środa, 18 lipca 2018

Rozdział 28 Na zawsze

Skończyłam. Dosłownie przed chwilą. Pewnie wiele rzeczy jest tu jeszcze do poprawy, nie wszystko jest tak jak chciałam, ale nie mam serca dłużej trzymać Was w niepewności.
Jak wiecie to już ostatni długi rozdział. Został nam tylko epilog i nadejdzie pora pożegnać się z tą historią ;) Ehh to cztery długie lata mojego życia...
Ale nie przedłużając... Mam nadzieję, że się Wam spodoba...

______________________

Hermiona z całych sił starała się skupić na „Najważniejszych zaklęciach XVI wieku”, które właśnie trzymała w prawej ręce, ale Draco skutecznie jej to uniemożliwiał. Kolejny raz spróbowała przeczytać akapit o okolicznościach stworzenia wieczystej przysięgi, lecz jej myśli wciąż odpływały w kierunku opierającego głowę o jej kolana chłopaka. Zrezygnowana opuściła książkę na oparcie kanapy i spojrzała na Draco, który właśnie skończył błądzić opuszkami palców po jej dłoni i przyłożył ją do swoich ust. Przymknęła oczy i uśmiechnęła się czując na skórze gorąco jego warg.
Nie sądziła, by mogła kiedykolwiek się do tego przyzwyczaić. Do tej potrzeby jego bliskości. Do tej pory nie wiedziała, że można się tak czuć.  Z każdą kolejną spędzoną razem chwilą coraz bardziej się od niego uzależniała. Był jej narkotykiem a każdy jego dotyk zostawiał na jej skórze jakiś znak, odciskał na niej niemożliwe do wywabienia piętno. Każdy skrawek jej ciała krzyczał o jego uwagę, bliskość, dotyk lub chociaż uśmiech. To uczucie było tak intensywne, że aż sprawiało ból. Przez trzydzieści lat swojego życia, długoletni związek z Ronem, małżeństwo nigdy nie czuła czegoś takiego. Tak jakby bycie z Draco sprawiało, że w końcu mogła odetchnąć pełną piersią, po raz pierwszy w życiu zaczerpnąć taką ilość powietrza jaka potrzebna jej była do prawidłowego funkcjonowania. Zupełnie jakby do tej pory trzymała głowę pod wodą nie zdając sobie z tego sprawy a teraz w końcu wypłynęła na powierzchnię.
Otworzyła oczy i przeniosła spojrzenie na dwójkę dzieci układającą właśnie mosty ze starych woluminów. Rose z podziwem i uwielbieniem dostosowywała się do wszystkich poleceń kolegi, a Scorpius ze szczerą troską pilnował, by dziewczynce nie stała się żadna krzywda. Ta łatwość z jaką odnaleźli w sobie nawzajem upragnionego towarzysza zabaw, wciąż wyciskała Hermionie łzy z oczu.
- Nie chcę byś tam wracała – cicho powiedział Draco, wciąż bawiąc się jej palcami, a ona wyrwana z rozmyślań nie do końca zrozumiała o co mu chodziło. Przecież nie mógł mieć na myśli jej powrotu do Rona. Sam przez ostatnie dwa tygodnie powtarzał jej, że nie powinna jeszcze podejmować żadnych drastycznych kroków.
- Ale… przecież mówiłeś…
- Wiem co mówiłem. Po prostu nie chcę byś do niego wracała. Chcę byś została tu, ze mną.
Przyglądała się jak jasne kosmyki jego włosów poruszają się po czole, gdy odwracał głowę nie pozwalając jej dostrzec wyrazu jego oczu. Westchnęła cicho opierając głowę o oparcie kanapy. Ta sytuacja była już wystarczająco skomplikowana i niezręczna, nie chciała jej jeszcze bardziej gmatwać.
- No nie wiem. Myślę, że miałeś trochę racji.
- Co? - Puścił jej dłoń i szybko się podniósł, siadając twarzą do niej. – Nie chcesz ze mną mieszkać?
Nie mogła znieść tej niepewności i strachu w jego pięknych oczach. Wyciągnęła dłoń i dotknęła jego policzka. Ledwo widoczny zarost przyjemnie drapał jej skórę, a w jej umyśle automatycznie odżyło wspomnienie jego dotyku na jej szyi. Uwielbiała dreszcze, które wtedy przebiegały przez jej ciało. Pokręciła delikatnie głową przymykając na chwilę oczy by odegnać te jakże rozpraszające myśli.
- Oczywiście, że chcę. I to bardzo. Ostatnie dwa tygodnie… ciężko mi opisać jak bardzo bym chciała by mogło tak być już zawsze.
- Więc o co chodzi?
Przełknęła ślinę czując jak rumienią się jej policzki pod ciężarem jego spojrzenia. Zwykły błękit jego tęczówek stawał się niezmierzoną głębią, gdy bił z niego wymieszany z nadzieją smutek. A podobno to za zmianą zdania u kobiet ciężko nadążyć. Czy sama teraz powinna tłumaczyć mu to co wbijał jej do głowy przez ostatnie dni?
- Draco, nie jesteśmy już na studiach. Jest jeszcze Ron i Sofie. Jak to sobie wyobrażasz? Wiedziałeś, że on kiedyś wróci z delegacji, a i twoja żona w końcu znów tu zajrzy. A ja nie chcę się czuć tak jak ostatnio.
- Wiem, wiem. Jeszcze raz cię za to przepraszam. Po prostu znam ją i wolałbym byście nie przebywały razem w tym samym pokoju. Zwłaszcza teraz, gdy już wie.
- No widzisz? Więc jak miałabym się tu wprowadzić.
Odłożyła książkę na stolik i oparła rękę na oparciu kanapy by się podnieść, lecz Draco jej na to nie pozwolił. Jak zwykł to ostatnio robić ujął jej brodę między kciuk i palec wskazujący kierując jej spojrzenie na swoją twarz.
- Coś wymyślę. – Uśmiechnął się delikatnie i przysunął się by złożyć na jej ustach słodki pocałunek. – Więc to nie chodzi o Rona?
Nie przestawało jej to zaskakiwać, jak ten zazwyczaj tryskający arogancją i pewnością siebie mężczyzna potrafił być zagubiony i niepewny, gdy w grę wchodziły uczucia. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, że ona naprawdę go kocha i ciągle czekał, aż przyzna, że to nieprawda. Dokładnie w tym momencie poczuła, że zrobi wszystko by w końcu się przekonał, że ona traktuje go tak samo poważnie jak on ją. W tej chwili pewnie byłaby w stanie poruszyć ziemią i niebem byle tylko odzyskał tę wiarę w siebie, którą zwykle emanował onieśmielając otoczenie i niemiłosiernie ją denerwując. To była jego nierozłączna część, bez której czuł się taki zagubiony.
- Dziś wszystko mu powiem. Nie mogę już z nim być. Nie teraz, gdy już wiem czego tak naprawdę mi potrzeba. Nie chcę go dłużej oszukiwać. Nie zasłużył na to.
Nie miała zamiaru zostawiać sobie Rona jako plan awaryjny na wypadek, gdyby nie znalazła sposobu by być z Draco. Już nie potrafiłaby z nim być. Ani z nim ani z nikim innym. Niezależnie od tego co się wydarzy nie było sensu dłużej trwać w czymś co i tak nigdy nie miało prawa się udać. Wiedziała, że to co zamierzała zrobić nie będzie łatwe, ale nie było innego wyjścia.
Miała nadzieję, że i jej mąż zdawał sobie sprawę z nieuchronności ich rozstania. Musiał zauważyć jak bardzo się od siebie oddalili. Jak niewiele jeszcze ich łączyło. Czy trwanie razem ze względu na dziecko nie wyrządzało mu jeszcze większej krzywdy? Jaki pożytek może mieć patrzenie na warczących na siebie rodziców?
Wiedziała, że nie będzie szczęśliwy i ciężko będzie mu zaakceptować to, że coś w ich życiu się skończy jednak nie widziała już sensu by przedłużać tą sytuację. Zwłaszcza, że już podjęła decyzję. Mimo wszystko denerwowała się, gdy stanęła z Rose przy drzwiach wyjściowych posiadłości Malfoy’ów. Nie chciała sprawiać Ronowi bólu, a wiedziała, że nim ten dzień się skończy złamie jego serce.
- Obiecaj, że wrócisz jeszcze dzisiaj. Już nigdy więcej nie chcę zasypiać sam – Draco wyszeptał jej do ucha tuląc ją na pożegnanie.
Kiwnęła tylko głową nie będąc w stanie złożyć mu żadnej obietnicy, a on odsunął się na tyle by móc ją pocałować, wkładając  w ten gest całą swoją miłość i strach, że już jej nie odzyska. Czy naprawdę myślał, że byłaby w stanie wrócić do męża jak gdyby nigdy nic?
- Kocham cię Draco – powiedziała tylko, łapiąc Rose za rękę i odwracając się w kierunku wyjścia. Była zbyt zdenerwowana, by myśleć o czymkolwiek innym niż rozmowa, która niedługo będzie musiała przeprowadzić. Westchnęła ciężko, gdy poczuła jego dłoń na ramieniu.
- Ej – wyszeptał, ponownie przyciągając ją do siebie. Blady uśmiech na jego twarzy działał kojąco, podobnie jak dotyk jego dłoni w jej włosach. – Nie bój się. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz na początku będzie ciężko, ale po wszystkim poczujesz niesamowitą ulgę.
Przytuliła go mocno, próbując przejąć trochę jego siły, po czym delikatnie się odsunęła, tracąc nagle całą odwagę.
- Idź. Będę tu na ciebie czekać – uśmiechnął się dodając jej otuchy, a później stał w drzwiach  patrząc za nią dopóki nie zniknęła mu z oczu.
Nie pozostało jej nic innego jak zrobić to na co czekała od ponad dwóch tygodni. A może nawet jeszcze dłużej. Nigdy nie chciała być jedną z tych dziewczyn, które kłamią i oszukują swojego partnera. Jej związek z Draco ciężko było nazwać romansem, jednak z perspektywy Rona, było to zapewne coś dużo gorszego. W końcu oddała innemu mężczyźnie coś więcej niż ciało, bo własne serce.
Nie miała wątpliwości co do tego, że Ron nie przyjmie lekko jej decyzji. By załagodzić jakoś sytuację, a może tylko po to by uciszyć choć odrobinę dręczące ją wyrzuty sumienia postanowiła ugotować mu jego ulubiony obiad. Specjalnie poszła do sklepu, by kupić świeże składniki na pikantne klopsiki w sosie paprykowym i dyniowy placek. Mieszając w garnku bulgoczący sos dotarło do niej, że nie pamiętała kiedy ostatnio czuła potrzebę by zrobić coś specjalnie dla męża. I to tylko po to by po prostu sprawić mu przyjemność. Tym razem naprawdę się postarała jednak niechciane myśli i rozterki wciąż napływały jej do głowy.
Nie mogła otrząsnąć się z wątpliwości czy przekreślanie tych wszystkich lat to dobra decyzja. Jednak w głębi serca dobrze wiedziała, że nie było sensu się dłużej oszukiwać, ich małżeństwa nie dało się uratować. Wiedziała to już od dawna. Właściwie nigdy nie powinna była za niego wychodzić. Ale teraz już za późno. Żadna ilość wylanych łez nie cofnie minionego czasu, nie naprawi błędów, które się popełniło. Teraz przyjdzie jej zapłacić za to, że nie rozpoznała prawdziwej miłości mimo, że miała ją na wyciągnięcie ręki. Skoczyła głową naprzód w coś czemu nie była w pełni oddana, w coś w co tak naprawdę nigdy nie wierzyła.
Gdy w końcu usłyszała zgrzyt zamka w drzwiach oznajmiający, że Ron wrócił do domu, serce waliło jej z nerwów z taką siłą, że bała się, że połamie jej żebra. Łapczywie wdychała powietrze czując drżenie na całym ciele. Szybko sięgnęła po szklankę, napełniła wodą i przystawiła do ust.
Odwróciła się w kierunku drzwi akurat w momencie, gdy Ron odstawił swoją walizkę i na nią spojrzał. Coś w jego spojrzeniu mówiło jej, że jej widok gotującej mu obiad to ostatnie co spodziewał się zastać po powrocie do domu. Nie mniej jednak uśmiechnął się do niej ciepło jakby właśnie wygrał na jakiejś loterii. Nie wiedziała co sobie pomyślał, ale zapewne nie mogło to być dalsze prawdy. Nie zamierzała go jednak jeszcze wyprowadzać z błędu. Przeciwnie. Chciała utrzymać go w jak najlepszym humorze.
- Co gotujesz? – spytał wchodząc do kuchni i obejmując ją w pasie. Zdążył pochylić się by pocałować ją w szyję, gdy go odepchnęła.
- Umyj ręce zaraz siadamy do stołu – powiedziała, gdy przyglądał się jej oczekując na wyjaśnienia. Jego niebieskie oczy, tak niepodobne do tych, w które wpatrywała się jeszcze parę godzin temu, przepełnione były niepokojem. Gdy odszedł odetchnęła z ulgą. To było strasznie dziwne, ale sama nie spodziewała się swojej reakcji na jego dotyk. I nawet nie chodziło o to, że nie chciała by ją dotknął. Po prostu jego dotyk stał się dla niej zupełnie obcy. Jakby przez te dwa tygodnie jej ciało zupełnie go zapomniało, wręcz wymazało z pamięci i tolerowało jedynie ciepło dłoni jednego mężczyzny.
Na szczęście, gdy usiedli w końcu do stołu Ron zdawał się nie pamiętać jej dziwnego zachowania. Na widok pysznie pachnącego jedzenia wrócił mu dobry humor. Jak zwykle zresztą. Z szerokim uśmiechem na twarzy nałożył sobie na talerz sporą porcję jedzenia i od razu zabrał się za posiłek. Hermiona nawet nie zauważyła kiedy zeszło z niej całe napięcie. Stres i zdenerwowanie ulatniały się z jej ciała z każdą kolejną minutą słuchania opowieści Rona o wydarzeniach minionych dwóch tygodni jego delegacji.
- I wtedy Harry zdecydował, że powinniśmy podzielić się na dwie drużyny i zaatakować z obu stron. Zgadnij kto dowodził drugą drużyną? – spytał z dumą, wymachując widelcem tak zamaszyście, że omal nie przewrócił szklanki z wodą.
- Ty? – spytała trochę z przekorą a trochę z podziwem. Wiedziała, że jej mąż nie był wybitnym aurorem. Tylko dzięki pomocy Harry’ego był w stanie tak wiele osiągnąć na polu zawodowym.
- Pewnie, że ja – powiedział próbując jednocześnie wepchnąć sobie do ust kawałek klopsika. Niestety ten w ostatnim momencie zsunął się z widelca i spadł na jego koszulę zostawiając na całej jej długości pomarańczowy ślad. – Cholera! – krzyknął widząc poniesione szkody. – To moja ulubiona koszula!
Zerwał się z krzesła i rzucił żonie pełne przerażenia spojrzenie. Ten autentyczny strach w jego oczach i to z tak trywialnego powodu to było dla Hermiony aż nadto. Ledwo powstrzymała się przed wybuchem śmiechu. Nie chciała jednak ranić jego uczuć. Nie teraz kiedy miała dla niego przyszykowaną bombę większego kalibru.
- Zdejmij to ją przepiorę  – westchnęła wstając od stołu i wyciągając rękę w jego kierunku. Właściwie nigdy nie lubił chodzić w koszulach, nie rozumiała więc skąd ta nagła panika. Ale skoro aż tak bardzo mu zależało….
Wzięła koszulę i poszła do łazienki, a gdy z niej wyszła kątem oka zauważyła, że Ron wciąż stoi przed otwartą szafą. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że zastygł ze świeżą koszulką w dłoni wpatrując się  w stojące w szafie walizki. Walizki, w które spakowała najpotrzebniejsze rzeczy dla siebie i Rose zaraz po przyjściu do domu. Hermiona bała się ruszyć, by nie zdradzić swojej obecności. Bała się nawet głośniej oddychać, bo oto całe rozluźnienie zniknęło niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wiedziała, że nadszedł czas na sedno tego całego obiadu. Jednak to nie tak miało wyglądać, nie w ten sposób miał się dowiedzieć, że z jej strony to koniec. Nie miała pojęcia jak długo tak stała wpatrując się w jego schowaną w cieniu szafy twarz. Nie wiedziała też kiedy zorientował się, że ona go obserwuje, bo gdy się odezwał, wciąż wpatrywał się w walizki, próbując poskładać do kupy sens, tego co widzi.
- Wybierasz się gdzieś? – spytał zaciskając wargi i przenosząc spojrzenie od walizek do jej bladej z niepokoju twarzy.
- Ron…
- Czy ty tu jeszcze w ogóle mieszkasz? – spytał spokojnie powoli podchodząc do niej krok po kroku nie spuszczając z niej wzroku. Zaskoczyło ją to jak szybko zrozumiał. Jakby wiedział, przeczuwał to od dawna i tylko czekał na moment, kiedy w końcu jego żona zdecyduje się go zostawić. Nie potrafiła zdecydować czy to dobrze czy źle. Jednak na tym etapie nie miało to już żadnego znaczenia.
- Nie, chyba nie – powiedziała szczerze kręcąc powoli głową i cofając się aż jej plecy dotknęły ściany. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie zaczynała się go bać. Zwłaszcza, gdy zacisnął dłoń w pięść tak, że aż zbielały mu kłykcie.
- Wiedziałem. Wiedziałem, że tak będzie odkąd ten pieprzony ślizgon wrócił do kraju i znów zaczął się przy tobie pałętać – krzyczał wymachując ręką, a ona podbiegła do niego próbując go uspokoić.
- Ron to nie tak, porozmawiajmy – prosiła kładąc mu dłonie na piersi.
- O czym ty chcesz rozmawiać? – krzyknął jej prosto w twarz odpychając jej dłonie. - Wszystko jest jasne. Ty naprawdę myślisz, że on cię traktuje poważnie? Że to jakaś pieprzona wielka miłość? Merlinie, ty jednak jesteś strasznie głupia! Pobawi się tobą chwilę dopóki nie dobierze ci się do majtek. A może już wskoczyłaś mu do łóżka, co?
Stał z wściekłością wpatrując się w jej twarz. Dyszał ciężko przytłoczony bólem, który rozrywał go od środka. Tak bardzo bał się, że ta chwila nadejdzie, chociaż prosił Merlina i wszystkie inne znane mu bóstwa by to nigdy nie nastąpiło. Nie wyobrażał sobie bez niej życia. Może nie byli jednym z tych cukierkowych, rozćwierkanych, wiecznie zakochanych w sobie małżeństw, ale przecież byli razem od tak dawna. Merlinie, byli małżeństwem, a z małżeństwa nie rezygnuje się ot tak po prostu, nie wychodzi się trzaskając drzwiami i zostawiając wszystko za sobą bez słowa wyjaśnienia. Dlatego nie potrafił zrozumieć jak po tym wszystkim mogła mu zrobić coś tak okropnego. Zranić go tak dogłębnie i zupełnie niezasłużenie. I to dla kogo? Dla tego mordercy? To przecież musiał być jakiś nieśmieszny żart. Jaka dziewczyna wolałaby tego mordercę będąc z  bohaterem wojennym?
- Przestań – prosiła Hermiona, ale on jej nie słuchał.
- Wystarczyło, że kiwnął palcem a ty już do niego poleciałaś jak jakaś zwykła dziwka. Jak jest? Chodzi o jego pieniądze, prawda?
W tym momencie nie wytrzymała. Nawet nie rejestrując tego co robi wyciągnęła rękę i z całej siły uderzyła go w policzek, aż zapiekła ją dłoń. Wiedziała, że będzie wściekły, ale nie podejrzewała nawet, że będzie aż tak bezwzględny. Nie miała zamiaru zostać tu ani chwili dłużej. Nie miała zamiaru tak stać i pozwalać się obrażać. W tym jednym momencie straciła dla niego to całe współczucie i żal, że im się nie udało. Zniknęły wszystkie ciepłe uczucia jakie kiedykolwiek do niego żywiła. Nawet po jej wyrzutach sumienia nie zostało ani śladu. Tego było już dla niej za dużo. Wyszła z pokoju i złapała przygotowane wcześniej walizki, ciesząc się, że wpadła na pomysł by się zawczasu spakować. Trudno, po resztę rzeczy będzie musiała przyjść później. Podeszła do córki, która wciąż przestraszona krzykami siedziała przy stole i wzięła ją na ręce.
- Chyba nie sądzisz, że pozwolę ci odejść? Zostaniesz tu, ze mną, gdzie twoje miejsce. Jesteś moją żoną i nie pozwolę robić z siebie jelenia…
Krzyczał jeszcze, gdy razem z dzieckiem zamykała za sobą drzwi, jednak nie słuchała już ani jednego jego słowa. Dopiero na zewnątrz przystanęła zastanawiając się co teraz począć. W pierwszym odruchu chciała od razu wrócić do Draco, ale wiedziała, że gdyby dowiedział się jak potraktował ją Ron, pewnie narobiłby sobie tylko kłopotów.
Musiała przycupnąć gdzieś, by w spokoju pomyśleć i ochłonąć. Potrzebowała miejsca pełnego ciepła, wsparcia, zrozumienia i bezwarunkowej miłości. Uniosła głowę do góry i żwawym krokiem ruszyła przed siebie, bo już wiedziała, gdzie spędzi tę noc.
- Hermiona?
Ledwo otworzyła drzwi do domu rodziców, a już w małym przedpokoju przywitało ją zatroskane spojrzenie mamy. Nie udało jej się także ukryć ziejącego z jej głosu zaskoczenia. Jednak na widok wnuczki szybko przybrała na usta szczery uśmiech i rozłożyła szeroko ręce by przytulić dziewczynkę. Hermiona doskonale zdawała sobie sprawę, że jej mama tak szybko tego nie odpuści. Była jej jednak wdzięczna, że nie kazała jej już w tej chwili niczego tłumaczyć. Że jak zwykle pozwoli jej samej dojrzeć do decyzji, kiedy się otworzyć i podzielić z nimi swoimi zmartwieniami. Jej rodzice nie należeli do osób wymuszających zeznania, nie przepytywali ani nie przypierali rozmówcy do muru. Czekali, aż Hermiona będzie gotowa porozmawiać.
To jednak z wielu cech, które w nich kochała. Dlatego kiedy położyła Rose spać zeszła po ciuchu po schodach by dołączyć do siedzących w salonie rodziców. Stanęła w progu i przez chwilę przyglądała się im jak przytuleni do siebie oglądają wyświetlany w telewizji film.
Nigdy nie pragnęła bogactwa, ani sławy. Zawsze marzyła tylko o tym. By mieć przy swoim boku kogoś takiego, z kim będzie można ramię w ramię przejść przez to życie. Nie oczekiwała szalonej miłości, ale takiej, która przetrwa próbę czasu, która będzie tak samo mocna po latach razem, co na samym początku wspólnej drogi.
A teraz gdzie właściwie jest? Gdzieś w rozkroku między nieudanym, przekreślonym właśnie małżeństwem, a związkiem, który może nigdy nie mieć prawa na dobre się zacząć. Nigdy bardziej nie wątpiła w słuszność własnych decyzji niż tej chwili. A co jeśli popełnia największy błąd swojego życia? Nie żeby miała jeszcze jakąś drogę powrotu.
Zrobiła krok w kierunku kanapy przez nieuwagę nadeptując na lekko poluzowaną, skrzypiącą klepkę, której pisk zwrócił uwagę jej rodziców. Szybko odsunęli się od siebie robiąc jej miejsce między sobą i ściszając telewizor, gdy tyko zapadła się w miękki materiał kanapy.
- Odeszłam od Rona – powiedziała cicho, nieswoim pustym głosem. Nie wiedziała czego się spodziewała ale na pewno nie ciszy, która potem nastąpiła. Czy i oni zaczęli mieć wątpliwości, czy będą nią rozczarowani? W końcu nigdy nie pochwalali rozwodów. Dla nich ślub był raz na całe życie. Z resztą ona też do niedawna w to wierzyła.
Podniosła głowę szukając w ich twarzach oznak dezaprobaty, ale nic takiego z nich nie wyczytała. W ich oczach czaił się jedynie smutek.
- Powiedzcie mi czy dobrze robię.
- Skarbie, wiesz… - zaczął jej ojciec, ale przerwało mu karcące spojrzenie żony. Mogła się domyślić, że spodziewali się takiej sytuacji i zdążyli ją już nawet przedyskutować.
- Kochanie nie możemy ci powiedzieć, czy robisz dobrze czy źle – powiedziała jej mama drżącym z przejęcia głosem. – Sama musisz słuchać tego co podpowiada ci rozum i serce. Kochanie to twoje życie i nikt niestety nie może ci powiedzieć jak i z kim masz je przeżyć.
Leżąca na jej ramieniu dłoń mamy przesunęła się na jej plecy i zaczęła je delikatnie głaskać.
- My możemy ci tylko powiedzieć, że przez ostatnie lata zmieniłaś się w smutniejszą wersję samej siebie. Zawsze byłaś radosna, odważna i przebojowa, a teraz stałaś się cieniem osoby, którą byłaś. Jakby coś wyssało z ciebie wolę życia. Nie mówię, że to wina Rona, ale przy Draco odzyskujesz ten radosny błysk w oku.
Hermiona smutno pokiwała głową. Cieszyła ją świadomość, że rodzice podzielają jej zdanie, ale ciągle nie była pewna, czy powinna aż tak drastycznie mieszać w swoim życiu.
- Nie bój się zmian Skarbie – ciepła dłoń jej ojca dotknęła jej kolana. – Zwłaszcza tych na lepsze.
Uśmiechnęła się widząc jak tata puszcza jej oczko i mocno oboje przytuliła. Nie potrzebowali nic więcej mówić, wiedziała, że wesprą każdą jej decyzję. To było cudowne uczucie, ta pewność, że co by się nie działo, tych dwoje ukochanych jej ludzi zawsze stanie u jej boku broniąc jej przed całym złem świata.
- Chyba Ron nie przyjął tego najlepiej, co? – spytał jej ojciec ledwo powstrzymując uśmiech satysfakcji pchający się siłą na jego usta. Zupełnie niespodziewane i jej poprawił się humor i mimo, że nie minęło zbyt wiele czasu, już potrafiła śmiać się z tej całej niewesołej sytuacji.
- Mało powiedziane.
- Nie przejmuj się. Kiedyś to zrozumie – powiedział zarzucając rękę na oparcie kanapy i sięgając po pilota. Nie wiedziała, czy to miał być sygnał dla niej by poszła, ale było jej tu tak dobrze z nimi, że nie miała zamiaru wracać do pustej sypialni, gdzie oprócz śpiącej córki czekały na nią tylko godziny kłębiących się myśli i nie dających spać wątpliwości.
- Nie idziesz jeszcze spać? – spytała mama, kiedy Hermiona sięgnęła po koc i zaczęła nim przykrywać ich nogi.
- Nie. Wolałabym zostać tu z wami, jeśli mogę, oczywiście.
Uśmiech na twarzy jej matki wystarczył za tysiąc słów. Może i Hermiona miała już trzydzieści lat, ale dla swoich rodziców zawsze będzie małą dziewczynką. Nigdy nie będą w stanie wystarczająco się nią nacieszyć, dlatego bardzo cenili te momenty bliskości.
Następnego ranka Hermiona nie mogła się doczekać, aż wróci do Draco i powie mu, że Ron już o wszystkim wie. Nie miała zamiaru zbytnio wdawać się w szczegóły. Najważniejsze było to, że w końcu nikogo nie oszukiwali. Wszyscy najbardziej zainteresowani wiedzieli już, co do siebie czują i że zrobią wszystko by o to uczucie zawalczyć. Może teraz, gdy ciężar wyrzutów sumienia będzie mógł w końcu zelżeć łatwiej będzie im nakierować nową energię na odszukanie niezbędnej dla nich informacji.
Ze zdenerwowania nie była w stanie nawet wcisnąć w siebie śniadania. Cierpliwie poczekała, aż Rose skończy swoje płatki z mlekiem i już niemal wybiegły z domu jej rodziców.
Nie spodziewała się takich tłumów ludzi w Londynie w niedzielny poranek. Zdziwiona przeciskała się przez spacerujących ludzi mocno ściskając dłoń córki i zmierzając w kierunku najbliższej stacji metra. Rose była za mała na aportację, dlatego zdecydowała się skorzystać z mugolskiego środka transportu, ciesząc się, że jest on na tyle dobrze rozwinięty, że podróż mimo wszystko nie zajmie jej zbyt wiele czasu.
Jednak gdy zamknęły się za nią drzwi Malfoy Manor nawet nie czekała by zdjąć z nóg buty, tylko pobiegła do salonu. Ale w środku zastała tylko Narcyzę ze Scorpiusem.
- Dzień dobry – przywitała się z panią domu z uśmiechem kiwając jej głową na biegnącą do zabawek córeczkę. – Draco jeszcze jest na górze?
Spytała i nie czekając na odpowiedź odwróciła się by jak najszybciej pokonać ponad dwadzieścia stopni dzielących ją od pierwszego piętra. Uśmiechnęła się na myśl, że będą mogli bez świadków cieszyć się tym drobnym krokiem naprzód w ich związku. Podbiegła do pokoju, w którym ostatnio bardzo często miała okazję przebywać i od razu sięgnęła do klamki.
Otworzyła drzwi i zamarła w miejscu. Oddech uwiązł jej w gardle i najchętniej odwróciła by się na pięcie i wyszła, gdyby nogi nie odmówiły jej posłuszeństwa. Czy to w ogóle był właściwy pokój? Nie wierzyła w to, chociaż zwinięta na podłodze zielona jedwabna narzuta z wyhaftowanym srebrnym smokiem skutecznie nadszarpywała to przekonanie. Reszta pokoju włącznie z miękkim zielonym dywanem i rzeźbionym łożem z czterema kolumienkami też wyglądały tak jak zwykle. Co więc do diabła w środku robiła niekompletnie ubrana Sofie?
Nigdy nie wyobrażała ich sobie razem. Draco i Sofie. Nie dlatego, że o tym nie myślała, ale dlatego, że było to dla niej zbyt bolesne. Już sam widok tej szczupłej, eleganckiej dziewczyny u boku Draco powodował, że zalewała ją fala szalonej zazdrości, a fakt, że on mógłby ją całować czy dotykać… Dopiero teraz zrozumiała dlaczego Draco nie chciał by wracała do mieszkania, w którym mieszkała z Ronem.  Musiał się czuć podobnie. Jednak jej daleko było do idealnej Francuzki. Zawsze zazdrościła jej urody, figury i sposobu w jaki umiała zadbać o swój wygląd. Ona sama mimo zamiłowania do nauki nigdy do końca nie opanowała sztuki makijażu ostatecznie z konieczności stawiając na naturalność. Nigdy także specjalnie nie interesowała się modą. Miała w szafie kilka klasycznych sukienek, ale przede wszystkim królowały tam jeansy. Przy Sofie wyglądała jak Kopciuszek przy prawdziwej królewnie… lub fantazji erotycznej większości populacji tego globu, zwłaszcza, gdy tak jak teraz ubrana była jedynie w cieniutką koronkową czerwoną koszulkę nocną.
- Już wróciłeś? – spytała z nutką rozbawienia w głosie odwracając się w kierunku drzwi i robiąc zaskoczoną minę na jej widok. Gdy teatralnym gestem sięgnęła po leżący na podłodze szlafroczek, próbując się nim okryć, Hermiona odzyskała zdolność mówienia.
- Co ty tu robisz? – spytała niemal szeptem.
- Ja? Ja tu mieszkam. Co TY tu robisz? – odpowiedziała Sofie z pogardą wypisaną na twarzy siadając na wciąż nie pościelonym łóżku.
- Ja… - zaczęła Hermiona, ale w jej głowie zapanowała pustka. Dopiero teraz zwróciła uwagę na sposób w jaki ułożyła się leżąca na podłodze narzuta, jakby była zrzucona w pośpiechu, na zmięte prześcieradło i rozrzucone po łóżku poduszki. Jeśli dodać do tego ubiór dziewczyny…
Hermiona poczuła przeraźliwe zimno rozchodzące się po ciele wprawiając jej ręce w drżenie, co w zaskakujący sposób kontrastowało z narastającym w jej wnętrzu ogniem. Co tu się właściwie wydarzyło? Czy to możliwe, że oni…?
- Ty głupiutka dziewczyno! Chyba nie myślałaś, że ty i Draco kiedyś będziecie razem, co? – Sofie zaśmiała się sztucznie potrząsając przy okazji głową i przeczesując palcami krótkie czarne włosy. – Nie wiem czy już zdążył ci powiedzieć, ale on mnie nie zostawi. Nigdy. Zawsze będzie moim mężem, więc równie dobrze możesz sobie odpuścić i dać nam spokój.
Otworzyła usta z zamiarem, by jej odpowiedzieć, że to się jeszcze okaże, wciąż myśląc jakie to by było cudowne uczucie by tak wyszarpać jej te czarne kłaki z głowy. Może właśnie dlatego tak bardzo się zdziwiła słysząc swój własny głos…
- Tu spałaś?
- Oczywiście. A gdzie miałam spać? Jak sama wiesz, kobieta ma swoje potrzeby… - odpowiedziała sugestywnie mrużąc oczy i błądząc rękami po białym materiale prześcieradła. Dopiero, gdy sięgnęła po leżący na poduszce materiał, zwróciła na niego uwagę.
W tym momencie Hermiona przestała oddychać, a może to tlen wyparował z powietrza krążącego po tym pokoju, bo dziewczyna czuła, że zaczyna się dusić.
Rozpoznałaby tę koszulkę wszędzie. Czarny materiał z nadrukowanym na środku złotym zniczem to ulubiona koszulka Draco. Ostatnio często w niej sypiał. Przynajmniej spał w niej dwie noce temu. Wiedziała bo była wtedy z nim…
Świadomość, że on spędził tę noc z żoną… Coś w niej pękło. Poczuła, że jej nogi w końcu odkleiły się od podłogi i mogła już nimi poruszać. Nie mówiąc już ani słowa więcej po prostu wybiegła z pokoju i zaczęła zbiegać ze schodów pokonując po dwa stopnie na raz. Musiała wyjść z tego domu. Natychmiast!
W uszach wciąż pobrzmiewał jej śmiech Sofie, gdy dotarła na parter.
- Hermiona? – usłyszała głos Draco, który wychodził właśnie z jadalni, ale nawet na niego nie spojrzała. Cieszyła się, że Rose bawiła się w drugim pokoju niczego nieświadoma, bo nie byłaby w tym momencie w stanie udawać przed córką, że wszystko jest w porządku. Nie zwalniając kroku przebiegła przez hol i wybiegła z domu nie oglądając się za siebie.
Zdążyła już dobiec do głównej bramy, gdy poczuła ucisk jego palców na swoim ramieniu.
- Poczekaj! Co się stało?
Natychmiast odepchnęła jego rękę. Nie mogła znieść jego dotyku. Podniosła głowę by napotkać jego zatroskane spojrzenie. Poczuła narastające w żołądku mdłości. Czy to możliwe by tak szybko znudziło go czekanie na przeniesienie ich miłości na wyższy, cielesny poziom? Sam powiedział, że nie chce spać sam. Musiał pocieszyć się w ramionach żony? Zakryła usta dłonią czując podchodzącą jej do gardła żółć. Całe szczęście, że nie zjadła dzisiaj śniadania, bo jak nic właśnie by wymiotowała.
Przez te ostatnie tygodnie stał się jej tak bardzo bliski, że na samą myśl o tym, że to wszystko miałoby się teraz skończyć ogarniała ją panika. Jednak świadomość, że mógłby być z kimś innym niż ona, po tych wszystkich obietnicach, planach na przyszłość, zapewnieniach o miłości budziła w niej czystą wściekłość.
- Spałeś z nią? – chciała wykrzyczeć mu w twarz, ale dławiące ją łzy za bardzo zniekształciły jej głos.
- Co? Ja… Nie. Oczywiście, że nie! – Znów wyciągnął rękę w jej kierunku, jednak nie dała się nabrać na jego zdezorientowaną minę. Głośno odchrząknęła pozbywając się chrypy, tak, by teraz jej głos był czysty i wyraźny.
- Kłamiesz – rzuciła pewnie, mrużąc oczy i zaciskając mocno szczękę. Przez chwilę nie odpowiadał, więc odwróciła się od niego, nie mogąc znieść jego obecności.
- Mówię prawdę - wysyczał wyraźnie coraz bardziej wyprowadzony z równowagi, ale nie próbował już jej dotykać. Sama obróciła się i zaczęła dźgać go w pierś wyciągniętym palcem.
- To ciekawe bo Sofie mówi coś innego - powiedziała głośniej niż zamierzała.
- Ah no skoro Sofie tak powiedziała to pewnie tak właśnie było. - On także przestał się już powstrzymywać przed krzykiem. Ta cała sytuacja zadziałała na niego jak płachta na byka, ale ona zdawała się nie zwracać na to uwagi.  – Zapomniałem, że jesteście teraz pieprzonymi najlepszymi przyjaciółkami.
- Po prostu powiedz prawdę.
- Przecież mówię! Co? A może tak właśnie byłoby ci wygodniej co? Byłoby ci łatwiej wrócić do swojego dawnego życia. Bo przecież postanowiłaś jednak zostać z tą swoją imitacją męża, prawda? – Podszedł do niej na tyle blisko, że wyraźnie widziała gromy w jego błękitnych oczach. Nie bała się go, raczej zdziwił ją taki obrót sytuacji.
- Co?
- No powiedz. Może to ty spędziłaś upojną noc w ramionach tej niedorajdy i dlatego nie miałaś nawet czasu by odpisać na moje wiadomości?
Zrobiła krok w tył zastanawiając się jak to się stało, że z atakującego stała się ofiarą. Przecież to on miał się tłumaczyć a teraz to ona stoi tu plącząc się podczas, gdy Draco nie daje jej dojść do słowa.
- Pisałeś do mnie? – Nie mogła zrozumieć o co właściwie się kłócą – o Sofie czy o Rona? Była tak zaaferowana tym wszystkim co się działo, że nawet nie spojrzała na telefon odkąd opuściła dom Draco blisko dobę temu. Odruchowo sięgnęła do torebki by sprawdzić czy chłopak mówił prawdę, jednak nie zdążyła jej nawet otworzyć, gdy dotarł do niej żal i ból w głosie chłopaka.
- Och byliście tak bardzo sobą zajęci, że nawet nie zauważyłaś?
- Spędziłam noc u moich rodziców, palancie. Ron tak mnie wykurzył, że nie dotrwałam nawet do końca obiadu tylko zabrałam Rose i wyszłam – powiedziała w końcu, próbując rozwiązać chociaż jedno nieporozumienie z tego całego chaosu. Czy on naprawdę myślał, że mogłaby zostać z Ronem? Że mogłaby po ostatnich dwóch tygodniach tak po prostu bez słowa z niego zrezygnować?
- Naprawdę?
- Możesz zadzwonić do moich rodziców i spytać. Wypłakiwałam im się w mankiet, bo nie chciałam byś narobił sobie kłopotów broniąc mojej godności. – Znów zaczęła na niego krzyczeć. Wkurzył ją ten brak wiary. Po co w ogóle były te wszystkie ich obietnice i zapewnienia skoro on w ogóle jej nie ufał? Jak miałoby wyglądać ich wspólne życie skoro już teraz jest w stanie zakwestionować jej motywy, wiarygodność jej słów? Czy zamierzał trzymać ją pod kloszem tak by znał jej każdy krok?
Podszedł bliżej i złapał ją za ramiona, lecz tym razem się nie wyrywała.
- Naprawdę byłaś u rodziców? Nie rozmyśliłaś się? – spytał z wyraźną ulgą w głosie wpatrując się uważnie w jej oczy.
- Naprawdę. Nie wrócę do niego. Dlatego właśnie przyszłam tak rano by ci to powiedzieć. Ron to skończony rozdział. Mógłbyś w to w końcu uwierzyć. – Westchnęła przewracając oczami, a Draco znów zrobił krok w tył wyciągając ręce do góry i kładąc dłonie na głowie. Mocno wciągnął powietrze i szybko je wypuścił. Po czym powoli przybliżył się do niej z nieśmiałym uśmiechem na twarzy.
- A ty nie spałeś ze swoją żoną?  - postanowiła spytać wstrzymując oddech, zanim znów znajdzie się pod jego urokiem.
- Nie. Spałem w pokoju gościnnym. A właściwie to w twoim pokoju. – Wyciągnął rękę by delikatnie pogłaskać jej policzek, a ona poczuła, że jej serce znów zaczyna bić, świat znów nabierał sensu i kolorów. - Nic nie mogłem zrobić. Wiesz, że nie mogę jej wyrzucić. Ale jak tylko złamiemy tę przeklętą przysięgę to obiecuje, że jej więcej nie zobaczysz...
- Nie mów tak. To matka twojego dziecka. Jakoś nauczę się ją tolerować. Chociaż będzie to trudne. Byłoby mi łatwiej gdybym to ja była twoją żoną... – powiedziała zamykając na chwilę oczy i czekając aż całe te nagromadzone w niej emocje przycichną. Tak bardzo by chciała w końcu zacząć normalne, spokojne, wspólne życie, a nie wiecznie drżeć o to czy istnieje przed nimi w ogóle jakaś wspólna przyszłość.
- Będziesz, już niedługo - powiedział schylając się i mocno całując jej usta. Przyjęła go chętnie, od razu wyginając usta w uśmiechu. To zadziwiające jak szybko przeszli od kłótni do zgody, od podejrzeń o zdradę do tego namiętnego pocałunku.
- Chyba mamy za sobą pierwszą kłótnię – zauważyła opierając o niego swoje czoło.
- Tak i to tylko dlatego ze jesteś o mnie taka zazdrosna – wszeptał jej do ucha i otaczając ramionami jej drobną sylwetkę. Przytuliła go mocno kładąc głowę w zagłębieniu jego szyi. Potrzebowała tego. Tej chwili czułości by ukoić zszarpane nerwy. By zaszyć tę dziurę w sercu, którą wyryły słowa Sofie.
- Chyba ty…
- Nie martw się – powiedział zakładając jej włosy za ucho i delikatnie całując w szyję. - Ta twoja zazdrość bardzo mnie kreci - mocno przywarł do jej warg jednocześnie z całych sił ją do siebie przyciskając. Kiedy wcisnął rękę w jej spodnie i uszczypnął pośladek odskoczyła.
- Chyba wystarczy. Jeszcze mi się przydasz żywy. – Hermiona wyciągnęła rękę i oparła ją o jego klatkę piersiową wymuszając dystans między nimi.
- Chodź nakarmię cię moja zazdrośnico.
Objął jej ramiona i poprowadził do domu. Teraz, gdy poziom adrenaliny w jej krwi spadł do odpowiedniego poziomu Hermiona poczuła, że jest niesamowicie głodna. Usiadła do wciąż zastawionego stołu w jadalni i na jej talerzu od razu wylądowały dwa jajka sadzone na boczku. Nie, nie była jedną z tych przesadnie dbających o figurę dziewczyn, co było kolejną cechą, którą Draco w niej uwielbiał.
Właśnie przełykała ostatni kęs chleba, gdy do jadalni weszła Narcyza. Jak na arystokratkę przystało, nie skomentowała ani słowem krzyków przed jej domem, co więcej nie dała w ogóle po sobie poznać, że jest ich świadoma. Jedyne co pozwalało im wierzyć, że jednak wie co się wydarzyło, to uśmiech, który tak bardzo starała się ukryć. Usiadła do stołu i narzuciła na kolana wykrochmaloną, białą serwetę i sięgnęła po dzbanek z kawą, by napełnić swoją filiżankę.
- Ciągle tu jesteś? – Trzy pary oczu podążyły w kierunku drzwi, gdzie właśnie pojawiła się Sofie w pełnym makijażu i starannie ułożoną fryzurą. Na szczęście tym razem w pełni ubrana w elegancką koktajlową sukienkę.
- Przyzwyczajaj się – odpowiedział Draco oschle jeszcze zanim Hermiona zorientowała się, że powinna się odezwać. Z lekko uchylonymi ustami obserwowała jak pewna siebie szatynka siada przy stole naprzeciwko niej i wyciąga idealnie wymanicure'owaną dłoń w kierunku dzbanka z kawą.
- Ona wie o przysiędze prawda? – rzuciła niby od niechcenia patrząc na męża jednak łyżeczką wskazując na Hermionę.
- Sofie…
- No co? Tylko się upewniam – Wywróciła oczami potrząsając ramionami, jakby to było zupełnie niewinne spostrzeżenie. – Chyba lepiej by wiedziała, że ten wasz… emmm… romans, nigdy się nie wydarzy i zupełnie bez sensu rozbija naszą rodzinę.
- Ona niczego… - zaczął Draco jednak nie dane mu było dokończyć.
 - Wystarczy – krzyknęła Narcyza uderzając filiżanką o porcelanowy spodeczek. Sprawnym ruchem zdarła z kolan serwetę i wytarłszy nią usta rzuciła niedbale na nieskazitelnie biały obrus. – Zabieram dzieci do ogrodu. Proszę nie pozabijajcie się w tym czasie, jeśli to możliwe.
- Co ja takiego znów powiedziałam?
- Sofie – Draco położył ręce na stole wpatrując się w żonę. Natomiast Hermiona nie wiedziała, gdzie podziać spojrzenie. Wiedziała, że Draco jest jej i pewnie zawsze był, ale nie zmieniało to faktu, że teraz czuła się jak intruz, obca niepotrzebna przy rozmowie małżonków osoba. Draco musiał sobie chyba uświadomić, jak niekomfortowa jest to dla niej sytuacja po przeniósł jedną rękę na jej udo, mocno ją na nim zaciskając. – Zrobię wszystko by być z Hermioną i dobrze o tym wiesz. Ona niczego nie rozbija, bo nasze małżeństwo od dawna jest tylko farsą.
Hermiona poczuła jak czerwienieją jej policzki. Gdyby nie mocno trzymająca ja ręką Draco już dawno by stąd uciekła. Nie chciała być świadkiem ich prywatnych rozmów zwłaszcza na swój temat, ale z drugiej strony wiedziała, że jej obecność dawała Sofie jasny przekaz, że ona i Draco to nie jakiś tam romans. To poważna sprawa, której nie należy bagatelizować.
- Szkoda, że wcześniej na to nie wpadłeś – Sofie była wyraźnie wściekła. Zacisnęła te swoje idealne usta w wąską linię bawiąc się krwistoczerwonymi paznokciami.
- Tak ja też żałuję. Nawet bardzo – rzucił Draco wstając z miejsca czekając aż Hermiona wstanie. Jednak ta była tak samo zszokowana jego słowami jak siedząca przed nią dziewczyna. Dopiero po chwili zorientowała się, że Draco czeka na nią by wyjść. Wstała więc i biorąc ze sobą wciąż pełną kawy filiżankę wyszła z nim do hallu.
- Chcesz iść do dzieci, czy…
- Nie, chodźmy najpierw do biblioteki.
Minęła go zmierzając w tak dobrze znanym jej kierunku. Ciężko było jej uwierzyć, że ten dzień się dopiero zaczął. Czuła się jakby trwał w najlepsze od dobrych kilkunastu godzin. Jednak w tym momencie niczego nie chciała bardziej jak tego by te przepychanki i niepewność w końcu się skończyły.
Usiadła na kanapie w bibliotece i zaczęła przeglądać stosik woluminów ustawionych na stoliku, tak by nie musiała co chwilę odstawiać ich na półkę. Bez skutku od ponad godziny wertowała już stare, pożółkłe strony, gdy zauważyła, że Draco nie usiadł obok niej jak zwykł to robić. Zamiast tego krążył wokół regałów wyciągając książki na chybił trafił i ze złością odrzucając je na jedno miejsce na podłodze.
- Coś się stało? – spytała w końcu nie mogą dłużej wytrzymać z ciekawości, co też znów go ugryzło.
- Nic – odpowiedział mocno zaciskając szczękę. Pochmurne niebieskie oczy rzucały lodowate spojrzenia spod zmarszczonych brwi. Coś było ewidentnie nie tak. Jednak nie zamierzała go naciskać. Zwłaszcza, że sama miała mu coś do powiedzenia. Coś co dręczyło ją od jakiegoś czasu. Odłożyła książkę na stolik i założyła ręce na piersi.
- Draco, dlaczego ciągle mnie bronisz?
- Słucham? – odwrócił się do niej ręce zaciskając na biodrach.
- Ciągle nie dajesz mi się samej obronić, zawsze interweniujesz zanim jeszcze mam szansę by się odezwać. Z resztą nie tylko ty, twoja mama też. Uważasz mnie za aż tak słabą? – Od dłuższego czasu zauważała jak bardzo jest wobec niej opiekuńczy, ale to nie znaczyło, że miał traktować ją jak dziecko. Kiedyś w końcu będzie musiała się odważyć i samodzielnie zmierzyć się ze swoimi zmorami. Nie zawsze będzie mógł być obok niej by ją obronić.
- Po co masz to robić skoro masz mnie? Nie uważam, że jesteś słaba, po prostu, chcę pomóc. Zawsze będę ci pomagać. Po to mnie masz – Wzruszył ramionami nie bardzo rozumiejąc o co jej chodzi. Jest mężczyzną, a rolą mężczyzny jest obrona rodziny i bliskich. Tak został wychowany. Nie mógłby stać i patrzeć jak ktoś w jakikolwiek sposób rani bliską mu osobę. Nie mógł na to pozwolić i traktował to bardzo osobiście.
- Daj mi chociaż szansę – poprosiła łagodniej, czując nagle wyrzuty sumienia, że w ogóle zaczęła ten temat. Jak mogła być taka samolubna i nie zauważyć, że Draco w ten sposób przejawia swoja miłość? Chociaż byłoby miło, gdyby chociaż od czasu do czasu taktował ją bardziej partnersko.
- Jeszcze trochę i nie będziesz mnie w ogóle potrzebować – westchnął obracając się z powrotem do regału z książkami.
- Co?
- Nic.
Wstała i podeszła do niego. Wyciągnęła rękę i położyła mu na plecach. Nie lubiła, gdy się tak przed nią zamykał. Gdy jak zwykle budował mur nie pozwalający nikomu, nawet jej, dostrzec co kryje się w jego głowie i sercu. Miała nadzieję, że kiedyś w końcu uwierzy w nich na tyle mocno, że żadne mechanizmy obronne nie będą mu już potrzebne.
- Powiedz o co ci chodzi - poprosiła kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Po prostu nie chcę byś kiedykolwiek bała się mi o czymś powiedzieć.
- Nie boję się – odpowiedziała od razu, a on odwrócił się by spojrzeć jej w twarz. Wyraźnie wymalowana na jego twarzy złość mieszała się z bólem czającym się w kącikach jego oczu.
- Nie wróciłaś do mnie wczoraj, bo bałaś się mojej reakcji! Jak to o mnie świadczy? I to ja ciebie chronię i nie pozwalam na samodzielność? – Uważnie przyglądał się jej twarzy jakby szukając potwierdzenia, że nie zwariował i rzeczywiście ukryła przed nim prawdę. Jak mogła oczekiwać od niego zaufania, gdy sama robiła dokładnie to samo co on?
- Masz rację. Dobrze. Nie będę już nic przed tobą ukrywać – Kiwnęła głową zgadzając się na jego warunki, ale on nie przestał przeszywać ją swoim spojrzeniem. To dla niego było za mało.
- Więc?
- Więc co?
- Co takiego Ci powiedział, że bałaś się, że coś mu zrobię? – spytał powoli tracąc cierpliwość tą zabawą w kotka i myszkę. Był dorosły, nie musiała się bać, że zrobi coś głupiego. Prawda?   - Obiecałaś.
Westchnęła głośno widząc, że dłuższe ukrywanie prawdy nie ma sensu.
- W skrócie to nazwał mnie dziwką – powiedziała na jednym oddechu.
- Tak powiedział? – spytał, ale chyba bardziej siebie niż ją.
Przysunął się bliżej niej i powoli sunąc palcami po jej policzku zjechał nimi na jej szyję zatapiając w końcu we włosach i delikatnie za nie ciągnąc, tak by uniosła brodę do góry i spojrzała mu w oczy. Jego zaciśnięte wargi i lodowate spojrzenie nie pozostawiały wątpliwości, jak bardzo był zdenerwowany.
- Czy ty wiesz ile dla mnie znaczysz? – spytał szeptem sunąc nosem po jej policzku i szyi. – Czy masz w ogóle pojęcie jaką masz nade mną władzę?
Poczuła ciarki na całym ciele. Nie była tylko pewna czy to z powodu jego słów czy ciepłego oddechu łaskoczącego jej skórę. Po chwili wyprostował się wpatrując się w nią tak intensywnie, że zapomniała jak się oddycha.
- Wystarczyłoby jedno twoje słowo i mógłbym go zabić. – Powiedział cicho, a jego głos długo rozbrzmiewał w jej głowie. Szczerość bijąca z jego słów i śmiertelna powaga w jego zimnym spojrzeniu nie pozwalały jej wątpić w jego deklaracje. Poruszona otworzyła usta szybko łapiąc powietrze, próbując nadążyć za rozszalałym sercem. - Wiem, że nigdy o to nie poprosisz, a ja nie zrobię niczego wbrew Tobie. Hermiona jesteś dla mnie wszystkim. Gdy nie odpowiadałaś mi wczoraj… wiesz jak musiałem ze sobą walczyć, by nie zacząć cię szukać w środku nocy?
- Ja… - Zaczęła niepewna tego jak chce się usprawiedliwić. Była tak zajęta własnymi troskami, że nie przeszło jej nawet przez myśl, że i Draco może się niepokoić. - Więcej tego nie zrobię.  – Obiecała wyciągając w końcu dłoń i kładąc mu na policzku. - A co mi pisałeś?
Spytała, próbując rozładować tę gęstniejącą z każdą chwilą atmosferę. Wpatrywała się w te piękne błękitne tęczówki, pragnąc w tej chwili by po prostu już ją pocałował. Jednak ciekawość wzięła nad nią górę. Ostrożnie dotknęła ustami jego warg, by zaraz odsunąć się od niego i sięgnąć po leżącą na kanapie torebkę. Wyciągnęła z niej swój telefon, jednak nie zdążyła go włączyć.
- Co to? – spytał Draco podnosząc z podłogi mały, biały kawałek papieru.
- Nie wiem – powiedziała kręcąc głową. Już miała to zignorować i  wrócić do czytania wiadomości, gdy coś w jego minie ją powstrzymało przed tym zamiarem. Lekka zmarszczka na czole chłopaka pojawiła się i zaraz znikła i pewnie nawet by tego nie zauważyła, gdyby nie to pospiesznie rzucone spojrzenie w jej kierunku. – Co to jest? – spytała zaintrygowana wyciągając szyję.
Draco szybko złożył kartkę nie chcąc by Hermiona zobaczyła co jest na niej napisane, ale po chwili wyciągnął rękę w jej kierunku.
„Zginiesz mugolska dziwko” – te trzy słowa wypisane czarnym atramentem to wszystko co można było znaleźć na kartce. Tylko tyle, a wystarczyło by w tej wielkiej ukrytej przed światem bibliotece poczuła się niczym na środku areny, obserwowana przed tłum ciekawskich oczu. Objęła się ramionami czując zimny dreszcz toczący się przez jej ciało.
- Nie bój się. Nikt cię nie skrzywdzi. Nie pod moim dachem – przytulił ją, kiedy zszokowana nie zdołała się nawet poruszyć. Wiedziała, że ta dziwna wiadomość również na Draco wywarła większe wrażenie niż był gotowy dać po sobie poznać. – On już nic ci nie zrobi.
- On? - spytała łapiąc go za ramiona i odsuwając od siebie by móc spojrzeć mu w oczy.
- To sprawka Rona, to chyba oczywiste. Już ja sobie z nim porozmawiam.
Jego zmrużone oczy i zaciśnięta szczęka dawały jej spore wyobrażenie o przebiegu tej rozmowy. Rozumiała, że mógł nie lubić Rona, ale nie widziała powodu by na każdym kroku tak go demonizować. Poza kilkoma wadami, to w gruncie rzeczy bardzo dobry człowiek. Nie wierzyła, by rzeczywiście był w stanie ją skrzywdzić. Draco nie mógł na poważnie go o to podejrzewać.
- Nie Draco, to nie on. To nie ma sensu.
- Właśnie, że tak.
- Ale kiedy? Nie miał nawet okazji. W przeciwieństwie do całego tłumu ludzi, których dziś mijałam. – Wpatrywała się w jego oczy, licząc na to, że uda mu się spojrzeć na tą sytuację obiektywnie i sam dojdzie do wniosku, że to sprawka kogoś innego. Ale nic jej nie odpowiedział. Pokiwał tylko głową gubiąc gdzieś ten błysk z oczu, który widziała tak wyraźnie jeszcze chwilę wcześniej.
- Tak czy inaczej idę sprawdzić zaklęcia zabezpieczające na domu. Od razu zobaczę co u dzieci. – Odsunął się od niej i nie obdarzając jej kolejnym spojrzeniem skierował się do wyjścia z biblioteki.
Wyszedł zostawiając ją samą ze swoimi myślami. Nagle pozbawiona całej energii westchnęła głośno i opadła bez sił na kanapę. Nie mogła powiedzieć, że nie przeraziła jej ta tajemnicza karteczka. Wiedziała, że groźba była realna, jednak była pewna, że to nie była sprawa Rona. Sofie też nie bardzo miała kiedy podłożyć jej tę wiadomość do torebki. To musiał być ktoś całkiem obcy. Tylko dlaczego?
Widziała jak bardzo Draco się przejął. Teraz jeszcze bardziej będzie starał się ją kontrolować i tym razem nie miała zamiaru mu tego utrudniać. Wielu ludziom mógł nie podobać się fakt, że postanowili się ze sobą związać. To przerażające jak obcym ludziom wydaje się, że mogą decydować o czyimś życiu, tylko dlatego, że są to znane, publiczne osoby. Ile by dała by być zwykłym, szarym obywatelem tego kraju, którego nikt nie zna.
Pokręciła głową starając się pozbyć tych przygnębiających myśli. Podniosła głowę i jej wzrok spoczął na regale pełnym książek. Regał oznaczony był czerwoną taśmą, jako ten wykluczony przed Draco z poszukiwań. Nie miało to jednak dla niej w tym momencie znaczenia. Jej spojrzenie przykuła zwłaszcza jedna książka oprawiona jadowicie zieloną skórą. Światło odbijało się od iskrzących złotych liter wykaligrafowanych na jej grzbiecie, uniemożliwiając odczytanie jej tytułu. Sięgnęła po interesujący ją przedmiot i przetarła ręką stary materiał badając jego fakturę. Intrygujący tytuł jeszcze bardziej zachęcał ją do lektury. Usiadła wygodnie na kanapie zatapiając się w Starożytną Magię Miłości, jak głosił tytuł. A im dłużej czytała tym bardziej otwierała ze zdziwienia oczy. Chciała natychmiast pobiec do Draco, a jednocześnie pragnęła jak najszybciej odnaleźć informację, której od tak dawna szukali. Kto by się spodziewał, że znajdzie ją w końcu wśród książek, które na początku  góry skreślili z listy.
Gdy przejrzała już podręcznik na tyle wnikliwie, by mieć pewność, że znajduje się w nim rozwiązanie ich problemu, mocno przycisnęła go do piersi i pobiegła poszukać blondyna. Odnalazła go dopiero w ogrodzie, gdzie bawił się z dziećmi piłką. Na początku pomyślał, że postanowiła do nich dołączyć. Dopiero gdy dostrzegł ten dziwny blask w jej oczach i trzymany przez nią kurczowo prostokątny przedmiot, zrozumiał, co się stało. Odłożył piłkę i natychmiast ruszył biegiem w jej kierunku.
- Znalazłaś? – spytał łapiąc ją za ramiona i przyglądając się jej zaczerwienionym z emocji policzkom.
- Tak! Myślę, że tak – wykrzyczała rzucając mu się na szyję. Zaraz jednak go puściła by usiąść na ławeczce i otworzyć trzymaną przez siebie książkę. – Naprawdę możemy być razem! Jest co prawda parę haczyków i oni musieliby się zgodzić, ale coś wymyślimy, no i to zależy od nas…
Paplała zupełnie nie przejmując się faktem, że dla niego to wszystko jest zupełnie niezrozumiałe.
- Hermiona spokojnie, jeszcze raz powoli – położył dłoń na jej ramieniu by ją trochę uspokoić.
- Na początek, powiedz mi czy mnie kochasz – spytała przyglądając mu się uważnie, przez co całkiem go dezorientowała. Wywrócił oczami z całych sił starając się nie roześmiać. Usiadł obok niej już rozluźniony. Przez chwilę myślał, że udało jej się znaleźć coś o przysiędze, ale najwidoczniej musiał coś źle zrozumieć.
– Oczywiście, że cię kocham. Ale co to ma….
- Nie, nie. Chodzi mi czy wierzysz, że jestem ci pisana, że jestem twoją prawdziwą miłością?
Otworzył usta ze zdziwienia. O czym ona do cholery mówiła? Zamknął usta i przekrzywiając trochę głowę przyglądał się jej marszcząc lekko czoło, jakby czekał aż przyzna się, że robi sobie z niego żarty.
- Co to za książka? – spytał odwracając okładkę by przeczytać jej tytuł po czym uśmiechnął się kiwając głową. Mógł się domyślić, że to jakieś bzdury dla dziewczyn.
- Draco pytam poważnie.
- To przecież jakieś brednie z bajek.
- Nieprawda. Tu jest napisane… Z resztą nieważne. Proszę odpowiedz. Wierzysz, że tylko ja jestem ci pisana?
Wyciągnął ręce tak by w obie dłonie ująć jej twarz i przysuwając do niej swoja własną. Nie obchodziło go skąd wytrzasnęła te dziwactwa. Dla niej był gotów dołączyć do niej w tym szaleństwie.
- Nigdy nie kochałem bardziej, żadnej innej kobiety i wierzę, że nigdy żadnej innej tak nie pokocham. Jesteś dla mnie jedyna odkąd skończyłem czternaście lat. – Z całą powagą na jaką było go stać wpatrywał się w jej oczy.  - Czy to ci wystarczy?
Na chwilę zaniemówiła. Wiedziała, że był w niej zakochany już w szkole, jednak musiała znów to od niego usłyszeć.
- To… to dobrze. – Przekręciła dwie kartki po czym znów się do niego przysunęła by delikatnie musnąć wargami jego usta. Miała niesamowite szczęście zakochać się w kimś tak romantycznym a jednocześnie silnym i zdecydowanym i do tego kochał ją przez większość swojego życia. – Wiesz skąd się wzięła wieczysta przysięga małżeńska? – spytała zanim na dobre zapomni do czego zmierzała.
 - Miała zabezpieczyć rody przez podziałami majątków.
- Tak. Dokładnie. Ludzie w tamtych czasach dość często dawali się ponieść porywom namiętności i no cóż źle się to kończyło dla utrzymania czystości krwi i majątku w jednych rękach. Nic tak nie zmusza do wierności jak realna groźba śmierci. Ale twórcy przysięgi nie przewidzieli jednej rzeczy. Nie docenili magii prawdziwej miłości, a miłość jest najsilniejszą magią na świecie.
 - Co? Kto właściwie napisał tę książkę? – spytał, znów próbując wyrwać książkę z jej rąk. -  Jesteś pewna, że Przyjaciele Merlina nie maczali w tym palców? Bo brzmi zupełnie jak oni.
- Daj spokój. To prawda. – Ta kpina ziejąca z jego twarzy tylko ją denerwowała. Odgoniła dłonią jego ręce od tak cennej dla nich lektury, ledwo powstrzymując się przed przyłożeniem mu twardą oprawą książki, tak dla pewności.
- No dobrze, więc jak ta miłość nam pomoże? – spytał zakładając ręce na piersi i ze wszystkich sił starając się zachować pozory powagi, chociaż Merlin mu świadkiem, było to nie lada wyzwaniem, gdy opowiadała jakieś brednie o prawdziwej miłości.
- Otóż przysięga małżeńska nie działa na prawdziwą miłość.
- Co to znaczy, że nie działa?
- To znaczy, że jeżeli twoja żona jest twoją prawdziwą miłością to jak najbardziej przysięga obowiązuje – rzuciła trochę obrażona jego szczeniackim podejściem do sprawy. Zamknęła książkę i przycisnęła mocno do piersi. -  Ale jeżeli nią nie jest to możesz złamać przysięgę, ale tylko dla osoby, która nią jest.
- Czyli dla ciebie?
- W naszym przypadku, tak. Teoretycznie – pokiwała głową rzucając mu ostrożne spojrzenie. Jednak nie wyglądał na przekonanego. Może to jednak zbyt skomplikowane, by tak na szybko ogarnąć wszystkie zawiłości tematu. Może jednak powinna dać mu tę książkę do przeczytania. Położyła ją na kolanach nie mogąc zdecydować czy byłoby to bezpieczne.
- Ale?
- Ale?
-  Zawsze jest jakieś ale… - powiedział wzruszając ramionami.
- No tak. Jest tylko jeden sposób, byś mógł się rozwieść.
- Super. Jaki? – spytał czując, że nie spodoba mu się odpowiedź. Nie żeby nagle zaczął wierzyć, że te bzdury mogą mieć jakiekolwiek odzwierciedlenie w realnym świecie.
- Problem polega na tym, że przysięga nie znika, można ją za to przenieść na inną osobę. Nie każdą, tylko na twoją prawdziwą miłość. - Podniosła głowę patrząc mu w końcu w oczy. Przechodziła do sedna sprawy i zależało jej by dobrze wszystko zrozumiał. Na szczęście uśmieszek zniknął w końcu  jego twarzy i wyglądał na naprawdę zainteresowanego. -  Więc możesz się rozwieść, ale w ciągu 24 godzin musisz powtórzyć słowa przysięgi znów biorąc ślub z inną osobą. Wtedy przysięga dalej obowiązuje, ale łączy cię z kimś innym.
- Czyli mogę się rozwieść z Sofie i tego samego dnia ożenić się z tobą? – Spojrzał jej głęboko w oczy, chyba po raz pierwszy od początku ich rozmowy, zachowując całkowitą powagę. To pierwszy raz, gdy natknęli się na jakąkolwiek informację, dotyczącą łamania przysięgi. Jednak nawet nie marzył o tym by możliwe było przeniesienie jej na kogoś innego. To dosłownie rozwiązywałoby wszystkie ich problemy. Jednak bał się w to jeszcze uwierzyć. Czy to możliwe, by ostatni element tej układanki był tak prosty a jednocześnie aż tak skomplikowany do ułożenia?
- Jeśli łączy nas prawdziwa miłość to tak.
- A co się dzieje, gdy spróbuje się przenieść przysięgę na osobę, która nie jest tą prawdziwą miłością?
- Cóż, wtedy umiera cała trójka.
- Pięknie. Ale to nam nie grozi, co? – Uśmiechnął się, próbując obrócić te rewelacje w żart. Jednak Hermiona się nie roześmiała. Przeciwnie, właśnie teraz znikł z jej twarzy cały entuzjazm.
- Jest jeszcze coś – powiedziała nie wiedząc jak przejdą jej przez gardło słowa, które miała teraz powiedzieć.
- Oczywiście, że tak – westchnął obracając się w jej kierunku i opierając łokieć na oparciu ławki.
- Sofie musi się zgodzić na rozwód, by przenieść na mnie swoją przysięgę.
Cóż nie tego się spodziewał. Zamknął zbyt długo otwarte ze zdziwienia usta, próbując zebrać myśli, lecz panującą ciszę przerwał nagły wybuch śmiechu jego żony. Oboje jak na komendę, odwrócili głowy w jej kierunku, zszokowani jej obecnością. Do tej pory zupełnie o niej zapomnieli, ale rzeczywiście tam była, siedziała na leżaku nieopodal miejsca, gdzie dzieci bawiły się z Narcyzą.
- To powodzenia. Bo ja nie mam zamiaru się rozwodzić – powiedziała wystarczająco głośno by mieć pewność, że oboje wyraźnie ją usłyszą, po czym założyła na nos okulary przeciwsłoneczne i położyła wygodnie na leżaku z pełnym samozadowolenia uśmiechem na twarzy.
Hermiona aż jęknęła, przewidując, że uzyskanie zgody Sofie może być dla nich przeszkodą nie do pokonania, tym bardziej zdziwiła ją reakcja Draco, który chyba po raz pierwszy odkąd pokazała mu tę książkę, wyglądał na naprawdę zadowolonego.
- I to tyle? Powiem szczerze, że spodziewałem się gorszych problemów – powiedział obejmując jej plecy i przysuwając bliżej do siebie. Nie była pewna czy rzeczywiście ma jakiś plan, czy może próbuje tylko odegrać się na swojej żonie.
 - Co?
- Wybieraj suknię kochanie bo w twoje urodziny bierzemy ślub. - Szeroki uśmiech pojawił się na jego ustach, gdy na przekór wszystkim i wszystkiemu zdecydował postawić wszystko na jedną kartę i zaryzykować. Może i nie do końca kupował tę historię o prawdziwej miłości, ale skoro najmądrzejsza czarownica jaką znał wierzyła, że to może być prawda, kim on był by z tym dyskutować?
- Co? To niemożliwe.
- Niemożliwe?
- Przecież to za niecały miesiąc. A przygotowania, a Sofie? – wyszeptała, a on tylko się roześmiał. Nie miał zamiaru przejmować się takimi detalami jak przygotowania. Miał od tego ludzi i pieniądze. Żaden termin nie był dość krótki, by mógł on go powstrzymać przed realizacją jego marzeń. Raz i na zawsze. Hermiona w końcu zostanie jego żoną, tak szybko jak to tylko możliwe, choćby miało od tego zależeć jego życie. A tak właśnie przecież było.
- Skarbie w moim słowniku nie ma takiego słowa jak niemożliwe. Zostaw to mnie. Ty szykuj się do wesela.
*
To zaskakujące jak szybko potrafią odwrócić się karty losu. Jeszcze niedawno wyrzucała sobie wszystkie popełnione w życiu błędy z trwogą patrząc w przyszłość, a teraz nie potrafiła sobie wyobrazić, by mogła być jeszcze szczęśliwsza.
Ostatnie dni, mimo chaotycznych, pospiesznych przygotowań do ślubu, upływały jej na błogim lenistwie. Nie dopuszczała do siebie żadnych wątpliwości, zdecydowana przetestować prawdy zawarte w tomie o magii miłości. Wybrała już nawet suknię, którą sprowadzą dla niej prosto z Paryża. Resztą zajmował się Draco, a raczej tłumek wybranych przed niego ludzi. Ona mogła cieszyć się słońcem i pracować nad opalenizną.
Poprawiła właśnie zjeżdżające jej lekko z nosa okulary przeciwsłoneczne i wróciła do obserwowania płynących po niebie chmur. Lekka bryza owiewała jej rozpalone od słońca ciało wprawiając w senny nastrój. I jedynym co mąciło spokój jej ducha, była ta nieszczęsna karteczka wciąż spoczywająca w zakamarku jej torebki. Czy to możliwe by naprawdę coś jej groziło? Wyciągnęła rękę sięgając po leżącą zaraz obok leżaka różdżkę. Potrzebowała poczuć w palcach jej moc, upewnić się, że nie jest bezbronna.
Z resztą takie chwile samotności zdarzały jej się teraz bardzo rzadko. Draco starał się jej nie zostawiać na dłużej niż parę minut. Do tego wzmocnił ochronę i zabezpieczenia domu. Nawet teraz mimo, że nie przebywał w zasięgu jej wzroku, czuła że pojawi się zaraz gdy będzie go potrzebować. Rozejrzała się jednak niespokojnie zastanawiając się, gdzie mógł się podziać na tak długo. Przeczesywała wzrokiem każdą altankę i ukrytą w zaroślach ławeczkę, aż w końcu dostrzegła zarys jego sylwetki zmierzającej w jej kierunku. Rumieniec z którym nie potrafiła walczyć wypłynął na jej policzki, gdy obserwowała poruszające się pod skórą mięśnie na jego brzuchu. Uwielbiała go obserwować gdy nie zakładał koszulki a pełen satysfakcji uśmiech goszczący na jego ustach świadczył o tym, że doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Pani Malfoy – powiedział uśmiechając się do niej w ten swój charakterystyczny sposób, unosząc w górę lewy kącik ust i wyciągnął w jej kierunku rękę z mrożoną kawą.
- Draco… - Wywróciła oczami a groźba w jej głosie była aż nadto wyraźna. Usiadła na leżaku odbierając od niego swój napój i robiąc mu miejsce obok siebie.
- Tylko ćwiczę – rzucił na swoją obronę ze wzruszeniem ramion. Jednak dla nie to nie było zabawne. Tak bardzo pragnęła by to wszystko okazało się prawdą, że drżała na samą myśl, że dni dzielące ją od następnych urodzin uciekają w tak szybkim tempie. A co jeśli to wszystko to jedna wielka ściema? Jeśli nie istnieje nic takiego jak prawdziwa miłość? Jeśli igrają z losem i zupełnie niepotrzebnie skracają czas, który mogliby spędzić razem? Może nie jako małżeństwo, ale zawsze…
- Zapeszasz – wyszeptała pochylając głowę by nie patrzeć mu w oczy. Nie lubił, gdy rozsiewała mroczne wizje, ale jakoś jego optymizm nie chciał do końca wsiąknąć w nią na tyle głęboko by pozbyła się tego ciążącego jej na piersi strachu.
- Skarbie – powiedział słodko chwytając jej brodę i unosząc lekko do góry. – Jeszcze nie zauważyłaś, że ja zawsze dostaję wszystko czego pragnę?
- Czyżby?
- Tak – powiedział odbierając z jej rąk szklankę i stawiając ją na stoliku. – Spójrz na nas. Jeszcze kilka lat temu mnie nienawidziłaś i bądźmy szczerzy pewnie z chęcią utopiłabyś mnie w łyżce wody. Z resztą wcale Ci się nie dziwię, w pełni na to zasłużyłem. A teraz? Kochasz mnie i chcesz zostać moją żoną, a ja mogę zrobić to… - pochylił się by pocałować jej policzek - …i to… - tym razem poczuła ciepło jego warg w kąciku ust – i…
Nie dała mu kontynuować. Szybko przysunęła się do niego, by poczuć w końcu smak jego ust. Cicho westchnęła rozkoszując się tą chwilą. Nie była pewna, czy rzeczywiście zawsze dostawał to czego chciał, szczerze w to wątpiła, ale co do tej jednej rzeczy miał całkowitą rację. Uwielbiała go do granic możliwości, a miłość która ich połączyła dosłownie zmiotła ją z nóg. Nie miała żadnych wątpliwości, że to miłość na wieki.
Tak łatwo było zapomnieć o całym świecie, gdy był tak blisko niej. Delikatne, niewinne pocałunki przeradzały się właśnie w coraz głębsze, intensywniejsze a jej ręce automatycznie podążyły w kierunku jego włosów zatapiając się w miękkie, jasne kosmyki. Draco w odpowiedzi pchnął ją lekko na leżak by mogli się na nim położyć. Teoretycznie mieli niepisaną umowę, że nie przekraczają raz wytyczonej granicy do ślubu dając sobie trochę więcej czasu na podjęcie decyzji czy można wierzyć w rewelacje z książki. Niby nie mieli wątpliwości, ale ta odrobina niepewności powstrzymywała ich przed skokiem na głęboką wodę. Jednak teraz, gdy czuła na sobie ciężar jego ciała a jego ręka błądziła po nagiej skórze jej uda ciężko było sobie przypomnieć te wszystkie powody, dla których zdecydowali się czekać.
- Chodźmy do domu to pokażę ci co jeszcze mogę zrobić… - zaproponował schodząc pocałunkami do jej szyi. Dobrze wiedział, że się nie zgodzi, ale miał nadzieję, że jest jej równie ciężko się powstrzymać jak jemu.
- Muszę iść. Nie chce tam być, gdy wróci – powiedziała Hermiona, w geście frustracji przyciągając ręce do głowy.
- Zaraz pójdziesz. Nawet pójdę tam z tobą, tylko mi teraz nie uciekaj – wyszeptał schodząc z pocałunkami aż do jej piersi. Podniósł na chwilę głowę, ale Hermiona wciąż nie wyglądała na ostatecznie przekonaną. Za bardzo stresowała się wizytą w swoim starym mieszkaniu. Za dużo myślała. Otworzyła nawet usta by zarzucić go kolejnymi wymówkami a on wykorzystał okazję by skutecznie zmienić bieg jej myśli wyciskając na jej ustach namiętny pocałunek.
- Chętnie bym jeszcze popatrzył, ale jednak ciekawość jest silniejsza. Możecie mi powiedzieć jak złamaliście przysięgę?
Hermiona krzyknęła z przerażenia próbując zakryć rękami chociaż kawałek swojego ciała a Draco tak szybko się zerwał z leżaka, że wylądował na trawie. Zaraz jednak się podniósł broniąc ukochaną własnym ciałem przed niebezpieczeństwem. Oboje byli sobą tak zajęci, że nawet nie zauważyli, że ktoś się do nich zbliża. Nie spodziewali się, że ktoś może ich obserwować i to z tak małej odległości.
- Blaise? – Draco położył rękę na piersi próbując uspokoić rozszalałe serce. Wziął kilka głębszych wdechów zanim tak naprawdę przeanalizował słowa przyjaciela.  - O czym ty mówisz? Niczego nie łamaliśmy. Jeszcze….
- Stary, może nie brałem jeszcze ślubu, ale trochę na ten temat wiem.  Uwierz mi, nikt kto składał przysięgę nie przeżyłby tego co tu się przed chwilą wyprawiało.
- Jesteś pewien?
Draco tylko wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Hermioną wciągającą właśnie przez głowę swoją różową letnią sukienkę i zaraz utkwił uważne spojrzenie w Blaisie.
- No raczej. Pamiętasz mojego wujka Edwina? No cóż, tak naprawdę to nie był zawał.
- Słyszałaś? – Spytał Hermiony z uśmiechem rozjaśniającym jego twarz, a dziewczyna tylko kiwnęła głową nie mogąc uwierzyć w to co słyszy. – Czy ty zawsze musisz mieć rację?
Draco przysunął twarz do jej twarzy tak blisko, że niemal stykali się nosami i z szerokim uśmiechem wpatrywał się w jej oczy.
- Tak, na szczęście – zdążyła powiedzieć zanim znów jej nie pocałował.
To było niesamowite uczucie, jakby olbrzymi głaz spadł im z serca. Ciągle nie mieli 100% pewności, którą zyskają dopiero w momencie samej ceremonii, ale coraz więcej znaków wskazywało na to, że ta cała historia z prawdziwą miłością to prawda. Bo jak inaczej wytłumaczyć, to, że mogą bezkarnie być tak blisko siebie? Jednak pozostaje pytanie czy to wystarczy, by złamać tę część przysięgi dotyczącą rozwodu.
- Czy ktoś mi w końcu powie co tu się dzieje? – zupełnie zdezorientowany Blaise powoli tracił już cierpliwość. Draco i Hermiona? Razem? Jak? Kiedy? Nic z tego nie miało najmniejszego sensu.
- To ja idę Draco – powiedziała Hermiona składając na jego policzku delikatny pocałunek. – Cześć Blaise.
- Przyjdę po Ciebie za godzinę lub dwie. Tylko pogadam z moim świadkiem.
- Kim?
Blaise w końcu usiadł na leżaku nie mogąc już przetrawić takiej ilości szokujących informacji w kilku zaledwie zdaniach.
Hermiona zaśmiała się tylko opuszczając posesję Malfoy’ów. Jednak dobry humor szybko ją opuścił. Stawiała kolejne kroki na szarej kostce brukowej prowadzącej do wyjścia rozpaczliwie próbując znaleźć rozwiązanie problemu, o którego istnieniu nie wiedziała jeszcze kilka chwil wcześniej.
Mimo, że to już drugie wesele zarówno dla niej jak i Draco to jej przyszły mąż nie chciał nawet słyszeć o skromnej imprezie. Według niego to jedyne wesele jakie oboje kiedykolwiek powinni mieć dlatego zapewni mu taką pompę na jaką zasługuje. Jednak dla niej zabraknie w tym weselu ważnego elementu i nawet Draco nie będzie w stanie temu zaradzić. Podejrzewała, że jej znajomi i przyjaciele nie spojrzą na jej decyzję przychylnym okiem, nie wesprą jej swoją obecnością w tym tak ważnym dla niej dniu. Prawdopodobnie oprócz rodziców w ogóle nikt od niej się nie pojawił. A co dopiero jakikolwiek kandydat na świadka?
Przełknęła gorzkie łzy i potrząsnęła kilka razy głową by pozbyć się z głowy tych przygnębiających myśli. Teraz nie czas i nie miejsce na takie rozmyślania. Machnęła różdżką wypowiadając ciche zaklęcie, by po chwili pojawić się w zaułku niedaleko budynku, w którym jeszcze niedawno mieszkała. Weszła do środka, a gdy przekręciła klucz i otworzyła drzwi mieszkania z pełną siłą uderzyła w nią świadomość, że robi to prawdopodobnie ostatni raz w życiu.
Rozejrzała się po mieszkaniu, które mimo wciąż znajdujących się w nim jej rzeczy wydawało się jej zupełnie obce. Nie było sensu przedłużać tej niezręcznej sytuacji. Sięgnęła do torebki i wyciągnęła kilka kartonowych pudeł. Najwyższa pora definitywnie zamknąć za sobą jedne drzwi zanim otworzą się następne.
Przez to jak zachował się Ron nie spodziewała się, że tak ciężko będzie jej się tak naprawdę definitywnie rozstać z tym miejscem. Z nagłym rozrzewnieniem wyciągnęła rękę i zdjęła z półki podręcznik do obrony przed czarną magią z ich ostatniego roku w szkole. Może właśnie przez ten sentyment Ron tak często do niej zaglądał, chociaż starał się to przed nią ukryć.
Westchnęła głęboko biorąc książkę w obie ręce i kartkując jej zawartość. Nagle jedna z kartek wysunęła się z podręcznika i upadła na podłogę. Dopiero, gdy do niej podeszła i podniosła zauważyła, że to wcale nie była kartka a stare podniszczone już zdjęcie. Fotografia musiała pochodzić z ich szóstego roku z Hogwarcie, bo przedstawiała Rona obejmującego roześmianą Lavender. Zapewne byli jeszcze wtedy razem.
Hermiona wciąż przyglądając się tulącej się parze usiadła na kanapie, by po chwili wybuchnąć śmiechem. Ron wcale nie zaglądał do książki, po prostu oglądał to zdjęcie. Pewnie zachował je z tego samego powodu, z którego ona nie mogła się zdobyć na wyrzucenie zdjęć z Nowego Jorku. Pokręciła głową czując napływające jej do oczu łzy. Dlaczego ludzie są tacy dziwni? Dlaczego tak łatwo im wmówić samym sobie co jest dla nich dobre. Co powinni zrobić, kogo kochać? Ponoć kłamstwo powtórzone wystarczająco dużo razy zaczyna być prawdą. Przynajmniej w odczuciu okłamującej siebie osoby. Dlaczego to takie trudne trochę sobie zaufać, spróbować sięgnąć po te marzenia i sny ukryte głęboko w swojej duszy? Czyż nie powinniśmy się kierować tym co mamy w sercu? Czy nie warto wyjść czasem ze swojej skorupy i nawet zaryzykować odrzucenie, byleby spróbować dostać to co może być dla nas najlepsze a nie tylko dobre i wygodne? Czy naprawdę musimy całe życie żałować, że nie spróbowaliśmy?
Czy Ron miał podobne wątpliwości co ona? Czy on także wmówił sobie, że powinni być razem, bo tego właśnie wszyscy od nich oczekiwali? Bo bycie z kimś innym wciągnęłoby ich na ludzkie języki? Poczuła ogarniającą ją złość. Wstała i chowając wcześniej zdjęcie z powrotem do książki odłożyła ją na miejsce. Po czym poszła do kuchni po butelkę wina, która powinna stać w szafce. Nalała sobie pełny kieliszek i prawie od razu go wypiła. Czy wielu ludzi poświęca samych siebie by zadowolić innych? A może tylko ona? No i Ron. I Draco. Co za popieprzony świat! Nigdy więcej nie poświęci siebie dla czyjegoś widzimisię. Nigdy więcej nie straci ani minuty swojego życia podporządkowując się pod jakieś bliżej nieokreślone normy i oczekiwania.
Nalała sobie właśnie kolejną porcję wina, gdy dotarło do niej, że i tak ma jednak szczęście. Ma szczęście, bo mimo wszystko odważyli się z Draco stanąć razem nie tylko przeciwko całemu światu, pozycjom społecznym, czy własnym rodzinom. Oni rzucili wyzwanie także potężnemu starożytnemu zaklęciu i wygrają, choćby mieli to przepłacić życiem. Czy Ron, który nie ma na swojej drodze aż tylu przeszkód, odważy się spróbować swojego szczęścia z Lavender?
Przez kolejne pół godziny snuła się po mieszkaniu pakując resztę swoich rzeczy. Zamykała właśnie ostatnie pudło i dopijała resztę wina ze swojego kieliszka, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Odruchowo spojrzała na wiszący na ścianie zegar, upewniając się, że jest zbyt wcześnie, by Ron już wrócił do domu. Poza tym, on by nie pukał.
Otworzyła drzwi licząc na to, że Draco przyszedł wcześniej by jej pomóc z pakowaniem, ale to nie on stał na wycieraczce.
- Ginny?
Miała wrażenie, że minęły wieki odkąd ostatni raz się widziały. Rude włosy spływające falami na ramiona jej przyjaciółki były teraz zdecydowanie dłuższe. Jednak rozszerzone z zaskoczenia oczy były dokładnie takie same jak zawsze. Dopiero teraz dotarło do niej, że odkąd zdecydowała się na związek z Draco ukryła się u niego przed całym światem. Nie dlatego, że ją więził i ograniczał, a raczej ze strachu przed reakcją bliskich jej osób. Nie chciała widzieć w ich oczach rozczarowania i żalu dlatego odcięła się od wszystkich nie dając im ku temu możliwości. A teraz? A teraz nie miała nawet jednej osoby, której mogła by wszystko opowiedzieć, wyżalić się ze swoich trosk i wątpliwości.
- Hermiona, całe szczęście, że wróciłaś – położyła rękę na piersi i weszła do środka, rozglądając się po wnętrzu. – A gdzie Ron?
- W pracy – odpowiedziała.
Uśmiech z twarzy przyjaciółki szybko znikł. Porozstawiane po mieszkaniu kartonowe pudła nie pozostawiały zbyt wiele wątpliwości co do powodu, powrotu Hermiony. Ginny, odwróciła się w kierunku Hermiony dźgając ją mocno palcem w obojczyk. Wściekłość na jej twarzy była tak oczywista, że aż się udzielała. W tej jednej chwili stało się dla niej oczywiste, że oto nie stoi przed nią jej najlepsza przyjaciółka, a jedynie siostra jej męża.
- Co ty do cholery wyprawiasz? Nie mogłam uwierzyć, jak Ron powiedział, że się wyprowadziłaś do Malfoy’a, a rodzice? Rodzice o mało zawału nie dostali! Jak możesz być taką egoistką?
Zaczerwienione ze złości policzki Ginny stapiały się barwą z jej włosami, gdy tak stała wzburzona oczekując na jakieś wyjaśnienia. Jednak Hermiona nie zamierzała z niczego się tłumaczyć i za nic przepraszać. Już nigdy więcej. I nie obchodziło jej, co ktoś sobie pomyśli. Skoro nie potrafi cieszyć się razem z nią to nie zasługuje nawet na chwilę jej czasu.
- Egoistką? Dlatego, że w końcu chcę zrobić coś dla siebie? Zawalczyć o własne szczęście?
- Szczęście? Nie rozśmieszaj mnie. – Brzydki ironiczny uśmiech pojawił się na jej ustach a brwi zmarszczyły ze złości. - Mylisz słabość do tego ślizgona z prawdziwym uczuciem! Naprawdę warto rozbijać rodzinę, dla jakiegoś przelotnego romansu?
- To nie jest jakiś tam romans. Kochamy się i chcemy być razem. Myślałam, że kto jak kto, ale ty mnie zrozumiesz.
Ginny mocno wciągnęła powietrze przez szeroko otwarte usta. Nie spodziewała się, że Hermiona choćby w złości wyciągnie na światło dzienne tak bolesny dla niej temat. Przez sekundę walczyła z czającymi się w zakamarkach jej oczu łzami czując się jakby dostała od przyjaciółki w twarz.
- Nie waż się mi teraz tego wypominać! – wykrzyczała przez zaciśnięte zęby. - To była zupełnie inna sytuacja, a ja nie miałam męża i dzieci.  Naprawdę chcesz dla niego wszystko przekreślić?
Wiedziała, że Ginny tego nie zrozumie. Tak jak nie zrozumie tego nikt z ich przyjaciół. Bo dlaczego by mieli? Żyją w swoich idealnych domkach i wiodą idealne życia. Zadowalają się tym co widzą u innych, nie interesując się co znajduje się pod przybieranymi na pokaz maskami. Wolą nie pytać, by nie musieć niczego zmieniać. Przecież jest dobrze, prawda?
- Niczego dla niego nie przekreślam, robię to dla siebie. Mam już dość życia w ten sposób.
- Jakoś do tej pory było wszystko w porządku. Teraz znów się pojawił i nagle tak ci źle.
- Nie Ginny, nic nie było w porządku i to od bardzo dawna – zwiesiła lekko ramiona i z cichym westchnięciem usiadła na kanapie chowając twarz w dłoniach. – Wiesz jakie to uczucie mieszkać z kimś, kto każdego dnia staje ci się bardziej obcy? Z kimś kto w ogóle cię nie rozumie, właściwie nie zauważa, nie wiem czy w ogóle chociaż lubi? – Podniosła głowę, by spojrzeć Ginny w oczy. Na szczęście wyglądało na to, że część jej złości już znikła i może im się uda w końcu porozmawiać na spokojnie. - I nie, nie zwalam na niego winy, bo ja też już sobie odpuściłam. Już dawno bym odeszła, ale się bałam. Tak bardzo się bałam zostać sama.
Ginny bez słowa usiadła obok Hermiony na kanapie. Jednak nie patrzyła na nią. Siedziała wpatrzona we wzory na dywanie zupełnie nie wiedząc już co jest prawdą i co powinna o tym wszystkim myśleć. Dlatego pozwoliła przyjaciółce dalej mówić.
- Dopiero teraz, dzięki Draco, poczułam, że nie musi tak być. Nie muszę niczego poświęcać. Mam straszne szczęście, że w końcu się odnaleźliśmy. Więc nie, nie szkoda mi przekreślać tego co było. Szkoda mi tylko, tych wszystkich lat, które mogliśmy być razem, gdybyśmy wcześniej przejrzeli na oczy.
- Hermiona, ja nie miałam pojęcia. Dlaczego nic nie powiedziałaś wcześniej ani mi ani Harry’emu? – prawdziwa skrucha i smutek na jej twarzy trochę zmiękczyły serce Hermiony. Może jeszcze nie wszystko stracone? Może będzie dało się uratować tę przyjaźń. Może zrozumienie i miłość znajdą drogę by przebić się przez mur zbudowany z uprzedzeń.
- Ginny, to twój brat, najlepszy przyjaciel Harry’ego. Jak mogłabym coś powiedzieć?  Że co? Że nie jestem szczęśliwa? – Pokręciła głową przyglądając się smutnej przyjaciółce. - Wysłalibyście nas na terapię.
- Może to nie taki zły pomysł?  - Iskierka nadziei z jej oczach  nawet ją rozbawiła. Tym ciężej było Hermionie zdusić i te ostatnie złudzenia Ginny, że to wszystko da się jeszcze jakoś posklejać.
- Nie Ginny. To koniec. Draco jest dla mnie wszystkim, moim przyjacielem, bratnią duszą, moją prawdziwą miłością. Nie znam nikogo bardziej troskliwego i opiekuńczego, a jednocześnie wspierającego mnie pod każdym względem. Zawsze mogę na niego liczyć.  Rozumie mnie i kocha tak bardzo, że jest gotów dla mnie zaryzykować własne życie. Nie mam zamiaru z niego rezygnować.
Ginny pokiwała delikatnie głową powoli godząc się z tak bolesną dla niej prawdą.
- A Ron? – spytała czekając na ostateczny cios.
- Chyba po prostu oboje za bardzo chcieliśmy by to było to by zauważyć, że w ogóle do siebie nie pasujemy.
Siedziały przez chwilę w milczeniu, a gdy Hermiona uważniej przyjrzała się przyjaciółce zauważyła płynące po jej policzkach łzy.
- Ginny – powiedziała tylko mocno ją obejmując.
- Tak strasznie mi przykro – Ginny wydukała walcząc ze łzami.
- Niepotrzebnie. Ciesz się razem ze mną. – Głaskała plecy Ginny czekając aż ta się uspokoi. Tak bardzo pragnęła opowiedzieć jej o wszystkim co się wydarzyło, ale wciąż się bała, że ich dopiero co odzyskana przyjaźń jest jeszcze zbyt świeża i zbyt wątła by narażać ją na ponowne zerwanie.
Nagle ciszę panującą w mieszkaniu przerwał dzwonek do drzwi. Hermiona znów rzuciła wystraszone spojrzenie w kierunku zegara, jednak było zdecydowanie za wcześnie na Rona. Ostrożnie wyswobodziła się z objęć Ginny i podeszła do drzwi by je otworzyć. Nawet nie spojrzała przez wizjer, pewna tego, kto stoi po ich drugiej stronie.
Nie pomyliła się. Stał  oparty ręką o ścianę wpatrując się z nieodgadniona miną w malutkie ślady butów na wycieraczce. Jasne kosmyki opadały mu na czoło jednak były zbyt krótkie by dosięgnąć do zmarszczonych w skupieniu brwi.
- Ciekawy wzór – powiedział podnosząc na nią swoje bladoniebieskie spojrzenie a dla niej świat kolejny raz na chwilę się zatrzymał. Uśmiechnęła się szeroko czując jak szczęście przepełnia każdą komórkę jej ciała. Cofnęła się o krok robiąc dla niego miejsce, a Draco od razu wszedł i ujął jej twarz w dłonie wyciskając na jej ustach słodki pocałunek.
 – Gotowa? – spytał rozglądając się po mieszkaniu, aż jego wzrok padł na rudą dziewczynę w salonie. – O, czyż to nie Pani Potter? Kopę lat.. – powiedział wchodząc do pokoju by się przywitać, jednak Ginny miała inne plany. Szybko wstała i podeszła do niego w kilku pewnych krokach z zaciętą miną mierząc w niego wyciągniętym palcem.
- Niech tylko się dowiem, że nie jest z Tobą szczęśliwa to Cię znajdę i się z Tobą policzę. – Zmierzyła go jeszcze ostrym spojrzeniem po czym minęła bez kolejnego słowa i podeszła do drzwi. – Do zobaczenia – szepnęła Hermionie obejmując ją delikatnie na pożegnanie.
- Mam nadzieję, że przyjdziecie z Harrym na… moje urodziny – zaproponowała Hermiona drżącym głosem. Widziała, że Draco otworzył usta by ją poprawić, ale szybko uciszyła go spojrzeniem.
- Oczywiście. Daj znać kiedy i gdzie – uśmiechnęła się sięgając do klamki. A gdy wyszła w mieszkaniu słychać było tylko głośno wypuszczane z ust powietrze, tak jakby przez całą wizytę Ginny Hermiona je wstrzymywała, po czym ukryła twarz w dłoniach.
- Czy mi się wydaje, czy Ginny już mnie nie lubi? – spytał Draco nie bardzo rozumiejąc co tu właściwie się wydarzyło. Ale Hermiona nie była teraz w stanie mu niczego tłumaczyć. Ta cała sytuacja wywołała u niej właśnie wybuch śmiechu, a zdezorientowana mina Draco jeszcze go potęgowała.
*
Kilka dni później, gdy wszystkie pudła były już rozpakowane młodzi narzeczeni spędzali leniwe popołudnie w salonie oglądając stare zdjęcia. Jakimś cudem udało się odratować te zamienione wiele lat temu w figurkę statuy wolności. Teraz z rozrzewnieniem wspominali ich studencki wyjazd do Nowego Jorku szczegółowo analizując lekko sfatygowane fotografie.
- Spójrz na swoja minę – powiedziała Hermiona podając Draco kolejne zdjęcie, na którym stali we trójkę przy jakiejś wystawie sklepowej. – Myślałam, że w końcu nas zostawisz, bo przez cały czas marudziłeś.
- Tam nie było czego zwiedzać a wy podniecaliście się jakimiś głupimi sklepami. Mam inną definicję zabawy – rzucił zdjęcie na kupkę tych przeznaczonych do wyrzucenia i sięgnął po kilka następnych.
- A dokładnie to jaką? Wyjść do klubu i obmacywać się z jakąś napaloną laską? – Zmrużyła oczy uważnie mu się przyglądając. To wszystko wydarzyło się tak dawno temu, a oni nawet nie byli wtedy razem. Ba, nawet nic nie zapowiadało by kiedykolwiek mogli być. A jednak wspomnienie dziewczyny w długim płaszczu wchodzącej do pokoju Draco wciąż sprawiało jej dotkliwy ból.
- To była całkiem niezła rozrywka. Chętnie bym do tego wrócił, gdyby nie groziła mi za to śmierć.
- Żebyś wiedział – rzuciła Hermiona tonem, który nie pozostawiał wątpliwości, że gdyby złamanie przysięgo go nie zabiło to ona osobiście dokończyłaby jej dzieła. Cichy śmiech wyrwał się z ust chłopaka.
- W każdym razie to i tak dużo ciekawsze niż ślęczenie nad książkami w piątkowy wieczór. No i byłaś taaka zazdrosna – mrugnął okiem, ale dla Hermiony ten temat nie był ani trochę zabawny.
- Byłam – przyznała szczerze. – I to bardzo. Na szczęście zachowywałeś się tak okropnie, że szybko mi przeszło – teraz to ona się śmiała, wystawiła język i szturchnęła go łokciem.
- Ja byłem okropny? A Ty to co? – spytał niemal urażony i rzucił jej na kolana kilka zdjęć. Ona w cienkim szlafroczku, on w samym ręczniku siedzą obok siebie na jego łóżku. Na następnym całują się. Znaczy oczywiście nie doszło do żadnego pocałunku, ale ciężko w to uwierzyć patrząc na to zdjęcie.
Odłożyła zdjęcia i odwróciła się do Draco. Było jej strasznie głupio, że zachowała się tak idiotycznie. Z resztą cały ten wyjazd oboje zachowywali się jak dzieci z przedszkola. Dwójka dzieciaków, która robi wszystko to czego nie należy, próbując okazać swoje zainteresowanie.
- To było niepoważne. Nie mam pojęcia dlaczego to zrobiłam. – Pokręciła głową, a Draco przysunął się bliżej niej i objął ramieniem przysuwając do swojej piersi. – Wtedy zaczynałam uświadamiać sobie, że coś do ciebie czuję i… sama nie wiem, chyba próbowałam igrać z ogniem. Wiem jedno, gdybyś wtedy coś powiedział, był ze mną szczery, w jakiś sposób się zdeklarował, to prawdopodobnie wrócilibyśmy do Anglii jako para.
- Nie mówisz poważnie! – Ręka gładząca jej plecy zatrzymała się, by po chwili znów zacząć powolną wędrówkę w dół jej pleców. – Miałem przez ciebie taki straszny mętlik w głowie. Przyciągałaś mnie by mnie zaraz odepchnąć. Skąd mogłem wiedzieć, że dla ciebie to coś więcej niż przyjaźń? Co miałem zrobić?
- Nie wiem, może nie pozwolić bym widziała jak jakaś laska wpycha ci język do gardła albo jak wchodzi naga do twojego pokoju?
- Wcale tego nie chciałem.
- Cóż, specjalnie się nie broniłeś – wzruszyła ramionami.
Draco miał już dość tej przepychanki. O co oni znów się kłócą? O stare zamierzchłe czasy, kiedy nie potrafili wykorzystać okazji by to wszystko ułożyło się łatwiej dla wszystkich. Ale czy rozdrapywanie ran i obrzucanie się winą coś teraz zmieni? Czyż w końcu nie udało im się przezwyciężyć wszystkich przeciwności losu i być razem? Przecież za niecałe dwa tygodnie mają wziąć ślub.
- Skarbie? – powiedział odsuwając ją od siebie na tyle by móc spojrzeć w jej oczy. – Kocham Cię, wiesz?
Uśmiech, który pojawił się na jej twarzy sprawił, że było warto czekać nawet te kilka lat, by w końcu mógł ją nazwać swoją.
- Ja też cię bardzo kocham – przysunęła się i pocałowała jego roześmiane usta. Miał rację. Najważniejsze było to, że w końcu się odnaleźli i od teraz już na zawsze będą cieszyć się swoją miłością. Myśl, że niewiele brakowało a jej przyjaciółka podążyłaby tą samą ścieżką wciąż nie dawała jej spokoju.
- Czemu Teo nie może być taki jak Ty? – spytała, wprowadzając Draco w lekką konsternację.
- Teo?
- Tak. Myślę, że to dlatego Ginny tak ciężko nas zaakceptować. Widzi w nas wszystko to czego chciała dla siebie.
Draco pokiwał delikatnie głową. Czyżby Hermiona czuła się winna, że jej się udało znaleźć szczęście u boku ślizgona, podczas, gdy jej przyjaciółka tak bardzo się sparzyła na kontaktach z  jednym z nich?
- Nie jest szczęśliwa z Potterem?
- Jest. Nie o to chodzi. Kiedyś, kilka lat temu, miała z Teo romans i bardzo się w nim zakochała. Chciała nawet zostawić Harry’ego.
- Wiem, Teo niedawno wszystko mi opowiedział.
-Ah tak? To pewnie wiesz, że zachował się jak ostatni sukinsyn. To dla niego był tylko zakład z Baisem. Nic nigdy do niej nie czuł. Wykorzystał ją. Biedna Ginny.
- Nieprawda. – Obiecał sobie, że nigdy nie będzie się wtrącać w cudze sprawy, a tu proszę, zdradza tajemnicę kolegi. Jednak teraz już nie było odwrotu. Znał to pytające spojrzenie Hermiony i wiedział, że nie da mu spokoju dopóki nie powie jej wszystkiego co wie. -  On naprawdę się w niej zakochał. Z resztą z tego co mi wiadomo zakochał się w niej już jakiś czas wcześniej. Wymyślił ten zakład by mieć pretekst by się do niej zbliżyć.
- Naprawdę? Ale to nie ma sensu. Dlaczego powiedział, że nic do niej nie czuje w momencie kiedy wybrała jego? – Przyglądała się niebieskim oczom próbując dopasować nowe elementy układanki.
- Chyba, że… Wystraszył się, tak? Gdyby miał Twoją odwagę i upór to może… Może teraz byliby razem? Ja… ja muszę jej to powiedzieć – podniosła się i szybko przeszła kilka kroków w kierunku drzwi, jednak po chwili zatrzymała się i odwróciła z powrotem w kierunku Draco. – Myślisz, że powinnam jej to powiedzieć?
- Nie – odpowiedział kręcąc zdecydowanie głową.
- Może masz rację. W końcu minęło tyle czasu. Ginny nie potrzebuje teraz wątpliwości co by było gdyby. Ma poukładane, naprawdę szczęśliwe życie, a to mogłoby niepotrzebnie wszystko zepsuć. – mówiła chyba bardziej do siebie niż do Draco. Nie miała pojęcia co teraz powinna zrobić. Z jednej strony ukrywać przed przyjaciółką tak ważną informację wydawało się nieludzkie. Przynajmniej dowiedziałaby się, że nie wymyśliła sobie tego wszystkiego. Że ta miłość, którą wtedy czuła była prawdziwa. To nie był tylko zakład.  On nie kłamał, nie grał. Jednak jaki sens miałaby teraz prawda? Co dobrego mogłoby z tego wyniknąć? Czy Ginny zostawiłaby Harry’ego? Czy chciałaby podobnie jak ona spróbować swojego szczęścia z Teo?
Nagle jej rozmyślania przerwał Draco łapiąc jej dłonie w swoje i kładąc na swoich kolanach.
- Skarbie. Jak sama zauważyłaś Teo nie jest mną. Może i ją rzeczywiście kochał, nawet najbardziej za wszystkich ludzi na całym świecie, ale to nie wystarczy. Nic z tego nigdy by nie było bo jest coś co Teo kocha jeszcze bardziej.
- Nie rozumiem.
- Pieniądze. Teo nigdy by z nich nie zrezygnował. Jego ślub z Astorią to była czysta transakcja biznesowa. Ich rodzice planowali to odkąd byli dziećmi. To był ich sposób na połączenie obu wielkich firm, a Teo jako jedyny dziedzic odziedziczy wszystko. To nie jest coś od czego mógłby się odwrócić, nawet za cenę miłości życia.
- To straszne.
- Może. Ale dlatego nic nie możesz powiedzieć Ginny. On nie zasłużył na żadne współczucie, na żadną szansę na to by się wytłumaczyć. To była jego decyzja i niepotrzebnie tylko namieszał jej w głowie. Powinna jak najszybciej o nim zapomnieć.
- Całe szczęście, że nie wszyscy ślizgoni są tacy sami – powiedziała mocniej przytulając się do Draco.
- Mówisz tak bo dostał Ci się najlepszy z nich – zaśmiał się całując ją w czubek głowy.
Wtedy drzwi wejściowe zamknęły się z głuchym trzaskiem i w holu dało się słyszeć tupot małych stóp.
- Mamo, zobacz co mam - roześmiana dziewczynka z burzą drobnych loczków wpadła do salonu i popędziła w ich kierunku.
- Co tam masz Kochanie? - spytała Hermiona wyciągając ręce do córki, jednak gdy zobaczyła w jej małych rączkach białą kartonową karteczkę serce na moment jej stanęło. Posłała Draco pełne przerażenia spojrzenie niezdolna do jakiejkolwiek reakcji. Myśl, że ten ktoś był tak blisko Rose dosłownie ją sparaliżowała. Szybko złapała córkę i posadziła ją sobie na kolanach obejmując ciasno tak by upewnić się, że nic jej już nie grozi.
- Skąd to masz Rose? - spytał dziewczynkę Draco odbierając od niej karteczkę. Hermiona nie widziała co zostało na niej napisane, ale nie spodziewała się niczego dobrego. Wystarczyło, że zobaczyła jak Draco zaczynają lekko drżeć dłonie, a oczy jeszcze bardziej się rozszerzają. Wiedziała, że bardzo się stara zachować spokój by niepotrzebnie nie straszyć dziecka, ale nie był w stanie powstrzymać drżenia w głosie. - Gdzieś to znalazłaś?
- Pan mi dał - Rose pokręciła główką i utkwiła spojrzenie w swoich paluszkach.
- Jaki pan?
- Mówiłem jej by z nim nie rozmawiała - dopiero teraz zwrócili uwagę na chłopca stojącego w drzwiach salonu. Draco zerwał się z miejsca i podszedł do syna kucając przy nim tak by mogli sobie spojrzeć w oczy.
- Z kim Scorpius? Gdzie go spotkaliście?
Serce w piersi Hermiony biło z taką siłą, że każde uderzenie wywoływało ból rozchodzący się echem po całym jej ciele.
- Bawiliśmy się na tym nowym placu zabaw. Tam między altanką a krzaczkiem z borówką. Nie wiem skąd nagle zjawił się ten pan w kapturze, ale zaraz zniknął jak tylko krzyknąłem by Rose z nim nie rozmawiała. Gdy do niej podbiegłem już go nie było. - Chłopiec gestykulował z przejęciem starając się wszystko jak najdokładniej opowiedzieć. Draco położył mu dłoń na ramieniu dumny z postawy syna. Jednak jego niepokój wcale nie zniknął.
- A gdzie jest babcia? - spytał podnosząc się.
- W ogródku. Chyba nawet nie wie, że  poszliśmy.
- Chodź, pokażesz mi gdzie to było.
Scorpius kiwnął głową i ruszył za ojcem do wyjścia. Gdy tylko Rose zauważyła, że jej kolega wychodzi zeskoczyła z kolan mamy i pobiegła za nim.
- A ty dokąd? Zostań ze mną.
- Idę - rzuciła Rose zdecydowanym tonem i wybiegła za Draco i Scorpiusem.
Hermiona wstała by za nią pobiec, ale jej uwagę przyciągnęła wciąż leżąca na kanapie karteczka. Wyciągnęła drżącą z nerwów rękę i podniosła kartonik. Czarne litery niczym małe mróweczki  rozpływały się jej przed oczami.
“następnym razem zabiorę dziecko”
W jednym momencie przerażenie ustąpiło wściekłości. Ktoś nie bardzo wiedział w co się pakuje grożąc jej dziecku. Jej mogli podrzucać jakieś dziwne wiadomości, ale wara od Rose.
Zgniotła karteczkę w dłoni i poszła do kuchni by ją wyrzucić. Nie miała zamiaru się załamywać. Z resztą nie miała w naturze by tak od razu się poddawać. Jedyne co teraz mogła zrobić to zwiększyć czujność i przygotować się do walki.
Wstawiła właśnie wodę na herbatę, gdy usłyszała ciche pukani do drzwi. Cóż znowu? Jakie znów niespodzianki szykował dla nich ten dzień?
Z lekkim niepokojem uchyliła drzwi nie wiedząc czego się spodziewać. Czy to możliwe by tajemnicza zakapturzona postać pukała teraz do drzwi ich domu? Jednak w wejściu ku jej zaskoczeniu stał Ron.
- Czego chcesz? – spytała widząc za drzwiami swojego męża. Jej złość jeszcze nie przeszła i najchętniej zamknęłaby mu te drzwi przed nosem. Nie była pewna czy jest w tym momencie w odpowiednim nastroju na słowne przepychanki z Ronem.
- Przeprosić.
- Słucham?
- Przepraszam cię Hermiona. To mnie nie tłumaczy, ale gdy zobaczyłem te walizki… Biało mi się zrobiło przed oczami. Byłem wściekły i to tak bardzo bolało, że chciałem i ciebie jak najbardziej zranić. Dlatego przepraszam.
- Nie dałeś mi nawet dojść do słowa. Nie miałam zamiaru uciekać, chciałam z Tobą o tym wszystkim porozmawiać, wytłumaczyć.
- Wiem, ja to wszystko rozumiem. Zachowałem się okropnie.
Opuścił głowę i zaczął bawić się  palcami dłoni. Czekała chwilę co jeszcze ma jej do powiedzenia, ale się nie odezwał. Czysta skrucha na jego twarzy trochę ostudziła jej złość.
- Może wejdziesz? – uchyliła szerzej drzwi, by wpuścić Rona a on rzucił do środka niepewne spojrzenie i pokręcił głową.
- Lepiej nie. Nie jestem gotów, by widzieć was razem.
Hermionę bardzo zaskoczyła ta szczerość. Przez tyle lat próbowała wydobyć jakiekolwiek przemyślenia męża, skłonić go do rozmów o tym co czuje i czego pragnie, ale wtedy wydawało się to niemożliwe.
- Draco wyszedł – powiedziała, na co w końcu Ron się przełamał i nieśmiało przestąpił próg domu Malfoy’a.
Gdy usiedli w salonie na kanapie dopiero miała okazję mu się przyjrzeć. Nie wyglądał najlepiej. Był blady a pod jego oczami odznaczały się fioletowe cienie. Wyrzuty sumienia znów wypełniły jej serce. Czuła się winna. Nie chciała go aż tak zranić, mimo, że naprawdę wierzyła, że robi mu przysługę. Daje szansę by odnalazł swoje prawdziwe szczęście. Mimo, że nie chciała już być jego żoną to wciąż go kochała i jego dobro było dla niej bardzo ważne. To pewnie już nigdy się nie zmieni.
- Dopiero, gdy zabrałaś resztę swoich rzeczy… Cały weekend przesiedziałem patrząc na puste miejsce w szafie. Myślę, że dopiero wtedy do mnie dotarło co się stało.
Ból na jego twarzy rozdzierał jej serce. Wiedziała, że nie powinna tego robić, ale nie mogła się powstrzymać. Wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka, a on od razu przykrył jej dłoń swoją.
- Proszę powiedz mi, że to wszystko jeszcze można naprawić. Że jeszcze do mnie wrócisz.
Podniósł głowę z nadzieją wypisaną na twarzy patrząc jej głęboko w oczy, jednak nie miała dla niego dobrych wiadomości.
 - Nie Ron. Kocham Draco. Chcemy być razem. Tak naprawdę.
- To właśnie to czego szukałaś, prawda? To coś na całe życie…
- Tak.
Pokiwał głową.
- Tak myślałem. Ale musiałem spytać. Wiesz, chyba od czasu tych twoich studiów przeczuwałem, że to może się tak skończyć. Pewnie dlatego jeszcze bardziej go nienawidziłem.
Roześmiała się głośno zaskakując samą siebie. Ta rozmowa sprawiła, że zrodziła sie w niej iskierka nadziei, że jeszcze nawet miedzy nimi może być dobrze. Że nie straci całkiem kontaktu z kimś tak jej bliskim.
- Dziękuję.
- Za co?
- Za to, że rozumiesz. Mam nadzieję, że nie odsuniesz się ode mnie całkowicie. Zrozumiem jeśli to wszystko będzie dla ciebie zbyt bolesne, ale…
Położył jej rękę na kolanie.
- Hermiona, chciałbym być twoim przyjacielem. Może nie teraz od razu, ale kiedyś… Od tego zaczynaliśmy i dobrze nam to wychodziło. Chyba nawet wolę być dobrym przyjacielem niż kiepskim mężem.
- Co on tutaj robi? – wzburzony głos przerwał ich rozmowę i jak na komendę odwrócili się w kierunku drzwi do salonu, przez które właśnie wszedł wściekły Draco.
- Przyszedł przeprosić.
- Przeprosić? – Dotarł do Rona w kilku długich krokach i bez żadnego ostrzeżenia złapał go oburącz na koszulę i podciągnął do góry. Nienawiść wypisana na jego twarzy przywodziła Hermionie na myśl szkolne czasy, kiedy często na niej gościła. Nagła zmiana była tak wyraźna, że z trudnością rozpoznawała w tym ogarniętym szałem mężczyźnie swojego ukochanego. – Zostawisz w końcu Hermionę i Rose w spokoju?
- Draco! Zostaw go, to nie on! – Hermiona podskoczyła na różne nogi i uwiesiła się jego ramienia próbując uwolnić Rona i jakoś uspokoić Draco. Ten jednak nic sobie z tego nie robił.
- Nie mam pojęcia o co Ci chodzi Malfoy – odkrzyknął Ron próbując odpędzić od siebie silne ręce blondyna.
- Spytam tylko jeden raz i Merlin mi świadkiem, że lepiej byś powiedział prawdę. Czy to ty wysyłasz te pogróżki Hermionie I Rose?
Ron z zaskoczenia aż przestał się bronić. Opuścił ręce i z niepokojem spojrzał się na swoją żonę.
- Ktoś grozi Rose?
- Odpowiadaj! – Draco ledwo powstrzymywał się przed przyłożeniem Weasley’owi, może gdyby miał szczęście, udałoby mu się chociaż złamać mu nos zanim Hermiona by ich rozdzialiła…
- Nikomu nie wysyłałem żadnych pogróżek i nigdy nie skrzywdziłbym córki.
- Jak się dowiem, że maczałeś w tym palce to nie chciałbym być w twojej skórze. – Ostatni raz szarpnął Rona nie mogąc znieść myśli, że traci tak idealną szansę by w końcu zrobić to o czym marzył od tak dawna. Nawet jeżeli był niewinny.
- Zostaw go, mówi prawdę.
Obcy głos wypełnił pokój wprowadzając wszystkich w jeszcze większy szok. Hermiona podniosła ręce do ust niezdolna nawet wydać z siebie krzyku. Widząc to Draco puścił Rona, który nawet nie próbował zamortyzować upadku i stanął przed Hermioną osłaniając ją przed przybyszem własnym ciałem.
- Kim jesteś i czego chcesz?
Szybko wyciągnął z kieszeni różdżkę i wycelował nią w zakapturzoną postać. Mężczyzna jednak nie sprawiał wrażenia, by szykował się do wali. Podniósł obie ręce do góry tak by mogli się przekonać, że nie trzyma w nich żadnej broni.
- Nazywają mnie Asati. Nie bójcie się nie zrobię wam krzywdy.
Draco jednak mocniej zacisnął dłoń na różdżce. Nie chciał jednak z niej jeszcze korzystać. Wolał najpierw czegoś się dowiedzieć. Zastanawiał się także jak przedostał się on przez założone przez niego zabezpieczenia.
- Wiec co tu robisz?
- Podobno Nostra, znów obrała dziewczynę na cel. Postanowiłem, że najwyższa pora byście poznali prawdę.
- Nostra chce zabić Hermionę? – spytał Draco nagle robiąc się jeszcze bardziej blady niż zwykle. Widział pytające spojrzenie dziewczyny, jednak nie było teraz czasu by nic tłumaczyć i ona dobrze to rozumiała. Opuścił rękę z różdżką i wskazał Asatiemu wolne miejsce na kanapie. – Mów co wiesz.
*
- Myślicie, że przyjdzie?
- Przyjdzie.
Sześć osób siedziało przy stole w jadalni od dwóch godzin ustalając szczegóły akcji, która miała się niedługo zacząć. Próbowali rozpracować wszystkie ewentualności, ale mając do czynienia z osobą tak bezwzględną i nieprzewidywalną jak Nostra, było to praktycznie niemożliwe.
- Wszyscy znają swoje miejsca? – Harry, najbardziej obeznany w takich akcjach jako jedyny starał się zorganizować wszystkich tak by wszystko potoczyło się sprawnie, jednak teraz nie dowodził swoją zgraną drużyną, lecz grupą co najwyżej tolerujących się osób. – Gdy wejdzie do salonu Zabini i Ron zabezpieczą wyjście, a ja i Malfoy zajmiemy się nią na miejscu. Asati, ty wejdziesz, gdy cię zawołamy. Przyda nam się ten dodatkowy efekt zaskoczenia, by wiedziała, że jest bez wyjścia.
- Coś za bardzo się rządzisz Potter – Draco rzucił Harry’emu ostrzegawcze spojrzenie spod zmarszczonych brwi. Nie był przyzwyczajony, by ktoś mu wydawał polecenia w jego własnym domu. Według niego Potter powinien się cieszyć, że w ogóle zgodził się by razem z Weasley’em do nich dołączyli.
- Zamknij się i słuchaj. Tylko Harry wie co robić.
- Słucham? Mówimy o mojej żonie! I nie przypominam sobie bym ciebie zapraszał. – Draco podniósł się opierając dłonie na stole i pochylając w stronę Rona, który wyglądał jakby nie mógł się zdecydować czy w ogóle chce tu być.
- Tu chodzi o moje dziecko i moją żonę! – krzyknął w końcu uderzając pięścią w stół.
- Już niedługo – mruknął pod nosem właściciel domu.
- Spokój – krzyknęła Hermiona gromiąc wszystkich spojrzeniem. – A ja niby co mam robić? Schować się w kącie? – spytała, ale obecni przy stole mężczyźni nagle stali się bardzo małomówni. Jasne było, że uznają akcję za niebezpieczną i woleliby, by Hermiony w ogóle nie było w tym czasie w domu, ale to nie było coś na co mogłaby się zgodzić. Nie gdy w końcu miała okazję odpłacić Sofie za wszystkie swoje krzywdy. – To ja będę na nią czekać w salonie – powiedziała ostrym, nie znoszącym sprzeciwu głosem.
Asati i Blaise wyglądali jakby chcieli się schować, Ron zaczął energicznie kręcić głową bojąc się znów odezwać, a Harry założył ręce na piersi z uśmieszkiem oczekując na reakcję Draco.
- Hermiona… - zaczął ostrożnie obracając się w jej stronę. Nie wątpił, że da sobie radę z najgorszym wrogiem i chciał jej na to pozwolić. Bardzo. Zwłaszcza po tym jak prosiła by trochę bardziej w nią uwierzył. Po prostu bardzo się bał I skłamałby, gdyby powiedział, że cieszy się, że siedzi tu z nimi przy tym stole omawiając sposoby na schwytanie groźnego bandyty. Nawet jeśli tym bandytą była jego własna żona.
- Proszę Draco. – wiedziała, że nie potrafił jej niczego odmówić, zwłaszcza gdy patrzyła na niego w ten sposób. Była silną kobietą, która już jako nastolatka udowodniła, że niczego się nie boi i jest zdolna do wielkich rzeczy. Da radę i teraz.
- Będziemy za ścianą. Przybiegniemy jak tylko krzykniesz.
Hermiona aż podskoczyła z ekscytacji po czym rzuciła się Draco na szyję i pocałowała, zupełnie nie zwracając uwagi na to, ze nie byli sami.
- Moglibyście już przestać – powiedział jeden zirytowany głos.
- Może nie przy mnie, co? – spytał drugi zniesmaczony.
- Wciąż nie mogę w to uwierzyć – dodał trzeci ze śmiechem.
- Ok koniec gadania, wszyscy na miejsca – powiedziała Hermiona puszczając w końcu blondyna. Usiadła na kanapie w salonie z bijącym sercem oczekując na skrzypnięcie drzwi wejściowych oznajmiające przybycie Sofie. Wciąż nie mogła uwierzyć, że ta drobna Francuzka była zamieszana w jakieś gangsterskie porachunki. Co więcej stała na czele jednej z groźniejszych organizacji przestępczych we Francji. Z tego co zdążył im opowiedzieć Asati lista grzechów na jej sumieniu była całkiem spora. To tym była taka zajęta, że nie mogła się zajmować dzieckiem. Biedny Scorpius.
Nagłe charakterystyczne skrzypnięcie zamka z drzwiach wejściowych przerwało jej rozmyślania. Nie odrywając wzroku od wejścia do salonu słuchała stukania obcasów na marmurowej posadzce. Przez chwilę zastanawiała się czy powinna wstać, ale zamiast tego rozsiadła się wygodniej na miękkich poduszkach. Gdy Sofie w końcu weszła do salonu uśmiech na jej twarzy ustąpił miejsca zaskoczeniu.
- Co ty tu robisz? – spytała odkładając torebkę na fotel po drugiej stronie ławy i opierając ręce na biodrach. – Czyżbyś miała problem z pogodzeniem się z tym, że ta wasza mała bajeczka się skończyła?
- Bajeczka? – Hermiona usiadła opierając łokcie na udach i łapiąc się za dłonie. Tak bardzo w tym momencie chciała zrobić Sofie krzywdę, że sama siebie nie poznawała. Zwłaszcza, gdy widziała na jej twarzy ten paskudny arogancki uśmieszek. Gdyby tylko potrafiła go zetrzeć z tej wypacykowanej buźki…
- Ah no tak, przecież ty myślałaś, że to będzie na zawsze – wydęła dolną wargę okazując swoje pełne ironii współczucie. – Może to cię nauczy by nie rozbijać małżeństw – powiedziała siadając na fotelu zakładając nogę na nogę i patrząc na Hermionę z wyższością. Była taka pewna, że Draco właśnie skończył z Hermioną, że nawet nie brała pod uwagę żadnej innej opcji. Gdy tylko dostała od niego wiadomość, że chce się z nią pogodzić sprawa była dla niej przejrzysta niczym kryształy, które tak uwielbiała.
- A swoją drogą to trzeba nie mieć wstydu by tak się uganiać za zajętym facetem. I to z dzieckiem. Nie mówiąc już o ślubnej przysiędze. O czym ty myślałaś? Że jakaś stara książka to zmieni? Głupiutka dziewczyna – z odrazą na twarzy strzepnęła z sukienki niewidzialny paproszek dla bardziej teatralnego wrażenia po czym utkwiła spojrzenie w Hermionie. – Wracaj już do tego swojego męża jeśli jeszcze będzie cię chciał. Draco jest w dobrych rękach. Muszę się nim teraz zając, po tym całym czasie. Ciebie nie mógł nawet pocałować, prawda?
Hermiona nie miała zamiaru dłużej słuchać. Ta mała bezczelna kobieta była aż tak niepewna siebie, że uciekała się do gróźb, nękania ludzi i nie wiadomo czego jeszcze. Jakby przez nią spadł Rose z głowy choćby jeden włos…. Do tego sposób w jaki mówiła o Draco…
To była chwila, jakby jej rozum na chwilę się wyłączył. Niby siedziała i słuchała tych wszystkich obelg, pragnąc zachować się jak na dorosłą wykształcona osobę przystało, ale wszystko miało swoje granice. W momencie zerwała się ze swojego miejsca i szarpiąc Sofie za górę sukienki zepchnęła ją na podłogę po czym wplątała palce w jej włosy mocno za nie ciągnąć.
Sofie po paru sekundach otrząsając się z zaskoczenia próbowała zepchnąć z siebie Hermionę okładając ją pięściami po brzuchu. Złapała nawet jedną ręką za jej włosy kiedy Hermiona podniosła głowę by lepiej wyprowadzić cios w jej idealny nos, lecz w tym momencie silne męskie ramiona zaczęły ściągać ją z leżącej na podłodze dziewczyny. Blaise z drugiej strony razem z Harrym trzymali wyrywającą się w jej kierunku Sofie. Obie zdyszane i potargane potrzebowały chwili by opanować przyspieszone oddechy.
- Nic ci się nie stało? – Draco z niepokojem przyglądał się Hermionie sczesując jej palcami włosy z czerwonej twarzy. Gdy wpadli do pokoju i zobaczył je uprawiające zapasy na podłodze nie wiedział czy jest bardziej przerażony czy dumny. Jednak teraz widząc jej pełen satysfakcji uśmiech nie mógł się powstrzymać przed pocałowaniem jej rozciętej wargi.
- Co tu się dzieje? Draco! – Sofie wciąż wyrywając się z silnego uścisku wpatrywała się w męża nic nie rozumiejąc.
- Cóż małe rodzinne spotkanie. Teraz przy świadkach ustalimy, że zgadzasz się na rozwód. – Draco podszedł do żony zakładając ręce na piersi. Lód w jego spojrzeniu nie pozostawiał jej złudzeń czy mówił poważnie. Z resztą nie ściągałby tu wtedy tych wszystkich ludzi.
- Zapomnij – wysyczała wściekła przez zęby. Za to jak ją potraktował nie miała zamiaru mu niczego ułatwiać.
- Cóż, jak nie chcesz po dobroci. Asati!
Przerażenie w jej oczach było bezcennym widokiem. Prawdopodobnie nigdy nie widział jej tak bezbronnej jak teraz, gdy patrzyła jak jej były sługa opowiada się przeciwko niej. Musiał mieć swoje powody, o których nie chciał mówić, ale pewnie tylko oni oboje wiedzą ile dowodów mógł zebrać przez czas jaki u niej pracował.
- Nic im nie mów – niemal błagała.
- Za późno. – Harry  podniósł plik kartek do góry tak by dobrze je widziała. – Jako szef Biura Aurorów wysłuchałem zeznań Asatiego i moim obowiązkiem jest zgłosić to do Francuskiego Departamentu jak również mugolskiej policji, no chyba, że…
- To jest szantaż – krzyknęła znów próbując się wyrwać.
- Dokładnie. Obiecasz, że pojawisz się tu za tydzień i przeniesiesz swoją ślubną przysięgę na Hermionę i będziesz wolna.
- A ja nałożę na ciebie namiar, więc jeśli spróbujesz jeszcze jakichś szemranych interesów to sobie przypomnę gdzie schowałem te zeznania.
Niemal można było dostrzec jak analizuje wszystkie opcje jakie jej pozostały zważywszy na jej aktualne położenie. Nie było tego dużo, dlatego szybko zrozumiała, że może zrobić tylko jedno.
-Więc jak będzie?
- Puśćcie mnie. Dam Ci ten cholerny rozwód.
*
Przepełniało ją to irracjonalne uczucie, że wszystko w jej życiu prowadziło ją właśnie do tego momentu. Jakby cały świat się sprzysiągł by była dokładnie tu i teraz. Jakby każdy spotkany na jej drodze człowiek, każde czerwone i zielone światła, każdy korek, każdy pomyślny wiatr, każdy uśmiech i każda wylana łza prowadziły ją krok po kroku ku temu przepięknie ustrojonemu w biel i róż ogrodowi na posiadłości Malfoy’ów, gdzie stała ubrana w zapierającą dech w piersiach suknię ślubną o dziesięciu warstwach tiulu, próbując dostrzec coś przez szparę w ciężkiej aksamitnej kotarze. Wszystko było tak jak napisał im los. A nawet lepiej. Dlaczego więc wnętrzności skręcały jej się z nerwów?
Korzystając z okazji, że była sama w tym zbudowanym tylko dla niej zakątku podeszła do szpary w kotarze by znów przyjrzeć się plątaninie ludzi szukających swoich miejsc na czas mającej się zaraz odbyć ceremonii. Nie spodziewała się, że będzie ich aż tak dużo. Z tej masy twarzy udało jej się znaleźć całkiem sporo bliskich sobie osób, ale na dłużej zatrzymała się dopiero przy swoich rodzicach.
Siedzieli w pierwszym rzędzie razem z Narcyzą. Śmiali się z czegoś czego nie mogła dosłyszeć. Sprawiali wrażenie jakby się znali od dawna, co napawało ją ogromnym optymizmem i nadzieją na wielkie rodzinne uroczystości. To jak niecodzienny był to widok mógł zrozumieć tylko ten kto znał rodziców Draco jeszcze w szkole.
Zaraz za nimi w drugim rzędzie dostrzegła Harry’ego i Ginny z całą ich gromadką. Próbowali zmusić Rose by usiadła na swoim miejscu, ale mała uparcie próbowała wdrapać się z powrotem na ręce swojego taty.
Zaśmiała się cicho kiedy Ron w końcu jej uległ a ona zaraz zmieniła zdanie i usiadła na krześle obok Scopriusa. Mały uparciuch.
- Gotowa?
Niemal podskoczyła słysząc za placami swojego tatę. Najwyraźniej nadeszła jej kolej by zająć miejsce w samym środku tego przedstawienia.
Ostatni raz odwróciła się w kierunku jej punku obserwacyjnego. Potrzebowała jeszcze tylko chwili. Wędrowała spojrzeniem po obecnych, aż w końcu zatrzymała się na bladoniebieskich oczach jej ukochanego. Z nikim nie rozmawiał, nie siedział gdzieś w kącie wykorzystując ostatnie chwile na rozmyślania, nie krążył też bez celu.  Po prostu stał tam przed ołtarzem z szerokim uśmiechem na ustach i patrzył prosto na nią. Jeśli wcześniej czuła jakieś zdenerwowanie lub niepewność to właśnie wszystkie znikły. Chyba nigdy nie będzie bardziej gotowa.
Odwróciła się do swojego taty i ujęła wyciągnięte w jej kierunku ramię, po drodze sięgając jeszcze po swój bukiet z różowych goździków.
- Chodźmy.
Powiedziała pewnym głosem zmierzając  ku tej ogromnej sali i swojemu zupełnie nowemu życiu.


Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger