piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 7 Urodziny

Przed Wami lekki, zabawny rozdział na zakończenie wakacji :)
Następny prawdopodobnie będzie za dwa tygodnie, no chyba, że mnie odpowiednio zmotywujecie komentarzami to może będzie wcześniej.
Nicci


Wakacje to niezaprzeczalnie ulubiony czas roku dla wszystkich uczniów i studentów. Mogą wtedy bezkarnie leniuchować, korzystać z pięknej pogody, bawić się i chłonąć energię na cały następny szary, ponury rok. Te kilka beztroskich miesięcy jest przywilejem młodości, do których później siedząc w pracy często z rozrzewnieniem wracają starsi. Oczywiście nie wszyscy uprzywilejowani korzystają ze swojego świętego prawa do nic nie robienia. Ci nieszczęśliwcy, którzy zaczęli już pracę, cieszą się oddechem od dodatkowych obowiązków na uczelni, a Ci nazbyt ambitni ignorują palące słońce i wtykają nosy w książki.
Zmotywowana sukcesem ostatniego ważnego egzaminu, Hermiona postanowiła wykorzystać czas wakacji, by przejrzeć wszystkie materiały kolejnych lat studiów. Nie chciała dopuścić do sytuacji, w której znów ją coś zaskakuje i cała zestresowana musi tracić czas na szukanie odpowiedzi, bojąc się o swoje dobre stopnie. Letnie miesiące minęły jej więc całkiem niespodziewanie, ale za to bardzo przyjemnie. Oprócz wertowania kodeksów i podręczników starała się więcej czasu poświęcać swojemu chłopakowi, co nie zawsze było łatwe oraz przyjaciółce. To właśnie ona wymyśliła by urządzić Hermionie imprezę urodzinową. Taki pozytywny akcent na koniec lata – jak mawiała. Dlatego też dziewczyna kazała rodzicom jechać na weekend do ciotki i teraz stała w swoim pokoju naciągając na siebie specjalnie kupioną na tę okazję sukienkę.
- Pomożesz mi z suwakiem? – spytała Hermiona wyciągając ręce by sięgnąć do zapięcia sukienki na plecach, jednak wciąż brakowało jej kilku centymetrów.
Ron wstał z łóżka, na którym do tej pory leżał wpatrując się w sufit, jednym ruchem pomógł swojej dziewczynie z zamkiem zerkając na jej odbicie w lustrze. Następnie odwrócił się do szafy w poszukiwaniu świeżej pary skarpetek.
Jego zacięta mina powoli wyprowadzała ją już z równowagi.
- O co Ci znów chodzi? Długo masz zamiar tak się zachowywać? Zaraz przychodzą goście.
- O co mi chodzi? Nie wiem co się z Tobą dzieje. Skąd to nagłe zainteresowanie Malfoy’em? Już zapomniałaś jak nas traktował w szkole?
- Merlinie, Ron nie zachowuj się jak dziecko. Mam już dość ciągłych kłótni o Malfoy’a. Pogódź się z tym, że to teraz mój kolega, tak kolega. Dałam mu drugą szansę i proszę Cię byś też to zrobił, a przynajmniej się postaraj.
- Mogę spróbować, jeśli obiecasz, że więcej nie wywiniesz takiego numeru jak ostatnio. Jak mam mu wybaczyć skoro sprowadza Cię na złą drogę?
Znów to samo. Czy on nigdy jej nie wybaczy tego, że po egzaminie poszła świętować z chłopakami, a nie wróciła grzecznie do domu? Przecież go przeprosiła.
Wzniosła oczy ku górze licząc po cichu do dziesięciu. Już. Wcale nie czuje się winna. Może rzeczywiście mogła go jakoś uprzedzić, ale chyba wolno jej spotykać się z kolegami, nie jest jego niewolnicą.
- Masz rację. Obiecuję zawsze Cię informować jak znów wybiorę się gdzieś ze znajomymi, byś nie musiał się o mnie martwić.
Proszę. Umie zachować się jak na dorosłą dwudziestodwuletnią kobietę przystało. I nawet nie wypomni mu, że on sam nigdy nie raczył jej wysłać wiadomości, gdy wybierał się na piwo z kolegami z pracy. A ona mu o to afery nie robi.
- Nie kłóćmy się. Dziś są moje urodziny, mamy się dobrze bawić – z uśmiechem na ustach podeszła wolno do chłopaka zarzucając ręce za jego szyję, a on chwycił jej talię i zaczął ją delikatnie głaskać przez materiał.
- Dobrze, postaram się jakoś znieść jego obecność, skoro tak Ci na tym zależy. Wiesz, że dla Ciebie wszystko – przysunął ją jeszcze bliżej by przypieczętować ich umowę czułym, delikatnym pocałunkiem. Dziewczyna zamruczała niezadowolona, gdy się od niej odsunął.
- Jak będziesz grzeczna to później będzie następny prezent, jak już wszyscy pójdą – uśmiechnął się szelmowsko i poszedł do łazienki, zostawiając dziewczynę z zaróżowionymi policzkami i uśmiechem na ustach.
*
Nigdy jakoś specjalnie nie przejmowała się swoim wyglądem. Nie była najlepsza w dziedzinie makijażu, który od zawsze był jej piętą Achillesową. Ostatnio mama z okazji jej urodzin zabrała ją na zakupy i powybierała jej różne kosmetyki delikatnie sugerując, że w pewnym wieku kobieta powinna już bardziej się o siebie zatroszczyć, zwłaszcza, że niedługo pójdzie do pracy. Od tego czasu co wieczór w zaciszu swojego pokoju ćwiczyła różne techniki i połączenia kolorów, by nie zaliczyć żadnej wpadki.
Właśnie kończyła makijaż w odcieniach złota i brązu, tak by pasował do koloru jej oczu i włosów, gdy usłyszała dzwonek do drzwi.
- Kochanie, otworzysz? Już schodzę! – pociągnęła usta błyszczykiem, rozcierając go wargami, poprawiła palcami opadające na ramiona loki i uśmiechnięta wyszła z pokoju, by przywitać swoich gości.
Gdy zeszła na dół, w korytarzu z Ronem stali Jess i Matt z wielkim bukietem kolorowych kwiatów. Uściskała ich mocno, przyjmując życzenia urodzinowe. Torebkę z prezentem w postaci jej ulubionych perfum odłożyła na stolik, obok podarowanej jej przez Ginny i Harry’ego pięknej, skórzanej torebki. Prezent od Ron – cudowny, biały, koronkowy gorset z pasującymi do niego figami, leżał bezpiecznie w szufladzie jej sypialni, z daleka od ciekawskich oczu.
Wprowadziła gości do salonu, gdzie na rozstawionym stole stało kilka przygotowanych przystawek oraz butelki najróżniejszych trunków, a siedzący na kanapie przyjaciele zaśmiewali się do rozpuku z jakiejś opowiedzianej historii.
- Mojego Rona już znacie, a to są Ginny i Harry. A to Jess i Matt, moi znajomi ze studiów – przedstawiła ich sobie, reagując cichym śmiechem na zszokowana minę Matta, gdy podawał rękę Potterowi. Najwidoczniej chłopak nie skojarzył jej jako dziewczyny towarzyszącej wybrańcowi w misji ratowania czarodziejskiego świata i nie spodziewał się spotkać na tej małej imprezie urodzinowej tak znanej postaci.
- To czego się napijecie? – Ron wcielił się w rolę gospodarza. W końcu trzeba jakoś rozkręcić tę imprezę.
Dochodziła godzina 22, gdy rozbawiona grupa ludzi usłyszała kolejny dzwonek do drzwi.
- A kogo to niesie o tej porze? – spytała rudowłosa dziewczyna, dolewając sobie kolejną lampkę wina.
- Może spóźnialski się pojawił… - Hermiona wstała z fotela, stawiając pusty kieliszek na stole i udała się w kierunki drzwi, otworzyć kolejnemu gościowi.
*
- Jestem, to gdzie ta impreza? Metropolitan? – stanął przy fotelu, na którym siedział blondyn, trzymając zgiętą nogę opartą kostką na kolanie, dzierżąc w dłoni szklaneczkę z resztką bursztynowego napoju.
- Stary, co jest, idziemy? Panienki czekają! – podszedł do barku by nalać sobie szybkiego drinka, a Draco nawet nie drgnął, sztyletując przyjaciela spojrzeniem i z całych próbując się opanować.
- Miałeś być dwie godziny temu… stary! – powiedział przez zaciśnięte zęby, przecierając twarz wolną dłonią. Tyle lat a on ciągle się nie nauczył, że z Zabinim nie można się umawiać na konkretną godzinę, no chyba, że poda mu się termin odpowiednio zmodyfikowany. Serio, koleś jest w stanie spóźnić się na własny pogrzeb i nawet nic sobie z tego nie robi. Stoi teraz beztrosko sącząc ognistą i uśmiechając się od ucha do ucha jak gdyby nigdy nic. Cały Blaise.
- Nie idziemy do klubu, zostałem zaproszony na urodziny i idziesz tam ze mną – powiedział wstając z miejsca, odkładając pustą szklankę i podchodząc do wiszącego nad komodą dużego, zdobionego lustra, by poprawić kosmyki perfekcyjnie ułożonej fryzury.
 - Jako Twój partner czy partnerka? – jak zwykle trzymały się go żarty, czasem owszem potrafił go wyciągnąć z niezłego dołka tym swoim beztroskim stylem bycia, ale w takich momentach jak ten czuł tylko czyste poirytowanie.
- Jako klaun. Świetnie się nadasz do tej roli. A teraz łap prezenty i idziemy – odwrócił się w kierunku stołu na którym stał pięknie udekorowany wiklinowy kosz i butelka czerwonego wina z jego prywatnych zapasów.
- Powiedz chociaż do kogo idziemy. Co tam masz w tym koszu? Ser? Kupiłeś komuś ser na urodziny – zaczął się śmiać opierając dłonie na kolanach by było mu łatwiej złapać powietrze.
- Nic nie rozumiesz i nikt się Ciebie nie pytał o zdanie – złapał szybko kosz, rzucając groźne spojrzenie i obiecując sobie, że jeszcze raz brunet wybuchnie śmiechem a zetrze mu ten uśmieszek z twarzy gołymi rękami.
- Zbieraj się, Granger i reszta świętej trójcy już dawno czekają – Zabiniemu w momencie ode chciało się śmiać.
- Że niby co? Chyba sobie żartujesz, przecież nas tam zlinczują. Jesteś masochistą czy co? Jakoś depresyjnie na Ciebie ten Paryż wpłynął, jeśli życie Ci niemiłe – złapał butelkę i się obrócił, ale chłopaka już nie było.
Po chwili znaleźli się przed drzwiami małego, białego domku z równo przystrzyżonym trawnikiem. Blondyn delikatnie, ale stanowczo zapukał i zaraz otworzyła im gospodyni imprezy ubrana w obcisłą, działającą na wyobraźnię, czerwoną sukienkę.
*
- No jesteś wreszcie, już myślałam, że nie przyjdziesz – uśmiechnęła się wpuszczając blondyna do środka.
- Jakbym mógł? Pamiętasz Zabiniego?
- Jasne, cześć Blaise – wyciągnęła dłoń w jego kierunku, którą zaraz uścisnął.
- Cześć i dzięki za zaproszenie. Wszystkiego najlepszego – powiedział oddając jej wino i całując w policzek.
- Ode mnie również, spełnienia marzeń i wszystkich egzaminów na szóstkę – Draco wepchnął się przed kolegę wręczając jej kosz i całując jej policzki, trzymając ją za ramiona. Lekko się zarumieniła czując jego usta na swojej twarzy, więc szybko zajrzała do otrzymanego kosza, wypchanego jak się okazało różnymi gatunkami francuskiego sera i kilkoma świeżymi bagietkami.
- Nie wierzę, skąd wiedziałeś, że to mój ulubiony ser? Jak jestem we Francji to praktycznie nic innego nie jem. Dziękuję! – szczerze się ucieszyła, rzucając się chłopakowi na szyję by szybko go uściskać. Zaraz jednak go puściła, gdy dotarło do niej jak dziwnie to musi wyglądać. Dwójka byłych wrogów tulących się na progu jej domu? Nonsens.
Odesłała szybko kosz do kuchni i zaprosiła nowo przybyłych gości do pokoju gościnnego, w którym na chwilę zapanowała cisza, widząc wkraczających byłych ślizgonów, lecz po krótkim, aczkolwiek niezręcznym powitaniu, chłopcy usiedli na wolnych krzesłach nieopodal pary znajomych ze studiów. Rodzeństwo Weasley’ów było jedynymi osobami wyraźnie niezadowolonymi z pojawienia się nowych osobników.
- Czego się napijecie? Ron nalejesz chłopakom po drinku? Ja przepraszam na chwilę, muszę sprawdzić babeczki – powiedziała Hermina i udała się do kuchni.
- To ja Ci pomogę – Ginny zerwała się z kanapy w pogoni za przyjaciółką. Gdy dotarła do kuchni szatynka otworzyła piekarnik i zaczęła dziobać patyczkiem wyrośnięte czekoladowe muffinki, a po kuchni rozniósł się smakowity aromat. Słysząc kroki koleżanki odwróciła się szybko w jej kierunku wskazując ręką dużą metalową miskę i mniejsze szklane.
- Mogłabyś przełożyć sałatkę do salaterek?
- Co on tu robi?
- Co? – spytała zdezorientowana, wyciągając ręce po grube kuchenne rękawice leżące na stoliku koło Ginny.
- Dlaczego on tu jest? Zaprosiłaś go? - rudowłosa stała oparta o blat z założonymi rękami całkiem ignorując nieme jak i te werbalne prośby panny Granger.
- Malfoy? – wciąż nie wiedziała o co chodzi, zajęta przygotowaniami. Naprawdę liczyła na jej pomoc. Jednak nie mogąc się doczekać, wstała i sama sięgnęła po rękawice, by zaraz założyć je na swoje dłonie.
- Co? Jaki Malfoy? Nie! Zabini! Jak mogłaś go zaprosić? Wiesz, że go nie cierpię! – wzburzona krzyczała przytłumionym szeptem, licząc na to że nikt ich nie usłyszy.
- Draco spytał czy może przyjść z kolegą, nie wiedziałam, że chodzi o Zabiniego – odpowiedziała skupiając całą uwagę na tym by się nie poparzyć wyciągając babeczki z piekarnika i przekładając je ostrożnie na przyszykowany talerz. Rozpierała ją duma, że tak pięknie jej wyrosły. Chwyciła ostatnią i podsunęła przyjaciółce pod nos do spróbowania.
- Nie chcę. Draco? Od kiedy jesteście na Draco? – spytała z krzywym uśmiechem, lecz gdy Hermina w odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami, pakując do ust duży kawałek świeżego ciastka, ciągnęła dalej swoje żale – mogłaś dopytać, nie wiem czy zniosę jego obecność w tym samym domu, a co dopiero pokoju…
- Eh co za rodzinka. Następnym razem jak będę urządzać imprezę to prześlę listę gości do akceptacji wszystkim Weasley’om po kolei. Pasuje? – zapytała unosząc jedną brew i starając się zachować powagę. Odłożyła niedojedzone ciastko, by zająć się rozdzielaniem sałatki.
- Oj daj mi to. Jesteś czarownicą dziewczyno, zapomniałaś? – szybko wyciągnęła różdżkę i po chwili przyszykowane potrawy już lewitowały w kierunku stołu w salonie.
*
Powoli zbliżała się północ a impreza urodzinowa odbywająca się w pokoju gościnnym przy Oakley Road 7, bynajmniej nie zmierzała ku końcowi. Trzy obecne tam kobiety siedziały zciśnięte na dwóch fotelach przy stoliczku kawowym, sącząc kolejne lampki wina i plotkując o swoich mężczyznach, nie bacząc na to, że ich głośna rozmowa może być usłyszana, przez tych panów. Dwóch  byłych ślizgonów i jak się okazało były krukon, siedzieli przy stole omawiając ostatni duży mecz quidditcha, gestykulując przy tym żywo i wywracając co chwilę stojące na stole butelki, szklanki czy kieliszki, głośno komentując lepsze i gorsze zagrania zawodników. A wybawca czarodziejskiego świata wraz ze swoim najlepszym przyjacielem od dobrej godziny próbowali za pomocą magii i śrubokręta naprawić stojące w pokoju radio, by włączyć jakąś muzykę. Obaj raz po raz zerkali w stronę rozmawiających przy stole chłopców, jednak każdy z nich z innym nastawieniem. Harry tęsknie nadstawiał uszu, by usłyszeć chociaż część interesującej go rozmowy, pragnąc jak najszybciej do nich dołączyć. Ron najwyraźniej mylnie zinterpretował jego intencje, gdyż sam rzucał w kierunku stołu raczej groźne spojrzenia.
- Spójrz na niego, siedzi, pije, śmieje się a powinien gnić w Azkabanie razem ze swoim tatusiem.
- Wydawało mi się czy mówiłeś coś, że obiecałeś Hermionie mu odpuścić? – Harry uporczywie stukał różdżką w złośliwe urządzenie, które najwyraźniej nie miało zamiaru się naprawić. Czuł się już zmęczony ciągłym wałkowaniem tego samego tematu przez przyjaciela. Dlaczego on musi być taki uparty?
- Czego oczy nie widzą, a raczej uszy nie słyszą… Chyba mnie nie wydasz, że to ściema? Co? Ja tam wolę mieć na niego oko, a ona nie musi o tym wiedzieć. Niech myśli, że zostaniemy kumplami. Jeszcze mi za to podziękuje, zobaczysz – Harry wzruszył ramionami, robiąc wszystko by się nie wtrącać. I tak nie przemówi mu do rozumu, a krzywda im się chyba od tego nie stanie…
 - Widziałeś ten jego prezent? – prychnął ironicznie przez nos  i nachylił się do ucha przyjaciela by dodać – wyobraź sobie, że kupił Mionce kosz sera. Co za palant. Jak mi nie wierzysz to idź do kuchni, sam zobacz – wciąż rechotał ucieszony kiwając głową w kierunku drzwi, widząc niedowierzającą minę szatyna.
- Cholera! – rozległ się krzyk rzeczonego blondyna, który nagle poderwał się z krzesełka z momencie gdy wysoki kieliszek przewrócił się na stół rozlewając swoją zawartość i rozsypując się na miliony ostrych kawałków – Ej gospodyni, gdzie znajdę jakieś całe szkło? I może bandaż? – zapytał patrząc na swoją pokaleczoną dłoń. Hermiona podniosła głowę znad stolika kawowego, wyrwana z kontekstu nie bardzo wiedziała co właściwie się wydarzyło, ale pokazała ręką w kierunku drzwi kuchni, gdy dotarły do niej słowa szkło i bandaż.
Draco udał się we wskazanym kierunku a jego wierny towarzysz podążył za nim by mu pomóc z opatrunkiem.
*
- Jak tam było w Paryżu? No i co słychać u Twojej czarnulki? Kiedy w końcu ją poznam? – Blaise szturchnął przyjaciela w bok, przyglądając się, jak sprawnie owija lewą dłoń cienkim materiałem bandaża, wcześniej smarując ranę specjalną, przyspieszającą gojenie maścią.
- Zamknij się! – wycedził przez zęby kątem oka widząc zbliżającą się Hermionę.
- Przeszkadzam? – zapytała w myślach notując, by jak najszybciej odnaleźć Jess i przekazać jej, że najwyraźniej ich domysły na temat romansu Draco i Sylvie są prawdziwe. Ciekawe tylko dlaczego to ukrywają. No i to dziwne zachowanie Malfoy’a wtedy przed egzaminem, gdy ewidentnie jej groził. O co w tym wszystkim chodzi? Musi koniecznie porozmawiać z koleżanką, może razem coś wymyślą.
- Skąd! Blaise właśnie szedł dolać sobie ognistej – wbił nie znoszący sprzeciwu wzrok w przyjaciela, na co ten, lekko zdziwiony, już miał zaprotestować, ale tylko się uśmiechnął delikatnie kiwając głową.
- Tak, właśnie o tym mówiłem. Ale najpierw chciałem jeszcze raz  podziękować za zaproszenie. To bardzo interesujący wieczór – dorzucił jeszcze, nonszalancko kłaniając się dziewczynie i zmierzając w kierunki drzwi. W ostatnim momencie jeszcze odwrócił się na chwilę do przyjaciela, by pokazać mu uniesiony w górę kciuk, lustrując dziewczynę od kostek po czubek głowy zatrzymując wzrok dłużej na jej pupie, po czym zniknął za drzwiami z cichym śmiechem.
Draco wiedział, że ciemnowłosy przyjaciel nie daruje mu tego łatwo i czeka ich poważna rozmowa.
- Przepraszam, że go wziąłem – powiedział bawiąc się zwisającymi koniuszkami bandaża.
- No co Ty, im nas więcej tym weselej – zaśmiała się, wyciągając z koszyka jedną bagietkę i pojemniczek z serem – Dziewczyny chciały spróbować, nie masz nic przeciwko?
- To Twój prezent – wzruszył ramionami i odebrał jej bagietkę, którą zaczął kroić na zgrabne kęski - Weasley nie wyglądała na zadowoloną, z reszta twój rudzielec też nie… - powiedział niby od niechcenia. Nie mógł powstrzymać uśmiechu widząc, że dziewczyna wyraźnie się zdenerwowała słysząc jego słowa.
- Nie przejmuj się nimi, są uprzedzeni, ale poznają Cię lepiej i zaakceptują, tak jak ja – uśmiechnęła się do niego ciepło, wciskając mu to ust kawałek serka, który przyjął zaskoczony jej bezpośredniością.
- Jak było w Paryżu? Zdawałeś sprawozdanie z pracy, zgadza się? – teraz to ona unikała jego wzroku.
- Tak, szef jest zadowolony i czeka na mnie aż skończę studia. Kto wie, może dostanę awans na kierownika.
- Czyli to pewne? Że zostaniesz we Francji na stałe…
- Yhm, nic mnie tu nie trzyma – nie mógł się zmusić by na nią spojrzeć. Bał się, że zobaczy tylko obojętność na jej twarzy. Przyglądał się więc układanym przez siebie na talerzu, kawałkom bułki -   Słuchaj, przywiozłem Ci jeszcze jeden prezent – machnął różdżką i na jego wyciągniętej ręce zmaterializowało się piękne, granatowe, aksamitne pudełeczko. Hermiona wpatrywała się w nie z mieszanką zaskoczenia i ciekawości.
- Ale przecież dostałam już prezent – zarumieniła się uroczo, nieśmiało patrząc chłopakowi w oczy.
- Ser? – zaśmiał się ukazując równe białe zęby – kupiłem go przy okazji, wiedziałem, że go lubisz i chciałem sprawić Ci przyjemną niespodziankę. Ale na urodziny… - otworzył pudełeczko i jej oczom ukazał się przepiękny, gruby naszyjnik z białego złota. Wyciągnął go i stanął za dziewczyną, by go zapiąć na jej szyi – zobaczyłem go i pomyślałem, że idealnie będzie do Ciebie pasować – uśmiechnął się podziwiając wyraźnie zszokowaną dziewczynę, która nieśmiało dotykała pięknej ozdoby.
- Draco jest cudowny, ale ja nie mogę tego przyjąć, to za dużo – oprzytomniała i zaczęła szukać palcami zapięcia by jak najszybciej zdjąć ten cenny przedmiot ze swojej szyi.
 - Chciałbym byś go zatrzymała, chyba, że Ci się nie podoba – spojrzał jej głęboko w oczy, aż zakręciło jej się w głowie. Czemu wcześniej nie zauważyła, że jego oczy są tak przejrzyście niebieskie i tak głębokie, że mogłaby się w nich zatracić.  – Bardzo mi na tym zależy – pomógł jej odpiąć naszyjnik i odłożył go delikatnie do pudełeczka, po czym je jej podał – Proszę. Z najlepszymi życzeniami jubilatko.
- Dziękuję – postawiła nieśmiały krok w jego stronę i ostrożnie pocałowała go w policzek, uważając by poza tym nie dotknąć ani skrawka jego ciała. Sama nie była pewna dlaczego wydało jej się to takie istotne. W tym momencie doznała nagłego olśnienia.
- O nie, zapomniałam o torcie. Wciąż jest w lodówce, razem z szampanem. No pięknie. Pomożesz mi? – spytała odsyłając prezent różdżką do swojej sypialni i otworzyła lodówkę, gdzie bezpiecznie spoczywało jej urodzinowe ciasto.
- Jasne. Daj mi ten tort, a ty zajmij się resztą – machnął różdżką i ostrożnie przelewitował ciasto do salonu, by postawić je na środku stołu. W tym czasie Hermiona złapała butelkę, a zaczarowane talerzyki i wysokie kieliszki same wyskoczyły z szafki i pognały na swoje miejsce koło tortu.
- Zapomnieliśmy o punkcie kulminacyjnym imprezy! Ron, Kochanie, otworzysz szampana? Ja pokroję tort – oddała butelkę w ręce chłopaka, stającego zaraz miedzy nią a blondynem. Sama chwyciła nóż z zamiarem odkrojenia pierwszego kawałka, lecz ktoś szybko wyciągnął go jej z ręki.
- Moment, chyba o czymś zapomniałaś? – Ginny stała z nożem w ręce i szerokim uśmiechem. Kiwnęła lekko magicznym patykiem i po chwili na torcie płonęły dwie woskowe dwójki – nie zapomnij pomyśleć życzenia!
Szatynka mocno zacisnęła oczy myśląc gorączkowo. Bym zawsze była taka szczęśliwa. Pomyślała i zdmuchnęła obie świeczki w momencie, gdy wystrzelił korek.
- Sto lat, sto lat… - wszyscy wstali i zaczęli śpiewać, jednak zaraz przerwali, widząc aż nazbyt wyraźny sprzeciw jubilatki.
- Żadnego śpiewania, bo podosypuję Wam do drinków czegoś okropnego – zagroziła mrużąc oczy.
- Wszystkiego najlepszego Mionka – Ginny podniosła kieliszek do góry i upiła z niego łyk.
- Najlepszego - powtarzali pozostali, a Ron podszedł do niej i zamykając jej twarz w swoich dłoniach, złożył na jej ustach krótki pocałunek. Było tak cudownie, czemu nie może co dzień mieć urodzin?
*
- Witam koleżankę – poczuła jak ugina się materac po jej prawej stronie.
- Chyba pomyliłeś drogę. A może niechcący zachęciłam Cię jakoś do odwiedzin tej części pokoju? – prychnęła pod nosem, prosząc w myślach by sobie stąd poszedł. Siedziała właśnie sama na kanapie przyglądając się tanecznym wyczynom swojego brata i Hermiony, gdyż Harry’emu w końcu udało się naprawić radio.
- Myślę, że nawet chcący – sugestywnie poruszał brwiami, na co pokręciła głową nie kryjąc zdegustowania jego insynuacjami – przyznaj się, że za mną szalejesz.
- Tak, jak za sklątkami tylnowybuchowymi Hagrida. Zabini, zrób światu przysługę i idź się utop.
- Czemu jesteś taka? Nie możemy się zaprzyjaźnić? – przysunął się bliżej niej zakładając kosmyk jej rudych włosów za ucho.
- Chyba w Twoich snach – odsunęła się na sam skraj kanapy. Jak najdalej od niego.
- W Milanie mówiłaś co innego…
- Słucham? – pamięta, że byli razem na międzynarodowej konferencji w Milanie i zdecydowanie za dużo wtedy wypiła, ale to niemożliwe, by choćby się do niego zbliżyła. Na pewno zmyśla.
- Rozumiem, że nie zastanawiałaś się jak trafiłaś do pokoju i swojego łóżka, tak? Bo w takim stanie na pewno sama byś tego nie dokonała – powiedział tajemniczo i wstał w poszukiwaniu Draco. Było już bardzo późno, najwyższa pora wracać do domu. Odszedł zostawiając dziewczynę w całkowitym osłupieniu. Czy wydarzyło się coś o czym powinna pamiętać? Potrząsnęła głową wyrzucając z niej nieprzyjemne myśli. Zauważyła Harry’ego wygłupiającego się z przyjaciółmi na parkiecie. Tak, koniec przejmowania się głupim oszustem, idzie się bawić…
*
Już prawie świtało, gdy Hermiona z Ronem stali na ganku żegnając ostatnich gości. Rudowłosa dziewczyna przestępowała z nogi na nogę starając się jak najbardziej naciągnąć swoją krótką, zieloną sukienkę, by choć trochę ochronić się przed chłodnym powietrzem rozpoczynającej się jesieni. Jej towarzysz o zmierzwionych włosach i zarumienionej twarzy, zdawał się tego nie zauważać ściskając po kolei przyjaciółkę i najlepszego kumpla. Po chwili wyszli za ogrodzenie domu i rozpłynęli się w powietrzu z charakterystycznym dźwiękiem.
Młoda gospodyni mocno przytuliła się do swojego chłopaka, zadowolona z kilku cudownych godzin spędzonych z przyjaciółmi. Ron wpatrzony w swoją piękną ukochaną, roztarł dłońmi jej zmarznięte ramiona, objął ją i wprowadził do środka. Może gdyby poczekali jeszcze moment przed drzwiami, dojrzeliby wystający z cienia pobliskiego drzewa kawałek czarnego buta i skrawek powiewającego satynowego materiału. Może gdyby któryś z uczestników imprezy wyjrzał przez okno, zauważyłby oczy obserwujące dom, rejestrujące każdy ich ruch, spojrzenie i każde wypowiedziane słowo. Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. Jednak żadne z nich nie wyjrzało już na ulicę, a w momencie gdy przy Oakley Road 7 zgasło w końcu światło, zniknął i but i materiał i ich właściciel.
*
Trzymając się za ręce weszli do pokoju dziewczyny. Puściła jego dłoń by jak najprędzej rzucić się na łóżko, podczas gdy chłopak cicho zamykał drzwi.
- Zmęczona? Może zrobię Ci masaż? – zaproponował kucając, by zdjąć pantofle z jej nóg, a ukochana z ochotą pokiwała głową i obróciła się na brzuch.
Mężczyzna wyszedł do łazienki, wracając po chwili z buteleczką pachnącego orchideą olejku, który postawił na szafce obok łóżka. Powolnym ruchem zaczął rozpinać guziki koszuli, by zaraz rzucić ją niedbale na podłogę.
- Chodź. Bardzo mi się podoba ta sukienka, ale chyba najwyższa pora się jej pozbyć – uśmiechnął się serwując jej soczystego klapsa w pośladek. Uwielbiał jej tyłek, cóż mógł poradzić.
Dziewczyna zerwała się z krzykiem oburzenia, zgarniając przy okazji poduszkę, którą rzuciła na oślep w stronę ukochanego. Później posłusznie wstała i ściągnęła z siebie sukienkę, a następnie opadła z powrotem na łóżko.
Chłopak wszedł na posłanie i usiadł na jej pośladkach, a następnie wycisnął sporą ilość olejku na swoją dłoń i zaczął go ogrzewać pocierając ręce. Gdy skończył zaczął delikatnie masować jej kark, ramiona, łopatki i plecy, a dziewczyna cicho mruczała czując przyjemne, rozchodzące się po jej ciele prądy. Po chwili jej oddech zaczął robić się coraz płytszy, spokojniejszy.
- Widzę, że lewo żyjesz, ale może chociaż się ubierz i wejdź pod kołdrę? – zszedł z niej i poszedł szybko do łazienki odstawić olejek, umyć ręce i opłukać twarz.
Gdy wrócił dziewczyna ubrana w swoją krótką koszulkę leżała już przykryta i podniosła jego róg kołdry, by wpuścić go do siebie. Szybko więc przebrał się w swoje bokserki, które pełniły funkcję piżamy w czasie wakacji i wszedł pod przykrycie przytulając się do ciepłej dziewczyny.
- Dobranoc Skarbie! – powiedział cicho i pocałował ją w czoło, przyglądając się jej pięknej twarzy. Długie rzęsy, łagodnie wykrojone wargi, duże oczy w kształcie migdałków, burza włosów rozrzucona po całej poduszce. Mógłby się jej tak przyglądać całą noc.
Leżeli wtuleni w siebie i widział, że dziewczyna zaraz zaśnie. Musiał zebrać w sobie całą odwagę. Teraz albo nigdy.
- Kochanie? Śpisz?
- Yhm
- Mam dla Ciebie prezent – powiedział gładząc palcem jej gładki policzek i czekając aż dziewczyna się obudzi – noszę go ze sobą od jakiegoś czasu…
Sięgnął po swoje spodnie i wyciągnął z kieszeni małe aksamitne pudełeczko w czerwonym kolorze i zaczął się nim bawić. Stukanie pudełeczka i wzmianka o prezencie skutecznie odwróciły uwagę kobiety od morzącego ją snu.
- Dla mnie? – usiadła na łóżku po turecku, przecierając oczy i przyglądając się co też chłopak trzyma w dłoniach. On jednak cały czas patrzył na jej twarz.
- Znamy się tyle lat, jesteś moją najlepszą przyjaciółką, najbliższą mi osobą na całym świecie. Nie wyobrażam sobie, że kiedykolwiek mógłbym być z kimś innym…
- Ja sobie wyobrażam, nawet pamiętam to całkiem dokładnie – przerwała mu z krzywym uśmiechem, gdyż ten temat mimo upływu lat wciąż był dla niej bolesny.
- Kochanie, wiesz, że to nic nie znaczyło, prawda? Istniejesz dla mnie tylko Ty i zawsze tak będzie – ujął jej dłoń i złożył na niej pocałunek. Dziewczyna uśmiechnęła się, przeczesując wolną ręką jego włosy.
- To bardzo dobrze się składa, bo ja też jestem cała Twoja. Czy mogę już dostać mój prezent? – zapytała robiąc słodką, proszącą minkę.
- Za chwilkę, bo widzisz ja do czegoś zmierzam, tylko ciągle mi przerywasz – zaśmiał się pod nosem puszczając jej dłoń, by klęknąć na łóżku na przeciwko niej.
- Chciałbym Cię prosić byś zechciała spędzić resztę życia przy moim boku jako moja żona. Zgadzasz się? – zapytał otwierając małe pudełeczko, w którym schowany był piękny, klasyczny, złoty pierścionek z brylantem.
Zaskoczona dziewczyna zakryła usta dłońmi, nie zdolna do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa, wpatrywała się w swój prezent z zapartym tchem i szklącymi się oczami. Był piękny, idealny, nie mogłaby sobie wymarzyć lepszego. Gdyby ktoś jej rano powiedział, że ten dzień będzie miał taki finał to nigdy by mu nie uwierzyła. A teraz? Cały jej świat przewróci się do góry nogami, rano obudzi się będąc zupełnie inna kobietą, narzeczoną, a niedługo mężatką. Co więcej była absolutnie zakochana w mężczyźnie, który właśnie przed nią klęczał i jeśli miałaby zostać czyjąś żoną to tylko jego. Czy można sobie wymarzyć większe szczęście?
 - Tak! Zostanę Twoją żoną! Choćby jutro! – rzuciła mu się na szyję całując gorąco jego wargi. Gdy się od siebie odsunęli, od chłopaka emanowała aura rozpierającej go radości.
- Tak bardzo Cię kocham – powiedział wpatrując się w jej oczy i zagarniając niesforny lok za jej ucho – Twoi rodzice pewnie by nam nie wybaczyli, gdybyśmy uciekli i wzięli szybki ślub, ale mam inny pomysł na jutro… Co byś powiedziała na to byśmy razem zamieszkali?


piątek, 15 sierpnia 2014

Rozdział 6 Druga szansa

Przed Wami kolejny rozdział. Z góry zaznaczam, że jestem ekonomistą a nie prawnikiem, dlatego nie zagłębiałam się w detale, o których nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że moja ulubiona Pani Prawnik ;P wybaczy mi wszelkie niedociągnięcia.  
Pozdrawiam i zapraszam do czytania
Nicci
___________
Od rozdzielenia zespołów minął już prawie miesiąc, a poza okazjonalnym cześć rzuconym po wykładzie nie zamieniła z Draconem ani jednego słowa. Ba! Poza zajęciami w ogóle się nie widywali. Chłopak nie przychodził na żadne umówione spotkania dotyczące przygotowań do rozprawy, ale też uparcie odmawiał zmiany zespołu. Po tym czasie, tak czy inaczej taka zamiana już by się nie udała, gdyż większość „przeciwnego” zespołu kategorycznie się temu sprzeciwiała.
- Jess przekaże Wam wtedy wszystkie nasze ustalenia i osłabicie nasze stanowisko – mawiała Sylvie, aż za bardzo przejęta swoją rolą w tym wszystkim. Wyraźnie zadzierała nosa, co najmniej, jakby ta wygrana sprawa gwarantowała jej dostanie się prosto na aplikacje.
- Mam jej już serdecznie dość. Zachowuje się jakby pozjadała wszystkie rozumy. Eh gdyby Draco zgodził się w końcu przejść do oskarżenia – żaliła się któregoś dnia blondynka. O dziwo nie wyglądała tak naprawdę na zatroskaną. Przeciwnie. Hermiona obserwowała przemianę koleżanki dzień po dniu. Stała się jakby weselsza, pewniejsza siebie.
- Obawiam się, że nie mamy co na to liczyć. A szkoda, bo wcale się nie pojawia na naszych sesjach. Powoli zaczynamy dzielić poszukiwania taktyki między nas dwoje. Ciągle stoimy w miejscu. Tylko nie mów o tym w swoim zespole – szybko spojrzała na Jess i wystawiła język, po czym obie wybuchły cichym śmiechem. W końcu wykład jeszcze się nie skończył.
- A powiedz mi, czy panna mądralińska coś Ci pomaga, czy tylko flirtuje z Mattem, a wszystko zwalają na Ciebie? – spytała Hermiona szybko notując ostatnie słowa Tompsona. Mimo wszystko nie mogła nie zauważyć czerwieniejącej twarzy koleżanki.
- Sylvie rzeczywiście nam nie pomaga, właściwie to mało co pojawia się na naszych spotkaniach. Ale z Mattem się nie spotyka. Wiem to na pewno – wbiła wzrok z swoje dłonie.
- Jak to? Wyraźnie słyszałam, że mówiła coś o spotkaniu z Mattem w piątkowy wieczór.
- To może z jakimś innym, bo z naszym byłam ja – teraz już nawet nie próbowała udawać, że nie robi się jeszcze bardziej czerwona – wiesz jakoś tak wyszło po tym pierwszym spotkaniu. Sylv zmyła się niedługo po tym jak od Was wyszliśmy i zostaliśmy sami. Okazało się, że mamy sporo wspólnych tematów, sama wiesz…
- Och Jess to super. Bardzo się cieszę.
- Myślisz, że się ze sobą spotykają? No wiesz, Sylv i Draco?
 - Hmm nie wiem, może. Na kilometr widać, że wpadł jej w oko, a po nim i tak nigdy nie wiadomo czego się spodziewać.
- A jak miedzy Tobą a Ronem. Już lepiej? – zaskakujące jak szybko się zaprzyjaźniły na tyle, by dzielić się ze sobą swoimi problemami i radościami zwykłego dnia. Ta spokojna, skromna dziewczyna okazała się prawdziwą pokrewną duszą, perfekcjonistką zakochaną w książkach, a teraz, może także w Macie.
- Tak, myślę, że wyszliśmy na prostą. Tak strasznie się cieszę. Naprawdę się bałam, że to może być początek końca.
*
Siedziała z Nickiem przy stoliczku w miejskiej bibliotece magicznej wspominając z rozrzewnieniem szkolne czasy, kiedy to przesiadywała większość wolnego czasu w podobnym pomieszczeniu w towarzystwie pani Prince.
Najgorsze było jednak to, że nadal nie znaleźli żadnych podstaw do obalenia argumentów oskarżenia i stworzenia linii obrony biednego skrzata. Większość kodeksów i ustaw w ogóle pomijała ich temat, nie mówiąc już o deliktach, które trafiały się niezmiernie rzadko, a na domiar złego wszystkie kończyły się źle dla tych magicznych stworzeń.
Zrezygnowana przerzucała kolejną kartkę, kiedy nagle do pomieszczenia wpadł jak burza młody Malfoy. Złapał ją szybko za rękę i zaczął ciągnąć za sobą. Zaskoczona dziewczyna posłusznie wstała, ale po chwili zaczęła się wyrywać, przypominając sobie o pozostawionych przy stoliku rzeczach osobistych.
- Gdzie Ty mnie ciągniesz? O co Ci chodzi? – pytała zdezorientowana, jednak widząc jego zaciśnięte wargi i minę nie znoszącą sprzeciwu, szybko zamilkła. Gdy poluzował uścisk na tyle, by sięgnęła po swoją torebkę, szybko ją złapała i już biegła za nim w kierunku drzwi przeciskając się przez stoliki oburzonych czytelników.
- Nie oczekiwałabyś mojej pomocy, tak? To zobaczymy – usłyszała jeszcze jego cichy szept zaraz przed tym, gdy znów złapał jej dłoń i poczuła charakterystyczny ucisk w żołądku towarzyszący teleportacji.
Gdy znów się zmaterializowali, blondyn puścił jej rękę i pobiegł w kierunku górującego przed nimi budynku. Ją jednak ten widok sparaliżował i nie miała najmniejszego zamiaru robić chociażby jednego kroku w jego stronę. Chyba sobie żartuje! Ja tam nie wchodzę!
Dopiero gdy dotarł do bramy, stanowiącej jedyne wejście na teren posiadłości i wyciągnął różdżkę, by otworzyć ją cichym zaklęciem, zauważył, że dziewczyny nie ma obok niego.
- Nie każ mi po siebie iść, Granger – powiedział przez zaciśnięte zęby, na tyle głośno by go usłyszała, nawet nie odwracając się w jej stronę.
Hermiona jednak nie ruszyła się ani o milimetr. Zapewne zastanawiała się co blondyn zrobi, gdy szybko zniknie spod tego domu i zasięgu jego dłoni oraz różdżki.
- Jeśli chcesz wygrać ten cholerny proces to lepiej pakuj ten swój zgrabny tyłek do środka. I to już – dopowiedział, jakby słyszał jej myśli namawiające ją do ucieczki.
Wzmianka o szansie na rozwiązanie stojącego przed nimi problemu wyraźnie podziałała, bo nie zastanawiając się dłużej zacisnęła dłonie w pięści i wkroczyła na teren rodzinnej posiadłości Malfoy’ów.
Wiedział, że nie wiąże ona z tym miejscem najlepszych wspomnień i ile musi ją kosztować sama jej obecność tutaj. Nie mógł jednak dłużej znieść świadomości, że aż tak nisko go ocenia. Doskonale pamiętał jej ostatnią wizytę w domu jego rodziców. Strasznie cierpiał nie mogąc uwolnić jej od tortur jakie zafundowała jej jego ciotka, ale cóż mógł zrobić. Gdyby spróbował ją uratować najprawdopodobniej oboje już dawno by nie żyli.
Szedł zdecydowanym, szybkim kokiem zmierzając prosto do celu, obserwując dziewczynę kątem oka. Starała się nie rozglądać, by nie przywoływać niechcianych wspomnień, jednak ciekawość była silniejsza. Nie mogła powstrzymać zachwytu oglądając piękne, rzeźbione poręcze marmurowych schodów, gładkie, lśniące, jasne podłogi, zdobione, białe drzwi i ramy obrazów. Dom wyglądał bardzo nowocześnie i elegancko. Nie wiedziała czy był remontowany czy może już tak wyglądał za czasów wojny, tylko nie miała okazji bliżej mu się przyjrzeć.
Po krótkiej podróży długimi korytarzami doszli do wysokich zamkniętych drzwi. Draco wyciągnął różdżkę i po chwili drzwi bezszelestnie się otworzyły ukazując Hermionie pokój jaki nigdy nawet jej się nie śnił. Powiedzieć, że to była biblioteka, było daleko idącym niedopowiedzeniem, ponieważ określenie to nie oddawało w pełni ani rozmiarów pokoju, ani jego zawartości.
Na każdej ścianie oraz na środku rzędami poustawiane były regały wysokie aż po sam sufit, który zadawał się nie mieć końca, pełne najróżniejszych woluminów. Uwielbiająca książki dziewczyna, nie pytając o pozwolenie podbiegła szybko do pierwszego z brzegu regału i złapała jedną z nich w ręce. Historia Hogwartu pierwsze wydanie. Aż krzyknęła z zachwytu o  mało nie wypuszczając książki z rąk. Rozejrzała się po otaczających ją półkach i zaniemówiła, pewna, że śni. Przecież to nie jest możliwe, by znalazła się w tej ogromnej bibliotece wypchanej po brzegi samymi białymi krukami. Takie miejsce nie ma prawa istnieć, no chyba tylko w jej najskrytszych marzeniach.
- Jeżeli istnieje jakaś książka, w której znajdziemy skuteczną linię obrony dla naszego skrzata, to musi ona tu być. Przejrzałem już ten pierwszy regał przy drzwiach – powiedział wciąż opierając się o framugę drzwi wejściowych do tego książkowego raju, teraz wskazując smukłym palcem najbliższy mu regał. Wciąż wpatrywał się w zszokowaną, ale także wniebowziętą dziewczynę nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu na myśl, że to on doprowadził ją do tego stanu.
 - Dlaczego? – tylko tyle była w stanie z siebie wydusić chodząc nieśmiało od regału do regału.
Nie był pewien o co pyta. Dlaczego ją tu przyprowadził? Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego ma te książki?
- Biblioteka od wieków była chroniona silnymi zaklęciami, chyba rozumiesz z jakiego powodu – pokiwała głową zamyślona – zajęło mi sporo czasu, by nagiąć bariery tak by mógł przez nie przejść ktoś spoza rodziny.
Miał nadzieję, że nie powiedział za dużo. Czy zrozumiała, że zrobił to specjalnie dla niej, że jest pierwszą osobą nie noszącą nazwiska Malfoy od wieków, jeśli nie tysiącleci, stąpającą po tej podłodze? A może nie ochłonęła jeszcze na tyle, by w pełni rozumieć jego słowa?
- Draco …
Szybko wybudził się ze swoich myśli i spojrzał prosto w jej oczy. Czy ona właśnie wypowiedziała jego imię?
- Ale tych książek są miliony, setki milionów, kiedy my to wszystko przejrzymy? – zapytała z poważną miną i rozszerzonymi oczami.
Widząc ją taką czuł jakby kamień spadł mu z serca. Podobało jej się, była zachwycona, widział to w jej oczach. Całkiem jakby była małym dzieckiem i ktoś jej powiedział, że w tym roku gwiazdka będzie wcześniej. Czując to ciepło w okolicy serca, nie miał wyjścia, musiał się uśmiechnąć podzielając jej szczęście.
*
Istny stan euforii, tak by to określiła. Ostatni raz tak się czuła, gdy zobaczyła same wybitne na piśmie z wynikami z OWUTEMów. Nie, gdzie tam. Teraz czuła się o niebo lepiej. Umarła i poszła do nieba, nie da się tego inaczej wytłumaczyć. Tyle pięknych tomów, od czego zacząć?
- Musimy opracować jakiś system, jeśli mamy zdążyć do czerwca. Inaczej we dwoje tego nie opanujemy nawet siedząc tu 24 godziny na dobę. A jest jeszcze Nick, może nam pomóc.
- Po pierwsze, to możemy wertować te książki tylko w weekendy. No co, mam jeszcze pracę, no i zajęcia na uczelni, weekend to i tak kompromis z mojej strony. Wiesz zawsze możemy jeszcze tu siedzieć w nocy – zażartował.
- To chyba oczywiste, skoro mamy tylko weekendy – odpowiedziała całkiem poważnie – a po drugie?
- Po drugie, to chyba rzeczywiście będziemy potrzebować Nicka. Tego tu kurcze jest naprawdę dużo – obrzucił spojrzeniem rozległe pomieszczenie szacując w myślach ile czasu im zajmie znalezienie odpowiedniej książki.
- Poza tym też jest w naszej drużynie to niech się na coś przyda – najchętniej wcale nie zapraszałby tu tego chłopaka, ale niby jak miałby to wytłumaczyć. Musi umiejętnie zyskać w jej oczach na jego tle.
Było już późne popołudnie, gdy kończyła wertować następną w kolejce książkę. Jak dotąd nic, ale przecież nie spodziewała się znaleźć odpowiedzi od razu pierwszego dnia. Odłożyła właśnie książkę na jej miejsce i sięgnęła po nową. Była oprawiona w piękny, zapewne drogi jak wszystko tu, zielony materiał ze złotymi wykaligrafowanymi literami składającymi się na tytuł: Starożytna Magia Miłości. Z zainteresowaniem wzięła ją z półki i siadając na sofie zabrała się za czytanie. Kątem oka zarejestrowała jeszcze, że jest sama. Dziwne, nie zauważyła nawet, że Draco gdzieś wychodził. Wzruszyła ramionami i sadowiąc się wygodniej zagłębiła się w lekturze.
*
Dochodziła północ a ona nadal przeglądała zbiory jego rodzinnej, kolekcjonowanej przez wieki biblioteki. Jednak on sam także nie czuł zmęczenia. Rozpierało go błogie uczucie szczęścia na myśl o tym jak wielką radość jej sprawił. Ten parszywy rudzielec nie może się z nim równać, może kiedyś sama to zrozumie.
Wracał właśnie z kuchni z dzbankiem herbaty i kawy oraz dwiema porcelanowymi filiżankami ustawionymi na tacy obok talerzyka z ciasteczkami. Nie przygotował tego sam, ma się rozumieć. Przecież od tego są skrzaty. Jednak znając jej podejście do tematu tych istot zdecydował się osobiście przynieść jej te napoje. Chętnie znów zobaczy na jej twarzy to niedowierzanie wymieszane z uśmiechem. I to wszystko tylko dla niego.
Jednak gdy wszedł do biblioteki nigdzie jej nie zauważył, nie dochodził go także dźwięk przewracanych kartek. Może schowała się gdzieś między regałami – pomyślał i delikatnie postawił tacę na stoliku. Już miał ją zawołać, gdy nagle spojrzał na stojącą zaraz obok sofę. Okazało się, że Hermiona zasnęła wtulona w miękki materiał kanapy trzymając na piersi wciąż otwartą książkę. Nie zastanawiając się wiele wysunął podręcznik spod jej palców i przeczytał fragment tekstu:
- „W czasach nowożytnych niedoceniana, a zazwyczaj po prostu zapomniana, jest potęga mocy jedynej prawdziwej miłości…” co za bzdury – zamknął książkę i odesłał ją zaklęciem na wolne miejsce na regale. Po co ona to czyta, przecież znalazła swoją prawdziwą miłość, prawda? On sam nie wierzył, że takowa istnieje, przynajmniej nie przeznaczona dla niego.
Kucnął przy sofie wpatrując się w twarz śpiącej dziewczyny. Była taka spokojna, odprężona, a po jej ustach błąkał się nieśmiały uśmiech. Ostrożnie wyciągnął rękę, by odgarnąć niesforny lok opadający na jej policzek, jednocześnie delikatnie muskając kciukiem jej gładką skórę.
Zasnęła tu w jego domu, gdzie spotkało ją tyle złego, będąc z nim sam na sam. Ani razu się nie pokłócili, a nawet, jak już się do siebie odzywali to byli dla siebie mili.
Podniósł różdżkę by wyczarować dwa puchate koce. Jednym z nich przykrył śpiącą Hermionę, drugi dla siebie, rzucił na podłogę.
Została tu ze mną – te myśli wciąż kołatały się po jego głowie, gdy oparł się o brzeg kanapy tuż obok dziewczyny i zasnął.
*
Gdy po przebudzeniu otworzyła oczy, pierwszym co zobaczyła były jego blond włosy. Już miała krzyknąć oburzona, gdy nagle przypomniała sobie jaką wspaniałą niespodziankę jej wczoraj sprawił. Jasne, wiedziała, że nie po to ją tu przyprowadził, by sprawić jej radość, lecz tylko dlatego, że są razem w grupie, a gdzieś tu leży rozwiązanie ich problemu. Jednak fakt pozostaje taki, że musiał się namęczyć, by móc wpuścić kogoś obcego, na dodatek mugolskiego pochodzenia, do tego cennego skarbca. Pozwolił jej tu być i za to była mu niesamowicie wdzięczna.
Dopiero teraz rozglądając się po tej prawdziwej świątyni wiedzy i widząc wpadające przez okna pierwsze promienie słońca uświadomiła sobie dwie rzeczy.
Po pierwsze spędziła tu noc. Co więcej, niecałe 15 centymetrów dalej, na podłodze, oparty o jej posłanie spał nie kto inny a Draco Malfoy, jej szkolny wróg numer jeden, a jej to w tym momencie wcale nie przeszkadzało.
Po drugie, od wczorajszego wyjścia do miejskiej biblioteki nie dała nikomu znaku życia, ani miejsca swojego przebywania. Pewnie rodzice się o nią martwią, nie mówiąc już o Ronie snującym zapewne niesamowite teorie spiskowe. W końcu do tej pory nic takiego jej się nie zdarzyło.
Szybko wstała, uważając by nie zbudzić blondyna i sięgnęła po swoją torebkę. Wyciągnęła z niej komórkę i wystukując kilka słów przeprosin i wyjaśnień wysłała wiadomość do swojej mamy.
6 rano. No nic, z Ronem załatwi sprawę później.
Gdy zauważyła stojącą na stoliku tacę, poczęstowała się ciastkiem i dotknęła jednego z dzbanków. Zimny. A więc to po to Draco zniknął wczoraj wieczorem. Uśmiechnęła się widząc jego śpiącą twarz. Może ma rację, może powinna mu ostatecznie wybaczyć przeszłość i zapomnieć. W końcu każdy zasługuje na drugą szansę.
Chwyciła kolejne ciastko i udała się do regału, przy którym skończyła poprzedniej nocy. Czas wracać do poszukiwań.
*
Powoli krótkie, szare i chłodne zimowe dni przemijały, ustępując miejsca cieplejszym, wiosennym. Maj wybuchł paletą barw – zielenią traw i liści drzew, czerwienią i bielą kwitnących nieśmiało kwiatów, świergotem ptactwa, bezchmurnym niebem i radosnym słońcem. Jednak dziewczyna zmierzająca raźnym krokiem w kierunku drzwi swojego domu, zdawała się nie zauważać tego wszystkiego. Wracała właśnie z cotygodniowego spotkania z przyjaciółką. Uwielbiała te ich popołudnia przy kieliszku czerwonego wina i porcji standardowych ploteczek. Rudowłosa zarażała ją swoją pozytywną energią i optymizmem na cały następny tydzień. Nawet gdy złościła się na nieudolne, końskie zaloty swojego „kolegi” z pracy, marszcząc brwi i zadzierając swój mały nosek, na jej ustach wciąż gościł uśmiech. Hermiona aż westchnęła w swoim zamyśleniu, ukrycie zazdroszcząc przyjaciółce. To musi być cudowne uczucie, być tak do szaleństwa, szczęśliwie zakochanym.
Weszła do domu zmierzając prosto do kuchni, gdzie jej mama przygotowywała już kolację. Cmoknęła ją szybko w policzek na przywitanie, zgarniając z blatu kawałek czerwonej papryki i odgryzając kęs, i już biegła po schodach na górę do swojego pokoju. Złapała leżący koło biurka plecak zastanawiając się co może jej się przydać w ciągu nadchodzącego weekendu.
Większość czasu i tak spędzają na wertowaniu książek, nawet noce, jednak Draco zatroszczył się o to by każde z nich miało przygotowany dla siebie pokój, chociażby na krótką drzemkę. Stała przed szafą wybierając komplet bielizny i ubrań na zmianę. Właśnie otwierała drzwi do łazienki, gdy usłyszała dźwięk zamykanych drzwi wejściowych do domu a następnie kroki na schodach i po chwili już tonęła w objęciach swojego chłopaka. Złapał ją delikatnie za brodę torując sobie dostęp do jej ust. Całował ją powoli i delikatnie, stopniowo pogłębiając pocałunki. Tak zatraciła się w tym doznaniu, że nawet nie zauważyła kiedy ukochany podjął próbę rozpięcia jej biustonosza. Delikatnie, lecz stanowczo położyła mu ręce na piersi, odsuwając go od siebie.
- Ron – powiedziała ostro w jego usta – mama zaraz tu przyjdzie z kolacją.
Pochylił się nad nią, ostatni raz muskając jej wargi, a później odsunął się  i usiadł na łóżku. Dopiero teraz zauważył leżący na podłodze plecak.
- Gdzieś się wybierasz? – spytał tracąc od razu cały dobry humor.
- Przecież dobrze wiesz. Czy co tydzień musimy przechodzić przez to samo? – westchnęła zrezygnowana, rozglądając się po pokoju, w poszukiwaniu rzeczy do spakowania.
- Po prostu nie podoba mi się to, że moja dziewczyna wszystkie weekendy spędza w towarzystwie dwóch facetów. To chyba nie jest normalne – teraz był już wyraźnie zdenerwowany. Czy ona nie widzi jak to wszystko wygląda? Na kogo on wychodzi?
- Ron, idę się uczyć.
- Jasne, tylko dlaczego masz tam niby zostawać na noc? Czemu nie możesz tu wrócić. No i czemu akurat do Mafloy’a?
- No chyba nie jesteś o niego zazdrosny – zapytała śmiejąc się pod nosem, wciąż wciskając swoje rzeczy do torby – To, że spędzamy ze sobą więcej czasu i zaczynamy się dogadywać nie znaczy od razu, że wskoczę mu do łóżka. Ron!
- Nie ufam mu. On coś knuje!
- Może sobie knuć ile chce, ale dla mnie to tylko kolega. Nie zmusi mnie do niczego czego nie będę chciała, a ja chcę tylko Ciebie. Wiesz o tym, prawda? – spojrzała mu głęboko w oczy składając na jego ustach słodki pocałunek pełen obietnic, odrzucając plecak na podłogę i siadając mu na kolanach.
- Nadal nie rozumiem dlaczego musisz tam nocować – złość jakby się ulotniła, kiedy zaczął wsuwać dłoń pod jej bluzkę gładząc nagą skórę jej pleców.
- Och Ron, nie widziałeś tych wszystkich białych kruków, aż czasem boję się ich w ogóle dotykać. Ciężko sobie wyobrazić ile wieków rodzina Malfoy’a musiała zbierać taką kolekcję. To fascynujące.
Widząc błysk w jej oczach na samo wspomnienie bezcennych woluminów nie potrafił dłużej bronić jej przebywania w posiadłości znienawidzonego ślizgona. Trudno, będzie musiał jakoś wytrzymać jeszcze ten miesiąc, a póki co pozostaje mu postarać się, by to on gościł w myślach dziewczyny przez ten czas.
- Tylko wygraj ten proces – szepnął centymetr od jej warg, by po chwili objąć je w posiadanie, przenosząc szatynkę z kolan na łóżko oraz przygniatając ją ciężarem własnego ciała. Zachłannie oddawała jego pieszczoty, starając się wynagrodzić im obojgu kolejne dni rozłąki.
*
Gdy następnego ranka pojawiła się przed bramą Malfoy Manor zastała tam już czekającego Nicka. Draco jak zwykle się spóźniał. Zirytowana wyciągnęła różdżkę by ponaglić kolegę, kiedy brama nagle i zupełnie bezszelestnie się otworzyła. Zaskoczeni spojrzeli się na siebie oczekując wyjaśnień, gdy zza drzew wyłonił się blondyn.
- No co, idziemy? – spytał jakby nigdy nic, zmierzając w stronę domu, ignorując ich miny.
W bibliotece jak zawsze czekała na nich taca z gorącą herbatą i kawą oraz talerz ze smakołykami. Wspólnie spędzony czas bardzo ich zbliżył. Jak każdego wspólnego ranka zaczęli dzień od śniadania przy akompaniamencie śmiechu, żartów i wzajemnych docinków. Dopiero później zabierali się za poszukiwania zaginionej nadziei spoczywającej bezpiecznie, na którymś z tych regałów.
Podzielili bibliotekę na trzy osobne sektory, tak by każde z nich miało ciszę i spokój, by nie wchodzili sobie w drogę. Hermiona właśnie sięgnęła po następną zakurzoną książkę na najwyższej półce i już miała schodzić z drabiny, gdy lekko się zachwiała, w ostatniej chwili łapiąc się poręczy. Widząc to Draco, bez zastanowienia podbiegł do niej chwytając jej dłoń i pomógł bezpiecznie zejść a dziewczyna bez wahania przyjęła jego pomoc. Dopiero stojąc bezpiecznie na ziemi, podniosła głowę by spojrzeć w szare oczy swojego wybawcy cicho dziękując za ratunek. Kiedy to się stało? W którym momencie przestali być dla siebie wrogami? Kiedy ten cichy sojusz zamienił się w sympatię?
Potrzebował chwili, by zrozumieć co właściwie się stało, dlaczego mu dziękuje i dlaczego stoi tak blisko niego wciąż trzymając jego dłoń. Wpatrywał się w jej oczy jak zahipnotyzowany, nie zdolny do tego by skojarzyć fakty. Dopiero głos kolegi wyrwał go z tego transu.
- Wszystko ok? Przez chwilę myślałem, że spadniesz. Już wyciągnąłem różdżkę – no właśnie różdżka, przecież nie musiał tu wcale przychodzić, na Marlina przecież jest czarodziejem.
Puścił jej dłoń i usiadł na kanapie, wracając do przeglądania swojego podręcznika. Tylko spokój nas uratuje, przecież nic się nie stało.
Roztrzęsiona dziewczyna, z lekko zarumienionymi policzkami, nie mogła znaleźć sobie miejsca. Co to właściwie chciała teraz zrobić? Nie pamiętała. Zgarnęła szybko swoją torebkę i ruszyła w kierunku drzwi. Musi na chwilę wyjść, oczyścić umysł.
Przemierzała korytarz zmierzając do łazienki, wciąż próbując nazwać to uczucie, które mąciło jej myśli. Sama nie wiedziała czy cieszy ją ten fakt, ale zdaje się, że niepostrzeżenie zaczęła lubić tego aroganckiego drania. Czy to naprawdę może być takie proste? Wystarczyły trzy miesiące, by odwrócić ich relacje o 180 stopni? Nie, zdecydowanie nie. Przecież ta zmiana następowała powoli już od początku roku, od momentu gdy spotkali się na pierwszych zajęciach, a może nawet wcześniej, wtedy po wojnie w czasie rozprawy? Jakby nie było, na pewno nie są już wrogami, ale przecież nie są też jakimiś przyjaciółmi. Właściwie jak to nazwać?
„Semantyką możemy zająć się później” jak na zawołanie, przypomniały się jej jego słowa sprzed paru miesięcy. Czy już jest później? Czy jest już gotowa na definiowanie tego co jest między nimi? Poczuła nagły ból brzucha na samą myśl o  niezręcznej i krępującej rozmowie jaką musieliby przeprowadzić. Zdecydowanie nie jest gotowa. Nie dotarli jeszcze do tego miejsca. Dlaczego wszystko nie może być między nimi tak proste i jasne jak między nią a Nickiem? Dlaczego tej relacji nie musi analizować?
Drzwi po lewej stronie otworzyły się tak nagle i niespodziewanie, że pogrążona we własnych myślach dziewczyna nie zdążyła zareagować i w nie wpadła z głośnym hukiem.
- Merlinie, dziecko, nic Ci się nie stało? – szczupła, blada, blondynka o delikatnych rysach twarzy naznaczonej pierwszymi zmarszczkami, złapała ją za ramię, upewniając się, że dziewczyna nie straci równowagi i nie upadnie – Bardzo Cię przepraszam, może usiądziesz, chcesz szklankę wody?
Podprowadziła ją do stojącego na korytarzu krzesła, by zawstydzona Hermiona usiadła. Jakoś do tej pory nie zdarzyło im się spotkać, mimo częstych wizyt szatynki i dziewczyna miała nadzieję, że uda jej się tego uniknąć. Na pewno, nie wyobrażała sobie, że będzie to aż tak krępujące spotkanie.
- Nic się nie stało, Pani Malfoy, to moja wina, zamyśliłam się – spojrzała na nią spod długich rzęs. Właściwie nigdy wcześniej ze sobą nie rozmawiały, wiec nie wiedziała czego się spodziewać. Czy podziela on poglądy swojego męża i zacznie jej zaraz ubliżać?
- Słyszałam, że studiujesz razem z Draco. Cieszę się, że się zaprzyjaźniliście, zważywszy na Waszą historię… - blondynka uśmiechnęła się delikatnie.
- Tak, ja właśnie… – odpowiedziała niepewnie, gdy nagle przerwał jej nawołujący ją krzyk dobiegający z biblioteki. Wstała jak oparzona i rzuciła się pędem w kierunku drzwi, zapominając o odprowadzającej ją wzrokiem  Narcyzie.
Dopadła do biblioteki w rekordowym tempie spodziewając się kolejnego nieszczęścia w tym jakże już fatalnym dniu. Zastała chłopców pochylających się ramię w ramię nad stolikiem, na którym leżała otwarta wielka księga. Byli tak pochłonięci czytaniem, że nawet jej nie zauważyli.
- Her..! - zaczął Draco, lecz zdążył ją zauważyć podnosząc wzrok znad lektury – Jesteś! Chodź szybko, chyba mamy.
Dopiero po chwili zrozumiała sens jego słów. W paru krokach pokonała odległość dzielącą ją od stolika od razu zagłębiając się w lekturze, a z każdym przeczytanym słowem jej oczy robiły się coraz szersze.
- Genialne. Wiedziałam, że nam się uda – wykrzyknęła klaszcząc w dłonie zadowolona.
- Spokojnie. Ta teoria jest trochę naciągana. Nie wiem czy u nas wystarczy ten precedens, do tego to orzeczenie sądu jest z 1420 roku – Draco starał się patrzeć na sprawę obiektywnie i bez emocji, by niczego nie przeoczyć. Do tego nie spodziewał się, że tak szybko coś znajdą, przyzwyczaił się do tych wspólnych weekendów, co czyniło ich odkrycie tak słodko-gorzkie.
- Trudno, nie mamy nic więcej, więc będzie musiało wystarczyć. W końcu sprawa jest bardzo podobna. Ciekawe, że nigdy o niej nie słyszałam. Wiedzieliście, że wykluczenie z drzewa genealogicznego nie zwalnia z praw i obowiązków krwi? – zapytała zamyślona. Zaczęła zastanawiać się jak to było w przypadku Syriusza. Też był wymazany z drzewa genealogicznego, a Stworek nadal musiał mu służyć. Czemu wcześniej nie skojarzyła tych faktów?
- Nigdy nie słyszałem o takim przypadku. Zazwyczaj praktyki stosowane w arystokratycznych rodzinach posiadających skrzaty uznawane są przez nie za obowiązujące prawo. Wiesz jak to jest – Nick spojrzał na dziewczynę oczekując, że mu przytaknie, ale ona patrzyła na niego unosząc do góry jedną brew.
- A niby skąd ma wiedzieć, głąbie, przecież to mugolaczka, nie zna zasad panujących w naszych rodzinach. Ale zgadza się, ja też nie miałem pojęcia, że takie wykluczenie nie ma prawnego znaczenia. Dobrze byłoby znaleźć jakąś wzmiankę na ten temat w którymś kodeksie czy ustawie, tak na wypadek gdyby ten precedens nie wystarczył.
Hermiona wciąż stała przyglądając się Malfoy’owi jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Czy ona dobrze słyszała? Czy on właśnie nazwał ją mugolaczką? A co się stało ze szlamą? Jakoś wcześniej nie miał problemów, by tak ją nazywać.
- To do roboty chłopaki. Mamy jeszcze trochę czasu. Teraz już jestem pewna, że nam się uda. Musimy wygrać.
- Teraz? To wcześniej nie byłaś? – spytał zmartwionym głosem zielonooki.
- Yyy czy to podchwytliwe pytanie? – zapytała wystawiając język, a po chwili cała trójka wybuchła radosnym śmiechem. Kto by przypuszczał, że tak dobrze zakończy się tak źle zaczęty dzień.
*
O poranku 4 czerwca cały pierwszy rok prawa stał przed drzwiami auli wydeptując ścieżki w posadzce z nerwów. Od tego egzaminu zależy przecież ich być, albo nie być na tych studiach. No oczywiście, że istnieją poprawki, ale jeżeli ktoś poważnie myśli o tym zawodzie i ambitnie podchodzi do tematu, to musi zaliczyć wszystko najwcześniej jak się da. W końcu to dopiero pierwszy rok, najgorsze jeszcze przed nimi.
Hermiona siedziała na ławce pomiędzy Nickiem a Draconem nerwowo tupiąc nogą. Tak bardzo pragnęła by było już po wszystkim. Po drugiej stronie korytarza zauważyła ich przeciwników. Uśmiechnęła się pokrzepiająco do Jessiki i Matta. Była ciekawa czy z ich znajomości rozwinie się coś poważnego. Po chwili zauważyła zmierzającą w ich kierunku Sylvie. Nie przywitała się ona jednak z nimi, ale usiadła obok Malfoy’a konspiracyjnie szepcząc mu do ucha.
- Może masz ochotę gdzieś wyskoczyć jak ta szopka się skończy? – założyła prowokacyjnie nogę na nogę i położyła dłoń na jego kolanie. Blondyn rzucił jej tylko krótkie, groźnie spojrzenie i odłożył jej dłoń na jej kolana.
- Ile razy mam Ci powtarzać, że nie jestem zainteresowany – przymknął na chwilę oczy wyraźnie zirytowany. Strasznie go denerwowały takie nachalne dziewczyny.
- Daj spokój, nie powiesz mi, że nie lubisz się zabawić – Sylvie nie dawała się łatwo odprawić z kwitkiem, nie kiedy jej na czymś zależało.
- To Ty daj mi spokój, bo inaczej wszyscy się dowiedzą – pochylił się nad jej uchem, by wyszeptać do niego ostatnie słowa. Jednak siedząca zaraz obok Hermiona niechcący wszystko słyszała. Ciekawe co też takiego Draco o niej wie, że brunetka od razu odeszła rozzłoszczona. Spojrzała na chłopaka, przecierającego czoło dłonią, zastanawiając się, czy wypada jej prosić o jakieś wytłumaczenie, gdy drzwi auli się otworzyły i wyszedł przez nie dr Tompson.
- Witam Państwa na egzaminie z podstaw prawa. Będę zapraszać każdy zespół po kolei, a wyniki dostaniecie sową po godzinie 18. Czy pierwszy zespół gotowy? To zapraszam.
Hermiona zbladła widząc czwórkę uczniów wkraczających do sali i nerwowo zaczęła przeglądać swoje notatki, jakby od tego miało zależeć jej życie. Nie minęło 5 minut, a przynajmniej tak się dziewczynie wydawało, a już nadeszła ich kolej.
Weszli zdenerwowani do środka zajmując miejsca po lewej stronie, zerkając na Matta, Jess i Sylvie, którzy wyglądali na bardzo pewnych siebie. Siedząca między chłopcami Hermiona  złapała ich za ręce, by podnieść ich na duchu, a może tylko siebie?
- Będzie dobrze – usłyszała ciepły szept Dracona, który lekko ścisnął jej dłoń, wpatrując się w ludzi przy podeście pod ścianą.
- Proszę wstać, sąd idzie!
*
Gdy godzinę później wychodzili z uczelni towarzyszyło im przede wszystkim jedno uczucie – ulga, że to już koniec egzaminów. Co prawda nie wiedzieli, jaki będzie werdykt, ale sądząc po zadowolonej minie Tompsona nie muszą się martwić żadnymi powtórkami i mogą się zacząć cieszyć niezwykle długimi wakacjami.
Oczywiście nie ze wszystkich opadł stres wraz z wyjściem poza teren sali egzaminacyjnej. Hermiona ledwo przekroczyła próg uczelni znów zaczęła wertować swoje notatki.
- Daj już spokój. I tak nic to nie zmieni. Ale mi się wydaje, że wygraną mamy w kieszeni. Widzieliście ich miny jak wyskoczyliśmy z tym precedensem? – Nick z satysfakcją przeczesał palcami włosy, zadowolony, że udało im się utrzeć nosa pewnym zwycięstwa przeciwnikom.
- A ta wzmianka z kodeksu cywilnego o zasadach wydziedziczenia? Tego się nie spodziewali! Zwycięstwo przez KO! – zaśmiał się Draco, a Hermiona wpatrywała się w niego wytrzeszczonymi oczami. Skąd on się zna na mugolskich sztukach walki?
- Proszę nie mów, że masz jeszcze jakieś wątpliwości – spojrzał na dziewczynę unosząc jedną brew.
- A widzieliście minę Sylvie jak co chwilę zgłaszała sprzeciw i nie była w stanie powiedzieć na jakiej podstawie? – odłożyła w końcu notatki i dołączyła do roześmianych kolegów.
- To co, trzeba to uczcić! – zaproponował Nick.
- Nie dam dziś rady chłopcy. Obiecałam Ronowi…
- Rudzielec będzie musiał poczekać. Dziś nie możesz mi odmówić. W końcu są moje urodziny. Zapraszam na szklaneczkę ognistej whisky za moje zdrowie – Draco uśmiechnął się zawadiacko, wyciągając rękę, aby aportować ich pod swoje mieszkanie.
- Ale tylko jedną – uśmiechnęła się podając mu swoją dłoń.
Gdy o godzinie dwudziestej wznosili kolejny urodzinowy toast, przez uchylone okno wleciała brązowa, puchata sowa dźwigając dużą kopertę.
- Draco, wyniki! – wykrzyczała dziewczyna lekko bełkotliwym, wysokim tonem.
Po kilku próbach odwiązania przesyłki od jej małej nóżki, przerywanych wybuchami śmiechu, udało się uwolnić sowę od listu.
- To co otwierać? A może poczekamy z tym do jutra, po co psuć taką udana imprezę? – gospodarz zaczął się z nimi droczyć.
- Oh daj mi to – nerwy znów odezwały się w szatynce, więc wyrwała szarą kopertę z rąk chłopaka i złamała pieczęć otwierając list.
„Niniejszym przedstawiam wyrok sądu w sprawie przeciw Gackowi – skrzatowi domowemu.
Sąd uznaje Gacka za niewinnego zarzucanych mu czynów.
Wyrok uniewinniający oznacza wygraną zespołu składającego się z następujących studentów:
Hermiona Granger
Draco Malfoy
Nicolas Johnson
Z przyjemnością informuję, że członkowie tej grupy uzyskali maksymalną ilość punktów przewidzianą za to zadanie za co zostają nagrodzeni najwyższymi ocenami (5.5) oraz możliwością udziału w prawdziwej rozprawie jako obserwatorzy. O czasie i miejscu w/w rozprawy zwycięzcy zostaną poinformowani w październiku po pierwszych zajęciach.
Gratuluję!
Dr M. Tompson”
- Wygraliśmy! – wykrzyczała dziewczyna rzucając się ze szczęścia chłopakom na szyje.
- Żartujesz sobie? Poszło nam aż tak dobrze? – Nick wyrwał Hermionie pismo, by zobaczyć je na własne oczy.
- Cóż chyba mamy jeszcze jeden powód do świętowania. Zasłużyliśmy! Wznoszę toast za najlepszą grupę na prawie! – powiedział szczęśliwy Draco rozlewając kolejną porcję alkoholu.




czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział 5 Rozterki

Nie przepadał za świętami. Kiedyś, jako dziecko, uwielbiał je to prawda. Jednak wtedy chodziło głównie o udekorowane drzewko, piękne, drogie prezenty i zabawy w śniegu, czyli wszystko to co jest związane ze światem dziecięcych marzeń, w którym wszystko jest proste i jasne, a pozbawiony jest zła i problemów większych niż ostatnia paczka czekoladowych żab, czy nowa miotła w nieodpowiednim kolorze. To był świat idealny, gdzie rodzice są bohaterami potrafiącymi ochronić swoje pociechy przed czyhającym niebezpieczeństwem, sprawiając, że żyją w swojej bańce nieświadome skomplikowanych relacji rządzących prawdziwym światem dorosłych.
Doskonale pamiętał jakiego doznał szoku, gdy jako piętnastoletni chłopiec został wyrwany z tej dziecięcej szczęśliwej krainy, w której nikt nie umiera i wciągnięty, przez swoich idealnych, wszechmocnych opiekunów w nie swoją walkę, gdzie musiał być świadkiem niewyobrażalnych okrucieństw i podłości. Ale to im nie wystarczyło. Nie dość, że zniszczyli jego bezpieczny świat, zmusili go także do aktywnego uczestnictwa z swoich zbrodniach, kazali mu szybciej dorosnąć, stać się mężczyzną i ofiarować swoje życie czystemu złu, nie pytając go nawet o zdanie.
To wtedy znienawidził święta. Poczuł się oszukany ich radosną atmosferą i wesołością. Jemu już nie wolno było się śmiać czy cieszyć czymkolwiek, nie wolno mu było się odzywać we własnym domu, czy podejmować samodzielnych decyzji. Cała jego przyszłość została zaplanowana za niego. Miał zostać żołnierzem wrogiej armii i mógł jedynie, robiąc dobrą minę do złej gry, wykonywać rozkazy lub zginąć próbując.
Tylko matka, w tajemnicy przed wszystkimi, starała się dodawać mu otuchy i wiary, że ten koszmar kiedyś się skończy. Ona także godziła się na to wszystko, tylko ze strachu o życie swojego jedynego potomka. Gdy tylko znaleźli moment sam na sam, okazywała mu swoją matczyną miłość, wierząc, że w ten sposób uda jej się zachować w nim resztki człowieczeństwa i uratować jego duszę przed wiecznym mrokiem.
Teraz leżąc w wygodnym, szerokim łożu z baldachimem w swoim mieszkaniu, zachłannie chłonąc uciekające z każdą sekundą resztki snu, wraz z wracającą świadomością czuł napływające ponownie poczucie winy. Otworzył leniwie oczy i wpatrując się w sufit, analizował wydarzenia ostatnich dni.
Minione właśnie święta spędził u matki. Tak bardzo się ucieszyła, gdy jej oznajmił, że odwiedzi ją na te kilka dni, że dopiero wtedy uświadomił sobie jak bardzo za nią tęsknił. Był strasznym egoistą izolując się także od niej przez ostatnie lata, ile musiała przez niego wycierpieć? Po tym wszystkim co spotkało jego rodzinę, podwinął ogon i uciekł pozostawiając ją samą z tym wszystkim. Chciał się oderwać, zapomnieć o tym całym bagnie, a sprawił tylko ból jedynej osobie, która go naprawdę kochała. Przez jego nieodpowiedzialne zachowanie w jednym czasie straciła nie tylko męża, ale i syna. Nie został jej już nikt. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Dopiero dwa dni temu w Boże Narodzenie dowiedział się, że matce udało się odnowić kontakty z siostrą. Nie znał tej kobiety, ale był jej strasznie wdzięczny, że nie odtrąciła jego matki, lecz zaopiekowała się nią, w momencie gdy najbardziej tego potrzebowała. Czuł się strasznie z tą świadomością, że ją zawiódł. Nigdy więcej nie może do tego dopuścić. Musi jej to wynagrodzić, otoczyć opieką, uszczęśliwić. Tak wiele jej zawdzięczał.
Nagle jego rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Zaskoczony odruchowo spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła dopiero siódma rano, a za oknem wciąż panowała ciemność. Kogo więc licho niesie?
Próbował zignorować natarczywego gościa jednak po piątym sygnale zrozumiał, że ten nie odpuści tak łatwo. Zrezygnowany, wysunął się spod kołdry i opuścił bose stopy na podłogę. Przeciągając się, ruszył w kierunku drzwi, nie troszcząc się nawet o swój niekompletny strój. Zniecierpliwiony otworzył drzwi jednym machnięciem różdżki gotowy puścić wiązankę osobie niepokojącej go o tak wczesnej porze. Jednak gdy zobaczył swojego gościa stanął jak spetryfikowany, nie mogąc uwierzyć własnym oczom, całkiem jakby zobaczył ducha.
*
Hermiona kolejny dzień z rzędu przesiedziała przy biurku obładowanym stosami książek. Jeszcze przed świętami postawiła sobie za punkt honoru zgromadzenie wszystkich materiałów dotyczących prawa procesowego jakie wpadną jej w ręce. Mogłoby się wydawać, że pół roku to szmat czasu, jednak jej pokój zagracony poustawianymi w kolumienki książkami wyraźnie temu przeczył. I żadne tłumaczenia, by poczekała, aż pozna dokładną dziedzinę i tematykę procesu, nic nie pomagały. Musiała działać, teraz, zaraz inaczej na pewno się nie wyrobi z tym wszystkim.
Miała tylko nadzieję, że członkowie jej zespołu podejdą do tematu równie sumiennie i poważnie jak ona. Gdy zaproponowała spotkanie zaraz po Nowym Roku w celu wspólnej nauki i opracowania jakiejś taktyki powtórek, nawet nie zaprotestowali, czego skrycie się obawiała. Przeciwnie, wszyscy wyrazili niespodziewany entuzjazm. Niezmiernie ją to cieszyło i dawało nadzieję na owocną współpracę. Dlatego teraz nie może być gorsza i leniuchować, podczas gdy oni wykorzystują ten wolny czas na naukę. A na pewno tak jest. Dlaczego Ron nie potrafi tego zrozumieć? Przecież ona mu nie przeszkadzała, gdy przygotowywał się do swoich egzaminów i zanudzał wszystkich opowieściami o niskich statystykach zdawalności z ostatnich lat oraz „potwornie wymęczających” i „okropnie trudnych” testach. Znosiła to cierpliwie, będąc przy nim zawsze, gdy potrzebował, by ktoś go wysłuchał i pocieszył dobrym słowem, dlaczego więc nie może się jej odpłacić tym samym tylko snuje się za nią jak cień mamrocząc coś o spacerze, czy pogaduchach w rodzinnym gronie.
I tak powinien być zadowolony, że w końcu zgodziła się przyjechać do niego na te kilka dni, właściwie dwa nie więcej, bo musi się uczyć. No i może się złościć do woli, że nie chciała zostać w Norze na całe święta tak jak to bywało w latach szkolnych. Świadomość, że tak niewiele brakowało, a nigdy by już nie spotkała swoich rodziców otworzyła jej oczy na niektóre sprawy. Przede wszystkim poświęcała im zbyt mało czasu i uwagi. Większość świąt i wakacji spędzała z Ronem i jego rodziną całkowicie zaniedbując swoją. Gnębiące ją wyrzuty sumienia, nie pozwoliły jej ani przez moment rozważać propozycji ukochanego spędzenia w domu Weasley’ów całego świątecznego tygodnia, aż do sylwestra. Najgorsza był jednak reakcja Rona na sugestię, by te święta spędzić u niej. Zawsze tak narzekał na przepełniony dom rodzinny, a nagle nie wyobrażał sobie by spędzić ten czas bez nich. Ostatecznie zgodził się na jeden dzień u niej, by lepiej poznać przyszłych teściów i ich świąteczne tradycje.
Jak zwykle grzeczny i radosny już dawno podbił serca jej rodziców. Jej mama podtykała Ronowi pod nos co smakowitsze kąski, ojciec zaprosił go na lampkę koniaku i partyjkę szachów po kolacji. Sam chłopak, także wyglądał na zadowolonego. Ostatecznie doczekał się chwili, gdy był w centrum zainteresowania i każdy go rozpieszczał. W rodzinnym domu nikt nie poświęcał mu aż tyle uwagi. Czuła, jak radość przepełnia jej serce widząc jak świetnie się dogadują.
Uśmiech wciąż zdobił jej usta na nasuwające się, przeszkadzające w nauce, wspomnienia miny Rona, gdy mu powiedziała, że ma bez użycia magii obrać ziemniaki, czy pomóc w sprzątnięciu ze stołu. Był tak słodko nieporadny, że nie mogła się powstrzymać i musiała podejść, by się do niego przytulić i pocałować. W takich chwilach głęboko wierzyła, że jeszcze wszystko może się naprawić między nimi i będą razem niemożliwie szczęśliwi.
Wciąż przepełniona tym błogim uczuciem, chwyciła książkę opisującą delikty z udziałem trolli, gdy kolejny raz zaskrzypiały drzwi do pokoju, w którym usiłowała się uczyć. Po chwili, przez szparę spoglądały na nią zielone oczy przyjaciela.
- Mogę przeszkodzić? – zapytał uśmiechając się szeroko – Czy może grozi to śmiercią lub kalectwem?
Westchnęła głęboko, udając rozzłoszczoną, w środku walcząc z sobą, by nie wybuchnąć śmiechem. Nikt nie potrafił jej tak rozbawić, jak jej wiecznie rozczochrany przyjaciel z blizną na czole.
- Jasne, właź – zamknęła dopiero co otworzony tom i obróciła się w jego kierunku. Chłopak wszedł do środka pewnym krokiem i usiadł niedaleko niej na łóżku opierając się nonszalancko na łokciach.
- Ron mówił, że lepiej się do Ciebie nie zbliżać, bo gryziesz i warczysz jak rottweiler – zaśmiał się głośno, palcem wskazującym poprawiając, spadające z nosa okulary. Na te słowa dziewczyna jedynie zrobiła wojowniczą minę i założyła ręce, w myślach planując już zemstę na ukochanym za tak brutalne i zupełnie nieprawdziwe słowa.
- Po prostu mam dużo nauki, chyba nie tak ciężko to zrozumieć. A wieczne marudzenie Rona wcale mi nie pomaga.
- Wiem, wiem – uniósł obie dłonie w obronnym geście. – Jak zaplanujesz naukę to końmi nie da się Cię od niej odciągnąć. Myśleliśmy, jednak że spędzisz z nami trochę czasu.
- Wierz mi chciałabym, ale mnie znasz. Bardzo poważnie podchodzę do obowiązków.
- Taaak, ale na sylwestra przyjdziesz bez swoich kolegów?
- Kolegów?
- No tak ostatnio jesteście nierozłączni, ty i te wszystkie książki – otoczył ręką pokój, wskazując równo poukładane tomy.
- Jesteś kochany Harry, że tak się o mnie troszczysz, ale jeszcze jedno słowo i nie ręczę za siebie.
- Jedyny podręcznik jaki możesz zabrać do torebki to 1001 zaklęć na pyszne drinki  - odezwał się stojąc już przy drzwiach i znikając za nimi w chwili gdy lecąca w jego kierunku książka uderzyła w ścianę na wysokości jego głowy.
Jak to możliwe, że Ron zawsze wysyła Harry’ego, by rozładować atmosferę i wybadać jej nastrój. Czy to nie on powinien być tym, który zna ją najlepiej i zawsze potrafi poprawić jej humor? Tak bardzo zazdrościła Ginny, tak udanego związku. Tych dwoje było dla siebie stworzonych i nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Te pojawiały się dopiero, gdy zaczynała myśleć o własnym związku.
Nie miała jednak ani na tyle odwagi, ani pewności, aby rozwijać ten temat nawet we własnej głowie. Bała się do jakich wniosków może dojść a nie była na to gotowa. Jej poukładany po wojnie świat, nie zniósłby kolejnej reorganizacji. Poza tym wystarczył najdrobniejszy gest, czy uśmiech ze strony Rudzielca, a jej rozterki topniały niczym zeszłoroczny śnieg. Wyrzucała sobie wtedy jaka jest wobec niego niesprawiedliwa, zamiast cieszyć się tym co mają. Nie ma związków idealnych, każdy napotyka na swojej drodze wyboje i gorsze dni. Czy potrafiłaby sobie wyobrazić życie bez jego piegowatej twarzy i rozbrajającego uśmiechu? Nie, zdecydowanie nie.
Gdy w sylwestrowy wieczór, wystrojona w czarną dopasowaną sukienkę, stała przed lustrem zapinając srebrne kolczyki, poczuła na swojej talii jego ciepłe dłonie. Po chwili dołączył do tego rozkoszny całus na karku, od którego po jej ciele rozszedł się elektryczny impuls, który poczuła aż w palcach stóp. Jak kiedykolwiek mogła pomyśleć o tym, że ten związek nie ma sensu? Czy czułaby teraz to ciepło w dole brzucha i szybsze bicie serca, gdyby nie byli sobie pisani?
Chłopak zachęcony jej przyspieszonym oddechem, wciąż całując jej szyję, przysunął ją bliżej siebie, tak że wyraźnie poczuła na pośladkach jego pęczniejącą męskość. Na ten dotyk z jej ust wydobył się cichy jęk, a głowy wyleciały wszystkie inne myśli. Potrzebowała tego. Cały ten stres związany ze studiami, denerwującym Malfoy’em, rozterki uczuciowe, wszystko to obciążało nie tylko jej umysł, ale także powodowało niemal fizyczny ból, który teraz pod wpływem jego pocałunków zmniejszał się wprowadzając ją w istny błogostan.
Gdy jego ręce zaczęły wślizgiwać się pod cienki materiał sukienki, nerwowo błądząc po jej udach, nie mogła dłużej powstrzymywać się od reakcji. Oddychając głośno przez usta, przekręciła się w jego objęciach, tak by móc patrzeć w jego zamglone z pożądania oczy, a następnie namiętnie go pocałowała, wtapiając ręce w jego włosy. Zaskoczony jej reakcją Ron, czuł, że nie mają dużo czasu. Zdecydowanym ruchem, złapał brzeg jej kreacji i pociągnął do góry, i już stała przed nim w samej czarnej, koronkowej bieliźnie. Przez chwilę podziwiał ukochaną, zachwycony każdą jej krągłością, jej ciepłem, miękką skórą. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, że ta piękna kobieta należy tylko do niego.
- Łóżko – szepnął muskając jej ucho gorącym oddechem, szybko rozpinając koszulę. Nie dane im było jednak tam dotrzeć. Porwani w wir pożądania, opadli na miękki dywan przed płonącym kominkiem. W jego rozmigotanym świetle wyglądała jeszcze piękniej.
Szybko zdjął spodnie i zaczął gładzić wewnętrzną stronę ud Hermiony, ustami szukając jej warg. Następnie schodził leniwie z pocałunkami na jej odsłoniętą szyję, aż do piersi, jednocześnie palcami drażniąc jej kobiecość przez materiał fig. Czuła jak coraz bardziej przyspiesza jej tętno, jakby serce miało zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej. Domagające się  spełnienia ciało wyginało się, by znaleźć wspólny rytm z jego bezlitosnymi palcami. W końcu nie mogąc dłużej wytrzymać tych słodkich tortur, uwolniła jedną rękę z jego włosów i sięgnęła nią w dół do jego członka. Gdy go złapała, był twardy i gorący, a ona aż zacisnęła uda na jego palcach, domagając się, by w końcu ją wziął. Nie musiała długo czekać, doprowadzony do ostateczności chłopak, szybko zdarł z niej bieliznę i łapiąc za kolana podciągnął jej nogi go góry, zakładając jedną jej stopę na swoje ramię. Następnie ukląkł przed nią i patrząc jej głęboko w oczy pochylił się wprowadzając w nią swoją rozgrzaną męskość. To rozpierające uczucie wywołało kolejny jęk rozkoszy. Czując następujące po sobie coraz to szybsze pchnięcia odchyliła głowę do tyłu i zamknęła mocno oczy, delektując się budującym się w niej uczuciem. Jeszcze chwila i po jej ciele przeszła odprężająca fala, tak intensywna, że była niemal pewna, że nie uda jej się dziś wstać na nogi. Gdy otworzyła oczy po słodkim spełnieniu, zobaczyła jego szczęśliwą twarz. Pocałował ją delikatnie dziękując za tak niespodziewaną rozkosz, a następnie położył obok niej przenosząc spojrzenie na przygasający ogień.
- Chyba się spóźnimy – powiedział roześmiany całując ją w nagie ramię, a ona przepełniona szczęściem wybuchła czystym, radosnym śmiechem. Teraz już wiedziała, że to jest jej miejsce na ziemi.
*
- Na Merlina, co Ty tu robisz? – wciąż nie mógł uwierzyć, że ona tu jest. W Londynie, w jego mieszkaniu.
- Wpuścisz mnie czy będziemy tak stać w progu? – spytała z uśmiechem na ustach, wyciągając szyję by dostrzec cokolwiek za jego plecami. Gdy odsunął się zapraszając ją gestem do środka, upuściła szybko walizkę na podłogę i rzuciła mu się na szyję. Przytulił ją mocno, okręcając parę razy dokoła własnej osi, autentycznie szczęśliwy, że ją widzi.
Następnie postawił ją na podłodze i wciąż nie wypuszczając z objęć, przyglądał się jej twarzy sprawdzając czy wygląda dokładnie tak jak ją zapamiętał. To rzeczywiście była ona, te same różowe, roześmiane usta, brązowe oczy, zaróżowione policzki, czarne, proste, błyszczące włosy. To była jego Sofie.
Tyle razy wyobrażał sobie to spotkanie. W jego wyobraźni zawsze pełne było niezręcznej ciszy i skrępowania. Na szczęście jego oczekiwania się nie spełniły. Stała wpatrzona w jego oczy, jakby szukała w nich odpowiedzi na jakieś nie zadane pytanie, opierając dłonie o jego nagi tors. Czy już teraz na samym początku powinien poruszyć temat ostatnich wypadków z Paryża? Zdecydowanie nie, dopiero przyjechała, nie chce jej już tracić.
- Tak się cieszę, że jesteś. Mam nadzieję, że na trochę zostaniesz, bym mógł się Tobą nacieszyć.
- Jasne. Zostanę do Nowego Roku, no chyba, że masz inne plany to oczywiście nie będę Ci ich psuć i wrócę wcześniej.
- Ani mi się waż. Zostajesz, to już ustalone. Będzie super, pokażę Ci cały Londyn. Od czego chcesz zacząć? – rozemocjonowany, zaczął się zastanawiać jak zagospodarować czekający ich wspólny tydzień.
- Najchętniej, na początek obejrzałabym Twoje mieszkanie, np. gdzie będzie mój pokój, no i może kuchnię? Może poczęstujesz gościa jakimś pysznym angielskim śniadankiem? Tylko proszę nie paskudź mi herbaty mlekiem, już to przerabialiśmy, mleko nadaje się tylko do kawy – zaczęła swój zwykły monolog, jednocześnie zaczynając zwiedzanie jego lokum, nie czekając nawet na gospodarza.
Spacery uliczkami miasta, zwiedzanie zabytków, kolacje w wykwintnych restauracjach, kino, teatr. Z nią nie wstydził się pokazać w mugolskiej części miasta. To ona nauczyła go korzystać z niektórych ich wynalazków, na tyle dobrze, by mogli udawać zwykłych turystów. Bawili się przy tym świetnie, żartując i przekomarzając się jak zawsze. Przy niej nie musiał nikogo udawać, nie musiał się bać krytyki czy nieprzyjaznych spojrzeń. Był w końcu sobą, a ona była dla niego jak osobiste słońce rozświetlające jego mroczną duszę.
Dni we wspólnym towarzystwie mijały w zastraszającym tempie, tak że ani się obejrzeli a już nadszedł dzień sylwestra. Siedzieli właśnie na podłodze w salonie opierając się plecami o kanapę i sącząc szampana dla uczczenia starego roku i zastanawiając się, gdzie się udać w ten ostatni wieczór.
- Znajomy robi zabawę sylwestrową u siebie w domu i mnie zapraszał. Może masz ochotę iść? – spytał nagle, nie wiedząc czy to aby dobry pomysł. No cóż, słowo się rzekło. Pozostało mu liczyć na to, że się nie zgodzi. Jednak jak a złość, wyglądała na zadowoloną z jego propozycji.
 - Który znajomy? Blaise? – kilka razy opowiadał jej o swoich kolegach ze szkoły, jednak, żadnego z jego z nich do tej pory nie poznała.
- Nie, Potter – powiedział szybko racząc się kolejnym łykiem szampana, by nie powiedzieć zbyt dużo.
- Harry Potter? Nie mówiłeś mi, że się kumplujecie – właściwie to w ogóle niewiele powiedział jej o swojej przeszłości. Powoli zaczynał podejrzewać, że jej niespodziewana wizyta miała także na celu wyciągniecie z niego nowych informacji o jego tajemniczym życiu.
- Bo się nie kumplujemy – przerwał opierając łokieć na zgiętej w kolanie nodze. – Czasem wpadamy na siebie w Ministerstwie i tak od słowa do słowa….
- No nie wiem, chyba nie każdego zaprasza się do domu… - miał już sobie pluć w brodę, że w ogóle zaczynał ten niewygodny temat. Nie był jeszcze gotowy, by opowiadać jej swoją mroczną historię. Bał się, że gdy ją pozna to go znienawidzi i odsunie się od niego.
 - To chcesz iść?
 - Czy ja wiem, skoro nie są to Twoi przyjaciele, tylko banda obcych ludzi, to chyba lepiej sobie odpuścić. Poznam ich innym razem, prawda? – trochę zdziwiony jej słowami, pokiwał powoli głową – To może urządzimy kameralną imprezę tutaj, sami? No chyba, że już się z kimś tam umówiłeś – widział to spojrzenie spod przymkniętych rzęs, jakby ta odpowiedź miała decydować o jego dalszym życiu. Czy ktoś tam na niego czekał? Zdecydowanie nie. Na pewno jego pojawienie się i to w towarzystwie pięknej Francuzki wywołałoby niemałe poruszenie. Jednak póki co wolał, tak jak ona, cieszyć się ostatnimi wspólnymi godzinami w zakamarkach własnych czterech kątów.
Gdy rozlewał kolejną butelkę szampana do ich kieliszków, postanowił poruszyć w końcu dręczący go temat. Niby zachowywali się wobec siebie jak zwykle, jednak wolał mieć wszystko czarno na białym.
- Uważasz, że powinniśmy porozmawiać o….?
Przerwała mu delikatnie kładąc dłoń na jego ramieniu, by zwrócić jego uwagę i kręcąc głową. Przysunęła się tak blisko niego, że stykali się teraz kolanami, wciąż wpatrzona w jego oczy. On także się jej wyglądał i na pierwszy rzut oka wyglądała tak samo, dopiero po chwili dostrzegł na czym polegała różnica. Nie widział w jej oczach tego błysku, który zwykle im towarzyszył.
- Nie ma o czym. Bo nic się nie zmieniło, prawda? Wciąż nie poukładałeś tych swoich spraw – gdy zaprzeczył ruchem głowy, ciągnęła dalej – To dlatego nic do mnie nie pisałeś. Bałeś się, co teraz zrobię? – nie odpowiedział, jedynie przeniósł spojrzenie na obracany w ręce kieliszek.
- Draco, to była cudowna noc, ale jeżeli tego nie chcesz to niczego ona nie zmieni. Oboje tego chcieliśmy, ale nie pozwólmy, by to zepsuło naszą przyjaźń. Bo ona jest dla mnie najważniejsza. – podniósł na nią wzrok, starając się wysondować czy mówi szczerze. Nie zauważył fałszu, a jedynie smutek płynący z jej pięknych brązowych oczu. Wiedział, że rani ją dając jej złudne nadzieje, dlatego starał się być od początku do końca szczery. Ta noc nie powinna była się wydarzyć, gdyż  dla Sofie znaczyła ona więcej niż jest w stanie przyznać. Co więc ma wybrać – ranić ją każąc czekać aż podejmie jakąś decyzję, a może zranić siebie definitywnie odsuwając dziewczynę od siebie? Czy jest gotów pozbawić się tej jednej przyjaznej mu duszy, sprawiającej, że chce być lepszym człowiekiem, która nie wytyka mu błędów i nie patrzy mu na ręce z niepokojem i nieufnością?
Wyciągnął ręce, by otoczyć jej talię i wciągnąć sobie na kolana, a następnie mocno ją przytulił. Od razu lepiej. Czy to takie złe, że lubi czuć się kochany? Nie będzie o tym myśleć ani podejmować żadnych decyzji, jeszcze nie dziś.
*
W śnieżne styczniowe popołudnie szóstka studentów siedziała przy stoliku kawiarni w centrum Londynu popijając kremowe piwo. Właśnie dowiedzieli się jaki temat będzie mieć ich pozorowana rozprawa egzaminacyjna i niestety nie wszyscy byli zadowoleni z takiego obrotu sytuacji.
- Jest tyle ciekawych dziedzin prawa, dlaczego akurat te pieprzone skrzaty? – rozpaczała niezadowolona Sylvie.
- Żartujesz sobie? Nie mogliśmy lepiej trafić. Przecież sprawa jest tak banalnie oczywista, że nie sposób jej przegrać – Matt nonszalancko zaczął bujać się na krześle pewny, że ten egzamin okaże się dla niego dziecinnie prosty.
- Zakładasz, całkiem błędnie moim zdaniem, że Gacek jest winny zarzucanych mu czynów? – Hermiona nie mogła dłużej słuchać oczerniania jej małych przyjaciół. Już od czasów Hogwartu i założonej przez nią WESZy bliskie jej sercu było dobro tych wykorzystywanych, biednych stworzeń.
- Oczywiście! Masz jakieś wątpliwości? Całe szczęście, że Tompson pozwolił nam między sobą zdecydować o podziale zespołu. Ja oczywiście zgłaszam się do grupy oskarżającej.
- Ja też – szybko dołączyła do Matta czarnowłosa.
- To zbyt proste. Ja rzucę sobie wyzwanie i będę bronić razem z Hermioną – uśmiechnął się do szatynki, która z wdzięcznością odpowiedziała mu tym samym.
- To ja…- zaczęła Jess, lecz przeszkodził jej blondwłosy arystokrata, siedzący do tej pory cicho z tyłu, zajęty własnymi myślami.
- To ja też będę w obronie.
- Ty? Nie sądziłam, że interesuje Cię los skrzatów – Hermina nie kryła swojego zdziwienia. Dałaby sobie uciąć rękę… no może nie rękę, w końcu z nim nigdy nic nie wiadomo do końca, ale była niemal pewna, że Malfoy opowie się za skazaniem Gacka bez mrugnięcia okiem.
- Bo nie interesuje. Ale wiem, że i tak wygra ten zespół, w którym Ty będziesz – powiedział od niechcenia, a dziewczyna się zaczerwieniła i przez chwilę nie wiedziała co ma odpowiedzieć na te słowa.
- Czyli jesteśmy podzieleni. Od tej pory nie powinniśmy wymieniać się informacjami o swoich poczynaniach i lepiej spotykać się osobno – Sylvie wstała, a za nią reszta jej grupy, po czym wyszli szybko żegnając się z resztą.
- No ok obrono, jak już zostaliśmy sami to Wam powiem, że ładnie się wpakowaliśmy. Nie chcę być złym prorokiem, ale nie mamy zbyt dużych szans – zauważył pesymistycznie Nick.
- Czy ja wiem? Czytałam w święta o takim jednym procesie, tylko, że dotyczył on trolla… - przerwał jej wybuch śmiechu młodego Malfoy’a.
- No nieźle Granger, Weasley musi być jeszcze nudniejszy niż myślałem skoro zamiast jego towarzystwa wolisz czytać o trollach. Chociaż z wyglądu można nawet zauważyć między nimi pewne podobieństwo…
- Zamknij się. Lepiej sam zacznij szukać sposobu jak obejść ich argumenty.
- Ich argumenty? Granger, to się nazywają fakty! Ten głupi skrzat świadomie postąpił wbrew rozkazom właścicieli i zdradził rodzinne tajemnice osobie wykluczonej z ich drzewa genealogicznego. Za coś takiego od razu należy się odzież, o ile nie ścięcie jego pustej głowy.
- Jak możesz tak mówić, przecież on chciał dobrze, chciał ich uchronić przed bankructwem. Swoją drogą czy to nie fascynujące jak inteligentne są to stworzenia…
- A kogo obchodzą skrzacie intencje? Nie wiem jak u Was mugoli, ale w czarodziejskim świecie, Granger, skrzat nie postępuje według własnych osądów. Ma tylko i wyłącznie wykonywać polecenia, bo tylko do tego się nadaje. Koniec kropka. Niech myślenie zostawi czarodziejom.
- Gdybyś lepiej traktował swoje własne skrzaty to  może wiedział byś o nich więcej, ale Ty nie widzisz nic poza czubkiem własnego nosa, nie Malfoy? Otóż do Twojej wiadomości, to Twój były skrzat uratował moje życie działając świadomie i na własną rękę, co więcej przypłacił to swoim własnym. Ale co Ty możesz o tym wiedzieć? Od Ciebie pomocy bym nie oczekiwała – miała nadzieję, że zrozumiał do jakich wydarzeń nawiązywała. Odruchowo złapała się za lewe przedramię, a on patrzył na nią rozszerzonymi oczami. W tym momencie miała dość, czara się przepełniła, nie pozwoli mu znów się obrażać.
- Jeśli aż tak bardzo nie wierzysz w nasze zwycięstwo a skrzaty znaczą dla Ciebie tyle co nic, to nie będę Cię zmuszać do naszego towarzystwa. W poniedziałek na wykładzie poproszę Jess, by się z Tobą zamieniła, a teraz wyjdź proszę, bo nie chcę na Ciebie patrzeć – proszę, powiedziała to o czym myślała już od tak dawna. Należało mu się. Jednak ta świadomość nie sprawiła, że czuła się z tym lepiej. Mimo wszystko było jej go trochę żal, gdy zdenerwowany i wyraźnie smutny zerwał się z krzesła i wyszedł z kawiarni.
- Więc na czym skończyliśmy – usłyszała głos Nicka wciąż wpatrując się w drzwi, w których zniknął Draco.


Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger