piątek, 19 września 2014

Rozdział 9 Nowy Jork cz.1

Wiele można powiedzieć o tej drobnej szatynce, ale na pewno nie to, że łatwo się poddaje czy nie wywiązuje się z postawionych sobie celów. Ta najmądrzejsza czarownica od czasów samej Roveny, jak niektórzy ją nazywają, może być stawiana wszystkim za przykład sumienności i poczucia obowiązku, nie wspominając już o niezaprzeczalnym talencie i opanowaniu. Dlaczego więc, nie pojawiła się ona na swoich zajęciach drugiego roku prawa skoro wykłady zaczęły się już prawie miesiąc temu? Czy świadomie zrezygnowała z realizacji swoich marzeń? Zapewne odpowiedziałaby, że są rzeczy ważne i ważniejsze, nie zastanawiając się nawet, czyje to słowa. Co może być bowiem ważniejsze od rodziny? Każdego dnia od pierwszego dnia października kiedy to jej rodzice brali udział w wypadku, odwiedzała klinikę w której przebywał jej tatuś, nie wyobrażając sobie by zamiast tego miała siedzieć na uczelnianej auli uważnie notując skomplikowane paragrafy i zawiłe akty prawne.  
- Jak się czujesz tato? – jak co dzień także i tego dnia były to jej pierwsze słowa po przekroczeniu progu szpitalnej sali. Podeszła do jego łóżka, by z troską poprawić mu poduszkę pod plecami.
- Dobrze Kochanie. Nie musisz się martwić, naprawdę jest coraz lepiej – uśmiechnął się do niej pokrzepiająco chwytając jej drobną dłoń w swoją dużą i ciepłą.
Dużo kosztowało ją powstrzymanie napływających do oczu łez. Na samą myśl jak niewiele brakowało… Chyba nigdy nie zapomni tego duszącego jej gardło niepokoju, gdy razem z mamą jechały w nocy do szpitala. Jak mogła nie spytać się przez telefon o co chodzi? Zafundowała sobie tylko blisko godzinę dodatkowego stresu i szalejących, coraz to bardziej pesymistycznych myśli.
- Powiedz mi kiedy jedziesz do tego Nowego Jorku? – zapytał George sadowiąc się wygodniej i chwytając pojemniczek, który zostawiła mu na stoliczku pielęgniarka. Zdarł ochoczo wieczko i zanurzył łyżeczkę w różowej klejącej mazi, chwilę się jej przyglądając, jakby decydując czy aby na pewno nadaje się to do jedzenia.
- Nigdzie nie jadę, przecież nie zostawię Cię samego – jak mogłaby w takiej chwili myśleć o sobie, gdy jej kochany tatuś przeszedł poważną operację i potrzebuje troskliwej opieki. Blizny na głowie i rękach szczęśliwie zaczęły już znikać, jednak wciąż pozostawała zagipsowana noga i rana na klatce piersiowej.
- Nie jestem małym dzieckiem, nie trzeba mnie niańczyć. Poza tym przecież mama będzie się mną opiekować. Za dwa tygodnie powinni mnie już wypisać do domu i pozbędę się w końcu tego okropnego gipsu. Ta noga doprowadza mnie do szału, strasznie swędzi – uśmiechnął się rozładowując atmosferę.
- Nie pozwolę by taka drobnostka stanęła Ci na drodze do realizacji Twoich planów na przyszłość. Nigdzie się nie wybieram, jak wrócisz to wciąż tu będę.
- Och tatusiu – nachyliła się by pocałować jego szorstki policzek. Tak bardzo kochała tego człowieka. Ale może rzeczywiście jest już na tyle dobrze, że może sobie pozwolić na kilka dni nieobecności.
- Draco mówił, że wyjazd jest jakoś w grudniu, ale jeszcze się z nim dziś spotkam to dopytam dokładniej.
- Draco Malfoy? – spytał unosząc wysoko brwi i wykrzywiając usta w powstrzymywanym uśmiechu.
- Tak? – odpowiedziała niepewnie całkiem zdezorientowana. Skąd jej tata znał to nazwisko?
- To dzięki niemu jestem w tej specjalistycznej klinice a nie w miejskim szpitalu, prawda? – nie wiedzieć czemu się zarumieniła słysząc to pytanie, jednak odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Tak, a skąd wiesz?
- Bardzo miły chłopak. Był tu u mnie, wiesz? Nie, to nie on mi powiedział. Sam się domyśliłem – widząc zszokowane spojrzenie córki postanowił kontynuować – pytał się jak się czuję i czy wszystko w porządku z opieką.
- Naprawdę?
- Tak. Musisz go koniecznie zaprosić do nas jak wyjdę, chętnie go poznamy z mamą.
- Tato to tylko kolega – powiedziała spokojnie stawiając sprawę jasno, by nie było żadnych niedomówień. Czyżby jej tata sugerował, że przyprawia Ronaldowi rogi? Przecież to śmieszne. Ach ci niepoprawni rodzice, zawsze dopatrują się czegoś więcej niż jest w rzeczywistości.
- Oczywiście, że tak. A powiedz mi ilu kolegów rzuca wszystko by pomóc ojcu koleżanki? – uśmiechnął się jakby został dopuszczony do jakiejś niezmiernie ważnej tajemnicy, sugestywnie unosząc jedną brew i pakując do ust łyżeczkę nieciekawie wyglądającego kisielu. Jak miała mu wytłumaczyć, że to wcale nie tak? Jak powiedzieć, że blondyn jest dla niej miły tylko dlatego, że całą szkołę uprzykrzał jej życie i teraz chce to odpokutować? Że inaczej nigdy by się z nią nie zakolegował? Nie, nie powiedziała rodzicom ile łez wylała przez tego blondwłosego chłopaka. Po co miała ich martwić? Powiedziała tylko, że za sobą nie przepadali. Niedopowiedzenie roku.  
- Nie chcę się wtrącać, ale pamiętaj córeczko o dwóch rzeczach. Nie zawsze nowa miłość, choćby nie wiadomo jak intensywna, jest tą na całe życie, ale też nie można mylić przyjaźni i przywiązania z miłością. Sama musisz podjąć decyzję, my z mamą zawsze będziemy Cię wspierać – przybliżył dłoń do jej twarzy by pogładzić palcami jej gładki policzek.
- Tato! Jaką decyzję? Mówię Ci, że Draco to tylko kolega. Jestem z Ronem. Wydawało mi się, że go lubisz - i znów ten nieproszony rumieniec. Jak on mógł pomyśleć, że coś ich łączy? Przecież to niedorzeczne. Poza tym nawet go nie zna, widział raz, a już taki nim zachwycony. I pomyśleć, że do Rona przekonywał się długie miesiące…
- Ron to dobry chłopak, nie zrozum mnie źle. Ale ten Malfoy, jest w nim coś takiego… Traktował by Cię jak księżniczkę. Wydaje mi się, że uwielbia ziemię po której stąpasz.
- Tato! Ostatni raz Ci mówię, że to tylko kolega i nie chcę tego więcej słuchać – resztkami sił powstrzymywała się by nie wykrzyczeć ojcu, że takie jak ona mogą się tylko kolegować z takimi jak On. Mugolka i arystokrata? Dobre sobie. Draco umarłby ze śmiechu jakby usłyszał co wygaduje jej staruszek. Z drugiej strony nie ma się mu co dziwić, nie zna zasad panujących w czarodziejskim świecie. Dla niego ludzie, czy to czarodzieje czy nie, nie dzielą się na gorszych i lepszych. A dla swojej jedynej córeczki chce wszystkiego co najlepsze na tym świecie. Wysoki, przystojny, dobrze wychowany, grzeczny, troskliwy, bogaty chłopak w jego oczach musi idealnie nadawać się na kandydata na zięcia. Ron na pewno nie jest spełnieniem jego marzeń w tym temacie.
- Dobrze, dobrze. Ale możesz go chociaż pozdrowić ode mnie i podziękować, prawda?
- Mogę tato – spojrzała na niego łagodniej, otrząsając się ze swoich rozmyśleń. Spojrzała szybko na zegarek i wiedziała, że jeśli teraz nie wyjdzie to już go nie złapie – przepraszam, ale muszę iść. Za chwilę kończą się zajęcia, a muszę pożyczyć notatki. Przyjdę jutro – wstała z krzesełka i zarzuciła torebkę na ramię, schyliła się jeszcze, by pocałować ojca na do widzenia, gdy zatrzymał ją łapiąc za jej rękę.
- Wciąż nie wróciłaś na uczelnię? Kochanie, przecież możesz przychodzić po zajęciach. Nie chcę by Twoje studia ucierpiały. Obiecaj mi.
- Dobrze obiecuję. Od poniedziałku znów będę wzorową studentką. I nie martw się. Draco co dzień przesyłał mi swoje notatki, więc jestem na bieżąco – uśmiechnęła się kręcąc głową i pomachała mu zmierzając w kierunku drzwi.
- Draco, tak? – teraz nie krył się już z uśmiechem. Z ręką na klamce odwróciła się jeszcze na chwilę rzucając mu groźne spojrzenie. Och przegrana sprawa. Niech myśli co chce. I wyszła.
*
Siedziała na ławeczce na wprost wejścia do gmachu uczelni rozmyślając nad słowami swojego taty. Czy to możliwe by podobała się temu zarozumiałemu arystokracie? Jakby nie patrzeć od roku jest dla niej bardzo miły i przyjacielski, nie licząc drobnych uszczypliwości, które o dziwo nie wywołują już u niej grymasu niezadowolenia a raczej szeroki uśmiech na twarzy. Tak, polubiła te ich słowne przepychanki i kuksańce. Jak to się stało, że są sobie tak bliscy? Na każdym kroku daje jej odczuć swoja sympatię i zainteresowanie. W końcu jeśli wierzyć jego słowom to tylko z jej powodu dołączył do z góry przegranej grupy w zeszłym roku, zrezygnował z zajęć by wesprzeć ją, gdy jej tata miał wypadek, a nawet odwiedził go by spytać jak się czuje. Czy to możliwe, że kryje się pod tym coś więcej? Czy chciałaby, by tak było? Poczuła jak serce mocniej zabiło zwiększając tempo, a ciepły dreszcz przeszedł jej ciało wypełnione nagłym strachem. Nie, nie chciałaby. To by wszystko skomplikowało, wszystko zepsuło. Nie może sobie pozwolić na takie myśli, bo tylko zacznie widzieć w tym wszystkim coś czego nie ma. Czy tego chce czy nie, są przyjaciółmi, jakkolwiek dziwacznie to brzmi. Co więcej, przywiązała się do tej myśli na tyle, że ostatnie czego by chciała to to stracić przez dziwne, niedorzeczne domysły.
A Ron? Czy rzeczywiście myli przywiązanie z miłością? Jak niby ma to sprawdzić? Och nie potrzebnie wdawała się w tę dyskusję, oszczędziła by sobie tylu niechcianych myśli.
Nagle drzwi budynku się otworzyły i po schodach zaczęli schodzić studenci uradowani rozpoczynającym się weekendem. Wśród nich zauważyła trójkę śmiejących się i żywo o czymś dyskutujących mężczyzn, z których najwyższy, ciemnowłosy obejmował blondwłosą dziewczynę. Nie mogła się napatrzeć na ten widok. Czy kiedykolwiek przez pierwsze siedem lat znajomości była świadkiem, by Draco zachowywał się tak… chłopięco? I jeszcze te przetarte jeansy i modny sweterek wystający spod rozpiętej kurtki – przyszły pan prawnik, nie ma co.
I wtedy zauważył ją siedzącą przed wejściem i uśmiechnął się  uśmiechem zarezerwowanym tylko dla niej. Szybko pożegnał się ze znajomymi, którzy pomachali Hermionie wesoło i poszli w swoim kierunku. Łagodnie uniesione kąciku ust sprawiały, że wyglądała na zadowoloną, wręcz szczęśliwą, co gdzieś z tyłu jego głowy zrodziło natrętne myśli i wizje jej w białej sukni przed ołtarzem a obok niej .. no cóż, nie on. Może pora przestać się katować jej towarzystwem skoro nie ma u niej najmniejszych szans? Ale czy na pewno? Dopóki nie powiedziała rudzielcowi „tak” piłka jest w grze, a może nawet później…
- Hej. Jak tata? – zapytał rozsiadając się obok niej i zarzucając rękę na oparcie ławki za jej plecami.
- Dobrze. Wychodzi za dwa tygodnie. Nie mówiłeś mi, że go odwiedziłeś – zmierzyła go spojrzeniem marszcząc czoło.
- Musiałem sprawdzić czy szpital wywiązuje się ze swoich obowiązków. W końcu za to im płacę. A przy okazji poznałem Twojego tatę. To po nim jesteś taka uparta – bardziej stwierdził niż zapytał, całkowicie ignorując jej zaskoczona minę. Planowała lekko go okrzyczeć, za jakieś konszachty za jej plecami, a on tu znów wyskakuje z czymś takim.
- Chodź na kawę bo zaraz tu zamarzniemy. Mam nadzieję, że długo nie czekałaś.
- Nie, dopiero przyszłam. Tam za rogiem jest kawiarnia – przecież do domu go nie zaprosi, nie jest gotowa na kolejna inkwizycję, tym razem przeprowadzoną przez jej mamę i to w towarzystwie najbardziej zainteresowanego.
- Notatki już Ci skopiowałem, ale Tompson oczekuje Twojej odpowiedzi do końca przyszłego tygodnia – powiedział wstając z ławki i podając dziewczynie torebkę.
- Dzięki. Od poniedziałku obiecuję już pojawiać się na zajęciach. A kiedy dokładnie jest ten wyjazd?
- 10 grudnia, a jak się przeciągnie to możemy tam siedzieć do sylwestra. Wyobrażasz sobie? Sylwester w Nowym Jorku! Coroczne imprezy u Blaisa wysiadają, Potter też tego nie przebije, nie?
- Ron nie będzie zadowolony – powiedziała cicho gdy chłopak wyciągnął rękę by otworzyć drzwi Cafe Venezia. Jednak zanim jeszcze udało mu się ich dosięgnąć jak burza wpadła między nich drobna osóbka o płomiennorudych włosach i łapiąc Hermionę za rękę zaczęła ją ciągnąć w przeciwnym kierunku.
 - Ginny, co jest? – zapytała oszołomiona jej nagłym i niespodziewanym pojawieniem się.
- Musimy pogadać, natychmiast – wycedziła przez zęby i nie zwracając najmniejszej uwagi na Malfoy’a dalej starała się zmusić przyjaciółkę by poszła za nią.
- Hej Weasley, Ciebie też miło widzieć – rozbawiony Draco stał z założonymi rękami obserwując tę niecodzienną scenę.
- Udław się – odpowiedziała wciąż nie patrząc w jego kierunku, a Hermiona rzuciła mu tylko przepraszające spojrzenie, wzruszyła ramionami i podążyła za zdenerwowaną koleżanką do pobliskiego zaułka. Była pewna, że jej oczom zaraz ukaże się znajomy widok lekko zdewastowanego domu rodziny Weasley, jednak gdy otworzyła oczy po wspólnej teleportacji okazało się, że stoją przed furtką jej własnego domu.
- Twoja mama jest jeszcze w pracy, prawda? – spytała wyciągając różdżkę i otwierając drzwi wejściowe, nie czekając nawet na pozwolenie. Szatynka w geście zrezygnowania uniosła oczy do góry prosząc niebiosa o cierpliwość po czym nawoływana przez Ginny weszła do domu.
Pięć minut później siedziały już przy stole z parującymi kubkami herbaty, a rudowłosa raz po raz zrywała się z miejsca i żywo gestykulując krążyła po pomieszczeniu, by po chwili znów usiąść i ukryć twarz w dłoniach.
- Mam tego dość. Nie daje mi spokoju. Niby to niechcący się o mnie ociera, gdy się mijamy, ciągle poprawia mi nieistniejące kosmyki z twarzy, te komplemenciki, prezenciki. Ostatnio nawet wyczarował mi wiecznie kwitnącą różę, żeby „rozweselić biuro”, wyobrażasz sobie? Wcześniej mnie wkurzał, ale od tej przeklętej imprezy to jest jakiś koszmar. Jakby zamienił się na mózgi z nastolatkiem!
- Od imprezy czyli od Waszych zaręczyn, tak? Może z nim pogadaj i powiedz żeby sobie odpuścił, że nie ma szans i niech znajdzie sobie kogoś kto chętniej przyjmie jego końskie zaloty.
- Myślisz, że nie próbowałam? A najgorsze jest to, że jedziemy na tydzień na konferencję do Petersburga i będę musiała znosić jego towarzystwo 24 godziny na dobę. Może ściemnię, że jestem chora i nie mogę jechać, ale naprawdę zachoruję. Znasz jakieś dobre zaklęcie na ospę albo coś groźniejszego? – zrozpaczona ruda wpatrywała się w przyjaciółkę ze złożonymi jak do modlitwy dłońmi.
- Gin daj spokój. Jesteś dorosłą, pewną siebie kobietą. Naprawdę nie możesz sobie poradzić z natrętnym adoratorem? Wykorzystaj to. Już ja Cię widziałam w akcji, okręcisz go sobie wokół paluszka jak tylko Ty potrafisz i jeszcze całą robotę będzie za Ciebie odwalał – odparła Hermiona z uśmiechem popijając łyk napoju i przyglądając się jak oczy Ginevry robią się coraz większe a zaskoczenie i udręka schodzą z jej twarzy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zastąpione przez perfidny uśmiech.
- Masz absolutną rację. Że też sama na to nie wpadłam – zerwała się z krzesła by dać przyjaciółce szybkiego buziaka w policzek – Dzięki! Już możesz mu współczuć – odpłynęła myślami wymyślając najlepszy sposób by odwrócić tę sytuację na swoją korzyść, postukując przy tym lekko palcem wskazującym o dolna wargę i siadając na stole.
- Gin – usłyszała szept szatynki wpatrzonej w swoje splecione na kubku dłonie – wyjeżdżam w połowie grudnia do Nowego Jorku.
- No coś mówiłaś…
- Z Malfoyem i może nas nie być do sylwestra…
- Rozumiem, Ron.
- Jasne, że Ron. Przecież on tego nie zrozumie. Wiem, że się pogodzili, ale…
- Skarbie, nazwałabym to raczej zawieszeniem broni. I masz rację, będzie wkurzony, ale musi zrozumieć, że to dla dobra Twojej kariery. On też ma te swoje wyjazdy służbowe, wie jak to jest.
- Znasz swojego brata, nie jest najlepszy w rozumieniu – uśmiechnęła się smutno obejmując przyjaciółkę, po cichu licząc na to by jej słowa się sprawdziły.
- Hmm. Mamy większy problem - westchnęła z rozmarzeniem -  Co Ty niebogo ze sobą weźmiesz. Chyba znów musimy się wybrać na jakieś zakupy, nie? Trzeba się spieszyć, w końcu mamy tylko miesiąc.
Och cała Gin. Pomyślała Hermiona z uśmiechem kręcąc głową.
*
Ciemność mijającej nocy powoli ustępowała wraz z nieśmiało pojawiającymi się pierwszymi promieniami słońca. Lekko różowawa poświata rozjaśniała nie tylko szaro-brudne grudniowe niebo ale także przebijała przez poruszane przez wiatr liście pobliskich drzew, by w końcu dotrzeć przez szybę okna do oczu siedzącej na parapecie dziewczyny. Wczesna pora nie miała dla niej znaczenia. I tak nie mogła dziś spać z podekscytowania. Jej organizm zawsze tak reagował. Rozsadzająca ją adrenalina spowodowana oczekiwaniem na tak upragniony wyjazd do Stanów nie pozwoliła jej dzisiejszej nocy zaznać odpoczynku. Właściwie wcale go w tym momencie nie potrzebowała. Ostatkiem sił powstrzymywała się przed udaniem się już teraz w umówione miejsce, z którego wspólnie z Nickiem, Draconem i dr Tompsonem wyruszą w podróż. Jej walizka leżała spakowana już od kilku dni, wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nawet Ron zareagował lepiej niż się spodziewała. Oczywiście zachwycony nie był, ale to raczej zrozumiałe. Kazał jej tylko obiecać, że postara się wrócić na święta, jakby to od niej zależało.
Tata już wrócił do domu i coraz lepiej sobie radził. A ona wróciła na uczelnię tak jak obiecała, szczęśliwa, że znów znajduje się w swoim żywiole. Pozostało jej cieszyć się zasłużoną nagrodą.
Dlatego też siedziała teraz na parapecie swojego pokoju, przyglądając się porankowi w Londynie, popijając ciepłą herbatę, zastanawiając się czy poranki i wieczory na drugiej stronie kuli ziemskiej są równie piękne. Cóż, niedługo się dowie. Dopiła herbatę i wstała by rozpocząć przygotowania do podróży.
Gdy w południe pojawiła się na zacienionej polanie w lasku na obrzeżach Londynu jej towarzysze już tam byli. Widać nie mogli się doczekać tej podróży tak samo jak i ona. Przywitała się z nimi delikatnym uśmiechem ciekawa czekającej ich przygody.
- Za 15 minut mamy  świstoklik – powiedział ubrany w eleganci garnitur młody wykładowca, wyciągając rękę, by każde z nich mogło dotknąć zgniecionej puszki po pepsi – Najpierw zakwaterujemy się w hotelu, a później dostaniecie akta sprawy do zapoznania się na poniedziałek. Poza tym macie czas wolny. Wszystko jasne? No to trzymajcie się trzy - dwa - jeden – I już mknęli przez rozmazującą się przestrzeń. Hermiona nie była w stanie rozpoznać przemykających jej przed oczami kształtów, poza wyraźnymi postaciami kolegów szybujących tuż koło niej.
Gdy wylądowali kilka chwil później, z każdej strony otaczały ich ogromne drapacze chmur. Wpatrywali się w nie oniemiali, gdy głos nauczyciela kazał im wrócić do rzeczywistości.
Dziewczyna sięgnęła po swoją walizkę jednak Nick ją wyprzedził, oferując swoją pomoc i zaciągnął ich walizki do znajdującego się obok hotelu. Na recepcji odebrali swoje klucze i wjechali na piąte piętro. Okazało się, że pokój chłopców sąsiaduje z jej. Zamknęła za sobą drzwi, odstawiła walizkę i rzuciła się na duże, wygodne łóżko okryte fioletową narzutą. Pokój był piękny, w odcieniach delikatnego różu i fioletu. Łóżko, szafa, komoda, stolik i kanapa przed kominkiem. Wszystko czego jej potrzeba. Wstała i podeszła do okna z radością odkrywając obecność balkonu i cudowny widok na Central Park. Odwróciła się plecami do okna by dokładniej przyjrzeć się jej nowemu lokum. W końcu to tu spędzi następne… no właśnie nawet nie wie ile. Rzuciła okiem na rzucone na łóżko akta. O nie, najpierw kąpiel. Praca może jeszcze trochę poczekać.
Delektowała się odprężającym aromatem różanego olejku do kąpieli, do momentu gdy woda w wannie całkiem wystygła. Zarzuciła na siebie puszysty ręcznik i wróciła do pokoju, gdzie czekała na nią nierozpakowana walizka. Ostrożnie ułożyła ubrania w szafie narzucając na siebie wygodne, świeże ubranie. Rozczesywała właśnie swoje długie, mokre włosy, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła je zaskoczona, gdy jej oczom ukazały się twarze roześmianych kolegów.
- Hej, tęskniłaś? – spytał Draco puszczając jej oczko i  otwierając szerzej drzwi, by wejść do jej pokoju – Wow, ładny kolorek – przesunął ręką po tapecie i podszedł do jej łóżka z impetem się na nie rzucając.
- Mionuś, chodź do nas na szklaneczkę czegoś mocniejszego – Nick wciąż stał w wejściu opierając się o framugę.
- No nie wiem, mam już plany na wieczór…
- Niech zgadnę, nauka? – Draco złapał jej plik akt, pomachał nim przed jej oczami i odrzucił na komodę niedaleko łóżka – Wyluzuj Granger, wyjazd dopiero się zaczął, możemy trochę się zrelaksować zanim zacznie się ta cała szopka. No nie daj się prosić – wstał z łóżka i podszedł do niej wciąż wpatrując się w jej oczy.
- Właściwie, no dobrze, ale tylko na chwilę – roześmiała się i razem z chłopakami udała się do pokoju obok, który w odróżnieniu od jej był cały beżowy.
Draco podszedł do jednej z walizek i wyciągnął z niej sporą butelkę wypełnioną bursztynowym płynem i przywołał różdżką trzy szklanki z szafki w komodzie, a następnie rozlał do nich alkohol.
- No to za zasłużoną nagrodę – upił łyk i usadowił się na kanapie przy stoliczku obok zielonookiego kolegi.
- Cudownie tu, mam nadzieję, że szybko to się nie skończy – powiedziała Hermiona wyciągając się wygodniej na fotelu.
- Uważaj czego sobie życzysz, bo może się spełnić a Ronuś nie będzie zadowolony – sarknął blondyn przeciągając się i zarzucając ręce za zagłówek kanapy.
- Odwal się Malfoy! Lepiej dolej mi jeszcze drinka – odurzona tym pięknym miejscem i odrobiną alkoholu całkiem się rozluźniła. Chyba nic się nie stanie, jeśli dopiero jutro zajrzy do papierów, prawda?
- Żebyś się nam tu nie upiła. Nick dolewka?
- Mała szybka – odpowiedział zerkając na zegar wiszący na kominku i wychodząc do łazienki. Draco tymczasem dolał im po sporej porcji napoju podając jedną szklankę Hermionie a druga przykładając do ust.
- Wydaje mi się czy Nick jest jakiś nieobecny?
 - Idzie na randkę.
- O, nie wiedziałam, że już zdążyliście znaleźć sobie jakieś towarzystwo.
- Draco nie idzie, no chyba, że jednak się zdecydujesz? Nie? Twoja strata. – powiedział widząc kolegę kręcącego głową w geście zaprzeczenia.
- Baw się dobrze, ja się pouczę albo dotrzymam towarzystwa Hemionie jeśli będzie miała ochotę – spojrzał na dziewczynę puszczając jej oczko i unosząc szklankę do toastu.
- Ok trudno. To bawcie się dobrze. Postaram się wrócić późno, więc nie czekajcie – zarzucił na siebie swoją grubą zimową kurtkę i wyszedł zostawiając ich samych.
- To ja już chyba pójdę – dopiła drinka i odstawiła szklankę na stolik z zamiarem udania się do swojego pokoju. Nici z relaksu, pora wracać do nauki. No chyba, że zajrzy do tej książki, którą od tak dawna planowała przeczytać.
- Zostań. Napijemy się. No chyba, że masz ochotę na spacer. Nie jest jeszcze tak późno. Co Ty na to?
- Jasne, tylko skoczę do pokoju po kurtkę – szczerze się ucieszyła, że nie będzie musiała spędzać tego pierwszego wieczoru sama zamknięta w czterech ścianach. Chłopak zgarnął z wieszaka swój płaszcz i poszli do jej pokoju. Postanowiła przebrać się w cieplejszy sweter i gdy wróciła do pokoju zastała chłopaka podziwiającego widok za oknem.
- Słyszałem, że Central Park przykryty śniegiem wygląda magicznie, może się przekonamy?
- Nie wiedziałam, że z Ciebie taki poeta. Ok, ale mam propozycję. Zostawmy tu różdżki. Może magiczny krajobraz wystarczy, zwłaszcza, że tam roi się od mugoli. Odważysz się? – rzuciła mu wyzwanie.
- Wchodzę w to – wyciągnął różdżkę z kieszeni i położył ją na komodzie, po chwili dołączyła do niej różdżka dziewczyny.
- Jak to się stało, że Nick już kogoś poznał – zapytała gdy podążali zaśnieżonymi alejkami parku oświetlonego milionami kolorowych lampek. Draco zaśmiał się, ale nic nie odpowiedział. Już myślała, że nic z niego nie wyciągnie, gdy w końcu się odezwał.
- Zeszliśmy na dół, bo okazało się, że nasz klucz nie pasuje i przy recepcji spotkaliśmy te dwie dziewczyny, które przyjechały tu na jakąś konferencję. Od słowa do słowa i… no wiesz, jakoś tak wyszło – uśmiechnął się zakłopotany.
- Dwie? To może jednak wolałbyś być teraz z nimi? – zapytała czując nagle ogarniający ją chłód na myśl, że jednak zostawi ją tu samą.
- Gdybym wolał to by mnie tu nie było. A tak to przynajmniej mam okazję poczuć się jak prawdziwy mugol. Usiądziemy?
Wskazał jej ławkę stojącą obok posągu człowieka na koniu. Przytaknęła głową przystając na jego propozycję i usiedli podziwiając okolicę.
- Zaczekasz tu chwilkę? Muszę coś sprawdzić – wstała zanim zdążył coś odpowiedzieć i odeszła w kierunku pobliskiego drzewa. Chłopak z zainteresowaniem patrzył co też ona tam robi, jednak, że praktycznie całkiem znikła mu z oczu kryjąc się za pokrytymi szronem zaroślami zaczął obserwować bawiące się nieopodal dzieci. Z takim zapałem toczyły ogromne kule śniegu, że nie mógł oderwać od nich oczu. Już kiedyś widział jak mugole robili coś podobnego. To się nazywało jakoś tak dziwnie.  Bauman? Batman? Nie, bałwan! I wtedy poczuł piekące uderzenie w okolicy swojego barku i zimne okruchy rozsypującej się śnieżnej kulki. Zszokowany, zerwał się z ławki z głuchym okrzykiem zaskoczenia, wypatrując skąd nadchodzi zagrożenie, jednocześnie szukając w kieszeni swojej różdżki. Pach. Następna śnieżna kula, tym razem tuż nad jego lewym uchem. Zajęty otrzepywaniem śniegu z włosów dopiero po chwili zauważył zwijającą się ze śmiechu koleżankę i zrozumiał, że to ona jest odpowiedzialna za ten zimny atak na jego osobę. Już decydował jakim zaklęciem w nią rzucić, gdy sobie przypomniał, że obie ich różdżki leżą bezpiecznie w pokoju Hermiony. Trudno, odegra się w iście mugolski sposób. Z szerokim uśmiechem na ustach i złowieszczym błyskiem w oku ruszył w jej stronę szybkim krokiem.
Dziewczyna rozbawiona jego reakcją poderwała się szybko z ziemi i zaczęła biec przed siebie piszcząc radośnie. Już prawie ją dogonił, gdy wtopiła się w grupkę osób obserwujących ludzi jeżdżących na łyżwach. O nie, tak się nie będziemy bawić. Nie nazywałby się Malfoy gdyby w głowie nie zaświtał mu iście szatański plan.
Wrócił się do stojącej na uboczu figurki człowieka na koniu i przyglądał się jej uważnie jednocześnie wytężając słuch. Przecież nie będzie jej gonić. W końcu sama przyjdzie. Malfoy’owie nie uganiają się za nikim. Długo to trwało i już miał odpuścić, odwrócić się i iść w kierunku hotelu, przyznając się przed samym sobą do porażki, gdy usłyszał ciche skrzypnięcia śniegu za sobą. Znieruchomiał z uśmiechem na ustach, przygotowując się na atak, ciekawy co też ona wymyśli. Wtedy skrzypnięcia zamieniły się w głuche stuknięcia i znów jego głowa tonęła w śnieżnej masie, gdy stojąca za jego plecami Hermiona zaczęła mu rozcierać śnieg na włosach śmiejąc się przy tym głośno. Niewiele myśląc odwrócił się szybko i złapał ją w ramiona i zmierzając w kierunku najbliższej zaspy. Przerażona i jednocześnie rozbawiona dziewczyna zaczęła mu piszczeć do ucha by ją puścił, jednak nie miał takiego zamiaru.
Gdy dotarli do góry śniegu pchnął ja lekko, by upadła na nią plecami, jednocześnie siadając na niej i przygniatając jej nadgarstki do ziemi swoimi rękami. Pochylił się nad nią, tak, że zimne krople topniejącego śniegu kapały z jego mokrych kosmyków prosto na jej twarz, jednak wyrywająca się dziewczyna nie zwracała na to uwagi. Chciała go zrzucić z siebie, szarpiąc się i kopiąc jednak jej wysiłek nic nie dał, był dla niej za ciężki i zbyt silny. Gdy to w końcu zrozumiała i uspokoiła się, wciąż z uśmiechem na ustach podniosła na niego wzrok, napotykając po drodze jego usta wykrzywione w ironicznym, zwycięskim uśmiechu, aż dotarła do tych lodowatych oczu o dziwnym blasku. Wpatrywał się w nią z taką intensywnością, że poczuła jak szybciej bije jej serce a na policzki występuje rumieniec zawstydzenia, co byłoby widoczne, gdyby już i tak nie były czerwone od mrozu.
- I co ja mam teraz z Tobą zrobić? – zapytał cicho spokojnym głosem, tak, że aż przeszły ją ciarki. Otulona jego ciepłym oddechem straciła na chwilę kontakt z rzeczywistością i nie zastanawiała się nawet dlaczego wciąż leżą na mokrej, zimnej ziemi.
Obserwował jak z jej pogodnej twarzy znika powoli uśmiech i zastępuje go poważna, lekko zaskoczona mina. Szeroko otwarte oczy ze spojrzeniem utkwionym w jego oczach, przyspieszony oddech wydobywający się z jej lekko uchylonych warg. Czy to możliwe? Czy czuła w tym momencie to co on? To przyciąganie, jakby byli dwoma magnesami o przeciwnych biegunach, jakby była centrum jego wszechświata. I przecież jest nim, od bardzo dawna.
Powoli zaczął zbliżać swoją twarz do jej twarzy marząc o tym  by kiedyś mógł zrealizować to o czym w tym momencie tak bardzo marzył, czego pragnął każdą komórką swojego ciała. Tak zatopić usta w jej miękkich malinowych wargach, czuć jej smak, jej bliskość. Czułby się panem świata.
Jednak czy warto ryzykować ich przyjaźń dla wymuszonego pocałunku? Czy dałby mu on satysfakcję? Nie, wiedział, że nie. Być blisko i jednocześnie daleko to bezlitosna katorga, ale lepsze to niż jej nienawiść i pogarda. Poczeka, już przebył niesamowicie długą drogę. Poczeka. Przyjdzie czas, że sama zapragnie jego ust.
Wychylił się bardziej, przeciągając jej ręce tak, by je chwycić w jedną swoją dłoń a drugą zgarnął tyle śniegu ile zdołał i wtarł w twarz niczego się nie spodziewającej, zamyślonej dziewczyny. Następnie puścił ją wrzeszczącą w niebogłosy i odszedł na krok by pozwolić jej dojść do siebie.
Rozzłoszczona Hermina zerwała się z ziemi otrzepując śnieg z włosów i twarzy, podbiegła do Draco i zaczęła go okładać swoimi małymi zmarzniętymi piąstkami, aż blondyn złapał ją za nadgarstki by przestała go bić.
- Jesteśmy kwita – kiedy się uspokoiła odgarnął z jej twarzy mokre włosy uśmiechając się na widok jej zaróżowionych policzków.
- Wracamy, jesteś cała mokra. Jeszcze mi się przeziębisz – przysunął ją do siebie i objął ramieniem, by dać jej choć odrobinę dodatkowego ciepła i ruszyli w drogę powrotna do hotelu.
*
Przebrany w ciepłe i suche dresy, zabrał dwie filiżanki gorącej czekolady i udał się w kierunku jej pokoju. Zapukał do drzwi i wszedł do środka, słysząc jej ciche zaproszenie. Siedziała na kanapie otulona grubym kocem, wpatrując się w płonący kominek. Była taka naturalna, spokojna. Wysuszone już włosy związała w luźny kok na czubku głowy a na twarzy zostawiła jedynie bardzo delikatny makijaż.
Podał jej kubek rozsiadając się na kanapie obok niej. Tak po prostu, zwyczajnie, siedzieli razem popijając gorący napój, jakby robili to od lat. Zaśmiał się cicho nie mogąc uwierzyć w przewrotność losu. Jakby ktoś jeszcze kilka lat temu powiedział mu, że on i Hermiona będą przyjaciółmi zabiłby go śmiechem, a teraz?
- O co chodzi? – spytała przenosząc na niego spojrzenie i marszcząc lekko czoło.
- Tak sobie pomyślałem, że nie jesteś taka sztywna jak mi się wydawało – roześmiał się na dobre, ukazując białe, równe zęby.
– Nie? – zapytała z uśmiechem unosząc wysoko brwi. Nie wiedziała czy powinna mu za te słowa przyłożyć czy podziękować.
– Nie, właściwie to powiedziałbym, że jesteś całkiem spoko – wpatrywał się w jej twarz wyszukując jakichś wskazówek jak zareagowała na jego słowa. Trochę się uspokoił obserwując jak powoli na jej usta występuje łagodny uśmiech, ale  jej oczy wciąż wpatrywały się w kubek.
 – Taak, Ty też jesteś całkiem fajny – powiedziała z poważną miną, doprowadzając blondyna do nowego ataku śmiechu.
– Coś nie tak?  -  spojrzała na niego rozszerzonymi oczami. Wydawało jej się, że rozmawiają poważnie, od serca, a on się z niej śmieje? 
–  Wydajesz się zdziwiona – odpowiedział poważniejąc, przekręcając się na kanapie tak by siedzieć twarzą do niej.
– Bo jestem. Nie spodziewałam się ze zaprzyjaźnię się akurat z Tobą – również się przesunęła tak, że teraz stykami się kolanami.
– Hmm. Ja też nie…
– Bo jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – spytała z obawą, że zaraz ją wyśmieje. Nie odważyła się nawet spojrzeć mu w oczy, by nie odczytać z nich bolesnej prawdy.
- Przyjaciółmi? Tak, jasne – smakował przez chwilę to słowo na swoim języku niepewny jakim cudem przeszło mu przez gardło. Tak bardzo nie chciał by ich znajomość utknęła w punkcie zwanym „przyjaźń”. To za mało, zdecydowanie za mało. Podejrzewał, że tak właśnie musiała się czuć Sophie, gdy prowadzili podobną rozmowę. On, tak samo jak przyjaciółka, musi zaakceptować gorycz tego co ze sobą niesie tak postawiona sprawa. Tak samo, musi się na to zgodzić w oczekiwaniu na to co przyniesie przyszłość, trzymając kciuki, by była ona mu przychylniejsza niż do tej pory.
- Co? Nie wierzysz w przyjaźń miedzy chłopakiem a dziewczyną? – widocznie musiała mylnie zinterpretować jego zamyślenie, bo z niezwykłą intensywnością zaczęła szukać jego spojrzenia, jednocześnie starając się zamaskować echo zawodu i niepokoju w swoim własnym.
- Wierzę, a przynajmniej chciałbym.
– Co masz na myśli?
- Obawiam się że prędzej czy później, któraś ze stron zawsze zaczyna sobie coś wyobrażać… - tak jak ja sobie wyobrażam od dłuższego czasu dodał w myślach.
-  Tak, one wszystkie się w tobie zakochują, prawda? – zapytała rozbawiona znów źle interpretując jego zachowanie. Nigdy nie wpadłaby na pomysł, że mogłoby chodzić o niego. Nie, to było oczywiste, że to te biedne dziewczyny musiały się nabierać na jego piękne oczy i czułe słówka. Która by się nie zakochała mając u swojego boku takiego fajnego faceta. No właśnie, która? Przecież na nią to nie działa. Ciekawe czy… -  Pokaż mi jak ty to robisz, że tak za Tobą szaleją.
- Pokazać Ci?  - podniósł głowę rzucając jej wesołe spojrzenie spod opadających mu na czoło kosmyków – Ok. Sama tego chciałaś…
------------------
Ostatkiem sił, kilka godzin przed lotem wrzucam rozdział.
Nie wiem czy dobrze robię, bo nie jest ani sprawdzony, ani obrobiony, ani nie jestem z niego do końca zadowolona, ale jakoś ciężko było mi z perspektywą trzeciego tygodnia a nawet dłużej bez następnego rozdziału. Nie chciałam na tak długo zostawiać w niepewności tych kilku osób co to czytają.
Zastrzegam sobie poprawki po powrocie, kosmetyczne zapewne, ale zawsze. No i proszę o wyrozumiałość przy ewentualnych błędach. Serio dopiero skończyłam pisać.
Pozdrawiam - myślami już grzejąca tyłek na słonecznej plaży - Nicci
Trzymajcie kciuki za tyle samo startów co bezpiecznych lądowań ;)


6 komentarzy:

  1. Padam przed Tobą na kolana. Ten rozdział rozstroił mnie emocjonalnie. To jest idealne, nie potrafię wyobrazić sobie lepszej kontynuacji. Zacznijmy od początku: jak na mugola, pan Granger to naprawdę mądry człowiek xd Bezbłędnie wypatrzył sobie zięcia. Gdyby tylko Hermiona się skusiła, ech! Jeśli jej przemyślenia mają iść w tę stronę, to proszę bardzo, niech myśli i nie kłopocze się Ronem. Rudzielec sam jest sobie winien, trzeba było wprowadzić coś nowego do związku, dać coś od siebie. Samo nie poleci. Draco to zupełne przeciwieństwo Weasley'a. Energiczny, zaskakujący, romantyczny. Mam nadzieję, że ten wspólny wyjazd coś zdziała. Kiedy leżeli tak razem w zaspie, siedziałam jak na szpilkach i powtarzałam jak mantrę "Pocałuj ją, idioto, no już!". Może i dobrze, że tego wtedy nie zrobił. Skutki mogłyby być zupełnie odwrotne. Za to przy ostatnim zdaniu serce zaczęło bić mi jak szalone. Dziewczyno, jak mogłaś zakończyć w takim momencie?! Tyle mogło się zdarzyć, tyle mogło się zmienić! Nie wytrzymam do następnego rozdziału, będą męczyć mnie wizje ich pocałunku, a może nawet czegoś więcej :D Co do Ginny i jej 'problemu': szybko postaw ją i Harry'ego na ślubnym kobiercu, bo nie wytrzymam tej niepewności. Tak samo jak w przypadku Dracona i Hermiony - tu jeszcze sporo może się zmienić. Więc proszę, nie torturuj mnie i jak najszybciej doprowadź do ich małżeństwa. Cóż, to chyba wszystko. Życzę Ci miłego pobytu na wakacjach i oczywiście będę trzymała kciuki za bezpieczne kursy samolotów ;) Do następnego rozdziału. xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam Twoje komentarze! :* Nie sądziłam, że ten rozdział może się tak spodobać i wzbudzić tyle emocji :) Kolejne rozdziały też szykują się pełne wrażeń, powiem Ci w tajemnicy.
      Co do ślubów to owszem przewiduję, nawet kilka. Niestety nie mogę zdradzić czyje będą.
      Dziękuję za bardzo miłe słowa.
      Buziaki
      Nicci

      Usuń
  2. Rozdział bardzo ciekawy :) jestem ciekawa, jak Draco pokaże, jak potrafi uwodzić xD Czekam na następny rozdział i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Szczerze mówiąc sama jestem ciekawa :P

      Usuń
  3. Mam nadzieję, że Nowy Jork uświadomi Hermionę w tym, że z Ronem jest tylko z powodu przywiązania. To, co się dzieje między nią a Malfoyem jest piękne, prawdziwe... Sama chciałabym przeżyć taką historię. Ba! Ja bym chciała, żeby jakiś facet był we nie tak zakochany jak Draco :D
    Ale wiesz co? Jest jedna rzecz, która mi się nie podoba i strasznie mnie drażni. Otóż, jak opisujesz ojca Hermiony to zawsze piszesz "kochany tatuś". I cały czas robisz to powtórzenie. Tzn. wydaje i się, że wystarczy jak raz napiszesz to wyrażenie, a potem już normalnie, np. tata, ojciec. Przecież nie trzeba cały czas podkreślać słowa "tatuś". Tak może myśleć o nim Hermiona, ale dla czytelnika może to podsunąć, iż jest infantylną osobą. A przecież Hermiona jest bardzo dojrzała. Tym bardziej, że w dzisiejszych czasach rzadko się mówi "tatusiu" do ojców 0 mam tu na myśli dorosych ludzi.
    A może się mylę? Nie jestem specem w tej kwestii. Ale tak mi się po prostu wydaje.
    A poza tym to uwielbiam to opowiadanie i czekam na ciąg dalszy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz całkowitą rację. Postaram się zwracać na to więcej uwagi.
      Na swoje usprawiedliwienie tak na szybko przychodzą mi dwie rzeczy:
      - "tatuś" to najczęściej powtarzane słowo przez moją córeczkę i pewnie dlategomnie ono tak nie razi a raczej przychodzi całkiem naturalnie, ale racja, że ja sama do własnego ojca tak nie mówię
      - zważywszy na fakt, że Hermiona już drugi raz stała przed realną groźbą utraty ojca, mogła zacząć myśleć o nim jak o bohaterze każdej dziewczynki okazując w ten sposób swoją miłość i przywiązanie, oczywiście tylko na czas tego zagrożenia i rekonwalescencji.
      Niemniej jednak, obiecuję pogadać z Hermioną na ten temat. Bo widzisz, moi bohaterowie żyją własnym życiem od czasu do czasu uchylając mi jego rąbek. A ja jestem tylko widzem, całkiem jak i Wy, może tylko z tą różnicą, że to na moich niedoświadczonych barkach leży obowiązek ubrania tego wszystkiego w odpowiednie słowa.
      Oki kończę ten wywód i przesyłam słneczne pozdrowienia z wyspy Kos :)

      Usuń

Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger