wtorek, 6 marca 2018

Rozdział 26 Zostań

Właśnie minęła trzecia w nocy. Wskazówka podążała leniwie w dół po srebrnej tarczy zegara a jej cichy szmer był jedynym dźwiękiem jaki roznosił się po skąpanym w mroku mieszkaniu.  Zasunięte rolety nie przepuszczały blasku zaglądającego do okien księżyca ani nawet migoczących świateł latarni.
Prawdopodobnie wszyscy w bloku już spali pogrążeni w odprężających ramionach Orfeusza. Rose obróciła się właśnie w swoim łóżeczku trąc delikatnie rączką o nosek, a Ron w lekka pochrapywał. Tylko Hermiona nie mogła zasnąć. Siedziała samotnie w salonie otulona cienkim czerwonym kocem z polaru a ze słuchawek wetkniętych w jej uszy płynęła kolejna piosenka Adele. Jej jedynym towarzyszem było duże już prawie w połowie puste pudełko lodów śmietankowo-truskawkowych.
Włożyła do ust kolejną porcję zimnej słodyczy zamykając oczy i skupiając się na słowach rozbrzmiewających w jej głowie. To było dużo prostsze niż zmierzenie się z własnymi myślami.  Z resztą robiła to co wieczór, a także każdego dnia. Ta nowa przygaszona, chmurna jak noc mina to wszystko na co było ją ostatnio stać. Już prawie zapomniała jakie to było uczucie, gdy mogła się uśmiechać, a jej usta pewnie nie pamiętały już jak to się robi. Nawet, gdy Ron zaproponował jej romantyczny wyjazd na weekend nad morze zdobyła się jedynie na ponury grymas. W pierwszym odruchu chciała go wyśmiać, powiedzieć by po tym wszystkim jak się zachowywał i co powiedział wsadził sobie ten wyjazd głęboko w … Ale patrzył na nią takimi wielkimi smutnymi oczami, że nie potrafiła mu odmówić. W końcu był jej mężem. Kiedyś tak bardzo go kochała. Zasłużył na jeszcze jedną szansę by uratować wszystko to co było. Nie żeby kiedykolwiek myślała o rozstaniu. Mimo wszystko wiedziała, że tak jak obecnie było dłużej już być nie mogło. Poza tym Dover jest takie piękne latem.
Jednak humory Rona to tylko czubek góry jej zmartwień i trosk. Największą zadrą w jej sercu obecnie był jej jasnowłosy przyjaciel, który praktycznie unikał jej od czasu pieczenia tych nieszczęsnych ciasteczek. Nie wiedziała jak to możliwe by w jednej chwili przejść od tak bliskiej przyjaźni jak ta ich do surowego, wręcz oschłego traktowania jakie obecnie jej serwował.
Właściwie z pozoru niewiele się zmieniło. Wciąż był uprzejmy i pomocny zawsze, gdy go potrzebowała, jednak coraz rzadziej pojawiał się w ich gabinecie przenosząc pracę do swojego biura w domu, coraz częściej miał spotkania na mieście, a przede wszystkim przestał ją dotykać. Tak jakby się pilnował by w żadnym momencie nie tknąć jej choćby opuszkiem palca. Skończyły się uśmiechy i żarty, drobne przyjemności i niespodzianki. I wcale nie chodziło o to, że czuła się oszukana. Po prostu, w momencie, gdy to wszystko się skończyło w pełni odczuła jak jej tego brakuje, ile to dla niej znaczyło. Mimo, że wcześniej nawet nie zauważała tych subtelnych oznak sympatii.
Teraz rozdarte z bólu serce trzymało ją bez snu kolejną noc próbując dociec co się stało i jak mogłaby temu zaradzić. W pierwszym odruchu żalu chciała nawet zrezygnować z pomocy Narcyzy przy opiece nad Rose, jednak Draco wychodził do pracy zanim pojawiała się u niego w domu i nigdy go nie było, gdy po nią wracała. Czas leciał a atmosfera panująca między nimi coraz bardziej się zagęszczała stając się coraz bardziej nie do zniesienia.
Westchnęła głęboko ocierając z policzka ostatnią łzę i wyciągnęła słuchawki z uszu. Przełykając pełną goryczy gulę w gardle wstała by wyrzucić do kosza puste pudełko po lodach. Gdyby nie to, że właściwie wszystko przestało ją już obchodzić, a obezwładniający smutek znieczulał na wszystko włącznie z apetytem, pewnie zaczęłaby się przejmować, że od nadmiaru słodyczy jakie pochłaniała na poprawę humoru znów urośnie jej tyłek. Nie zamierzała jednak rezygnować z tej ostatniej przyjemności. Jakoś to będzie. Musi być. To ostatnie co kołatało jej się w głowie, gdy położyła się reszcie do łóżka uparcie wierząc, że upragniony sen w końcu przyjdzie.
*
Skręciła za róg nie wierząc, że jej się udało. W tej chwili dziękowała Merlinowi, że jednak nic nie wyszło z ich przeprowadzki do Doliny Godryka, którą przesunęli do czasu aż dzieci wyjadą do Hogwartu. Zdecydowanie doceniała mieszkanie niemal w samym sercu Londynu, zwłaszcza teraz przemierzając szybkim krokiem jego uliczki.
Znów skręciła w lewo i przeszła przez ulicę pchając przed sobą wózek ze swoim najmłodszym dzieckiem. Chłopcami dziś opiekowała się Molly, przynajmniej do obiadu, dając jej chwilę na odpoczynek. Przynajmniej tyle powiedziała mamie. Miała już serdecznie dość rygoru jaki jej matka wprowadziła w jej diecie po ostatnim porodzie. Na litość boską, przecież to jej trzecie dziecko, chyba sama już doskonale wie co jej wolno a czego nie. Dlatego nie zamierzała się zastanawiać ani chwili dłużej, gdy tylko pojawiła się okazja do ucieczki. Gdy zostały same od razu wpakowała Lily do wózka i wybrały się na spacer. Był środek lata, a ona pierwszy raz od ponad dwóch miesięcy wyszła z domu oddychając pełną piersią. Nawet buchający z nieba żar nie mógł jej zepsuć tej chwili. Szeroki uśmiech nie znikał z jej twarzy, gdy niemal biegnąc pokonywała dystans do tej nowej kawiarni słynącej na całym świecie z pysznej kawy.
W końcu z mocno bijącym z podekscytowania sercem otworzyła drzwi i weszła do środka rozkoszując się anielskim zapachem kawy unoszącym się tu w powietrzu. Wypełniła nim płuca niemal czując już ten smak na języku. Tylko przez chwilę zastanawiała się co zamówić, po czym zdecydowała się na karmelową latte z dodatkową porcją karmelu. Jak szaleć to szaleć. Gdy kilka minut później wybiegała z kawiarni z dużym kubkiem napoju przysuniętym do ust świat wydawał jej się jeszcze piękniejszy.
Niechętnie ruszyła w drogę powrotną zwracając nagle uwagę na radosny śpiew ptaków, zieleń liści na drzewach i leniwie przedzierające się przez gałęzie promienie letniego słońca. Szybko zerknęła do wózka upewniając się, że Lily już zasnęła i udała się do pobliskiego parku by tam zaszyć się na ławce w cieniu drzew i w pełni rozkoszować kolejną porcją kofeiny rozchodzącą się po jej ciele.
Usiadła na ławce i pociągnęła duży łyk kawy. Tak okropnie tęskniła za tym smakiem. Teraz, gdy w końcu dane jej było znów go skosztować nie widziała takiej możliwości by znów miała tak długo zwlekać z powtórką. Znów uniosła kubek do ust czując to rozkoszne ciepło. Założyła nogę na nogę potrząsając nią w rytm tej wesołej piosenki, którą słyszała ostatnio w radio. Chłodny wietrzyk otulał jej gołe nogi aż po krawędź krótkich jeansowych spodenek pozwalając odetchnąć od panującego dziś upału. Oparła wolną rękę na ławce odchylając głowę do tyłu. Była tak spokojna i szczęśliwa, że ciężko było jej w to uwierzyć. Tylko matka zrozumie ile może zdziałać jeden kubek kawy.
Zaśmiała się cicho, potrząsając lekko głową. Wypełniła usta napojem i przymknęła oczy wsłuchując się w szum miasta.
- Ginny?
Czyjś głos przebił się przez morze spokoju w jej głowie próbując przywołać ją do rzeczywistości. Najbardziej niepokojące w tym wszystkim było to, że miała nieodparte wrażenie, że ona zna ten głos.
- Ginny, to ty?
Nagle z odległych zakamarków umysłu przyszło olśnienie, twarz dopasowała się do głosu a leniwy uśmiech błądzący po jej twarzy natychmiast znikł. Przez jej ciało przebiegł zimny dreszcz a oczy otworzyły się szeroko.
Przez chwilę nie widziała go dokładnie, bo promienie słoneczne padały akurat na jej twarz, ale mężczyzna zrobił krok stając na wprost niej, zasłaniając słońce, by mogła go zobaczyć wyraźnie.
Z niezadowoleniem musiała stwierdzić, że wyglądał lepiej niż zapamiętała. Ciemny zarost dodawał mu męskiego wyrazu, a wyraźnie zarysowane pod koszulką mięśnie świadczyły o tym, że regularnie odwiedzał siłownię. To wszystko niestety działało na jego korzyść, jakkolwiek nie próbowałaby udawać, że jest inaczej.
- Teo? – wyrwało się z jej ust i już miała się uśmiechnąć na jego widok, lecz przypomniała sobie jak ją potraktował i musiała mocno zagryźć wewnętrzną stronę policzka by nie obrzucić go tymi wszystkimi obelgami, które uzbierały się w niej przez te wszystkie lata.
- Tak się cieszę, że cię widzę. Super wyglądasz – usiadł na ławce obok niej zarzucając rękę na oparcie za jej plecami. O wiele za blisko niej. W miejscu, gdzie jego palce przypadkiem otarły się o jej plecy poczuła mrowienie i szybko się odsunęła nie dając mu okazji, by znów to zrobił.
Podniosła głowę by spojrzeć w jego bladoniebieskie zimne oczy, które kiedyś tak bardzo kochała. Kiedyś, zanim jeszcze tak boleśnie złamał jej serce. Teraz błąkała się w nich jakaś iskierka, której nie umiała i nie chciała rozpoznać.
Otworzyła usta zastanawiając się co mu odpowiedzieć, gdy z wózka dobiegł ją cichutki płacz dziecka. Lily jednak tylko pokręciła główką i znów zasnęła. Ginny poderwała się by poprawić jej cienki kocyk.
- To twoje? – Teo podniósł się by stanąć obok niej i zajrzał do wózka. – Jakie malutkie i śliczne. Jak mamusia. Jak ma na imię?
Tego było już dla niej za dużo. Jak on mógł zachowywać się w ten sposób? Nie widzieli się kilka ostatnich lat, ale to nie znaczy, że zapomniała. Nigdy nie zapomni i nigdy mu nie wybaczy. Żaden czas nie zatrze tego bólu.
- Teo, nie rób tego. – Już samo wymawianie jego imienia sprawiało jej ból. A przebywanie w jego towarzystwie było czystą torturą. Była głupia myśląc, że już to wszystko przebolała.
Pokręciła głową dla podkreślenia swoich słów, jednak jego zaskoczona mina nie wskazywała na to by ją zrozumiał.
- Czego?
- Nie udawaj, że się przyjaźnimy. Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi i nigdy nie będziemy.
- Ginny – złapał ją za ramię, gdy próbowała się odwrócić i przyciągnął do siebie. Wpatrywał się w nią intensywnie błądząc wzrokiem po jej twarzy, a ona próbowała złapać oddech co było niezmiernie trudne, gdy stał tak blisko niej. – Proszę daj mi pięć minut. Wszystko ci wyjaśnię.
Zaśmiała się nerwowo wyrywając rękę z jego uścisku. Byle dalej od niego. Te jego smutne oczy pewnie działały na większość kobiet, ale nie na nią. Już nie.
- Co ty chcesz teraz wyjaśniać? Zostaw mnie w spokoju. Nie chcę cię więcej widzieć. – Włożyła w te słowa tyle jadu ile tylko zdołała, chociaż nie przyniosły jej ulgi jakiej się spodziewała. Katharsis nie przyszło a jedynie ból znów rozdrapanych ran.
Złapała wózek i minęła go nie odwracając się by na niego spojrzeć. Kubek z pachnącą kawą nagle zaczął ciążyć jej w dłoni, więc wrzuciła go do pierwszego kosza na śmieci jaki mijała. To by było na tyle jeśli chodzi o ten piękny dzień.
Nie udało jej się odejść daleko, gdy zaskoczony z początku chłopak ją dogonił, próbując zmusić by na niego spojrzała.
- Proszę, porozmawiajmy. To nie było tak jak myślisz. Ja…
- To mnie nie obchodzi. Co? Nagle poczułeś wrzuty sumienia? Proszę zostaw mnie w spokoju.
Tym razem nie biegł za nią. Po prostu zatrzymał się pozwalając jej odejść, a ona była zbyt zdenerwowana by widzieć jak opuszcza głowę i chowa twarz w dłoniach. Nie widziała też wypływających z jego oczu łez. Może dlatego, że sama walczyła z tymi czającymi się w kącikach jej oczu.
*
Z całych sił starała się wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu i energii, ale otępiały umysł i ciało jej na to nie pozwalały. Ta przepełniająca ją pustka powoli zaczynała ją denerwować. Zachowywała się tak jakby przeżywała żałobę a przecież, na Merlina, nikt nie umarł. Nic się nie stało. Miała cudowną rodzinę i wymarzona pracę. Po prostu straciła przyjaciela, ale to nie powód by tak rozpaczać. Musi się w końcu wziąć w garść.
Skończyła właśnie budować kolejną wysoką wieżę z klocków i patrzyła z jaką radością jej córka ją rozbija. Zazdrościła jej. Tak prosto było być dzieckiem i cieszyć się takimi drobnostkami.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że Ron o coś się jej pytał, bo teraz stał wpatrując się w nią z zaciętą miną i opartymi po bokach rękami najwyraźniej oczekując na odpowiedź.
- Co? – spytała obracając w dłoniach czerwony klocek a on westchnął przewracając oczami. Nie mogła zaprzeczyć, że ostatnio bardziej się starał, a ona mu tego nie ułatwiała.
- Masz jakieś plany na dziś?
- Nie bardzo… - odpowiedziała ostrożnie.
-  To może poszłabyś z nami do Przyjaciół. W końcu byś się do nich przekonała.
Pokręciła głową nie dając mu nawet dokończyć. Zmarszczyła czoło nie mogąc uwierzyć, że nie odpuszczał. Nie było mowy by wybrała się na spotkanie tej sekty. Nie po tym czego dowiedziała się od Draco.  Ron nie przyjmował jednak do wiadomości żadnych słów krytyki na ich temat a ona nie miała ochoty znów się z nim kłócić. Chyba najwyższa pora porozmawiać z Harrym.
- Zapomnij.
Naprawdę miała nadzieję, że spędzą razem te dwa dni w tygodniu, że chociaż tyle będzie w stanie podarować swojej żonie i córce, nawet jeśli mieliby cały ten czas leżeć wspólnie wpatrzeni w telewizor. Lecz znów się przeliczyła. Poczuła na końcu języka cierpki smak rozczarowania, że znów ktoś inny jest ważniejszy. Zamrugała by szybciej otrząsnąć się z tego nagłego smutku. Udało się. Teraz dla odmiany ogarnęła ją złość. Ostatni raz spojrzała na Rona czując jak w żyłach zaczyna jej się gotować krew. Nie zniesie dłużej jego widoku. Westchnęła głośno podejmując decyzję. Szybko wstała i poszła do sypialni by spakować do torebki kilka zapasowych ubrań dla Rose po czym wróciła po córkę. Tym razem całkowicie świadomie ignorowała padające z jego ust słowa. Nie miała zamiaru mu niczego wyjaśniać. Na dziś z nim skończyła.
Gdy pół godziny później siedziała w salonie Ginny popijając kawę, wciąż buzowały w niej emocje. Starała się z całych sił skupić na zafascynowanej najmłodszą kuzynką córce. Rose jak zahipnotyzowana przyglądała się śpiącemu w kojcu dziecku. Od pięciu minut  wspinała się na palce by móc zajrzeć do środka. Dobrze. Niech się napatrzy, bo nie prędko doczeka się na własną siostrzyczkę lub braciszka.
- Wygląda na to, że Lily spotkała swoją pierwszą najlepszą przyjaciółkę – powiedziała przenosząc spojrzenie na Ginny. Przyjaciółka w odpowiedzi lekko się uśmiechnęła, lecz jej oczy pozostały smutne. Usiadła na kanapie po drugiej stronie stolika zatapiając spojrzenie w stojącym przed nią kubku herbaty.
- Dobrze. To teraz mów co znowu masz do zarzucenia mojemu bratu.
- Słucham? – spytała zaskoczona.
- Mów, co znów zrobił? – Ginny nie wyglądała na specjalnie zainteresowaną odpowiedzią na swoje pytanie. Od niechcenia zaczęła kręcić palcem kółka po krawędzi kubka. Hermiona musiała kilka razy zamrugać by uświadomić sobie, że powinna się odezwać.
- Lista jest długa. Wiesz, nie wszyscy mają to szczęście by trafić na ideał – zaskoczył ją ostry ton jej własnego głosu. Nie planowała tego, ale zachowanie przyjaciółki jedynie spotęgowało ogarniające ją rozdrażnienie.
- Ideał? Może jak ten twój Draco? – Tym razem Ginny rzuciła jej pełne jawnej złości spojrzenie.
- Akurat miałam na myśli Harry’ego. Ale w porównaniu z Ronem to masz rację Draco wydaje się o niebo lepszy. – Nie umiała się powstrzymać przed tym uszczypliwym tonem. Mocno zacisnęła zęby z całych sił starając się stłumić w sobie szalejący w niej gniew. Przecież Ginny nie była niczemu winna. Nie miała pojęcia o co właściwie się kłócą.
- Tak, zwłaszcza jak cię wykorzysta i bez mrugnięcia się ciebie pozbędzie. W tym wszyscy ślizgoni są najlepsi. – Ginny niespodziewanie wstała po czym głos jej się załamał. Odwróciła się i podeszła do okna, by nie musieć patrzeć przyjaciółce w oczy.
- Co?
- Spotkałam go – powiedziała ledwo słyszalnym szeptem wciąż wpatrzona w widok za oknem, chociaż Hemiona nie była pewna czy w ogóle była tego świadoma.
- Teo?
Pokiwała głową nie mówiąc nic więcej. Hermiona czuła jak wszystkie kłębiące się w niej emocje wyparowują. Jedyne co zostało to współczucie i troska. Nagle wszystko stało się jasne. Podeszła do przyjaciółki i położyła dłoń na jej ramieniu okazując wsparcie.
- Tak mi przykro. I… co?
- Byłam wściekła – Ginny odwróciła się, ale na jej twarzy nie było śladu łez. Mocno zaciśnięta szczęka i zaczerwienione policzki świadczyły raczej o złości niż smutku.
- Na niego?
- Nie na niego. Jego mam gdzieś. Może zdechnąć, nic mnie to nie obchodzi. - Zacisnęła dłoń w pięść dodając sobie odwagi. Gdyby mogła wymazałaby go z pamięci raz na zawsze. Niestety nie wiedziała jak to zrobić. -  Byłam wściekła na siebie. Byłam taka naiwna, że zaryzykowałam wszystko co miałam. Tak głupio. A teraz do końca życia będę za to płacić.
- Przecież wszystko dobrze się skończyło.
- Może i tak, ale nigdy sobie tego nie wybaczę.
Hermiona otworzyła usta szukając słów pocieszenia jednak nic nie przychodziło jej do głowy. Wtedy usłyszały jak otwierają się drzwi wejściowe i po chwili do salonu wszedł Harry.
- O mamy gości. A gdzie Ron? – spytał całując żonę na powitanie i przenosząc spojrzenie na przyjaciółkę.
- Właściwie to nie wiem – westchnęła starając się nic więcej nie dodać. Zamierzała porozmawiać z Harrym na osobności. Ginny miała już wystarczająco dużo na głowie by przejmować się jeszcze rodzicami. Na szczęście Harry nie drążył tematu.
Usiadła z powrotem na kanapie patrząc jak jej córka podkrada ciastko ze stojącej na stoliku misy i pakuje je całe do ust.
 - Nie zgadniecie na kogo wpadłem w ministerstwie – powiedział Harry siadając na kanapie po drugiej  stronie.
- Dzisiaj?- spytała Hermiona, ale zaraz zauważyła jak Ginny wywraca oczami i potrząsa głową by nie drążyła tematu. Najwyraźniej weekendowe wypady Harry’ego do pracy są częstym punktem zapalnym w tym domu. – Więc kogo spotkałeś?      
-  Draco – odpowiedział uważnie przyglądając się przyjaciółce. – Wpadł po jakieś dokumenty czy coś, nie pamiętam. W każdym razie zaprosiłem go na urodziny.
- Tak? – Hermiona była wdzięczna Ginny za to pytanie zanim jej własne wyrwało się jej z ust.
- Tak, ale niestety nie da rady przyjść, wybierają się gdzieś z Sofie. Wygląda na to, że wszyscy szykują jakieś romantyczne wypady tylko my siedzimy w domu, ale obiecuję Ci, że jak młoda podrośnie to i my się gdzieś wyrwiemy – powiedział tuląc żonę i całując w policzek.                                                               
- A gdzie chłopcy? – spytał po chwili.
- U rodziców. Chyba już po nich pójdę. Popilnujesz Lily? – spytała wstając z kanapy i podeszła do kojca sprawdzić czy dziecko wciąż śpi.
- Jasne.
- A ty nigdzie nie uciekaj. Zaraz wracam – rzuciła jeszcze w kierunku Hermiony z lekkim uśmiechem na twarzy.
Odprowadziła Ginny wzrokiem do drzwi pokoju wciąż czując na sobie intensywne spojrzenie Harry’ego.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś?
Zmarszczyła brwi starając się zrozumieć co miał na myśli, po czym pokiwała głową opuszczając spojrzenie na leżące na kolanach dłonie.
- Nie chciałam znów wyjść na uprzedzoną frustratkę – wzruszyła ramionami, a Harry poderwał się by usiąść koło niej.
- Trzeba było coś powiedzieć. Z tego co mówił Draco… to poważna sprawa. Przepraszam – dodał po chwili przerwy.
- Za co? – podniosła głowę by na niego spojrzeć a on położył jej dłoń na kolanie.
- Chyba nie byłem najlepszym przyjacielem skoro czułaś, że nie możesz się z tym do mnie zwrócić.
Złapała jego dłoń w swoje i westchnęła.
- To już się nie powtórzy. Obiecuję. Pamiętaj, że możesz przyjść do mnie ze wszystkim. Ok?
- Ok – odpowiedziała, chociaż w tym momencie ta cała historia z szemranymi przyjaciółmi teściów nic ją nie obchodziła. W jej głowie wciąż huczały słowa wypowiedziane chwilę wcześniej. Czyżby Draco także próbował ratować swoje małżeństwo? Tylko dlaczego tak ją to bolało?
*
To miał być całkiem przyjemny wolny od pracy dzień i prawie taki właśnie był, przynajmniej do czasu, aż wpadł na Pottera. Zajrzał do ministerstwa tylko na chwilę, po swoją teczkę z dokumentami, tak by mógł nie pojawiać się w poniedziałek w biurze przez pierwsze pół dnia. Sztukę unikania ministerstwa, a zwłaszcza pracującej w nim pewniej brązowookiej szatynki śmiał twierdzić, że opanował do perfekcji. Nie znaczyło to jednak, że było mu łatwo. Niestety z każdym kolejnym dniem coraz bardziej wyrzucał sobie własna głupotę. Jednak czasu nie cofnie, a nie może teraz tak po prostu z dnia na dzień odejść. Musi się najpierw upewnić, że Hermiona ze wszystkim poradzi sobie sama lub znajdzie kogoś odpowiedniego na jego miejsce. Iście masochistyczne z jego strony.
I jeszcze ten Potter. Początkowo nawet się ucieszył na jego widok. Miał w końcu okazję bez świadków opowiedzieć mu wszystko czego się dowiedział na temat tych Przyjaciół Merlina i ostrzec go by trzymał od nich z daleka swoją rodzinę. Miał nadzieję, że odpowiednio zajmie się tą sprawą.
Harry nie był wcale taki zły jak w dzieciństwie mu się wydawało i pewnie w innych okolicznościach by się ze sobą zaprzyjaźnili. Dlatego pewnie przyjąłby jego zaproszenie na urodziny. Gdyby oczywiście jej tam nie było. Wystarczająco dużo kosztowało go spędzanie z nią czasu w pracy, by jeszcze sprawiać sobie ból po godzinach.
Nie spodziewał się jednak, że dowie się czegoś, co dobije go jeszcze bardziej. Ten romantyczny wypad Hermiony to był prawdziwy cios prosto w serce. Nie mógł się jednak specjalnie temu dziwić. Co prawda dziewczyna  żaliła się bardzo na Rona, ale wciąż była jego żoną i takie wyjazdy nie są niczym nadzwyczajnym. Co było kolejnym powodem by jak najszybciej wynieść się z tego miasta i poszukać pracy gdzie indziej.
Miał właśnie nalać sobie szklaneczkę whisky na skołatane nerwy i wypić ją w ciszy zanim będzie musiał iść po Scorpiusa bawiącego się w ogrodzie, gdy usłyszał głośne łomotanie w drzwi wejściowe.
Otworzył i jak burza do środka wpadł zdenerwowany Teodor mijając go i zmierzając prosto do salonu.
- Ależ proszę – westchnął tylko ironicznie zamykając drzwi i podążając za swoim gościem.
- Gdzie jest Blaise?
- Skąd mam wiedzieć? Pewnie u siebie – odpowiedział wzruszając ramionami i siadając na fotelu.
- Może to i lepiej – powiedział opadając na kanapę.
Nie dało się nie zauważyć rozgoryczenia i zrezygnowania w jego głowie. Draco znów ciężko westchnął i nalał dwie szklaneczki bursztynowego płynu, jedną podając koledze. Miał dość własnych problemów, ale przyjemnie będzie chociaż na chwilę pomyśleć o czymś innym.
- Widziałem ją – rzucił cicho, upijając łyk.
- Hermionę? – Teo podniósł na niego utkwione dotąd w podłodze spojrzenie, marszcząc brwi.
- Co? Nie, Ginny.
- Ginny? I przeżyłeś? – zaśmiał się zaglądając do szklaneczki. – Nagadała ci?
- W ogóle nie chciała ze mną gadać – potarł czoło ręką z tak smutną miną jakiej Draco jeszcze u niego nie widział. Znał oczywiście jego historię z siostrą rudego. Orientował się także, że jego małżeństwo z Astorią było mniej więcej tak samo szczęśliwe i udane jak jego z Sofie. Nie rozumiał jednak skąd ten przejmujący żal na twarzy przyjaciela.
- Dziwisz jej się? – spytał, ale Teo tylko pokręcił przecząco głową. – Więc o co się stało?
- Nic – szepnął zrezygnowany wzruszając ramionami.
- Hmm piękna historia – rzucił Draco prawie wybuchając śmiechem, gdy zorientował się, że Teo nie powie nic więcej. Po co w ogóle zawracał mu głowę?
- Nic nie rozumiesz – głos mu się załamał i  zaczął intensywnie mrugać próbując cofnąć niechciane łzy. – Ja… Ja nie miałem wyjścia. Przecież wiesz…
- Żartujesz? – Teraz przeniósł na siedzącego obok szatyna zaciekawione spojrzenie. – Myślałem, że to był tylko zakład.
Teo znów pokręcił głową po czym ukrył twarz w dłoniach.
- To nigdy nie był tylko zakład. Kochałem ją od tak dawna… Zakład to był tylko pretekst by zacząć coś robić w tym kierunku.
- Kochałeś? To dlaczego… Nie rozumiem.
- Dlaczego? – Podniósł głowę a łzy wielkie jak grochy spływały po jego policzkach. Pierwszy raz tak odsłonił przed kimś swoje uczucia i w głębi duszy cieszył się, że tą osobą jest Draco a nie Blaise. Czuł w kościach, że tylko on może go zrozumieć. – Bo jestem pieprzonym tchórzem. Bałem się zawieść rodzinę i zostać bez grosza przy duszy. Poza tym tak było łatwiej. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Pociągnął nosem ocierając dłonią twarz.
- Niby wybrała mnie, ale nigdy do końca nie wierzyłem w to, że zostawi Pottera. Dla mnie? – prychnął po czym znów pociągnął nosem – Wszystko spieprzyłem. Życie jakie mogłem mieć…
- A wiesz co jest najgorsze? – zaśmiał się krzywo przez łzy, wyginając lekko drżące usta. – Minęło tyle lat. Myślałem, że to już przeszłość, że w końcu udało mi się o niej zapomnieć. A gdy ją dziś zobaczyłem….
- Wszystko wróciło – powiedział Draco czując jakby w pewien pokręcony sposób Teodor powielał jego własną historię.
Teo zaczął energicznie kiwać głową.
- Nikomu tego nie mówiłam, ale do niedawna miałem jeszcze nadzieję, że jej syn, ten najstarszy, że jest mój. Że to moje dziecko, rozumiesz?
Draco westchnął. James był istną kopią Harry’ego. Miał identyczną posturę i te zielone oczy, które odziedziczył jeszcze po swojej babce. Nie było mowy by Teo mógł być jego ojcem.
Przechylił swoją szklaneczkę wypijając resztę płynu i odstawił ją na stolik po czym wstał.
- Chodź Teo. W gabinecie mam lepszą whisky. Trzymam ją na specjalną okazję. Pora sprawdzić jak smakuje.
*
Nie mogła się dzisiaj skupić. Sama nie wiedziała czy to wina tych trzech kaw, które dziś wypiła czy może jakiś niekorzystny biometr burzył jej wszystkie dzisiejsze plany. Nawet teraz, gdy już piąty raz z kolei czytała to samo zdanie nowej ustawy o magicznym transporcie międzynarodowym jej myśli uciekały do urodzin Harry’ego z ostatniej soboty. Już dawno tak dobrze się nie bawiła w gronie przyjaciół. Zupełnie jak za starych szczenięcych lat potrafili tak po prostu beztrosko się powygłupiać. Chociaż na chwilę była w stanie zapomnieć, że Draco w tym samym czasie spędzał romantyczne chwile ze swoją żoną.
Zduszony śmiech wyrwał się z jej gardła. Pięknie. Była zazdrosna o to, że Draco spędza czas ze swoją żoną. Jakie to żałosne.
Odruchowo spojrzała w kierunku biurka kolegi, jednak stało ono puste. Najwyraźniej nawet nie zauważyła kiedy wyszedł. Westchnęła głośno, kładąc się na biurku. Wyglądało na to, że i tak niewiele już dziś zrobi. Dopiero nagłe pukanie do drzwi gabinetu wyrwało ją z tego odrętwienia i zmusiło by się wyprostowała.
- Proszę – krzyknęła czekając aż drzwi się otworzą, a po chwil do środka weszła Katty. Dziewczyna rzuciła szybkie, nerwowe spojrzenie na puste biurko Malfoy’a po czym niepewnie podeszła do Hermiony.
- Podpiszesz mi delegację? – spytała przygryzając wargę i unikając jej spojrzenia.
- Delegację? A gdzie się wybierasz? – spytała przeglądając papiery, które przyniosła MacAdams.
- Do Nowego Jorku.
Do Nowego… Zaraz zaraz. Do Nowego Jorku? Cholera! Jak mogła zapomnieć o dorocznym balu charytatywnym? Tylko dlaczego…?
Powoli podniosła głowę by spojrzeć prosto w zaskoczone oczy Katty. Wtedy drzwi do gabinetu znów się otworzyły i wyłonił się z nich Draco. Oceniając sytuację szybko przerzucił spojrzeniem od Katty do Hermiony i kartek, które wciąż trzymała w rękach. Zacisnął wcześniej lekko otwarte z zaskoczenia usta i usiadł przy swoim biurku.
- Miałaś z tym przyjść do mnie – powiedział nie patrząc się na żadną z nich.
Hermiona ze zdziwienia aż zamrugała. Chyba ta świadomość, że on o wszystkim wiedział jeszcze bardziej ją zabolała. Jakimś cudem smutek i zazdrość, które odczuwała jeszcze kilka minut wcześniej przerodziły się w czystą, lekko powstrzymywaną furię.
Katty otworzyła właśnie usta by coś odpowiedzieć, lecz Hermiona nie dała jej na to szansy.
- Przykro mi Katty, ale nigdzie nie jedziesz. To bal dla przedstawicieli Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów z całego świata. Nie wydaje mi się by twoja obecność była tam konieczna, sami świetnie sobie poradzimy z reprezentowaniem naszego kraju. No chyba, że Draco odda ci swoje miejsce…
- Ale… - zaskoczona dziewczyna z czerwienią występującą na policzki spojrzała na Draco szukając u niego ratunku, ale ten nawet nie drgnął z uporem wpatrując się w zamkniętą teczkę z dokumentami.  – Ale Draco mi powiedział…
- Tak? – Teraz także Hermiona spojrzała na siedzącego obok kolegę, a on nic sobie z tego nie robiąc po prostu westchnął głęboko i zaczął przeglądać kartki papieru ignorując je. – Cóż przykro mi Katty.
Oddala dziewczynie przyniesione przez nią dokumenty, a ta przyjęła je niechętnie wciąż wywiercając spojrzeniem Malfoy’owi dziurę w głowie. Po czym po prostu wyszła.
- Nie spodziewałam się tego po tobie – powiedziała mrużąc oczy ze złości.
Draco oparł plecy o oparcie fotela i zarzucił ręce za głowę.
- Słyszałem, że masz inne plany na ten weekend, więc…
Jakie inne plany? Czy ten dzień nie przestanie jej zaskakiwać? Zaraz. Dover. Cholera. Gdzie ona ma głowę te ostatnie tygodnie? Trudno, Ron będzie musiał przełożyć wyjazd.
- Jakbyś mi przypomniał… Zresztą, nie ma o czym mówić. O której mamy lot?   
Opuścił ręce i obrócił się by w końcu na nią spojrzeć.
- O piątej rano. Naprawdę lecisz ze mną? – Wyglądał na szczerze zdziwionego.
- Oczywiście – odpowiedziała a on kilka razy delikatnie pokiwał głową z dziwną miną, jakby nie mógł się zdecydować czy jej odpowiedź go cieszy czy smuci.
- Dobrze – powiedział w końcu odwracając się z powrotem do swojego biurka.
Gdy kilka godzin później siedziała na lotnisku z kolejną kawą w ręce nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Przez to całe zamieszanie zupełnie nie miała czasu cieszyć się z tego, że znów odwiedzi swój ukochany Nowy Jork. Do tego pakowała się w takim tempie, że pewnie nie wzięła przynajmniej połowy potrzebnych jej rzeczy. Całe szczęście, że to tylko dwa dni i już w niedzielę będzie z powrotem w domu. Inaczej ciężko byłoby jej tak nagle zostawić Rose. I jeszcze Ron. Powiedzieć, że nie najlepiej przyjął wiadomość, że w ostatniej chwili wystawia go do wiatru, to lekkie niedopowiedzenie. Ale trudno. Musiał zrozumieć, że to część jej pracy, a to, że zapomniała o balu było niestety tylko i wyłącznie jej winą.
Podniosła głowę słysząc nagły szum i zauważyła, że stewardzi zaczynają wpuszczać pasażerów do samolotu. A Draco wciąż nie było. Nie było go też, gdy siedziała już na pokładzie samolotu nerwowo wpatrując się w wolne miejsce po swojej lewej stronie. Właśnie kolejny raz podniosła się by rozejrzeć się za nim po pokładzie. Czy zdecydował się jednak z nią nie lecieć?
- Może jeszcze przyjdzie. – Odwróciła się w kierunku siedzącego obok niej mężczyzny. Miał prawie czarne oczy, ciemne, krótkie włosy i uśmiechał się do niej życzliwie.
Odpowiedziała mu uśmiechem i wzruszeniem ramion. Nie miała pojęcia czego się spodziewać po Draco, właściwie to żadna opcja by jej nie zdziwiła.
- Nie przejmuj się, jeśli twój chłopak się nie pojawi jakoś pomogę ci przetrwać ten lot – mrugnął do niej a uśmiech na jego twarzy się pogłębił.
- To nie jest mój chłopak tylko kolega z pracy – wyjaśniła nagle ciesząc się perspektywą spędzenia kolejnych ośmiu godzin w towarzystwie tego interesującego chłopaka.
- Całe szczęście. Jestem Danny. – Pochylił się wyciągając dłoń w jej kierunku.
- Hermiona…
- Granger, siedzisz na moim miejscu – znajomy, ostry ton zmusił ją by podniosła głowę. Zimne, szare oczy wpatrywały się w nią ze złością.
- Nieprawda… - zaczęła pewna, że nie pomyliła numeru na bilecie. Draco zacisnął mocniej szczękę i znacząco spojrzał na nieznajomego.
- Przesuń się, nie lubię siedzieć przy oknie. – Nie czekając na jej reakcję minął siedzącego z brzegu mężczyznę i próbował wcisnąć się między nich, tak, że ledwo zdążyła się przesunąć.
- Gdzie ty właściwie byłeś? – spytała trochę ze złością a trochę z ulgą, że jednak zdążył, podczas gdy on zaczął wiercić się na swoim miejscu.
- Nigdzie. Nie rozumiem czemu musimy lecieć jak mugole. Co złego jest w świstoklikach? – Hermiona z przerażeniem w oczach rzuciła szybkie spojrzenie na nieznajomego, ale na szczęście zdążył już wsadzić do uszu słuchawki. Istniała więc szansa, że ich nie słyszał.
- Ciszej! Merlinie, ale jesteś marudny jak się nie wyśpisz.
- Daj mi spokój… - miała wrażenie, że chciał jeszcze coś dodać, ale w tym momencie usłyszeli ryk silników. Samolot ruszył, obraz za oknem zaczął się rozmywać a Draco coraz bardziej zaciskał palce na oparciach fotela.
- Boisz się? – spytała unosząc wysoko brew w zaskoczeniu.
- Nie – odparł blady jakby miał zaraz zemdleć. Mocno zacisnął oczy czekając aż to dziwne uczucie w żołądku minie. Hermiona wyciągnęła rękę i położyła na jego dłoni splatając ze sobą ich palce. Nie odsunął ręki. Mocno ścisnął jej dłoń, po czym ją puścił, gdy dzwonienie w uszach ustało a żołądek wrócił na swoje miejsce.
- Idę spać. Możesz to dla mnie zrobić i z nikim nie flirtować w tym czasie?
Nic nie odpowiedziała. Siedziała wpatrzona jak krzyżuje ręce na piersi wyciągając się na fotelu i zamyka oczy. Czy to możliwe, że kazał jej się przesiąść tylko po to by nie siedziała obok Danny’ego? Zaśmiała się cicho, kręcąc głową. Nie musiała długo czekać by usłyszeć jego miarowy cichy oddech. Przez sen obrócił się delikatnie w jej kierunku, tak że mogła się do woli przyglądać jego spokojnej twarzy. Rzeczywiście nawet teraz wyglądał na zmęczonego. Ciemne sińce pod oczami odznaczały się na bladej skórze. Tak bardzo chciała wyciągnąć rękę i go dotknąć, jednak nie odważyła się na to. Poprosiła stewardessę o dwa koce i jednym z nich okryła chłopaka. Później przytuliła się do swojego fotela, nie spuszczając wzroku z Draco. Był tak blisko, że mogła policzyć każdą z jego długich rzęs, wyraźnie czuła znajomy zapach jego perfum, który przywodził na myśl tyle pięknych wspomnień. A jednocześnie był tak daleko jak nigdy przedtem.
- Tylko kolega, tak? – usłyszała jeszcze szept Danny’ego zanim zasnęła.
Gdy otworzyła oczy kilka godzin później Draco już nie spał. Pochłonięty dokumentami, które trzymał w rękach nawet nie zwrócił na nią uwagi. Do momentu, gdy mieli rozstać się przed drzwiami ich pokoi w hotelu właściwie nie zamienili ze sobą słowa. 
- Przyjdę po ciebie o 20 – powiedział przykładając kartę do czytnika i otwierając drzwi swojego pokoju.
- Zaczekaj – zatrzymała go zanim wszedł do środka.  – Myślałam, że zjemy razem obiad…
- Już jestem umówiony – powiedział odartym z jakichkolwiek emocji głosem i zniknął za drzwiami pokoju nie obdarzając jej kolejnym spojrzeniem.
Nie miała już nawet siły się na niego złościć. Miał swoje życie i nie było w nim dla niej miejsca. Rozumiała to. Jednak nie musiał na każdym kroku tak ostentacyjnie tego podkreślać. Po prostu inaczej to sobie wyobrażała. Miała nadzieję, że ten wyjazd będzie dla nich szansą by wszystko naprawić, wyjaśnić wszystkie nieporozumienia i zacząć się zachowywać jak dorośli ludzie.
Pociągnęła nosem walcząc z gulą rosnącą w jej gardle. Wyciągnęła w końcu rękę by przyłożyć swoją kartę do czytnika przy drzwiach. A gdy znalazła się już w pokoju myślała tylko o tym by położyć się do wygodnego łóżka i zasnąć.
Po dwóch  godzinach otworzyła szeroko oczy otrząsając się z resztek snu. Świadomość tego gdzie jest spłynęła na nią w jednej chwili pozbawiając nadziei, że będzie w stanie znów zasnąć. Przeciągnęła się na łóżku wkładając ręce pod miękkie poduszki i przyglądając zdobionemu żyrandolowi zwisającemu z sufitu. Nie było jeszcze południa a ona już nie wiedziała co ma ze sobą zrobić.
Przypomniała sobie o książce, którą pożyczyła jej Ginny.  Podobno jakoś specjalnie nie porywa, ale przynajmniej zapewnia kilka godzin przyjemnej lektury. Sięgnęła więc do walizki, by po chwili szukania wyjąć z niej książkę o zachęcającej, kolorowej okładce.
Czytało się nawet nieźle. Prosta konstrukcja, nawet interesująca fabuła zmierzająca w z góry wiadomym kierunku. Nie zbliżała się jeszcze do połowy a już zauważyła, że omija wzrokiem opisy wyszukując jedynie dialogi, by jak najszybciej skończyć. Co ona właściwie robi? Przymknęła na chwilę oczy potrząsając lekko głową, po czym zamknęła książkę by przyjrzeć się okładce.
Kolejna zupełnie oderwana od rzeczywistości książka, gdzie piękni mężczyźni o pełnych kontach zakochują się bez pamięci w biednych, szarych myszkach na pierwszych dwudziestu stronach. Nie mówiąc już, że bohaterowie rzucają się na siebie co chwilę w porywach namiętności. Zaśmiała się cicho pod nosem. Co za głupota. Kto w ogóle tak robił? Kiedy ona ostatnio rzuciła się na Rona? A właściwie to czy ona kiedykolwiek się na niego rzuciła w ten sposób? Kolejna nierealna książka dla stłamszonych, niewyżytych mamusiek. Po co ona to czyta? Przecież miniony czas nigdy nie wróci, a ona tak po prostu go marnuje. Na Merlina jest piękne lato, a ona jest w Nowym Jorku. Co ona jeszcze robi w tym hotelowym pokoju?
Przebrała się w swoje ulubione różowe, krótkie spodenki, wcisnęła nogi w wygodne balerinki i wsunęła na nos okulary przeciwsłoneczne. Była gotowa na zwiedzanie miasta. W końcu do tej pory widziała je tylko przykryte warstwą białego puchu, a i to było ładnych parę lat temu.
Na początek zdecydowała się pospacerować wzdłuż zatłoczonych ulic Nowego Jorku, by w końcu dotrzeć do usytuowanego w sercu Manhattanu skrawka zieleni. Central Park latem był jeszcze piękniejszy niż zimą. Do tego wydawał się być alternatywną rzeczywistością dla oblanego betonem miasta wokół niego. Usiadła na ławce i rozmasowała obolałe łydki. Tyle chciała jeszcze zobaczyć, a już nie miała siły by chociażby wybrać się w drogę powrotną do hotelu. Do tego zwiedzanie w pojedynkę sprawiało mniejszą frajdę niż jej się wydawało. Zerknęła na zegarek i z przerażeniem stwierdziła, że nie ma zbyt wiele czasu na odpoczynek. Na szczęście jutrzejszy dzień w całości będzie mogła przeznaczyć na wędrówki po mieście.
Westchnęła głęboko wystawiając twarz do słońca. Nagle poczuła się tak bardzo przytłoczona kłębiącymi się w niej emocjami. Zamrugała gwałtownie by odpędzić napływające do oczu łzy. Nie chciała znów płakać, ale czuła się tak potwornie samotna, że płacz wydawał się jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
Zacisnęła mocniej pięści i zmusiła się by wstać i ruszyć z powrotem do hotelu. Zaczynało jej burczeć w brzuchu, a na myśl o czekającym tam na nią pysznym obiedzie nogi same przyspieszały krok.
Po powrocie do pokoju wzięła długą odprężającą kąpiel i zaczęła się szykować na bal. Z niepokojem przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze raz po raz wygładzając materiał czarnej sukienki. Poprawiła doszyte na dekolcie perełki i założyła nowe, trochę za wysokie szpilki.
Dochodziła dwudziesta a ona z każdą minutą coraz bardziej się denerwowała. Zdecydowanie powinna odpuścić sobie w końcu te podjadane nocą lody, bo jej odbicie w lustrze pozostawiało wiele do życzenia. Wciągnęła brzuch i zrezygnowała znów wypuściła powietrze. Sukienka zdecydowanie za bardzo opinała jej ciało. Jednak już nic nie mogła na to poradzić.
Gdy usłyszała pukanie do drzwi na moment zamarła. Potarła zimne ze zdenerwowania dłonie zbierając się na odwagę by znów przed nim stanąć. Sięgnęła po małą błyszczącą torebkę z paseczkiem i otworzyła drzwi.
Draco wyglądał rewelacyjnie w skrojonym na miarę czarnym garniturze, ale to jego mina wywołała na jej twarzy rumieniec zawstydzenia. Rozszerzone z pożądania źrenice i błysk zachwytu w oczach, których nie dało się pomylić z niczym innym.
Uśmiechnął się i już otworzył usta, a ona z bijącym sercem czekała na jego słowa.
- Gotowa? – spytał w końcu wyciągając w jej kierunku ramię.
Uśmiechnęła się gorzko, ale złapała jego rękę. Nie odezwał się już do niej aż dotarli do sali balowej na parterze.
Zaskoczył ją tłum ludzi. Wiedziała, że zastanie tu przedstawicieli wszystkich ministerstw magicznego świata, ale nie spodziewała się, że będzie ich aż tak dużo. Gdyby nie Draco pewnie stanęła by w progu i stąd wszystko podziwiała. Na szczęście Malfoy zdawał się doskonale wiedzieć dokąd iść. Poprowadził ją prosto do pierwszego stołu przy scenie, gdzie siedziało już kilka osób.
- Hermiono to Blaire Montgomery i Carter Jenkins organizatorzy dzisiejszej imprezy – powiedział wskazując na piękną blondynkę i pewnie parę lat od nich starszego mężczyznę, którzy od razu wstali by się z nią przywitać.
- Miło cię poznać. Draco dużo o tobie opowiadał – Blaire uśmiechnęła się do niej szybko przenosząc spojrzenie na Malfoy’a. – Mogę cię na chwilę porwać?
Draco kiwnął głową i odszedł z blondynką. Carter wyciągnął do niej dłoń, jednak Hermiona wciąż wpatrywała się w miejsce, gdzie zniknął jej kolega. Zastanawiała się skąd się znają i kiedy miał okazję o niej wspomnieć.
-  Nie przejmuj się. Blaire się nim zaopiekuje – Jenkins zaśmiał się pomagając jej usiąść po czym usiadł obok niej. Położył rękę na oparciu jej krzesła i rozejrzał się po sali pełnej ludzi. – Trochę będzie mi tego brakować.
- Dlaczego? – spytała zaskoczona.
- Odchodzę z ministerstwa. To całe bieganie między kancelarią a biurem już mnie zmęczyło. Poza tym w kancelarii pieniądze są dużo większe – mrugnął do niej porozumiewawczo a ją nagle olśniło.
- No tak, Carter Jenkins. Ty jesteś tym adwokatem, o którym było tak głośno kilka lat temu. Broniłeś trolla? – Oczy jej się zaświeciły z podekscytowania. Doskonale pamiętała z jakimi wypiekami na twarzy śledziła przebieg tej rozprawy. Niestety w magicznym świecie większość magicznych stworzeń jak trolle czy skrzaty w razie procesu z góry były obarczane odpowiedzialnością, niezależnie od tego czy były winne czy nie. Dlatego niewielu adwokatów podejmowało się ich obrony by nie psuć sobie reputacji. A Jenkins nie tylko się tego podjął, ale jeszcze wygrał. Najwyraźniej bardzo mu się to opłaciło.
- Olbrzyma. Tak, lubię takie ciekawe sprawy, zwłaszcza, gdy mam okazję pomóc komuś w niewesołym położeniu.
Sięgnął po butelkę białego wina i uzupełnił stojący przed nią kieliszek. Upiła łyk przyglądając się nowemu znajomemu. Był jeszcze tak młody a już osiągnął wszystko to o czym sama marzyła. Może za bardzo skupiła się na pracy w ministerstwie? Może powinna kontynuować studia prawnicze i pomagać innym tak jak Carter?
- Zazdroszczę ci – powiedziała a on z uśmiechem skinął głową i uniósł swój kieliszek.
- Dziś ty także pomagasz. – Delikatnie stuknął kieliszkiem o jej kieliszek po czym przystawił go do ust. Miał rację, dziś wszyscy tu obecni pomagali samą swoją obecnością. Ministerstwa podarowały Fundacji niemałe sumki wspierając wspólną inicjatywę. Zebrane fundusze co roku przeznaczano na inny cel. Ta myśl bardzo poprawiła jej humor.
- A wiadomo już na jaki cel zostaną przeznaczone pieniądze z tegorocznej zbiórki?
- Tak. W tym roku będziemy fundować stypendia dla utalentowanej młodzieży.
- To cudownie…
- Raczej strata pieniędzy – Za swoimi plecami usłyszała zimny głos Draco, który właśnie odsuwał stojące obok niej krzesełko by na nim usiąść. Czy on musiał zawsze tak robić?
Odwróciła się by obrzucić go lodowatym spojrzeniem, ale jego oczy utkwione były w ręce Jenkinsa, wciąż leżącej na oparciu jej krzesła. Siedział tak blisko, że wyraźnie widziała napinające się na jego szyi ścięgna, gdy przełykał ślinę mocno zaciskając szczękę. Po czym podniósł głowę rzucając Hermionie przelotne spojrzenie.
- Blaire zatańczysz ze mną? – spytał blondynkę, która momentalnie się rozpromieniła.
- Oczywiście.
- Powinieneś poprosić Hermionę. Nie zapominaj, że to z nią tu przyszedłeś. – Carter zmierzył Dracona zdziwionym spojrzeniem, przenosząc swoją dłoń z oparcia krzesła na jej plecy.
- Widziałeś jej buty? To cud, że dotarła do stolika w jednym kawałku - Draco wstał wyciągając rękę w kierunku Blaire pochylając się jeszcze do Jenkinsa, ale mówiąc na tyle głośno by wszyscy usłyszeli.
Hermiona spłonęła rumieńcem. Miała ochotę zapaść się pod ziemię albo chociaż spoliczkować tego bezczelnego drania, który kiedyś był jej przyjacielem. Ale wtedy usłyszała szept Cartera.
- Udowodnimy mu, że się myli?
Kiwnęła głową i dała się poprowadzić na parkiet. Skoro Draco miał zamiar w dalszym ciągu ją ignorować, ona mogła robić to samo. Postanowiła wykorzystać szansę jaką dawała jej ta impreza. Dzięki pomocy Cartera miała okazję poznać wielu współpracowników z reszty świata. Wiedziała jak bardzo mogło to ułatwić jej pracę.
Zbliżała się jedenasta, gdy stwierdziła, że zamieniła słowo z większością obecnych a promieniujący ból stóp coraz bardziej skłaniał do tego by zdjęła w końcu te potworne szpilki.
Wróciła więc do swojego stolika by pożegnać się i zabrać swoją torebkę po czym ruszyła do wyjścia. Już była prawie przy drzwiach, gdy poczuła mocny uchwyt zimnej dłoni na swoim łokciu.
- Idziesz już? I nawet ze mną nie zatańczysz? – Draco utkwił w niej zamglone spojrzenie, a ona zaczęła się zastanawiać czy czasem nie jest pijany. Mimo wszystko nie byłaby sobą, gdyby nie pozwoliła mu się objąć i zaprowadzić ku krawędzi parkietu. Jedną ręką objął ją mocno w pasie, a drugą położył na jej plecach kciukiem delikatnie muskając jej łopatkę.
- Doprowadzasz mnie do szału – szepnął jej do ucha opierając czoło o jej ramię.
- Ja ciebie? – prychnęła kręcąc delikatnie głową i lekko ocierając policzkiem o jego ucho. Czerwony rumieniec wpłynął na jej policzki a serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Nie odpowiedział jej, ale czuła jego gorący oddech na nagiej skórze obojczyka. Jego bliskość odurzała ją. Przymknęła oczy delektując się intymnością tej chwili. Gorące iskry wędrowały po jej ciele kończąc swój bieg w rozszalałym z emocji sercu. Jej skóra mrowiła pod jego dotykiem, a jego zapach…
Piosenka się skończyła, a on przekręcił lekko głowę pocierając nosem o jej szyję i całując delikatnie miejsce gdzie łączy się ona z ramieniem. Po czym odsunął ją lekko tak by znów spojrzeć w jej oczy.
- Trafisz do pokoju? – spytał cicho po czym puścił ją i odszedł.
Odszedł zostawiając ją samą. Zamrugała kilka razy nie mogą otrząsnąć się z szoku. Miała dość. Nie miała już dziś na to siły. Nie wracała nawet do stolika, tyko odwróciła się i poszła prosto do wyjścia. Jak najszybciej chciała się znów znaleźć w swoim pokoju.
Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi zrzuciła z siebie sukienkę i zmyła makijaż. Nie myślała nawet o tym by się wykąpać. Te ciągłe emocjonalne przepychanki wypruły z niej resztki energii. Szybko przebrała się w piżamkę i wsunęła pod cienką kołdrę.
Nie miała pojęcia co właściwie się wydarzyło, a tym bardziej co działo się w jej głowie. Za każdym razem, gdy zamykała oczy wmawiając sobie, że musi zasnąć widziała fragmenty dzisiejszego dnia. Jego złość w samolocie, późniejsza obojętność, zachwyt na jej widok przed balem, pogarda i złośliwość na balu, aż do tego dziwnego tańca. I to wszystko w ciągu jednego dnia. Nie potrafiła zrozumieć czego on chce i co do niej czuje. Wiedziała jednak, że zbyt długo oszukiwała się co do własnych uczuć. Ciężko określić, w którym momencie to zrozumiała, ale to co czuła do Draco już od dawna wykraczało poza zwykłą przyjaźń. Pewnie dlatego tak ciężko było jej się pogodzić z jego stratą. Po prostu była w nim zakochana.
Uświadomienie sobie tego było zarówno najprostszą jak i najtrudniejszą rzeczą z jaką przyszło jej się zmierzyć. Wiedziała bowiem, że to niczego nie zmienia. Nigdy nie będą razem, ba, nigdy mu nawet o tym nie powie. Do tego wcale nie oczekiwała wzajemności. Wystarczyłaby jej przyjaźń.
Głupia miłość zawsze przychodzi nie w porę. Nigdy nie pyta nas o zdanie wpychając się z buciorami i burząc nasz uporządkowany świat. Mości się na zgliszczach pozostałych po naszych planach zaczepiając pazurami o nasze serca. Ale nawet to jej nie wystarcza.  Jest głucha na nasze zapewnienia, że to nie ten moment, na nasze prośby i błagania by sobie poszła. By wróciła w innym czasie.
Otarła spływające po jej policzkach łzy i mocniej przytuliła głowę do poduszki próbując się zmusić do snu. Jednak jej oczy otworzyły się jeszcze szerzej, gdy usłyszała hałas po drugiej stronie ściany. Na myśl, że on tam jest zaczęło mocniej bić jej serce.
Nie zastanawiała się ani chwili, po prostu wstała i założyła na siebie szlafrok. Nogi same powiodły ją w kierunku drzwi. Dopiero, gdy stanęła przed jego drzwiami, zorientowała się co miała zamiar zrobić. Cała pewność siebie ją opuściła i już nie była pewna czy powinna zakłócać jego spokój, a może lepiej sobie odpuścić i wrócić do łóżka? Zapomnieć? Jej myśli goniły w szalonym tempie, nie będąc w stanie zdecydować się czy namawiać dziewczynę na ucieczkę czy dodawać otuchy do realizacji planów. Już miała obrócić się na gołej pięcie i cicho klnąc pod nosem na własną głupotę udać się do swojego pokoju, gdy usłyszała głuchy brzdęk po drugiej stronie drzwi. Było to dla niej niczym sygnał, znak do działania. Nie zastanawiając się dłużej, zapukała delikatnie do drzwi. Po chwili pełnej wyczekiwania ciszy usłyszała metaliczny zgrzyt i ciche zaproszenie do środka.
- Otwarte.
Powoli uchyliła drzwi i weszła do środka zatrzymując się tuż za progiem. Przez chwilę nie mogła go zlokalizować, pomyślała nawet, że może jest w łazience i ma jeszcze okazję się wycofać. Jednak wtedy go zobaczyła. Siedział w hotelowym fotelu, obrócony do niej plecami, wpatrzony w widok za oknem, obracając leniwie w prawej ręce szklaneczkę z bursztynowym płynem. Nawet się nie odwrócił, by spojrzeć kto przyszedł.
- Hej. To ja – zaczęła niepewnie przestępując nerwowo z nogi na nogę. Mogła to bardziej przemyśleć. A przynajmniej mogła się ubrać! Objęła się rękami próbując się zakryć, nagle uświadamiając sobie, że jest prawie naga. Mocno pociągnęła w dół koszulkę piżamy i szczelnie okręciła się szlafrokiem. No cóż, powiedziała A musi powiedzieć B.
- Chciałabym z Tobą porozmawiać. Masz chwilę? – podniosła wzrok na chłopaka, który powoli przeniósł swoje spojrzenie na nią, unosząc szklaneczkę na znak, by mówiła dalej.
- Czy to tak będzie już zawsze między nami? Czy musisz być taki oschły i nieprzyjemny? Przecież byliśmy przyjaciółmi. Proszę, powiedz, że to jeszcze możliwe, że możemy wrócić do tego co było. Powiedz, że znów będziemy przyjaciółmi. Proszę – skończyła prawie szeptem, przenosząc pełne łez oczy z blondyna na własne stopy.
- Przyjaciółmi? – Draco zaśmiał się pod nosem. – Nie, nie będziemy przyjaciółmi – powiedział tak oschle, że poczuła jakby znów byli w szkole, jakby czas cofnął się o dobre piętnaście lat. Aż przeszły ją ciarki na te zimne słowa. A więc wszystko jasne.
- Rozumiem. W poniedziałek znajdziesz na biurku moje wypowiedzenie…
- Nie bądź śmieszna. Ja nie wracam do Anglii – powiedział tak cicho, że przez moment nie była pewna czy w ogóle się odezwał. Pojedyncza łza zaczęła toczyć się po jej policzku kiedy położyła prawą dłoń na klamce, jednak zanim ją nacisnęła chciała poznać odpowiedź na to jedno, ostatnie pytanie.
- To przez to co się wydarzyło wtedy na balu? Że wybrałam wtedy Rona, prawda? Nie możesz mi wybaczyć?
Szklanka głośno uderzyła o blat stolika, a spora część płynu utworzyła na nim mokry ślad. Draco gwałtownie wstał z fotela i pierwszy raz spojrzał jej prosto w oczy.
- Wybaczyć? Nie mam Ci czego wybaczać. Podjęłaś decyzję. Nie wiem po co do tego wracasz i po co tu w ogóle teraz przychodzisz. – Nie mogła znieść jego tonu, jego wzroku. Co się stało? Jak to się stało? Jeszcze nie tak dawno temu razem się śmiali, byli blisko, a teraz... teraz jest gorzej niż jakby byli dla siebie całkiem obcymi ludźmi.
Odwróciła się w kierunku drzwi, ale nie była w stanie wyjść. Wiedziała, że jeśli to zrobi, jeśli przekroczy próg tego pokoju to już nigdy więcej go nie zobaczy, nigdy więcej nie będzie szczęśliwa. Jeżeli tak właśnie ma się stać, to musi coś zrobić. Pierwszy i ostatni raz. Musi się pożegnać.
Szybko odwróciła się w jego kierunku i spojrzała mu w oczy. Wciąż tam stał, ze złością wypisaną na twarzy. Złość jednak szybko ustąpiła miejsca zaskoczeniu, gdy Hermiona nie zastanawiając się długo w paru krokach przebyła dzielącą ich odległość, zarzuciła ręce na jego szyję i zatopiła swoje miękkie czerwone wargi w jego ustach. Przez chwilę bała się, że Draco ją odtrąci i wyśmieje. Jednak żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła.
*
Draco zachłannie całował jej usta, przyciągając ją do siebie tak blisko jak to tylko możliwe. Jego dłonie starały się dotknąć, zbadać możliwie jak największą powierzchnię jej ciała. Całkiem jakby chciał ją całą poznać od razu, tak by zapamiętać dotyk jej skóry na długie bezsenne noce. Tak długo marzył o tej chwili. Zachłanne pocałunki całkowicie oderwały ich od rzeczywistości. Dłonie dziewczyny raz po raz mocno ciągnęły go za włosy, za co odpłacał się mocniejszymi uszczypnięciami jej pośladków i ud, aż wreszcie nie mógł dłużej znieść dzielącej ich ciała warstwy ubrań. Wsunął zachłanne ręce pod jej koszulkę i zaczął nimi wędrować po jej nagiej skórze, a ciche jęki dziewczyny doprowadzały go do szału. Wiedział, że długo nie wytrzyma, a rosnące podniecenie szybko wyłączyło jego rozsądne myślenie. Złapał ją mocno za uda unosząc do góry, tak by objęła go nimi w talii i szybko przeniósł ją na komodę stojącą koło łóżka. Teraz jednym sprawnym ruchem pozbawił ją jej odzienia i zaczął całować jej piersi. Czuł się jak w niebie, a sądząc po zarumienionej twarzy i urywanym oddechu szatynki, jej też się to podobało. W odpowiedzi na jego pieszczoty przeniosła jedną dłoń na jego plecy i wbiła w nie paznokcie. To przepełniło czarę pożądania. Musiał ją mieć teraz, zaraz, bo inaczej eksploduje. Wziął ją ponownie na ręce i przeniósł na łóżko. Przyglądał się jej zamglonym wzrokiem nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Hermiona właśnie usiadła na łóżku i zaczęła gorączkowo rozpinać pasek jego spodni, gdy nagle podniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy i ponownie poczuć smak jego ust. Świadomość, że to on doprowadził ją do tego stanu rozsadzała go od środka. W tym momencie mógłby zrobić dla niej wszystko. Namiętnie ją pocałował i już miał ściągnąć jej spodenki, by w pełni rozkoszować się tym zbliżeniem, gdy spłynęła na niego niechciana, brutalna rzeczywistość. Nie spełni tego marzenia. Nie teraz, nie dziś, nie nigdy. Ma ją tu przed sobą, chętną, wręcz wpychającą mu się do łóżka, jęczącą jego imię, proszącą o więcej, a on nie może jej tego dać. Nie może dać tego sobie.
- Nie – krzyknął i szybko się wyprostował, spojrzał na nią, tak, że aż się wystraszyła, złapał stojącą przy łóżku wazę i rzucił nią o przeciwległą ścianę klnąc brzydko. Odwrócił się szybko i odszedł do stolika nalać sobie nowego drinka.
Zdezorientowana dziewczyna poczuła się jakby dał jej w twarz. Nie chce mnie – przemknęło jej przez myśl. Zebrała z podłogi swoją koszulkę i szybko ją założyła, a szlafroczek przytuliła do piersi. Zmierzała właśnie w kierunku drzwi chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce. Jednak przed jej nosem drzwi zamknęły się z hukiem.
- Zostań. Musimy pogadać.


_______________
Mój zdecydowanie najdłuższy rozdział, ale nie chciałam go dzielić. Swój depresyjny klimat zawdzięcza odtwarzanej w kółko piosence Hello - Adele :) oraz Edowi Sheeranowi (czy ktoś z Was także wybiera się w sierpniu na jego koncert?)
Dajcie znać czy Wam się podobało. Wasze komentarze naprawdę bardzo dużo dla mnie znaczą.

Uwaga!!! Mam pytanie - z uwagi, że dużymi krokami zbliżamy się do końca - wolelibyście jeszcze 4 krótkie rozdziały, ale co 2 tygodnie czy 2 długie co miesiąc?

11 komentarzy:

  1. Bardzo mi się podobał mam nadzieję, że się pogodzą. Czekam z niecierpliwością na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki 😀 Czy się pogodzą? No na pewno wszystko się teraz pozmienia między nimi. Następny rozdział sporo wyjaśni 😉

      Usuń
  2. Wspaniałe opowiadanie :)
    Ile rozdziałów jeszcze planujesz napisać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki ;)
      Zostały jeszcze jakieś 3 może 4 rozdziały + epilog

      Usuń
    2. Chociaż jakby się tak zastanowić... to może lepiej napisać 2 takie dłuższe rozdziały zamiast 3-4 krótkich? Hmmm

      Usuń
  3. Zaczęłam czytać rozdział. I pierwsza refleksja. Piękna i głęboka przyjaźń osadza się na przekonaniu, iż jesteśmy dla kogoś wyjątkowi i niepowtarzalni, niezastąpieni. Gdy to przekonanie zostanie zniszczone, wszystko okazuje się być iluzją - a to rani jak nic innego w świecie. Czujemy pustkę i czarną przepaść tam, gdzie myśleliśmy, że jest trwały grunt. Nasze stopy tracą oparcie. Nic już nie jest takie samo. Przyjaźń diametralnie zmienia swój ton i charakter. Czemu Hermiona się dziwi? Toż to oczywiste.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się. Gdy tracisz przyjaciela wali Ci się świat. Czasem dopiero wtedy orientujesz się ile dla Ciebie znaczył. To moment, w którym podejmujesz decyzję czy jesteś w stanie z tym żyć czy staniesz na rzęsach by go odzyskać.

      Usuń
  4. Ojoj ojoj *o*
    Aż mam ciary po tym rozdziale :D
    Tak długo czekałam na ruch Hermiony i się udało :D Tylko teraz pytanie co będzie dalej aż usiedzieć nie mogę :D
    Czekam na kolejny z niecierpliwością ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz czas na emocjonującą końcówkę. Na pewno będzie nieszablonowo ;)
      Jestem pewna, że Ci się spodoba :D

      Usuń
  5. Jak dla mnie lepiej 2 dłuższe rozdziały :) błagam niech będzie happy end, niech te ich wszystkie emocje i nerwy będą tego warte :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I chyba tak właśnie zrobię.
      A jeśli chodzi o emocje... kurcze właśnie piszę dalszy ciąg i sama mam ciary. To chyba najbardziej emocjonujący fragment do tej pory. Z resztą już do końca opowiadania będą im towarzyszyć silne emocje.
      Już nie mogę się doczekać aż to przeczytacie :D
      A zakończenie może być tylko jedno... ;)

      Usuń

Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger