piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 2 Hermiona

Nigdy nie podejrzewała, że jej życie może się tak potoczyć. Bo kto przy zdrowych zmysłach, mógłby przypuszczać, że ta zwyczajna na pozór dziewczyna okaże się najprawdziwszą czarownicą. Ona na pewno nie. Długo brała to wszystko za dziwny żart, jednak nie mogła dłużej ignorować tych wszystkich niezwykłych rzeczy, które się dokoła niej działy. Zakwitające w momencie zalążki kwiatów, kartki w książeczce przekręcające się zanim wyciągnie ku nim ręce i te jej włosy skręcające się i wydłużające za każdym razem, gdy jej mama próbowała doprowadzić je do porządku. Nie, to wszystko musiało mieć jakieś logiczne wyjaśnienie. Logika. To jej zawsze wyszukiwała we wszystkim co się jej przydarzało. Nic się nie dzieje bez przyczyny – jak mawiał jej ojciec. Każda najmniejsza z pozoru rzecz może mieć ogromne znaczenie dla przyszłości. Trzeba tylko przyjrzeć się tym wydarzeniom z dystansu, a dzięki logice i dociekliwości będzie można dostrzec wszelkie zależności niczym cieniutkie, delikatne niteczki plecione przez Mojry, prządki ludzkiego losu.
I teraz siedząc na ławeczce przed tym niepozornie wyglądającym gmachem to wiedziała. Przeznaczenie. Inaczej by się tu nie znalazła. Przecież wyraźnie czuła, że całe jej życie gnało do tego właśnie momentu i teraz dalszy jej los zależy od tej prostej decyzji, która wisi nad nią od dłuższego czasu niczym topór nad głową skazańca. Jeden mały krok a zależy od niego dosłownie wszystko. Dręczyło ją jednak wciąż pytanie czy więcej straci czy zyska, czy jeśli zrezygnuje to uniknie nieodwracalnej tragedii a może właśnie ją spowoduje. Wielokrotnie będzie wracać do tego zwrotnego punktu na rozdrożu jej życia, by zapytać jeszcze raz – czy wybrałam poprawnie?
*
Wszystko zaczęło się te trzy lata temu, gdy już wszystko miało być dobrze. Wielka, straszna wojna opłacona niewypowiedzianym poświęceniem oraz życiem wielu cudownych ludzkich istnień została ostatecznie wygrana. Jednak do pełni szczęścia było zwycięzcom daleko. No bo jak przejść do porządku dziennego nad śmiercią najbliższych, jak cieszyć się sukcesem, kiedy ich już nie ma. Nie. Społeczeństwo czarodziejskie nie było jeszcze gotowe na świętowanie uwolnienia świata od najczarniejszego z czarnych charakterów. W pierwszej kolejności musieli oni przejść okres żałoby po zmarłych oraz rozliczyć przestępców z ich grzechów. Zaczęły się, więc liczne uroczystości ku czci poległych, na których nie mogło oczywiście zabraknąć trójki głównych bohaterów, ich przemówień i opowieści. Ich zdanie stało się decydujące w wielu ważnych kwestiach. Pytano ich o opinie przy wyborze nowego ministra magii, terminie odbudowy szkoły, a nawet zabierali decydujący głos w sprawie poszczególnych śmierciożerców. Jedno ich słowo przed czarosądem mogło ocalić czyjeś życie lub go pozbawić. Duża odpowiedzialność jak na osiemnastolatków, jednak pokonanie Voldemorta udowodniło jak bardzo są dojrzali i odpowiedzialni, mimo młodego wieku.
Mając świadomość wagi sytuacji starali się dokładnie roztrząsać każdą rozprawę i sprawiedliwie ocenić każdego z oskarżonych. W razie różnych opinii każde z nich wypowiadało się za siebie, lecz rzadko do tego dochodziło. Przyjęli niepisaną umowę, że Harry ma decydujące zdanie, jednak czasem niezwykle ciężko było im się z nim zgodzić.
- Powiedz mi, że żartujesz – Ron nie mógł uwierzyć w to co przed chwilą powiedział jego przyjaciel.
- Wiesz, że nie nigdy się na to nie zgodzimy. To czyste szaleństwo! – Hermiona aż wstała i kierowana nagłym impulsem zaczęła krążyć nerwowo po pokoju. Harry oszalał, nie było innego wytłumaczenia.
- Przecież już o tym rozmawialiśmy. Tłumaczyłem Wam to tyle razy. Nie zmienię zdania – powiedział spokojnie, lecz stanowczo. Już podjął decyzję, pozostaje mu tylko przekonać do niej przyjaciół. Nie może pozwolić, by go skazali.
- Zapomniałeś jak nas traktował przez te wszystkie lata? Jak wyzywał Hermionę, drwił ze mnie i mojej rodziny, jak wyśmiewał się z Ciebie i śmierci Twoich rodziców?
- Nie zapomniałem, ale nie skażę go na Azkaban bo mi dokuczał w szkole. Bądźcie poważni.
- To śmierciożerca! Harry przecież sam widziałeś, miał zabić Dumbledora!
- Ale nie zabił! I nie zrobił by tego – dodał szybko widząc, że Ron już szykował się, by zaprzeczyć. – chciał się poddać, przejść na naszą stronę. Dumbledore obiecał, że ukryje jego i jego rodzinę. Zgodziłby się. Poza tym jego matka uratowała mi życie..
- Pff. Jasne. Strasznie się poświęciła…
- Nie było Cię tam Ron. On by ją zabił bez mrugnięcia okiem, jakby chociaż podejrzewał, że go okłamała. Poza tym Malfoy też nam pomógł, nie wydał nas wtedy w Malfoy Manor.
- Bo to śmierdzący tchórz. Bał się gniewu Voldemorta w razie, gdybyśmy to nie byli my.
- Chyba nie myślisz, że nie wiedział? Powiedz szczerze Hermiono – spojrzał przyjaciółce prosto w oczy. Była najmądrzejszą czarownicą od czasów samej Roweny Ravenclaw. Musiała mieć świadomość, że młody dziedzic dobrze wiedział kim są, znał ich tak dobrze jak swoje własne imię.
- Może i wiedział, ale mi nie pomógł jak jego ciotunia podarowywała mi ten oto piękny prezent – powiedziała wskazując na swoje przedramię. Szpecąca blizna zdawała się być odporna na wszelkie znane jej magiczne przeciwzaklęcia. Powoli zaczynała się godzić z myślą, że będzie jej już towarzyszyć do końca jej dni.
- Niby jak miał to zrobić. Sam przeciw nim wszystkim? Chyba żartujesz. Poza tym to właśnie jego różdżką pokonałem Voldemorta. Myślę, że specjalnie chciał mi je dać, nie namęczyłem się z ich zabieraniem…
- Tak może jeszcze powiesz, że jest bohaterem i zasłużył na nagrodę. Nie mogę tego dłużej słuchać – Teraz Ron także wstał. Nie zamierzał kontynuować tej bezsensownej rozmowy. Najwyraźniej tym razem nie będzie jednogłośnego werdyktu.
- Siadaj Ron. Chcę byście zrozumieli, że zawdzięczam życie jemu i jego matce czy to się Wam podoba czy nie…
- A Ty uratowałeś jego nędzny tyłek wtedy w pokoju życzeń. Jesteście kwita. – przerwała mu Hermiona, trochę już zmęczona tą kłótnią. Uświadomiła sobie z resztą także smutną prawdę, że najchętniej wpakowała by blondyna do więzienia, ale nie z powodu jego wojennych wyczynów a za postawę i zachowanie ze szkolnych czasów. Aż wstyd jej się zrobiło za to dziecinne zachowanie.
- Może i tak. Dlatego właśnie chcę dać mu szansę, a nie karać. Myślę, że zrozumiał już swój błąd. Niech żyje z nim wśród ludzi, walczy o rehabilitację, nie zasłużył na gnicie w celi. To w gruncie rzeczy dobry chłopak tylko nikt nie dał mu okazji tego okazać. Gdyby nie jego rodzice…
- Mamy mu współczuć? Od kiedy to jesteście takimi kumplami?
- Nie każę Wam go lubić, po prostu dajcie mu szansę na normalne życie, skończcie z tą dziecinadą. Od tego zależy jego życie – Pokiwali w zamyśleniu głowami. Hermiona przekonana. Ron wciąż wewnętrznie rozdarty, najchętniej spaliłby aroganckiego blondyna na stosie, jednak jeśli Harry mu wybaczył to on chyba też będzie potrafił.
- OK. Ale nie chcę go więcej widzieć na oczy.
*
Przesłuchania ciągnęły się niemiłosiernie długo, gdyż ministerstwo chciało skończyć kwestię rozpraw w jak najkrótszym czasie. Rozliczyć się z przeszłością, by jak najszybciej zacząć odbudowywać ten zdruzgotany po wojnie magiczny świat. Większość śmierciożerców już zostało odesłanych do Azkabanu, łącznie z Lucjuszem Malfoy’em, gdy nadeszła kolej rozprawy Dracona. Hermiona, mimo, że zdecydowana ignorować chłopaka, tak jak jej się to udawało do tej pory za starych szkolnych czasów, obawiała się jego reakcji. Czy jest gotowa tak jak Harry przebaczyć i pogodzić się z tym bezczelnym typem, a może wstawić się za nim i wyjść bez słowa? Przecież i tak nie będzie mu zależało na pozytywnych relacjach ze szlamą, prawda? Sama nie wiedziała co ma myśleć, gdy wprowadzano chłopaka na salę i przykuwano do drewnianego fotela. Wydawał się taki smutny, cichy, zamyślony, jak cień samego siebie. Gdy kolejno przemawiali broniąc go przed skazującym wyrokiem zaskoczony podnosił głowę i wpatrywał się w nich z niedowierzaniem w oczach. Jednak nie spojrzał na żadne z nich, gdy podchodzili do niego podając mu rękę na znak, że zapominają o dawnych urazach. Nie wydał z siebie ani jednego dźwięku i zaraz zniknął im z oczu. To wtedy po raz pierwszy Hermiona poczuła na myśl o nim jakieś dziwne ukłucie w sercu. Coś jakby współczucie?
*
To mniej więcej w tym okresie dostali propozycję od samego Ministra Magii, by od września rozpoczęli kurs na aurorów, bez konieczności ukończenia Hogwartu, bez egzaminów wstępnych. Dla bohaterów wszystko co najlepsze. Chłopcy wprost nie posiadali się ze szczęścia i zgodzili się na tę propozycję natychmiast, ale nie Hermiona. Nie czuła się gotowa na powrót do normalnego trybu nauka-praca-dom. Nie kiedy pozostało jej tych kilka niezałatwionych spraw. Przede wszystkim odbudowa ukochanej szkoły i odnalezienie rodziców, choćby i na końcu świata. Z całych sił pragnęła zacząć ich szukać już teraz zaraz, jednak nie mogła pozwolić na to, by inni poświęcali swój czas i energię na pomoc, podczas gdy ona będzie jeździć po świecie. Trudno ukochani rodzice będą musieli poczekać na nią jeszcze tych kilka miesięcy.
Nie wszyscy jednak podzielali entuzjazm Hermiony co do jej planów. Ron nie krył swojego niezadowolenia, że jego dziewczyna zamiast wybrać szkolenie aurorskie u jego boku woli bawić się w bodowlańca czy detektywa. Przecież równie dobrze kto inny może się tym zająć. Nie rozumiał dlaczego wszystko musi robić osobiście, czy on się tu zupełnie nie liczył?
- To mój obowiązek Ron. Spędziliśmy w tym miejscu tyle cudownych chwil. Ja muszę tam być – Oficjalnie zostali parą zaraz po bitwie i było jej strasznie ciężko na myśl, że już zostawia ukochanego i wyjeżdża do Hogwartu sama, ale nie potrafiła inaczej.
- Dlaczego akurat Ty? Przecież to może trwać długie miesiące. Już Ci się znudziłem? – spytał ze smutkiem w oczach. Och czy on już zawsze będzie taki zakompleksiony i niepewny własnej wartości? Czy nie daje mu odczuć, że jest jej drugą połówką?
- Jak możesz tak mówić! Kocham Cię i chciałabym być tam razem z Tobą, przecież wiesz. Możesz przecież iść na ten kurs w przyszłym roku. Kto wie, może ja też już do tego czasu znajdę rodziców i będę mogła iść z Tobą.
- Harry też się nie wybiera do Hogwartu tylko idzie na kurs. Wolę zacząć z nim, bo Ty zawsze możesz znaleźć sobie następne zajęcia jak ratowanie głodujących dzieci w Afryce czy zabawa z pająkami w Australii a ja znów pójdę w odstawkę…
- Jesteś niesprawiedliwy! Powinieneś mnie wspierać a nie utrudniać realizację moich planów. Nie dokładaj mi zmartwień, mam ich wystarczająco dużo, nie chcę dodatkowo przejmować się Twoimi fochami – powoli zaczynała się zastanawiać, czy nie za pochopnie zdecydowała się na ten związek. Czasem tak ciężko im się porozumieć. Gdyby tylko nie kochała go tak bardzo.
- I tak zrobisz to co chcesz. Tak jak zawsze. Nie wiem czemu pytasz się mnie w ogóle o zdanie, skoro oczekujesz tylko, że Ci przytaknę na wszystko co powiesz – zdenerwowany wstał i wyszedł z pokoju. A ona przygnębiona, usiadła na łóżku i kryjąc twarz w złożonych dłoniach westchnęła głęboko, zastanawiając się jak wybrnąć z tej trudnej sytuacji.
Od zakończenia wojny mieszkała z Ronem u jego rodziców, których dom zawsze był pełen ludzi i ciężko było znaleźć spokojne miejsce na rozmyślania. Wiedziała, że musi szybko coś zdecydować, bo jak będą oboje chodzić ze skwaszonymi minami to zaraz zaczną się dociekliwe pytania i rady od serca oferowane przez każdego z domowników. Nie miała by nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że biorą oni zwykle stronę Rona, co wydaje się oczywiste z punktu widzenia więzów krwi, nikt nie bierze pod uwagę tego co ona by chciała. Rodzina jest najważniejsza, trzeba trzymać się razem - do tej pory słyszy te wypowiedziane przez Molly słowa, gdy uradowana podzieliła się z nią pomysłem udania się do Hogwartu.
- To nie jest ich decyzja! – zrezygnowana nie zdawała sobie nawet sprawy, że mówi na głos. Dlaczego Ron tak to utrudnia, dlaczego podcina jej skrzydła.
Powoli po jej twarzy zaczęły płynąć niechciane łzy. Ogarnięta nagłą bezsilnością rzuciła się z płaczem na łóżko wtulając się w poduszkę. Po chwili usłyszała jak drzwi do jej pokoju otwierają się z cichym skrzypnięciem i poczuła jak ugina się łóżko tuż przy jej boku.
- Nie przejmuj się nim. Nikim się nie przejmuj. Jesteś taka mądra, sama najlepiej wiesz co jest słuszne a co nie. – usłyszała cichy głos przyjaciółki, która delikatnie, w uspokajającym geście, zaczęła głaskać ją po plecach.
- Łatwo powiedzieć. Chciałam tylko usłyszeć od Rona, że mnie popiera, że przetrwamy to cokolwiek nie postanowię, że damy radę bez względu na wszystko. Czy to tak wiele? – powiedziała zachrypniętym od płaczu głosem, przekręcając lekko głowę, tak by spojrzeć na Ginny. – Wszystko było tak dobrze, a teraz ciągle się kłócimy. – zaczęła się jej zwierzać. Czuła, że musi się z kimś podzielić swoimi myślami, bo inaczej jej głowa eksploduje.
- On zrozumie i pogodzi się z tym. Potrzebuje tylko trochę czasu. Myślę, że zwyczajnie się boi. Boi się, że gdy będziesz daleko od niego to dojdziesz do wniosku, że już go nie potrzebujesz.
- Ale ja go kocham. W tej chwili nie mam pojęcia dlaczego, ale go kocham.
- Wiem kochanie, wiem….
*
Wspierana jedynie przez Ginevrę, Hermiona zdecydowała się jednak wyjechać do Hogwartu, by pomóc w odbudowie. By wesprzeć przyjaciółkę Ginny, mimo protestu rodziny postanowiła wybrać się razem z nią. Ron przytulił ją tylko nieśmiało i obiecał pisać i odwiedzać, gdy tylko będzie mieć czas. Nie mógł odwieźć jej na miejsce, gdyż zaczynał właśnie swoją wielką karierę aurora – jak mawiał.
Odbudowa szkoły okazała się nie lada wyzwaniem i zajęła całe pół roku. Na wiosnę, gdy roboty budowlane były ukończone i zostały już tylko kwestie organizacyjne, było pewne, że szkoła zostanie otwarta na nowy rok szkolny. Aż ciężko uwierzyć, że w tym roku nie odbyła się ani jedna lekcja! By podziękować pomocnikom, profesor McGonagall, obecny dyrektor szkoły, urządziła oficjalny pożegnalny bankiet w ostatni ich wieczór w ukochanych murach. Hermiona dręczona poczuciem winy, z powodu nieukończonych zajęć siódmego roku usilnie namawiała dyrektorkę, by pozwoliła jej kontynuować naukę w przyszłym roku. Jednak była wychowawczymi z uśmiechem jej odmówiła, zaznaczając od razu, że jeśli dziewczyna czuje taką potrzebę to zaprasza ją na same egzaminy końcowe, wierząc, że sama świetnie sobie poradzi z przygotowaniami. Dzięki czemu będzie miała więcej czasu na odnalezienie rodziców.
*
Po powrocie do Nory zauważyła niesamowitą zmianę w zachowaniu ukochanego. Stał się bardziej czuły i opiekuńczy. Dopytywał się o jej samopoczucie, plany i marzenia. Dziewczyna była w siódmym niebie i całkiem zapomniała w jakiej atmosferze się rozstawali. Oboje mieli okazję za sobą zatęsknić i przekonać się o prawdziwości swojego uczucia. Teraz wszystko już musiało być dobrze.
Po dwóch tygodniach po powrocie Hermiona powoli zaczęła temat poszukiwań jej rodziców. Ron początkowo, jakby unikał tematu, jednak postawiony pod murem, bezpośrednim pytaniem dziewczyny, i co dalej? zdecydował się zachować niczym jej rycerz na białym rumaku i podkreślając jak wielkie to poświęcenie z jego strony, obiecał przerwać kurs i pojechać razem z nią. Ta z radości rzuciła mu się na szyję całując namiętnie i przerywając co chwilę, by powiedzieć mu jaka jest szczęśliwa i jak bardzo mu dziękuje. Wydawało jej się niemożliwe, by ktoś kiedykolwiek był bardziej szczęśliwy i by coś mogło kiedyś to ich szczęście zepsuć.
Radość nie trwała jednak długo. Po paru tygodniach od rozpoczęcia podróży, gdy odwiedzali właśnie kolejne australijskie miasto, ze stworzonej przez Hermionę listy, dziewczyna miała go już tak serdeczne dość, że najchętniej powiedziałaby mu by wracał do domu. Nie pozwalała jej jednak na to świadomość, że specjalnie dla niej odłożył swoje marzenia o zostaniu aurorem. Nie może być taka niewdzięczna.
- A może zrobimy sobie przerwę i pójdziemy na plażę. Jest taka piękna pogoda – zaproponował Ron, gdy wychodzili rozczarowani z kolejnego sklepu, w którym nikt nie rozpoznał dwójki ludzi ze zdjęcia. Hermiona była coraz bardziej zdeterminowana, Ron coraz bardziej zniechęcony.
- Jak będziemy co chwilę robić przerwy na przyjemności to nigdy ich nie znajdziemy – odpowiedziała niezbyt uprzejmie. Irytowało ją strasznie zachowanie chłopaka, który myślał wyłącznie o tym by zjeść, wyspać się, odpocząć. W niczym jej nie pomagał. Jedynie podążał wciąż dwa kroki za nią mamrocząc coś pod nosem.
- Hmm myślałem, że to będzie inaczej wyglądać – wreszcie odważył się powiedzieć to o czym myślał od dawna.
- Ach tak. Niech zgadnę. Miałeś nadzieję na super egzotyczne wakacje i to, że moi rodzice będą na nas czekać z wielkim czerwonym transparentem z napisem „Tu jesteśmy”, prawda? – jej poirytowanie przekroczyło właśnie poziom alarmowy i nie zdążyła się ugryźć w język. Trudno, powiedziała to.
- Na pewno nie sądziłem, że będę robić za jakiegoś jucznego muła. Gdybym wiedział to kazałbym się wcześniej podkuć – krzyczał stając nagle w miejscu i zrzucając z ramion ciężki plecak, zaczął pocierać zmęczone ramiona.
- Bardzo śmieszne, ale wiesz, właśnie na tym polegają poszukiwania, na p o s z u k i w a n i u! – teraz ona także krzyczała.
- Od początku Ci mówiłem, że powinni się tym zając profesjonaliści. Wystarczy kogoś wynająć, bohaterce każdy chętnie pomoże. Jak niby zamierzasz ich znaleźć? Mogą być wszędzie. Nie potrzebnie przerywałem szkolenie dla takiej bezsensownej wyprawy.
- Ależ proszę bardzo możesz wracać do domciu do mamusi i na swój ukochany kurs, skoro jest dla Ciebie ważniejszy niż pomoc w odnalezienie rodziców kobiety, którą podobno kochasz!
- Przecież pomagam, ale to nie może trwać w nieskończoność. Pora chyba spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać się do porażki. Wracajmy.
- Wracaj, przecież ja Cię tu nie trzymam.
- Ok jak sobie chcesz. Jak wróci Ci rozum to wiesz gdzie mnie szukać – powiedział i zaraz zniknął z cichym pyknięciem.
- Wracaj – krzyczała przerażona jego nagłym odejściem – wracaj, przecież nie mówiłam serio – osunęła się zrozpaczona na ziemię, wciąż nie mogąc uwierzyć, że zostawił ją samą. Kolejny raz uciekł, tak jak wówczas, w trakcie wyprawy po horkruksy. Zwykły tchórz. Teraz jej smutek zamienił się w złość.
- I dobrze sama ich znajdę – szybko się ogarnęła i z nowym zapałem kontynuowała poszukiwania.
Mijały miesiące a jej poszukiwania nie posunęły się znacząco do przodu. Owszem, dowiedziała się, że jej rodzice mieszkali w Sydney, ale wyprowadzili się pół roku wcześniej i nie powiedzieli nikomu dokąd. Wszystko wróciło, więc od punktu wyjścia. Odwiedzała wszystkie miejsca zapamiętane z rodzinnych wycieczek, łudząc się, że może podświadomie i oni się tam skierowali. Po odwiedzeniu Hiszpanii, Szwajcarii i Włoch, wybrała się do Francji. Tak, ukochany Paryż, może on przyniesie szczęście.
Z melancholią przeszukiwała miejsca, które tak często odwiedzali razem. Mała chińska restauracja z widokiem na Notre Dame, piękne fontanny u stóp wieży Eiffla, wzgórze Montmartre z górującym nad nim Sacre Coeur, pyszne lody w tym małym sklepiku niedaleko Luwru. Siedziała właśnie na ławeczce przy wejściu do parku przy Polach Elizejskich, dłubiąc butem w białej ziemi, gdy usłyszała znajomy głos. Niemożliwe. Szybko podniosła głowę nasłuchując i szybko rozglądając się po okolicy. I nagle ich zobaczyła. Siedzieli przytuleni na ławeczce w głębi parku śmiejąc się z czegoś głośno. Serce zaczęło jej bić jak szalone, a rumieńce wystąpiły na policzki. Wstała jak oparzona i już miała zacząć biec w ich kierunku, gdy przypomniała sobie jedną ważną rzecz. Oni jej nie pamiętają. Musi to załatwić delikatnie. Wolnym krokiem przeszła alejką, z całych sił powstrzymując się, by na nich nie spojrzeć, bo z całą pewnością jej opanowanie runęłoby niczym domek z kart. Jeszcze chwila i będzie po wszystkim, jeszcze tylko chwila, jest tak blisko. Skręciła w następną alejkę i niezauważona podeszła do ich ławeczki od tyłu. Schyliła się udając, że sznuruje sznurowadła i dyskretnie wyciągnęła różdżkę z tylnej kieszeni jeansów. Drżącą z emocji ręką wskazała kolejno na każde z nich i wypowiedziała ciche zaklęcie. Przez chwilę nic się nie działo i już zaczynała wątpić czy się udało. Jednak po chwili jej rodzice jakby otrząsnęli się z zamyślenia i z zakłopotaną miną spojrzeli na siebie nie rozumiejąc ani co się stało ani gdzie są. To był sygnał dla Hermiony, że pora się ujawnić. Podniosła się powoli, tak by dać im czas ją zauważyć. I gdy zwrócili wzrok w jej kierunku, już wiedziała, że zaklęcie zadziałało. Szybko objęła ich oboje, a jej twarz zalewała fala łez.
- Już dobrze kochanie. Ciiiii – pocieszała ją mama, co wywoływało kolejne łzy dziewczyny. Czuła jakby tama pękła i nie mogła się opanować. Ze łzami spływał z niej cały smutek, stres, niepokój o rodziców, wszystko z każdą kroplą opuszczało jej organizm i gdy w końcu przestała płakać, czuła się tak spokojna, jak nie czuła się już dawno.
- Hermionko, możesz nam wytłumaczyć co się właściwie stało? Co my robimy w Paryżu? – pytała zdezorientowana mama, zupełnie nie mogła zrozumieć dlaczego przyjechali tu bez córki i co ona tu teraz robi.
 - Mamo tak się cieszę, że Was znalazłam. Chodźmy gdzieś w spokojne miejsce to Wam wszystko opowiem, a będzie to długa opowieść – powiedziała przyglądając się uważnie twarzom rodziców jakby sprawdzając, że to naprawdę oni.
Szczęśliwi, że znów są razem udali się do mieszkania państwa Grangerów i rozmawiali do późnej nocy. Rano zdecydowali się wrócić razem do Londynu. Całe szczęście ich dom nadal nie został sprzedany przez biuro nieruchomości, więc szybko wycofali go z rynku. Znów będzie mogło być tak jak kiedyś. Nadeszła pora powrotu do domu.
*
Hermina postanowiła zamieszkać z rodzicami, nie była w stanie rozstać się z nimi, przekonana, że gdy tylko straci ich z oczu, oni znikną, jakby nigdy ich nie odnalazła, jakby to wszystko było tylko pięknym snem. Dlatego też mimo niezadowolenia Rona wyprowadziła się z Nory. Wciąż była zła na chłopaka, że tak ją porzucił w potrzebie, lecz przepełniona szczęściem starała się mu wybaczyć. On sam zachowywał się jakby nic złego się nie wydarzyło.
Szczęśliwa, że jej największe troski zniknęły, pomyślała, że pora pomyśleć o sobie. Zaopatrzyła się w materiały z ubiegłych lat szkolnych oraz nowe podręczniki i zamknęła się w swoim pokoju.
Po cichu marzyła o studiowaniu prawa, nawet zwierzyła się z tego kiedyś Ronowi, lecz ten szybko wybił jej to z głowy. Według niego takie studia są nie dla niej i nie widział jej później w roli prawnika, dla niego to zbyt sztywne i nudne zajęcie. Radził jej by została aurorem tak jak on, wtedy mogliby pracować razem, a ostatecznie może otworzyć własną księgarnie, przecież tak uwielbia książki.
Jednak teraz ślęcząc nad podręcznikami, przygotowując się do owutemów, znów zapaliła się w niej iskierka nadziei, że jej marzenie o prawie może się ziścić. Postanowiła póki co nic nikomu na ten temat nie mówić, w końcu może się nawet nie dostać, więc po co zapeszać.
Jej relacje z Ronem znacznie się poprawiły, widać chłopak przejrzał na oczy, prawdopodobnie pomogła mu w tym siostra, i postanowił się zrehabilitować. Regularnie odwiedzał swoją ukochaną nie zapominając o bukiecie pięknych kwiatów dla niej i jej mamy. Miał nadzieję, że dziewczyna po zadaniu egzaminów znów z nim zamieszka i będą razem pracować w ministerstwie. Zabierał ją na spacery, pod pretekstem przerwy w nauce i odetchnięcia świeżym powietrzem, i opowiadał jak cudowne czeka ich wspólne życie. Hermiona wreszcie czuła, że wszystko jest tak jak powinno. Ma kochających rodziców, chłopaka, przyjaciół, za chwilę zda egzaminy i rozpocznie prawdziwe dorosłe życie. Tak bardzo pragnęła, by plany Rona się spełniły. Dom z ogródkiem, dwójka dzieci, nie w najbliższym czasie oczywiście, na to przyjdzie jeszcze pora, najpierw dobra praca. Będzie im jak w raju.
*
Egzaminy okazały się łatwiejsze niż się spodziewała. Prawdopodobnie rozpierająca ją radość dodała jej skrzydeł podczas nauki i w trakcie testów, bo niemalże nie miała wątpliwości, że na liście, który nadejść miał za miesiąc zobaczy same „Wybitne”. Gdy tylko znalazła się poza murami Hogwartu, rzucając w jego kierunku ostatnie spojrzenie, pożegnała się z tym miejscem na bardzo długo, o ile nie na zawsze, i deportowała się pod drzwi Nory, by jak najszybciej pochwalić się skończonymi egzaminami.
Wbiegła szybko do środka, przywitała się z panią Weasley i od razu pobiegła na górę do pokoju chłopaka. Nie zastała go jednak. Jak to możliwe, przecież powinien na nią czekać, wiedział jak ważny jest dla niej dzisiejszy dzień. Już miała wychodzić z pokoju, gdy jej uwagę przykuły wystające z kąta za łóżkiem ruloniki. Podeszła i wyciągnęła pierwszy z nich.
„Ha ha ha to może kup jej żelazko do tych jej włosów,
może wreszcie nie będziesz musiał się wstydzić pokazywać z nią na ulicy.
Bohaterka bohaterką, ale mogłaby w końcu zacząć o siebie dbać.
A teraz naprawdę idę już spać, więc skończ z tymi liścikami,
bo jutro będę miała przez Ciebie worki pod oczami J
Słodkich snów
Buziaczki
L”
Stała bez ruchu i wpatrywała się w ten kawałek papieru, czytając kolejny i kolejny raz każde słowo, tak by wreszcie mogła zrozumieć ich sens. W jej głowie nagle zapanowała kompletna pustka i ciężko było jej przyswoić co wynika z tych nabazgranych pospiesznie znaków. Aż wreszcie zaświtało jej w głowie to jedno słowo. Zdrada. Z minuty na minutę czuła jak robi jej się coraz cieplej, aż nieznośnie gorąco. Musi stąd wyjść, jak najszybciej, jak najdalej.
Rozdygotana, z kroplami łez czającymi się już w kącikach oczu, wystrzeliła jak burza z tego pokoju, zbiegła po schodach i nie mówiąc nic zszokowanej Molly, wybiegła z domu, by po chwili zniknąć z charakterystycznym pyknięciem. Ron, gdy wrócił do swojego pokoju, zobaczył tylko leżące na jego łóżku liściki i już wiedział, że zawalił na całej linii. A w głowie dręczyła go wciąż myśl – dlaczego ich nie wyrzuciłem?
*
Zrozpaczona dziewczyna, zamknęła się w swoim pokoju, nie mogąc pozbyć się sprzed oczu tego okropnego liściku. Co ją podkusiło, by w ogóle go czytać. Stop. To nie jej wina. To wina tego drania, tego dupka, tego zdradzieckiego palanta. Jak on śmie wyśmiewać się z niej za jej plecami z jakąś lafiryndą, a później przychodzić i opowiadać jacy będą szczęśliwi po ślubie. Co za dwulicowy….. Nie mogła wprost uwierzyć, że po tym wszystkim co razem przeszli, mógł ją tak strasznie potraktować. Tak strasznie się zawiodła. I pomyśleć, że tak czule ją żegnał przed wyjazdem, na Merlina, spędzili wtedy razem noc. Na samą myśl, zrobiło jej się niedobrze. Poczuła się brudna. To koniec, najprawdziwszy koniec. Nie będzie żadnego i żyli długo i szczęśliwie. Nigdy mu tego nie wybaczy, nigdy nie zapomni. Jak on mógł.
Wtedy usłyszała ciche pukanie do drzwi i po chwili wszedł on.
- Hermiona? – nie wiedział czego się spodziewać.
- Czego chcesz? Nie masz tu po co przychodzić, nie mamy już o czym rozmawiać! – gdy zobaczył ją całą zapłakaną od razu do niej podbiegł i chciał przytulić, lecz ona wsunęła się w kąt poza zasięgiem jego ramion.
- To nie tak jak myślisz. Wszystko Ci wytłumaczę. To tylko koleżanka, tylko takie głupie liściki. To nic nie znaczy, to nie tak – co miał zrobić, co powiedzieć, by mu uwierzyła.
- Czyli tylko mi się wydawało, że się wyśmiewałeś ze mnie za moimi plecami, wymieniając się jakimiś liścikami, romansując z... kim ona właściwie jest? Jak długo to trwa? – opanowała się na tyle, by porozmawiać z tym draniem. Nawet dobrze, że jest. Może w oczy mu powiedzieć, żeby się wypchał.
 - Lavender – Na to imię przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Czy ta dziewczyna nigdy nie odpuści? – I nic nie trwa. Tłumaczę Ci, że to tylko koleżanka. Pracuje w kawiarence obok ministerstwa, tam kiedyś na siebie wpadliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. Jakoś tak wyszło – skruszony spuścił głowę i zaczął palcem rysować wzorki na narzucie jej łóżka.
– Nic dla mnie nie znaczy. Jeśli chcesz to już nigdy się z nią nie spotkam, będę pić tę lurę, którą podają w bufecie ministerstwa – próbował zażartować, ale Hermionie nie było do śmiechu.
- Dlaczego za moimi plecami, dlaczego się ze mnie śmiałeś? Dlaczego ze mną tak nie rozmawiasz, tylko potrzebujesz przed snem rozmawiać z nią? Jak możesz mówić, że to nic nie znaczy? Ron, zdradziłeś mnie. To koniec.
- Nie mów tak, nie zgadzam się. Kocham Cię. To Ty, wiem, że to Ty jesteś dla mnie tą jedną jedyną. Byłem głupi, było mi przyjemnie, że ktoś tak o mnie zabiega, że zwraca na mnie uwagę. Ty ciągle byłaś zajęta, najpierw Hogwart, później rodzice i nauka do egzaminów. A ja byłem sam. Potrzebowałem podbudowania własnego ego.
- Nie waż się wmawiać mi, że to moja wina! Powiedz tylko, było warto? Zniszczyć to co było między nami, było warto? – zapytała, na nowo powstrzymując łzy. Czuła jak boli ją złamane serce, a gonitwa myśli nie pozwalała na moment oddechu.
- Nie, nie było. Ale ja nie chce, żeby to był koniec. Uwierz mi, że do niczego nie doszło. To były tylko rozmowy, liściki. Nic się nie wydarzyło. Przysięgam, uwierz mi.
- Jak mam Ci wierzyć? Jak kiedykolwiek będę mogła Ci zaufać? Oszukałeś mnie. Zdradziłeś. Teraz już nigdy nie będę pewna, czy znów nie kręcisz, czy znów nie potrzebujesz podbudować ego, czy jak to nazwałeś. Już nic nigdy nie będzie takie jak dawniej. Zaufania nie odzyskuje się z dnia na dzień, a ja już Ci nie ufam. Bardzo mnie zraniłeś. I nawet jeżeli to co mówisz jest prawdą, to zawsze będę o tym pamiętać, zawsze będzie to już między nami. Nie wiem czy potrafię tak żyć – sama zaczęła już mieć wątpliwości. W końcu tak strasznie go kochała. Może jeszcze istniała dla nich jakaś szansa.
- Zrobię wszystko kochanie. Wszystko – nagle wpadł na pomysł. Ześlizgnął się z łóżka i uklęknął na oba kolana – Hermiono Jane Granger czy uczynisz mi ten honor i zostaniesz moją żona? Kocham Cię, proszę powiedz „tak”.
- Nie Ron, w tej chwili nie jestem pewna czy w ogóle chce Cię widzieć na oczy, więc nie wyskakuj mi tu z oświadczynami – co za idiotyczny pomysł, chyba się nie spodziewał, że się zgodzę – przeszło jej przez myśl.
- Wiem, że jestem idiotką, ale Cię kocham. Myślę, że możemy spróbować jeszcze raz. Ale jeśli się dowiem, a bądź pewien, że tak właśnie będzie, że znów masz coś na sumieniu, to nie będzie już odwrotu. I nie będę wtedy słuchać żadnych wyjaśnień i przeprosin.
- Obiecuję Kochanie. Dziękuję. Będę najlepszym chłopakiem pod słońcem.
*
Teraz siedząc na ławeczce przed budynkiem uniwersytetu, ściskając w rękach formularz aplikacyjny na jej wymarzone prawo, zastanawiała się co tak właściwie powinna zrobić. Z jednej strony nie była pewna czy podjęła słuszną decyzję co do Rona. W końcu czy złamane serce potrafi się zrosnąć? Była pewna, że nigdy nie zapomni chłopakowi tego nieczystego zagrania. Z drugiej strony studia. Czy prawo to dobry pomył. Może rzeczywiście powinna zostać aurorem, albo otworzyć księgarnię, jak sugerował Ron. Nie cierpiała tego niezdecydowania. Wiedziała jednak, że ten stres minie, gdy w końcu podejmie decyzję. Jeden moment a zdecyduje o jej dalszym życiu. Od teraz wszystko się zmieni. Tylko co wybrać?
Spojrzała na zegarek, zwisający jej z lewego nadgarstka. Już pora, za chwilę zamkną sekretariat. Decyzja, szybko. I nagle już wiedziała. Nigdy sobie nie daruje, jeśli nie spróbuje spełnić własnych marzeń. Nigdy nie była tchórzem, teraz też nie będzie. W końcu jest gryfonką, a gryfoni niczego się nie boją. A Ron? Po tym wszystkim jego zdanie, jakby straciło na znaczeniu. Teraz liczy się przede wszystkim ona, ona rozpoczynająca nowy rozdział w swoim życiu.
*

Dziewczyna nie zauważyła, i nie przypuszczałaby nawet w najśmielszych snach, że w cieniu drzewa, zaledwie parę kroków od ławeczki, stoi blondwłosy chłopak, a właściwie to już młody mężczyzna, i bacznie jej się przygląda. Gdy wstała, wyrwany z transu szybko przylgnął plecami do kory, by za chwilę wolnym krokiem podejść do miejsca, w którym siedziała. Z niedowierzaniem pokręcił głową i się uśmiechnął obserwując jak szatynka wspina się zgrabnie po stopniach prowadzących do znanego mu budynku. Niedbałym gestem spuścił na moment głowę, by po chwili spojrzeć na nią jeszcze jeden, ostatni raz zanim zniknie mu z oczu i odszedł zadowolony w sobie tylko znanym kierunku.


____________
Wszystkim rozpoczynającym wakacje życzę szalonych przygód, odpoczynku i słoneczka!
Zauważyłam, że ciężko wycisnąć z Was jakieś komentarze dotyczące jakości tego opowiadania, dlatego zamieściłam na górze ankietę. Może ona odniesie lepszy skutek. Mimo wszystko mam nadzieję, że komuś się ta historia podoba.
Dziś ostatni rozdział z tych wstępowo-retrospekcyjnych. Teraz zacznie się wreszcie akcja dramione.
Pozdrawiam 

Nicci



środa, 18 czerwca 2014

Rozdział 1 Draco

Nie mógł uwierzyć, że znów tu jest. To takie nieprawdopodobne, że nic się tu nie zmieniło. Bo jak to możliwe, że te stare londyńskie uliczki i skwerki wyglądają dokładnie tak samo, jakby był tu zaledwie wczoraj, jakby te trzy ostatnie lata w ogóle nie miały miejsca.  A jednak nie miał wątpliwości, że już nic nigdy nie będzie takie jak wtedy, bo on sam nie był już tą samą osobą.
Te trzy lata temu, gdy siedział z rodzicami na ławce i obserwował świętujących zwycięstwo ludzi, coś sobie obiecał. A mianowicie to, że więcej nie pozwoli na to, by ktoś kontrolował jego życie, już nigdy więcej. O nie! Od teraz sam będzie panem swojego losu. Nie było już Voldemorta, który groziłby śmiercią jego rodzinie i zmuszał do posłuszeństwa. Ojciec też mógł się wypchać swoimi dobrymi radami i surowymi zasadami.  Był wreszcie wolny!
Nie mógł jednak ignorować tych spojrzeń. Z każdej strony, niczym sztylety, atakowały go ostre, wrogie spojrzenia i szepty. Dla nich był tym złym, śmierciożercą, wrogiem. Mimo, że nikt ich nie wyprosił z Wielkiej Sali, nie odmówił im udziału w uroczystości z okazji zwycięstwa, ani później w obchodach pogrzebowych dla poległych, to wciąż czuł się nieproszonym gościem. Najgorzej było jednak, gdy podszedł do niego Potter, uścisnął mu dłoń, oddał różdżkę i podziękował za pomoc. Nawet Ci jego nieodłączni towarzysze Rudy i Granger postanowili zakopać topór wojenny i jako pierwsi wyciągnęli ręce do zgody.  Poczuł się wtedy jak najgorsza szuja. Było mu zwyczajnie wstyd.  Jak on mógł być takim tchórzem. Dlaczego nie potrafił się postawić, sprzeciwić, mieć własnego zdania, tylko ślepo naśladował we wszystkim ojca. Dlaczego zmarnował tyle czasu na bycie dupkiem. Jak mu teraz ktokolwiek uwierzy czy zaufa. Musi to naprawić, odpłacić za każdy swój błąd. Ale nie teraz, nie dziś, kiedy rany są wciąż za świeże i zbyt głębokie. Czarodziejska społeczność musi trochę odżyć, odbudować się, zapomnieć a on sam musi zniknąć na jakiś czas i wszystko przemyśleć.
To właśnie robił przez ostatnie trzy lata. Myślał. Musiał zorganizować na nowo swoje życie. Stanąć na nogi. Dorosnąć. Zaszył się w pięknym Paryżu i zapisał na Magiczny Uniwersytet, by studiować Magiczne Stosunki Międzynarodowe. To wszystko  wśród zupełnie obcych mu ludzi, tak by nikt nie wytykał mu jego starych błędów. Nie. Tu miał czystą kartę.
Na początku było mu strasznie ciężko z dala od rodziny, przyjaciół, bez jednej przyjaznej mu twarzy. Trzymał się na uboczu, zawsze sam w swoim zamkniętym świecie, ze zwieszoną głową i smutnymi oczami. Przecież nie przyjechał tu zawierać znajomości. Najważniejsze było pilnie się uczyć, by w przyszłym roku dostać się na staż do francuskiego Ministerstwa Magii. Dlatego też zawsze po skończonych zajęciach w samotności wybierał się na spacer bajecznymi uliczkami Paryża, odwiedzał przytulną kawiarenkę położoną niedaleko jego wynajętego mieszkania, a następnie w zaciszu swojego lokum pilnie powtarzał nowy materiał. I tylko czasem dopadała go wyjątkowa  chandra i nie chciało mu się za nic wyjść z łóżka, nawet po aromatyczną latte ze świeżym croissantem z ulubionej kawiarni. Stawiał sobie wtedy przed oczami swój cel.
„ Muszę być twardy” myślał – „muszę wziąć się w garść i pokazać na co mnie stać. Na co jestem w stanie sam zapracować, co osiągnąć własnym wysiłkiem a nie nazwiskiem. Wiem, że wtedy dostanę wszystko czego pragnę.”
I dla poprawy humoru rzucał się w wir dekorowania i przemeblowywania swojego mieszkania. No i co z tego, że nikt go nie odwiedza. Nic tak nie podnosi na duchu jak własnoręcznie przemalowany salon, przestawienie łóżka w sypialni, tak by widać było z niego wschody i zachody słońca przez okno, czy kupno tego dziwnego urządzenia do parzenia kawy. Po skończonych zmianach wychodził  na balkon z kubkiem parującego napoju lub lampką wina i wpatrywał się w wieżę Eiffla. Ten widok napawał go optymizmem na cały następny tydzień.
*
Tak trwał w swojej samotni pewien, że nie potrzebuje nikogo, ani niczego, poza swoimi jasno wytyczonymi celami, które powtarzał sobie każdego dnia. Zdać egzaminy. Dostać pracę. Osiągnąć sukces. Aż pewnego dnia, wszystko się zmieniło, gdy w przerwie między zajęciami usiadła obok niego Ona. Początkowo nawet nie zwrócił na nią uwagi, jednak dziewczyna, od dawna zaintrygowana zachowaniem chłopaka, postanowiła w końcu zdobyć się na odwagę i zagadać.
- Cześć. Jesteś Draco, tak? – kiedy usłyszał swoje imię, odwrócił głowę w jej kierunku i wtedy natknął się na te piękne brązowe oczy. Pomyślał, że śni. To przecież nie możliwe, by tu była. Przyjrzał się jej uważnie i dopiero teraz zauważył jej krótkie czarne włosy, różowe usta ułożone w nieśmiałym uśmiechu, jej dłonie nerwowo zaciskające się na kolanach. Odetchnął z ulgą. To nie ona. Nawet nie była podobna. Tylko te oczy, oczy które prześladują go każdej nocy są takie same. Kiwnął głową potwierdzając jej słowa.
- Zgadza się. Wybacz, ale nie znam Twojego imienia. – nerwowo przeczesał dłonią swoje jasne, lekko przydługie już włosy, na co dziewczyna oblała się rumieńcem.
- Sofie – wyciągnęła ku niemu dłoń, lecz on nadal jedynie wpatrywał się w jej oczy jak zahipnotyzowany. Po chwili pełnej niezręcznej ciszy, zrezygnowana dziewczyna opuściła rękę z powrotem na kolano i podążyła za nią wzrokiem.
- Nie ważne. Przepraszam, że przeszkodziłam.
Już miała wstać, by uciec stamtąd jak najdalej od niego, łajając się w myślach za próbę zakolegowania się z tym dziwnym chłopakiem.
- To ja przepraszam. Miło mi Cię poznać.
Teraz to on wyciągnął rękę, którą natychmiast delikatnie uścisnęła, wpatrując się w jego piękny uśmiech. Nie mogła się nadziwić, dlaczego taki przystojniak snuje się jak cień człowieka, taki przerażająco smutny, taki niedostępny. Domyślała się, że musiało go spotkać coś strasznego. Nie miała go jednak zamiaru o nic pytać. Na pewno nie zepsuje tej kiełkującej znajomości przez jakieś wścibskie uwagi. Może kiedyś, jak będzie gotowy, to sam się jej zwierzy.
Draco tknięty jakimś wewnętrznym impulsem nie odtrącił dziewczyny. Wręcz przeciwnie,  sam zaczął rozmowę, byleby nie zostawiła go samego. Nagle poczuł potrzebę bliskości drugiej ludzkiej istoty, a ona sama zaoferowała się na ochotnika. Początkowo odzywał się niepewnie, nieśmiało, jakby zapomniał jak się rozmawia, ale coś w niej pchało go naprzód i nie pozwalało przestać. Jakby miała zniknąć, po skończeniu rozmowy. Ta myśl wydała mu się jakże przerażająca.
Od tego czasu spędzali razem prawie każdą wolną chwilę, czy to na zajęciach, czy podczas spacerów malowniczymi uliczkami miasta zakochanych. Stali się nierozłączni, a Draco zdecydowanie ożył. Otworzył się także na innych ludzi. Okazało się, że potrafi jeszcze zachowywać się jak każdy normalny, beztroski chłopak w jego wieku. Dzięki Sofie nawiązał nowe znajomości. Nie siedział już sam w czterech ścianach. Często spędzał czas z przyjaciółmi. Wybierali się razem do kina, na imprezę czy wypady za miasto. Znów zaczął się uśmiechać i patrzeć optymistycznie na otaczający go świat. Nie mógł się nadziwić ile w jego życiu zmieniła ta drobna Francuzka.
*
Blondyn ubrany w luźne dresowe spodnie, z wciąż mokrymi po prysznicu włosami, z których z wolna kapały krople stał właśnie w kuchni swojego mieszkania i nalewając wino do dwóch kieliszków przyglądał się dziewczynie rozciągniętej na kanapie w jego salonie. A widok był przynajmniej zaskakujący, gdyż owa dziewczyna przyjęła iście niecodzienną pozycję do odpoczynku. Mianowicie leżała z nogami opartymi na oparciu kanapy a jej głowa zwisała swobodnie w kierunku podłogi.
- Nigdy nie zrozumiem, jak możesz spać w takiej pozycji – powiedział kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Ja nie śpię tylko regeneruję siły. To najlepszy sposób. Czytałam, że gdy krew spływa do głowy zmęczenie od razu ustępuje i człowiek czuje się jak po kilku godzinach snu. A my przecież nie mamy zamiaru spać tej nocy, prawda? – uśmiechnęła się do niego sugestywnie unosząc jedną brew.
- Ty i te Twoje mądrości. Nie wiem skąd Ty je bierzesz – zaśmiał się chłopak. – Wiesz właściwie to wolałbym iść wcześniej spać i najlepiej przespać cały weekend – spojrzał na brunetkę z nadzieją, wiedząc w duchu, że i  tak nie pozwoli mu zostać w domu dzisiejszej nocy.
- Chyba żartujesz! Całe wakacje możesz sobie spać! W końcu nie co dzień kończy się pierwszy rok studiów. A poza tym to już potwierdziłam Pierrowi i Viviene, że przyjdziemy. Reszta ekipy też obiecała zajrzeć.
Podał jej jeden z kieliszków, jednocześnie upijając łyk ze swojego. Już miał podawać kolejny argument dlaczego lepiej będzie jeśli zostanie, kiedy usłyszeli charakterystyczny stukot. Odwrócili się w kierunku okna skąd ów dźwięk dochodził i zauważyli brązową sowę. Draco szybko wpuścił zwierzę do środka i po chwili odwiązywał już z jej łapki urzędowo wyglądającą kopertę. Sówka uwolniona od przesyłki od razu rozwinęła skrzydła i wyleciała za okno nie czekając na odpowiedź, chwytając jeszcze w locie sowie ciastko leżące w miseczce na parapecie. Chłopak nawet tego nie zauważył, wciąż wpatrując się w pieczęć na liście.
- No otwórz w końcu! A może wolisz bym ja to zrobiła?! – zawołała dziewczyna i rozemocjonowana już była u jego boku wpatrując się na zmianę w chłopaka i list.
Draco bez słowa, drżącymi rękami odpieczętował przesyłkę i wyciągnął pismo.
„Do Pana Dracona Malfoya,
Dziękujemy za zainteresowanie stażem w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów we Francuskim Ministerstwie Magii. Z przyjemnością informujemy, że jesteśmy zainteresowani Pańską kandydaturą na to stanowisko. Proszę o stawienie się w poniedziałek o godzinie 8:00 w sekretariacie wydziału w celu omówienia warunków współpracy.
Z poważaniem,
Victor Lamais
Dyrektor Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Ministerstwo Magii 
Paryż”
- Gratulacje. No to teraz się nie wywiniesz. To trzeba oblać! – krzyczała Sofie rzucając się chłopakowi na szyję,  tańcząc po mieszkaniu dziki taniec radości.
Dwie godziny później, siedzieli już przy stoliku modnego klubu przy ul. Victora Hugo w pobliżu Łuku Triumfalnego. Zebrała się spora grupa znajomych, by świętować rozpoczęte wakacje oraz sukces swojego kolegi. Raz po raz wznosili puchary pełne kolorowych koktajli. „Co mi szkodzi trochę wyluzować? Zasłużyłem na drobinę rozrywki” pomyślał Draco, ciągnięty przez Sofie na parkiet.
*
Zegar w salonie zabił właśnie po raz czwarty, gdy otworzyły się drzwi do mieszkania na piątym piętrze i wpadła przez nie, niczym worek ziemniaków, kompletnie pijana dziewczyna chichocząc przy tym niekontrolowanie.
Oparty o ścianę blondyn nawet tego nie zauważył. Ostatkiem sił odbił się od ściany i starając się z całych sił utrzymać pozycje pionową i jako-taki kierunek, zmierzał do swojej sypialni. Po drodze zmuszony był jeszcze zrobić spory krok, by nie nadepnąć na leżącą na podłodze nieprzytomną dziewczynę. Nawet nie pojawiła się w jego głowie myśl, by sprawdzić czy z nią wszystko w porządku. O nie, w tym momencie miał tylko jeden cel – mała łazienka przylegająca do jego pokoju, a konkretnie muszla klozetowa, później, o ile da radę, prysznic.
Stał właśnie oparty obiema dłońmi o ścianę a mocny strumień chłodnej wody lał się po jego nagim ciele. Od dłuższej chwili przypatrywał się wzorkowi na kafelkach ściennych, a w jego głowie panowała kompletna, niezmącona niczym pustka. Zanim usłyszał dźwięk otwierających się szklanych drzwi kabiny prysznicowej, poczuł chłód wlatującego do niej powietrza oraz ciepłą dłoń Sofie na swoim ramieniu. Zaskoczony odwrócił głowę, by zorientować się co tak właściwie się stało i natrafił na jej piękne brązowe oczy. Dziewczyna stała przed nim w samej bieliźnie i przemoczonej już teraz bokserce, lecz on nawet tego nie zauważył. Widział tylko te oczy. Jej oczy.  Do tej pory nie wie kto zainicjował ten pocałunek. Czy to ona postanowiła wykonać pierwszy ruch nie mogąc się doczekać, aż chłopak się odważy i zdecyduje, czy może on wpatrzony w te cudowne zwierciadła duszy zapomniał się na chwilę i pocałował ją nim w ogóle ta myśl zakiełkowała w jego głowie. Faktem jest, że ta sytuacja z pewnością nie miałaby miejsca, gdyby nie wypity alkohol. Faktem jest także to, że opamiętanie przyszło równie szybko jak zapomnienie. Przynajmniej dla niego.
- Och Draco – usłyszał jęk dziewczyny i poczuł jakby woda z letniej zmieniła się w lodowatą. Co on najlepszego wyprawia. Przecież wcale tego nie chce. Nie myśli o niej w ten sposób. Jest przyjaciółką, siostrą.
Zdjął ze swoich barków ręce dziewczyny, która przeczesywała właśnie palcami jego blond włosy i odsunął ją od siebie. Patrzyła się na niego niepewna jego następnego ruchu.
- Nie mogę. Przepraszam – powiedział tylko i wyszedł, by szybko chwycić ręcznik i udać się do sypialni.
Co prawda nigdy nie zastanawiał się co ona może czuć do niego i teraz pluł sobie w brodę, że nigdy nie poruszyli tej kwestii. Tak bardzo mu na niej zależało. Miał nadzieję, że przez ten głupi incydent jej nie straci. Widział te drobne gesty mogące świadczyć, że dla niej jest kimś więcej, ale traktował to w formie żartu.
Szybko nałożył na siebie dresowe spodnie, w których sypiał i przykrył się szczelnie kołdrą. Wiedział,  że rano czeka ich poważna rozmowa.
*
Obudziły go jasne promienie słońca padające dokładnie na jego zamknięte jeszcze chwilę temu oczy. Z jego ust wydobył się cichy jęk, gdy poczuł tępy ból rozsadzający jego czaszkę. Przełknął ślinę i poczuł ten smak w ustach, zupełnie jakby cala noc przeżuwał stary filcowy kapeć.
- Już nigdy więcej nie piję. Ani kropli - powiedział ochrypłym głosem, którego nie powstydził by się śpiewający całą noc wokalista karaoke.
Z trudem wstał i drobnymi kroczkami, najciszej jak potrafił udał się do kuchni. To tu w szafce trzymał wszystkie eliksiry, w tym, ten zbawienny w tej chwili, na kaca. Już w momencie, gdy specyfik zaczął spływać w dół jego przełyku poczuł się o niebo lepiej. Zmrużył oczy delektując się uczuciem odchodzących po kolei negatywnych skutków wczorajszej nocy.
Odgiął głowę w tył i odetchnął pełna piersią. Dopiero teraz otworzył oczy i zobaczył zwiniętą w kłębek, śpiąca na kanapie dziewczynę. "A może by tak puścić wszystko w niepamięć? Tylko co jeśli taka sytuacja się powtórzy?".
Jego rozmyślania przerwał damski głos.
- Aaaa. Umieram! Bądź dobrym człowiekiem i podaj mi ta niebieska fiolkę. A najlepiej od razu dwie - powiedziała słabym głosikiem nie otwierając oczu.
Podał jej eliksir, a gdy go wypiła, opadła z powrotem na kanapę. Raz kozie śmierć.
- Słuchaj wiem, że to nie najlepsza pora na poważne rozmowy, ale jeśli chodzi o to co się zdarzyło wczoraj....
- Zapomnij o tym. Byłam pijana. - machnęła ręką dla potwierdzenia jak nieistotne było to zdarzenie, jednak wyraźnie unikała jego wzroku.
- Obiecuję, więcej się na Ciebie nie rzucać, chociaż to strasznie trudne. Takie z Ciebie ciacho. - starała się obrócić tę sytuację w żart, jednocześnie zmierzając w kierunku lodówki.
- Co chcesz na śniadanie? – szybko zmieniła temat.
- Posłuchaj. Muszę to powiedzieć, bo chcę być wobec Ciebie uczciwy. Jesteś wspaniałą dziewczyną i uwielbiam Cię, ale nie jestem gotów na związek. Nie dopóki nie uporam się z własnymi uczuciami. I nie chodzi o Ciebie.  Inaczej to nie byłoby fair. - patrzył na brunetkę, pełen nadziei, że go zrozumie, że będzie dobrze.
- Uwielbiasz, tak? - uśmiechnęła się unosząc zadziornie jedną brew ku górze - Ok. Na razie wystarczy.
- Przyjaciele?
- Spróbuj mnie powstrzymać! - roześmiała się ukazując piękne, białe zęby. Była taka piękna. Czemu wcześniej tego nie zauważył.
- To co z tym śniadaniem? – zapytał z uśmiechem, szczęśliwy, że wszystko zostanie po staremu. Odpowiedziała mu tylko szybko lecąca w kierunku jego głowy poduszka.
*
Okazało się, że staż w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, a konkretnie w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów to wymarzone zajęcie dla Draco. Czuł się tam jak ryba w wodzie. Brakowało mu co prawda trochę wiedzy z zakresu prawa czarodziejów, ale liczył na to, że wiedza przyjdzie z czasem i  praktyką.
Świetnie dogadywał się z dyrektorem departamentu Victorem Lamaisem, około czterdziestoletnim mężczyzną o zielonych oczach i zawsze nienagannie ułożonych brązowych włosach. Victor, bo tak kazał do siebie mówić, często porywał Draco na wspólne lunche i opowiadał mu wtedy, jakie zmiany planuje wprowadzić jeszcze w departamencie. Upatrzył on w młodym mężczyźnie wielki potencjał i wróżył mu karierę na dyrektorskim stołku w niedługim czasie. Żartował tylko, że swojego nie odda.
Gdy upłynął rok od rozpoczęcia stażu, Draco dostał propozycję pracy jako młodszy asystent w swoim dziale o ile da radę pogodzić pracę ze studiami. Czuł się naprawdę spełniony i doceniony. Czego można chcieć więcej w tak młodym wieku.
Właśnie pozaliczał wszystkie egzaminy i czekały go trzy długie miesiące wakacji, a raczej tylko pracy, co niesamowicie ułatwiało mu zorganizowanie się na nowym stanowisku.
- Dlaczego nie spróbujesz dostać się na staż do Ministerstwa? To świetna sprawa, mówię Ci. Może nawet będę mógł szepnąć słówko, gdzie trzeba…
- Przecież już to przerabialiśmy. Nie wybieram się do żadnej pracy  – Sofie jak zwykle odmawiała mu na wszelkie prośby wspólnej pracy. Nie mógł jej zrozumieć.
- Ale to będzie duży plus dla Twojej kariery. No i moglibyśmy razem jeździć do pracy i chodzić na obiadki… - powoli kończyły mu się argumenty a ona dalej uparcie kręciła nosem.
- Mówiłam Ci, że to nie dla mnie. Mam wystarczająco pieniędzy, a powołania do pracy jakoś jeszcze nie poczułam. Wiesz z resztą, że co roku spędzam trzy beztroskie miesiące podróżując po świecie. Tym razem wybrałam sobie Amerykę Południową. Mówię Ci bajka, może weźmiesz ten swój nędzny urlop i pojedziesz ze mną zamiast mi tu psuć humor.
Tego typu rozmowy pojawiały się regularnie odkąd Draco dostał się na staż, a więc od roku, jednak ciągle miał nadzieję przemówić przyjaciółce do rozumu. Nic jednak tego nie zapowiadało. Obawiał się trochę co będzie za rok, skoro dziewczyna kategorycznie odmawia pracy i upiera się przy podróżach. A jeśli wyjedzie gdzieś na dłużej, albo co gorsza już nie wróci? Nie wyobrażał sobie jak wtedy będzie wyglądać jego życie bez tej roześmianej, szalonej osóbki.
*

Wiosną, jego ostatniego roku w Paryżu, Victor wezwał go do swojego gabinetu.
- Proszę usiądź Draco – wskazał ręką na wolny fotel stojący przed jego biurkiem.
Młody Malfoy szybko usiadł na przeznaczonym mu miejscu i już miał zacząć opowiadać zabawną historię, którą usłyszał przed chwilą od Camilli, asystentki ds. prawa Dalekiego Wschodu z jego biura, kiedy spojrzał na Vica i zrozumiał, że nie będzie to jedno z ich zwyczajnych towarzyskich spotkań. Momentalnie się wyprostował na krześle i zrobił poważną minę. Teraz nie byli kumplami a szefem i pracownikiem.
- Wiesz Draco, mam z Tobą problem i mam nadzieję, że pomożesz mi go rozwiązać.
Serce zaczęło mu szybciej bić, a głowie starał się szybko przypomnieć sobie jakieś swoje ostatnie przewinienia czy zaniedbania.
- Jesteś doskonałym pracownikiem, świetnie wykonujesz powierzone Ci obowiązki. Aż miło pracować w taką odpowiedzialną osobą. Dlatego będę z Tobą szczery. Wiem, że właśnie kończysz studia z Magicznych Stosunków Międzynarodowych, ale aby wspinać się dalej na szczeblach kariery w zakresie prawa dobrze by było gdybyś poszedł także na studia w tym zakresie. Wtedy otworzą się przed Tobą kolejne możliwości. Czy to w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów, czy nawet w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Z tego co wiem z Twoimi umiejętnościami szybko mógłbyś zarządzać Kwaterą Główną Aurorów lub ich Brygadą Uderzeniową, o ile interesują Cię także akcje w terenie a nie tylko papierki.
- Czyli chcesz mi powiedzieć… - Draco nie mógł uwierzyć w to co słyszy, w tym momencie nie był w stanie przetworzyć i zrozumieć przekazanych mu informacji.
- Chcę byś od października zaczął studiować prawo, tak. Mówię Ci teraz byś zdążył złożyć odpowiednie papiery. Wiem, że ciężko będzie pogodzić pracę z nauką przez kolejne trzy lata, ale chyba warto kuć żelazo póki gorące.
- Ale… - ciężko było mu zebrać myśli – to by znaczyło… Londyn?
- Tylko na trzy lata. Wiem, że niezbyt to komfortowe z przeprowadzką, ale nic nie poradzę, że jeśli chodzi o prawo to londyński Uniwersytet jest najlepszy. Pracą się nie martw. Będziesz takim pracownikiem na delegacji, zadania będziemy przesyłać Ci sową i przy okazji będziesz naszym przedstawicielem w ich Ministerstwie Magii, wiesz dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie będzie Ci się nudzić. A o ile się nie mylę to mieszkałeś już w Londynie?
- Tak mam tam mieszkanie, ale nie byłem w nim prawie trzy lata… - Minęły już trzy lata, a może dopiero? Czy był gotów już tam wrócić? Czy to dobry pomysł?
- Przemyśl to i daj mi znać w miarę szybko. Naprawdę przydałby mi się ktoś taki jak Ty na wyższym szczeblu. Razem posprzątalibyśmy tu ten cały bajzel. O ile Ministerstwo w Londynie Cię nam nie podkupi. Po ostatniej międzynarodowej konferencji Kingsley mówił mi, niby w żartach, żebym Cię pilnował, bo Cię ukradnie – powiedział dyrektor Lamais pełny dumy ze swojego kolegi i pracownika.
- Daję Ci dwa tygodnie. Wtedy dasz mi odpowiedź. - Blondyn wstał i wyszedł bez słowa,a w jego głowie kłębiło się milion myśli. Wiedział, że to będzie bardzo ciężkie dwa tygodnie.
*
Przez następne czternaście dni w umyśle młodego Malfoy’a toczyła się nieustanna walka. Z jednej strony już nie mógł się doczekać, by znów stanąć na ojczystej ziemi, by spotkać się ze znajomymi jak za starych czasów, dowiedzieć się co się u nich zmieniło. Dowiedzieć się co u Niej… Stop. Do tego akurat nie ma prawa. Poza tym to przecież wcale o Niej nie myślał, już całkiem o Niej zapomniał. To tylko zwykłe przyzwyczajenie, sentyment do niespełnionego, czysto jednostronnego, nieodwzajemnionego zauroczenia. Dokładnie, przyzwyczajenie, takie samo jak to, że odgarnia ręką niechciane kosmyki z czoła lub pije rano zawsze najpierw herbatę a dopiero potem kawę. Nic innego. I gdy ją zobaczy… I jeśli ją zobaczy, to nie poczuje absolutnie nic. Tak, na pewno.
Z drugiej strony natomiast strasznie bał się powrotu na stare śmieci. A co będzie jeśli nadal będą go wytykać palcami i szeptać za jego plecami? Dla nich nadal może być jedynie śmierciożercą, który bezkarnie chodzi na wolności. I nikogo nie będzie obchodzić, że on tak naprawdę nigdy nikogo nie skrzywdził, bo nie miał odwagi. Nikt go nie będzie słuchać. Co prawda Blaise, jego przyjaciel z dzieciństwa, który odwiedzał go w Paryżu od czasu do czasu, wspominał, że wiele się zmieniło przez ostatnie lata i czarodziejska społeczność zdaje się skupiać na przyszłości i nie chować urazy za przeszłość. Zwłaszcza, że wszystkim żyje się teraz lepiej, a nawet czystokrwiste rody są bardziej tolerancyjne dla mugolaków i mugoli. To niesamowite ile można zmienić, gdy znika wspólny wróg. Młody Zabini wielokrotnie namawiał go do powrotu, lecz zawsze miał mnóstwo argumentów, by jednak tego nie robić. A może jednak nadeszła już pora. Może warto spróbować. W końcu, czy ma jeszcze coś do stracenia? 
- Zgadzam się - powiedział Victorowi, gdy ten zapytał go o decyzję.
- Doskonale. Zatem ustalone.
Tak, a teraz jakoś musi powiedzieć  o tym Sofie.
*
Niepostrzeżenie wiosna zamieniła się w lato i tak oto stali już w czarnych togach odbierając dyplomy.
- Idziemy do LuPilu na Montmartrcie. Powiedzmy za godzinę. I niech mi się ktoś spróbuje nie pojawić to osobiście przyciągnę go za uszy. Trzeba się porządnie pożegnać ludzie - krzyczała Sofie. Co jak co, ale na organizowaniu imprez to ona się znała jak nikt inny.
- Wracasz teraz do mieszkania czy idziemy na spacer? Możemy wdrapać się pod bazylikę Sacre Coeur i popatrzeć na panoramę Paryża. - spytała chłopaka składającego togę i odkładającego ją na kupkę.
- Jasne – odparł tylko i po chwili siedzieli już na schodach pod bazyliką, delektując się wyśmienitą kawą i podziwiając najpiękniejsze miasto świata.
- Będzie mi tego strasznie brakować – powiedziała smutno Sofie.
- Widoku? Przecież wracasz za trzy miesiące. No chyba, że coś się zmieniło.
- Głupek. Nie chodzi mi o sam widok. Chodzi mi o nas tu razem. Te trzy lata wiele zmieniły w moim życiu, a Ty jesteś… byłeś jego nieodłączną częścią… - dziewczynie zaszkliły się oczy i załamał głos. Draco szybko ją objął i przytulił.
- Wyjeżdżam tylko na trzy lata. Na Merlina przecież nie umieram, będziemy się widywać tak często jak się da – Sofie uśmiechnęła się do niego przez łzy, które wciąż kapały z jej pięknych oczu.
- Teraz tak mówisz. Pewnie okaże się, że zostaniesz tam na zawsze, a o mnie zapomnisz. A co jeśli widzimy się po raz ostatni? Możesz mi obiecać, że tak nie będzie? – spojrzała na niego gorączkowo szukając w jego oczach niewypowiedzianych obietnic.
- Jestem pewien, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie – powiedział, ale tylko po to by uspokoić przyjaciółkę i siebie. Tak naprawdę wie wiedział co się wydarzy i brał po uwagę każdą ewentualność. Sofie przyglądała się mu oczami pełnymi nadziei i uczucia, gdy odgarniał jej zabłąkany kosmyk z twarzy. Wiedział, że musi się pilnować, by nie zrobić czegoś głupiego pod wpływem targających nim emocji. By nie kusić losu, delikatnie odsunął się od dziewczyny i spojrzał na rozciągający się przed nimi Paryż.
- Dlatego obiecuję Ci, że będę pisać do Ciebie przynajmniej raz w miesiącu długie listy, w których będę Cię zanudzać detalami ze studiów i pracy. Wiem jak to uwielbiasz – roześmiał się wesoło, gdy dostał kuksańca w bok.
- Ani mi się waż. Chyba, że będą to epopeje na temat Twojej wielkiej tęsknoty do mojej cudownej postaci – wystawiła język i roześmiała się. Atmosfera nieco się poprawiła. Teraz śmiali się oboje aż rozbolały ich brzuchy.
- Pomyśl jakie to dziwne. Jutro wszystko się zmieni. Ty będziesz w Rio a ja w Londynie. Będzie nas dzielić tyle setek tysięcy kilometrów. Aż ciężko uwierzyć. I wiesz, też będę strasznie tęsknić – dziewczyna spojrzała szybko na blondyna i się uroczo zarumieniła.
– Zwłaszcza za Twoją skromnością, opanowaniem, delikatnością i niewyparzonym językiem – ostatnie słowa wypowiadał śmiejąc się i uciekając przed nią gdzie pieprz rośnie, a ona goniła go z krzykiem, uderzając raz po raz po głowie i grożąc rychłą śmiercią.
*
Mimo, że zabawa była bardzo udana, wrócili wcześnie do mieszkania chłopaka. W końcu to ich ostatni taki wspólny wieczór i chociaż jego część chcieli spędzić sam na sam. Zamówili pizzę, otworzyli butelkę ich ulubionego czerwonego wina i wspominali co ciekawsze wydarzenia z ich wspólnych dni.
Z każdą kolejną historyjką ubywało wina w butelce tak szybko jak zmniejszała się odległość między nimi. Teraz Draco siedział oparty na kanapie i głaskał Sofie po głowie ułożonej wygodnie na jego kolanach. Brunetka właśnie zaczęła opowieść jak to Draco pomylił sale zajęć i w pewnym momencie chłopak zorientował się, że siedzi mu ona na kolanach, a nawet nie zarejestrował jej ruchu.
„Oj chyba wystarczy już tego wina. Trzeba iść spać, bo źle ze mną” pomyślał i miał już wstać, gdy nagle poczuł, silny uścisk otaczających go ramion, a do jego uszu dotarł cichy szloch dziewczyny. Zdezorientowany nagłą zmianą zachowania przyjaciółki lekko ją objął i zaczął gładzić delikatnie po plecach.
- Ciii, już dobrze. – kompletnie nie wiedział co ma teraz zrobić. Odsunął ją ostrożnie od swojego barku, by móc spojrzeć w jej oczy. Ich spojrzenia się spotkały i już wiedział co za chwilę się wydarzy. Sofie powoli zaczęła się do niego zbliżać, nie zważając na niemy protest chłopaka. Chciał ją zatrzymać, odsunąć, gdy dziewczyna odezwała się rozwiewając jego wątpliwości.
- Nie myśl o tym co będzie jutro. Dziś jesteś tu, ze mną. Pragnę Cię. Tylko to się teraz liczy. A jutro? Jutro nadejdzie tak czy inaczej, więc przestań wszystko analizować i mnie pocałuj.
Tym razem się nie zawahał. Wziął dziewczynę w ramiona i pocałował. Pocałunek ten był z początku niepewny i delikatny, niczym muśnięcia motyla, jednak z każdą mijającą chwilą stawał się coraz bardziej intensywny, gorączkowy, jakby do tej pory powstrzymywali się przed tym z całych sił, a teraz w jednej chwili puściły wszelkie hamulce.
------------fragment dla osób powyżej 18 roku życia------------
Szybko przyciągnął ją do siebie i posadził sobie okrakiem na udach. Jedną rękę wplótł w jej krótkie, jedwabiste włosy, a drugą zjechał niżej aż do jej pośladka i mocno za niego złapał, aż dziewczyna jęknęła z rozkoszy. Następnie złapał za krawędź jej koszulki i podciągnął ją do góry, by za chwilę wylądowała na podłodze, obok jego koszuli, którą szamocząc się z guzikami ściągnęli razem chwilę wcześniej. Ostrożnie się podniósł, nie przestając całować miękkich ust Sofie i nie pozwalając jej odsunąć się od niego choćby na milimetr i ułożył dziewczynę wygodnie na kanapie, do której przygwoździł ją swoim ciałem.
Teraz rozpoczął wędrówkę ustami po jej rozpalonym ciele, zatrzymując się dłużej na piersiach, uwolnionych już z niewoli biustonosza i pępku. Już miał zdjąć ostatni osłaniający ją skrawek bielizny, jednak przerwał tę słodką torturę, by ostatni raz poszukać zgody i pewności w jej oczach. Gdy brunetka lekko skinęła głową, jednym sprawnym ruchem pozbawił ją reszty garderoby i złożył pocałunek w jej najczulszym miejscu, a ona wygięła głowę w tył jęcząc z rozkoszy. Teraz wrócił do całowania jej warg, a miejsce ust zastąpiły sprawne, smukłe palce. Ich ruchy stały się coraz bardziej niecierpliwe. Dziewczyna, której ciało z emocji i pragnienia zaczęło już drżeć, szybko rozpięła spodnie chłopaka trzęsącymi się rękami i ściągnęła je z niego palcami stóp. Gdy czuła, że jest już na krawędzi i już dłużej nie wytrzyma, urywanym głosem wyszeptała mu do ucha.
- Draco proszę…
Blondyn nie powstrzymywał się już ani chwili dłużej. Delikatnie, aby nie sprawić jej bólu wsunął się w jej miękkie wnętrze. Teraz byli tylko mieszaniną przyspieszonych oddechów, jęków i westchnień. Dla nich obojga było to najcudowniejsze doświadczenie od dawna, jeśli nie w całym życiu. Gdy nadeszło spełnienie, wiedzieli, że nic już nie będzie takie samo.

------------koniec fragmentu dla osób powyżej 18 roku życia------------
Obudził się sam w swoim łóżku. Może to i lepiej. Przynajmniej nie musi zastanawiać się co teraz będzie z ich przyjaźnią, jak mają się wobec siebie zachowywać, nie będzie niezręcznego pożegnania. Wiedział, że wczorajsza noc była błędem, ale nie potrafił jej żałować. Może Sofie miała rację, możliwe że już nigdy się nie zobaczą, a taka puenta ich znajomości na pewno oczyściła unoszące się między nimi napięcie zgromadzone przez te trzy lata.
Obejrzał się jeszcze ostatni raz na mieszkanie, z którym wiązał tyle wspomnień, chwycił swoje walizki i zniknął z cichym pyknięciem, żegnając się z mieszkaniem, Paryżem i Sofie.
Wrócił do Londynu.


________________________
Wena przyszła, więc pierwszy rozdział już jest. Dopiero zaczynam przygodę z pisaniem, dlatego proszę o wyrozumiałość oraz oczywiście o wskazówki co poprawić, co zostawić, co się podoba, co nie. Tak by czytało się przyjemniej.

Enjoy

sobota, 14 czerwca 2014

Prolog


- Draco zrozum… - próbowała zagłuszyć swoje bijące w szalonym tempie serce, przekonać jego i siebie, że to nie jest możliwe, nie teraz kiedy wszystko ma przecież poukładane, jest przecież szczęśliwa. Jest dobrze tak jak jest. Tak! Dlaczego musi to psuć. I dlaczego jej serce rozrywa się na małe kawałki.
- Co mam zrozumieć?! Że moje uczucia się nie liczą, że wolisz jego i zupełnie nic do mnie nie czujesz? – powoli tracił nadzieję, że dziewczyna odwzajemni jego uczucia i będą żyli razem długo i szczęśliwie. Może nie oczekiwał, że rzuci mu się od razu na szyję i wyzna miłość, ale nie przewidział, że wszystko potoczy się tak źle.
- Gdybyś powiedział coś wcześniej… gdybyś dał mi się poznać, gdybym wiedziała zanim… zanim wydarzyło się to wszystko. A teraz…
- Teraz jest za późno, tak? Za późno! Znów płace za to, że byłem pieprzonym tchórzem, stłamszonym i zastraszonym przez zaślepionego tatusia, ubezwłasnowolnionym gówniarzem. – głos zaczął mu się łamać. To wszystko nie tak miało wyglądać. Dlaczego!? Dlaczego nie chce z nim być, dlaczego nie może być w końcu szczęśliwy, przecież naprawia wszystkie te cholerne błędy z przeszłości, chyba zasłużył na swoje szczęśliwe zakończenie?! Czyż nie?
- Czy to Twoja ostateczna decyzja? – wpatrywał się w te jej wielkie brązowe oczy, jakby szukał w nich odpowiedzi. Zobaczył tam jednak tylko panikę i powoli zbierające się łzy. Musi wziąć się w garść, zebrać tę resztkę godności i zniknąć jej z oczu skoro ona najwyraźniej go nie chce. „Tyle jeśli chodzi o mój happy end” pomyślał gorzko i odszedł od niej kilka kroków, bo nie był już dłużej w stanie przebywać tak blisko niej.
- Powiedz, że tak i więcej nie będę Cię niepokoić…
- Draco proszę… - czyli jednak nie zrozumie. Czy zawsze musi być wszystko albo nic? Czuła, że jeszcze chwila a się rozpłacze. Straci go a przecież tego nie chce. Schyliła głowę, by nie widział jej łez.
- O co mnie prosisz? – odwrócił się szybko w jej kierunku, ale ona na niego nie patrzyła. Wpatrywała się w podłogę, na którą po chwili zaczęły kapać mokre krople.
- Nie rób tego – to był już tylko szept, lecz usłyszał go doskonale mimo głośno bijącego serca. Podszedł do niej powolnym krokiem i gdy stanął tuż przed nią wyciągnął rękę, by jej dotknąć. Delikatnie podniósł jej brodę do góry, tak by spojrzała w jego szare oczy.
- Czy uważasz, tak jak dawniej, że nie mam serca, ani uczuć, że nie zasługuję na nic dobrego od życia, że nie zasługuję na Ciebie? – powiedział spokojnie. Widziała jak jego usta utworzyły zwartą linie. Był zły, czy może zrezygnowany?
- Draco proszę…  przecież wiesz, że to nie tak…
- Kocham Cię! Zawsze Cię kochałem! – mówił spokojnie, zbliżając swoją twarz do jej.
- Nie mów tak – zaczęła kręcić głową dla potwierdzenia swoich słów.
- Ale to prawda. Kocham Cię, kocham i nigdy nie przestanę żałować, że byłem takim tchórzem i nie walczyłem o Ciebie.
Ich twarze dzieliły już tylko milimetry, a po chwili się złączyły w krótkim, delikatnym pocałunku. Hermiona stała jak sparaliżowana, bojąc się otworzyć oczy. Nawet nie wiedziała kiedy je zamknęła. Cisza się przeciągała i czuła, że to jej kolej, by coś powiedzieć.
- Wiesz, że Cię kocham – tak strasznie rozpraszało ją jego spojrzenie, te piękne, szare oczy, w których mogłaby utonąć – ale to niczego nie zmienia. Nie chcę Cię stracić, ale ja nie mam wyboru Draco. Jestem z Ronem i nie mogę mu tego zrobić.
- Rozumiem. – roześmiał się, pięknym ukazującym zęby uśmiechem. – oczywiście, że Ron. A więc … żegnaj.
Spojrzał na nią ostatni raz, odwrócił się i zaczął zmierzać w kierunku drzwi.
 - Draco… - zawołała za nim, ale nie usłyszał już nic więcej. Drzwi się zamknęły. 


Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger