piątek, 19 września 2014

Rozdział 9 Nowy Jork cz.1

Wiele można powiedzieć o tej drobnej szatynce, ale na pewno nie to, że łatwo się poddaje czy nie wywiązuje się z postawionych sobie celów. Ta najmądrzejsza czarownica od czasów samej Roveny, jak niektórzy ją nazywają, może być stawiana wszystkim za przykład sumienności i poczucia obowiązku, nie wspominając już o niezaprzeczalnym talencie i opanowaniu. Dlaczego więc, nie pojawiła się ona na swoich zajęciach drugiego roku prawa skoro wykłady zaczęły się już prawie miesiąc temu? Czy świadomie zrezygnowała z realizacji swoich marzeń? Zapewne odpowiedziałaby, że są rzeczy ważne i ważniejsze, nie zastanawiając się nawet, czyje to słowa. Co może być bowiem ważniejsze od rodziny? Każdego dnia od pierwszego dnia października kiedy to jej rodzice brali udział w wypadku, odwiedzała klinikę w której przebywał jej tatuś, nie wyobrażając sobie by zamiast tego miała siedzieć na uczelnianej auli uważnie notując skomplikowane paragrafy i zawiłe akty prawne.  
- Jak się czujesz tato? – jak co dzień także i tego dnia były to jej pierwsze słowa po przekroczeniu progu szpitalnej sali. Podeszła do jego łóżka, by z troską poprawić mu poduszkę pod plecami.
- Dobrze Kochanie. Nie musisz się martwić, naprawdę jest coraz lepiej – uśmiechnął się do niej pokrzepiająco chwytając jej drobną dłoń w swoją dużą i ciepłą.
Dużo kosztowało ją powstrzymanie napływających do oczu łez. Na samą myśl jak niewiele brakowało… Chyba nigdy nie zapomni tego duszącego jej gardło niepokoju, gdy razem z mamą jechały w nocy do szpitala. Jak mogła nie spytać się przez telefon o co chodzi? Zafundowała sobie tylko blisko godzinę dodatkowego stresu i szalejących, coraz to bardziej pesymistycznych myśli.
- Powiedz mi kiedy jedziesz do tego Nowego Jorku? – zapytał George sadowiąc się wygodniej i chwytając pojemniczek, który zostawiła mu na stoliczku pielęgniarka. Zdarł ochoczo wieczko i zanurzył łyżeczkę w różowej klejącej mazi, chwilę się jej przyglądając, jakby decydując czy aby na pewno nadaje się to do jedzenia.
- Nigdzie nie jadę, przecież nie zostawię Cię samego – jak mogłaby w takiej chwili myśleć o sobie, gdy jej kochany tatuś przeszedł poważną operację i potrzebuje troskliwej opieki. Blizny na głowie i rękach szczęśliwie zaczęły już znikać, jednak wciąż pozostawała zagipsowana noga i rana na klatce piersiowej.
- Nie jestem małym dzieckiem, nie trzeba mnie niańczyć. Poza tym przecież mama będzie się mną opiekować. Za dwa tygodnie powinni mnie już wypisać do domu i pozbędę się w końcu tego okropnego gipsu. Ta noga doprowadza mnie do szału, strasznie swędzi – uśmiechnął się rozładowując atmosferę.
- Nie pozwolę by taka drobnostka stanęła Ci na drodze do realizacji Twoich planów na przyszłość. Nigdzie się nie wybieram, jak wrócisz to wciąż tu będę.
- Och tatusiu – nachyliła się by pocałować jego szorstki policzek. Tak bardzo kochała tego człowieka. Ale może rzeczywiście jest już na tyle dobrze, że może sobie pozwolić na kilka dni nieobecności.
- Draco mówił, że wyjazd jest jakoś w grudniu, ale jeszcze się z nim dziś spotkam to dopytam dokładniej.
- Draco Malfoy? – spytał unosząc wysoko brwi i wykrzywiając usta w powstrzymywanym uśmiechu.
- Tak? – odpowiedziała niepewnie całkiem zdezorientowana. Skąd jej tata znał to nazwisko?
- To dzięki niemu jestem w tej specjalistycznej klinice a nie w miejskim szpitalu, prawda? – nie wiedzieć czemu się zarumieniła słysząc to pytanie, jednak odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Tak, a skąd wiesz?
- Bardzo miły chłopak. Był tu u mnie, wiesz? Nie, to nie on mi powiedział. Sam się domyśliłem – widząc zszokowane spojrzenie córki postanowił kontynuować – pytał się jak się czuję i czy wszystko w porządku z opieką.
- Naprawdę?
- Tak. Musisz go koniecznie zaprosić do nas jak wyjdę, chętnie go poznamy z mamą.
- Tato to tylko kolega – powiedziała spokojnie stawiając sprawę jasno, by nie było żadnych niedomówień. Czyżby jej tata sugerował, że przyprawia Ronaldowi rogi? Przecież to śmieszne. Ach ci niepoprawni rodzice, zawsze dopatrują się czegoś więcej niż jest w rzeczywistości.
- Oczywiście, że tak. A powiedz mi ilu kolegów rzuca wszystko by pomóc ojcu koleżanki? – uśmiechnął się jakby został dopuszczony do jakiejś niezmiernie ważnej tajemnicy, sugestywnie unosząc jedną brew i pakując do ust łyżeczkę nieciekawie wyglądającego kisielu. Jak miała mu wytłumaczyć, że to wcale nie tak? Jak powiedzieć, że blondyn jest dla niej miły tylko dlatego, że całą szkołę uprzykrzał jej życie i teraz chce to odpokutować? Że inaczej nigdy by się z nią nie zakolegował? Nie, nie powiedziała rodzicom ile łez wylała przez tego blondwłosego chłopaka. Po co miała ich martwić? Powiedziała tylko, że za sobą nie przepadali. Niedopowiedzenie roku.  
- Nie chcę się wtrącać, ale pamiętaj córeczko o dwóch rzeczach. Nie zawsze nowa miłość, choćby nie wiadomo jak intensywna, jest tą na całe życie, ale też nie można mylić przyjaźni i przywiązania z miłością. Sama musisz podjąć decyzję, my z mamą zawsze będziemy Cię wspierać – przybliżył dłoń do jej twarzy by pogładzić palcami jej gładki policzek.
- Tato! Jaką decyzję? Mówię Ci, że Draco to tylko kolega. Jestem z Ronem. Wydawało mi się, że go lubisz - i znów ten nieproszony rumieniec. Jak on mógł pomyśleć, że coś ich łączy? Przecież to niedorzeczne. Poza tym nawet go nie zna, widział raz, a już taki nim zachwycony. I pomyśleć, że do Rona przekonywał się długie miesiące…
- Ron to dobry chłopak, nie zrozum mnie źle. Ale ten Malfoy, jest w nim coś takiego… Traktował by Cię jak księżniczkę. Wydaje mi się, że uwielbia ziemię po której stąpasz.
- Tato! Ostatni raz Ci mówię, że to tylko kolega i nie chcę tego więcej słuchać – resztkami sił powstrzymywała się by nie wykrzyczeć ojcu, że takie jak ona mogą się tylko kolegować z takimi jak On. Mugolka i arystokrata? Dobre sobie. Draco umarłby ze śmiechu jakby usłyszał co wygaduje jej staruszek. Z drugiej strony nie ma się mu co dziwić, nie zna zasad panujących w czarodziejskim świecie. Dla niego ludzie, czy to czarodzieje czy nie, nie dzielą się na gorszych i lepszych. A dla swojej jedynej córeczki chce wszystkiego co najlepsze na tym świecie. Wysoki, przystojny, dobrze wychowany, grzeczny, troskliwy, bogaty chłopak w jego oczach musi idealnie nadawać się na kandydata na zięcia. Ron na pewno nie jest spełnieniem jego marzeń w tym temacie.
- Dobrze, dobrze. Ale możesz go chociaż pozdrowić ode mnie i podziękować, prawda?
- Mogę tato – spojrzała na niego łagodniej, otrząsając się ze swoich rozmyśleń. Spojrzała szybko na zegarek i wiedziała, że jeśli teraz nie wyjdzie to już go nie złapie – przepraszam, ale muszę iść. Za chwilę kończą się zajęcia, a muszę pożyczyć notatki. Przyjdę jutro – wstała z krzesełka i zarzuciła torebkę na ramię, schyliła się jeszcze, by pocałować ojca na do widzenia, gdy zatrzymał ją łapiąc za jej rękę.
- Wciąż nie wróciłaś na uczelnię? Kochanie, przecież możesz przychodzić po zajęciach. Nie chcę by Twoje studia ucierpiały. Obiecaj mi.
- Dobrze obiecuję. Od poniedziałku znów będę wzorową studentką. I nie martw się. Draco co dzień przesyłał mi swoje notatki, więc jestem na bieżąco – uśmiechnęła się kręcąc głową i pomachała mu zmierzając w kierunku drzwi.
- Draco, tak? – teraz nie krył się już z uśmiechem. Z ręką na klamce odwróciła się jeszcze na chwilę rzucając mu groźne spojrzenie. Och przegrana sprawa. Niech myśli co chce. I wyszła.
*
Siedziała na ławeczce na wprost wejścia do gmachu uczelni rozmyślając nad słowami swojego taty. Czy to możliwe by podobała się temu zarozumiałemu arystokracie? Jakby nie patrzeć od roku jest dla niej bardzo miły i przyjacielski, nie licząc drobnych uszczypliwości, które o dziwo nie wywołują już u niej grymasu niezadowolenia a raczej szeroki uśmiech na twarzy. Tak, polubiła te ich słowne przepychanki i kuksańce. Jak to się stało, że są sobie tak bliscy? Na każdym kroku daje jej odczuć swoja sympatię i zainteresowanie. W końcu jeśli wierzyć jego słowom to tylko z jej powodu dołączył do z góry przegranej grupy w zeszłym roku, zrezygnował z zajęć by wesprzeć ją, gdy jej tata miał wypadek, a nawet odwiedził go by spytać jak się czuje. Czy to możliwe, że kryje się pod tym coś więcej? Czy chciałaby, by tak było? Poczuła jak serce mocniej zabiło zwiększając tempo, a ciepły dreszcz przeszedł jej ciało wypełnione nagłym strachem. Nie, nie chciałaby. To by wszystko skomplikowało, wszystko zepsuło. Nie może sobie pozwolić na takie myśli, bo tylko zacznie widzieć w tym wszystkim coś czego nie ma. Czy tego chce czy nie, są przyjaciółmi, jakkolwiek dziwacznie to brzmi. Co więcej, przywiązała się do tej myśli na tyle, że ostatnie czego by chciała to to stracić przez dziwne, niedorzeczne domysły.
A Ron? Czy rzeczywiście myli przywiązanie z miłością? Jak niby ma to sprawdzić? Och nie potrzebnie wdawała się w tę dyskusję, oszczędziła by sobie tylu niechcianych myśli.
Nagle drzwi budynku się otworzyły i po schodach zaczęli schodzić studenci uradowani rozpoczynającym się weekendem. Wśród nich zauważyła trójkę śmiejących się i żywo o czymś dyskutujących mężczyzn, z których najwyższy, ciemnowłosy obejmował blondwłosą dziewczynę. Nie mogła się napatrzeć na ten widok. Czy kiedykolwiek przez pierwsze siedem lat znajomości była świadkiem, by Draco zachowywał się tak… chłopięco? I jeszcze te przetarte jeansy i modny sweterek wystający spod rozpiętej kurtki – przyszły pan prawnik, nie ma co.
I wtedy zauważył ją siedzącą przed wejściem i uśmiechnął się  uśmiechem zarezerwowanym tylko dla niej. Szybko pożegnał się ze znajomymi, którzy pomachali Hermionie wesoło i poszli w swoim kierunku. Łagodnie uniesione kąciku ust sprawiały, że wyglądała na zadowoloną, wręcz szczęśliwą, co gdzieś z tyłu jego głowy zrodziło natrętne myśli i wizje jej w białej sukni przed ołtarzem a obok niej .. no cóż, nie on. Może pora przestać się katować jej towarzystwem skoro nie ma u niej najmniejszych szans? Ale czy na pewno? Dopóki nie powiedziała rudzielcowi „tak” piłka jest w grze, a może nawet później…
- Hej. Jak tata? – zapytał rozsiadając się obok niej i zarzucając rękę na oparcie ławki za jej plecami.
- Dobrze. Wychodzi za dwa tygodnie. Nie mówiłeś mi, że go odwiedziłeś – zmierzyła go spojrzeniem marszcząc czoło.
- Musiałem sprawdzić czy szpital wywiązuje się ze swoich obowiązków. W końcu za to im płacę. A przy okazji poznałem Twojego tatę. To po nim jesteś taka uparta – bardziej stwierdził niż zapytał, całkowicie ignorując jej zaskoczona minę. Planowała lekko go okrzyczeć, za jakieś konszachty za jej plecami, a on tu znów wyskakuje z czymś takim.
- Chodź na kawę bo zaraz tu zamarzniemy. Mam nadzieję, że długo nie czekałaś.
- Nie, dopiero przyszłam. Tam za rogiem jest kawiarnia – przecież do domu go nie zaprosi, nie jest gotowa na kolejna inkwizycję, tym razem przeprowadzoną przez jej mamę i to w towarzystwie najbardziej zainteresowanego.
- Notatki już Ci skopiowałem, ale Tompson oczekuje Twojej odpowiedzi do końca przyszłego tygodnia – powiedział wstając z ławki i podając dziewczynie torebkę.
- Dzięki. Od poniedziałku obiecuję już pojawiać się na zajęciach. A kiedy dokładnie jest ten wyjazd?
- 10 grudnia, a jak się przeciągnie to możemy tam siedzieć do sylwestra. Wyobrażasz sobie? Sylwester w Nowym Jorku! Coroczne imprezy u Blaisa wysiadają, Potter też tego nie przebije, nie?
- Ron nie będzie zadowolony – powiedziała cicho gdy chłopak wyciągnął rękę by otworzyć drzwi Cafe Venezia. Jednak zanim jeszcze udało mu się ich dosięgnąć jak burza wpadła między nich drobna osóbka o płomiennorudych włosach i łapiąc Hermionę za rękę zaczęła ją ciągnąć w przeciwnym kierunku.
 - Ginny, co jest? – zapytała oszołomiona jej nagłym i niespodziewanym pojawieniem się.
- Musimy pogadać, natychmiast – wycedziła przez zęby i nie zwracając najmniejszej uwagi na Malfoy’a dalej starała się zmusić przyjaciółkę by poszła za nią.
- Hej Weasley, Ciebie też miło widzieć – rozbawiony Draco stał z założonymi rękami obserwując tę niecodzienną scenę.
- Udław się – odpowiedziała wciąż nie patrząc w jego kierunku, a Hermiona rzuciła mu tylko przepraszające spojrzenie, wzruszyła ramionami i podążyła za zdenerwowaną koleżanką do pobliskiego zaułka. Była pewna, że jej oczom zaraz ukaże się znajomy widok lekko zdewastowanego domu rodziny Weasley, jednak gdy otworzyła oczy po wspólnej teleportacji okazało się, że stoją przed furtką jej własnego domu.
- Twoja mama jest jeszcze w pracy, prawda? – spytała wyciągając różdżkę i otwierając drzwi wejściowe, nie czekając nawet na pozwolenie. Szatynka w geście zrezygnowania uniosła oczy do góry prosząc niebiosa o cierpliwość po czym nawoływana przez Ginny weszła do domu.
Pięć minut później siedziały już przy stole z parującymi kubkami herbaty, a rudowłosa raz po raz zrywała się z miejsca i żywo gestykulując krążyła po pomieszczeniu, by po chwili znów usiąść i ukryć twarz w dłoniach.
- Mam tego dość. Nie daje mi spokoju. Niby to niechcący się o mnie ociera, gdy się mijamy, ciągle poprawia mi nieistniejące kosmyki z twarzy, te komplemenciki, prezenciki. Ostatnio nawet wyczarował mi wiecznie kwitnącą różę, żeby „rozweselić biuro”, wyobrażasz sobie? Wcześniej mnie wkurzał, ale od tej przeklętej imprezy to jest jakiś koszmar. Jakby zamienił się na mózgi z nastolatkiem!
- Od imprezy czyli od Waszych zaręczyn, tak? Może z nim pogadaj i powiedz żeby sobie odpuścił, że nie ma szans i niech znajdzie sobie kogoś kto chętniej przyjmie jego końskie zaloty.
- Myślisz, że nie próbowałam? A najgorsze jest to, że jedziemy na tydzień na konferencję do Petersburga i będę musiała znosić jego towarzystwo 24 godziny na dobę. Może ściemnię, że jestem chora i nie mogę jechać, ale naprawdę zachoruję. Znasz jakieś dobre zaklęcie na ospę albo coś groźniejszego? – zrozpaczona ruda wpatrywała się w przyjaciółkę ze złożonymi jak do modlitwy dłońmi.
- Gin daj spokój. Jesteś dorosłą, pewną siebie kobietą. Naprawdę nie możesz sobie poradzić z natrętnym adoratorem? Wykorzystaj to. Już ja Cię widziałam w akcji, okręcisz go sobie wokół paluszka jak tylko Ty potrafisz i jeszcze całą robotę będzie za Ciebie odwalał – odparła Hermiona z uśmiechem popijając łyk napoju i przyglądając się jak oczy Ginevry robią się coraz większe a zaskoczenie i udręka schodzą z jej twarzy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zastąpione przez perfidny uśmiech.
- Masz absolutną rację. Że też sama na to nie wpadłam – zerwała się z krzesła by dać przyjaciółce szybkiego buziaka w policzek – Dzięki! Już możesz mu współczuć – odpłynęła myślami wymyślając najlepszy sposób by odwrócić tę sytuację na swoją korzyść, postukując przy tym lekko palcem wskazującym o dolna wargę i siadając na stole.
- Gin – usłyszała szept szatynki wpatrzonej w swoje splecione na kubku dłonie – wyjeżdżam w połowie grudnia do Nowego Jorku.
- No coś mówiłaś…
- Z Malfoyem i może nas nie być do sylwestra…
- Rozumiem, Ron.
- Jasne, że Ron. Przecież on tego nie zrozumie. Wiem, że się pogodzili, ale…
- Skarbie, nazwałabym to raczej zawieszeniem broni. I masz rację, będzie wkurzony, ale musi zrozumieć, że to dla dobra Twojej kariery. On też ma te swoje wyjazdy służbowe, wie jak to jest.
- Znasz swojego brata, nie jest najlepszy w rozumieniu – uśmiechnęła się smutno obejmując przyjaciółkę, po cichu licząc na to by jej słowa się sprawdziły.
- Hmm. Mamy większy problem - westchnęła z rozmarzeniem -  Co Ty niebogo ze sobą weźmiesz. Chyba znów musimy się wybrać na jakieś zakupy, nie? Trzeba się spieszyć, w końcu mamy tylko miesiąc.
Och cała Gin. Pomyślała Hermiona z uśmiechem kręcąc głową.
*
Ciemność mijającej nocy powoli ustępowała wraz z nieśmiało pojawiającymi się pierwszymi promieniami słońca. Lekko różowawa poświata rozjaśniała nie tylko szaro-brudne grudniowe niebo ale także przebijała przez poruszane przez wiatr liście pobliskich drzew, by w końcu dotrzeć przez szybę okna do oczu siedzącej na parapecie dziewczyny. Wczesna pora nie miała dla niej znaczenia. I tak nie mogła dziś spać z podekscytowania. Jej organizm zawsze tak reagował. Rozsadzająca ją adrenalina spowodowana oczekiwaniem na tak upragniony wyjazd do Stanów nie pozwoliła jej dzisiejszej nocy zaznać odpoczynku. Właściwie wcale go w tym momencie nie potrzebowała. Ostatkiem sił powstrzymywała się przed udaniem się już teraz w umówione miejsce, z którego wspólnie z Nickiem, Draconem i dr Tompsonem wyruszą w podróż. Jej walizka leżała spakowana już od kilku dni, wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nawet Ron zareagował lepiej niż się spodziewała. Oczywiście zachwycony nie był, ale to raczej zrozumiałe. Kazał jej tylko obiecać, że postara się wrócić na święta, jakby to od niej zależało.
Tata już wrócił do domu i coraz lepiej sobie radził. A ona wróciła na uczelnię tak jak obiecała, szczęśliwa, że znów znajduje się w swoim żywiole. Pozostało jej cieszyć się zasłużoną nagrodą.
Dlatego też siedziała teraz na parapecie swojego pokoju, przyglądając się porankowi w Londynie, popijając ciepłą herbatę, zastanawiając się czy poranki i wieczory na drugiej stronie kuli ziemskiej są równie piękne. Cóż, niedługo się dowie. Dopiła herbatę i wstała by rozpocząć przygotowania do podróży.
Gdy w południe pojawiła się na zacienionej polanie w lasku na obrzeżach Londynu jej towarzysze już tam byli. Widać nie mogli się doczekać tej podróży tak samo jak i ona. Przywitała się z nimi delikatnym uśmiechem ciekawa czekającej ich przygody.
- Za 15 minut mamy  świstoklik – powiedział ubrany w eleganci garnitur młody wykładowca, wyciągając rękę, by każde z nich mogło dotknąć zgniecionej puszki po pepsi – Najpierw zakwaterujemy się w hotelu, a później dostaniecie akta sprawy do zapoznania się na poniedziałek. Poza tym macie czas wolny. Wszystko jasne? No to trzymajcie się trzy - dwa - jeden – I już mknęli przez rozmazującą się przestrzeń. Hermiona nie była w stanie rozpoznać przemykających jej przed oczami kształtów, poza wyraźnymi postaciami kolegów szybujących tuż koło niej.
Gdy wylądowali kilka chwil później, z każdej strony otaczały ich ogromne drapacze chmur. Wpatrywali się w nie oniemiali, gdy głos nauczyciela kazał im wrócić do rzeczywistości.
Dziewczyna sięgnęła po swoją walizkę jednak Nick ją wyprzedził, oferując swoją pomoc i zaciągnął ich walizki do znajdującego się obok hotelu. Na recepcji odebrali swoje klucze i wjechali na piąte piętro. Okazało się, że pokój chłopców sąsiaduje z jej. Zamknęła za sobą drzwi, odstawiła walizkę i rzuciła się na duże, wygodne łóżko okryte fioletową narzutą. Pokój był piękny, w odcieniach delikatnego różu i fioletu. Łóżko, szafa, komoda, stolik i kanapa przed kominkiem. Wszystko czego jej potrzeba. Wstała i podeszła do okna z radością odkrywając obecność balkonu i cudowny widok na Central Park. Odwróciła się plecami do okna by dokładniej przyjrzeć się jej nowemu lokum. W końcu to tu spędzi następne… no właśnie nawet nie wie ile. Rzuciła okiem na rzucone na łóżko akta. O nie, najpierw kąpiel. Praca może jeszcze trochę poczekać.
Delektowała się odprężającym aromatem różanego olejku do kąpieli, do momentu gdy woda w wannie całkiem wystygła. Zarzuciła na siebie puszysty ręcznik i wróciła do pokoju, gdzie czekała na nią nierozpakowana walizka. Ostrożnie ułożyła ubrania w szafie narzucając na siebie wygodne, świeże ubranie. Rozczesywała właśnie swoje długie, mokre włosy, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła je zaskoczona, gdy jej oczom ukazały się twarze roześmianych kolegów.
- Hej, tęskniłaś? – spytał Draco puszczając jej oczko i  otwierając szerzej drzwi, by wejść do jej pokoju – Wow, ładny kolorek – przesunął ręką po tapecie i podszedł do jej łóżka z impetem się na nie rzucając.
- Mionuś, chodź do nas na szklaneczkę czegoś mocniejszego – Nick wciąż stał w wejściu opierając się o framugę.
- No nie wiem, mam już plany na wieczór…
- Niech zgadnę, nauka? – Draco złapał jej plik akt, pomachał nim przed jej oczami i odrzucił na komodę niedaleko łóżka – Wyluzuj Granger, wyjazd dopiero się zaczął, możemy trochę się zrelaksować zanim zacznie się ta cała szopka. No nie daj się prosić – wstał z łóżka i podszedł do niej wciąż wpatrując się w jej oczy.
- Właściwie, no dobrze, ale tylko na chwilę – roześmiała się i razem z chłopakami udała się do pokoju obok, który w odróżnieniu od jej był cały beżowy.
Draco podszedł do jednej z walizek i wyciągnął z niej sporą butelkę wypełnioną bursztynowym płynem i przywołał różdżką trzy szklanki z szafki w komodzie, a następnie rozlał do nich alkohol.
- No to za zasłużoną nagrodę – upił łyk i usadowił się na kanapie przy stoliczku obok zielonookiego kolegi.
- Cudownie tu, mam nadzieję, że szybko to się nie skończy – powiedziała Hermiona wyciągając się wygodniej na fotelu.
- Uważaj czego sobie życzysz, bo może się spełnić a Ronuś nie będzie zadowolony – sarknął blondyn przeciągając się i zarzucając ręce za zagłówek kanapy.
- Odwal się Malfoy! Lepiej dolej mi jeszcze drinka – odurzona tym pięknym miejscem i odrobiną alkoholu całkiem się rozluźniła. Chyba nic się nie stanie, jeśli dopiero jutro zajrzy do papierów, prawda?
- Żebyś się nam tu nie upiła. Nick dolewka?
- Mała szybka – odpowiedział zerkając na zegar wiszący na kominku i wychodząc do łazienki. Draco tymczasem dolał im po sporej porcji napoju podając jedną szklankę Hermionie a druga przykładając do ust.
- Wydaje mi się czy Nick jest jakiś nieobecny?
 - Idzie na randkę.
- O, nie wiedziałam, że już zdążyliście znaleźć sobie jakieś towarzystwo.
- Draco nie idzie, no chyba, że jednak się zdecydujesz? Nie? Twoja strata. – powiedział widząc kolegę kręcącego głową w geście zaprzeczenia.
- Baw się dobrze, ja się pouczę albo dotrzymam towarzystwa Hemionie jeśli będzie miała ochotę – spojrzał na dziewczynę puszczając jej oczko i unosząc szklankę do toastu.
- Ok trudno. To bawcie się dobrze. Postaram się wrócić późno, więc nie czekajcie – zarzucił na siebie swoją grubą zimową kurtkę i wyszedł zostawiając ich samych.
- To ja już chyba pójdę – dopiła drinka i odstawiła szklankę na stolik z zamiarem udania się do swojego pokoju. Nici z relaksu, pora wracać do nauki. No chyba, że zajrzy do tej książki, którą od tak dawna planowała przeczytać.
- Zostań. Napijemy się. No chyba, że masz ochotę na spacer. Nie jest jeszcze tak późno. Co Ty na to?
- Jasne, tylko skoczę do pokoju po kurtkę – szczerze się ucieszyła, że nie będzie musiała spędzać tego pierwszego wieczoru sama zamknięta w czterech ścianach. Chłopak zgarnął z wieszaka swój płaszcz i poszli do jej pokoju. Postanowiła przebrać się w cieplejszy sweter i gdy wróciła do pokoju zastała chłopaka podziwiającego widok za oknem.
- Słyszałem, że Central Park przykryty śniegiem wygląda magicznie, może się przekonamy?
- Nie wiedziałam, że z Ciebie taki poeta. Ok, ale mam propozycję. Zostawmy tu różdżki. Może magiczny krajobraz wystarczy, zwłaszcza, że tam roi się od mugoli. Odważysz się? – rzuciła mu wyzwanie.
- Wchodzę w to – wyciągnął różdżkę z kieszeni i położył ją na komodzie, po chwili dołączyła do niej różdżka dziewczyny.
- Jak to się stało, że Nick już kogoś poznał – zapytała gdy podążali zaśnieżonymi alejkami parku oświetlonego milionami kolorowych lampek. Draco zaśmiał się, ale nic nie odpowiedział. Już myślała, że nic z niego nie wyciągnie, gdy w końcu się odezwał.
- Zeszliśmy na dół, bo okazało się, że nasz klucz nie pasuje i przy recepcji spotkaliśmy te dwie dziewczyny, które przyjechały tu na jakąś konferencję. Od słowa do słowa i… no wiesz, jakoś tak wyszło – uśmiechnął się zakłopotany.
- Dwie? To może jednak wolałbyś być teraz z nimi? – zapytała czując nagle ogarniający ją chłód na myśl, że jednak zostawi ją tu samą.
- Gdybym wolał to by mnie tu nie było. A tak to przynajmniej mam okazję poczuć się jak prawdziwy mugol. Usiądziemy?
Wskazał jej ławkę stojącą obok posągu człowieka na koniu. Przytaknęła głową przystając na jego propozycję i usiedli podziwiając okolicę.
- Zaczekasz tu chwilkę? Muszę coś sprawdzić – wstała zanim zdążył coś odpowiedzieć i odeszła w kierunku pobliskiego drzewa. Chłopak z zainteresowaniem patrzył co też ona tam robi, jednak, że praktycznie całkiem znikła mu z oczu kryjąc się za pokrytymi szronem zaroślami zaczął obserwować bawiące się nieopodal dzieci. Z takim zapałem toczyły ogromne kule śniegu, że nie mógł oderwać od nich oczu. Już kiedyś widział jak mugole robili coś podobnego. To się nazywało jakoś tak dziwnie.  Bauman? Batman? Nie, bałwan! I wtedy poczuł piekące uderzenie w okolicy swojego barku i zimne okruchy rozsypującej się śnieżnej kulki. Zszokowany, zerwał się z ławki z głuchym okrzykiem zaskoczenia, wypatrując skąd nadchodzi zagrożenie, jednocześnie szukając w kieszeni swojej różdżki. Pach. Następna śnieżna kula, tym razem tuż nad jego lewym uchem. Zajęty otrzepywaniem śniegu z włosów dopiero po chwili zauważył zwijającą się ze śmiechu koleżankę i zrozumiał, że to ona jest odpowiedzialna za ten zimny atak na jego osobę. Już decydował jakim zaklęciem w nią rzucić, gdy sobie przypomniał, że obie ich różdżki leżą bezpiecznie w pokoju Hermiony. Trudno, odegra się w iście mugolski sposób. Z szerokim uśmiechem na ustach i złowieszczym błyskiem w oku ruszył w jej stronę szybkim krokiem.
Dziewczyna rozbawiona jego reakcją poderwała się szybko z ziemi i zaczęła biec przed siebie piszcząc radośnie. Już prawie ją dogonił, gdy wtopiła się w grupkę osób obserwujących ludzi jeżdżących na łyżwach. O nie, tak się nie będziemy bawić. Nie nazywałby się Malfoy gdyby w głowie nie zaświtał mu iście szatański plan.
Wrócił się do stojącej na uboczu figurki człowieka na koniu i przyglądał się jej uważnie jednocześnie wytężając słuch. Przecież nie będzie jej gonić. W końcu sama przyjdzie. Malfoy’owie nie uganiają się za nikim. Długo to trwało i już miał odpuścić, odwrócić się i iść w kierunku hotelu, przyznając się przed samym sobą do porażki, gdy usłyszał ciche skrzypnięcia śniegu za sobą. Znieruchomiał z uśmiechem na ustach, przygotowując się na atak, ciekawy co też ona wymyśli. Wtedy skrzypnięcia zamieniły się w głuche stuknięcia i znów jego głowa tonęła w śnieżnej masie, gdy stojąca za jego plecami Hermiona zaczęła mu rozcierać śnieg na włosach śmiejąc się przy tym głośno. Niewiele myśląc odwrócił się szybko i złapał ją w ramiona i zmierzając w kierunku najbliższej zaspy. Przerażona i jednocześnie rozbawiona dziewczyna zaczęła mu piszczeć do ucha by ją puścił, jednak nie miał takiego zamiaru.
Gdy dotarli do góry śniegu pchnął ja lekko, by upadła na nią plecami, jednocześnie siadając na niej i przygniatając jej nadgarstki do ziemi swoimi rękami. Pochylił się nad nią, tak, że zimne krople topniejącego śniegu kapały z jego mokrych kosmyków prosto na jej twarz, jednak wyrywająca się dziewczyna nie zwracała na to uwagi. Chciała go zrzucić z siebie, szarpiąc się i kopiąc jednak jej wysiłek nic nie dał, był dla niej za ciężki i zbyt silny. Gdy to w końcu zrozumiała i uspokoiła się, wciąż z uśmiechem na ustach podniosła na niego wzrok, napotykając po drodze jego usta wykrzywione w ironicznym, zwycięskim uśmiechu, aż dotarła do tych lodowatych oczu o dziwnym blasku. Wpatrywał się w nią z taką intensywnością, że poczuła jak szybciej bije jej serce a na policzki występuje rumieniec zawstydzenia, co byłoby widoczne, gdyby już i tak nie były czerwone od mrozu.
- I co ja mam teraz z Tobą zrobić? – zapytał cicho spokojnym głosem, tak, że aż przeszły ją ciarki. Otulona jego ciepłym oddechem straciła na chwilę kontakt z rzeczywistością i nie zastanawiała się nawet dlaczego wciąż leżą na mokrej, zimnej ziemi.
Obserwował jak z jej pogodnej twarzy znika powoli uśmiech i zastępuje go poważna, lekko zaskoczona mina. Szeroko otwarte oczy ze spojrzeniem utkwionym w jego oczach, przyspieszony oddech wydobywający się z jej lekko uchylonych warg. Czy to możliwe? Czy czuła w tym momencie to co on? To przyciąganie, jakby byli dwoma magnesami o przeciwnych biegunach, jakby była centrum jego wszechświata. I przecież jest nim, od bardzo dawna.
Powoli zaczął zbliżać swoją twarz do jej twarzy marząc o tym  by kiedyś mógł zrealizować to o czym w tym momencie tak bardzo marzył, czego pragnął każdą komórką swojego ciała. Tak zatopić usta w jej miękkich malinowych wargach, czuć jej smak, jej bliskość. Czułby się panem świata.
Jednak czy warto ryzykować ich przyjaźń dla wymuszonego pocałunku? Czy dałby mu on satysfakcję? Nie, wiedział, że nie. Być blisko i jednocześnie daleko to bezlitosna katorga, ale lepsze to niż jej nienawiść i pogarda. Poczeka, już przebył niesamowicie długą drogę. Poczeka. Przyjdzie czas, że sama zapragnie jego ust.
Wychylił się bardziej, przeciągając jej ręce tak, by je chwycić w jedną swoją dłoń a drugą zgarnął tyle śniegu ile zdołał i wtarł w twarz niczego się nie spodziewającej, zamyślonej dziewczyny. Następnie puścił ją wrzeszczącą w niebogłosy i odszedł na krok by pozwolić jej dojść do siebie.
Rozzłoszczona Hermina zerwała się z ziemi otrzepując śnieg z włosów i twarzy, podbiegła do Draco i zaczęła go okładać swoimi małymi zmarzniętymi piąstkami, aż blondyn złapał ją za nadgarstki by przestała go bić.
- Jesteśmy kwita – kiedy się uspokoiła odgarnął z jej twarzy mokre włosy uśmiechając się na widok jej zaróżowionych policzków.
- Wracamy, jesteś cała mokra. Jeszcze mi się przeziębisz – przysunął ją do siebie i objął ramieniem, by dać jej choć odrobinę dodatkowego ciepła i ruszyli w drogę powrotna do hotelu.
*
Przebrany w ciepłe i suche dresy, zabrał dwie filiżanki gorącej czekolady i udał się w kierunku jej pokoju. Zapukał do drzwi i wszedł do środka, słysząc jej ciche zaproszenie. Siedziała na kanapie otulona grubym kocem, wpatrując się w płonący kominek. Była taka naturalna, spokojna. Wysuszone już włosy związała w luźny kok na czubku głowy a na twarzy zostawiła jedynie bardzo delikatny makijaż.
Podał jej kubek rozsiadając się na kanapie obok niej. Tak po prostu, zwyczajnie, siedzieli razem popijając gorący napój, jakby robili to od lat. Zaśmiał się cicho nie mogąc uwierzyć w przewrotność losu. Jakby ktoś jeszcze kilka lat temu powiedział mu, że on i Hermiona będą przyjaciółmi zabiłby go śmiechem, a teraz?
- O co chodzi? – spytała przenosząc na niego spojrzenie i marszcząc lekko czoło.
- Tak sobie pomyślałem, że nie jesteś taka sztywna jak mi się wydawało – roześmiał się na dobre, ukazując białe, równe zęby.
– Nie? – zapytała z uśmiechem unosząc wysoko brwi. Nie wiedziała czy powinna mu za te słowa przyłożyć czy podziękować.
– Nie, właściwie to powiedziałbym, że jesteś całkiem spoko – wpatrywał się w jej twarz wyszukując jakichś wskazówek jak zareagowała na jego słowa. Trochę się uspokoił obserwując jak powoli na jej usta występuje łagodny uśmiech, ale  jej oczy wciąż wpatrywały się w kubek.
 – Taak, Ty też jesteś całkiem fajny – powiedziała z poważną miną, doprowadzając blondyna do nowego ataku śmiechu.
– Coś nie tak?  -  spojrzała na niego rozszerzonymi oczami. Wydawało jej się, że rozmawiają poważnie, od serca, a on się z niej śmieje? 
–  Wydajesz się zdziwiona – odpowiedział poważniejąc, przekręcając się na kanapie tak by siedzieć twarzą do niej.
– Bo jestem. Nie spodziewałam się ze zaprzyjaźnię się akurat z Tobą – również się przesunęła tak, że teraz stykami się kolanami.
– Hmm. Ja też nie…
– Bo jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – spytała z obawą, że zaraz ją wyśmieje. Nie odważyła się nawet spojrzeć mu w oczy, by nie odczytać z nich bolesnej prawdy.
- Przyjaciółmi? Tak, jasne – smakował przez chwilę to słowo na swoim języku niepewny jakim cudem przeszło mu przez gardło. Tak bardzo nie chciał by ich znajomość utknęła w punkcie zwanym „przyjaźń”. To za mało, zdecydowanie za mało. Podejrzewał, że tak właśnie musiała się czuć Sophie, gdy prowadzili podobną rozmowę. On, tak samo jak przyjaciółka, musi zaakceptować gorycz tego co ze sobą niesie tak postawiona sprawa. Tak samo, musi się na to zgodzić w oczekiwaniu na to co przyniesie przyszłość, trzymając kciuki, by była ona mu przychylniejsza niż do tej pory.
- Co? Nie wierzysz w przyjaźń miedzy chłopakiem a dziewczyną? – widocznie musiała mylnie zinterpretować jego zamyślenie, bo z niezwykłą intensywnością zaczęła szukać jego spojrzenia, jednocześnie starając się zamaskować echo zawodu i niepokoju w swoim własnym.
- Wierzę, a przynajmniej chciałbym.
– Co masz na myśli?
- Obawiam się że prędzej czy później, któraś ze stron zawsze zaczyna sobie coś wyobrażać… - tak jak ja sobie wyobrażam od dłuższego czasu dodał w myślach.
-  Tak, one wszystkie się w tobie zakochują, prawda? – zapytała rozbawiona znów źle interpretując jego zachowanie. Nigdy nie wpadłaby na pomysł, że mogłoby chodzić o niego. Nie, to było oczywiste, że to te biedne dziewczyny musiały się nabierać na jego piękne oczy i czułe słówka. Która by się nie zakochała mając u swojego boku takiego fajnego faceta. No właśnie, która? Przecież na nią to nie działa. Ciekawe czy… -  Pokaż mi jak ty to robisz, że tak za Tobą szaleją.
- Pokazać Ci?  - podniósł głowę rzucając jej wesołe spojrzenie spod opadających mu na czoło kosmyków – Ok. Sama tego chciałaś…
------------------
Ostatkiem sił, kilka godzin przed lotem wrzucam rozdział.
Nie wiem czy dobrze robię, bo nie jest ani sprawdzony, ani obrobiony, ani nie jestem z niego do końca zadowolona, ale jakoś ciężko było mi z perspektywą trzeciego tygodnia a nawet dłużej bez następnego rozdziału. Nie chciałam na tak długo zostawiać w niepewności tych kilku osób co to czytają.
Zastrzegam sobie poprawki po powrocie, kosmetyczne zapewne, ale zawsze. No i proszę o wyrozumiałość przy ewentualnych błędach. Serio dopiero skończyłam pisać.
Pozdrawiam - myślami już grzejąca tyłek na słonecznej plaży - Nicci
Trzymajcie kciuki za tyle samo startów co bezpiecznych lądowań ;)


piątek, 5 września 2014

Rozdział 8 Tatuś

 - Och proszę, opowiedz mi to jeszcze raz od początku, ale nic nie pomijaj – dwie przyjaciółki siedziały u szatynki w pokoju na jej łóżku otoczone masą różnokolorowych poduszek, w ten ostatni dzień przed rozpoczęciem zajęć na studiach. Przez ostatnie dwa tygodnie widziały się tylko na chwilę, w zeszłą sobotę, gdy Hermiona razem z Ronem przyjechali na Grimmauld Place 12 na uroczystą lampkę szampana z okazji przeprowadzki.
- Przecież opowiadałam Ci już sto razy – rudowłosa zrobiła znudzoną minę, ale nie schodzący z jej twarzy ogromny uśmiech mówił sam za siebie – no ok, więc jak wróciliśmy od Ciebie to poszliśmy do mnie do pokoju, cichutko żeby rodziców nie obudzić i Harry zaproponował, że zrobi mi masaż…
- No może bez aż takich szczegółów, wasze ekscesy łóżkowe mnie nie interesują – zażartowała Hermiona, szczęśliwa że dwoje jej najlepszych przyjaciół zdecydowało się na tak ważny krok.
- Ej takich rzeczy bym Ci nie opowiedziała – złapała pierwszą z brzegu różową, miękką poduszkę i uderzyła nią przyjaciółkę w rękę – z resztą byliśmy grzeczni – spuściła wzrok na swoją prawą rękę na której od teraz zawsze będzie już gościł ten piękny pierścionek, którym właśnie zaczęła się nieświadomie bawić.
-  W każdym razie leżeliśmy już pod kołdrą i nawet prawie zasnęłam jak wyciągnął skądś to pudełeczko i zaczął mówić te piękne rzeczy, że jestem jego najlepszą przyjaciółką i nie wyobraża sobie by kiedykolwiek mógł być z kimś innym, że istnieję tylko ja. A później otworzył pudełeczko z tym pierścionkiem i spytał czy spędzę z nim resztę życia jako jego żona – zakończyła uśmiechając się od ucha do ucha – Jestem taka szczęśliwa.
- Zazdroszczę Ci, to takie romantyczne – szatynka się rozmarzyła, przytulając przyjaciółkę.
- Pomyśl sama, Ty i Ron się pobierzecie i będziemy prawdziwymi siostrami! Może byśmy wzięli ślub razem, tego samego dnia? Co Ty na to?
- Ginny, chyba się trochę zagalopowałaś, Ron mi się jeszcze nie oświadczył – I mam nadzieję, że prędko tego nie zrobi pomyślała przerażona wizją oświadczyn, na które nie była jeszcze gotowa. Nie mogła tego jednak powiedzieć przyjaciółce, gdyż jakby nie było to siostra jej chłopaka.
- To ja mu powiem, to zaraz się oświadczy. Odkąd się dowiedział o mnie i Harrym to już kilka razy poruszał tę kwestię, więc nie zdziwię się jak już kupił podobny dla Ciebie – powiedziała wyciągając dłoń z pierścionkiem w kierunku szatynki.
- Proszę nie rób tego. Chcę najpierw skończyć studia, znaleźć pracę. Wszystko w swoim czasie. Niech to będzie Twój dzień, znaczy Wasz. Nie chcę Ci zabierać tej radości. Nie martw się o mnie – przytuliła rudowłosą dziewczynę, uznając temat za wyczerpany.
- No dobrze, nie będę się wtrącać. Ale będziesz moją druhną?
 - Oczywiście! Nie powiedziałaś mi jeszcze, jak Wam się razem mieszka. Z tego co słyszałam Twoja mama nie była zachwycona Twoją przeprowadzką przed ślubem.  
Rodzina Weasley’ów z niepokojem przyjęła wiadomość, że ich jedyna córka zamieszka ze swoim narzeczonym bez konkretnej ustalonej daty ślubu. Jednak każdy kto zna Ginevrę wie, że jeszcze nigdy sprzeciw rodziny nie powstrzymał jej przed realizacją swoich zamiarów.
- Och to było czyste szaleństwo, w życiu się tyle nie nasłuchałam o tradycji, poszanowaniu cnoty i jak to nigdy do końca nie można wierzyć obietnicom mężczyzn. I to zaraz po tym jak się ucieszyli na wieść o zaręczynach. Hipokryci, sami wzięli ślub po 5 minutach znajomości, a my się znamy tyle lat i chcemy po prostu zacząć wspólne życie już teraz, sprawdzić się a formalnościami zająć się później, nie w wieku dwudziestu lat. Czy tak ciężko to zrozumieć?
- Postaraj się spojrzeć z ich punktu widzenia. Jesteś ich oczkiem w głowie, nie chcą by stała Ci się krzywda.
- Harry miałby mnie skrzywdzić? Wyobraź sobie, że chce kupić dla nas dom w Dolinie Godryka. Może do ślubu będzie nas na niego stać – roześmiała się rudowłosa przyszła pani Potter.
- A powiedz mi o czym tak szeptałyście z Jess na imprezie, bo miałam się pytać, ale później te oświadczyny, przeprowadzki i wyleciało mi z głowy... – Ginny z ciekawością uniosła jedną brew do góry, a Hermiona natomiast zaczęła uparcie wpatrywać się w swoje paznokcie.
- Bo widzisz, mamy pewne przypuszczenia, no dobra trochę podsłuchałyśmy i wydaje się nam, że Draco spotyka się z naszą koleżanką ze studiów, taką napuszoną paniusią…
- Masz na myśli tą całą Sylvie, tak? Jeśli rzeczywiście jest taka wyniosła to świetnie będą do siebie pasować – parsknęła śmiechem na samą myśl.
- Draco się zmienił, naprawdę – Hermiona sama nie wiedziała czemu poczuła potrzebę, by go bronić na widok niedowierzającego spojrzenia przyjaciółki.
- Wiesz, nawet rozważałyśmy użycie veritaserum i eliksiru wielosokowego, nie na poważnie oczywiście. Ale w końcu stwierdziłyśmy, że to nie nasza sprawa i nie będziemy mu do łóżka zaglądać.
- I bardzo mądrze. Znając Malfoy’a to pewnie i tak długo to nie potrwa, z tym jego charakterem, musiałby spotkać jakąś głuchą i ślepą.
- Jesteś niesprawiedliwa…
- Jeśli koleguje się z taką szują jak Zabini to na pewno lepszy nie jest. Dobra zmieńmy temat bo mi się humor psuje. Jak myślisz lepszy ślub na wiosnę czy na jesieni?
*
Następnego dnia siedząc przed salą wykładową i czekając na pierwsze w tym roku zajęcia Hermiona kilka razy powtarzała sobie, że ma się nie wtrącać. Jednak kolejna scena cichej kłótni między tą dwójką spowodowała, że musiała dać za wygraną bo inaczej ciekawość całkiem ją zeżre. Ot kobieca natura.
Pomachała koledze i wskazała mu miejsce obok siebie na ławce, a ten chętnie skorzystał z jej zaproszenia.
- Hej. Co tam słychać po urodzinach? – spytał przeczesując ręką opadające mu na czoło kosmyki.
- Ginny i Harry się zaręczyli, uwierzyłbyś? – zaśmiała się kręcąc głową, obserwując jak z jego twarzy powoli ustępują oznaki zdenerwowania, czoło się rozchmurza, a na usta wstępuje piękny, łagodny uśmiech.
- Tak wiem, Potter trąbi o tym na całe ministerstwo. Wygląda na szczęśliwego, nawet mu zazdroszczę – słowa uciekły z jego ust zanim zdążył pomyśleć, że wypowiada je na głos.
- A Ty? Nie masz nikogo, no wiesz, bliskiego? – zarumieniła się i odwróciła wzrok, nie powinna o to pytać, nie tu, nie teraz. Ale trudno, stało się.
- Bliskiego? – spojrzał na nią otrząsając się z zamyślenia. Zaskoczyła go tak bezpośrednim pytaniem, nie miał zamiaru udzielać na nie odpowiedzi, dlatego zmarszczył czoło grając w swoją grę.
- No wiesz, może jakaś krótkowłosa brunetka skradła Twoje serce? – odszukała wzrokiem Sylvie, ciekawa jego reakcji, ale jedynie szerzej otworzył swoje szare oczy, zaraz potrząsając głową. Gdyby tylko wiedziała…
- Nie, nic mnie z Sofie nie łączy… - naprawdę uważała, że pasowałby do tej do przesady pewnej siebie, despotycznej dziewczyny? No tak, pewnie o nim myśli dokładnie to samo.
- Yhm. A kim jest Sofie?
- Słucham? – skąd ona wie o jego przyjaciółce, był pewien, że nigdy o niej nie wspominał. Blaise. Musiał coś palnąć na tych nieszczęsnych urodzinach.
- Powiedziałeś, że z Sofie nic Cię nie łączy…
- Sylvie, powiedziałem Sylvie – uśmiechnął się z ulgą, ale jak to możliwe, że tak się przejęzyczył. Nigdy mu się to jeszcze nie zdarzyło.
- Jestem pewna, że… - przerwał jej dźwięk telefonu komórkowego. Znała go, gdyż ustawiła ten sygnał specjalnie dla swojej mamy.
- Przepraszam, muszę odebrać – gorączkowo przeszukiwała torebkę, która zdawała się pochłonąć jej telefon bezpowrotnie, kiedy w końcu udało się jej zacisnąć na nim palce.
- Cześć mamo – głos po drugiej stronie nadawał z prędkością błyskawicy, a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy blondyna. Już miał odejść, by nie przeszkadzać w osobistej rozmowie, gdy dziewczyna bardzo zbladła, szybko wstała na równe nogi i spanikowana zaczęła biec do wyjścia. Draco niewiele myśląc, rzucił się za nią w pogoń.
- Hermiona, co się dzieje? – dogonił ją zaraz za drzwiami budynku głównego, złapał za ramiona i starał się uchwycić jej spojrzenie, ale nie mogła się skupić na niczym, roztrzęsiona otrzymaną wiadomością. Dopiero gdy nią lekko potrząsnął spojrzała mu prosto w oczy i wyszeptała łamiącym się głosem…
- Mój tatuś – i rzucając mu się na pierś zaczęła wylewać potoki łez.
Objął ją niezręcznie, nie wiedząc co ma teraz zrobić. Logiczne myślenie, trzymając ją tak blisko, wdychając jej zapach, było dla niego rzeczą niemożliwą. Zaraz, coś musiało się stać.
- Który szpital?
- Świętego Bernarda – wychlipała ledwo zrozumiale. Trzymając ją mocno skupił się na wybranym miejscu i po chwili pojawili się w uliczce dwa skrzyżowania od szpitala.
Gdy weszli do środka, recepcjonistka skierowała ich na trzecie piętro, do poczekalni OIOMu. Hermiona nerwowo stukała nogą, raz po raz uderzając ręką w przycisk przywołujący windę.
- Ile to może trwać? Gdzie jest ta cholerna winda? – już miała kolejny raz wcisnąć migoczący guzik, gdy blondyn zdecydowanym rucham złapał jej rękę i mocno do siebie przytulił.
- Będzie dobrze – objęła go oddychając głęboko i starając się uspokoić. Nerwy tu w niczym nie pomogą, a jego dotyk działał tak kojąco.
W tym momencie usłyszeli charakterystyczną melodyjkę nadjeżdżającej windy. Dziewczyna szybko puściła chłopaka i wpadła do środka, poganiając go i już napierając na guzik zamykający kabinę. Miała wrażenie, że jeszcze nigdy tak długo nie pokonywała dystansu trzech pięter. Czy to nie irytujące jak czas z nami pogrywa zwalniając w najmniej odpowiednich momentach, a goniąc jak szalony, gdy chcemy się cieszyć każdą najdrobniejszą chwilą?
Wyskoczyła z windy pędząc w stronę poczekalni, gdzie czekała na nią mama. Gdy ją zobaczyła zaraz wpadła w jej wyciągnięte ramiona.
- Mamusiu, co się stało? Nic Ci nie jest? – odsunęła matkę na odległość wyciągniętych ramion szukając ran i skaleczeń, nie puszczając jej jednak, jakby w obawie, że upadnie lub zniknie.
- Mi nic nie jest, jestem potłuczona i mam kilka zadrapań, ale tata… Nic nie wiem, nikt mi nic nie mówi. Tak strasznie się boję – Znów wpadły sobie w ramiona, jednak tym razem to dziewczyna pocieszała starszą kobietę, troskliwie głaszcząc jej plecy.
- Będzie dobrze. Wyjdzie z tego, zobaczysz – powtarzała jak mantrę – Powiedz, co się stało?
Kobieta puściła córkę, ocierając łzy i szukając krzesła by się na nim oprzeć. Dopiero teraz zwróciła uwagę na chłopca, z którym przyszła jej Hermiona. W normalnych okolicznościach uznałaby, że jest bardzo przystojnym młodzieńcem i zaraz zaczęłaby wypytywać córcię co ich łączy, no i co z Ronem. Teraz jednak nie była w stanie interesować się czymkolwiek innym niż jej walczący o życie mąż.
- Może przyniosę Pani herbatę? Dla Ciebie też Hermiono? – dziewczyna spojrzała na niego zastanawiając się kim jest i co zrobił z Draconem Malfoy’em, którego zna od tylu lat. Pokręciła przecząco głową z otwartą buzią, wstrząśnięta wydarzeniami ostatnich godzin, włącznie z dziwnym zachowaniem kolegi. Ta niesamowita zmiana w jego zachowaniu chyba nigdy nie przestanie jej zaskakiwać. Uderzyła ją jednak przebijająca się myśl, że teraz patrząc na niego nie czuje nienawiści ani nawet niezręcznej przyjaźni. Czuje tylko czystą wdzięczność.
- Usiądź, porozmawiaj spokojnie z mamą a ja się wszystkim zajmę – powiedział i znikł za rogiem poczekalni, a ona zrobiła tak jak jej zaproponował i usiadła obok mamy, łapiąc jej dłonie w swoje.
 - Miły chłopak…
- Mamuś proszę powiedz mi jak to się stało – nie mogła już dłużej znieść tej niewiedzy.
- Sama nie wiem. Jechaliśmy do pracy jak zwykle. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę w Starbucksie po kawę, wiesz jak ją uwielbiamy. Myślałam, że George się nią zachłysnął, bo nagle zaczął kaszleć i trzymać się za serce. Jeszcze na niego nakrzyczałam, że tak łapczywie pije – zaśmiała się przez łzy wycierając nos w chusteczkę.
- Później wszystko potoczyło się tak szybko. Opadł na kierownicę, a samochód ciągle przyspieszał, po pierwszym uderzeniu już nic nie słyszałam. To cud, że nic mi nie jest, ale wydaje mi się, że ktoś wjechał w jego drzwi. Jak coś mu się stanie… – głos jej się załamał, a z oczu polała się nowa fala łez.
Wtedy pojawił się Draco, niosąc w rękach dwa kubeczki parującej herbaty, które zaraz podał zatroskanym kobietom, a następnie nie wiedząc co ze sobą zrobić, usiadł obok Hermiony. Czy powinien zostać, a może raczej jego obecność tu nie jest pożądana i powinien się stąd już zmyć?
Nagle drzwi po lewej stronie się otworzyły i wyszedł przez nie mężczyzna w białym kitlu, wyraźnie zmierzając w ich stronę. Gdy podszedł Hermiona była pewna, że jej serce zaraz wyskoczy z piersi ze strachu jakie nowiny usłyszy.
- Pani Granger? Zapraszam ze mną. Zrobimy Pani jeszcze tomografię głowy.
- Ale nic mi nie jest. Czy wiadomo już co z moim mężem? – nie chciała iść na żadne badania, nie chciała stąd odchodzić.
- To rutynowe badanie po tego typu wypadku. Musimy się upewnić, że nic Pani nie grozi. To zajmie chwilkę. Mąż ciągle jest operowany, to może jeszcze potrwać.
Odwrócił się i zaczął iść przed siebie, więc posłusznie wstała z miejsca i odprowadzana smutnym spojrzeniem córki ruszyła za lekarzem.
Hermiona wykorzystała moment nieobecności matki i ukryła twarz w dłoniach cicho płacząc. To powoli zaczynało być ponad jej siły. Tata na stole operacyjnym, nie wiadomo, czy z tego wyjdzie, mama w szoku, na kolejnych badaniach. Jeszcze rano jedli razem śniadanie i wszystko było jak zwykle, normalnie. Jak to możliwe, że wszystko poszło tak źle. Może niewiele brakowało a zostałaby sierotą. Na tą myśl jej ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz szlochu.
Poczuła wtedy dotyk ciepłej dłoni na swoich plecach, a później drugiej na ramieniu i tak oto znów wypłakiwała się w ramię blondyna. Siedziała wtulona w tą pierś tak przyjazną, ciepłą i miłą, a jednak tak obcą, wdychała zapach tak nieznany, ale piękny, głowę wtuliła w zagłębienie szyi jakby idealnie stworzone właśnie dla niej. Mimo, że było jej tu tak dobrze, tak bezpiecznie, to nie były to te ramiona w których chciała i powinna teraz być. To nie ten całkiem obcy, do niedawna znienawidzony chłopak powinien ją teraz pocieszać i głaskać po plecach. Gdzie jest Ron? Czemu go tu nie ma? Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że to Malfoy’owi wypłakuje się w koszulę, mocząc ją swoimi łzami wymieszanymi ze spływającym z jej rzęs tuszem.
 Odsunęła się szybko, cicho przepraszając za koszulę i za rozsypkę w jakie się znajduje.
- Nie przyjmuj się głupią koszulą. Coś jeszcze mogę dla Ciebie zrobić? – wpatrywał się z nią oczami pełnymi czułości i troski, a nie z pogardą, którą pamiętała z czasów szkolnych. Nie powinna wykorzystywać tej świeżej przyjaźni, to zbyt osobista sprawa, ale tak bardzo się cieszyła, że jest tu z nią, że nie jest sama. Tylko gdzie jest Ron? I nagle przyszło olśnienie.
- Muszę zawiadomić Rona, on nie wie co się stało – szybko wysunęła się z jego przytulnych ramion i zaczęła szukać torebki, a w niej różdżki.
- Już to zrobiłem – powiedział tracąc nagle całą pogodę ducha, a widząc jej zaskoczoną minę dodał – wysłałem mu patronusa, gdy poszedłem po herbatę. Nie chciałem by ktoś mnie zobaczył, to w końcu mugolski szpital – powiedział odkrywczo i uśmiechnął się do niej takim zawadiackim uśmiechem puszczając przy okazji oczko, że nie mogła się nie uśmiechnąć. Pomyślał o wszystkim. Mimo to od razu rzucało się w oczy, że jest w tym miejscu pierwszy raz w życiu, bo zafascynowany rozglądał się wkoło, ledwo się powstrzymując przed pytaniem Hermiony co do czego służy. Co więcej, nie zauważyła żadnej tak charakterystycznej dla niego, oznaki pogardy dla wszystkiego co mugolskie. Przeciwnie, całkiem nieźle się odnalazł w jej świecie.
- Wolałbym Cię nie zostawiać samej, ale może chcesz poczekać tu chwilę, a ja spróbuję się czegoś dowiedzieć?
Gentleman w każdym calu, to pewnie jego arystokratyczne wychowanie z niego wychodzi. Tylko dlaczego on jest dla niej taki dobry? Była pewna, że ostatnie czego teraz chce tu zostawać sama na tym pustym korytarzu. Do tego nie miała pojęcia, gdzie jest jej mama i czemu jeszcze nie wróciła.
- Pójdę z Tobą, nie jesteś z rodziny, więc nic Ci nie powiedzą.
Poszli razem w poszukiwaniu lekarza. Kobieta w dyżurce odesłała ich do pokoju lekarskiego w drugim końcu korytarza. Właśnie mieli pukać do drzwi, gdy wyszedł przez nie około pięćdziesięcioletni, wysoki lekarz, o włosach lekko już przyprószonych siwizną.
- Dzień dobry, chciałabym się dowiedzieć o stan zdrowia Georga Grangera.
- A jest pani kimś z rodziny? – spytał ostrożnie lekarz.
- Jestem jego córką. Czy już coś wiadomo? – wtedy właśnie otworzyły się podwójne drzwi, a przez nie przewozili na łóżku, podłączonego do dziwnej aparatury pana Grangera.
- Tato! - Gdy dziewczyna go zobaczyła, pobiegła w jego kierunku, lecz zaraz zniknął za kolejnymi drzwiami, za które nie wolno było jej wejść. Zrozpaczona z płaczem znów usiadła na krzesełku.
- Dzień dobry Doktorze. Jak pan widzi żona nie najlepiej to znosi. Może pan powiedzieć jak wygląda sytuacja?
Lekarz początkowo patrzył na chłopaka niepewny czy powinien mu udzielać jakichkolwiek informacji. Uśmiechnął się jednak wierząc, że ma do czynienia z zięciem poszkodowanego.
- Najprawdopodobniej dostał zawału podczas prowadzenia auta, przez co brał udział w wypadku komunikacyjnym. Doznał poważnych uszkodzeń narządów wewnętrznych. Wprowadzimy go w stan śpiączki farmakologicznej by nie odczuwał bólu. Martwi nas dodatkowo uszkodzenie mózgu, spowodowane uderzeniem o kierownicę. Ale więcej dowiemy się gdy pacjent się wybudzi. Teraz niewiele więcej jesteśmy w stanie dla niego zrobić. Potrzebny jest czas. Proszę wracać do żony, niech się niepotrzebnie nie martwi. Damy znać jak coś się zmieni. Za jakąś godzinę będziecie państwo mogli go zobaczyć. Proszę dać mi znać jeśli potrzebne będą leki uspokajające.
- Dziękuję Panu – wrócił do Hermiony i siadając przy niej objął jej plecy ręką, gdyż lekarz wciąż im się przyglądał.
- I co – spojrzała na niego oczekując na wyrok.
- Wprowadzą go w śpiączkę i będą czekać. Dopiero wtedy będzie więcej wiadomo. Za godzinę będziesz mogła do niego wejść – dziewczyna odetchnęła głęboko i wtuliła się w Dracona.
- Dziękuję Ci. Dziękuję za wszystko – szeptała cicho, a chłopak aż przymknął powieki czując rozchodzące się po jego ciele ciarki, zaczynając od drażnionego jej ciepłym oddechem ucha. Jej bliskość wynagrodziłaby mu największy trud, a dziś tyle czasu już mógł bezkarnie trzymać ją w ramionach. Poczuł echo palących wyrzutów sumienia, że korzysta na cudzej krzywdzie i nieszczęściu, jednak będzie się tym martwić później, teraz najważniejsze jest, że tak ufnie tuli twarz do jego ramienia.
Ciche chrząknięcie odwróciło ich uwagę zmuszając, by spojrzeli w jego kierunku. W wejściu do poczekalni stał czerwony na twarzy rudowłosy chłopak, miotając oczami błyskawice. Hermiona chcąc jak najszybciej znaleźć się w jego ramionach wyrwała się Draco i rzuciła Ronowi na szyję.
- Gdzie byłeś tyle czasu?
- Pojechałem najpierw do Munga. Malfoy przekazał tylko, że jesteście w szpitalu, nie powiedział w którym… - zaczął się tłumaczyć Ron, rumieniąc się jak dojrzały pomidor, czy to z powodu swojej wpadki, czy faktu, że zobaczył swoją dziewczynę w objęciach swojego największego wroga.
- Ja Was zostawię, muszę coś załatwić – Draco, czując nagłe ukłucie zazdrości, wstał, by jak najszybciej stamtąd wyjść. Nie mógł patrzeć na nią w ramionach Rudzielca, chociaż powoli tracił nadzieję, że uda mu się temu zapobiec.
Gdy wrócił pół godziny później, musiała mu już wybaczyć jego bezmyślność, bo siedziała mu na kolanach ciasno go obejmując. Draco szybko zacisnął zęby na ten widok, lecz zrobił dobrą minę do złej gry.
- Hermiono, mam dla ciebie propozycję. Załatwiłem dla Twojego taty miejsce w najlepszym londyńskim prywatnym szpitalu. Jeżeli tylko się zgodzisz, zaraz go tam przetransportują. Będzie mieć najlepsza opiekę.
- Wsadź sobie te swoje pieniądze, nie potrzebujemy twojej pomocy. Co, chcesz kupić nasze wybaczenie czy co? – zdenerwowany Weasley wstał i stanął twarzą w twarz z tym bezczelnym typem, który najwidoczniej usiłował zaimponować jego dziewczynie zawartością swojej skrytki w Gringotcie.
- Nie robię tego dla Ciebie…
- Ron! Jak możesz? Tu chodzi o mojego tatusia a nie o Ciebie. Oczywiście Draco, jeżeli to nie będzie problem – podeszła do niego patrząc mu prosto w oczy – tak bardzo Ci dziękuję.
- Nie ma za co, chociaż tyle mogłem zrobić – tonął w jej pięknych, brązowych oczach, ile by dał by móc co dzień się w nie wpatrywać.
- Pani Granger? – nagły głos zmusił ich do powrotu do rzeczywistości. Nawet nie zauważyli, kiedy obok nich pojawił się lekarz.
- Tak? Mama zaraz przyjdzie – stała na baczność mocno zaciskając palce.
- Mogą panie wejść do pana Grangera, leży na sali 308.
- Dziękuję – odwróciła się by złapać swoją torebkę i spojrzała na blondyna.
- Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję Draco. Ron powiesz mamie gdzie jestem? – chłopak kiwnął głową, a ona już puściła się biegiem w kierunku wyznaczonego pokoju.
Draco stał chwilę przyglądając się odchodzącej dziewczynie a następnie bez słowa ruszył w kierunku wyjścia.
- Malfoy – usłyszał wołający go głos, zatrzymał się i odwrócił w jego stronę. Ron stał z  wyciągniętą w jego kierunku ręką. Po chwili namysłu podszedł wciąż podejrzliwy, ale uścisnął dłoń rudego.
- Dziękuję – i wiedział ze nie chodzi tylko o prywatny szpital, ale też o to że był przy dziewczynie, gdy najbardziej kogoś potrzebowała.
- Nie ma sprawy – uśmiechnął się swoim typowym Malfoy’owskim uśmiechem i skierował się do windy.
*
Weszła do bijącego bielą po oczach pokoju, a widok, który zastała zatrzymał ją wrośniętą przy drzwiach. Jej kochany tatuś leżał na wąskim, szpitalnym łóżku, z maską ułatwiającą oddychanie na twarzy, rurką kroplówki wbitą w zgięcie łokcia i różnokolorowymi kabelkami podpiętymi do jego klatki piersiowej. Momentalnie jej oczy ponownie się zaszkliły zamazując ten potworny obraz. Szybko podeszła do łóżka, siadając na przystawionym do niego krześle i chowając dużą dłoń ojca w swoich własnych. Czuła rosnącą w jej gardle gulę, ledwo powstrzymując się przed wpadnięciem w panikę. Chciała wyciągnąć rękę i go dotknąć, ale bała się, że zrobi mu krzywdę lub sprawi niepotrzebny ból.  Nie mogła dłużej przyglądać się jego obandażowanej głowie więc oparła czoło o ich złączone dłonie pozwalając, by słony strumień powoli wylewał się z jej oczu.
- Tatusiu, proszę, wróć do mnie. Nie możesz mnie opuścić. Przeszukałam pół świata, by Cię odnaleźć, nie możesz mi tego teraz zrobić. Potrzebuję Cię, tak bardzo Cię potrzebuję. Kto będzie mi doradzać, gdy będę mieć problem, kto pocieszy, gdy będę smutna? Tyle jeszcze przed nami. Wiesz? Podobno Ron chce mi się oświadczyć. Myślisz, że powinnam się zgodzić? Musisz poprowadzić mnie do ołtarza. A dzieci? Przecież chcesz poznać swoje wnuki, prawda? Będą Cię uwielbiać. Tylko wróć do mnie, dobrze? – cichy szept wypływał z jej ust, mimo, że dziewczyna nie była tego świadoma. Ból rozsadzający jej klatkę piersiową odbierał jej siłę do jakiegokolwiek ruchu, a poczucie bezsilności obezwładniało jej ciało. Czuła się małym, nic nie znaczącym istnieniem na tej  ogromnej bezlitosnej planecie, gdzie nikogo nie interesuje jej osobista tragedia. Tak długo prowadziła te bolesne negocjacje z losem, że nie zauważyła kiedy zamknęły się jej powieki, a głowa opadła lekko na koc.
*
To niesamowite ile wydarzyło się przez te dwa ostatnie tygodnie. Ten okropny wypadek położył się cieniem na wszystkich jej planach i wyobrażeniach na temat powrotu na zajęcia. Każdego dnia odwiedzała z mamą pogrążonego w głębokim śnie tatę opowiadając mu najświeższe informacje i prosząc, by już się zbudził. Tak wstrząsające doświadczenie zupełnie zmienia perspektywę patrzenia na świat, a przecież przeszła już niejedno piekło, włącznie z wojną. Nie ma jednak nic gorszego dla dziecka, niezależnie od jego wieku, niż realna groźba śmierci rodzica. Nie ma możliwości przygotować się czy pogodzić z taką ewentualnością. I na myśl iloma błahymi rzeczami się przejmowała ile z nich wydawało jej się strasznie ważnych, aż chciało jej się śmiać. Czas przestać trwonić życie na nic nieznaczące chwile, trzeba czerpać z niego garściami, by niczego nie żałować, kiedy przyjdzie nasza kolej.
Jak co wieczór siedziała na parapecie w swoim pokoju i przez okno przyglądała się złotym i czerwonym liściom tańczącym na wietrze. Nie mogła spać, praktycznie nie zmrużyła oka od tego strasznego wydarzenia i nie zazna spokoju dopóki nie dowie się, że kryzys już minął i teraz będzie już wszystko dobrze. Gdy tylko wróciły ze szpitala, zrobiła szybką kolację składającą się z mało wymyślnych kanapek i gorącej herbaty. Do szklanki mamy jak zwykle ostatnio dolała eliksir słodkiego snu i zaniosła jej posiłek. Dobrze wiedziała, że inaczej też by nie spała, a nie ma potrzeby by obie się męczyły. Teraz gdy zegar wybijał północ wciąż obserwowała wirujące liście, trzymając w dłoniach kubek gorącej czekolady i wspominając czasy dzieciństwa. Wspólne spacery, wizyty w zoo, basen, gra w karty, oglądanie filmów, śmiech i łzy, zupełnie jakby to było wczoraj.
Rzuciła okiem na leżący na jej kolanach album. Czy to koniec wspólnych zdjęć i wspomnień? Czy coś może być gorsze niż ta niepewność? Kątem oka zarejestrowała jakiś ruch pod drzewem przed domem. Odwróciła głowę w tym kierunku opierając czoło na chłodnej tafli szyby i wytężając wzrok w ciemności. Nic. Musiało jej się wydawać.
Nagle cisza panująca w domu została przerwana przez rozbrzmiewający dzwonek telefonu. Rzuciła się do niego biegiem, by hałas nie zdążył obudzić jej mamy.
- Słucham – wydyszała do słuchawki.
- Dobry wieczór, przepraszam, że o tak później porze. Czy rozmawiam z Panią Granger?
- Tu jej córka Hermiona, o co chodzi?
- Dzwonię z Londyńskiej Kliniki Specjalistycznej, chodzi o pani tatę Georga Grangera. Jak szybko mogą panie przyjechać?
- Mamo! – krzyczała z całych sił nie troszcząc się o to by odłożyć słuchawkę na miejsce czy odpowiedzieć kobiecie dzwoniącej ze szpitala. Nie było czasu do stracenia. Po chwili obie już wybiegały z domu w pośpiechu wsiadając do wypożyczonego im przez ubezpieczyciela samochodu.
- Halo? – wciąż nawoływał głos z bujającej się na kablu słuchawki…

__________
Na koniec drobne ogłoszenia.
Rozdział 8 nie bez powodu miał mieć premierę dopiero za tydzień. Otóż w drugiej połowie września wyjeżdżam na zasłużony urlop, co więcej nie biorę ze sobą komputera. Dlatego też nie mam pojęcia, kiedy pojawi się następny rozdział. Postaram się, by był jeszcze we wrześniu (czy to przed wyjazdem, czy po powrocie, nie wiem, zależy jak się wyrobię), ale niczego nie obiecuję.
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Pisany w rekordowym tempie, nie sprawdzony, ale nie chciałam Was dłużej trzymać w niepewności
Mam nadzieję, że i tym razem mogę liczyć na Wasze komentarze!
Pozdrawiam 
Nicci


Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger