czwartek, 16 listopada 2017

Rozdział 23 Nic się nie wydarzy

I jest w końcu następny rozdział. Dużo spokojniejszy, wolniejszy, ale za to naładowany emocjami. Z resztą teraz chyba już każdy będzie emocjonujący. Z moich obliczeń wynika, że zostało ich jakieś 7-8 do końca. Uff

__________

- Masz pozdrowienia od Hermiony – powiedziała tak po prostu zupełnie nie zdając sobie sprawy jak te słowa wpłyną na jego i tak już naruszony spokój.
- Słucham? – Ręka, w której trzymał filiżankę kawy niebezpiecznie zadrżała grożąc rozlaniem gorącego napoju. Odstawił ją więc na stolik i przeniósł spojrzenie na siedzącą w sąsiednim fotelu matkę.
- Spotkałam ją jakiś tydzień temu…
Tydzień temu. Czuł jakby jeden brakujący element układanki wskoczył na swoje miejsce.  To wtedy do niego zadzwoniła. Po blisko sześciu latach nieodzywania się. Przez ten czas o niej nie myślał. Przynajmniej bardzo się starał. Upchnął ją i wszystko co jej dotyczyło gdzieś głęboko z ciemnym zakamarku swojego umysłu i zamknął tam na wszystkie spusty.  A teraz przyjechał do Londynu by się z nią spotkać. Zobaczyć twarzą w twarz, podczas gdy sama rozmowa z nią przez telefon zburzyła wszystko to co budował przez lata. Wystarczyło, że usłyszał dźwięk jej głosu, jej śmiech w słuchawce, by zalała go fala niechcianym uczuć, uczuć, które był pewien, pochował wystarczająco głęboko, by uwierzyć, że już nie istnieją. Nie był jednak pewien czy są one echem przeszłości, czy może ich strumień znów wybuchnie pełną mocą, gdy tylko znajdzie się obok niej.
Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż był na nią wściekły. Tak bardzo wściekły, za to, że zraniła jego dumę i podeptała uczucia, gdy w końcu odważył się wyznać co do niej czuje.
Nie był w stanie udawać nawet przed samym sobą, że się nie bał tego spotkania oraz tego co z niego wyniknie. Jednocześnie jednak nie mógł się już doczekać by znów zobaczyć jej piękne oczy i uśmiech przeznaczony tylko da niego.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – dopiero teraz zorientował się, że jego matka przez cały czas coś do niego mówiła.
- Tak, oczywiście. – Uniesiona brew i poirytowany uśmiech na twarzy Narcyzy mówiły mu, że nie do końca uwierzyła w jego słowa. Jednak on nie miał teraz czasu na tłumaczenie jej swojego zachowania. Nerwowo przeczesał palcami starannie ułożone włosy, po czym wstał i zaczął zakładać leżącą na oparciu marynarkę.   – Mamo spieszę się. Zajmiesz się Scorpiem?
- Oczywiście Draco. Niczym się nie przejmuj poradzimy sobie – Nagłe poczucie winy wypełniło jego serce, gdy dotarła do niego nutka żalu w głosie matki. Nie dane jej było do tej pory spędzić zbyt dużo czasu z jedynym wnukiem. Kto wie, może to się bardzo szybko zmieni? Nie miał jednak teraz czasu na wyrzuty sumienia. Jak tak dalej pójdzie to w końcu się spóźni. – Ale nie powiedziałeś mi nawet dokąd się tak spieszysz!
- Wszystko ci powiem mamo, jak tylko będzie to coś pewnego.
*
Od jakichś dwudziestu minut stała przed lustrem  wpatrując się w swoje odbicie i poprawiając każdy element makijażu czy fryzury. Chciała wyglądać perfekcyjnie. W profesjonalnym sensie oczywiście. Ich prywatna przeszłość nie miała w ogóle znaczenia. To przynajmniej powtarzała sobie przez ostatni tydzień.
Chociaż właściwie czy to takie dziwne, że chciała dobrze wyglądać na spotkaniu ze starym znajomym?
Okropnie się denerwowała. Zważywszy na okoliczności ich ostatniego spotkania już na samą myśl, że za chwilę usiądzie z nim twarzą w twarz pociły jej się dłonie. Przymknęła powieki oddychając głęboko by choć trochę uspokoić rozszalałe serce. Jeszcze raz przejechała błyszczykiem po ustach i poprawiła wisiorek zaglądający jej do głębokiego dekoltu białej koszuli. Właśnie sety raz powtarzała sobie w myślach, że da radę i wszystko będzie dobrze, gdy panującą w domu ciszę przerwał okropny krzyk jej dziecka. Nie zastanawiając się ani chwili wybiegła z łazienki chcąc jak najszybciej znaleźć się przy córce.
- Mama! -  Zapłakana Rose siedziała na podłodze i gdy tylko ją zobaczyła wyciągnęła do niej rączki.
- Co się stało? – spytała Rona tuląc kwilące dziecko.
- Upadła.
- Ale na co? Na głowę, rękę, pupę? Spadła z czegoś? Co się stało? – Czy wszyscy faceci byli tak irytujący, czy to tylko domena jej męża? Przecież doskonale wiedział o co go pyta, ale jak zwykle zamiast najkrótszą drogą dotrzeć od razu do sedna to będzie ją teraz wyprowadzać z równowagi tymi idiotycznymi półsłówkami. Pogłaskała córkę po główce próbując odgadnąć co też może ją boleć. W tym momencie nie obchodziło jej nawet to, że mała gniecie jej świeżo wyprasowaną koszulę a łzy zostawiają na niej mokre plamy. Spojrzała w końcu na Rona, który wciąż siedział spokojnie na kanapie obłożony swoimi papierami.
- Nie wiem. Nie widziałem – przyznał bez cienia skruchy, a w niej odezwała się żądza mordu. To małe dziecko tęskni za wiecznie nieobecnym i nieosiągalnym ojcem, a on nie jest w stanie jej przypilnować nawet przez parę minut?
- Oczywiście, że nie widziałeś. Czy możesz na jeden dzień zostawić te pieprzone dokumenty i pobawić się ze swoim dzieckiem? Wiesz, że muszę wyjść i wolałabym przez ten czas nie zamartwiać się, czy zastanę ją żywą po powrocie.
- Bardzo śmieszne. A gdzie ty w ogóle idziesz taka wystrojona?
Nie powiedziała mu o niczym. Przynajmniej do tej pory. Ale chyba nie było sensu dłużej tego odwlekać. Lepiej by dowiedział się od niej. Usiadła na kanapie sadzając Rose na swoich kolanach.
- Andrews zaproponował mi swój stołek i…
- Co? Będziesz dyrektorem Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów? Wow Hermiona gratulacje! Zawsze o  tym marzyłaś. -  Aż podskoczył z radości biorąc ją w ramiona a jej mimowolnie na twarz wystąpił szeroki śmiech. – Ile ci zaproponowali? Może w końcu zmienimy mieszkanie na większe?
- Spokojnie. Nie wiem. Jeszcze nie przyjęłam tej propozycji.
- Co?
- Dlatego właśnie mam dzisiaj to spotkanie. Muszę jeszcze dogadać wszystkie warunki i …
Nie dokończyła. Nie chciała już teraz wyjawiać, że to o jej warunki chodzi. W przeciwnym razie nigdy nie wypuścił by jej z domu na to spotkanie.
- Och to idź już idź. I wyciągnij z nich ile się da.- Odwrócił się w jej kierunku wyciągając ręce i zabierając jej dziecko. Przytulił małą mocno do swojej piersi głaszcząc ją po główce i całując małe czółko. – Niczym się nie przejmuj. Damy sobie radę.
- Pobaw się z nią trochę, dobrze? – powiedziała łagodniejszym tonem głaskając plecki Rose. Nie lubiła się z nią rozstawać, ale postanowiła żyć według zasady szczęśliwa, spełniona matka to szczęśliwe dziecko i nie miała zamiaru się teraz z tego wycofywać. Sięgnęła po swoją różdżkę i jednym machnięciem pozbyła się ze swojej koszuli zagnieceń oraz plam. Jeszcze raz poprawiła jedwabny materiał wpuszczony w dopasowane czarne cygaretki, ale zastygła w tej czynności, gdy przyszła jej do głowy pewna myśl. Podniosła głowę na męża, patrząc na niego z lekką irytacją – Ale nie zabieraj jej do Nory. Obiecaj mi, że to ty spędzisz z nią ten czas. Nie zejdzie mi długo. Maksymalnie dwie godziny.
- Jasne. Zrobimy mamusi obiadek, co Rose? – Podrzucił dziewczynkę do góry wywołując u niej głośny śmiech. Krótkie lśniące loki opadły jej na plecki, gdy odchyliła główkę do tyłu otwierając szeroko buzię i ukazując szereg białych ząbków.
- Niedługo wrócę – powiedziała całując policzek córki. Już miała się odwrócić i odejść, gdy Ron złapał ją za łokieć i przyciągnął do siebie. Złożył na jej ustach delikatny pocałunek, po czym uśmiechnął się do niej tym niepewnym uśmiechem, który tak dobrze znała.
- Trzymamy kciuki – rzucił jeszcze, gdy założyła cienki płaszczyk i sięgała do klamki.
Aż zrobiło jej się głupio, że nie powiedziała mu całej prawdy. Może rzeczywiście była niesprawiedliwa i niepotrzebnie się go czepiała. W końcu chyba nie był taki najgorszy.
Czy postąpiła zbyt impulsywnie dzwoniąc do Draco? Czy sama sobie tylko wmawiała, że to tylko on może być odpowiedzią na jej prośby, jedynym rozwiązaniem jej problemu?
Zamyślona aportowała się w  zaułku nieopodal kawiarni, w której mieli się spotkać. Skręciła za jej róg kręcąc głową nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Nie, to nie był zły pomysł, przecież przez cały tydzień roztrząsała wszelkie możliwe opcje i ta wdawała jej się zdecydowanie najlepsza. Ron też to kiedyś zobaczy. Przyzna jej rację. Na pewno.
O ile Draco w ogóle się zgodzi na jej szaloną propozycję. A szanse na to nie są duże.
Draco... Przystanęła z ręką wyciągniętą w kierunku drzwi wejściowych uświadamiając sobie, że przez to niespodziewanie miłe zachowanie Rona zapomniała, że za chwilę spotka się z Nim.
Głęboko nabrała powietrza do płuc powoli wypuszczając je ustami. Byli przyjaciółmi, nie ma się czego bać. A o balu po prostu musi zapomnieć. Tak. On i tak na pewno już dawno o nim zapomniał. Prawda?
Uśmiechnęła się  gotowa na wszystko co miało się wydarzyć i otworzyła drzwi.
*
Od dobrych piętnastu minut siedział przy stoliku na uboczu popijając pyszną kawę z pianką. Cieszył się, że udało mu się dotrzeć do Cafe Loren przed nią. Chciał widzieć jak wchodzi, mieć chwilę na to by bezkarnie się jej przyglądać. Stres powoli mijał. Pozostało tylko nerwowe oczekiwanie.
Pociągnął właśnie ostatni łyk kawy, gdy zauważył ją przechodzącą wzdłuż witryny kawiarni. Zaśmiał się pod nosem, gdy zauważył jak dziewczyna delikatnie kręci głową jakby prowadziła z kimś niemą dyskusję. Kiedyś robiła to bardzo często, gdy nie wiedziała, że ktoś ją obserwuje.
Już miał wstać by wyjść jej naprzeciw, gdy zrobiła coś czego się nie spodziewał. Zatrzymała się przed drzwiami, a w nim odezwała się panika, że oto zaraz ucieknie i nie będzie mógł z nią nawet porozmawiać. Tak bardzo bał się tego spotkania, a teraz uświadomił sobie ile ono dla niego znaczyło i jak bardzo byłoby mu przykro, gdyby jednak do niego nie doszło. Z bijącym sercem obserwował dziewczynę zagryzającą ze zdenerwowania wargę. Czy naprawdę rozważała ucieczkę? A może po prostu bała się tego spotkania tak samo jak on? Czy zależało jej na spotkaniu z nim tak samo jak jemu? Usiadł z powrotem na swoim krześle śmiejąc się cicho z samego siebie. Oczywiście, że jej zależało, ale z zupełnie innego powodu. Z tego co zdążyła mu powiedzieć liczyła na jego pomoc. Nie chodziło jej wcale o niego. W końcu dla niej właściwie nic się nie wydarzyło na balu. Jest po prostu starym znajomym. Przyjacielem ze studenckich czasów. I tyle. Tym więc będzie. Nikim więcej.
Nie znaczyło to jednak, że nic nie czuł. Wręcz przeciwnie czuł bardzo dużo patrząc na nią jak w końcu z uśmiechem otwiera drzwi i poszukuje go pośród siedzących w kawiarni ludzi. Musiał mocno zagryźć wnętrze policzka by zejść z powrotem na ziemię po tym jak rozpromieniła się na jego widok. Od zawsze był mistrzem opanowania zakładając na twarz zimną maskę nie do przebicia, a teraz musiał użyć prawie całej swojej silnej woli by do niej nie podejść i nie porwać jej w ramiona. Ale ciężko było się dziwić, w końcu nie widział jej prawie sześć lat. A do tego była piękna. Już od czasów szkoły uważał ją za jedną z ładniejszych dziewczyn, ale teraz stała się naprawdę piękną kobietą. Oszałamiała bijącym z niej naturalnym pięknem, którego mogły jej pozazdrościć wszystkie kobiety pokroju Sofie, wierzące jedynie w moc drogich kosmetyków.
Wstał, gdy podeszła do jego stolika i lekko objął niezręcznie całując w policzek na powitanie.
- Cześć Draco – powiedziała z nieschodzący z jej twarzy uśmiechem. Wydawało mu się, czy rzeczywiście ani na chwilę nie spuszczała z niego wzroku? Pod naporem jej spojrzenia czuł, że zaczynają mu się pocić dłonie.
- Cześć. Dobrze cię widzieć – powiedział, gdy już usiadła naprzeciwko niego. Wyciągnęła ręce przed siebie i zaczęła palcem kreślić wzory na białym obrusie. Teraz to on nie mógł oderwać od niej wzroku. Te same roześmiane czekoladowe oczy, które raz po raz prześladowały go w snach, gładka skóra delikatnie muśnięta makijażem. Swoje długie kasztanowe włosy upięła w wysokiego koka co zapewne miało dodać jej powagi. Może gdyby bardzo się postarał dostrzegłby w niej coś z surowości McGonagall, jednak na to znał ją już chyba za dobrze. Do tego nie mógł przestać zerkać na jej odsłoniętą szyję, którą raz po raz muskała swoimi długimi palcami, jakby w poszukiwaniu włosów.
Nerwowo pokręcił się na krześle walcząc z ogarniającą go falą gorąca ostatecznie odgradzając się od niej założonymi na piersi rękami i na tyle opanowaną miną na ile dał radę. Po chwili pełnej tylko trochę niezręcznej ciszy kiwnął na kelnera.
 – Czego się napijesz?
- Kawy.
- Poprosimy jeszcze o dwie białe kawy.  – powiedział kelnerowi, a gdy znów zostali sami zapytał – Tyle lat się nie widzieliśmy. Co u Ciebie słychać?
- Oj Draco nie wiem od czego zacząć – zachichotała pocierając dłonią czoło. Po czym znów spojrzała mu prosto w oczy. – Mam dwuletnią córeczkę, Rose. Mała łobuziara. Ty masz syna, prawda?
- Tak. Scorpius ma już cztery lata. To już mały mężczyzna. Bardzo się cieszył na weekend w Londynie.
- Wziąłeś go ze sobą? – spytała podekscytowana jakby spodziewała się, że chłopiec wyskoczy zaraz spod stoika.
- Tak. Nie lubię się z nim rozstawać. Poza tym moja mama nie widuje go za często.
- Doskonale cię rozumiem. Sama robię wszystko by spędzać z małą jak najwięcej czasu.
Przez chwilę przyglądała się jak kelner stawia na stoliku ich filiżanki. Gdy tylko odszedł sięgnęła po swoją i upiła mały łyk rozkoszując się jej pysznym kremowym smakiem.
-  A co u Sofie? – spytała niby od niechcenia, ale róż wstępujący na jej blade policzki zdradzał zainteresowanie.
- Sofie pracuje. Jest w swoim żywiole. Ciągle jeździ po całym świecie. – Draco odpowiedział krótko. Nie chciał opowiadać o żonie, przynajmniej nie Hermionie.
- A ty? Słyszałam o Trenecie..
- Taa, nie spodziewałem się tego. Przeszłość znów mnie dogoniła.
Wyglądał na tak podłamanego, że walczyła ze sobą czy nie podejść do niego i go nie przytulić. Teraz gdy dziecięce rysy całkiem zatarły się na jego męskiej twarzy sprawiał wrażenie jeszcze bardziej tajemniczego i niedostępnego niż wcześniej. Nie stracił jednak nic ze swojej urody. Wręcz przeciwnie, jeśli to możliwe, teraz był jeszcze przystojniejszy, a do tego otaczała go aura spokoju i opanowania oraz pewności siebie. Znała go wystarczająco dobrze by wiedzieć, że te chwilowe problemy są dla niego jedynie kolejną przeszkodą do pokonania i jak zawsze wyjdzie z nich obronną ręką. Taki po prostu był.
- I co teraz planujesz? Zostaniesz we Francji?
- Raczej nie. Jestem w trakcie rozmów z ministerstwem w Stanach. Dla nich moja przeszłość nie ma aż takiego znaczenia.
- A nie wolałbyś wrócić do Londnu?
- Nie wiem co masz na myśli, ale nie wiem czy Anglia jest gotowa na mój powrót. – Uśmiechnął się blado czując lekkie ukłucie żalu na myśl, że prawdopodobnie nigdy nie będzie mu dane wrócić do kraju na stałe. Jednak jej małe przesłuchanie zaczynało go bardzo intrygować.
- A jeśli ci powiem, że proponuję ci posadę zastępcy dyrektora Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów? – Oparła łokcie na blacie i złączyła dłonie czekając na jego reakcję. Przez chwilę przyglądał jej się marszcząc brwi po czym otworzył usta i  bez słowa je zamknął. Przestraszyła się, że już teraz jej odmówi, dlatego postanowiła nakłonić go by jeszcze dał jej szansę. – Ja wiem, masa roboty, ale będziesz miał zapewnione elastyczne godziny pracy, duże biuro, zadowalającą pensję, no i podobno dyrektor jest bardzo w porządku.
- Nie ma szans. Andrews nigdy się nie zgodzi mnie przyjąć.
- Już się zgodził. Ale to nie on jest teraz dyrektorem.
- Żartujesz? – Ta dziewczyna nigdy nie przestanie go zaskakiwać. Dzwoni do niego z prośbą o pomoc w momencie, gdy sam jest na życiowym zakręcie i wyciąga do niego rękę. Daje mu szansę nie tylko na powrót do domu, ale także oczyszczenie swojego imienia, co znaczyło dla niego o niebo więcej niż sama praca. Ciągle nie rozumiał jednak dlaczego ona przekazywała mu tę ofertę i jak miało by to jej pomóc. Chyba, że… - Ty?
- Tak. – Uśmiechnęła się szeroko, ciesząc się, że tak szybko sam na to wpadł. - Pod warunkiem, że mi pomożesz.
- Jesteś niesamowita. Ale do czego właściwe jestem ci potrzebny?
- Czy to nie oczywiste? Zdaję sobie sprawę ile czasu spędza się w pracy na tym stanowisku, a ja mam małe dziecko, z którym chciałabym jednak spędzić trochę czasu. Długo biłam się z myślami czy ze wzglądu na Rose nie powinnam od razu zrezygnować. Dlatego zgodziłam się, pod warunkiem, że będę mogła sobie wybrać pełnoprawnego zastępcę. I znam tylko jedną osobę, która mogłaby nim zostać. Bo kto zna się na tej pracy lepiej niż Ty? Poza tym już na studiach świetnie nam się razem pracowało i  uczyło. Nikomu innemu tak nie ufam.
- Przemyślałaś to sobie. – Powiedział po chwili, a jego myśli pędziły z zawrotną prędkością nie pozwalając mu się skupić. Czy to w ogóle możliwe? Nie był w stanie uwierzyć własnym uszom. Z jednej strony ta posada rozwiązywałaby mnóstwo jego problemów, z drugiej nie chciał nawet myśleć ile nowych by generowała.
- Tak. Jeśli się zgodzisz to spadniesz mi z nieba. Ale wiem, że chciałbyś być aurorem. Tego niestety nie jestem w stanie ci załatwić. – Zaśmiała się próbując rozładować napiętą atmosferę. Wiedziała, że stawia go w trudnej sytuacji zrzucając na niego taką bombę. Jednak nie wyobrażała sobie by zrobić to przez telefon.
- I byłabyś moim szefem?
- Na papierze. Chyba, że masz lepsze propozycje. – I tu go miała. Dobrze wiedział, że nie prędko dostanie jakąś ofertę pracy, jeśli w ogóle. Nawet w Ameryce, bez referencji z Francji nie ma co liczyć na jakieś wysokie stanowisko.
- I w ministerstwie naprawdę nie mają nic przeciwko temu bym tam pracował? Nie mogę w to uwierzyć.
Hermiona sięgnęła po filiżankę, głównie po to by zająć czymś ręce. Cóż nie będzie mu tego mówić, ale nikt w ministerstwie też nie bardzo mógł w to uwierzyć. Kiedy powiedziała Andrewsowi, kogo wybrała na swojego zastępcę myślał, że żartuje. Zajęło jej naprawdę sporo czasu przekonanie go, że Draco jest idealną osobą na to stanowisko. A na koniec osobiście za niego poręczyła, co ostatecznie przeważyło szalę.
- Pomyśl, mógłbyś wrócić do domu. Mama by się ucieszyła. Ale oczywiście rozumiem, że musisz porozmawiać z Sofie.
- Tak, Sofie. Dasz mi chwilę na zastanowienie? To dla mnie bardzo niespodziewane i… - Sam nie wiedział co ma jej w tym momencie powiedzieć. Sofie? Jak miałby z nią porozmawiać na ten temat. Dla świętego spokoju nie powiedział jej nawet dlaczego wybrali się ze Scorpiem do Londynu. Jak miałby jej teraz zaproponować przeprowadzkę tu? Nie mówiąc już, że nigdy nie lubiła Hermiony.
- Jasne.
- Wyobrażasz sobie te nagłówki w proroku? Hermiona Granger szefową Draco Malfoya? – O mało nie parsknął śmiechem. Jego czystokrwiści przodkowie przewracali by się w grobach. Co oczywiście było dla niego argumentem na tak. Zajęło mu chwilę zanim zorientował się, że popełnił gafę. Przecież Hermiona miała męża. Mógł go wymazać ze swojej pamięci, ignorować i nienawidzić do woli, jednak nie zmieniło to faktu, że nie siedzi przed nim już panna Granger. Postanowił się jak najszybciej poprawić. -   Przepraszam, Weasley.
- Właściwie to Granger-Weasley.
- Słucham?
- Chyba nie sądziłeś, że zrezygnuję ze swojego nazwiska, co?
Uśmiechnęła się a on poczuł, że te wszystkie lata, gdy nie utrzymywali ze sobą kontaktu nie mają żadnego znaczenia. Widział jak łatwo byłoby im odbudować ich przyjaźń, jak szybko wróciliby na stare tory. Przerażało go to a jednocześnie ekscytowało. Wiedział, że tym razem nie może sobie pozwolić na żadne chwile słabości i jeśli zdecyduje się przyjąć jej ofertę to i tak między nimi już nic nigdy nie będzie mogło się wydarzyć. Czy to mogłoby się udać? Siedząc przed nią i patrząc w jej cudowne oczy sam nie był pewien odpowiedzi, a jeśli miał podejść do tematu na serio to nie w jej obecności.
- Super było cię zobaczyć – powiedział wstając od stolika i podając jej płaszcz.
- Ciebie też. Ale mam nadzieję, że się zgodzisz i będziemy się teraz często widywać.
- Daj mi kilka dni – poprosił, gdy wyszli już przed kawiarnię. Mimo wszystko ciężko było mu się z nią rozstać. Ale i ona nie wyglądała jakby chciała mu szybko uciec. Stała przed nim bawiąc się guzikiem płaszcza czekając by to on odszedł pierwszy. Nie był jednak w stanie tego dla niej zrobić.
- To czekam na wiadomość. Pa – powiedziała, gdy chwila ciszy niebezpiecznie się przeciągnęła, po czym szybko przysunęła się do niego by cmoknąć go w policzek i już jej nie było, pozostawiając po sobie jedynie delikatny zapach perfum.
- Pa – odpowiedział szeptem, chociaż wiedział, że i tak go nie usłyszy.
Powiedzieć, że jej propozycja była niespodziewana to potworne niedopowiedzenie. Dostała awans i wykorzystała go by uratować mu dupę. Tak to ona spadła mu z nieba a nie odwrotnie. Wiedział, że nie może podjąć tej decyzji pod wpływem impulsu, bez dokładnego przemyślenia. Musiał porozmawiać z Sofie, z mamą. Musiał się zastanowić, jak to wszystko miałoby wyglądać z przeprowadzką i w ogóle. Czy Sofie zostałaby we Francji czy przeniosła się razem z nimi, bo nie było mowy by zostawił Scorpia? Musiał przemyśleć tyle spraw, ale obawiał się, że klamka już dawno zapadła. Dokładnie w chwili, gdy Hermiona weszła do tej przeklętej kawiarni i uśmiechnęła się do niego.
Wiedział, że musi wrócić do domu, ale nie był jeszcze gotów powiedzieć mamie o tym wszystkim. Wiedział, że i ona zrobi wszystko by wrócił do Anglii. Teraz była tylko jedna osoba z którą mógł się spotkać, by na spokojnie przyjrzeć się ofercie Hermiony. Musiał pogadać z Blaisem.
*
Po wyjściu z kawiarni skręciła za róg budynku, jednak nie była jeszcze gotowa by wrócić do domu. Zamiast tego  skierowała swoje kroki ku położonemu nieopodal parkowi. Weszła przez szeroką bramę i usiadła na ławce otoczonej z każdej strony budząca się do życia roślinnością. Westchnęła głęboko skupiając wzrok na pączkach róży rosnących na pobliskim krzaku.
Powoli zaczynała dochodzić do siebie po tym intensywnym spotkaniu. Nie spodziewała się, że tak ciężko będzie jej się przy nim skupić. Czy tak też miałaby wyglądać ich wspólna praca? Miała nadzieję, że następnym razem będzie już łatwiej, aż w końcu nauczą się znów być przyjaciółmi. Cieszyła się, że nie było między nimi tej niezręczności, której się obawiała. W żaden sposób nie dał jej też odczuć, że wydarzenia z balu czy rozłąka wpłynęła na sympatię oraz nić porozumienia między nimi.
Wiedziała, że jest on jej jedyną nadzieją na pogodzenie życia rodzinnego z wymarzoną pracą. Nikomu innemu nie byłaby w stanie tak zaufać na tym stanowisku. Poznała go na studiach wystarczająco dobrze by wiedzieć jak poważnie podchodzi do swoich obowiązków, a lata spędzone u boku Lamaisa zrobiły z niego wymarzonego nauczyciela i współpracownika. Pozostało jej tylko mocno zaciskać kciuki by się zgodził. Zdawała sobie jednak sprawę, że bez zgody Sofie, na którą prawdopodobnie nie miała nawet cienia szans, nie było o czym mówić. Nie zamierzała jednak już teraz szukać innego rozwiązania ani zastanawiać się co zrobi, gdy jej odmówi. Wszystko będzie dobrze. Poradzi sobie tak czy inaczej.
Wstała z ławki uświadamiając sobie jak jest już późno. Szybko zniknęła w zaułku by po chwili już biec w kierunku swojego mieszkania. Spodziewała się, że roześmiana Rose zaraz wpadnie w jej ramiona a Ron upaćkany jak tylko on potrafi podczas gotowania będzie robić jej wyrzuty, że tak długo jej zeszło.  Jednak otwierając drzwi nie słyszała żadnego dźwięku. Szybko weszła do kuchni po czym sprawdziła także pokoje a nawet łazienkę. Mieszkanie było puste. Po jej mężu i dziecku została tylko kartka na stole pokryta koślawym pismem. „Jesteśmy w Norze”.
Bardzo, ale to bardzo się cieszyła, że Rona nie ma w tym momencie obok niej, bo jak nic by go zabiła. Najpewniej udusiła, chociaż przychodziło jej do głowy także kilka zaklęć, które załatwiły by to nawet szybciej i nie kosztowały jej tyle wysiłku.
Prosiła go by spędził z Rose trochę czasu. Obiecał, że nie pojedzie do Nory. Obiecał, do cholery jasnej!
A ona głupia miała wyrzuty sumienia, że ukryła przed nim prawdę. Serio, było jej głupio. O jaka była naiwna.
Zanim złość zdążyła z niej wyparować wbiegła do kominka zgarniając po drodze garść proszku fiuu.
- Nora – krzyknęła i już po chwili wylądowała w zatłoczonym saloniku swoich teściów.
- Hermiona? No jesteś wreszcie! – Ron siedział na kanapie i grał ze swoim ojcem w szachy czarodziejów.
- Gdzie jest Rose? – była tak wściekła, że nie chciała nawet na niego patrzeć. Nie miała też zamiaru kłócić się z nim przy światkach.
- Bawi się z Jamesem i Albusem.
- A gdzie ty się włóczysz w sobotę? Dziecko głodne, nawet obiadu nie ugotowałaś – zszokowana otworzyła usta, ale nie była w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Nawet nie zauważyła kiedy Molly weszła do salonu, ale w życiu nie spodziewała się usłyszeć od niej aż tak przykrych słów. Jednak nie zdążyła jej odpowiedzieć, gdy Ron się odezwał.
- Mamo przecież Ci mówiłem, że ma spotkanie w sprawie pracy. Awans dostała.
- W sobotę? – prychnęła. – I co pewnie teraz już w ogóle nie będzie wracać do domu? To może Rose przeprowadzi się do Nory skoro was ciągle nie ma? – Stała przez chwilę opierając pięści na biodrach, po czym pokręciła głową i wróciła do kuchni.
- Nie będzie takiej potrzeby. Pracuję nad tym.
- Mama może mieć trochę racji. Chyba nie chcesz dać jej do tej mugolskiej szkoły dla dzieci?
Oczywiście musiał stanąć po stronie swojej mamusi. Mogła się tego spodziewać. Nie zmieniało to jednak faktu, że ta jego kolejna mała zdrada bolała niczym sztylet wbity w plecy. I nie potrafiła zrozumieć dlaczego ciągle jeszcze miała nadzieję, że kiedyś to ona będzie dla niego na pierwszym miejscu.
- To się nazywa przedszkole i jak będzie trzeba to tam pójdzie. Ale póki co pozwolono mi wybrać sobie zastępcę. Dzięki temu będę mogła wcześniej wracać do domu. – Starała się mówić spokojnie, chociaż przez to całe przesłuchanie para zaczynała jej już buchać uszami ze złości.
- Zastępcę? Słyszałem, że Katty MacAdams była pewna, że zostanie dyrektorem. Myślę, że by się nadawała – Harry, który do tej pory się nie odezwał, stwierdził, że atmosfera uspokoiła się na tyle by było bezpiecznie wyrazić swoje zdanie.
- To nie będzie Katty, ani nikt inny z naszego ministerstwa.
- Więc kto?
- Jedyna osoba, jaką znam, która się na to stanowisko nadaje. Ktoś z doświadczeniem, odpowiedzialny, sumienny i komu ufam na tyle by powierzyć mu część własnych obowiązków.
- O kim ty mówisz? – Ron zmarszczył brwi, opierając ręce na kolanach a ona aż się uśmiechnęła na tę nagłą okazję do zemsty. Nie w ten sposób chciała mu powiedzieć, ale nie umiała się w tym momencie powstrzymać.
- Spytałam dziś Draco czy zostanie moim zastępcą.
- Kogo? Malfoy’a? Chyba sobie żartujesz.
- Nie żartuję – Teraz to ona oparła dłonie na biodrach i z zaciętą miną patrzyła jak jej mąż zrywa się z kanapy i podchodzi do niej wymachując w jej kierunku wyciągniętym palcem.
- Nie zgadzam się. Napisz do niego, że się rozmyśliłaś. Nie będzie z tobą pracować.
- Nic takiego nie zrobię. Jeśli się nie zgodzi to w ogóle nie przyjmę tego awansu.
- Oszalałaś. To już lepiej byś w ogóle rzuciła pracę. Miałabyś chociaż czas dla dziecka.
- Zapomnij – Wycedziła przez zaciśnięte zęby już zmęczona tą rozmową. Chyba najwyższa pora by znalazła córkę i wróciła do domu, bo nie miała zamiaru zostawać tu dłużej niż było to konieczne.
- Ginny nie pracuje i jakoś nie narzeka.
- Bo Ginny co chwilę zachodzi w kolejną ciążę! -  Wściekła odwróciła się w kierunku wyjścia z salonu, gdzie napotkała zszokowane spojrzenie przyjaciółki. Nie wiedziała jak długo tam stała i ile słyszała, ale chyba wystarczająco długo, bo zaraz pokręciła lekko głową i znikła jej z pola widzenia.
- Cholera! Ginny zaczekaj. Nie to miałam na myśli. – Wybiegła za nią do kuchni, gdzie przy stole siedziała Rose razem z Jamesem i Albusem. Po Ginny nie było nawet śladu, a ona nie była w nastroju by przedłużać swój pobyt w Norze. Trudno, kiedy indziej wszystko jej wytłumaczy.  – Chodź Rose, idziemy do domu.
Na szczęście jej dziecko nie protestowało, chętnie wyciągając roczki by przytulić się do mamy. Hermiona wzięła córkę na ręce, tuląc ją mocno i nie odzywając się więcej do nikogo weszła prosto do kominka, by wrócić wreszcie do swojego mieszkania.

*
- Jesteś pewien, że chcesz się w to znów pakować? – Kończyli właśnie pierwszą kolejkę ognistej whisky, ale zamiast być coraz bliżej wspólnej decyzji, ich opinie coraz bardziej się różniły.
- Blaise…
- Sam pomyśl ile cię to kosztowało poprzednim razem. – Próbował tego argumentu kolejny raz, ale ani ten ani żaden inny nie zdawał się być wystarczającym powodem by odpuścić sobie ten idiotyczny pomysł z pracowaniem dla Granger.
- Teraz będzie inaczej. – Zabini nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Inaczej? Przyjrzał się blondwłosemu koledze, nie do końca wierząc w jego poczytalność.
- Jasne, że tak. Będzie dużo gorzej. – powiedział dopijając zawartość swojej szklaneczki. Nie łudził się jednak, że Draco weźmie sobie do serca jego dobre rady. Jeśli w grę wchodziła ciemnowłosa gryfonka o czekoladowych oczach logiczne myślenie automatycznie przestawało się u niego odzywać. Pokręcił głową przełykając gorycz porażki. Wydawało mu się, że po takim czasie jego przyjacielowi przejdzie już to całe zauroczenie, ale najwidoczniej nic z tego.
- Blaise, to tylko praca. Przecież nie zacznę się z nią umawiać. Oboje mamy rodziny, jesteśmy dorosłymi, odpowiedzialnymi ludźmi. Nic się nie wydarzy.
- Nie rozumiem po co pytasz o moje zdanie skoro jak widzę już podjąłeś decyzję.
- Jestem głupi co? – spytał bezmyślnie  obracając szklankę w ręce, o mało co nie wylewając jej zawartości.
- Taa. Ale nie przyjmuj się. Długo nie będziesz się męczyć. Sofie cię zamorduje jak tylko się dowie.
- A właśnie, nie mógłbyś ty jej powiedzieć?
Blaise roześmiał się na cały głos, jednak coś w spojrzeniu Malfoy’a mówiło mu, że nie do końca był to żart.
- Wiesz, zastanawiałem się czy się nie ożenić, ale jak widzę takie małżeństwa jak twoje czy Teo to od razu mi przechodzi.
- Bardzo śmieszne. Po prostu żadna cię nie chce…

3 komentarze:

  1. Już tak szybko koniec rozdziału?
    Albo ja za szybko czytam xD
    Czekałam na ich spotkanie, widać że ich do siebie ciągnie :D
    Oczywiście zgadzam się z Blaisem, będzie się działo, będzie zabawa xd
    Czekam na następny!
    Dużo weny! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj już tak niewiele rozdziałów zostało, że teraz w każdym będzie coś :D Właśnie siedzę i staram się uporządkować co nam jeszcze zostało.
      Jak myślisz jeszcze ich trochę po katować czy w miarę szybko pozbawić ich złudzeń co do tego czy to był dobry pomysł? :D
      Jestem bardzo ciekawa czy będzie się Wam podobać to co wymyśliłam :D
      :*

      Usuń
    2. Kuszące katowanie jest xd Ale zdam się na Twoją inwencję twórczą :D :*

      Usuń

Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger