I jest w końcu następny rozdział. Dużo spokojniejszy, wolniejszy, ale za to naładowany emocjami. Z resztą teraz chyba już każdy będzie emocjonujący. Z moich obliczeń wynika, że zostało ich jakieś 7-8 do końca. Uff
__________
- Masz pozdrowienia od Hermiony – powiedziała tak po prostu zupełnie nie zdając sobie sprawy jak te słowa wpłyną na jego i tak już naruszony spokój.
__________
- Masz pozdrowienia od Hermiony – powiedziała tak po prostu zupełnie nie zdając sobie sprawy jak te słowa wpłyną na jego i tak już naruszony spokój.
- Słucham? – Ręka, w której trzymał filiżankę kawy
niebezpiecznie zadrżała grożąc rozlaniem gorącego napoju. Odstawił ją więc na
stolik i przeniósł spojrzenie na siedzącą w sąsiednim fotelu matkę.
- Spotkałam ją jakiś tydzień temu…
Tydzień temu. Czuł jakby jeden brakujący element układanki
wskoczył na swoje miejsce. To wtedy do
niego zadzwoniła. Po blisko sześciu latach nieodzywania się. Przez ten czas o
niej nie myślał. Przynajmniej bardzo się starał. Upchnął ją i wszystko co jej
dotyczyło gdzieś głęboko z ciemnym zakamarku swojego umysłu i zamknął tam na
wszystkie spusty. A teraz przyjechał do
Londynu by się z nią spotkać. Zobaczyć twarzą w twarz, podczas gdy sama rozmowa
z nią przez telefon zburzyła wszystko to co budował przez lata. Wystarczyło, że
usłyszał dźwięk jej głosu, jej śmiech w słuchawce, by zalała go fala
niechcianym uczuć, uczuć, które był pewien, pochował wystarczająco głęboko, by
uwierzyć, że już nie istnieją. Nie był jednak pewien czy są one echem
przeszłości, czy może ich strumień znów wybuchnie pełną mocą, gdy tylko
znajdzie się obok niej.
Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż był na nią wściekły.
Tak bardzo wściekły, za to, że zraniła jego dumę i podeptała uczucia, gdy w
końcu odważył się wyznać co do niej czuje.
Nie był w stanie udawać nawet przed samym sobą, że się nie
bał tego spotkania oraz tego co z niego wyniknie. Jednocześnie jednak nie mógł
się już doczekać by znów zobaczyć jej piękne oczy i uśmiech przeznaczony tylko
da niego.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – dopiero teraz zorientował
się, że jego matka przez cały czas coś do niego mówiła.
- Tak, oczywiście. – Uniesiona brew i poirytowany uśmiech na
twarzy Narcyzy mówiły mu, że nie do końca uwierzyła w jego słowa. Jednak on nie
miał teraz czasu na tłumaczenie jej swojego zachowania. Nerwowo przeczesał
palcami starannie ułożone włosy, po czym wstał i zaczął zakładać leżącą na
oparciu marynarkę. – Mamo spieszę się.
Zajmiesz się Scorpiem?
- Oczywiście Draco. Niczym się nie przejmuj poradzimy sobie
– Nagłe poczucie winy wypełniło jego serce, gdy dotarła do niego nutka żalu w
głosie matki. Nie dane jej było do tej pory spędzić zbyt dużo czasu z jedynym
wnukiem. Kto wie, może to się bardzo szybko zmieni? Nie miał jednak teraz czasu
na wyrzuty sumienia. Jak tak dalej pójdzie to w końcu się spóźni. – Ale nie
powiedziałeś mi nawet dokąd się tak spieszysz!
- Wszystko ci powiem mamo, jak tylko będzie to coś pewnego.
*
Od jakichś dwudziestu minut stała przed lustrem wpatrując się w swoje odbicie i poprawiając
każdy element makijażu czy fryzury. Chciała wyglądać perfekcyjnie. W
profesjonalnym sensie oczywiście. Ich prywatna przeszłość nie miała w ogóle
znaczenia. To przynajmniej powtarzała sobie przez ostatni tydzień.
Chociaż właściwie czy to takie dziwne, że chciała dobrze
wyglądać na spotkaniu ze starym znajomym?
Okropnie się denerwowała. Zważywszy na okoliczności ich
ostatniego spotkania już na samą myśl, że za chwilę usiądzie z nim twarzą w
twarz pociły jej się dłonie. Przymknęła powieki oddychając głęboko by choć
trochę uspokoić rozszalałe serce. Jeszcze raz przejechała błyszczykiem po
ustach i poprawiła wisiorek zaglądający jej do głębokiego dekoltu białej
koszuli. Właśnie sety raz powtarzała sobie w myślach, że da radę i wszystko
będzie dobrze, gdy panującą w domu ciszę przerwał okropny krzyk jej dziecka.
Nie zastanawiając się ani chwili wybiegła z łazienki chcąc jak najszybciej znaleźć
się przy córce.
- Mama! - Zapłakana
Rose siedziała na podłodze i gdy tylko ją zobaczyła wyciągnęła do niej rączki.
- Co się stało? – spytała Rona tuląc kwilące dziecko.
- Upadła.
- Ale na co? Na głowę, rękę, pupę? Spadła z czegoś? Co się
stało? – Czy wszyscy faceci byli tak irytujący, czy to tylko domena jej męża?
Przecież doskonale wiedział o co go pyta, ale jak zwykle zamiast najkrótszą
drogą dotrzeć od razu do sedna to będzie ją teraz wyprowadzać z równowagi tymi
idiotycznymi półsłówkami. Pogłaskała córkę po główce próbując odgadnąć co też
może ją boleć. W tym momencie nie obchodziło jej nawet to, że mała gniecie jej
świeżo wyprasowaną koszulę a łzy zostawiają na niej mokre plamy. Spojrzała w
końcu na Rona, który wciąż siedział spokojnie na kanapie obłożony swoimi
papierami.
- Nie wiem. Nie widziałem – przyznał bez cienia skruchy, a w
niej odezwała się żądza mordu. To małe dziecko tęskni za wiecznie nieobecnym i
nieosiągalnym ojcem, a on nie jest w stanie jej przypilnować nawet przez parę
minut?
- Oczywiście, że nie widziałeś. Czy możesz na jeden dzień
zostawić te pieprzone dokumenty i pobawić się ze swoim dzieckiem? Wiesz, że
muszę wyjść i wolałabym przez ten czas nie zamartwiać się, czy zastanę ją żywą
po powrocie.
- Bardzo śmieszne. A gdzie ty w ogóle idziesz taka
wystrojona?
Nie powiedziała mu o niczym. Przynajmniej do tej pory. Ale
chyba nie było sensu dłużej tego odwlekać. Lepiej by dowiedział się od niej.
Usiadła na kanapie sadzając Rose na swoich kolanach.
- Andrews zaproponował mi swój stołek i…
- Co? Będziesz dyrektorem Departamentu Międzynarodowej
Współpracy Czarodziejów? Wow Hermiona gratulacje! Zawsze o tym marzyłaś. - Aż podskoczył z radości biorąc ją w ramiona a
jej mimowolnie na twarz wystąpił szeroki śmiech. – Ile ci zaproponowali? Może w
końcu zmienimy mieszkanie na większe?
- Spokojnie. Nie wiem. Jeszcze nie przyjęłam tej propozycji.
- Co?
- Dlatego właśnie mam dzisiaj to spotkanie. Muszę jeszcze
dogadać wszystkie warunki i …
Nie dokończyła. Nie chciała już teraz wyjawiać, że to o jej
warunki chodzi. W przeciwnym razie nigdy nie wypuścił by jej z domu na to
spotkanie.
- Och to idź już idź. I wyciągnij z nich ile się da.-
Odwrócił się w jej kierunku wyciągając ręce i zabierając jej dziecko. Przytulił
małą mocno do swojej piersi głaszcząc ją po główce i całując małe czółko. –
Niczym się nie przejmuj. Damy sobie radę.
- Pobaw się z nią trochę, dobrze? – powiedziała
łagodniejszym tonem głaskając plecki Rose. Nie lubiła się z nią rozstawać, ale
postanowiła żyć według zasady szczęśliwa, spełniona matka to szczęśliwe dziecko
i nie miała zamiaru się teraz z tego wycofywać. Sięgnęła po swoją różdżkę i
jednym machnięciem pozbyła się ze swojej koszuli zagnieceń oraz plam. Jeszcze
raz poprawiła jedwabny materiał wpuszczony w dopasowane czarne cygaretki, ale
zastygła w tej czynności, gdy przyszła jej do głowy pewna myśl. Podniosła głowę
na męża, patrząc na niego z lekką irytacją – Ale nie zabieraj jej do Nory.
Obiecaj mi, że to ty spędzisz z nią ten czas. Nie zejdzie mi długo. Maksymalnie
dwie godziny.
- Jasne. Zrobimy mamusi obiadek, co Rose? – Podrzucił
dziewczynkę do góry wywołując u niej głośny śmiech. Krótkie lśniące loki opadły
jej na plecki, gdy odchyliła główkę do tyłu otwierając szeroko buzię i ukazując
szereg białych ząbków.
- Niedługo wrócę – powiedziała całując
policzek córki. Już miała się odwrócić i odejść, gdy Ron złapał ją za łokieć i
przyciągnął do siebie. Złożył na jej ustach delikatny pocałunek, po czym
uśmiechnął się do niej tym niepewnym uśmiechem, który tak dobrze znała.
- Trzymamy kciuki – rzucił jeszcze, gdy założyła cienki
płaszczyk i sięgała do klamki.
Aż zrobiło jej się głupio, że nie powiedziała mu całej
prawdy. Może rzeczywiście była niesprawiedliwa i niepotrzebnie się go czepiała.
W końcu chyba nie był taki najgorszy.
Czy postąpiła zbyt impulsywnie dzwoniąc do Draco? Czy sama
sobie tylko wmawiała, że to tylko on może być odpowiedzią na jej prośby,
jedynym rozwiązaniem jej problemu?
Zamyślona aportowała się w
zaułku nieopodal kawiarni, w której mieli się spotkać. Skręciła za jej
róg kręcąc głową nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Nie, to nie był zły
pomysł, przecież przez cały tydzień roztrząsała wszelkie możliwe opcje i ta
wdawała jej się zdecydowanie najlepsza. Ron też to kiedyś zobaczy. Przyzna jej
rację. Na pewno.
O ile Draco w ogóle się zgodzi na jej szaloną propozycję. A
szanse na to nie są duże.
Draco... Przystanęła z ręką wyciągniętą w kierunku drzwi
wejściowych uświadamiając sobie, że przez to niespodziewanie miłe zachowanie
Rona zapomniała, że za chwilę spotka się z Nim.
Głęboko nabrała powietrza do płuc powoli wypuszczając je
ustami. Byli przyjaciółmi, nie ma się czego bać. A o balu po prostu musi
zapomnieć. Tak. On i tak na pewno już dawno o nim zapomniał. Prawda?
Uśmiechnęła się
gotowa na wszystko co miało się wydarzyć i otworzyła drzwi.
*
Od dobrych piętnastu minut siedział przy stoliku na uboczu
popijając pyszną kawę z pianką. Cieszył się, że udało mu się dotrzeć do Cafe
Loren przed nią. Chciał widzieć jak wchodzi, mieć chwilę na to by bezkarnie się
jej przyglądać. Stres powoli mijał. Pozostało tylko nerwowe oczekiwanie.
Pociągnął właśnie ostatni łyk kawy, gdy zauważył ją
przechodzącą wzdłuż witryny kawiarni. Zaśmiał się pod nosem, gdy zauważył jak
dziewczyna delikatnie kręci głową jakby prowadziła z kimś niemą dyskusję.
Kiedyś robiła to bardzo często, gdy nie wiedziała, że ktoś ją obserwuje.
Już miał wstać by wyjść jej naprzeciw, gdy zrobiła coś czego
się nie spodziewał. Zatrzymała się przed drzwiami, a w nim odezwała się panika,
że oto zaraz ucieknie i nie będzie mógł z nią nawet porozmawiać. Tak bardzo bał
się tego spotkania, a teraz uświadomił sobie ile ono dla niego znaczyło i jak
bardzo byłoby mu przykro, gdyby jednak do niego nie doszło. Z bijącym sercem
obserwował dziewczynę zagryzającą ze zdenerwowania wargę. Czy naprawdę
rozważała ucieczkę? A może po prostu bała się tego spotkania tak samo jak on?
Czy zależało jej na spotkaniu z nim tak samo jak jemu? Usiadł z powrotem na
swoim krześle śmiejąc się cicho z samego siebie. Oczywiście, że jej zależało,
ale z zupełnie innego powodu. Z tego co zdążyła mu powiedzieć liczyła na jego
pomoc. Nie chodziło jej wcale o niego. W końcu dla niej właściwie nic się nie
wydarzyło na balu. Jest po prostu starym znajomym. Przyjacielem ze studenckich
czasów. I tyle. Tym więc będzie. Nikim więcej.
Nie znaczyło to jednak, że nic nie czuł. Wręcz przeciwnie
czuł bardzo dużo patrząc na nią jak w końcu z uśmiechem otwiera drzwi i
poszukuje go pośród siedzących w kawiarni ludzi. Musiał mocno zagryźć wnętrze
policzka by zejść z powrotem na ziemię po tym jak rozpromieniła się na jego
widok. Od zawsze był mistrzem opanowania zakładając na twarz zimną maskę nie do
przebicia, a teraz musiał użyć prawie całej swojej silnej woli by do niej nie
podejść i nie porwać jej w ramiona. Ale ciężko było się dziwić, w końcu nie
widział jej prawie sześć lat. A do tego była piękna. Już od czasów szkoły
uważał ją za jedną z ładniejszych dziewczyn, ale teraz stała się naprawdę
piękną kobietą. Oszałamiała bijącym z niej naturalnym pięknem, którego mogły
jej pozazdrościć wszystkie kobiety pokroju Sofie, wierzące jedynie w moc
drogich kosmetyków.
Wstał, gdy podeszła do jego stolika i lekko objął
niezręcznie całując w policzek na powitanie.
- Cześć Draco – powiedziała z nieschodzący z jej twarzy
uśmiechem. Wydawało mu się, czy rzeczywiście ani na chwilę nie spuszczała z
niego wzroku? Pod naporem jej spojrzenia czuł, że zaczynają mu się pocić
dłonie.
- Cześć. Dobrze cię widzieć – powiedział, gdy już usiadła
naprzeciwko niego. Wyciągnęła ręce przed siebie i zaczęła palcem kreślić wzory
na białym obrusie. Teraz to on nie mógł oderwać od niej wzroku. Te same
roześmiane czekoladowe oczy, które raz po raz prześladowały go w snach, gładka
skóra delikatnie muśnięta makijażem. Swoje długie kasztanowe włosy upięła w
wysokiego koka co zapewne miało dodać jej powagi. Może gdyby bardzo się
postarał dostrzegłby w niej coś z surowości McGonagall, jednak na to znał ją
już chyba za dobrze. Do tego nie mógł przestać zerkać na jej odsłoniętą szyję,
którą raz po raz muskała swoimi długimi palcami, jakby w poszukiwaniu włosów.
Nerwowo pokręcił się na krześle walcząc z ogarniającą go
falą gorąca ostatecznie odgradzając się od niej założonymi na piersi rękami i
na tyle opanowaną miną na ile dał radę. Po chwili pełnej tylko trochę
niezręcznej ciszy kiwnął na kelnera.
– Czego się napijesz?
- Kawy.
- Poprosimy jeszcze o dwie białe kawy. – powiedział kelnerowi, a gdy znów zostali
sami zapytał – Tyle lat się nie widzieliśmy. Co u Ciebie słychać?
- Oj Draco nie wiem od czego zacząć – zachichotała
pocierając dłonią czoło. Po czym znów spojrzała mu prosto w oczy. – Mam
dwuletnią córeczkę, Rose. Mała łobuziara. Ty masz syna, prawda?
- Tak. Scorpius ma już cztery lata. To już mały mężczyzna.
Bardzo się cieszył na weekend w Londynie.
- Wziąłeś go ze sobą? – spytała podekscytowana jakby
spodziewała się, że chłopiec wyskoczy zaraz spod stoika.
- Tak. Nie lubię się z nim rozstawać. Poza tym moja mama nie
widuje go za często.
- Doskonale cię rozumiem. Sama robię wszystko by spędzać z
małą jak najwięcej czasu.
Przez chwilę przyglądała się jak kelner stawia na stoliku
ich filiżanki. Gdy tylko odszedł sięgnęła po swoją i upiła mały łyk rozkoszując
się jej pysznym kremowym smakiem.
- A co u Sofie? –
spytała niby od niechcenia, ale róż wstępujący na jej blade policzki zdradzał
zainteresowanie.
- Sofie pracuje. Jest w swoim żywiole. Ciągle jeździ po
całym świecie. – Draco odpowiedział krótko. Nie chciał opowiadać o żonie,
przynajmniej nie Hermionie.
- A ty? Słyszałam o Trenecie..
- Taa, nie spodziewałem się tego. Przeszłość znów mnie
dogoniła.
Wyglądał na tak podłamanego, że walczyła ze sobą czy nie
podejść do niego i go nie przytulić. Teraz gdy dziecięce rysy całkiem zatarły
się na jego męskiej twarzy sprawiał wrażenie jeszcze bardziej tajemniczego i
niedostępnego niż wcześniej. Nie stracił jednak nic ze swojej urody. Wręcz
przeciwnie, jeśli to możliwe, teraz był jeszcze przystojniejszy, a do tego
otaczała go aura spokoju i opanowania oraz pewności siebie. Znała go
wystarczająco dobrze by wiedzieć, że te chwilowe problemy są dla niego jedynie
kolejną przeszkodą do pokonania i jak zawsze wyjdzie z nich obronną ręką. Taki
po prostu był.
- I co teraz planujesz? Zostaniesz we Francji?
- Raczej nie. Jestem w trakcie rozmów z ministerstwem w
Stanach. Dla nich moja przeszłość nie ma aż takiego znaczenia.
- A nie wolałbyś wrócić do Londnu?
- Nie wiem co masz na myśli, ale nie wiem czy Anglia jest
gotowa na mój powrót. – Uśmiechnął się blado czując lekkie ukłucie żalu na
myśl, że prawdopodobnie nigdy nie będzie mu dane wrócić do kraju na stałe.
Jednak jej małe przesłuchanie zaczynało go bardzo intrygować.
- A jeśli ci powiem, że proponuję ci posadę zastępcy
dyrektora Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów? – Oparła łokcie
na blacie i złączyła dłonie czekając na jego reakcję. Przez chwilę przyglądał
jej się marszcząc brwi po czym otworzył usta i
bez słowa je zamknął. Przestraszyła się, że już teraz jej odmówi,
dlatego postanowiła nakłonić go by jeszcze dał jej szansę. – Ja wiem, masa
roboty, ale będziesz miał zapewnione elastyczne godziny pracy, duże biuro,
zadowalającą pensję, no i podobno dyrektor jest bardzo w porządku.
- Nie ma szans. Andrews nigdy się nie zgodzi mnie przyjąć.
- Już się zgodził. Ale to nie on jest teraz dyrektorem.
- Żartujesz? – Ta dziewczyna nigdy nie przestanie go
zaskakiwać. Dzwoni do niego z prośbą o pomoc w momencie, gdy sam jest na
życiowym zakręcie i wyciąga do niego rękę. Daje mu szansę nie tylko na powrót
do domu, ale także oczyszczenie swojego imienia, co znaczyło dla niego o niebo
więcej niż sama praca. Ciągle nie rozumiał jednak dlaczego ona przekazywała mu
tę ofertę i jak miało by to jej pomóc. Chyba, że… - Ty?
- Tak. – Uśmiechnęła się szeroko, ciesząc się, że tak szybko
sam na to wpadł. - Pod warunkiem, że mi pomożesz.
- Jesteś niesamowita. Ale do czego właściwe jestem ci
potrzebny?
- Czy to nie oczywiste? Zdaję sobie sprawę ile czasu spędza
się w pracy na tym stanowisku, a ja mam małe dziecko, z którym chciałabym jednak
spędzić trochę czasu. Długo biłam się z myślami czy ze wzglądu na Rose nie
powinnam od razu zrezygnować. Dlatego zgodziłam się, pod warunkiem, że będę
mogła sobie wybrać pełnoprawnego zastępcę. I znam tylko jedną osobę, która
mogłaby nim zostać. Bo kto zna się na tej pracy lepiej niż Ty? Poza tym już na
studiach świetnie nam się razem pracowało i
uczyło. Nikomu innemu tak nie ufam.
- Przemyślałaś to sobie. – Powiedział po chwili, a jego
myśli pędziły z zawrotną prędkością nie pozwalając mu się skupić. Czy to w
ogóle możliwe? Nie był w stanie uwierzyć własnym uszom. Z jednej strony ta
posada rozwiązywałaby mnóstwo jego problemów, z drugiej nie chciał nawet myśleć
ile nowych by generowała.
- Tak. Jeśli się zgodzisz to spadniesz mi z nieba. Ale wiem,
że chciałbyś być aurorem. Tego niestety nie jestem w stanie ci załatwić. –
Zaśmiała się próbując rozładować napiętą atmosferę. Wiedziała, że stawia go w
trudnej sytuacji zrzucając na niego taką bombę. Jednak nie wyobrażała sobie by
zrobić to przez telefon.
- I byłabyś moim szefem?
- Na papierze. Chyba, że masz lepsze propozycje. – I tu go
miała. Dobrze wiedział, że nie prędko dostanie jakąś ofertę pracy, jeśli w
ogóle. Nawet w Ameryce, bez referencji z Francji nie ma co liczyć na jakieś
wysokie stanowisko.
- I w ministerstwie naprawdę nie mają nic przeciwko temu bym
tam pracował? Nie mogę w to uwierzyć.
Hermiona sięgnęła po filiżankę, głównie po to by zająć czymś
ręce. Cóż nie będzie mu tego mówić, ale nikt w ministerstwie też nie bardzo
mógł w to uwierzyć. Kiedy powiedziała Andrewsowi, kogo wybrała na swojego
zastępcę myślał, że żartuje. Zajęło jej naprawdę sporo czasu przekonanie go, że
Draco jest idealną osobą na to stanowisko. A na koniec osobiście za niego
poręczyła, co ostatecznie przeważyło szalę.
- Pomyśl, mógłbyś wrócić do domu. Mama by się ucieszyła. Ale
oczywiście rozumiem, że musisz porozmawiać z Sofie.
- Tak, Sofie. Dasz mi chwilę na zastanowienie? To dla mnie
bardzo niespodziewane i… - Sam nie wiedział co ma jej w tym momencie
powiedzieć. Sofie? Jak miałby z nią porozmawiać na ten temat. Dla świętego
spokoju nie powiedział jej nawet dlaczego wybrali się ze Scorpiem do Londynu.
Jak miałby jej teraz zaproponować przeprowadzkę tu? Nie mówiąc już, że nigdy
nie lubiła Hermiony.
- Jasne.
- Wyobrażasz sobie te nagłówki w proroku? Hermiona Granger
szefową Draco Malfoya? – O mało nie parsknął śmiechem. Jego czystokrwiści
przodkowie przewracali by się w grobach. Co oczywiście było dla niego
argumentem na tak. Zajęło mu chwilę zanim zorientował się, że popełnił gafę.
Przecież Hermiona miała męża. Mógł go wymazać ze swojej pamięci, ignorować i
nienawidzić do woli, jednak nie zmieniło to faktu, że nie siedzi przed nim już
panna Granger. Postanowił się jak najszybciej poprawić. - Przepraszam, Weasley.
- Właściwie to Granger-Weasley.
- Słucham?
- Chyba nie sądziłeś, że zrezygnuję ze swojego nazwiska, co?
Uśmiechnęła się a on poczuł, że te wszystkie lata, gdy nie
utrzymywali ze sobą kontaktu nie mają żadnego znaczenia. Widział jak łatwo
byłoby im odbudować ich przyjaźń, jak szybko wróciliby na stare tory.
Przerażało go to a jednocześnie ekscytowało. Wiedział, że tym razem nie może
sobie pozwolić na żadne chwile słabości i jeśli zdecyduje się przyjąć jej
ofertę to i tak między nimi już nic nigdy nie będzie mogło się wydarzyć. Czy to
mogłoby się udać? Siedząc przed nią i patrząc w jej cudowne oczy sam nie był
pewien odpowiedzi, a jeśli miał podejść do tematu na serio to nie w jej
obecności.
- Super było cię zobaczyć – powiedział wstając od stolika i
podając jej płaszcz.
- Ciebie też. Ale mam nadzieję, że się zgodzisz i będziemy
się teraz często widywać.
- Daj mi kilka dni – poprosił, gdy wyszli już przed
kawiarnię. Mimo wszystko ciężko było mu się z nią rozstać. Ale i ona nie
wyglądała jakby chciała mu szybko uciec. Stała przed nim bawiąc się guzikiem
płaszcza czekając by to on odszedł pierwszy. Nie był jednak w stanie tego dla
niej zrobić.
- To czekam na wiadomość. Pa – powiedziała, gdy chwila ciszy
niebezpiecznie się przeciągnęła, po czym szybko przysunęła się do niego by
cmoknąć go w policzek i już jej nie było, pozostawiając po sobie jedynie
delikatny zapach perfum.
- Pa – odpowiedział szeptem, chociaż
wiedział, że i tak go nie usłyszy.
Powiedzieć, że jej propozycja była niespodziewana to
potworne niedopowiedzenie. Dostała awans i wykorzystała go by uratować mu dupę.
Tak to ona spadła mu z nieba a nie odwrotnie. Wiedział, że nie może podjąć tej
decyzji pod wpływem impulsu, bez dokładnego przemyślenia. Musiał porozmawiać z
Sofie, z mamą. Musiał się zastanowić, jak to wszystko miałoby wyglądać z
przeprowadzką i w ogóle. Czy Sofie zostałaby we Francji czy przeniosła się
razem z nimi, bo nie było mowy by zostawił Scorpia? Musiał przemyśleć tyle
spraw, ale obawiał się, że klamka już dawno zapadła. Dokładnie w chwili, gdy
Hermiona weszła do tej przeklętej kawiarni i uśmiechnęła się do niego.
Wiedział, że musi wrócić do domu, ale nie był jeszcze gotów
powiedzieć mamie o tym wszystkim. Wiedział, że i ona zrobi wszystko by wrócił
do Anglii. Teraz była tylko jedna osoba z którą mógł się spotkać, by na
spokojnie przyjrzeć się ofercie Hermiony. Musiał pogadać z Blaisem.
*
Po wyjściu z kawiarni skręciła za róg budynku, jednak nie
była jeszcze gotowa by wrócić do domu. Zamiast tego skierowała swoje kroki ku położonemu
nieopodal parkowi. Weszła przez szeroką bramę i usiadła na ławce otoczonej z
każdej strony budząca się do życia roślinnością. Westchnęła głęboko skupiając
wzrok na pączkach róży rosnących na pobliskim krzaku.
Powoli zaczynała dochodzić do siebie po tym intensywnym spotkaniu.
Nie spodziewała się, że tak ciężko będzie jej się przy nim skupić. Czy tak też
miałaby wyglądać ich wspólna praca? Miała nadzieję, że następnym razem będzie
już łatwiej, aż w końcu nauczą się znów być przyjaciółmi. Cieszyła się, że nie
było między nimi tej niezręczności, której się obawiała. W żaden sposób nie dał
jej też odczuć, że wydarzenia z balu czy rozłąka wpłynęła na sympatię oraz nić
porozumienia między nimi.
Wiedziała, że jest on jej jedyną nadzieją na pogodzenie
życia rodzinnego z wymarzoną pracą. Nikomu innemu nie byłaby w stanie tak
zaufać na tym stanowisku. Poznała go na studiach wystarczająco dobrze by
wiedzieć jak poważnie podchodzi do swoich obowiązków, a lata spędzone u boku
Lamaisa zrobiły z niego wymarzonego nauczyciela i współpracownika. Pozostało
jej tylko mocno zaciskać kciuki by się zgodził. Zdawała sobie jednak sprawę, że
bez zgody Sofie, na którą prawdopodobnie nie miała nawet cienia szans, nie było
o czym mówić. Nie zamierzała jednak już teraz szukać innego rozwiązania ani zastanawiać
się co zrobi, gdy jej odmówi. Wszystko będzie dobrze. Poradzi sobie tak czy
inaczej.
Wstała z ławki uświadamiając sobie jak jest już późno.
Szybko zniknęła w zaułku by po chwili już biec w kierunku swojego mieszkania.
Spodziewała się, że roześmiana Rose zaraz wpadnie w jej ramiona a Ron upaćkany
jak tylko on potrafi podczas gotowania będzie robić jej wyrzuty, że tak długo
jej zeszło. Jednak otwierając drzwi nie
słyszała żadnego dźwięku. Szybko weszła do kuchni po czym sprawdziła także
pokoje a nawet łazienkę. Mieszkanie było puste. Po jej mężu i dziecku została
tylko kartka na stole pokryta koślawym pismem. „Jesteśmy w Norze”.
Bardzo, ale to bardzo się cieszyła, że Rona nie ma w tym
momencie obok niej, bo jak nic by go zabiła. Najpewniej udusiła, chociaż
przychodziło jej do głowy także kilka zaklęć, które załatwiły by to nawet
szybciej i nie kosztowały jej tyle wysiłku.
Prosiła go by spędził z Rose trochę czasu. Obiecał, że nie
pojedzie do Nory. Obiecał, do cholery jasnej!
A ona głupia miała wyrzuty sumienia, że ukryła przed nim
prawdę. Serio, było jej głupio. O jaka była naiwna.
Zanim złość zdążyła z niej wyparować wbiegła do kominka
zgarniając po drodze garść proszku fiuu.
- Nora – krzyknęła i już po chwili wylądowała w zatłoczonym
saloniku swoich teściów.
- Hermiona? No jesteś wreszcie! – Ron siedział na kanapie i
grał ze swoim ojcem w szachy czarodziejów.
- Gdzie jest Rose? – była tak wściekła, że nie chciała nawet
na niego patrzeć. Nie miała też zamiaru kłócić się z nim przy światkach.
- Bawi się z Jamesem i Albusem.
- A gdzie ty się włóczysz w sobotę? Dziecko głodne, nawet
obiadu nie ugotowałaś – zszokowana otworzyła usta, ale nie była w stanie wydać
z siebie żadnego dźwięku. Nawet nie zauważyła kiedy Molly weszła do salonu, ale
w życiu nie spodziewała się usłyszeć od niej aż tak przykrych słów. Jednak nie
zdążyła jej odpowiedzieć, gdy Ron się odezwał.
- Mamo przecież Ci mówiłem, że ma spotkanie w sprawie pracy.
Awans dostała.
- W sobotę? – prychnęła. – I co pewnie teraz już w ogóle nie
będzie wracać do domu? To może Rose przeprowadzi się do Nory skoro was ciągle
nie ma? – Stała przez chwilę opierając pięści na biodrach, po czym pokręciła
głową i wróciła do kuchni.
- Nie będzie takiej potrzeby. Pracuję nad tym.
- Mama może mieć trochę racji. Chyba nie chcesz dać jej do
tej mugolskiej szkoły dla dzieci?
Oczywiście musiał stanąć po stronie swojej mamusi. Mogła się
tego spodziewać. Nie zmieniało to jednak faktu, że ta jego kolejna mała zdrada
bolała niczym sztylet wbity w plecy. I nie potrafiła zrozumieć dlaczego ciągle
jeszcze miała nadzieję, że kiedyś to ona będzie dla niego na pierwszym miejscu.
- To się nazywa przedszkole i jak będzie trzeba to tam
pójdzie. Ale póki co pozwolono mi wybrać sobie zastępcę. Dzięki temu będę mogła
wcześniej wracać do domu. – Starała się mówić spokojnie, chociaż przez to całe
przesłuchanie para zaczynała jej już buchać uszami ze złości.
- Zastępcę? Słyszałem, że Katty MacAdams była pewna, że
zostanie dyrektorem. Myślę, że by się nadawała – Harry, który do tej pory się
nie odezwał, stwierdził, że atmosfera uspokoiła się na tyle by było bezpiecznie
wyrazić swoje zdanie.
- To nie będzie Katty, ani nikt inny z naszego ministerstwa.
- Więc kto?
- Jedyna osoba, jaką znam, która się na to stanowisko
nadaje. Ktoś z doświadczeniem, odpowiedzialny, sumienny i komu ufam na tyle by
powierzyć mu część własnych obowiązków.
- O kim ty mówisz? – Ron zmarszczył brwi, opierając ręce na
kolanach a ona aż się uśmiechnęła na tę nagłą okazję do zemsty. Nie w ten
sposób chciała mu powiedzieć, ale nie umiała się w tym momencie powstrzymać.
- Spytałam dziś Draco czy zostanie moim zastępcą.
- Kogo? Malfoy’a? Chyba sobie żartujesz.
- Nie żartuję – Teraz to ona oparła dłonie na biodrach i z
zaciętą miną patrzyła jak jej mąż zrywa się z kanapy i podchodzi do niej
wymachując w jej kierunku wyciągniętym palcem.
- Nie zgadzam się. Napisz do niego, że się rozmyśliłaś. Nie
będzie z tobą pracować.
- Nic takiego nie zrobię. Jeśli się nie zgodzi to w ogóle
nie przyjmę tego awansu.
- Oszalałaś. To już lepiej byś w ogóle rzuciła pracę.
Miałabyś chociaż czas dla dziecka.
- Zapomnij – Wycedziła przez zaciśnięte zęby już zmęczona tą
rozmową. Chyba najwyższa pora by znalazła córkę i wróciła do domu, bo nie miała
zamiaru zostawać tu dłużej niż było to konieczne.
- Ginny nie pracuje i jakoś nie narzeka.
- Bo Ginny co chwilę zachodzi w kolejną ciążę! - Wściekła odwróciła się w kierunku wyjścia z
salonu, gdzie napotkała zszokowane spojrzenie przyjaciółki. Nie wiedziała jak
długo tam stała i ile słyszała, ale chyba wystarczająco długo, bo zaraz
pokręciła lekko głową i znikła jej z pola widzenia.
- Cholera! Ginny zaczekaj. Nie to miałam na myśli. –
Wybiegła za nią do kuchni, gdzie przy stole siedziała Rose razem z Jamesem i
Albusem. Po Ginny nie było nawet śladu, a ona nie była w nastroju by przedłużać
swój pobyt w Norze. Trudno, kiedy indziej wszystko jej wytłumaczy. – Chodź Rose, idziemy do domu.
Na szczęście jej dziecko nie protestowało, chętnie
wyciągając roczki by przytulić się do mamy. Hermiona wzięła córkę na ręce,
tuląc ją mocno i nie odzywając się więcej do nikogo weszła prosto do kominka,
by wrócić wreszcie do swojego mieszkania.
*
- Jesteś pewien, że chcesz się w to znów pakować? – Kończyli
właśnie pierwszą kolejkę ognistej whisky, ale zamiast być coraz bliżej wspólnej
decyzji, ich opinie coraz bardziej się różniły.
- Blaise…
- Sam pomyśl ile cię to kosztowało poprzednim razem. –
Próbował tego argumentu kolejny raz, ale ani ten ani żaden inny nie zdawał się
być wystarczającym powodem by odpuścić sobie ten idiotyczny pomysł z
pracowaniem dla Granger.
- Teraz będzie inaczej. – Zabini nie wytrzymał i parsknął
śmiechem. Inaczej? Przyjrzał się blondwłosemu koledze, nie do końca wierząc w
jego poczytalność.
- Jasne, że tak. Będzie dużo gorzej. – powiedział dopijając
zawartość swojej szklaneczki. Nie łudził się jednak, że Draco weźmie sobie do
serca jego dobre rady. Jeśli w grę wchodziła ciemnowłosa gryfonka o
czekoladowych oczach logiczne myślenie automatycznie przestawało się u niego
odzywać. Pokręcił głową przełykając gorycz porażki. Wydawało mu się, że po
takim czasie jego przyjacielowi przejdzie już to całe zauroczenie, ale
najwidoczniej nic z tego.
- Blaise, to tylko praca. Przecież nie zacznę się z nią
umawiać. Oboje mamy rodziny, jesteśmy dorosłymi, odpowiedzialnymi ludźmi. Nic
się nie wydarzy.
- Nie rozumiem po co pytasz o moje zdanie skoro jak widzę
już podjąłeś decyzję.
- Jestem głupi co? – spytał bezmyślnie obracając szklankę w ręce, o mało co nie
wylewając jej zawartości.
- Taa. Ale nie przyjmuj się. Długo
nie będziesz się męczyć. Sofie cię zamorduje jak tylko się dowie.
- A właśnie, nie mógłbyś ty jej powiedzieć?
Blaise roześmiał się na cały głos, jednak coś w spojrzeniu
Malfoy’a mówiło mu, że nie do końca był to żart.
- Wiesz, zastanawiałem się czy się nie ożenić, ale jak widzę
takie małżeństwa jak twoje czy Teo to od razu mi przechodzi.
- Bardzo śmieszne. Po prostu żadna cię nie chce…
Już tak szybko koniec rozdziału?
OdpowiedzUsuńAlbo ja za szybko czytam xD
Czekałam na ich spotkanie, widać że ich do siebie ciągnie :D
Oczywiście zgadzam się z Blaisem, będzie się działo, będzie zabawa xd
Czekam na następny!
Dużo weny! :*
Oj już tak niewiele rozdziałów zostało, że teraz w każdym będzie coś :D Właśnie siedzę i staram się uporządkować co nam jeszcze zostało.
UsuńJak myślisz jeszcze ich trochę po katować czy w miarę szybko pozbawić ich złudzeń co do tego czy to był dobry pomysł? :D
Jestem bardzo ciekawa czy będzie się Wam podobać to co wymyśliłam :D
:*
Kuszące katowanie jest xd Ale zdam się na Twoją inwencję twórczą :D :*
Usuń