyknęła czekając aż drzwi się otworzą, a po chwil do środka weszła Katty. Dziewczyna rzuciła szybkie, nerwowe spojrzenie na puste biurko Malfoy’a po czym niepewnie podeszła do Hermiony.
- Podpiszesz mi delegację? – spytała przygryzając wargę i unikając jej spojrzenia.
- Delegację? A gdzie się wybierasz? – spytała przeglądając papiery, które przyniosła MacAdams.
- Do Nowego Jorku.
Do Nowego… Zaraz zaraz. Do Nowego Jorku? Cholera! Jak mogła zapomnieć o dorocznym balu charytatywnym? Tylko dlaczego…?
Powoli podniosła głowę by spojrzeć prosto w zaskoczone oczy Katty. Wtedy drzwi do gabinetu znów się otworzyły i wyłonił się z nich Draco. Oceniając sytuację szybko przerzucił spojrzeniem od Katty do Hermiony i kartek, które wciąż trzymała w rękach. Zacisnął wcześniej lekko otwarte z zaskoczenia usta i usiadł przy swoim biurku.
- Miałaś z tym przyjść do mnie – powiedział nie patrząc się na żadną z nich.
Hermiona ze zdziwienia aż zamrugała. Chyba ta świadomość, że on o wszystkim wiedział jeszcze bardziej ją zabolała. Jakimś cudem smutek i zazdrość, które odczuwała jeszcze kilka minut wcześniej przerodziły się w czystą, lekko powstrzymywaną furię.
Katty otworzyła właśnie usta by coś odpowiedzieć, lecz Hermiona nie dała jej na to szansy.
- Przykro mi Katty, ale nigdzie nie jedziesz. To bal dla przedstawicieli Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów z całego świata. Nie wydaje mi się by twoja obecność była tam konieczna, sami świetnie sobie poradzimy z reprezentowaniem naszego kraju. No chyba, że Draco odda ci swoje miejsce…
- Ale… - zaskoczona dziewczyna z czerwienią występującą na policzki spojrzała na Draco szukając u niego ratunku, ale ten nawet nie drgnął z uporem wpatrując się w zamkniętą teczkę z dokumentami.  – Ale Draco mi powiedział…
- Tak? – Teraz także Hermiona spojrzała na siedzącego obok kolegę, a on nic sobie z tego nie robiąc po prostu westchnął głęboko i zaczął przeglądać kartki papieru ignorując je. – Cóż przykro mi Katty.
Oddala dziewczynie przyniesione przez nią dokumenty, a ta przyjęła je niechętnie wciąż wywiercając spojrzeniem Malfoy’owi dziurę w głowie. Po czym po prostu wyszła.
- Nie spodziewałam się tego po tobie – powiedziała mrużąc oczy ze złości.
Draco oparł plecy o oparcie fotela i zarzucił ręce za głowę.
- Słyszałem, że masz inne plany na ten weekend, więc…
Jakie inne plany? Czy ten dzień nie przestanie jej zaskakiwać? Zaraz. Dover. Cholera. Gdzie ona ma głowę te ostatnie tygodnie? Trudno, Ron będzie musiał przełożyć wyjazd.
- Jakbyś mi przypomniał… Zresztą, nie ma o czym mówić. O której mamy lot?   
Opuścił ręce i obrócił się by w końcu na nią spojrzeć.
- O piątej rano. Naprawdę lecisz ze mną? – Wyglądał na szczerze zdziwionego.
- Oczywiście – odpowiedziała a on kilka razy delikatnie pokiwał głową z dziwną miną, jakby nie mógł się zdecydować czy jej odpowiedź go cieszy czy smuci.
- Dobrze – powiedział w końcu odwracając się z powrotem do swojego biurka.
Gdy kilka godzin później siedziała na lotnisku z kolejną kawą w ręce nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Przez to całe zamieszanie zupełnie nie miała czasu cieszyć się z tego, że znów odwiedzi swój ukochany Nowy Jork. Do tego pakowała się w takim tempie, że pewnie nie wzięła przynajmniej połowy potrzebnych jej rzeczy. Całe szczęście, że to tylko dwa dni i już w niedzielę będzie z powrotem w domu. Inaczej ciężko byłoby jej tak nagle zostawić Rose. I jeszcze Ron. Powiedzieć, że nie najlepiej przyjął wiadomość, że w ostatniej chwili wystawia go do wiatru, to lekkie niedopowiedzenie. Ale trudno. Musiał zrozumieć, że to część jej pracy, a to, że zapomniała o balu było niestety tylko i wyłącznie jej winą.
Podniosła głowę słysząc nagły szum i zauważyła, że stewardzi zaczynają wpuszczać pasażerów do samolotu. A Draco wciąż nie było. Nie było go też, gdy siedziała już na pokładzie samolotu nerwowo wpatrując się w wolne miejsce po swojej lewej stronie. Właśnie kolejny raz podniosła się by rozejrzeć się za nim po pokładzie. Czy zdecydował się jednak z nią nie lecieć?
- Może jeszcze przyjdzie. – Odwróciła się w kierunku siedzącego obok niej mężczyzny. Miał prawie czarne oczy, ciemne, krótkie włosy i uśmiechał się do niej życzliwie.
Odpowiedziała mu uśmiechem i wzruszeniem ramion. Nie miała pojęcia czego się spodziewać po Draco, właściwie to żadna opcja by jej nie zdziwiła.
- Nie przejmuj się, jeśli twój chłopak się nie pojawi jakoś pomogę ci przetrwać ten lot – mrugnął do niej a uśmiech na jego twarzy się pogłębił.
- To nie jest mój chłopak tylko kolega z pracy – wyjaśniła nagle ciesząc się perspektywą spędzenia kolejnych ośmiu godzin w towarzystwie tego interesującego chłopaka.
- Całe szczęście. Jestem Danny. – Pochylił się wyciągając dłoń w jej kierunku.
- Hermiona…
- Granger, siedzisz na moim miejscu – znajomy, ostry ton zmusił ją by podniosła głowę. Zimne, szare oczy wpatrywały się w nią ze złością.
- Nieprawda… - zaczęła pewna, że nie pomyliła numeru na bilecie. Draco zacisnął mocniej szczękę i znacząco spojrzał na nieznajomego.
- Przesuń się, nie lubię siedzieć przy oknie. – Nie czekając na jej reakcję minął siedzącego z brzegu mężczyznę i próbował wcisnąć się między nich, tak, że ledwo zdążyła się przesunąć.
- Gdzie ty właściwie byłeś? – spytała trochę ze złością a trochę z ulgą, że jednak zdążył, podczas gdy on zaczął wiercić się na swoim miejscu.
- Nigdzie. Nie rozumiem czemu musimy lecieć jak mugole. Co złego jest w świstoklikach? – Hermiona z przerażeniem w oczach rzuciła szybkie spojrzenie na nieznajomego, ale na szczęście zdążył już wsadzić do uszu słuchawki. Istniała więc szansa, że ich nie słyszał.
- Ciszej! Merlinie, ale jesteś marudny jak się nie wyśpisz.
- Daj mi spokój… - miała wrażenie, że chciał jeszcze coś dodać, ale w tym momencie usłyszeli ryk silników. Samolot ruszył, obraz za oknem zaczął się rozmywać a Draco coraz bardziej zaciskał palce na oparciach fotela.
- Boisz się? – spytała unosząc wysoko brew w zaskoczeniu.
- Nie – odparł blady jakby miał zaraz zemdleć. Mocno zacisnął oczy czekając aż to dziwne uczucie w żołądku minie. Hermiona wyciągnęła rękę i położyła na jego dłoni splatając ze sobą ich palce. Nie odsunął ręki. Mocno ścisnął jej dłoń, po czym ją puścił, gdy dzwonienie w uszach ustało a żołądek wrócił na swoje miejsce.
- Idę spać. Możesz to dla mnie zrobić i z nikim nie flirtować w tym czasie?
Nic nie odpowiedziała. Siedziała wpatrzona jak krzyżuje ręce na piersi wyciągając się na fotelu i zamyka oczy. Czy to możliwe, że kazał jej się przesiąść tylko po to by nie siedziała obok Danny’ego? Zaśmiała się cicho, kręcąc głową. Nie musiała długo czekać by usłyszeć jego miarowy cichy oddech. Przez sen obrócił się delikatnie w jej kierunku, tak że mogła się do woli przyglądać jego spokojnej twarzy. Rzeczywiście nawet teraz wyglądał na zmęczonego. Ciemne sińce pod oczami odznaczały się na bladej skórze. Tak bardzo chciała wyciągnąć rękę i go dotknąć, jednak nie odważyła się na to. Poprosiła stewardessę o dwa koce i jednym z nich okryła chłopaka. Później przytuliła się do swojego fotela, nie spuszczając wzroku z Draco. Był tak blisko, że mogła policzyć każdą z jego długich rzęs, wyraźnie czuła znajomy zapach jego perfum, który przywodził na myśl tyle pięknych wspomnień. A jednocześnie był tak daleko jak nigdy przedtem.
- Tylko kolega, tak? – usłyszała jeszcze szept Danny’ego zanim zasnęła.
Gdy otworzyła oczy kilka godzin później Draco już nie spał. Pochłonięty dokumentami, które trzymał w rękach nawet nie zwrócił na nią uwagi. Do momentu, gdy mieli rozstać się przed drzwiami ich pokoi w hotelu właściwie nie zamienili ze sobą słowa. 
- Przyjdę po ciebie o 20 – powiedział przykładając kartę do czytnika i otwierając drzwi swojego pokoju.
- Zaczekaj – zatrzymała go zanim wszedł do środka.  – Myślałam, że zjemy razem obiad…
- Już jestem umówiony – powiedział odartym z jakichkolwiek emocji głosem i zniknął za drzwiami pokoju nie obdarzając jej kolejnym spojrzeniem.
Nie miała już nawet siły się na niego złościć. Miał swoje życie i nie było w nim dla niej miejsca. Rozumiała to. Jednak nie musiał na każdym kroku tak ostentacyjnie tego podkreślać. Po prostu inaczej to sobie wyobrażała. Miała nadzieję, że ten wyjazd będzie dla nich szansą by wszystko naprawić, wyjaśnić wszystkie nieporozumienia i zacząć się zachowywać jak dorośli ludzie.
Pociągnęła nosem walcząc z gulą rosnącą w jej gardle. Wyciągnęła w końcu rękę by przyłożyć swoją kartę do czytnika przy drzwiach. A gdy znalazła się już w pokoju myślała tylko o tym by położyć się do wygodnego łóżka i zasnąć.
Po dwóch  godzinach otworzyła szeroko oczy otrząsając się z resztek snu. Świadomość tego gdzie jest spłynęła na nią w jednej chwili pozbawiając nadziei, że będzie w stanie znów zasnąć. Przeciągnęła się na łóżku wkładając ręce pod miękkie poduszki i przyglądając zdobionemu żyrandolowi zwisającemu z sufitu. Nie było jeszcze południa a ona już nie wiedziała co ma ze sobą zrobić.
Przypomniała sobie o książce, którą pożyczyła jej Ginny.  Podobno jakoś specjalnie nie porywa, ale przynajmniej zapewnia kilka godzin przyjemnej lektury. Sięgnęła więc do walizki, by po chwili szukania wyjąć z niej książkę o zachęcającej, kolorowej okładce.
Czytało się nawet nieźle. Prosta konstrukcja, nawet interesująca fabuła zmierzająca w z góry wiadomym kierunku. Nie zbliżała się jeszcze do połowy a już zauważyła, że omija wzrokiem opisy wyszukując jedynie dialogi, by jak najszybciej skończyć. Co ona właściwie robi? Przymknęła na chwilę oczy potrząsając lekko głową, po czym zamknęła książkę by przyjrzeć się okładce.
Kolejna zupełnie oderwana od rzeczywistości książka, gdzie piękni mężczyźni o pełnych kontach zakochują się bez pamięci w biednych, szarych myszkach na pierwszych dwudziestu stronach. Nie mówiąc już, że bohaterowie rzucają się na siebie co chwilę w porywach namiętności. Zaśmiała się cicho pod nosem. Co za głupota. Kto w ogóle tak robił? Kiedy ona ostatnio rzuciła się na Rona? A właściwie to czy ona kiedykolwiek się na niego rzuciła w ten sposób? Kolejna nierealna książka dla stłamszonych, niewyżytych mamusiek. Po co ona to czyta? Przecież miniony czas nigdy nie wróci, a ona tak po prostu go marnuje. Na Merlina jest piękne lato, a ona jest w Nowym Jorku. Co ona jeszcze robi w tym hotelowym pokoju?
Przebrała się w swoje ulubione różowe, krótkie spodenki, wcisnęła nogi w wygodne balerinki i wsunęła na nos okulary przeciwsłoneczne. Była gotowa na zwiedzanie miasta. W końcu do tej pory widziała je tylko przykryte warstwą białego puchu, a i to było ładnych parę lat temu.
Na początek zdecydowała się pospacerować wzdłuż zatłoczonych ulic Nowego Jorku, by w końcu dotrzeć do usytuowanego w sercu Manhattanu skrawka zieleni. Central Park latem był jeszcze piękniejszy niż zimą. Do tego wydawał się być alternatywną rzeczywistością dla oblanego betonem miasta wokół niego. Usiadła na ławce i rozmasowała obolałe łydki. Tyle chciała jeszcze zobaczyć, a już nie miała siły by chociażby wybrać się w drogę powrotną do hotelu. Do tego zwiedzanie w pojedynkę sprawiało mniejszą frajdę niż jej się wydawało. Zerknęła na zegarek i z przerażeniem stwierdziła, że nie ma zbyt wiele czasu na odpoczynek. Na szczęście jutrzejszy dzień w całości będzie mogła przeznaczyć na wędrówki po mieście.
Westchnęła głęboko wystawiając twarz do słońca. Nagle poczuła się tak bardzo przytłoczona kłębiącymi się w niej emocjami. Zamrugała gwałtownie by odpędzić napływające do oczu łzy. Nie chciała znów płakać, ale czuła się tak potwornie samotna, że płacz wydawał się jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
Zacisnęła mocniej pięści i zmusiła się by wstać i ruszyć z powrotem do hotelu. Zaczynało jej burczeć w brzuchu, a na myśl o czekającym tam na nią pysznym obiedzie nogi same przyspieszały krok.
Po powrocie do pokoju wzięła długą odprężającą kąpiel i zaczęła się szykować na bal. Z niepokojem przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze raz po raz wygładzając materiał czarnej sukienki. Poprawiła doszyte na dekolcie perełki i założyła nowe, trochę za wysokie szpilki.
Dochodziła dwudziesta a ona z każdą minutą coraz bardziej się denerwowała. Zdecydowanie powinna odpuścić sobie w końcu te podjadane nocą lody, bo jej odbicie w lustrze pozostawiało wiele do życzenia. Wciągnęła brzuch i zrezygnowała znów wypuściła powietrze. Sukienka zdecydowanie za bardzo opinała jej ciało. Jednak już nic nie mogła na to poradzić.
Gdy usłyszała pukanie do drzwi na moment zamarła. Potarła zimne ze zdenerwowania dłonie zbierając się na odwagę by znów przed nim stanąć. Sięgnęła po małą błyszczącą torebkę z paseczkiem i otworzyła drzwi.
Draco wyglądał rewelacyjnie w skrojonym na miarę czarnym garniturze, ale to jego mina wywołała na jej twarzy rumieniec zawstydzenia. Rozszerzone z pożądania źrenice i błysk zachwytu w oczach, których nie dało się pomylić z niczym innym.
Uśmiechnął się i już otworzył usta, a ona z bijącym sercem czekała na jego słowa.
- Gotowa? – spytał w końcu wyciągając w jej kierunku ramię.
Uśmiechnęła się gorzko, ale złapała jego rękę. Nie odezwał się już do niej aż dotarli do sali balowej na parterze.
Zaskoczył ją tłum ludzi. Wiedziała, że zastanie tu przedstawicieli wszystkich ministerstw magicznego świata, ale nie spodziewała się, że będzie ich aż tak dużo. Gdyby nie Draco pewnie stanęła by w progu i stąd wszystko podziwiała. Na szczęście Malfoy zdawał się doskonale wiedzieć dokąd iść. Poprowadził ją prosto do pierwszego stołu przy scenie, gdzie siedziało już kilka osób.
- Hermiono to Blaire Montgomery i Carter Jenkins organizatorzy dzisiejszej imprezy – powiedział wskazując na piękną blondynkę i pewnie parę lat od nich starszego mężczyznę, którzy od razu wstali by się z nią przywitać.
- Miło cię poznać. Draco dużo o tobie opowiadał – Blaire uśmiechnęła się do niej szybko przenosząc spojrzenie na Malfoy’a. – Mogę cię na chwilę porwać?
Draco kiwnął głową i odszedł z blondynką. Carter wyciągnął do niej dłoń, jednak Hermiona wciąż wpatrywała się w miejsce, gdzie zniknął jej kolega. Zastanawiała się skąd się znają i kiedy miał okazję o niej wspomnieć.
-  Nie przejmuj się. Blaire się nim zaopiekuje – Jenkins zaśmiał się pomagając jej usiąść po czym usiadł obok niej. Położył rękę na oparciu jej krzesła i rozejrzał się po sali pełnej ludzi. – Trochę będzie mi tego brakować.
- Dlaczego? – spytała zaskoczona.
- Odchodzę z ministerstwa. To całe bieganie między kancelarią a biurem już mnie zmęczyło. Poza tym w kancelarii pieniądze są dużo większe – mrugnął do niej porozumiewawczo a ją nagle olśniło.
- No tak, Carter Jenkins. Ty jesteś tym adwokatem, o którym było tak głośno kilka lat temu. Broniłeś trolla? – Oczy jej się zaświeciły z podekscytowania. Doskonale pamiętała z jakimi wypiekami na twarzy śledziła przebieg tej rozprawy. Niestety w magicznym świecie większość magicznych stworzeń jak trolle czy skrzaty w razie procesu z góry były obarczane odpowiedzialnością, niezależnie od tego czy były winne czy nie. Dlatego niewielu adwokatów podejmowało się ich obrony by nie psuć sobie reputacji. A Jenkins nie tylko się tego podjął, ale jeszcze wygrał. Najwyraźniej bardzo mu się to opłaciło.
- Olbrzyma. Tak, lubię takie ciekawe sprawy, zwłaszcza, gdy mam okazję pomóc komuś w niewesołym położeniu.
Sięgnął po butelkę białego wina i uzupełnił stojący przed nią kieliszek. Upiła łyk przyglądając się nowemu znajomemu. Był jeszcze tak młody a już osiągnął wszystko to o czym sama marzyła. Może za bardzo skupiła się na pracy w ministerstwie? Może powinna kontynuować studia prawnicze i pomagać innym tak jak Carter?
- Zazdroszczę ci – powiedziała a on z uśmiechem skinął głową i uniósł swój kieliszek.
- Dziś ty także pomagasz. – Delikatnie stuknął kieliszkiem o jej kieliszek po czym przystawił go do ust. Miał rację, dziś wszyscy tu obecni pomagali samą swoją obecnością. Ministerstwa podarowały Fundacji niemałe sumki wspierając wspólną inicjatywę. Zebrane fundusze co roku przeznaczano na inny cel. Ta myśl bardzo poprawiła jej humor.
- A wiadomo już na jaki cel zostaną przeznaczone pieniądze z tegorocznej zbiórki?
- Tak. W tym roku będziemy fundować stypendia dla utalentowanej młodzieży.
- To cudownie…
- Raczej strata pieniędzy – Za swoimi plecami usłyszała zimny głos Draco, który właśnie odsuwał stojące obok niej krzesełko by na nim usiąść. Czy on musiał zawsze tak robić?
Odwróciła się by obrzucić go lodowatym spojrzeniem, ale jego oczy utkwione były w ręce Jenkinsa, wciąż leżącej na oparciu jej krzesła. Siedział tak blisko, że wyraźnie widziała napinające się na jego szyi ścięgna, gdy przełykał ślinę mocno zaciskając szczękę. Po czym podniósł głowę rzucając Hermionie przelotne spojrzenie.
- Blaire zatańczysz ze mną? – spytał blondynkę, która momentalnie się rozpromieniła.
- Oczywiście.
- Powinieneś poprosić Hermionę. Nie zapominaj, że to z nią tu przyszedłeś. – Carter zmierzył Dracona zdziwionym spojrzeniem, przenosząc swoją dłoń z oparcia krzesła na jej plecy.
- Widziałeś jej buty? To cud, że dotarła do stolika w jednym kawałku - Draco wstał wyciągając rękę w kierunku Blaire pochylając się jeszcze do Jenkinsa, ale mówiąc na tyle głośno by wszyscy usłyszeli.
Hermiona spłonęła rumieńcem. Miała ochotę zapaść się pod ziemię albo chociaż spoliczkować tego bezczelnego drania, który kiedyś był jej przyjacielem. Ale wtedy usłyszała szept Cartera.
- Udowodnimy mu, że się myli?
Kiwnęła głową i dała się poprowadzić na parkiet. Skoro Draco miał zamiar w dalszym ciągu ją ignorować, ona mogła robić to samo. Postanowiła wykorzystać szansę jaką dawała jej ta impreza. Dzięki pomocy Cartera miała okazję poznać wielu współpracowników z reszty świata. Wiedziała jak bardzo mogło to ułatwić jej pracę.
Zbliżała się jedenasta, gdy stwierdziła, że zamieniła słowo z większością obecnych a promieniujący ból stóp coraz bardziej skłaniał do tego by zdjęła w końcu te potworne szpilki.
Wróciła więc do swojego stolika by pożegnać się i zabrać swoją torebkę po czym ruszyła do wyjścia. Już była prawie przy drzwiach, gdy poczuła mocny uchwyt zimnej dłoni na swoim łokciu.
- Idziesz już? I nawet ze mną nie zatańczysz? – Draco utkwił w niej zamglone spojrzenie, a ona zaczęła się zastanawiać czy czasem nie jest pijany. Mimo wszystko nie byłaby sobą, gdyby nie pozwoliła mu się objąć i zaprowadzić ku krawędzi parkietu. Jedną ręką objął ją mocno w pasie, a drugą położył na jej plecach kciukiem delikatnie muskając jej łopatkę.
- Doprowadzasz mnie do szału – szepnął jej do ucha opierając czoło o jej ramię.
- Ja ciebie? – prychnęła kręcąc delikatnie głową i lekko ocierając policzkiem o jego ucho. Czerwony rumieniec wpłynął na jej policzki a serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Nie odpowiedział jej, ale czuła jego gorący oddech na nagiej skórze obojczyka. Jego bliskość odurzała ją. Przymknęła oczy delektując się intymnością tej chwili. Gorące iskry wędrowały po jej ciele kończąc swój bieg w rozszalałym z emocji sercu. Jej skóra mrowiła pod jego dotykiem, a jego zapach…
Piosenka się skończyła, a on przekręcił lekko głowę pocierając nosem o jej szyję i całując delikatnie miejsce gdzie łączy się ona z ramieniem. Po czym odsunął ją lekko tak by znów spojrzeć w jej oczy.
- Trafisz do pokoju? – spytał cicho po czym puścił ją i odszedł.
Odszedł zostawiając ją samą. Zamrugała kilka razy nie mogą otrząsnąć się z szoku. Miała dość. Nie miała już dziś na to siły. Nie wracała nawet do stolika, tyko odwróciła się i poszła prosto do wyjścia. Jak najszybciej chciała się znów znaleźć w swoim pokoju.
Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi zrzuciła z siebie sukienkę i zmyła makijaż. Nie myślała nawet o tym by się wykąpać. Te ciągłe emocjonalne przepychanki wypruły z niej resztki energii. Szybko przebrała się w piżamkę i wsunęła pod cienką kołdrę.
Nie miała pojęcia co właściwie się wydarzyło, a tym bardziej co działo się w jej głowie. Za każdym razem, gdy zamykała oczy wmawiając sobie, że musi zasnąć widziała fragmenty dzisiejszego dnia. Jego złość w samolocie, późniejsza obojętność, zachwyt na jej widok przed balem, pogarda i złośliwość na balu, aż do tego dziwnego tańca. I to wszystko w ciągu jednego dnia. Nie potrafiła zrozumieć czego on chce i co do niej czuje. Wiedziała jednak, że zbyt długo oszukiwała się co do własnych uczuć. Ciężko określić, w którym momencie to zrozumiała, ale to co czuła do Draco już od dawna wykraczało poza zwykłą przyjaźń. Pewnie dlatego tak ciężko było jej się pogodzić z jego stratą. Po prostu była w nim zakochana.
Uświadomienie sobie tego było zarówno najprostszą jak i najtrudniejszą rzeczą z jaką przyszło jej się zmierzyć. Wiedziała bowiem, że to niczego nie zmienia. Nigdy nie będą razem, ba, nigdy mu nawet o tym nie powie. Do tego wcale nie oczekiwała wzajemności. Wystarczyłaby jej przyjaźń.
Głupia miłość zawsze przychodzi nie w porę. Nigdy nie pyta nas o zdanie wpychając się z buciorami i burząc nasz uporządkowany świat. Mości się na zgliszczach pozostałych po naszych planach zaczepiając pazurami o nasze serca. Ale nawet to jej nie wystarcza.  Jest głucha na nasze zapewnienia, że to nie ten moment, na nasze prośby i błagania by sobie poszła. By wróciła w innym czasie.
Otarła spływające po jej policzkach łzy i mocniej przytuliła głowę do poduszki próbując się zmusić do snu. Jednak jej oczy otworzyły się jeszcze szerzej, gdy usłyszała hałas po drugiej stronie ściany. Na myśl, że on tam jest zaczęło mocniej bić jej serce.
Nie zastanawiała się ani chwili, po prostu wstała i założyła na siebie szlafrok. Nogi same powiodły ją w kierunku drzwi. Dopiero, gdy stanęła przed jego drzwiami, zorientowała się co miała zamiar zrobić. Cała pewność siebie ją opuściła i już nie była pewna czy powinna zakłócać jego spokój, a może lepiej sobie odpuścić i wrócić do łóżka? Zapomnieć? Jej myśli goniły w szalonym tempie, nie będąc w stanie zdecydować się czy namawiać dziewczynę na ucieczkę czy dodawać otuchy do realizacji planów. Już miała obrócić się na gołej pięcie i cicho klnąc pod nosem na własną głupotę udać się do swojego pokoju, gdy usłyszała głuchy brzdęk po drugiej stronie drzwi. Było to dla niej niczym sygnał, znak do działania. Nie zastanawiając się dłużej, zapukała delikatnie do drzwi. Po chwili pełnej wyczekiwania ciszy usłyszała metaliczny zgrzyt i ciche zaproszenie do środka.
- Otwarte.
Powoli uchyliła drzwi i weszła do środka zatrzymując się tuż za progiem. Przez chwilę nie mogła go zlokalizować, pomyślała nawet, że może jest w łazience i ma jeszcze okazję się wycofać. Jednak wtedy go zobaczyła. Siedział w hotelowym fotelu, obrócony do niej plecami, wpatrzony w widok za oknem, obracając leniwie w prawej ręce szklaneczkę z bursztynowym płynem. Nawet się nie odwrócił, by spojrzeć kto przyszedł.
- Hej. To ja – zaczęła niepewnie przestępując nerwowo z nogi na nogę. Mogła to bardziej przemyśleć. A przynajmniej mogła się ubrać! Objęła się rękami próbując się zakryć, nagle uświadamiając sobie, że jest prawie naga. Mocno pociągnęła w dół koszulkę piżamy i szczelnie okręciła się szlafrokiem. No cóż, powiedziała A musi powiedzieć B.
- Chciałabym z Tobą porozmawiać. Masz chwilę? – podniosła wzrok na chłopaka, który powoli przeniósł swoje spojrzenie na nią, unosząc szklaneczkę na znak, by mówiła dalej.
- Czy to tak będzie już zawsze między nami? Czy musisz być taki oschły i nieprzyjemny? Przecież byliśmy przyjaciółmi. Proszę, powiedz, że to jeszcze możliwe, że możemy wrócić do tego co było. Powiedz, że znów będziemy przyjaciółmi. Proszę – skończyła prawie szeptem, przenosząc pełne łez oczy z blondyna na własne stopy.
- Przyjaciółmi? – Draco zaśmiał się pod nosem. – Nie, nie będziemy przyjaciółmi – powiedział tak oschle, że poczuła jakby znów byli w szkole, jakby czas cofnął się o dobre piętnaście lat. Aż przeszły ją ciarki na te zimne słowa. A więc wszystko jasne.
- Rozumiem. W poniedziałek znajdziesz na biurku moje wypowiedzenie…
- Nie bądź śmieszna. Ja nie wracam do Anglii – powiedział tak cicho, że przez moment nie była pewna czy w ogóle się odezwał. Pojedyncza łza zaczęła toczyć się po jej policzku kiedy położyła prawą dłoń na klamce, jednak zanim ją nacisnęła chciała poznać odpowiedź na to jedno, ostatnie pytanie.
- To przez to co się wydarzyło wtedy na balu? Że wybrałam wtedy Rona, prawda? Nie możesz mi wybaczyć?
Szklanka głośno uderzyła o blat stolika, a spora część płynu utworzyła na nim mokry ślad. Draco gwałtownie wstał z fotela i pierwszy raz spojrzał jej prosto w oczy.
- Wybaczyć? Nie mam Ci czego wybaczać. Podjęłaś decyzję. Nie wiem po co do tego wracasz i po co tu w ogóle teraz przychodzisz. – Nie mogła znieść jego tonu, jego wzroku. Co się stało? Jak to się stało? Jeszcze nie tak dawno temu razem się śmiali, byli blisko, a teraz... teraz jest gorzej niż jakby byli dla siebie całkiem obcymi ludźmi.
Odwróciła się w kierunku drzwi, ale nie była w stanie wyjść. Wiedziała, że jeśli to zrobi, jeśli przekroczy próg tego pokoju to już nigdy więcej go nie zobaczy, nigdy więcej nie będzie szczęśliwa. Jeżeli tak właśnie ma się stać, to musi coś zrobić. Pierwszy i ostatni raz. Musi się pożegnać.
Szybko odwróciła się w jego kierunku i spojrzała mu w oczy. Wciąż tam stał, ze złością wypisaną na twarzy. Złość jednak szybko ustąpiła miejsca zaskoczeniu, gdy Hermiona nie zastanawiając się długo w paru krokach przebyła dzielącą ich odległość, zarzuciła ręce na jego szyję i zatopiła swoje miękkie czerwone wargi w jego ustach. Przez chwilę bała się, że Draco ją odtrąci i wyśmieje. Jednak żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła.
*
Draco zachłannie całował jej usta, przyciągając ją do siebie tak blisko jak to tylko możliwe. Jego dłonie starały się dotknąć, zbadać możliwie jak największą powierzchnię jej ciała. Całkiem jakby chciał ją całą poznać od razu, tak by zapamiętać dotyk jej skóry na długie bezsenne noce. Tak długo marzył o tej chwili. Zachłanne pocałunki całkowicie oderwały ich od rzeczywistości. Dłonie dziewczyny raz po raz mocno ciągnęły go za włosy, za co odpłacał się mocniejszymi uszczypnięciami jej pośladków i ud, aż wreszcie nie mógł dłużej znieść dzielącej ich ciała warstwy ubrań. Wsunął zachłanne ręce pod jej koszulkę i zaczął nimi wędrować po jej nagiej skórze, a ciche jęki dziewczyny doprowadzały go do szału. Wiedział, że długo nie wytrzyma, a rosnące podniecenie szybko wyłączyło jego rozsądne myślenie. Złapał ją mocno za uda unosząc do góry, tak by objęła go nimi w talii i szybko przeniósł ją na komodę stojącą koło łóżka. Teraz jednym sprawnym ruchem pozbawił ją jej odzienia i zaczął całować jej piersi. Czuł się jak w niebie, a sądząc po zarumienionej twarzy i urywanym oddechu szatynki, jej też się to podobało. W odpowiedzi na jego pieszczoty przeniosła jedną dłoń na jego plecy i wbiła w nie paznokcie. To przepełniło czarę pożądania. Musiał ją mieć teraz, zaraz, bo inaczej eksploduje. Wziął ją ponownie na ręce i przeniósł na łóżko. Przyglądał się jej zamglonym wzrokiem nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Hermiona właśnie usiadła na łóżku i zaczęła gorączkowo rozpinać pasek jego spodni, gdy nagle podniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy i ponownie poczuć smak jego ust. Świadomość, że to on doprowadził ją do tego stanu rozsadzała go od środka. W tym momencie mógłby zrobić dla niej wszystko. Namiętnie ją pocałował i już miał ściągnąć jej spodenki, by w pełni rozkoszować się tym zbliżeniem, gdy spłynęła na niego niechciana, brutalna rzeczywistość. Nie spełni tego marzenia. Nie teraz, nie dziś, nie nigdy. Ma ją tu przed sobą, chętną, wręcz wpychającą mu się do łóżka, jęczącą jego imię, proszącą o więcej, a on nie może jej tego dać. Nie może dać tego sobie.
- Nie – krzyknął i szybko się wyprostował, spojrzał na nią, tak, że aż się wystraszyła, złapał stojącą przy łóżku wazę i rzucił nią o przeciwległą ścianę klnąc brzydko. Odwrócił się szybko i odszedł do stolika nalać sobie nowego drinka.
Zdezorientowana dziewczyna poczuła się jakby dał jej w twarz. Nie chce mnie – przemknęło jej przez myśl. Zebrała z podłogi swoją koszulkę i szybko ją założyła, a szlafroczek przytuliła do piersi. Zmierzała właśnie w kierunku drzwi chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce. Jednak przed jej nosem drzwi zamknęły się z hukiem.
- Zostań. Musimy pogadać.


_______________
Mój zdecydowanie najdłuższy rozdział, ale nie chciałam go dzielić. Swój depresyjny klimat zawdzięcza odtwarzanej w kółko piosence Hello - Adele :) oraz Edowi Sheeranowi (czy ktoś z Was także wybiera się w sierpniu na jego koncert?)
Dajcie znać czy Wam się podobało. Wasze komentarze naprawdę bardzo dużo dla mnie znaczą.

Uwaga!!! Mam pytanie - z uwagi, że dużymi krokami zbliżamy się do końca - wolelibyście jeszcze 4 krótkie rozdziały, ale co 2 tygodnie czy 2 długie co miesiąc?

Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger