Właśnie minęła trzecia w nocy. Wskazówka podążała leniwie w
dół po srebrnej tarczy zegara a jej cichy szmer był jedynym dźwiękiem jaki
roznosił się po skąpanym w mroku mieszkaniu.
Zasunięte rolety nie przepuszczały blasku zaglądającego do okien
księżyca ani nawet migoczących świateł latarni.
Prawdopodobnie wszyscy w bloku już spali pogrążeni w
odprężających ramionach Orfeusza. Rose obróciła się właśnie w swoim łóżeczku
trąc delikatnie rączką o nosek, a Ron w lekka pochrapywał. Tylko Hermiona nie
mogła zasnąć. Siedziała samotnie w salonie otulona cienkim czerwonym kocem z
polaru a ze słuchawek wetkniętych w jej uszy płynęła kolejna piosenka Adele.
Jej jedynym towarzyszem było duże już prawie w połowie puste pudełko lodów
śmietankowo-truskawkowych.
Włożyła do ust kolejną porcję zimnej słodyczy zamykając oczy
i skupiając się na słowach rozbrzmiewających w jej głowie. To było dużo
prostsze niż zmierzenie się z własnymi myślami.
Z resztą robiła to co wieczór, a także każdego dnia. Ta nowa
przygaszona, chmurna jak noc mina to wszystko na co było ją ostatnio stać. Już
prawie zapomniała jakie to było uczucie, gdy mogła się uśmiechać, a jej usta
pewnie nie pamiętały już jak to się robi. Nawet, gdy Ron zaproponował jej
romantyczny wyjazd na weekend nad morze zdobyła się jedynie na ponury grymas. W
pierwszym odruchu chciała go wyśmiać, powiedzieć by po tym wszystkim jak się
zachowywał i co powiedział wsadził sobie ten wyjazd głęboko w … Ale patrzył na
nią takimi wielkimi smutnymi oczami, że nie potrafiła mu odmówić. W końcu był
jej mężem. Kiedyś tak bardzo go kochała. Zasłużył na jeszcze jedną szansę by
uratować wszystko to co było. Nie żeby kiedykolwiek myślała o rozstaniu. Mimo
wszystko wiedziała, że tak jak obecnie było dłużej już być nie mogło. Poza tym
Dover jest takie piękne latem.
Jednak humory Rona to tylko czubek góry jej zmartwień i
trosk. Największą zadrą w jej sercu obecnie był jej jasnowłosy przyjaciel,
który praktycznie unikał jej od czasu pieczenia tych nieszczęsnych ciasteczek.
Nie wiedziała jak to możliwe by w jednej chwili przejść od tak bliskiej
przyjaźni jak ta ich do surowego, wręcz oschłego traktowania jakie obecnie jej
serwował.
Właściwie z pozoru niewiele się zmieniło. Wciąż był uprzejmy
i pomocny zawsze, gdy go potrzebowała, jednak coraz rzadziej pojawiał się w ich
gabinecie przenosząc pracę do swojego biura w domu, coraz częściej miał
spotkania na mieście, a przede wszystkim przestał ją dotykać. Tak jakby się
pilnował by w żadnym momencie nie tknąć jej choćby opuszkiem palca. Skończyły
się uśmiechy i żarty, drobne przyjemności i niespodzianki. I wcale nie chodziło
o to, że czuła się oszukana. Po prostu, w momencie, gdy to wszystko się
skończyło w pełni odczuła jak jej tego brakuje, ile to dla niej znaczyło. Mimo,
że wcześniej nawet nie zauważała tych subtelnych oznak sympatii.
Teraz rozdarte z bólu serce trzymało ją bez snu kolejną noc
próbując dociec co się stało i jak mogłaby temu zaradzić. W pierwszym odruchu
żalu chciała nawet zrezygnować z pomocy Narcyzy przy opiece nad Rose, jednak
Draco wychodził do pracy zanim pojawiała się u niego w domu i nigdy go nie
było, gdy po nią wracała. Czas leciał a atmosfera panująca między nimi coraz
bardziej się zagęszczała stając się coraz bardziej nie do zniesienia.
Westchnęła głęboko ocierając z policzka ostatnią łzę i
wyciągnęła słuchawki z uszu. Przełykając pełną goryczy gulę w gardle wstała by
wyrzucić do kosza puste pudełko po lodach. Gdyby nie to, że właściwie wszystko
przestało ją już obchodzić, a obezwładniający smutek znieczulał na wszystko
włącznie z apetytem, pewnie zaczęłaby się przejmować, że od nadmiaru słodyczy
jakie pochłaniała na poprawę humoru znów urośnie jej tyłek. Nie zamierzała
jednak rezygnować z tej ostatniej przyjemności. Jakoś to będzie. Musi być. To
ostatnie co kołatało jej się w głowie, gdy położyła się reszcie do łóżka
uparcie wierząc, że upragniony sen w końcu przyjdzie.
*
Skręciła za róg nie wierząc, że jej się udało. W tej chwili
dziękowała Merlinowi, że jednak nic nie wyszło z ich przeprowadzki do Doliny
Godryka, którą przesunęli do czasu aż dzieci wyjadą do Hogwartu. Zdecydowanie
doceniała mieszkanie niemal w samym sercu Londynu, zwłaszcza teraz
przemierzając szybkim krokiem jego uliczki.
Znów skręciła w lewo i przeszła przez ulicę pchając przed
sobą wózek ze swoim najmłodszym dzieckiem. Chłopcami dziś opiekowała się Molly,
przynajmniej do obiadu, dając jej chwilę na odpoczynek. Przynajmniej tyle
powiedziała mamie. Miała już serdecznie dość rygoru jaki jej matka wprowadziła
w jej diecie po ostatnim porodzie. Na litość boską, przecież to jej trzecie
dziecko, chyba sama już doskonale wie co jej wolno a czego nie. Dlatego nie
zamierzała się zastanawiać ani chwili dłużej, gdy tylko pojawiła się okazja do
ucieczki. Gdy zostały same od razu wpakowała Lily do wózka i wybrały się na spacer.
Był środek lata, a ona pierwszy raz od ponad dwóch miesięcy wyszła z domu
oddychając pełną piersią. Nawet buchający z nieba żar nie mógł jej zepsuć tej
chwili. Szeroki uśmiech nie znikał z jej twarzy, gdy niemal biegnąc pokonywała
dystans do tej nowej kawiarni słynącej na całym świecie z pysznej kawy.
W końcu z mocno bijącym z podekscytowania sercem otworzyła
drzwi i weszła do środka rozkoszując się anielskim zapachem kawy unoszącym się
tu w powietrzu. Wypełniła nim płuca niemal czując już ten smak na języku. Tylko
przez chwilę zastanawiała się co zamówić, po czym zdecydowała się na karmelową
latte z dodatkową porcją karmelu. Jak szaleć to szaleć. Gdy kilka minut później
wybiegała z kawiarni z dużym kubkiem napoju przysuniętym do ust świat wydawał
jej się jeszcze piękniejszy.
Niechętnie ruszyła w drogę powrotną zwracając nagle uwagę na
radosny śpiew ptaków, zieleń liści na drzewach i leniwie przedzierające się
przez gałęzie promienie letniego słońca. Szybko zerknęła do wózka upewniając
się, że Lily już zasnęła i udała się do pobliskiego parku by tam zaszyć się na
ławce w cieniu drzew i w pełni rozkoszować kolejną porcją kofeiny rozchodzącą
się po jej ciele.
Usiadła na ławce i pociągnęła duży łyk kawy. Tak okropnie
tęskniła za tym smakiem. Teraz, gdy w końcu dane jej było znów go skosztować
nie widziała takiej możliwości by znów miała tak długo zwlekać z powtórką. Znów
uniosła kubek do ust czując to rozkoszne ciepło. Założyła nogę na nogę
potrząsając nią w rytm tej wesołej piosenki, którą słyszała ostatnio w radio.
Chłodny wietrzyk otulał jej gołe nogi aż po krawędź krótkich jeansowych
spodenek pozwalając odetchnąć od panującego dziś upału. Oparła wolną rękę na
ławce odchylając głowę do tyłu. Była tak spokojna i szczęśliwa, że ciężko było
jej w to uwierzyć. Tylko matka zrozumie ile może zdziałać jeden kubek kawy.
Zaśmiała się cicho, potrząsając lekko głową. Wypełniła usta
napojem i przymknęła oczy wsłuchując się w szum miasta.
- Ginny?
Czyjś głos przebił się przez morze spokoju w jej głowie
próbując przywołać ją do rzeczywistości. Najbardziej niepokojące w tym
wszystkim było to, że miała nieodparte wrażenie, że ona zna ten głos.
- Ginny, to ty?
Nagle z odległych zakamarków umysłu przyszło olśnienie,
twarz dopasowała się do głosu a leniwy uśmiech błądzący po jej twarzy
natychmiast znikł. Przez jej ciało przebiegł zimny dreszcz a oczy otworzyły się
szeroko.
Przez chwilę nie widziała go dokładnie, bo promienie
słoneczne padały akurat na jej twarz, ale mężczyzna zrobił krok stając na wprost
niej, zasłaniając słońce, by mogła go zobaczyć wyraźnie.
Z niezadowoleniem musiała stwierdzić, że wyglądał lepiej niż
zapamiętała. Ciemny zarost dodawał mu męskiego wyrazu, a wyraźnie zarysowane
pod koszulką mięśnie świadczyły o tym, że regularnie odwiedzał siłownię. To
wszystko niestety działało na jego korzyść, jakkolwiek nie próbowałaby udawać,
że jest inaczej.
- Teo? – wyrwało się z jej ust i już miała się uśmiechnąć na
jego widok, lecz przypomniała sobie jak ją potraktował i musiała mocno zagryźć
wewnętrzną stronę policzka by nie obrzucić go tymi wszystkimi obelgami, które
uzbierały się w niej przez te wszystkie lata.
- Tak się cieszę, że cię widzę. Super wyglądasz – usiadł na
ławce obok niej zarzucając rękę na oparcie za jej plecami. O wiele za blisko
niej. W miejscu, gdzie jego palce przypadkiem otarły się o jej plecy poczuła
mrowienie i szybko się odsunęła nie dając mu okazji, by znów to zrobił.
Podniosła głowę by spojrzeć w jego bladoniebieskie zimne
oczy, które kiedyś tak bardzo kochała. Kiedyś, zanim jeszcze tak boleśnie
złamał jej serce. Teraz błąkała się w nich jakaś iskierka, której nie umiała i
nie chciała rozpoznać.
Otworzyła usta zastanawiając się co mu odpowiedzieć, gdy z
wózka dobiegł ją cichutki płacz dziecka. Lily jednak tylko pokręciła główką i
znów zasnęła. Ginny poderwała się by poprawić jej cienki kocyk.
- To twoje? – Teo podniósł się by stanąć obok niej i zajrzał
do wózka. – Jakie malutkie i śliczne. Jak mamusia. Jak ma na imię?
Tego było już dla niej za dużo. Jak on mógł zachowywać się w
ten sposób? Nie widzieli się kilka ostatnich lat, ale to nie znaczy, że
zapomniała. Nigdy nie zapomni i nigdy mu nie wybaczy. Żaden czas nie zatrze
tego bólu.
- Teo, nie rób tego. – Już samo wymawianie jego imienia
sprawiało jej ból. A przebywanie w jego towarzystwie było czystą torturą. Była
głupia myśląc, że już to wszystko przebolała.
Pokręciła głową dla podkreślenia swoich słów, jednak jego
zaskoczona mina nie wskazywała na to by ją zrozumiał.
- Czego?
- Nie udawaj, że się przyjaźnimy. Nigdy nie byliśmy
przyjaciółmi i nigdy nie będziemy.
- Ginny – złapał ją za ramię, gdy próbowała się odwrócić i
przyciągnął do siebie. Wpatrywał się w nią intensywnie błądząc wzrokiem po jej
twarzy, a ona próbowała złapać oddech co było niezmiernie trudne, gdy stał tak
blisko niej. – Proszę daj mi pięć minut. Wszystko ci wyjaśnię.
Zaśmiała się nerwowo wyrywając rękę z jego uścisku. Byle
dalej od niego. Te jego smutne oczy pewnie działały na większość kobiet, ale
nie na nią. Już nie.
- Co ty chcesz teraz wyjaśniać? Zostaw mnie w spokoju. Nie
chcę cię więcej widzieć. – Włożyła w te słowa tyle jadu ile tylko zdołała,
chociaż nie przyniosły jej ulgi jakiej się spodziewała. Katharsis nie przyszło
a jedynie ból znów rozdrapanych ran.
Złapała wózek i minęła go nie odwracając się by na niego
spojrzeć. Kubek z pachnącą kawą nagle zaczął ciążyć jej w dłoni, więc wrzuciła
go do pierwszego kosza na śmieci jaki mijała. To by było na tyle jeśli chodzi o
ten piękny dzień.
Nie udało jej się odejść daleko, gdy zaskoczony z początku
chłopak ją dogonił, próbując zmusić by na niego spojrzała.
- Proszę, porozmawiajmy. To nie było tak jak myślisz. Ja…
- To mnie nie obchodzi. Co? Nagle poczułeś wrzuty sumienia?
Proszę zostaw mnie w spokoju.
Tym razem nie biegł za nią. Po prostu zatrzymał się
pozwalając jej odejść, a ona była zbyt zdenerwowana by widzieć jak opuszcza
głowę i chowa twarz w dłoniach. Nie widziała też wypływających z jego oczu łez.
Może dlatego, że sama walczyła z tymi czającymi się w kącikach jej oczu.
*
Z całych sił starała się wykrzesać z siebie choć odrobinę
entuzjazmu i energii, ale otępiały umysł i ciało jej na to nie pozwalały. Ta
przepełniająca ją pustka powoli zaczynała ją denerwować. Zachowywała się tak
jakby przeżywała żałobę a przecież, na Merlina, nikt nie umarł. Nic się nie
stało. Miała cudowną rodzinę i wymarzona pracę. Po prostu straciła przyjaciela,
ale to nie powód by tak rozpaczać. Musi się w końcu wziąć w garść.
Skończyła właśnie budować kolejną wysoką wieżę z klocków i
patrzyła z jaką radością jej córka ją rozbija. Zazdrościła jej. Tak prosto było
być dzieckiem i cieszyć się takimi drobnostkami.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że Ron o coś się jej
pytał, bo teraz stał wpatrując się w nią z zaciętą miną i opartymi po bokach
rękami najwyraźniej oczekując na odpowiedź.
- Co? – spytała obracając w dłoniach czerwony klocek a on
westchnął przewracając oczami. Nie mogła zaprzeczyć, że ostatnio bardziej się
starał, a ona mu tego nie ułatwiała.
- Masz jakieś plany na dziś?
- Nie bardzo… - odpowiedziała ostrożnie.
- To może poszłabyś z
nami do Przyjaciół. W końcu byś się do nich przekonała.
Pokręciła głową nie dając mu nawet dokończyć. Zmarszczyła
czoło nie mogąc uwierzyć, że nie odpuszczał. Nie było mowy by wybrała się na
spotkanie tej sekty. Nie po tym czego dowiedziała się od Draco. Ron nie przyjmował jednak do wiadomości żadnych
słów krytyki na ich temat a ona nie miała ochoty znów się z nim kłócić. Chyba
najwyższa pora porozmawiać z Harrym.
- Zapomnij.
Naprawdę miała nadzieję, że spędzą razem te dwa dni w
tygodniu, że chociaż tyle będzie w stanie podarować swojej żonie i córce, nawet
jeśli mieliby cały ten czas leżeć wspólnie wpatrzeni w telewizor. Lecz znów się
przeliczyła. Poczuła na końcu języka cierpki smak rozczarowania, że znów ktoś
inny jest ważniejszy. Zamrugała by szybciej otrząsnąć się z tego nagłego
smutku. Udało się. Teraz dla odmiany ogarnęła ją złość. Ostatni raz spojrzała
na Rona czując jak w żyłach zaczyna jej się gotować krew. Nie zniesie dłużej
jego widoku. Westchnęła głośno podejmując decyzję. Szybko wstała i poszła do
sypialni by spakować do torebki kilka zapasowych ubrań dla Rose po czym wróciła
po córkę. Tym razem całkowicie świadomie ignorowała padające z jego ust słowa.
Nie miała zamiaru mu niczego wyjaśniać. Na dziś z nim skończyła.
Gdy pół godziny później siedziała w salonie Ginny popijając
kawę, wciąż buzowały w niej emocje. Starała się z całych sił skupić na zafascynowanej
najmłodszą kuzynką córce. Rose jak zahipnotyzowana przyglądała się śpiącemu w
kojcu dziecku. Od pięciu minut wspinała
się na palce by móc zajrzeć do środka. Dobrze. Niech się napatrzy, bo nie
prędko doczeka się na własną siostrzyczkę lub braciszka.
- Wygląda na to, że Lily spotkała swoją pierwszą najlepszą
przyjaciółkę – powiedziała przenosząc spojrzenie na Ginny. Przyjaciółka w
odpowiedzi lekko się uśmiechnęła, lecz jej oczy pozostały smutne. Usiadła na kanapie
po drugiej stronie stolika zatapiając spojrzenie w stojącym przed nią kubku
herbaty.
- Dobrze. To teraz mów co znowu masz do zarzucenia mojemu
bratu.
- Słucham? – spytała zaskoczona.
- Mów, co znów zrobił? – Ginny nie wyglądała na specjalnie
zainteresowaną odpowiedzią na swoje pytanie. Od niechcenia zaczęła kręcić
palcem kółka po krawędzi kubka. Hermiona musiała kilka razy zamrugać by
uświadomić sobie, że powinna się odezwać.
- Lista jest długa. Wiesz, nie wszyscy mają to szczęście by trafić
na ideał – zaskoczył ją ostry ton jej własnego głosu. Nie planowała tego, ale
zachowanie przyjaciółki jedynie spotęgowało ogarniające ją rozdrażnienie.
- Ideał? Może jak ten twój Draco? – Tym razem Ginny rzuciła
jej pełne jawnej złości spojrzenie.
- Akurat miałam na myśli Harry’ego. Ale w porównaniu z Ronem
to masz rację Draco wydaje się o niebo lepszy. – Nie umiała się powstrzymać
przed tym uszczypliwym tonem. Mocno zacisnęła zęby z całych sił starając się
stłumić w sobie szalejący w niej gniew. Przecież Ginny nie była niczemu winna.
Nie miała pojęcia o co właściwie się kłócą.
- Tak, zwłaszcza jak cię wykorzysta i bez mrugnięcia się
ciebie pozbędzie. W tym wszyscy ślizgoni są najlepsi. – Ginny niespodziewanie
wstała po czym głos jej się załamał. Odwróciła się i podeszła do okna, by nie
musieć patrzeć przyjaciółce w oczy.
- Co?
- Spotkałam go – powiedziała ledwo słyszalnym szeptem wciąż
wpatrzona w widok za oknem, chociaż Hemiona nie była pewna czy w ogóle była
tego świadoma.
- Teo?
Pokiwała głową nie mówiąc nic więcej. Hermiona czuła jak
wszystkie kłębiące się w niej emocje wyparowują. Jedyne co zostało to
współczucie i troska. Nagle wszystko stało się jasne. Podeszła do przyjaciółki
i położyła dłoń na jej ramieniu okazując wsparcie.
- Tak mi przykro. I… co?
- Byłam wściekła – Ginny odwróciła się, ale na jej twarzy
nie było śladu łez. Mocno zaciśnięta szczęka i zaczerwienione policzki
świadczyły raczej o złości niż smutku.
- Na niego?
- Nie na niego. Jego mam gdzieś. Może zdechnąć, nic mnie to
nie obchodzi. - Zacisnęła dłoń w pięść dodając sobie odwagi. Gdyby mogła
wymazałaby go z pamięci raz na zawsze. Niestety nie wiedziała jak to zrobić.
- Byłam wściekła na siebie. Byłam taka
naiwna, że zaryzykowałam wszystko co miałam. Tak głupio. A teraz do końca życia
będę za to płacić.
- Przecież wszystko dobrze się skończyło.
- Może i tak, ale nigdy sobie tego nie wybaczę.
Hermiona otworzyła usta szukając słów pocieszenia jednak nic
nie przychodziło jej do głowy. Wtedy usłyszały jak otwierają się drzwi
wejściowe i po chwili do salonu wszedł Harry.
- O mamy gości. A gdzie Ron? – spytał całując żonę na
powitanie i przenosząc spojrzenie na przyjaciółkę.
- Właściwie to nie wiem – westchnęła starając się nic więcej
nie dodać. Zamierzała porozmawiać z Harrym na osobności. Ginny miała już
wystarczająco dużo na głowie by przejmować się jeszcze rodzicami. Na szczęście
Harry nie drążył tematu.
Usiadła z powrotem na kanapie patrząc jak jej córka podkrada
ciastko ze stojącej na stoliku misy i pakuje je całe do ust.
- Nie zgadniecie na
kogo wpadłem w ministerstwie – powiedział Harry siadając na kanapie po
drugiej stronie.
- Dzisiaj?- spytała Hermiona, ale zaraz zauważyła jak Ginny
wywraca oczami i potrząsa głową by nie drążyła tematu. Najwyraźniej weekendowe
wypady Harry’ego do pracy są częstym punktem zapalnym w tym domu. – Więc kogo
spotkałeś?
- Draco –
odpowiedział uważnie przyglądając się przyjaciółce. – Wpadł po jakieś dokumenty
czy coś, nie pamiętam. W każdym razie zaprosiłem go na urodziny.
- Tak? – Hermiona była wdzięczna Ginny za to pytanie zanim
jej własne wyrwało się jej z ust.
- Tak, ale niestety nie da rady przyjść, wybierają się
gdzieś z Sofie. Wygląda na to, że wszyscy szykują jakieś romantyczne wypady
tylko my siedzimy w domu, ale obiecuję Ci, że jak młoda podrośnie to i my się
gdzieś wyrwiemy – powiedział tuląc żonę i całując w policzek.
- A gdzie chłopcy? – spytał po chwili.
- U rodziców. Chyba już po nich pójdę. Popilnujesz Lily? –
spytała wstając z kanapy i podeszła do kojca sprawdzić czy dziecko wciąż śpi.
- Jasne.
- A ty nigdzie nie uciekaj. Zaraz wracam – rzuciła jeszcze w
kierunku Hermiony z lekkim uśmiechem na twarzy.
Odprowadziła Ginny wzrokiem do drzwi pokoju wciąż czując na
sobie intensywne spojrzenie Harry’ego.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś?
Zmarszczyła brwi starając się zrozumieć co miał na myśli, po
czym pokiwała głową opuszczając spojrzenie na leżące na kolanach dłonie.
- Nie chciałam znów wyjść na uprzedzoną frustratkę –
wzruszyła ramionami, a Harry poderwał się by usiąść koło niej.
- Trzeba było coś powiedzieć. Z tego co mówił Draco… to
poważna sprawa. Przepraszam – dodał po chwili przerwy.
- Za co? – podniosła głowę by na niego spojrzeć a on położył
jej dłoń na kolanie.
- Chyba nie byłem najlepszym przyjacielem skoro czułaś, że
nie możesz się z tym do mnie zwrócić.
Złapała jego dłoń w swoje i westchnęła.
- To już się nie powtórzy. Obiecuję. Pamiętaj, że możesz
przyjść do mnie ze wszystkim. Ok?
- Ok – odpowiedziała, chociaż w tym momencie ta cała
historia z szemranymi przyjaciółmi teściów nic ją nie obchodziła. W jej głowie
wciąż huczały słowa wypowiedziane chwilę wcześniej. Czyżby Draco także próbował
ratować swoje małżeństwo? Tylko dlaczego tak ją to bolało?
*
To miał być całkiem przyjemny wolny od pracy dzień i prawie
taki właśnie był, przynajmniej do czasu, aż wpadł na Pottera. Zajrzał do
ministerstwa tylko na chwilę, po swoją teczkę z dokumentami, tak by mógł nie
pojawiać się w poniedziałek w biurze przez pierwsze pół dnia. Sztukę unikania
ministerstwa, a zwłaszcza pracującej w nim pewniej brązowookiej szatynki śmiał
twierdzić, że opanował do perfekcji. Nie znaczyło to jednak, że było mu łatwo.
Niestety z każdym kolejnym dniem coraz bardziej wyrzucał sobie własna głupotę.
Jednak czasu nie cofnie, a nie może teraz tak po prostu z dnia na dzień odejść.
Musi się najpierw upewnić, że Hermiona ze wszystkim poradzi sobie sama lub
znajdzie kogoś odpowiedniego na jego miejsce. Iście masochistyczne z jego
strony.
I jeszcze ten Potter. Początkowo nawet się ucieszył na jego
widok. Miał w końcu okazję bez świadków opowiedzieć mu wszystko czego się
dowiedział na temat tych Przyjaciół Merlina i ostrzec go by trzymał od nich z
daleka swoją rodzinę. Miał nadzieję, że odpowiednio zajmie się tą sprawą.
Harry nie był wcale taki zły jak w dzieciństwie mu się
wydawało i pewnie w innych okolicznościach by się ze sobą zaprzyjaźnili.
Dlatego pewnie przyjąłby jego zaproszenie na urodziny. Gdyby oczywiście jej tam
nie było. Wystarczająco dużo kosztowało go spędzanie z nią czasu w pracy, by
jeszcze sprawiać sobie ból po godzinach.
Nie spodziewał się jednak, że dowie się czegoś, co dobije go
jeszcze bardziej. Ten romantyczny wypad Hermiony to był prawdziwy cios prosto w
serce. Nie mógł się jednak specjalnie temu dziwić. Co prawda dziewczyna żaliła się bardzo na Rona, ale wciąż była
jego żoną i takie wyjazdy nie są niczym nadzwyczajnym. Co było kolejnym powodem
by jak najszybciej wynieść się z tego miasta i poszukać pracy gdzie indziej.
Miał właśnie nalać sobie szklaneczkę whisky na skołatane
nerwy i wypić ją w ciszy zanim będzie musiał iść po Scorpiusa bawiącego się w
ogrodzie, gdy usłyszał głośne łomotanie w drzwi wejściowe.
Otworzył i jak burza do środka wpadł zdenerwowany Teodor
mijając go i zmierzając prosto do salonu.
- Ależ proszę – westchnął tylko ironicznie zamykając drzwi i
podążając za swoim gościem.
- Gdzie jest Blaise?
- Skąd mam wiedzieć? Pewnie u siebie – odpowiedział
wzruszając ramionami i siadając na fotelu.
- Może to i lepiej – powiedział opadając na kanapę.
Nie dało się nie zauważyć rozgoryczenia i zrezygnowania w
jego głowie. Draco znów ciężko westchnął i nalał dwie szklaneczki bursztynowego
płynu, jedną podając koledze. Miał dość własnych problemów, ale przyjemnie
będzie chociaż na chwilę pomyśleć o czymś innym.
- Widziałem ją – rzucił cicho, upijając łyk.
- Hermionę? – Teo podniósł na niego utkwione dotąd w
podłodze spojrzenie, marszcząc brwi.
- Co? Nie, Ginny.
- Ginny? I przeżyłeś? – zaśmiał się zaglądając do
szklaneczki. – Nagadała ci?
- W ogóle nie chciała ze mną gadać – potarł czoło ręką z tak
smutną miną jakiej Draco jeszcze u niego nie widział. Znał oczywiście jego
historię z siostrą rudego. Orientował się także, że jego małżeństwo z Astorią
było mniej więcej tak samo szczęśliwe i udane jak jego z Sofie. Nie rozumiał
jednak skąd ten przejmujący żal na twarzy przyjaciela.
- Dziwisz jej się? – spytał, ale Teo tylko pokręcił
przecząco głową. – Więc o co się stało?
- Nic – szepnął zrezygnowany wzruszając ramionami.
- Hmm piękna historia – rzucił Draco prawie wybuchając
śmiechem, gdy zorientował się, że Teo nie powie nic więcej. Po co w ogóle
zawracał mu głowę?
- Nic nie rozumiesz – głos mu się załamał i zaczął intensywnie mrugać próbując cofnąć
niechciane łzy. – Ja… Ja nie miałem wyjścia. Przecież wiesz…
- Żartujesz? – Teraz przeniósł na siedzącego obok szatyna
zaciekawione spojrzenie. – Myślałem, że to był tylko zakład.
Teo znów pokręcił głową po czym ukrył twarz w dłoniach.
- To nigdy nie był tylko zakład. Kochałem ją od tak dawna…
Zakład to był tylko pretekst by zacząć coś robić w tym kierunku.
- Kochałeś? To dlaczego… Nie rozumiem.
- Dlaczego? – Podniósł głowę a łzy wielkie jak grochy
spływały po jego policzkach. Pierwszy raz tak odsłonił przed kimś swoje uczucia
i w głębi duszy cieszył się, że tą osobą jest Draco a nie Blaise. Czuł w
kościach, że tylko on może go zrozumieć. – Bo jestem pieprzonym tchórzem. Bałem
się zawieść rodzinę i zostać bez grosza przy duszy. Poza tym tak było łatwiej.
Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Pociągnął nosem ocierając dłonią twarz.
- Niby wybrała mnie, ale nigdy do końca nie wierzyłem w to,
że zostawi Pottera. Dla mnie? – prychnął po czym znów pociągnął nosem –
Wszystko spieprzyłem. Życie jakie mogłem mieć…
- A wiesz co jest najgorsze? – zaśmiał się krzywo przez łzy,
wyginając lekko drżące usta. – Minęło tyle lat. Myślałem, że to już przeszłość,
że w końcu udało mi się o niej zapomnieć. A gdy ją dziś zobaczyłem….
- Wszystko wróciło – powiedział Draco czując jakby w pewien
pokręcony sposób Teodor powielał jego własną historię.
Teo zaczął energicznie kiwać głową.
- Nikomu tego nie mówiłam, ale do niedawna miałem jeszcze
nadzieję, że jej syn, ten najstarszy, że jest mój. Że to moje dziecko,
rozumiesz?
Draco westchnął. James był istną kopią Harry’ego. Miał
identyczną posturę i te zielone oczy, które odziedziczył jeszcze po swojej
babce. Nie było mowy by Teo mógł być jego ojcem.
Przechylił swoją szklaneczkę wypijając resztę płynu i
odstawił ją na stolik po czym wstał.
- Chodź Teo. W gabinecie mam lepszą whisky. Trzymam ją na
specjalną okazję. Pora sprawdzić jak smakuje.
*
Nie mogła się dzisiaj skupić. Sama nie wiedziała czy to wina
tych trzech kaw, które dziś wypiła czy może jakiś niekorzystny biometr burzył
jej wszystkie dzisiejsze plany. Nawet teraz, gdy już piąty raz z kolei czytała
to samo zdanie nowej ustawy o magicznym transporcie międzynarodowym jej myśli
uciekały do urodzin Harry’ego z ostatniej soboty. Już dawno tak dobrze się nie
bawiła w gronie przyjaciół. Zupełnie jak za starych szczenięcych lat potrafili
tak po prostu beztrosko się powygłupiać. Chociaż na chwilę była w stanie
zapomnieć, że Draco w tym samym czasie spędzał romantyczne chwile ze swoją
żoną.
Zduszony śmiech wyrwał się z jej gardła. Pięknie. Była
zazdrosna o to, że Draco spędza czas ze swoją żoną. Jakie to żałosne.
Odruchowo spojrzała w kierunku biurka kolegi, jednak stało
ono puste. Najwyraźniej nawet nie zauważyła kiedy wyszedł. Westchnęła głośno,
kładąc się na biurku. Wyglądało na to, że i tak niewiele już dziś zrobi.
Dopiero nagłe pukanie do drzwi gabinetu wyrwało ją z tego odrętwienia i zmusiło
by się wyprostowała.
- Proszę – krzyknęła czekając aż drzwi się otworzą, a po
chwil do środka weszła Katty. Dziewczyna rzuciła szybkie, nerwowe spojrzenie na
puste biurko Malfoy’a po czym niepewnie podeszła do Hermiony.
- Podpiszesz mi delegację? – spytała przygryzając wargę i
unikając jej spojrzenia.
- Delegację? A gdzie się wybierasz? – spytała przeglądając
papiery, które przyniosła MacAdams.
- Do Nowego Jorku.
Do Nowego… Zaraz zaraz. Do Nowego Jorku? Cholera! Jak mogła
zapomnieć o dorocznym balu charytatywnym? Tylko dlaczego…?
Powoli podniosła głowę by spojrzeć prosto w zaskoczone oczy
Katty. Wtedy drzwi do gabinetu znów się otworzyły i wyłonił się z nich Draco.
Oceniając sytuację szybko przerzucił spojrzeniem od Katty do Hermiony i kartek,
które wciąż trzymała w rękach. Zacisnął wcześniej lekko otwarte z zaskoczenia
usta i usiadł przy swoim biurku.
- Miałaś z tym przyjść do mnie – powiedział nie patrząc się
na żadną z nich.
Hermiona ze zdziwienia aż zamrugała. Chyba ta świadomość, że
on o wszystkim wiedział jeszcze bardziej ją zabolała. Jakimś cudem smutek i
zazdrość, które odczuwała jeszcze kilka minut wcześniej przerodziły się w czystą,
lekko powstrzymywaną furię.
Katty otworzyła właśnie usta by coś odpowiedzieć, lecz
Hermiona nie dała jej na to szansy.
- Przykro mi Katty, ale nigdzie nie jedziesz. To bal dla
przedstawicieli Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów z całego
świata. Nie wydaje mi się by twoja obecność była tam konieczna, sami świetnie
sobie poradzimy z reprezentowaniem naszego kraju. No chyba, że Draco odda ci
swoje miejsce…
- Ale… - zaskoczona dziewczyna z czerwienią występującą na
policzki spojrzała na Draco szukając u niego ratunku, ale ten nawet nie drgnął
z uporem wpatrując się w zamkniętą teczkę z dokumentami. – Ale Draco mi powiedział…
- Tak? – Teraz także Hermiona spojrzała na siedzącego obok
kolegę, a on nic sobie z tego nie robiąc po prostu westchnął głęboko i zaczął
przeglądać kartki papieru ignorując je. – Cóż przykro mi Katty.
Oddala dziewczynie przyniesione przez nią dokumenty, a ta
przyjęła je niechętnie wciąż wywiercając spojrzeniem Malfoy’owi dziurę w
głowie. Po czym po prostu wyszła.
- Nie spodziewałam się tego po tobie – powiedziała mrużąc
oczy ze złości.
Draco oparł plecy o oparcie fotela i zarzucił ręce za głowę.
- Słyszałem, że masz inne plany na ten weekend, więc…
Jakie inne plany? Czy ten dzień nie przestanie jej
zaskakiwać? Zaraz. Dover. Cholera. Gdzie ona ma głowę te ostatnie tygodnie?
Trudno, Ron będzie musiał przełożyć wyjazd.
- Jakbyś mi przypomniał… Zresztą, nie ma o czym mówić. O
której mamy lot?
Opuścił ręce i obrócił się by w końcu na nią spojrzeć.
- O piątej rano. Naprawdę lecisz ze mną? – Wyglądał na
szczerze zdziwionego.
- Oczywiście – odpowiedziała a on kilka razy delikatnie
pokiwał głową z dziwną miną, jakby nie mógł się zdecydować czy jej odpowiedź go
cieszy czy smuci.
- Dobrze – powiedział w końcu odwracając się z powrotem do
swojego biurka.
Gdy kilka godzin później siedziała na lotnisku z kolejną kawą
w ręce nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Przez to całe zamieszanie
zupełnie nie miała czasu cieszyć się z tego, że znów odwiedzi swój ukochany
Nowy Jork. Do tego pakowała się w takim tempie, że pewnie nie wzięła
przynajmniej połowy potrzebnych jej rzeczy. Całe szczęście, że to tylko dwa dni
i już w niedzielę będzie z powrotem w domu. Inaczej ciężko byłoby jej tak nagle
zostawić Rose. I jeszcze Ron. Powiedzieć, że nie najlepiej przyjął wiadomość,
że w ostatniej chwili wystawia go do wiatru, to lekkie niedopowiedzenie. Ale
trudno. Musiał zrozumieć, że to część jej pracy, a to, że zapomniała o balu
było niestety tylko i wyłącznie jej winą.
Podniosła głowę słysząc nagły szum i zauważyła, że stewardzi
zaczynają wpuszczać pasażerów do samolotu. A Draco wciąż nie było. Nie było go
też, gdy siedziała już na pokładzie samolotu nerwowo wpatrując się w wolne
miejsce po swojej lewej stronie. Właśnie kolejny raz podniosła się by rozejrzeć
się za nim po pokładzie. Czy zdecydował się jednak z nią nie lecieć?
- Może jeszcze przyjdzie. – Odwróciła się w kierunku
siedzącego obok niej mężczyzny. Miał prawie czarne oczy, ciemne, krótkie włosy
i uśmiechał się do niej życzliwie.
Odpowiedziała mu uśmiechem i wzruszeniem ramion. Nie miała
pojęcia czego się spodziewać po Draco, właściwie to żadna opcja by jej nie
zdziwiła.
- Nie przejmuj się, jeśli twój chłopak się nie pojawi jakoś
pomogę ci przetrwać ten lot – mrugnął do niej a uśmiech na jego twarzy się
pogłębił.
- To nie jest mój chłopak tylko kolega z pracy – wyjaśniła
nagle ciesząc się perspektywą spędzenia kolejnych ośmiu godzin w towarzystwie
tego interesującego chłopaka.
- Całe szczęście. Jestem Danny. – Pochylił się wyciągając
dłoń w jej kierunku.
- Hermiona…
- Granger, siedzisz na moim miejscu – znajomy, ostry ton
zmusił ją by podniosła głowę. Zimne, szare oczy wpatrywały się w nią ze
złością.
- Nieprawda… - zaczęła pewna, że nie pomyliła numeru na
bilecie. Draco zacisnął mocniej szczękę i znacząco spojrzał na nieznajomego.
- Przesuń się, nie lubię siedzieć przy oknie. – Nie czekając
na jej reakcję minął siedzącego z brzegu mężczyznę i próbował wcisnąć się
między nich, tak, że ledwo zdążyła się przesunąć.
- Gdzie ty właściwie byłeś? – spytała trochę ze złością a
trochę z ulgą, że jednak zdążył, podczas gdy on zaczął wiercić się na swoim
miejscu.
- Nigdzie. Nie rozumiem czemu musimy lecieć jak mugole. Co
złego jest w świstoklikach? – Hermiona z przerażeniem w oczach rzuciła szybkie
spojrzenie na nieznajomego, ale na szczęście zdążył już wsadzić do uszu
słuchawki. Istniała więc szansa, że ich nie słyszał.
- Ciszej! Merlinie, ale jesteś marudny jak się nie wyśpisz.
- Daj mi spokój… - miała wrażenie, że chciał jeszcze coś
dodać, ale w tym momencie usłyszeli ryk silników. Samolot ruszył, obraz za
oknem zaczął się rozmywać a Draco coraz bardziej zaciskał palce na oparciach
fotela.
- Boisz się? – spytała unosząc wysoko brew w zaskoczeniu.
- Nie – odparł blady jakby miał zaraz zemdleć. Mocno
zacisnął oczy czekając aż to dziwne uczucie w żołądku minie. Hermiona wyciągnęła
rękę i położyła na jego dłoni splatając ze sobą ich palce. Nie odsunął ręki.
Mocno ścisnął jej dłoń, po czym ją puścił, gdy dzwonienie w uszach ustało a
żołądek wrócił na swoje miejsce.
- Idę spać. Możesz to dla mnie zrobić i z nikim nie flirtować
w tym czasie?
Nic nie odpowiedziała. Siedziała wpatrzona jak krzyżuje ręce
na piersi wyciągając się na fotelu i zamyka oczy. Czy to możliwe, że kazał jej
się przesiąść tylko po to by nie siedziała obok Danny’ego? Zaśmiała się cicho,
kręcąc głową. Nie musiała długo czekać by usłyszeć jego miarowy cichy oddech.
Przez sen obrócił się delikatnie w jej kierunku, tak że mogła się do woli
przyglądać jego spokojnej twarzy. Rzeczywiście nawet teraz wyglądał na
zmęczonego. Ciemne sińce pod oczami odznaczały się na bladej skórze. Tak bardzo
chciała wyciągnąć rękę i go dotknąć, jednak nie odważyła się na to. Poprosiła
stewardessę o dwa koce i jednym z nich okryła chłopaka. Później przytuliła się
do swojego fotela, nie spuszczając wzroku z Draco. Był tak blisko, że mogła
policzyć każdą z jego długich rzęs, wyraźnie czuła znajomy zapach jego perfum,
który przywodził na myśl tyle pięknych wspomnień. A jednocześnie był tak daleko
jak nigdy przedtem.
- Tylko kolega, tak? – usłyszała jeszcze szept Danny’ego
zanim zasnęła.
Gdy otworzyła oczy kilka godzin później Draco już nie spał.
Pochłonięty dokumentami, które trzymał w rękach nawet nie zwrócił na nią uwagi.
Do momentu, gdy mieli rozstać się przed drzwiami ich pokoi w hotelu właściwie
nie zamienili ze sobą słowa.
- Przyjdę po ciebie o 20 – powiedział przykładając kartę do
czytnika i otwierając drzwi swojego pokoju.
- Zaczekaj – zatrzymała go zanim wszedł do środka. – Myślałam, że zjemy razem obiad…
- Już jestem umówiony – powiedział odartym z jakichkolwiek
emocji głosem i zniknął za drzwiami pokoju nie obdarzając jej kolejnym
spojrzeniem.
Nie miała już nawet siły się na niego złościć. Miał swoje
życie i nie było w nim dla niej miejsca. Rozumiała to. Jednak nie musiał na
każdym kroku tak ostentacyjnie tego podkreślać. Po prostu inaczej to sobie
wyobrażała. Miała nadzieję, że ten wyjazd będzie dla nich szansą by wszystko
naprawić, wyjaśnić wszystkie nieporozumienia i zacząć się zachowywać jak
dorośli ludzie.
Pociągnęła nosem walcząc z gulą rosnącą w jej gardle.
Wyciągnęła w końcu rękę by przyłożyć swoją kartę do czytnika przy drzwiach. A gdy
znalazła się już w pokoju myślała tylko o tym by położyć się do wygodnego łóżka
i zasnąć.
Po dwóch godzinach otworzyła
szeroko oczy otrząsając się z resztek snu. Świadomość tego gdzie jest spłynęła
na nią w jednej chwili pozbawiając nadziei, że będzie w stanie znów zasnąć.
Przeciągnęła się na łóżku wkładając ręce pod miękkie poduszki i przyglądając
zdobionemu żyrandolowi zwisającemu z sufitu. Nie było jeszcze południa a ona
już nie wiedziała co ma ze sobą zrobić.
Przypomniała sobie o książce, którą pożyczyła jej Ginny. Podobno jakoś specjalnie nie porywa, ale
przynajmniej zapewnia kilka godzin przyjemnej lektury. Sięgnęła więc do
walizki, by po chwili szukania wyjąć z niej książkę o zachęcającej, kolorowej
okładce.
Czytało się nawet nieźle. Prosta konstrukcja, nawet
interesująca fabuła zmierzająca w z góry wiadomym kierunku. Nie zbliżała się
jeszcze do połowy a już zauważyła, że omija wzrokiem opisy wyszukując jedynie
dialogi, by jak najszybciej skończyć. Co ona właściwie robi? Przymknęła na chwilę
oczy potrząsając lekko głową, po czym zamknęła książkę by przyjrzeć się
okładce.
Kolejna zupełnie oderwana od rzeczywistości książka, gdzie
piękni mężczyźni o pełnych kontach zakochują się bez pamięci w biednych,
szarych myszkach na pierwszych dwudziestu stronach. Nie mówiąc już, że bohaterowie
rzucają się na siebie co chwilę w porywach namiętności. Zaśmiała się cicho pod
nosem. Co za głupota. Kto w ogóle tak robił? Kiedy ona ostatnio rzuciła się na
Rona? A właściwie to czy ona kiedykolwiek się na niego rzuciła w ten sposób?
Kolejna nierealna książka dla stłamszonych, niewyżytych mamusiek. Po co ona to
czyta? Przecież miniony czas nigdy nie wróci, a ona tak po prostu go marnuje.
Na Merlina jest piękne lato, a ona jest w Nowym Jorku. Co ona jeszcze robi w
tym hotelowym pokoju?
Przebrała się w swoje ulubione różowe, krótkie spodenki,
wcisnęła nogi w wygodne balerinki i wsunęła na nos okulary przeciwsłoneczne.
Była gotowa na zwiedzanie miasta. W końcu do tej pory widziała je tylko
przykryte warstwą białego puchu, a i to było ładnych parę lat temu.
Na początek zdecydowała się pospacerować wzdłuż zatłoczonych
ulic Nowego Jorku, by w końcu dotrzeć do usytuowanego w sercu Manhattanu
skrawka zieleni. Central Park latem był jeszcze piękniejszy niż zimą. Do tego
wydawał się być alternatywną rzeczywistością dla oblanego betonem miasta wokół
niego. Usiadła na ławce i rozmasowała obolałe łydki. Tyle chciała jeszcze zobaczyć,
a już nie miała siły by chociażby wybrać się w drogę powrotną do hotelu. Do
tego zwiedzanie w pojedynkę sprawiało mniejszą frajdę niż jej się wydawało.
Zerknęła na zegarek i z przerażeniem stwierdziła, że nie ma zbyt wiele czasu na
odpoczynek. Na szczęście jutrzejszy dzień w całości będzie mogła przeznaczyć na
wędrówki po mieście.
Westchnęła głęboko wystawiając twarz do słońca. Nagle
poczuła się tak bardzo przytłoczona kłębiącymi się w niej emocjami. Zamrugała
gwałtownie by odpędzić napływające do oczu łzy. Nie chciała znów płakać, ale
czuła się tak potwornie samotna, że płacz wydawał się jedynym rozsądnym
rozwiązaniem.
Zacisnęła mocniej pięści i zmusiła się by wstać i ruszyć z
powrotem do hotelu. Zaczynało jej burczeć w brzuchu, a na myśl o czekającym tam
na nią pysznym obiedzie nogi same przyspieszały krok.
Po powrocie do pokoju wzięła długą odprężającą kąpiel i
zaczęła się szykować na bal. Z niepokojem przyglądała się swojemu odbiciu w
lustrze raz po raz wygładzając materiał czarnej sukienki. Poprawiła doszyte na
dekolcie perełki i założyła nowe, trochę za wysokie szpilki.
Dochodziła dwudziesta a ona z każdą minutą coraz bardziej
się denerwowała. Zdecydowanie powinna odpuścić sobie w końcu te podjadane nocą
lody, bo jej odbicie w lustrze pozostawiało wiele do życzenia. Wciągnęła brzuch
i zrezygnowała znów wypuściła powietrze. Sukienka zdecydowanie za bardzo
opinała jej ciało. Jednak już nic nie mogła na to poradzić.
Gdy usłyszała pukanie do drzwi na moment zamarła. Potarła
zimne ze zdenerwowania dłonie zbierając się na odwagę by znów przed nim stanąć.
Sięgnęła po małą błyszczącą torebkę z paseczkiem i otworzyła drzwi.
Draco wyglądał rewelacyjnie w skrojonym na miarę czarnym
garniturze, ale to jego mina wywołała na jej twarzy rumieniec zawstydzenia. Rozszerzone
z pożądania źrenice i błysk zachwytu w oczach, których nie dało się pomylić z
niczym innym.
Uśmiechnął się i już otworzył usta, a ona z bijącym sercem
czekała na jego słowa.
- Gotowa? – spytał w końcu wyciągając w jej kierunku ramię.
Uśmiechnęła się gorzko, ale złapała jego rękę. Nie odezwał
się już do niej aż dotarli do sali balowej na parterze.
Zaskoczył ją tłum ludzi. Wiedziała, że zastanie tu
przedstawicieli wszystkich ministerstw magicznego świata, ale nie spodziewała
się, że będzie ich aż tak dużo. Gdyby nie Draco pewnie stanęła by w progu i
stąd wszystko podziwiała. Na szczęście Malfoy zdawał się doskonale wiedzieć dokąd
iść. Poprowadził ją prosto do pierwszego stołu przy scenie, gdzie siedziało już
kilka osób.
- Hermiono to Blaire Montgomery i Carter Jenkins
organizatorzy dzisiejszej imprezy – powiedział wskazując na piękną blondynkę i
pewnie parę lat od nich starszego mężczyznę, którzy od razu wstali by się z nią
przywitać.
- Miło cię poznać. Draco dużo o tobie opowiadał – Blaire
uśmiechnęła się do niej szybko przenosząc spojrzenie na Malfoy’a. – Mogę cię na
chwilę porwać?
Draco kiwnął głową i odszedł z blondynką. Carter wyciągnął
do niej dłoń, jednak Hermiona wciąż wpatrywała się w miejsce, gdzie zniknął jej
kolega. Zastanawiała się skąd się znają i kiedy miał okazję o niej wspomnieć.
- Nie przejmuj się.
Blaire się nim zaopiekuje – Jenkins zaśmiał się pomagając jej usiąść po czym
usiadł obok niej. Położył rękę na oparciu jej krzesła i rozejrzał się po sali
pełnej ludzi. – Trochę będzie mi tego brakować.
- Dlaczego? – spytała zaskoczona.
- Odchodzę z ministerstwa. To całe bieganie między
kancelarią a biurem już mnie zmęczyło. Poza tym w kancelarii pieniądze są dużo
większe – mrugnął do niej porozumiewawczo a ją nagle olśniło.
- No tak, Carter Jenkins. Ty jesteś tym adwokatem, o którym
było tak głośno kilka lat temu. Broniłeś trolla? – Oczy jej się zaświeciły z
podekscytowania. Doskonale pamiętała z jakimi wypiekami na twarzy śledziła
przebieg tej rozprawy. Niestety w magicznym świecie większość magicznych
stworzeń jak trolle czy skrzaty w razie procesu z góry były obarczane
odpowiedzialnością, niezależnie od tego czy były winne czy nie. Dlatego niewielu
adwokatów podejmowało się ich obrony by nie psuć sobie reputacji. A Jenkins nie
tylko się tego podjął, ale jeszcze wygrał. Najwyraźniej bardzo mu się to
opłaciło.
- Olbrzyma. Tak, lubię takie ciekawe sprawy, zwłaszcza, gdy
mam okazję pomóc komuś w niewesołym położeniu.
Sięgnął po butelkę białego wina i uzupełnił stojący przed
nią kieliszek. Upiła łyk przyglądając się nowemu znajomemu. Był jeszcze tak
młody a już osiągnął wszystko to o czym sama marzyła. Może za bardzo skupiła
się na pracy w ministerstwie? Może powinna kontynuować studia prawnicze i
pomagać innym tak jak Carter?
- Zazdroszczę ci – powiedziała a on z uśmiechem skinął głową
i uniósł swój kieliszek.
- Dziś ty także pomagasz. – Delikatnie stuknął kieliszkiem o
jej kieliszek po czym przystawił go do ust. Miał rację, dziś wszyscy tu obecni
pomagali samą swoją obecnością. Ministerstwa podarowały Fundacji niemałe sumki wspierając
wspólną inicjatywę. Zebrane fundusze co roku przeznaczano na inny cel. Ta myśl
bardzo poprawiła jej humor.
- A wiadomo już na jaki cel zostaną przeznaczone pieniądze z
tegorocznej zbiórki?
- Tak. W tym roku będziemy fundować stypendia dla
utalentowanej młodzieży.
- To cudownie…
- Raczej strata pieniędzy – Za swoimi plecami usłyszała
zimny głos Draco, który właśnie odsuwał stojące obok niej krzesełko by na nim
usiąść. Czy on musiał zawsze tak robić?
Odwróciła się by obrzucić go lodowatym spojrzeniem, ale jego
oczy utkwione były w ręce Jenkinsa, wciąż leżącej na oparciu jej krzesła.
Siedział tak blisko, że wyraźnie widziała napinające się na jego szyi ścięgna,
gdy przełykał ślinę mocno zaciskając szczękę. Po czym podniósł głowę rzucając
Hermionie przelotne spojrzenie.
- Blaire zatańczysz ze mną? – spytał blondynkę, która
momentalnie się rozpromieniła.
- Oczywiście.
- Powinieneś poprosić Hermionę. Nie zapominaj, że to z nią
tu przyszedłeś. – Carter zmierzył Dracona zdziwionym spojrzeniem, przenosząc
swoją dłoń z oparcia krzesła na jej plecy.
- Widziałeś jej buty? To cud, że dotarła do stolika w jednym
kawałku - Draco wstał wyciągając rękę w kierunku Blaire pochylając się jeszcze
do Jenkinsa, ale mówiąc na tyle głośno by wszyscy usłyszeli.
Hermiona spłonęła rumieńcem. Miała ochotę zapaść się pod
ziemię albo chociaż spoliczkować tego bezczelnego drania, który kiedyś był jej
przyjacielem. Ale wtedy usłyszała szept Cartera.
- Udowodnimy mu, że się myli?
Kiwnęła głową i dała się poprowadzić na parkiet. Skoro Draco
miał zamiar w dalszym ciągu ją ignorować, ona mogła robić to samo. Postanowiła
wykorzystać szansę jaką dawała jej ta impreza. Dzięki pomocy Cartera miała okazję
poznać wielu współpracowników z reszty świata. Wiedziała jak bardzo mogło to
ułatwić jej pracę.
Zbliżała się jedenasta, gdy stwierdziła, że zamieniła słowo
z większością obecnych a promieniujący ból stóp coraz bardziej skłaniał do tego
by zdjęła w końcu te potworne szpilki.
Wróciła więc do swojego stolika by pożegnać się i zabrać
swoją torebkę po czym ruszyła do wyjścia. Już była prawie przy drzwiach, gdy
poczuła mocny uchwyt zimnej dłoni na swoim łokciu.
- Idziesz już? I nawet ze mną nie zatańczysz? – Draco utkwił
w niej zamglone spojrzenie, a ona zaczęła się zastanawiać czy czasem nie jest
pijany. Mimo wszystko nie byłaby sobą, gdyby nie pozwoliła mu się objąć i
zaprowadzić ku krawędzi parkietu. Jedną ręką objął ją mocno w pasie, a drugą
położył na jej plecach kciukiem delikatnie muskając jej łopatkę.
- Doprowadzasz mnie do szału – szepnął jej do ucha opierając
czoło o jej ramię.
- Ja ciebie? – prychnęła kręcąc delikatnie głową i lekko
ocierając policzkiem o jego ucho. Czerwony rumieniec wpłynął na jej policzki a
serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Nie odpowiedział jej, ale czuła jego gorący
oddech na nagiej skórze obojczyka. Jego bliskość odurzała ją. Przymknęła oczy
delektując się intymnością tej chwili. Gorące iskry wędrowały po jej ciele
kończąc swój bieg w rozszalałym z emocji sercu. Jej skóra mrowiła pod jego
dotykiem, a jego zapach…
Piosenka się skończyła, a on przekręcił lekko głowę
pocierając nosem o jej szyję i całując delikatnie miejsce gdzie łączy się ona z
ramieniem. Po czym odsunął ją lekko tak by znów spojrzeć w jej oczy.
- Trafisz do pokoju? – spytał cicho po czym puścił ją i
odszedł.
Odszedł zostawiając ją samą. Zamrugała kilka razy nie mogą
otrząsnąć się z szoku. Miała dość. Nie miała już dziś na to siły. Nie wracała
nawet do stolika, tyko odwróciła się i poszła prosto do wyjścia. Jak
najszybciej chciała się znów znaleźć w swoim pokoju.
Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi zrzuciła z siebie
sukienkę i zmyła makijaż. Nie myślała nawet o tym by się wykąpać. Te ciągłe
emocjonalne przepychanki wypruły z niej resztki energii. Szybko przebrała się w
piżamkę i wsunęła pod cienką kołdrę.
Nie miała pojęcia co właściwie się wydarzyło, a tym bardziej
co działo się w jej głowie. Za każdym razem, gdy zamykała oczy wmawiając sobie,
że musi zasnąć widziała fragmenty dzisiejszego dnia. Jego złość w samolocie,
późniejsza obojętność, zachwyt na jej widok przed balem, pogarda i złośliwość
na balu, aż do tego dziwnego tańca. I to wszystko w ciągu jednego dnia. Nie
potrafiła zrozumieć czego on chce i co do niej czuje. Wiedziała jednak, że zbyt
długo oszukiwała się co do własnych uczuć. Ciężko określić, w którym momencie to
zrozumiała, ale to co czuła do Draco już od dawna wykraczało poza zwykłą
przyjaźń. Pewnie dlatego tak ciężko było jej się pogodzić z jego stratą. Po
prostu była w nim zakochana.
Uświadomienie sobie tego było zarówno najprostszą jak i
najtrudniejszą rzeczą z jaką przyszło jej się zmierzyć. Wiedziała bowiem, że to
niczego nie zmienia. Nigdy nie będą razem, ba, nigdy mu nawet o tym nie powie.
Do tego wcale nie oczekiwała wzajemności. Wystarczyłaby jej przyjaźń.
Głupia miłość zawsze przychodzi nie w porę. Nigdy nie pyta
nas o zdanie wpychając się z buciorami i burząc nasz uporządkowany świat. Mości
się na zgliszczach pozostałych po naszych planach zaczepiając pazurami o nasze
serca. Ale nawet to jej nie wystarcza.
Jest głucha na nasze zapewnienia, że to nie ten moment, na nasze prośby
i błagania by sobie poszła. By wróciła w innym czasie.
Otarła spływające po jej policzkach łzy i mocniej przytuliła
głowę do poduszki próbując się zmusić do snu. Jednak jej oczy otworzyły się
jeszcze szerzej, gdy usłyszała hałas po drugiej stronie ściany. Na myśl, że on
tam jest zaczęło mocniej bić jej serce.
Nie zastanawiała się ani chwili, po prostu wstała i założyła
na siebie szlafrok. Nogi same powiodły ją w kierunku drzwi. Dopiero, gdy stanęła
przed jego drzwiami, zorientowała się co miała zamiar zrobić. Cała pewność
siebie ją opuściła i już nie była pewna czy powinna zakłócać jego spokój, a
może lepiej sobie odpuścić i wrócić do łóżka? Zapomnieć? Jej myśli goniły w
szalonym tempie, nie będąc w stanie zdecydować się czy namawiać dziewczynę na
ucieczkę czy dodawać otuchy do realizacji planów. Już miała obrócić się na
gołej pięcie i cicho klnąc pod nosem na własną głupotę udać się do swojego
pokoju, gdy usłyszała głuchy brzdęk po drugiej stronie drzwi. Było to dla niej
niczym sygnał, znak do działania. Nie zastanawiając się dłużej, zapukała
delikatnie do drzwi. Po chwili pełnej wyczekiwania ciszy usłyszała metaliczny
zgrzyt i ciche zaproszenie do środka.
- Otwarte.
Powoli uchyliła drzwi i weszła do
środka zatrzymując się tuż za progiem. Przez chwilę nie mogła go zlokalizować,
pomyślała nawet, że może jest w łazience i ma jeszcze okazję się wycofać.
Jednak wtedy go zobaczyła. Siedział w hotelowym fotelu, obrócony do niej plecami,
wpatrzony w widok za oknem, obracając leniwie w prawej ręce szklaneczkę z
bursztynowym płynem. Nawet się nie odwrócił, by spojrzeć kto przyszedł.
- Hej. To ja – zaczęła niepewnie
przestępując nerwowo z nogi na nogę. Mogła to bardziej przemyśleć. A
przynajmniej mogła się ubrać! Objęła się rękami próbując się zakryć, nagle
uświadamiając sobie, że jest prawie naga. Mocno pociągnęła w dół koszulkę
piżamy i szczelnie okręciła się szlafrokiem. No cóż, powiedziała A musi
powiedzieć B.
- Chciałabym z Tobą porozmawiać.
Masz chwilę? – podniosła wzrok na chłopaka, który powoli przeniósł swoje
spojrzenie na nią, unosząc szklaneczkę na znak, by mówiła dalej.
- Czy to tak będzie już zawsze między
nami? Czy musisz być taki oschły i nieprzyjemny? Przecież byliśmy przyjaciółmi.
Proszę, powiedz, że to jeszcze możliwe, że możemy wrócić do tego co było.
Powiedz, że znów będziemy przyjaciółmi. Proszę – skończyła prawie szeptem,
przenosząc pełne łez oczy z blondyna na własne stopy.
- Przyjaciółmi? – Draco zaśmiał
się pod nosem. – Nie, nie będziemy przyjaciółmi – powiedział tak oschle, że
poczuła jakby znów byli w szkole, jakby czas cofnął się o dobre piętnaście lat.
Aż przeszły ją ciarki na te zimne słowa. A więc wszystko jasne.
- Rozumiem. W poniedziałek znajdziesz
na biurku moje wypowiedzenie…
- Nie bądź śmieszna. Ja nie
wracam do Anglii – powiedział tak cicho, że przez moment nie była pewna czy w
ogóle się odezwał. Pojedyncza łza zaczęła toczyć się po jej policzku kiedy
położyła prawą dłoń na klamce, jednak zanim ją nacisnęła chciała poznać
odpowiedź na to jedno, ostatnie pytanie.
- To przez to co się wydarzyło
wtedy na balu? Że wybrałam wtedy Rona, prawda? Nie możesz mi wybaczyć?
Szklanka głośno uderzyła o blat
stolika, a spora część płynu utworzyła na nim mokry ślad. Draco gwałtownie
wstał z fotela i pierwszy raz spojrzał jej prosto w oczy.
- Wybaczyć? Nie mam Ci czego
wybaczać. Podjęłaś decyzję. Nie wiem po co do tego wracasz i po co tu w ogóle
teraz przychodzisz. – Nie mogła znieść jego tonu, jego wzroku. Co się stało?
Jak to się stało? Jeszcze nie tak dawno temu razem się śmiali, byli blisko, a
teraz... teraz jest gorzej niż jakby byli dla siebie całkiem obcymi ludźmi.
Odwróciła się w kierunku drzwi,
ale nie była w stanie wyjść. Wiedziała, że jeśli to zrobi, jeśli przekroczy
próg tego pokoju to już nigdy więcej go nie zobaczy, nigdy więcej nie będzie
szczęśliwa. Jeżeli tak właśnie ma się stać, to musi coś zrobić. Pierwszy i
ostatni raz. Musi się pożegnać.
Szybko odwróciła się w jego
kierunku i spojrzała mu w oczy. Wciąż tam stał, ze złością wypisaną na twarzy.
Złość jednak szybko ustąpiła miejsca zaskoczeniu, gdy Hermiona nie
zastanawiając się długo w paru krokach przebyła dzielącą ich odległość,
zarzuciła ręce na jego szyję i zatopiła swoje miękkie czerwone wargi w jego
ustach. Przez chwilę bała się, że Draco ją odtrąci i wyśmieje. Jednak żadna z
tych rzeczy się nie wydarzyła.
*
Draco zachłannie całował jej
usta, przyciągając ją do siebie tak blisko jak to tylko możliwe. Jego dłonie
starały się dotknąć, zbadać możliwie jak największą powierzchnię jej ciała.
Całkiem jakby chciał ją całą poznać od razu, tak by zapamiętać dotyk jej skóry
na długie bezsenne noce. Tak długo marzył o tej chwili. Zachłanne pocałunki
całkowicie oderwały ich od rzeczywistości. Dłonie dziewczyny raz po raz mocno
ciągnęły go za włosy, za co odpłacał się mocniejszymi uszczypnięciami jej
pośladków i ud, aż wreszcie nie mógł dłużej znieść dzielącej ich ciała warstwy
ubrań. Wsunął zachłanne ręce pod jej koszulkę i zaczął nimi wędrować po jej
nagiej skórze, a ciche jęki dziewczyny doprowadzały go do szału. Wiedział, że
długo nie wytrzyma, a rosnące podniecenie szybko wyłączyło jego rozsądne
myślenie. Złapał ją mocno za uda unosząc do góry, tak by objęła go nimi w talii
i szybko przeniósł ją na komodę stojącą koło łóżka. Teraz jednym sprawnym
ruchem pozbawił ją jej odzienia i zaczął całować jej piersi. Czuł się jak w
niebie, a sądząc po zarumienionej twarzy i urywanym oddechu szatynki, jej też się
to podobało. W odpowiedzi na jego pieszczoty przeniosła jedną dłoń na jego
plecy i wbiła w nie paznokcie. To przepełniło czarę pożądania. Musiał ją mieć
teraz, zaraz, bo inaczej eksploduje. Wziął ją ponownie na ręce i przeniósł na
łóżko. Przyglądał się jej zamglonym wzrokiem nie mogąc uwierzyć, że to się
dzieje naprawdę.
Hermiona właśnie usiadła na łóżku
i zaczęła gorączkowo rozpinać pasek jego spodni, gdy nagle podniosła głowę, by
spojrzeć mu w oczy i ponownie poczuć smak jego ust. Świadomość, że to on
doprowadził ją do tego stanu rozsadzała go od środka. W tym momencie mógłby
zrobić dla niej wszystko. Namiętnie ją pocałował i już miał ściągnąć jej
spodenki, by w pełni rozkoszować się tym zbliżeniem, gdy spłynęła na niego
niechciana, brutalna rzeczywistość. Nie spełni tego marzenia. Nie teraz, nie
dziś, nie nigdy. Ma ją tu przed sobą, chętną, wręcz wpychającą mu się do łóżka,
jęczącą jego imię, proszącą o więcej, a on nie może jej tego dać. Nie może dać
tego sobie.
- Nie – krzyknął i szybko się
wyprostował, spojrzał na nią, tak, że aż się wystraszyła, złapał stojącą przy
łóżku wazę i rzucił nią o przeciwległą ścianę klnąc brzydko. Odwrócił się
szybko i odszedł do stolika nalać sobie nowego drinka.
Zdezorientowana dziewczyna
poczuła się jakby dał jej w twarz. Nie chce mnie – przemknęło jej przez myśl.
Zebrała z podłogi swoją koszulkę i szybko ją założyła, a szlafroczek przytuliła
do piersi. Zmierzała właśnie w kierunku drzwi chcąc jak najszybciej opuścić to
miejsce. Jednak przed jej nosem drzwi zamknęły się z hukiem.
- Zostań. Musimy pogadać.
Mój zdecydowanie najdłuższy rozdział, ale nie chciałam go dzielić. Swój depresyjny klimat zawdzięcza odtwarzanej w kółko piosence Hello - Adele :) oraz Edowi Sheeranowi (czy ktoś z Was także wybiera się w sierpniu na jego koncert?)
Dajcie znać czy Wam się podobało. Wasze komentarze naprawdę bardzo dużo dla mnie znaczą.
Uwaga!!! Mam pytanie - z uwagi, że dużymi krokami zbliżamy się do końca - wolelibyście jeszcze 4 krótkie rozdziały, ale co 2 tygodnie czy 2 długie co miesiąc?
Uwaga!!! Mam pytanie - z uwagi, że dużymi krokami zbliżamy się do końca - wolelibyście jeszcze 4 krótkie rozdziały, ale co 2 tygodnie czy 2 długie co miesiąc?
Bardzo mi się podobał mam nadzieję, że się pogodzą. Czekam z niecierpliwością na kolejny :)
OdpowiedzUsuńDzięki 😀 Czy się pogodzą? No na pewno wszystko się teraz pozmienia między nimi. Następny rozdział sporo wyjaśni 😉
UsuńWspaniałe opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńIle rozdziałów jeszcze planujesz napisać?
Dzięki ;)
UsuńZostały jeszcze jakieś 3 może 4 rozdziały + epilog
Chociaż jakby się tak zastanowić... to może lepiej napisać 2 takie dłuższe rozdziały zamiast 3-4 krótkich? Hmmm
UsuńZaczęłam czytać rozdział. I pierwsza refleksja. Piękna i głęboka przyjaźń osadza się na przekonaniu, iż jesteśmy dla kogoś wyjątkowi i niepowtarzalni, niezastąpieni. Gdy to przekonanie zostanie zniszczone, wszystko okazuje się być iluzją - a to rani jak nic innego w świecie. Czujemy pustkę i czarną przepaść tam, gdzie myśleliśmy, że jest trwały grunt. Nasze stopy tracą oparcie. Nic już nie jest takie samo. Przyjaźń diametralnie zmienia swój ton i charakter. Czemu Hermiona się dziwi? Toż to oczywiste.
OdpowiedzUsuńZgadza się. Gdy tracisz przyjaciela wali Ci się świat. Czasem dopiero wtedy orientujesz się ile dla Ciebie znaczył. To moment, w którym podejmujesz decyzję czy jesteś w stanie z tym żyć czy staniesz na rzęsach by go odzyskać.
UsuńOjoj ojoj *o*
OdpowiedzUsuńAż mam ciary po tym rozdziale :D
Tak długo czekałam na ruch Hermiony i się udało :D Tylko teraz pytanie co będzie dalej aż usiedzieć nie mogę :D
Czekam na kolejny z niecierpliwością ❤❤❤
Teraz czas na emocjonującą końcówkę. Na pewno będzie nieszablonowo ;)
UsuńJestem pewna, że Ci się spodoba :D
Jak dla mnie lepiej 2 dłuższe rozdziały :) błagam niech będzie happy end, niech te ich wszystkie emocje i nerwy będą tego warte :D
OdpowiedzUsuńI chyba tak właśnie zrobię.
UsuńA jeśli chodzi o emocje... kurcze właśnie piszę dalszy ciąg i sama mam ciary. To chyba najbardziej emocjonujący fragment do tej pory. Z resztą już do końca opowiadania będą im towarzyszyć silne emocje.
Już nie mogę się doczekać aż to przeczytacie :D
A zakończenie może być tylko jedno... ;)