środa, 27 grudnia 2017

Rozdział 24 Romeo i Julia

Wiedziała, że muszą dziś skończyć prezentację, jeśli mają ją przesłać do Berlina w poniedziałek rano. Mimo, że pracowała na tym stanowisku już ponad dwa miesiące, nie rozumiała dlaczego muszą przedstawiać swoją wersję nowo powstającej ustawy regulującej zasady handlu magicznymi artefaktami na arenie międzynarodowej aż dwa tygodnie przed terminem konferencji z nią związanej. Najgorsze było to, że materiały zebrane przez ludzi z handlu magicznego do niczego się nie nadawały. Może i nie miała doświadczenia, ale nawet ona wiedziała, że ich tekst był zbyt płytki i ogólnikowy by Draco czy ona mogli się pod nim podpisać. Nie zostawało im nic innego jak zacząć wszystko od początku.
Zrezygnowana położyła się na swoim biurku wydając z siebie jęk pełen frustracji. Pewnie będzie musiała spędzić nad tym cały weekend. Oczywiście po cichu liczyła na to, że Draco jej pomoże, ale nie była pewna czy nie wybierał się do Paryża. W końcu zbliżały się jego urodziny.
Uśmiechnęła się lekko i oparła głowę na zgiętej ręce. Nie była nawet pewna kiedy wyciągnęła palec i zaczęła kręcić piórem po blacie biurka. Jej myśli zupełnie zmieniły tor.
Już prawie dwa miesiące pracowała z Draco. Nie mogła uwierzyć, gdy zadzwonił do niej już następnego dnia po spotkaniu w kawiarni i spytał kiedy może zacząć. Już dawno nie czuła takiego podekscytowania na myśl o nowym i nieznanym, a co dopiero w towarzystwie swojego starego przyjaciela. Nie spodziewała się, że tak szybko odbudują to co stracili przez te sześć lat rozłąki. Właściwie to czuła się tak jakby nigdy się nie rozstawali. Jednak nie była naiwna. Wiedziała, że nie była to czysta przyjaźń, do której wraca się niczym do starych wygodnych kapci. Ich przyjaźń była podszyta wzajemnym zauroczeniem. Głęboko ukrywanym, ale zawsze. A taka przyjaźń przy ponownym spotkaniu zawsze pozostawiała pewną niezręczność.
Starali się nie poruszać drażliwych tematów i nie wracali do wydarzeń, których rozdrapywanie mogłoby zburzyć ich kruchą relację. Skupieni na pracy zdawali się udawać, że  wciąż mają po dwadzieścia lat.  
Nie był to jednak ten Draco ze studiów. Zostało w nim sporo z wesołego, trochę złośliwego studenta, jednak obecnie emanowała z niego także pewność siebie i doświadczenie oraz prawdziwy profesjonalizm. Już pierwsze dni pracy przekonały ją jak dobrą decyzją było zaproponowanie mu tej posady. Nawet sam Andrews był pod takim wrażeniem, że po dwóch tygodniach pracy z nim, w ogóle przestał przychodzić do biura. Stwierdził, że przekazał Malfoy’owi wszystkie bieżące sprawy a z resztą i tak poradzi sobie lepiej od niego. A zanim odszedł na dobre podszedł do przerażonej Hermiony i wyszeptał by się nie bała bo zostaje w znakomitych rękach.
Nagłe skrzypnięcie wybudziło ją z rozmyślań. Natychmiast wyprostowała się na krześle poszukując źródła tego dźwięku. Drzwi gabinetu lekko się uchyliły, ale nikt nie wszedł do środka. Widziała za to cień grafitowego garnituru Draco i słyszała jego głos, nawet głośniej niż by chciała.
- Jeszcze raz ci powtarzam MacAdams… Jak będę czegoś chciał… Wiesz gdzie to możesz sobie wsadzić? – Hermiona czuła jak zaczynają ją boleć policzki od szerokiego uśmiechu pojawiającego się na jej twarzy. Draco był jej przyjacielem i zyskał przychylność zwierzchnictwa, ale to jeszcze nie znaczyło, że dogadywał się ze wszystkimi współpracownikami. Czasem miała wrażenie, że wrócił ten bezwzględny i egoistyczny Draco jakiego pamiętała z Hogwartu. Ciekawie było oglądać, gdy znęcał się nad kimś innym niż ona. Zwłaszcza codzienne potyczki tej dwójki robiły się coraz ciekawsze i coraz ostrzejsze. Tak bardzo bawiła ją ta sytuacja i chciała zobaczyć jak się dalej potoczy, że aż wstała od biurka i podeszła do szczeliny, przez którą wpadało światło z głównej sali. – No bardzo ładne słownictwo MacAdams. I ty tymi ustami całujesz swoją matkę?
Drzwi otworzyły się szerzej a Hermiona pędem rzuciła się w kierunku swojego krzesła poprawiając fryzurę i udając, że nie słyszała nic nadzwyczajnego. Po chwili do gabinetu wszedł Draco niosąc dwa kubki kawy. Bez słowa postawił jeden z nich przed Hermioną i usiadł obok niej na swoim miejscu.
- Dziękuję, jesteś kochany – powiedziała chwytając swój kubek w rękę. Ciągle nie mogła się przyzwyczaić jak świetnie się dogadywali i jak łatwo było im przyzwyczaić się do swojego towarzystwa. A takie drobiazgi jak przyniesienie dodatkowej kawy sprawiały, że na jej sercu robiło się jeszcze cieplej. Czy to normalne, że gdyby nie Rose to wolałaby spędzać czas w pracy niż w domu?
- Drobnostka – powiedział podnosząc na nią wzrok znad kartki, na której rozpisali wczoraj plan zadań na najbliższe dni. Uśmiechnął się do niej ciepło po czym znów skupił się na harmonogramie.
- Może mógłbyś spróbować być trochę milszy dla Katty?
- No nie wiem. To chyba nie najlepszy pomysł.
- A dlaczego?
- Wtedy musiałbym być dla ciebie bardziej okropny – oderwał w końcu spojrzenie od dokumentu i spojrzał jej prosto w oczy a ona się głośno roześmiała.
- Nie wiedziałam, że tak to działa.
- No niestety. Wszędzie musi być równowaga. – Na jego usta wypłynął ten ironiczny uśmiech, który tak dobrze znała. Przysunęła kubek do ust by zakryć nim własny.
- To rzeczywiście masz rację. Bądź dla niej taki okropny jak tylko dasz radę.
- Widzisz, znów cię czegoś nauczyłem. Jednak jestem niezastąpiony. – Uniósł do ust swój kubek, ale po upiciu małego łyka zaraz go odsunął. - A tak poza tym to nie ma za co.
- Słucham? – spytała parząc jak odkłada kubek i zaczyna porządkować papiery na biurku w równe rządki. -  Czy ciebie czasem nie boli głowa?
- Głowa? Nie. Czemu? – spytał odwracając się w jej kierunku i marszcząc brwi.
- Od tych ciągłych zmian nastroju. Jesteś pewien, że nie jesteś kobietą?
- Zapewniam cię, że jestem stuprocentowym mężczyzną. – Odpowiedział szybko. Wyglądał na trochę urażonego, jednak nie tracił humoru. Jeżeli ktoś umiał szybko znaleźć trafną ripostę to właśnie Draco Malfoy. - To wszystko przez twoje towarzystwo. Tyle godzin razem dzień w dzień to święty by oszalał. Masz na mnie destrukcyjny wpływ. Chyba powinienem wystąpić o dodatek za pracę w szkodliwych warunkach.
- Jakby był taki dodatek to byłabym bardzo bogata.
- Oj kobieto wpędzisz mnie do grobu – pokręciła głową – Przeglądałaś materiały z handlu?
- Yhym – Złapała plik dokumentów, które czytała przez jego wejściem i wyciągnęła w jego kierunku.
- Aż tak źle?
- Gorzej. Z resztą sam zobacz. – Podeszła do niego i przysiadła na krawędzi biurka patrząc mu przez ramię, gdy przekręcał kartki. Gdy skończył utkwił w niej zrezygnowane spojrzenie i odrzucił plik na blat.
- Taa. To zaczynamy od początku. Najpierw ułóżmy w punktach to co chcemy w ustawie zawrzeć. Później będziemy je rozwijać – stwierdził wyciągając czystą kartkę i wsadzając do ust końcówkę pióra. Hermiona podziwiała go za to opanowanie i trzeźwe myślenie, podczas gdy ona najchętniej zaczęła by wyć i rwać włosy z głowy. Nienawidziła być postawiona w takiej sytuacji. Ludzie z handlu mieli na to pół roku, a ona będzie musiała to przygotować w trzy dni. Cichy jęk wyrwał się z jej ust, gdy zamknęła powieki, próbując zebrać myśli.
- Co jest? – spytał Draco trochę zdezorientowany.
- Nie damy rady – pisnęła nie swoim głosem i przytknęła dłonie do twarzy. Wiedziała, że nie będzie lekko na tak poważnym stanowisku, ale nie spodziewała się, że będzie aż tak ciężko. Pewnie gdyby nie Draco uciekłaby stąd już pierwszego dnia.
- Masz rację – Draco odłożył pióro, oparł głowę na ręce i spojrzał jej prosto w oczy. – Usiądźmy i zacznijmy płakać to na pewno szybciej nam pójdzie.
Była taka zdenerwowana a mimo wszystko udało mu się ją rozśmieszyć rozładowując napięcie. Z uśmiechem na ustach uderzyła go lekko w ramię a on wstał i potarł dłonią jej rękę. Ten prosty gest miał pewnie na celu okazać jej wsparcie i pomóc okiełznać nerwy, lecz wywołał w niej prawdziwą kaskadę emocji. Czy się zarumieniła? Ciepło występujące na jej policzki pozwalało jej wierzyć, że tak. Odwróciła głowę nie mogąc się zdecydować czy odejść i ukryć rumieniec przerywając ten kontakt czy pozwolić by jeszcze przez chwilę trwał? To pierwszy raz gdy jej dotknął poza przyjacielskim objęciem na przywitanie. I sama nie była pewna jak przez to się czuje. Ostatecznie odsunęła się i usiadła na własny krześle.
- Wszystko będzie dobrze. Przecież nie zostawię cię z tym samej – powiedział Draco, a gdy zaczęła przecząco kręcić głową dodał z ironicznym uśmiechem: – Beze mnie i tak sobie nie poradzisz. Mamy jeszcze dwa dni. Gdzie wolisz pracować u mnie czy u ciebie? Chwilowo mieszkamy jeszcze w Malfoy Manor z  moją mamą, ale i tak jest tam dość miejsca by nikt nam nie przeszkadzał.
- Draco naprawdę nie musisz. Pewnie Sofie… - założył ręce na piersi piorunując ją spojrzeniem. Przez ten krótki czas nauczyła się już, że gdy tak robił żadna dalsza dyskusja nie miała sensu. Biedny Scorpius przy takim ojcu pewnie chodził jak w zegarku. – Dobrze. Niech będzie u ciebie.
Nie wiedziała jakie plany miał na jutro Ron, ale nie musiała być jasnowidzem, by wiedzieć, że rozpętałby kolejną wojnę, gdyby Malfoy przekroczył próg ich mieszkania. Co prawda minęła mu już trochę wściekłość, gdy zauważył w jak podłym humorze jego żona wraca z pracy. Nie była pewna, czy zrozumiał jak wiele dla niej znaczy ta szansa, czy zwyczajnie wcześniej myślał, że dla niej wspólna praca miała być tylko pretekstem by odświeżyć starą znajomość, ale stres i nerwy tak silnie wypruwały z niej pozytywne emocje, że nawet Ron musiał to zauważyć. Mimo wszystko zakopana w nowe obowiązki starała się nie poświęcać zbyt wielu myśli mężowi by nie szukać kolejnych powodów do kłótni. Ona sama nie wybaczyła mu jeszcze jego ostatniej zdrady, gdy jak zwykle opowiedział się przeciwko niej, dlatego nie miała zamiaru mu niczego ułatwiać. Obiecując sobie, że nie postawi stopy w domu jego rodziców częściej niż to absolutnie konieczne, konsekwentnie wymuszała na nim by sam zabierał Rose do Nory i z powrotem. Planowała każdą wolną chwilę aż do poniedziałku przeznaczyć na pisanie tej przeklętej ustawy, więc miała nadzieję, że i dziś tak będzie. Jednak, gdy popołudniu pożegnała się z Draco i wróciła do mieszkania, wiedziała, że ten dzień nie skończy się dobrze.
Skończyła pracę trochę później niż początkowo zamierzała, ale to raczej zrozumiałe w tych okolicznościach. Ron powinien być w domu już od dobrej godziny, jednak mieszkanie znów świeciło pustką. Sfrustrowana opuściła ramiona wypuszczając z rąk swoją torbę i wzniosła oczy ku sufitowi licząc w duchu do dziesięciu. Nie wiedziała w jaki niby sposób powinno jej to pomóc się uspokoić. Mogłaby liczyć choćby i do stu gdyby dzięki temu nie musiała tracić czasu na wycieczki do Nory. Miała tylko nadzieję, że uda jej się zgarnąć Rose wystarczająco szybko, by nie musiała się znów z nikim wdawać w słowne potyczki, bo zupełnie nie miała dziś na to ochoty. Wchodząc do kominka z garścią proszku fiuu w dłoni zastanawiała się tylko przez chwilę, gdzie podziewał się jej mąż.
Salon Weasley’ów wyglądał tak jak zawsze. Przynajmniej przez ostatnich parę lat. Nigdy nie było tu wystroju zgodnego z ukochanym przez nią minimalizmem. Wręcz przeciwnie, cały salon zapchany był sofami i fotelami najróżniejszej maści, na podłogach leżały pewnie kiedyś puchate dywany, a teraz zwyczajnie wydeptane, naznaczone historią i cieniem dawnej świetności. Stary ukruszony stolik stał w rogu kanapy dźwigając na swoich barkach wiekowe szachy. Jednak tym co przede wszystkim rzucało się obecnie w oczy były wszechobecne zabawki i dziecięce ubranka porozrzucane po całej powierzchni salonu, a zapewne także i reszty domu. Przez chwilę, ułamek sekundy, zrobiło jej się przykro. Przez ten krótki moment współczuła swojej teściowej, która całe dnie spędzała w domu, a wszystkie jej dzieci uważały to za wystarczające wytłumaczenie by podrzucać jej swoje latorośle. Jak jedna osoba ma ogarnąć taką ilość wnucząt i to o takiej rozpiętości wiekowej? Ale po tej krótkiej chwili przypomniała sobie te wszystkie cierpkie słowa jakimi uraczyła ją ta kobieta i całe współczucie ulotniło się z niej niczym kamfora. Zacisnęła mocno dłonie w pięści obiecując sobie kolejny raz jak najszybciej znaleźć jakąś opiekunkę lub zainteresować się przedszkolem w okolicy mieszkania albo ministerstwa.
Minęła próg salonu wkraczając do jeszcze bardziej zagraconej kuchni, ale i tu nikogo nie było. Jak to możliwe, że wiecznie pełen ludzi dom nagle świeci pustakami? I to akurat w chwili, gdy bardzo jej się spieszy by wrócić do własnego mieszkania.
- Rose – krzyknęła, ale jej głos odbił się echem od pustych ścian i wrócił do niej. Już miała wyciągnąć różdżkę by poszukać żywej duszy, gdy z ogrodu usłyszała dziecięcy śmiech.
Nie zastanawiając się dłużej wyszła na taras i zobaczyła jak jej córeczka  próbuje złapać gnoma za nóżki, ale jej się nie udaje, więc ostatecznie łapie go za brzuszek i ze śmiechem wyciąga na środek ogrodu. Jednak jej małe rączki ślizgają się na jego brudnym brzuszku i udaje mu się uciec z powrotem do ciemnej norki. Zdecydowanie musiała znaleźć córce inną opiekunkę.
- Mama – wykrzyknęła dziewczynka rzucając się biegiem w kierunku Hermiony z uśmiechem rozświetlającym całą jej małą buzię. Zeszła z tarasu wychodząc córce naprzeciw i porwała ją w ramiona mocno do siebie przytulając. Zaczęła całować słodkie małe policzki i obracać się w koło własnej osi ciesząc się wesołym śmiechem dziewczynki. Kątem oka zauważył siedzącą na tarasie przyjaciółkę. Postawiła córkę na ziemi i szepnęła jej do ucha.
- Pobaw się jeszcze chwilkę a ja porozmawiam z ciocią Ginny, dobrze?
Dziewczynka pokiwała główką i z szerokim uśmiechem na ustach pobiegła szukać następnego gnoma. Hermiona odwróciła się i pokonała kilka schodków dzielących ją od ciężarnej szwagierki. Usiadła obok niej na krześle spojrzeniem wciąż śledząc swoje dziecko.
- Jak się czujesz?
- A jak mam się czuć? Chciałabym już mieć to za sobą – westchnęła ciężko gładząc się jednocześnie po wielkim brzuchu. Uwielbiała być w ciąży tak jak kochała patrzeć na nowonarodzone maleństwo. Wiedziała, że to, które właśnie szykuje się do opuszczenia jej łona będzie prawdopodobnie ostatnie jakie przyjdzie jej urodzić. W końcu miała więcej szczęścia niż jej rodzice i nie musiała czekać na córkę aż do siódmego dziecka.
- Widać mała Lily nie jest jeszcze gotowa na ten świat.
- Następne uparte dziecko – westchnęła – Cóż będzie musiała sobie radzić z dwójką braci…  A co u ciebie?
-  To wszystko jest trudniejsze niż myślałam. Nie spodziewałam się, że będę musiała się nauczyć tylu nowych rzeczy. Bez Draco nie dała bym sobie rady.
 - Ty mu tak nie ufaj. W końcu to ślizgon. – Ginny spojrzała na nią tym spojrzeniem pełnym bólu. Wiedziała, co się za nim kryło, jednak nie chciała rozdrapywać starych ran.
- Gin on jest inny. Mimo szczerych chęci nic bym bez niego nie zrobiła. Dzięki niemu mogę docenić jak wielką szansę dostałam. Oboje dostaliśmy.
 - Tylko uważaj na niego. Cieszę się, że pomaga ci w pracy, ale wiesz…
- Gin,  chyba nie sądzisz…
- Ja nic nie sądzę – westchnęła wyciągając się na fotelu. – Po prostu ci zazdroszczę. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym pójść w końcu do pracy, spędzać czas z dorosłymi ludźmi, nie przejmować się w kółko tylko pieluchami i katarkami. A to nie prędko nastąpi.
- Ale będziesz mieć już fajną rodzinkę. Dzieci zaraz urosną. Z resztą sama wiesz.
- To może też byście się postarali o jakiegoś malucha?
- Wiesz myślę, że twój brat wystarczająco zastępuje mi kolejne dziecko. A właśnie, gdzie on jest?
- Nie wiem. Chyba poszedł z rodzicami do tych przyjaciół – Hermiona pokiwała głową kilka razy jednak nagle uświadomiła sobie, że nie zna żadnych przyjaciół, do których teściowie mogliby pójść zwłaszcza z jej mężem. – Przyjaciół?
- Tak. Poznali ich kilka miesięcy temu. Od tego czasu co chwilę się z nimi spotykają.
- Ale dlaczego Ron poszedł z nimi?
- Nie wiem.  – Sięgnęła po stojącą na stoliku szklankę z wodą i upiła z niej kilka małych łyczków – Masz ochotę na ciasto? Upiekłam szarlotkę.
 - Jasne  - odpowiedziała Hermiona całkowicie świadoma tego, że już dawno powinna wrócić do domu i zająć się pracą. Jednak tak łatwo było przekonać siebie, że ta chwila przerwy jest potrzeba by naładować akumulatory i ze zdwojoną energią zasiąść do pisania ustawy, że ciężko było sobie tego odmówić.
- To mi też przynieś. Jest w kuchni – Ginny uśmiechnęła się szeroko, patrząc na przyjaciółkę.
Hermiona roześmiała się kręcąc głową, ale wstała i weszła do domu. Ostatecznie postanowiła dać się ponieść słodkiej chwili. To pewnie ostatni taki błogi moment w ten ciężki weekend.
 Zdążyła już wrócić do mieszkania, nakarmić dziecko i zasiąść do pracy, gdy w końcu pojawił się Ron.
Nie mogła patrzeć jak wchodzi taki uśmiechnięty, radosny, jakby nie złamał właśnie kolejny raz danego jej słowa. Wiedziała, że nie było to coś bardzo ważnego, nic od czego by zależało ludzkie życie, ale czyż to nie z tych drobnostek zbudowany jest cały nasz świat? Poza tym znów obiecał jej coś i nawalił. To było strasznie męczące. Ta świadomość, że nie mogła na nim polegać. Że niby tu był i jej słuchał, gdy do niego mówiła, ba nawet potakiwał usłużnie głową, ale równie dobrze mogła w ogóle nie strzępić sobie języka bo ani jej słowa, prośby, ani ona sama nic dla niego nie znaczyły.
Pochyliła się nad kartką papieru, na której próbowała ułożyć chociaż kilka akapitów w miarę składnego tekstu. Jednak przedsięwzięcie to okazało się dużo trudniejsze, gdy u jej boku zabrakło doświadczonego kolegi. Westchnęła cicho starając się sobie przypomnieć co chciała teraz napisać kątem oka obserwując jak Ron wchodzi do pokoju i głaszcze po głowie bawiące się na dywanie dziecko. Gdy podszedł do niej i spróbował pocałować uchyliła się sztyletując go spojrzeniem. Na co się jedynie skrzywił i bez słowa usiadł na podłodze koło Rose.
Patrzyła na niego przez chwilę nie mogąc uwierzyć, że nie ma on nawet zamiaru w żaden sposób się wytłumaczyć, po czym wyprostowała plecy i znów spojrzała na leżącą przed nią kartkę. Zacisnęła mocno palce na swoim czarnym piórze czekając aż chociaż część jej wściekłości minie. Mimowolnie wróciła spojrzeniem do dwójki na podłodze.
- No co? - spytał Ron odwracając w jej kierunku swoją czerwoną twarz. Zacisnął także gniewnie wargi co trochę ją zdekoncentrowało.
- Słucham?
- Znów masz tę swoją niezadowoloną minę jakbym krzywdził małe kotki albo coś. Więc już powiedz o co ci chodzi i miejmy to z głowy.
Tyle razy obiecywali sobie, że nie będą się kłócić w obecności Rose, a jednak życie coraz częściej udowadniało im, że mogą sobie te wszystkie swoje zasady wsadzić między bajki. Nie wiedziała kiedy stali się jednym z tych małżeństw, w którym małżonkowie rzucają się sobie do gardeł na sam tylko swój widok, ale wcale jej się ta sytuacja nie podobała.
Już miała mu wykrzyczeć wszystko to co tak skrupulatnie ułożyła sobie w głowie czekając aż się w końcu pojawi, ale w tym momencie straciła wiarę, że kolejna awantura przyniesie coś poza jeszcze głębiej popsutą relacją i stratą czasu.
Zmęczona potarła dłonią czoło i odwróciła się do męża plecami.
- Miałeś odebrać Rose. Z resztą już nie ważne. Pobawisz się z nią  chwilę i położysz spać? Mam bardzo dużo pracy - powiedziała zrezygnowana.
- Bez ciebie i tak nie zaśnie...
Westchnęła, ale już nic nie powiedziała. Czy tak ciężko było spróbować? Nie rozumiała dlaczego to ona decyduje o każdej najdrobniejszej rzeczy związanej z ich dzieckiem.  Zupełnie jakby Rose miała tylko matkę i starszego brata. Już męczyło ją to, że wszystkiego musiała dopilnować osobiście. Poza zabawą, tylko w tym jednym Ron zdawał się odnajdywać i starała się wykorzystywać te rzadkie momenty do cna.
Gdy po odłożeniu dziecka do łóżeczka wróciła do swojej pracy z dumą stwierdziła, że udało jej się rozwinąć większość z wymienionych na liście zagadnień. Nie była jednak ani o słowo bliżej uporządkowania ich w zgrabne artykuły i paragrafy. I szczerze mówiąc nie bardzo miała pojęcie jak ma się za to zabrać.
- I jak ci idzie? - spytał Ron podchodząc do niej od tyłu i kładąc ręce na jej ramionach. - Skończyłaś już?
- Tak. Na dzisiaj chyba wystarczy - odpowiedziała przeciągając się. - A co?
- A tak sobie pomyślałem, że skoro oboje mamy teraz wolne i jutro nie pracujemy, to może napijemy się jakiegoś winka i no wiesz… spędzimy razem trochę czasu… - powiedział sugestywnie sięgając ręką pod jej bluzkę. Nie czekała na kolejny krok i od razu wyswobodziła się z jego dotyku nie pozostawiając mu złudzeń, że ma na co liczyć. Nie dziś, nie po tym wszystkim co zrobił i powiedział.
- Ja niestety muszę jutro pracować. Do poniedziałku musimy napisać projekt ustawy, więc jadę jutro do Draco.
- Co? Nigdzie nie jedziesz. Jesteś jego szefem, niech sam to pisze.
- Nie mogę. To mój obowiązek a ja i tak mam szczęście, że chce mi pomóc.
- Jasne. Tak cię omotał, że  sama się wpychasz w jego sidła – burknął zdenerwowany siadając na kanapie.
- Nie bądź śmieszny. Po prostu zajmij się jutro Rose. Postaram się wrócić w miarę  szybko.
- Nie ma takiej opcji. Harry prosił bym mu w czymś pomógł a później obiecałem rodzicom, że  wpadnę.
- Żartujesz sobie prawda? – Była zbyt zmęczona by dalej ciągnąć tę bezsensowną przepychankę. Czy on postawił sobie za cel na każdym kroku utrudniać jej życie?
- Chyba jednak będziesz musiała zostać w domu - skwitował z takim uśmiechem, że  aż się w niej zagotowało.
Szybko wyciągnęła telefon i zanim zdążyła się zastanowić czy to dobre rozwiązanie wysłała krótką wiadomość.  Już po chwili na jej ekranie pojawiła się odpowiedź “Już nie możemy się doczekać”.
*
Gdy następnego ranka stała na progu okazałej rezydencji Malfoy’ów z córką na rękach zastanawiała się skąd jej przyszedł do głowy ten pomysł. Przecież mogła prosić o pomoc rodziców albo chociaż Ginny zamiast ciągnąć swoje małe dziecko w to zupełnie obce i tajemnicze miejsce. Nie zdążyła już  jednak stamtąd uciec, bo właśnie otworzyły się drzwi wejściowe. Stał w nich nikt inny tylko przyszły właściciel całej tej posesji, który wyglądał jakby miał ciężką noc albo właśnie wstał z łóżka.
- Cześć Piękna - powiedział pokazując w uśmiechu szereg białych zębów a bladoniebieskie oczy analizowały każdy szczegół wpatrzonego w niego z niepokojem dziecka. Po chwili przeniósł swoje wesołe spojrzenie na Hermionę - Ciebie też milo widzieć.
- Cześć Draco. Jeszcze raz przepraszam, że ją wzięłam to chyba nie był najlepszy pomysł…
- Nic się nie martw. Scorpius bardzo chce ją poznać. Co ty na to Rose? Jestem Draco. Chodź pokażę Ci ile Scorp ma zabawek. - Wyciągnął w jej kierunku rękę a dziewczynka wtulona do tej chwili w mamę zrobiła coś czym zaskoczyła wszystkich, pewnie włącznie ze sobą. Nieśmiałe z natury dziecko czy to zachęcone obietnicą nowych zabawek  czy zauroczone wdziękiem nowego wujka wyciągnęło w jego kierunku swoją małą rączkę i złapała za palec wskazujący.
Hermiona obserwowała idące pewnym krokiem dziecko z mieszaniną dumy i niepokoju. Rose ani razu nie obejrzała się na mamę zafascynowana pięknym, lśniącym holem i stojącymi w doniczkach małymi drzewkami. Co chwilę wskazywała paluszkiem roślinę, obraz lub rzeźbę zarzucając Draco typowym dziecięcym pytaniem tego wieku „A co to?”, a cierpliwy wujek z uśmiechem na ustach odpowiadał tak jak umiał.
Minęli po prawej okazałą jadalnię i Hermionę przeszedł dreszcz. Przystanęła na chwilę tępo wpatrzona w odnowioną podłogę, na której nie było nawet śladu po wydarzeniach sprzed lat. Czyż to nie w tym pomieszczeniu doznała tych potwornych tortur jakie zafundowała jej ciotka Dracona? Otuliła się ramionami kręcąc delikatnie głową by pozbyć się sprzed oczu wizji tamtych wydarzeń, jednak w uszach wciąż słyszała swój krzyk i śmiech Bellatrix.
- Hermiona? – szybko przeniosła spojrzenie na Draco, który razem z Rose stał przed drzwiami do salonu. Widziała ból i współczucie pojawiające się w jego oczach, gdy zorientował się co ją zatrzymało. Nie chciała psuć tego dnia, więc uśmiechnęła się blado i ruszyła w ich kierunku raźnym krokiem zostawiając przeszłość za sobą. Przerabiali ten temat tyle razy, a jednak przebywanie w tym miejscu nie przychodziło jej łatwo. Na szczęście całkowita renowacja posiadłości, odświeżenie wnętrz, wykończenie ich w nowoczesnym jasnym stylu, pozwalały choć na chwilę zapomnieć o tym jaki mrok tu dawniej panował.
Dzielił ją od nich jeszcze tylko krok, gdy Draco otworzył w końcu drzwi salonu a z ust jej dziecka wydobył się przeciągły pisk. Rose rzuciła jeszcze szybkie spojrzenie mamie, by upewnić się, że wszystko jest w porządku i puściła się pędem do środka. Na długiej białej kanapie siedziała pani Malfoy trzymając w dłoniach książkę z bajkami a na puszystym białym dywanie u jej stóp wśród masy zabawek leżał kilkuletni chłopczyk  o czarnych włosach. Na środku pokoju stał natomiast olbrzymi pluszowy miś przepasany czerwoną kokardą. Do to niego podbiegła Rose ze szczęściem wymalowanym na twarzy. Hałas zwrócił uwagę chłopca, który poderwał się z podłogi i podbiegł do misia.
- Cześć Rose. Jestem Scorp. To miś dla ciebie. – Uśmiechnął się serdecznie do nowej koleżanki z całych sił starając się zwrócić na siebie jej uwagę.
Dopiero teraz Hermiona miała okazję przyjrzeć się chłopczykowi. Przynajmniej o głowę wyższy od Rose, szczupły szatyn o pięknych szaroniebieskich oczach swojego ojca. Delikatne dziecięce rysy twarzy przywodziły jej na myśl Draco z pierwszych lat Hogwartu. To niesamowite jak byli do siebie podobni. Tylko te włosy…
- Mogę mamo? Mogę? – dopytywała dziewczynka ledwo powstrzymując się przed rzuceniem misiowi w objęcia. To był największy i najsłodszy miś jakiego widziała w całym swoim krótkim życiu.
- Naprawdę nie trzeba było – powiedziała Hermiona patrząc to na Draco to na panią Malfoy. Nagle zrobiło jej się strasznie głupio, że sama nie pomyślała o żadnym prezencie. Za bardzo przejmowała się, jak Rose odnajdzie się w tym wielkim domu z obcymi ludźmi, by pomyśleć o czymkolwiek innym. Następnym razem nie popełni tego błędu.
- To drobnostka.
- Dziękujemy – uśmiechnęła się do Narcyzy, która przycupnęła bliżej dzieci by mieć je na oku.
- Zabieramy się do pracy?
- Czy usiądziemy gdzieś tu? – rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu stołu, przy którym mogliby usiąść, jednak w pomieszczeniu znajdowała się tylko niska szklana ława.
- Nie, chodź do gabinetu.
- Ale Rose… - odwróciła się niepewnie w stronę córki, gdy Draco złapał ją za rękę i zaczął ciągnąć w kierunku drzwi. Rose jednak zdążyła się już tak pochłonąć zabawą klockami ze Scorpiusem, że nawet nie spojrzała na mamę.
- Ja się nią zajmę. Niczym się nie przejmuj. Jaskier zawoła was na obiad.
- Mamo, poprosisz ją jeszcze o dwie kawy na górę? – Zapytał i wyszedł nie czekając nawet na odpowiedź. Puścił rękę Hermiony i położył dłoń na jej plecach kierując ją w kierunku schodów.
- Wiem, że nie przepadasz za tym miejscem. – powiedział smutno, ale nie zdążyła mu nawet zaprzeczyć. Z resztą nie mogła ukryć, że miał rację. – Musimy się postarać by lepiej ci się kojarzyło. Mam dla ciebie niespodziankę – Uśmiechnął się puszczając jej oczko, gdy zaskoczona spojrzała mu prosto w oczy. Na piętrze poprowadził ją korytarzem, aż do drzwi za którymi zapewne mieścił się jego gabinet. Na studiach spędziła w tym domu kilka dni, jednak zwykle nie wychodziła poza bibliotekę, dlatego, nie przestawała jej zaskakiwać jego powierzchnia.
Gdy weszli do środka ujrzała pokój jaki zawsze chciała urządzić we własnym domu. Jeśli kiedyś będzie go miała. W centralnej jego części stało masywne duże biurko, przy przeciwległej ścianie sofa z małym stoliczkiem, a przy ścianach poustawiane były regały pozastawiane kodeksami, aktami i zbiorami ustaw. Draco podprowadził ją do biurka i usadził na swoim fotelu, przystawiając obok krzesło dla siebie. Podszedł do regału za biurkiem, wyciągnął z niego opasły tom lekko podniszczonych kartek i położył jej przed nosem. Marszcząc brwi wyciągnęła rękę by zajrzeć do księgi, jednak niewiele z niej początkowo rozumiała. Nieskładne urywki zdań nie od razu zaczęły składać się w większą całość, a oddzielone zakładkami rozdziały powoli nabierały sensu. Zajęło jej kilka dłuższych chwil by uświadomić sobie co to właściwie jest i jak bardzo zmienia ich sytuację.
- Szablony ustaw? Dlaczego mi nie powiedziałeś? Skąd to masz?
- Mówiłem, że ci pomogę. Myślisz, że jak inaczej napisałbym te wszystkie ustawy we Francji? – Wpatrywała się w niego wielkimi błyszczącymi oczami tak, że nie potrafił nie odpowiedzieć jej uśmiechem. Ciepło rozlewające się w jego klatce piersiowej utwierdzało go w przekonaniu, że było warto znów wywrócić cały swój świat do góry nogami, byleby chodź raz być sprawcą jej szczęścia.
- Mam niesamowite szczęście, że zgodziłeś się ze mną pracować.
- No raczej – powiedział ironicznie znów wywołując jej uśmiech.
Od razu usiedli do pracy, ale ze stworzonym przez Draco szablonem ustaw była to czysta formalność. Wystarczyło wylistowane wcześniej i opisane zagadnienia umieścić sprytnie w odpowiednich arkuszach i ustawa pisała się praktycznie sama. Do czasu obiadu praca była właściwie skończona, ku zdumieniu dziewczyny i zadowoleniu chłopaka. Gdy postawili ostatnią kropkę odłożyła pióro i wyciągnęła zdrętwiałe ręce w górę.
- To niesamowite. Bardzo ci dziękuję. Sama nie dałabym sobie rady.
- Na pewno byś sobie poradziła.
- Nigdy. Dobrze, że twoja żona nie miała nic przeciwko waszej wyprowadzce. Szczerze mówiąc, myślałam, że w życiu się nie zgodzi.
- Cóż, i tak często jej nie ma więc wszystko jej jedno, gdzie w tym czasie jesteśmy. - Tak naprawdę wspomnienia z tej pamiętnej rozmowy kiedy oznajmił jej, że dostał propozycję pracy w Londynie z Hermioną wypełniają głównie dźwięki tłuczonego szkła i krzyki Sofie. Jednak im więcej gróźb rzucała, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to dobra decyzja. Zwyczajnie jedyna opcja jaka mu pozostała poza siedzeniem w domu. Ale tego Hermiona nie musiała już wiedzieć.
- A Ron? Podejrzewam, że nie był zachwycony pomysłem, że będziemy razem pracować?
- Oj Ron…
Przerwało im ciche pyknięcie i w pokoju pojawiła się mała stara skrzatka ubrana w schludny fartuszek.
- Panie, obiad czeka.
- Chodź zasłużyliśmy na coś dobrego – powiedział zamykając arkusz z gotową pracą i wstając od biurka.
- Ciekawe jak Rose. Nawet do niej nie zajrzałam…
- Moja mama uwielbia dzieci. Założę się, że świetnie się bawili.
Gdy wrócili do salonu  dzieci bawiły się w najlepsze. Rose dopiero po chwili zauważyła swoją mamę i przybiegła do niej domagając się wzięcia na ręce. Dziewczynka była tak szczęśliwa, że nie przestawała opowiadać o tych wszystkich zabawach, które wymyśliła dla nich Narcyza. Hermiona nie mogła sobie przypomnieć, by jej córka kiedykolwiek wróciła taka podekscytowana od rodziców Rona.
W jadalni na stole czekały już na nich zastawione złocone półmiski pełne smakowicie pachnących dań. Narcyza usiadła u szczytu długiego stołu, a Draco z Hermioną i dziećmi po przeciwnych stronach.
- Pani Malfoy ma pani prawdziwy talent do dzieci. Bardzo dziękuję za opiekę nad Rose – powiedziała Hermiona nakładając córce na talerz jej  ulubione potrawy. Dla siebie wybrała coś co wyglądało na czarodziejskie trufle – niezwykle drogi i rzadki specyfik, o którym bardzo dużo czytała i zawsze chciała spróbować. Niebieskie miękkie kulki trufli rozsiewały wokół delikatny słodkawy zapach i dziewczyna już nie mogła się doczekać aż zatopi w ich zęby.
- Och na co dzień zajmuję się Scorpiem, gdy Draco jest w pracy. A Rose to cudowne dziecko. Takie radosne i inteligentne, zupełnie jak mama. I proszę mów mi Narcyza.
- Ja muszę poszukać dla Rose przedszkola. Moi rodzice jeszcze pracują, a teściowie… powiedzmy, że nie chcę już nadwyrężać ich napiętego grafiku. Zajmują się tyloma wnukami…
- Możesz przyprowadzać Rose do nas. Scorpiowi nie będzie się tak nudzić z babcią.
- Czy ja wiem? Nie to miałam na myśli, to znaczy… - zawstydziła się dłubiąc widelcem w talerzu. Ostatecznie zdecydowanym, ale ostrożnym ruchem nabrała na widelec truflę i wsadziła sobie do ust. Ciężko było jej opisać jej smak, aż przymknęła powieki delektując się wszystkimi jej walorami. W tym momencie mogłaby przysiąc, że nie próbowała jeszcze niczego równie pysznego. Miała nadzieję, że jeszcze nie raz będzie jej dane skosztować jej ulubionego od tej chwili dania.
- Zastanów się, ale mówię poważnie. Scoprius nie ma żadnych kuzynów w rodzinie i właściwie nie ma się z kim bawić. To i dla niego byłaby miła odmiana.
- Nie wiem jak miałabym się odwdzięczyć.
- Kochana, dzięki tobie odzyskałam syna. Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić.
- Mamo – zganił ją cierpkim głosem Draco. – Daj jej już spokój. Smakowało ci? – spytał Hermiony, kiedy wyczyściła już swój talerz i wciskała właśnie Rose do buzi ostatni kawałek kurczaka.
- Wszystko było pyszne, ale ta trufla… Wyśmienita. Dziękuję.
- A kto ma ochotę na cukierka albo lody? – spytała Narcyza a dzieci od razu podbiegły do niej przekrzykując się, więc wzięła je za rączki prowadząc w stronę drzwi – Chodźcie do kuchni poszukamy czegoś dobrego.
- Masz ochotę na coś słodkiego? – spytał Draco okrążając stół i stając obok Hermiony.
- Ja… - powiedziała i nagle zrobiło jej się dziwnie słabo. Wywróciła oczami i całkiem straciła kontrolę nad własnym ciałem.
Draco z przerażeniem w oczach obserwował jak Hermiona traci władzę w nogach i leci na podłogę. W ostatnim momencie zdążył wyciągnąć rękę by ją podtrzymać. Złapał ją mocniej i podniósł na rękach do góry gorączkowo zastanawiając się co teraz powinien zrobić. Obrócił się po jadalni planując ją gdzieś położyć, ale nie było tu żadnej kanapy. Wybiegł na korytarz i wpadł do pustego salonu w myślach dziękując Merlinowi, że dzieci wciąż są w kuchni i tego nie widzą.
Położył nieprzytomną dziewczynę na kanapie i z niepokojem obserwował jak z jej twarzy znika cały kolor a na skórze zaczynają się pojawiać dziwne niebieskawe plamy.
- Hermiona, Hermiona! Słyszysz mnie? – Krzyczał w kółko ze wszystkich sił próbując sobie przypomnieć co się w takich przypadkach robi. Tyle razy  przy różnych okazjach pokazywano mu jak udzielać pierwszej pomocy, a teraz stał odrętwiały i sparaliżowany strachem. Czuł fale gorąca obejmujące całe jego ciało, a szybko bijące serce sprawiało wrażenie, że za chwilę nie wytrzyma szalonego tempa i wyskoczy z jego  piersi.
- Powietrza. Muszę otworzyć okno. – Podbiegł do okna otwierając je na oścież, ale wciąż nic się nie stało. Wrócił do dziewczyny i złapał ją za nadgarstek, jak to zwykle robią na filmach, które oglądał z Sofie, ale nie bardzo wiedział w czym to miało pomóc. Przystawił policzek do jej ust i nosa i poczuł delikatny powiew powietrza. Oddychała.
- Mamo!!! Mamo!!! – zawołał przywołując w duchu wszystkie świętości by jej pomogły. Nic złego nie mogło jej się stać. Nie przy nim, nie u niego w domu. Miał zadbać o to by miała z jego rodzinnym domem pozytywne wspomnienia, a nie znów walczyć w nim o własne życie.
Nagle pojawiła się jego mama, na szczęście nie wzięła ze sobą dzieci.
- Co się stało? – spytała dobiegając do Hermiony i wyciągając różdżkę. Szybko mamrotała pod nosem kolejne zaklęcia wymachując patykiem nad ciałem dziewczyny.
- Nie mam pojęcia. – odpowiedział dziwnie zniekształconym głosem, który ledwo wydostał się z jego zaciśniętego przez lęk gardła. Matka rzuciła mu szybkie stroskane spojrzenie i ruchem ręki przywołała do siebie swoją torbę lekarską. Zastanawiała się przez chwilę po czym wyciągnęła z niej trzy fiolki i strzykawkę. Nabrała z dwóch po małej porcji bezbarwnego płynu i niebieskiego z trzeciej, a następnie podciągnęła jasny, kremowy sweterek Hermiony poszukując miejsca tuż pod jej sercem. Już miała wbić w jej ciało długą igłę, gdy Draco złapał matkę za rękę.
- Wiesz co robisz?
- Zaufaj mi.
- Ratuj ją mamo – powiedział puszczając jej rękę i zasłaniając twarz rękami. Nie mógł na to patrzeć. Następne pięć minut ciągnęło się dla niego niczym nieskończoność. Gdy już wydawało mu się, że oszaleje niebieskie plamy zaczęły znikać z jej skóry a oddech się pogłębił. Jednak dopiero po następnych kilku długich minutach otworzyła oczy przyglądając im się z dezorientacją.
- Hermiona? Słyszysz mnie?
- Co się stało? – spytała zachrypniętym słabym głosem.
- Dostałaś silnej reakcji alergicznej. Prawdopodobnie na trufle. Wstrzyknęłam ci eliksir antyalergiczny, ale przez następnych kilka godzin lepiej byś nie wstawała. Musisz być pod kontrolą jakby coś jeszcze miało się wydarzyć, ale wszystko powinno być już dobrze – uśmiechnęła się ciepło odgarniając włosy przyklejone do czoła Hermiony.
- Zawiadomię Rona.
- Nie! – krzyknęła dziewczyna przyciągając zdziwione spojrzenia Malfoy’ów. Co miała im powiedzieć? Że nie chce dawać mężowi satysfakcji? Wolała lekko nagiąć prawdę.  – Ron… Rona nie ma. Mogę iść do rodziców albo… albo…
- Zostaniesz tutaj – orzekł Draco tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Co? Ja nie…
- Nie ma dyskusji. Nie wypuszczę cię dopóki nie będę pewien, że nic ci nie jest. No chyba, że chcesz jechać do Munga?
- Dobrze zostanę. Ale skąd pani…
- Narcyza. Kiedyś byłam magomedykiem. Jeszcze przed ślubem z Lucjuszem. Później musiałam zrezygnować. Teraz to tylko takie hobby.
- To miałam szczęście…
- Nie nazwałbym tego tak… W każdym razie postanowione. Jaskier? – Po chwili pojawiła się skrzatka czekając na instrukcje panicza. – Przygotuj sypialnię obok mojej i kup Hermionie i Rose świeże ubrania na jutro.
- Nie trzeba… – zaczęła, ale skrzatki już nie było. Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Hermiona przykryła dłonią usta ledwo powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem, po czym zaczęła się nieopanowanie śmiać. Draco przyglądała się jej nie wiedząc czy się dołączyć, czy raczej znów zacząć się martwić.
- Co jest?
- W końcu udało mi się spróbować trufli i okazuje się, że jestem na nie uczulona, czy to nie śmieszne?
- Chyba dostałaś za dużą dawkę leków – powiedział kręcąc głową.
Resztę popołudnia spędzili w salonie bawiąc się z dziećmi i śmiejąc. Gdy oczy Rose zdecydowanie zaczęły się kleić Draco zaprowadził ją i Hermionę do ich pokoju. To był bardzo długi dzień pełen wrażeń i sam marzył już o chwili, gdy będzie mógł złożyć głowę na swojej miękkiej poduszce.
Położył Scorpiusa do swojego łóżka i okrył szczelnie kołdrą. Mieli dość pokoi by chłopiec mógł mieć jeden dla siebie, ale trzymał tam tylko jego ubrania i zabawki. Obaj tak przyzwyczaili się do spania razem, że Draco nie widział sensu tego zmieniać.
Już miał wybrać się do łazienki, ale poczuł nagły niepokój. Czy to możliwe by Hermiona go potrzebowała? Może znów coś się stało? Ostrożnie zamknął drzwi swojego pokoju i podszedł do sąsiednich by cicho w nie zastukać. Liczył na to, że jego goście już dawno śpią i będzie mógł spokojnie wrócić do pokoju, gdy zza drzwi dobiegł go jakiś hałas. Nie zastanawiając się dłużej otworzył drzwi i wszedł do spowitego mrokiem wnętrza.
- Hermiona? – spytał cicho próbując dostrzec coś w ciemności czekając aż jego wzrok przyzwyczai się bo braku światła.
- Draco? – usłyszał jej szept, ale nie od strony łóżka, ale z dziennej części pokoju, gdzie stała mała sofa.
- Co robisz? Nie idziesz spać?
- Chciałam włączyć telewizor. Pomożesz mi? – Telewizor? Ta dziewczyna chyba nigdy nie przestanie go zaskakiwać. Wpadł tu przerażony, że dzieje jej się znów jakaś krzywda, a ona nie dość, że nie pada ze zmęczenia po tym przeklętym dniu to jeszcze ma zamiar oglądać telewizję.
Wyciągnął pilota do telewizora schowanego w szafce pod nim i podał dziewczynie, która zdążyła już usadowić się na sofie podciągając nogi pod siebie i okrywając kocem.
- Mogę zostać? – spytał nawet nie zastanawiając się co mówi. Przecież dopiero był taki senny, a teraz ma zamiar siedzieć tu po ciemku i wgapiać się w to migoczące pudło?
Hermiona uśmiechnęła się do niego i przesunęła robiąc mu miejsce obok siebie. Usiadł przysunięty do oparcia bojąc się bardziej zbliżyć. Przez te dwa ostatnie miesiące świetnie się dogadywali, ale utrzymywał się między nimi ten niemal namacalny dystans. Ciężko było powiedzieć, które z nich bało się ten dystans przełamać, prawdopodobnie oboje, zważywszy na okoliczności w jakich ich drogi się rozeszły te kilka lat temu. Jednak dziś… dziś było inaczej. Czuł wyraźnie, że bariery znikają, a oni są sobie coraz bliżsi.  
- To Romeo i Julia. – powiedziała uśmiechając się szeroko i odkładając pilota na stolik.
 - Para kochanków przez gwiazdy przeklętych….
- Znasz to?
- Oczywiście. Przecież to klasyka angielskiej literatury. Jak mógłbym nie znać Shakespeara? Ale tego filmu nie widziałem. Czy to nie działo się w XVI wieku?
- Oj to współczesna interpretacja. Powiedz lepiej jak to możliwe, że znasz mugolską poezję.
- Skarbie już Ci mówiłem, że wielu rzeczy o mnie nie wiesz. Moja rodzina od zawsze uwielbiała poezję. A tak się składa, że mugole tworzyli nawet całkiem niezłą. No tak. Widzę, że nie przejrzałaś jeszcze całej naszej rodowej biblioteki. Są tam wszystkie dzieła jakie kiedykolwiek ktoś w tej rodzinie przeczytał. Dziadek Abraxas mawiał, że jeżeli nie ma tam jakiejś księgi to znaczy, że taka nie istnieje.
Przez chwilę czuł na sobie jej intensywne spojrzenie, ale zaraz wróciła do oglądania filmu, bo właśnie zaczęły się słynne wspólne sceny przy balkonie.
- Och Dicaprio, jaki on jest przystojny.
- Serio?
- Nom. Jakby tak dobrze zmrużyć oczy to nawet jesteś do niego podobny. A raczej byłeś, kiedyś na studiach, teraz jesteś stary.
- Spadaj – założył ręce na piersi odsuwając się od niej lekko. Wysunął szczękę do przodu by podkreślić jak bardzo go to zabolało. – Mama chyba podała ci jednak za dużą dawkę eliksiru.
Dorzucił oschle a Hermiona tylko uśmiechnęła się i przysunęła do niego okrywając ich oboje kocem.
Mały żal pozostał. Ale z drugiej strony przecież właśnie w pewien pokrętny sposób powiedziała, że jest przystojny, prawda? Znał tę historię bardzo dobrze. Wielokrotnie do niej wracał roztrząsając własne średnio udane życie uczuciowe. Czyż i on nie był nieszczęśliwie zakochany przez większość swojego życia? Ta para nastolatków miała chociaż chwilę szczęścia wiedząc o wzajemnym uczuciu, a on? On zna tylko gorycz nieodwzajemnionej miłości. Jak to było? „Wolę umrzeć od ich nienawiści niż konać długo z braku twej miłości.” Sam by tego lepiej nie ujął. A on już kona bardzo długo, a co więcej co chwilę dodatkowo torturuje się jej bliskością, której nie potrafi sobie odmówić. Czy to możliwe, że zazdrościł tym tragicznym kochankom? Zdecydowanie. Ale zazdrościł przede wszystkim odwagi i zdecydowania. On przegrał tę walkę już tak dawno i na tylu płaszczyznach, że jakakolwiek nadzieja wydawała się największym głupstwem. Tylko jak miał to wytłumaczyć swojemu oszalałemu sercu teraz, gdy ta dziewczyna, która tak dawno temu skradła jego serce siedziała właśnie trzymając jego rękę w objęciach i opierając głowę na jego ramieniu?
Nie wiedział kiedy ostatnio tak wciągnęła go fabuła filmu. Zwłaszcza, że przecież doskonale wiedział jak się skończy. Julia właśnie przyłożyła broń do głowy, gdy spojrzał na Hermionę i uświadomił sobie, że dziewczyna zasnęła. Przyglądał się przez chwilę jej spokojnej twarzy bojąc się jej dotknąć, by się nie obudziła. To wszystko mogło się potoczyć zupełnie inaczej. Może gdzieś kiedyś w alternatywnej rzeczywistości mieliby jakieś szanse by być razem. Ale tu i teraz są jak Romeo i Julia, których prędzej czeka śmierć niż wspólne szczęście. Z dwóch różnych światów, które nie mają prawa się przeciąć ani połączyć. Powinien dziękować Merlinowi, że w ogóle miał możliwość ją poznać, zaprzyjaźnić się z nią. Na nic więcej nigdy nie mógł liczyć. Ten ideał zawsze będzie dla niego poza zasięgiem.
Westchnął cicho nad swoim marnym losem i przesunął się, by móc wziąć śpiącą dziewczynę na ręce. Ciesząc się każdą sekundą, gdy jej drobne ciało dotykało jego piersi przeniósł ją ostrożnie na łoże obok jej śpiącej córeczki. Nie mógł się dłużej powstrzymać i odgarnął jeszcze kosmyk włosów z jej czoła delikatnie muskając jej skórę.
- Dobranoc moja Julio. Śpij dobrze.

______
Z najlepszymi życzeniami na ten świąteczno-noworoczny czas.
Rozdział długaśny bo aż 14 stronicowy. Mam nadzieję, że się spodoba i zrekompensuje długie czekanie.
Ten miesiąc był dla mnie bardzo ciężki, ale mam nadzieję, że nie zostawiło to śladu w tekście.
Dajcie znać co myślicie.
Pozdrawiam
N.


czwartek, 16 listopada 2017

Rozdział 23 Nic się nie wydarzy

I jest w końcu następny rozdział. Dużo spokojniejszy, wolniejszy, ale za to naładowany emocjami. Z resztą teraz chyba już każdy będzie emocjonujący. Z moich obliczeń wynika, że zostało ich jakieś 7-8 do końca. Uff

__________

- Masz pozdrowienia od Hermiony – powiedziała tak po prostu zupełnie nie zdając sobie sprawy jak te słowa wpłyną na jego i tak już naruszony spokój.
- Słucham? – Ręka, w której trzymał filiżankę kawy niebezpiecznie zadrżała grożąc rozlaniem gorącego napoju. Odstawił ją więc na stolik i przeniósł spojrzenie na siedzącą w sąsiednim fotelu matkę.
- Spotkałam ją jakiś tydzień temu…
Tydzień temu. Czuł jakby jeden brakujący element układanki wskoczył na swoje miejsce.  To wtedy do niego zadzwoniła. Po blisko sześciu latach nieodzywania się. Przez ten czas o niej nie myślał. Przynajmniej bardzo się starał. Upchnął ją i wszystko co jej dotyczyło gdzieś głęboko z ciemnym zakamarku swojego umysłu i zamknął tam na wszystkie spusty.  A teraz przyjechał do Londynu by się z nią spotkać. Zobaczyć twarzą w twarz, podczas gdy sama rozmowa z nią przez telefon zburzyła wszystko to co budował przez lata. Wystarczyło, że usłyszał dźwięk jej głosu, jej śmiech w słuchawce, by zalała go fala niechcianym uczuć, uczuć, które był pewien, pochował wystarczająco głęboko, by uwierzyć, że już nie istnieją. Nie był jednak pewien czy są one echem przeszłości, czy może ich strumień znów wybuchnie pełną mocą, gdy tylko znajdzie się obok niej.
Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż był na nią wściekły. Tak bardzo wściekły, za to, że zraniła jego dumę i podeptała uczucia, gdy w końcu odważył się wyznać co do niej czuje.
Nie był w stanie udawać nawet przed samym sobą, że się nie bał tego spotkania oraz tego co z niego wyniknie. Jednocześnie jednak nie mógł się już doczekać by znów zobaczyć jej piękne oczy i uśmiech przeznaczony tylko da niego.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – dopiero teraz zorientował się, że jego matka przez cały czas coś do niego mówiła.
- Tak, oczywiście. – Uniesiona brew i poirytowany uśmiech na twarzy Narcyzy mówiły mu, że nie do końca uwierzyła w jego słowa. Jednak on nie miał teraz czasu na tłumaczenie jej swojego zachowania. Nerwowo przeczesał palcami starannie ułożone włosy, po czym wstał i zaczął zakładać leżącą na oparciu marynarkę.   – Mamo spieszę się. Zajmiesz się Scorpiem?
- Oczywiście Draco. Niczym się nie przejmuj poradzimy sobie – Nagłe poczucie winy wypełniło jego serce, gdy dotarła do niego nutka żalu w głosie matki. Nie dane jej było do tej pory spędzić zbyt dużo czasu z jedynym wnukiem. Kto wie, może to się bardzo szybko zmieni? Nie miał jednak teraz czasu na wyrzuty sumienia. Jak tak dalej pójdzie to w końcu się spóźni. – Ale nie powiedziałeś mi nawet dokąd się tak spieszysz!
- Wszystko ci powiem mamo, jak tylko będzie to coś pewnego.
*
Od jakichś dwudziestu minut stała przed lustrem  wpatrując się w swoje odbicie i poprawiając każdy element makijażu czy fryzury. Chciała wyglądać perfekcyjnie. W profesjonalnym sensie oczywiście. Ich prywatna przeszłość nie miała w ogóle znaczenia. To przynajmniej powtarzała sobie przez ostatni tydzień.
Chociaż właściwie czy to takie dziwne, że chciała dobrze wyglądać na spotkaniu ze starym znajomym?
Okropnie się denerwowała. Zważywszy na okoliczności ich ostatniego spotkania już na samą myśl, że za chwilę usiądzie z nim twarzą w twarz pociły jej się dłonie. Przymknęła powieki oddychając głęboko by choć trochę uspokoić rozszalałe serce. Jeszcze raz przejechała błyszczykiem po ustach i poprawiła wisiorek zaglądający jej do głębokiego dekoltu białej koszuli. Właśnie sety raz powtarzała sobie w myślach, że da radę i wszystko będzie dobrze, gdy panującą w domu ciszę przerwał okropny krzyk jej dziecka. Nie zastanawiając się ani chwili wybiegła z łazienki chcąc jak najszybciej znaleźć się przy córce.
- Mama! -  Zapłakana Rose siedziała na podłodze i gdy tylko ją zobaczyła wyciągnęła do niej rączki.
- Co się stało? – spytała Rona tuląc kwilące dziecko.
- Upadła.
- Ale na co? Na głowę, rękę, pupę? Spadła z czegoś? Co się stało? – Czy wszyscy faceci byli tak irytujący, czy to tylko domena jej męża? Przecież doskonale wiedział o co go pyta, ale jak zwykle zamiast najkrótszą drogą dotrzeć od razu do sedna to będzie ją teraz wyprowadzać z równowagi tymi idiotycznymi półsłówkami. Pogłaskała córkę po główce próbując odgadnąć co też może ją boleć. W tym momencie nie obchodziło jej nawet to, że mała gniecie jej świeżo wyprasowaną koszulę a łzy zostawiają na niej mokre plamy. Spojrzała w końcu na Rona, który wciąż siedział spokojnie na kanapie obłożony swoimi papierami.
- Nie wiem. Nie widziałem – przyznał bez cienia skruchy, a w niej odezwała się żądza mordu. To małe dziecko tęskni za wiecznie nieobecnym i nieosiągalnym ojcem, a on nie jest w stanie jej przypilnować nawet przez parę minut?
- Oczywiście, że nie widziałeś. Czy możesz na jeden dzień zostawić te pieprzone dokumenty i pobawić się ze swoim dzieckiem? Wiesz, że muszę wyjść i wolałabym przez ten czas nie zamartwiać się, czy zastanę ją żywą po powrocie.
- Bardzo śmieszne. A gdzie ty w ogóle idziesz taka wystrojona?
Nie powiedziała mu o niczym. Przynajmniej do tej pory. Ale chyba nie było sensu dłużej tego odwlekać. Lepiej by dowiedział się od niej. Usiadła na kanapie sadzając Rose na swoich kolanach.
- Andrews zaproponował mi swój stołek i…
- Co? Będziesz dyrektorem Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów? Wow Hermiona gratulacje! Zawsze o  tym marzyłaś. -  Aż podskoczył z radości biorąc ją w ramiona a jej mimowolnie na twarz wystąpił szeroki śmiech. – Ile ci zaproponowali? Może w końcu zmienimy mieszkanie na większe?
- Spokojnie. Nie wiem. Jeszcze nie przyjęłam tej propozycji.
- Co?
- Dlatego właśnie mam dzisiaj to spotkanie. Muszę jeszcze dogadać wszystkie warunki i …
Nie dokończyła. Nie chciała już teraz wyjawiać, że to o jej warunki chodzi. W przeciwnym razie nigdy nie wypuścił by jej z domu na to spotkanie.
- Och to idź już idź. I wyciągnij z nich ile się da.- Odwrócił się w jej kierunku wyciągając ręce i zabierając jej dziecko. Przytulił małą mocno do swojej piersi głaszcząc ją po główce i całując małe czółko. – Niczym się nie przejmuj. Damy sobie radę.
- Pobaw się z nią trochę, dobrze? – powiedziała łagodniejszym tonem głaskając plecki Rose. Nie lubiła się z nią rozstawać, ale postanowiła żyć według zasady szczęśliwa, spełniona matka to szczęśliwe dziecko i nie miała zamiaru się teraz z tego wycofywać. Sięgnęła po swoją różdżkę i jednym machnięciem pozbyła się ze swojej koszuli zagnieceń oraz plam. Jeszcze raz poprawiła jedwabny materiał wpuszczony w dopasowane czarne cygaretki, ale zastygła w tej czynności, gdy przyszła jej do głowy pewna myśl. Podniosła głowę na męża, patrząc na niego z lekką irytacją – Ale nie zabieraj jej do Nory. Obiecaj mi, że to ty spędzisz z nią ten czas. Nie zejdzie mi długo. Maksymalnie dwie godziny.
- Jasne. Zrobimy mamusi obiadek, co Rose? – Podrzucił dziewczynkę do góry wywołując u niej głośny śmiech. Krótkie lśniące loki opadły jej na plecki, gdy odchyliła główkę do tyłu otwierając szeroko buzię i ukazując szereg białych ząbków.
- Niedługo wrócę – powiedziała całując policzek córki. Już miała się odwrócić i odejść, gdy Ron złapał ją za łokieć i przyciągnął do siebie. Złożył na jej ustach delikatny pocałunek, po czym uśmiechnął się do niej tym niepewnym uśmiechem, który tak dobrze znała.
- Trzymamy kciuki – rzucił jeszcze, gdy założyła cienki płaszczyk i sięgała do klamki.
Aż zrobiło jej się głupio, że nie powiedziała mu całej prawdy. Może rzeczywiście była niesprawiedliwa i niepotrzebnie się go czepiała. W końcu chyba nie był taki najgorszy.
Czy postąpiła zbyt impulsywnie dzwoniąc do Draco? Czy sama sobie tylko wmawiała, że to tylko on może być odpowiedzią na jej prośby, jedynym rozwiązaniem jej problemu?
Zamyślona aportowała się w  zaułku nieopodal kawiarni, w której mieli się spotkać. Skręciła za jej róg kręcąc głową nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Nie, to nie był zły pomysł, przecież przez cały tydzień roztrząsała wszelkie możliwe opcje i ta wdawała jej się zdecydowanie najlepsza. Ron też to kiedyś zobaczy. Przyzna jej rację. Na pewno.
O ile Draco w ogóle się zgodzi na jej szaloną propozycję. A szanse na to nie są duże.
Draco... Przystanęła z ręką wyciągniętą w kierunku drzwi wejściowych uświadamiając sobie, że przez to niespodziewanie miłe zachowanie Rona zapomniała, że za chwilę spotka się z Nim.
Głęboko nabrała powietrza do płuc powoli wypuszczając je ustami. Byli przyjaciółmi, nie ma się czego bać. A o balu po prostu musi zapomnieć. Tak. On i tak na pewno już dawno o nim zapomniał. Prawda?
Uśmiechnęła się  gotowa na wszystko co miało się wydarzyć i otworzyła drzwi.
*
Od dobrych piętnastu minut siedział przy stoliku na uboczu popijając pyszną kawę z pianką. Cieszył się, że udało mu się dotrzeć do Cafe Loren przed nią. Chciał widzieć jak wchodzi, mieć chwilę na to by bezkarnie się jej przyglądać. Stres powoli mijał. Pozostało tylko nerwowe oczekiwanie.
Pociągnął właśnie ostatni łyk kawy, gdy zauważył ją przechodzącą wzdłuż witryny kawiarni. Zaśmiał się pod nosem, gdy zauważył jak dziewczyna delikatnie kręci głową jakby prowadziła z kimś niemą dyskusję. Kiedyś robiła to bardzo często, gdy nie wiedziała, że ktoś ją obserwuje.
Już miał wstać by wyjść jej naprzeciw, gdy zrobiła coś czego się nie spodziewał. Zatrzymała się przed drzwiami, a w nim odezwała się panika, że oto zaraz ucieknie i nie będzie mógł z nią nawet porozmawiać. Tak bardzo bał się tego spotkania, a teraz uświadomił sobie ile ono dla niego znaczyło i jak bardzo byłoby mu przykro, gdyby jednak do niego nie doszło. Z bijącym sercem obserwował dziewczynę zagryzającą ze zdenerwowania wargę. Czy naprawdę rozważała ucieczkę? A może po prostu bała się tego spotkania tak samo jak on? Czy zależało jej na spotkaniu z nim tak samo jak jemu? Usiadł z powrotem na swoim krześle śmiejąc się cicho z samego siebie. Oczywiście, że jej zależało, ale z zupełnie innego powodu. Z tego co zdążyła mu powiedzieć liczyła na jego pomoc. Nie chodziło jej wcale o niego. W końcu dla niej właściwie nic się nie wydarzyło na balu. Jest po prostu starym znajomym. Przyjacielem ze studenckich czasów. I tyle. Tym więc będzie. Nikim więcej.
Nie znaczyło to jednak, że nic nie czuł. Wręcz przeciwnie czuł bardzo dużo patrząc na nią jak w końcu z uśmiechem otwiera drzwi i poszukuje go pośród siedzących w kawiarni ludzi. Musiał mocno zagryźć wnętrze policzka by zejść z powrotem na ziemię po tym jak rozpromieniła się na jego widok. Od zawsze był mistrzem opanowania zakładając na twarz zimną maskę nie do przebicia, a teraz musiał użyć prawie całej swojej silnej woli by do niej nie podejść i nie porwać jej w ramiona. Ale ciężko było się dziwić, w końcu nie widział jej prawie sześć lat. A do tego była piękna. Już od czasów szkoły uważał ją za jedną z ładniejszych dziewczyn, ale teraz stała się naprawdę piękną kobietą. Oszałamiała bijącym z niej naturalnym pięknem, którego mogły jej pozazdrościć wszystkie kobiety pokroju Sofie, wierzące jedynie w moc drogich kosmetyków.
Wstał, gdy podeszła do jego stolika i lekko objął niezręcznie całując w policzek na powitanie.
- Cześć Draco – powiedziała z nieschodzący z jej twarzy uśmiechem. Wydawało mu się, czy rzeczywiście ani na chwilę nie spuszczała z niego wzroku? Pod naporem jej spojrzenia czuł, że zaczynają mu się pocić dłonie.
- Cześć. Dobrze cię widzieć – powiedział, gdy już usiadła naprzeciwko niego. Wyciągnęła ręce przed siebie i zaczęła palcem kreślić wzory na białym obrusie. Teraz to on nie mógł oderwać od niej wzroku. Te same roześmiane czekoladowe oczy, które raz po raz prześladowały go w snach, gładka skóra delikatnie muśnięta makijażem. Swoje długie kasztanowe włosy upięła w wysokiego koka co zapewne miało dodać jej powagi. Może gdyby bardzo się postarał dostrzegłby w niej coś z surowości McGonagall, jednak na to znał ją już chyba za dobrze. Do tego nie mógł przestać zerkać na jej odsłoniętą szyję, którą raz po raz muskała swoimi długimi palcami, jakby w poszukiwaniu włosów.
Nerwowo pokręcił się na krześle walcząc z ogarniającą go falą gorąca ostatecznie odgradzając się od niej założonymi na piersi rękami i na tyle opanowaną miną na ile dał radę. Po chwili pełnej tylko trochę niezręcznej ciszy kiwnął na kelnera.
 – Czego się napijesz?
- Kawy.
- Poprosimy jeszcze o dwie białe kawy.  – powiedział kelnerowi, a gdy znów zostali sami zapytał – Tyle lat się nie widzieliśmy. Co u Ciebie słychać?
- Oj Draco nie wiem od czego zacząć – zachichotała pocierając dłonią czoło. Po czym znów spojrzała mu prosto w oczy. – Mam dwuletnią córeczkę, Rose. Mała łobuziara. Ty masz syna, prawda?
- Tak. Scorpius ma już cztery lata. To już mały mężczyzna. Bardzo się cieszył na weekend w Londynie.
- Wziąłeś go ze sobą? – spytała podekscytowana jakby spodziewała się, że chłopiec wyskoczy zaraz spod stoika.
- Tak. Nie lubię się z nim rozstawać. Poza tym moja mama nie widuje go za często.
- Doskonale cię rozumiem. Sama robię wszystko by spędzać z małą jak najwięcej czasu.
Przez chwilę przyglądała się jak kelner stawia na stoliku ich filiżanki. Gdy tylko odszedł sięgnęła po swoją i upiła mały łyk rozkoszując się jej pysznym kremowym smakiem.
-  A co u Sofie? – spytała niby od niechcenia, ale róż wstępujący na jej blade policzki zdradzał zainteresowanie.
- Sofie pracuje. Jest w swoim żywiole. Ciągle jeździ po całym świecie. – Draco odpowiedział krótko. Nie chciał opowiadać o żonie, przynajmniej nie Hermionie.
- A ty? Słyszałam o Trenecie..
- Taa, nie spodziewałem się tego. Przeszłość znów mnie dogoniła.
Wyglądał na tak podłamanego, że walczyła ze sobą czy nie podejść do niego i go nie przytulić. Teraz gdy dziecięce rysy całkiem zatarły się na jego męskiej twarzy sprawiał wrażenie jeszcze bardziej tajemniczego i niedostępnego niż wcześniej. Nie stracił jednak nic ze swojej urody. Wręcz przeciwnie, jeśli to możliwe, teraz był jeszcze przystojniejszy, a do tego otaczała go aura spokoju i opanowania oraz pewności siebie. Znała go wystarczająco dobrze by wiedzieć, że te chwilowe problemy są dla niego jedynie kolejną przeszkodą do pokonania i jak zawsze wyjdzie z nich obronną ręką. Taki po prostu był.
- I co teraz planujesz? Zostaniesz we Francji?
- Raczej nie. Jestem w trakcie rozmów z ministerstwem w Stanach. Dla nich moja przeszłość nie ma aż takiego znaczenia.
- A nie wolałbyś wrócić do Londnu?
- Nie wiem co masz na myśli, ale nie wiem czy Anglia jest gotowa na mój powrót. – Uśmiechnął się blado czując lekkie ukłucie żalu na myśl, że prawdopodobnie nigdy nie będzie mu dane wrócić do kraju na stałe. Jednak jej małe przesłuchanie zaczynało go bardzo intrygować.
- A jeśli ci powiem, że proponuję ci posadę zastępcy dyrektora Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów? – Oparła łokcie na blacie i złączyła dłonie czekając na jego reakcję. Przez chwilę przyglądał jej się marszcząc brwi po czym otworzył usta i  bez słowa je zamknął. Przestraszyła się, że już teraz jej odmówi, dlatego postanowiła nakłonić go by jeszcze dał jej szansę. – Ja wiem, masa roboty, ale będziesz miał zapewnione elastyczne godziny pracy, duże biuro, zadowalającą pensję, no i podobno dyrektor jest bardzo w porządku.
- Nie ma szans. Andrews nigdy się nie zgodzi mnie przyjąć.
- Już się zgodził. Ale to nie on jest teraz dyrektorem.
- Żartujesz? – Ta dziewczyna nigdy nie przestanie go zaskakiwać. Dzwoni do niego z prośbą o pomoc w momencie, gdy sam jest na życiowym zakręcie i wyciąga do niego rękę. Daje mu szansę nie tylko na powrót do domu, ale także oczyszczenie swojego imienia, co znaczyło dla niego o niebo więcej niż sama praca. Ciągle nie rozumiał jednak dlaczego ona przekazywała mu tę ofertę i jak miało by to jej pomóc. Chyba, że… - Ty?
- Tak. – Uśmiechnęła się szeroko, ciesząc się, że tak szybko sam na to wpadł. - Pod warunkiem, że mi pomożesz.
- Jesteś niesamowita. Ale do czego właściwe jestem ci potrzebny?
- Czy to nie oczywiste? Zdaję sobie sprawę ile czasu spędza się w pracy na tym stanowisku, a ja mam małe dziecko, z którym chciałabym jednak spędzić trochę czasu. Długo biłam się z myślami czy ze wzglądu na Rose nie powinnam od razu zrezygnować. Dlatego zgodziłam się, pod warunkiem, że będę mogła sobie wybrać pełnoprawnego zastępcę. I znam tylko jedną osobę, która mogłaby nim zostać. Bo kto zna się na tej pracy lepiej niż Ty? Poza tym już na studiach świetnie nam się razem pracowało i  uczyło. Nikomu innemu tak nie ufam.
- Przemyślałaś to sobie. – Powiedział po chwili, a jego myśli pędziły z zawrotną prędkością nie pozwalając mu się skupić. Czy to w ogóle możliwe? Nie był w stanie uwierzyć własnym uszom. Z jednej strony ta posada rozwiązywałaby mnóstwo jego problemów, z drugiej nie chciał nawet myśleć ile nowych by generowała.
- Tak. Jeśli się zgodzisz to spadniesz mi z nieba. Ale wiem, że chciałbyś być aurorem. Tego niestety nie jestem w stanie ci załatwić. – Zaśmiała się próbując rozładować napiętą atmosferę. Wiedziała, że stawia go w trudnej sytuacji zrzucając na niego taką bombę. Jednak nie wyobrażała sobie by zrobić to przez telefon.
- I byłabyś moim szefem?
- Na papierze. Chyba, że masz lepsze propozycje. – I tu go miała. Dobrze wiedział, że nie prędko dostanie jakąś ofertę pracy, jeśli w ogóle. Nawet w Ameryce, bez referencji z Francji nie ma co liczyć na jakieś wysokie stanowisko.
- I w ministerstwie naprawdę nie mają nic przeciwko temu bym tam pracował? Nie mogę w to uwierzyć.
Hermiona sięgnęła po filiżankę, głównie po to by zająć czymś ręce. Cóż nie będzie mu tego mówić, ale nikt w ministerstwie też nie bardzo mógł w to uwierzyć. Kiedy powiedziała Andrewsowi, kogo wybrała na swojego zastępcę myślał, że żartuje. Zajęło jej naprawdę sporo czasu przekonanie go, że Draco jest idealną osobą na to stanowisko. A na koniec osobiście za niego poręczyła, co ostatecznie przeważyło szalę.
- Pomyśl, mógłbyś wrócić do domu. Mama by się ucieszyła. Ale oczywiście rozumiem, że musisz porozmawiać z Sofie.
- Tak, Sofie. Dasz mi chwilę na zastanowienie? To dla mnie bardzo niespodziewane i… - Sam nie wiedział co ma jej w tym momencie powiedzieć. Sofie? Jak miałby z nią porozmawiać na ten temat. Dla świętego spokoju nie powiedział jej nawet dlaczego wybrali się ze Scorpiem do Londynu. Jak miałby jej teraz zaproponować przeprowadzkę tu? Nie mówiąc już, że nigdy nie lubiła Hermiony.
- Jasne.
- Wyobrażasz sobie te nagłówki w proroku? Hermiona Granger szefową Draco Malfoya? – O mało nie parsknął śmiechem. Jego czystokrwiści przodkowie przewracali by się w grobach. Co oczywiście było dla niego argumentem na tak. Zajęło mu chwilę zanim zorientował się, że popełnił gafę. Przecież Hermiona miała męża. Mógł go wymazać ze swojej pamięci, ignorować i nienawidzić do woli, jednak nie zmieniło to faktu, że nie siedzi przed nim już panna Granger. Postanowił się jak najszybciej poprawić. -   Przepraszam, Weasley.
- Właściwie to Granger-Weasley.
- Słucham?
- Chyba nie sądziłeś, że zrezygnuję ze swojego nazwiska, co?
Uśmiechnęła się a on poczuł, że te wszystkie lata, gdy nie utrzymywali ze sobą kontaktu nie mają żadnego znaczenia. Widział jak łatwo byłoby im odbudować ich przyjaźń, jak szybko wróciliby na stare tory. Przerażało go to a jednocześnie ekscytowało. Wiedział, że tym razem nie może sobie pozwolić na żadne chwile słabości i jeśli zdecyduje się przyjąć jej ofertę to i tak między nimi już nic nigdy nie będzie mogło się wydarzyć. Czy to mogłoby się udać? Siedząc przed nią i patrząc w jej cudowne oczy sam nie był pewien odpowiedzi, a jeśli miał podejść do tematu na serio to nie w jej obecności.
- Super było cię zobaczyć – powiedział wstając od stolika i podając jej płaszcz.
- Ciebie też. Ale mam nadzieję, że się zgodzisz i będziemy się teraz często widywać.
- Daj mi kilka dni – poprosił, gdy wyszli już przed kawiarnię. Mimo wszystko ciężko było mu się z nią rozstać. Ale i ona nie wyglądała jakby chciała mu szybko uciec. Stała przed nim bawiąc się guzikiem płaszcza czekając by to on odszedł pierwszy. Nie był jednak w stanie tego dla niej zrobić.
- To czekam na wiadomość. Pa – powiedziała, gdy chwila ciszy niebezpiecznie się przeciągnęła, po czym szybko przysunęła się do niego by cmoknąć go w policzek i już jej nie było, pozostawiając po sobie jedynie delikatny zapach perfum.
- Pa – odpowiedział szeptem, chociaż wiedział, że i tak go nie usłyszy.
Powiedzieć, że jej propozycja była niespodziewana to potworne niedopowiedzenie. Dostała awans i wykorzystała go by uratować mu dupę. Tak to ona spadła mu z nieba a nie odwrotnie. Wiedział, że nie może podjąć tej decyzji pod wpływem impulsu, bez dokładnego przemyślenia. Musiał porozmawiać z Sofie, z mamą. Musiał się zastanowić, jak to wszystko miałoby wyglądać z przeprowadzką i w ogóle. Czy Sofie zostałaby we Francji czy przeniosła się razem z nimi, bo nie było mowy by zostawił Scorpia? Musiał przemyśleć tyle spraw, ale obawiał się, że klamka już dawno zapadła. Dokładnie w chwili, gdy Hermiona weszła do tej przeklętej kawiarni i uśmiechnęła się do niego.
Wiedział, że musi wrócić do domu, ale nie był jeszcze gotów powiedzieć mamie o tym wszystkim. Wiedział, że i ona zrobi wszystko by wrócił do Anglii. Teraz była tylko jedna osoba z którą mógł się spotkać, by na spokojnie przyjrzeć się ofercie Hermiony. Musiał pogadać z Blaisem.
*
Po wyjściu z kawiarni skręciła za róg budynku, jednak nie była jeszcze gotowa by wrócić do domu. Zamiast tego  skierowała swoje kroki ku położonemu nieopodal parkowi. Weszła przez szeroką bramę i usiadła na ławce otoczonej z każdej strony budząca się do życia roślinnością. Westchnęła głęboko skupiając wzrok na pączkach róży rosnących na pobliskim krzaku.
Powoli zaczynała dochodzić do siebie po tym intensywnym spotkaniu. Nie spodziewała się, że tak ciężko będzie jej się przy nim skupić. Czy tak też miałaby wyglądać ich wspólna praca? Miała nadzieję, że następnym razem będzie już łatwiej, aż w końcu nauczą się znów być przyjaciółmi. Cieszyła się, że nie było między nimi tej niezręczności, której się obawiała. W żaden sposób nie dał jej też odczuć, że wydarzenia z balu czy rozłąka wpłynęła na sympatię oraz nić porozumienia między nimi.
Wiedziała, że jest on jej jedyną nadzieją na pogodzenie życia rodzinnego z wymarzoną pracą. Nikomu innemu nie byłaby w stanie tak zaufać na tym stanowisku. Poznała go na studiach wystarczająco dobrze by wiedzieć jak poważnie podchodzi do swoich obowiązków, a lata spędzone u boku Lamaisa zrobiły z niego wymarzonego nauczyciela i współpracownika. Pozostało jej tylko mocno zaciskać kciuki by się zgodził. Zdawała sobie jednak sprawę, że bez zgody Sofie, na którą prawdopodobnie nie miała nawet cienia szans, nie było o czym mówić. Nie zamierzała jednak już teraz szukać innego rozwiązania ani zastanawiać się co zrobi, gdy jej odmówi. Wszystko będzie dobrze. Poradzi sobie tak czy inaczej.
Wstała z ławki uświadamiając sobie jak jest już późno. Szybko zniknęła w zaułku by po chwili już biec w kierunku swojego mieszkania. Spodziewała się, że roześmiana Rose zaraz wpadnie w jej ramiona a Ron upaćkany jak tylko on potrafi podczas gotowania będzie robić jej wyrzuty, że tak długo jej zeszło.  Jednak otwierając drzwi nie słyszała żadnego dźwięku. Szybko weszła do kuchni po czym sprawdziła także pokoje a nawet łazienkę. Mieszkanie było puste. Po jej mężu i dziecku została tylko kartka na stole pokryta koślawym pismem. „Jesteśmy w Norze”.
Bardzo, ale to bardzo się cieszyła, że Rona nie ma w tym momencie obok niej, bo jak nic by go zabiła. Najpewniej udusiła, chociaż przychodziło jej do głowy także kilka zaklęć, które załatwiły by to nawet szybciej i nie kosztowały jej tyle wysiłku.
Prosiła go by spędził z Rose trochę czasu. Obiecał, że nie pojedzie do Nory. Obiecał, do cholery jasnej!
A ona głupia miała wyrzuty sumienia, że ukryła przed nim prawdę. Serio, było jej głupio. O jaka była naiwna.
Zanim złość zdążyła z niej wyparować wbiegła do kominka zgarniając po drodze garść proszku fiuu.
- Nora – krzyknęła i już po chwili wylądowała w zatłoczonym saloniku swoich teściów.
- Hermiona? No jesteś wreszcie! – Ron siedział na kanapie i grał ze swoim ojcem w szachy czarodziejów.
- Gdzie jest Rose? – była tak wściekła, że nie chciała nawet na niego patrzeć. Nie miała też zamiaru kłócić się z nim przy światkach.
- Bawi się z Jamesem i Albusem.
- A gdzie ty się włóczysz w sobotę? Dziecko głodne, nawet obiadu nie ugotowałaś – zszokowana otworzyła usta, ale nie była w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Nawet nie zauważyła kiedy Molly weszła do salonu, ale w życiu nie spodziewała się usłyszeć od niej aż tak przykrych słów. Jednak nie zdążyła jej odpowiedzieć, gdy Ron się odezwał.
- Mamo przecież Ci mówiłem, że ma spotkanie w sprawie pracy. Awans dostała.
- W sobotę? – prychnęła. – I co pewnie teraz już w ogóle nie będzie wracać do domu? To może Rose przeprowadzi się do Nory skoro was ciągle nie ma? – Stała przez chwilę opierając pięści na biodrach, po czym pokręciła głową i wróciła do kuchni.
- Nie będzie takiej potrzeby. Pracuję nad tym.
- Mama może mieć trochę racji. Chyba nie chcesz dać jej do tej mugolskiej szkoły dla dzieci?
Oczywiście musiał stanąć po stronie swojej mamusi. Mogła się tego spodziewać. Nie zmieniało to jednak faktu, że ta jego kolejna mała zdrada bolała niczym sztylet wbity w plecy. I nie potrafiła zrozumieć dlaczego ciągle jeszcze miała nadzieję, że kiedyś to ona będzie dla niego na pierwszym miejscu.
- To się nazywa przedszkole i jak będzie trzeba to tam pójdzie. Ale póki co pozwolono mi wybrać sobie zastępcę. Dzięki temu będę mogła wcześniej wracać do domu. – Starała się mówić spokojnie, chociaż przez to całe przesłuchanie para zaczynała jej już buchać uszami ze złości.
- Zastępcę? Słyszałem, że Katty MacAdams była pewna, że zostanie dyrektorem. Myślę, że by się nadawała – Harry, który do tej pory się nie odezwał, stwierdził, że atmosfera uspokoiła się na tyle by było bezpiecznie wyrazić swoje zdanie.
- To nie będzie Katty, ani nikt inny z naszego ministerstwa.
- Więc kto?
- Jedyna osoba, jaką znam, która się na to stanowisko nadaje. Ktoś z doświadczeniem, odpowiedzialny, sumienny i komu ufam na tyle by powierzyć mu część własnych obowiązków.
- O kim ty mówisz? – Ron zmarszczył brwi, opierając ręce na kolanach a ona aż się uśmiechnęła na tę nagłą okazję do zemsty. Nie w ten sposób chciała mu powiedzieć, ale nie umiała się w tym momencie powstrzymać.
- Spytałam dziś Draco czy zostanie moim zastępcą.
- Kogo? Malfoy’a? Chyba sobie żartujesz.
- Nie żartuję – Teraz to ona oparła dłonie na biodrach i z zaciętą miną patrzyła jak jej mąż zrywa się z kanapy i podchodzi do niej wymachując w jej kierunku wyciągniętym palcem.
- Nie zgadzam się. Napisz do niego, że się rozmyśliłaś. Nie będzie z tobą pracować.
- Nic takiego nie zrobię. Jeśli się nie zgodzi to w ogóle nie przyjmę tego awansu.
- Oszalałaś. To już lepiej byś w ogóle rzuciła pracę. Miałabyś chociaż czas dla dziecka.
- Zapomnij – Wycedziła przez zaciśnięte zęby już zmęczona tą rozmową. Chyba najwyższa pora by znalazła córkę i wróciła do domu, bo nie miała zamiaru zostawać tu dłużej niż było to konieczne.
- Ginny nie pracuje i jakoś nie narzeka.
- Bo Ginny co chwilę zachodzi w kolejną ciążę! -  Wściekła odwróciła się w kierunku wyjścia z salonu, gdzie napotkała zszokowane spojrzenie przyjaciółki. Nie wiedziała jak długo tam stała i ile słyszała, ale chyba wystarczająco długo, bo zaraz pokręciła lekko głową i znikła jej z pola widzenia.
- Cholera! Ginny zaczekaj. Nie to miałam na myśli. – Wybiegła za nią do kuchni, gdzie przy stole siedziała Rose razem z Jamesem i Albusem. Po Ginny nie było nawet śladu, a ona nie była w nastroju by przedłużać swój pobyt w Norze. Trudno, kiedy indziej wszystko jej wytłumaczy.  – Chodź Rose, idziemy do domu.
Na szczęście jej dziecko nie protestowało, chętnie wyciągając roczki by przytulić się do mamy. Hermiona wzięła córkę na ręce, tuląc ją mocno i nie odzywając się więcej do nikogo weszła prosto do kominka, by wrócić wreszcie do swojego mieszkania.

*
- Jesteś pewien, że chcesz się w to znów pakować? – Kończyli właśnie pierwszą kolejkę ognistej whisky, ale zamiast być coraz bliżej wspólnej decyzji, ich opinie coraz bardziej się różniły.
- Blaise…
- Sam pomyśl ile cię to kosztowało poprzednim razem. – Próbował tego argumentu kolejny raz, ale ani ten ani żaden inny nie zdawał się być wystarczającym powodem by odpuścić sobie ten idiotyczny pomysł z pracowaniem dla Granger.
- Teraz będzie inaczej. – Zabini nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Inaczej? Przyjrzał się blondwłosemu koledze, nie do końca wierząc w jego poczytalność.
- Jasne, że tak. Będzie dużo gorzej. – powiedział dopijając zawartość swojej szklaneczki. Nie łudził się jednak, że Draco weźmie sobie do serca jego dobre rady. Jeśli w grę wchodziła ciemnowłosa gryfonka o czekoladowych oczach logiczne myślenie automatycznie przestawało się u niego odzywać. Pokręcił głową przełykając gorycz porażki. Wydawało mu się, że po takim czasie jego przyjacielowi przejdzie już to całe zauroczenie, ale najwidoczniej nic z tego.
- Blaise, to tylko praca. Przecież nie zacznę się z nią umawiać. Oboje mamy rodziny, jesteśmy dorosłymi, odpowiedzialnymi ludźmi. Nic się nie wydarzy.
- Nie rozumiem po co pytasz o moje zdanie skoro jak widzę już podjąłeś decyzję.
- Jestem głupi co? – spytał bezmyślnie  obracając szklankę w ręce, o mało co nie wylewając jej zawartości.
- Taa. Ale nie przyjmuj się. Długo nie będziesz się męczyć. Sofie cię zamorduje jak tylko się dowie.
- A właśnie, nie mógłbyś ty jej powiedzieć?
Blaise roześmiał się na cały głos, jednak coś w spojrzeniu Malfoy’a mówiło mu, że nie do końca był to żart.
- Wiesz, zastanawiałem się czy się nie ożenić, ale jak widzę takie małżeństwa jak twoje czy Teo to od razu mi przechodzi.
- Bardzo śmieszne. Po prostu żadna cię nie chce…

Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger