piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 2 Hermiona

Nigdy nie podejrzewała, że jej życie może się tak potoczyć. Bo kto przy zdrowych zmysłach, mógłby przypuszczać, że ta zwyczajna na pozór dziewczyna okaże się najprawdziwszą czarownicą. Ona na pewno nie. Długo brała to wszystko za dziwny żart, jednak nie mogła dłużej ignorować tych wszystkich niezwykłych rzeczy, które się dokoła niej działy. Zakwitające w momencie zalążki kwiatów, kartki w książeczce przekręcające się zanim wyciągnie ku nim ręce i te jej włosy skręcające się i wydłużające za każdym razem, gdy jej mama próbowała doprowadzić je do porządku. Nie, to wszystko musiało mieć jakieś logiczne wyjaśnienie. Logika. To jej zawsze wyszukiwała we wszystkim co się jej przydarzało. Nic się nie dzieje bez przyczyny – jak mawiał jej ojciec. Każda najmniejsza z pozoru rzecz może mieć ogromne znaczenie dla przyszłości. Trzeba tylko przyjrzeć się tym wydarzeniom z dystansu, a dzięki logice i dociekliwości będzie można dostrzec wszelkie zależności niczym cieniutkie, delikatne niteczki plecione przez Mojry, prządki ludzkiego losu.
I teraz siedząc na ławeczce przed tym niepozornie wyglądającym gmachem to wiedziała. Przeznaczenie. Inaczej by się tu nie znalazła. Przecież wyraźnie czuła, że całe jej życie gnało do tego właśnie momentu i teraz dalszy jej los zależy od tej prostej decyzji, która wisi nad nią od dłuższego czasu niczym topór nad głową skazańca. Jeden mały krok a zależy od niego dosłownie wszystko. Dręczyło ją jednak wciąż pytanie czy więcej straci czy zyska, czy jeśli zrezygnuje to uniknie nieodwracalnej tragedii a może właśnie ją spowoduje. Wielokrotnie będzie wracać do tego zwrotnego punktu na rozdrożu jej życia, by zapytać jeszcze raz – czy wybrałam poprawnie?
*
Wszystko zaczęło się te trzy lata temu, gdy już wszystko miało być dobrze. Wielka, straszna wojna opłacona niewypowiedzianym poświęceniem oraz życiem wielu cudownych ludzkich istnień została ostatecznie wygrana. Jednak do pełni szczęścia było zwycięzcom daleko. No bo jak przejść do porządku dziennego nad śmiercią najbliższych, jak cieszyć się sukcesem, kiedy ich już nie ma. Nie. Społeczeństwo czarodziejskie nie było jeszcze gotowe na świętowanie uwolnienia świata od najczarniejszego z czarnych charakterów. W pierwszej kolejności musieli oni przejść okres żałoby po zmarłych oraz rozliczyć przestępców z ich grzechów. Zaczęły się, więc liczne uroczystości ku czci poległych, na których nie mogło oczywiście zabraknąć trójki głównych bohaterów, ich przemówień i opowieści. Ich zdanie stało się decydujące w wielu ważnych kwestiach. Pytano ich o opinie przy wyborze nowego ministra magii, terminie odbudowy szkoły, a nawet zabierali decydujący głos w sprawie poszczególnych śmierciożerców. Jedno ich słowo przed czarosądem mogło ocalić czyjeś życie lub go pozbawić. Duża odpowiedzialność jak na osiemnastolatków, jednak pokonanie Voldemorta udowodniło jak bardzo są dojrzali i odpowiedzialni, mimo młodego wieku.
Mając świadomość wagi sytuacji starali się dokładnie roztrząsać każdą rozprawę i sprawiedliwie ocenić każdego z oskarżonych. W razie różnych opinii każde z nich wypowiadało się za siebie, lecz rzadko do tego dochodziło. Przyjęli niepisaną umowę, że Harry ma decydujące zdanie, jednak czasem niezwykle ciężko było im się z nim zgodzić.
- Powiedz mi, że żartujesz – Ron nie mógł uwierzyć w to co przed chwilą powiedział jego przyjaciel.
- Wiesz, że nie nigdy się na to nie zgodzimy. To czyste szaleństwo! – Hermiona aż wstała i kierowana nagłym impulsem zaczęła krążyć nerwowo po pokoju. Harry oszalał, nie było innego wytłumaczenia.
- Przecież już o tym rozmawialiśmy. Tłumaczyłem Wam to tyle razy. Nie zmienię zdania – powiedział spokojnie, lecz stanowczo. Już podjął decyzję, pozostaje mu tylko przekonać do niej przyjaciół. Nie może pozwolić, by go skazali.
- Zapomniałeś jak nas traktował przez te wszystkie lata? Jak wyzywał Hermionę, drwił ze mnie i mojej rodziny, jak wyśmiewał się z Ciebie i śmierci Twoich rodziców?
- Nie zapomniałem, ale nie skażę go na Azkaban bo mi dokuczał w szkole. Bądźcie poważni.
- To śmierciożerca! Harry przecież sam widziałeś, miał zabić Dumbledora!
- Ale nie zabił! I nie zrobił by tego – dodał szybko widząc, że Ron już szykował się, by zaprzeczyć. – chciał się poddać, przejść na naszą stronę. Dumbledore obiecał, że ukryje jego i jego rodzinę. Zgodziłby się. Poza tym jego matka uratowała mi życie..
- Pff. Jasne. Strasznie się poświęciła…
- Nie było Cię tam Ron. On by ją zabił bez mrugnięcia okiem, jakby chociaż podejrzewał, że go okłamała. Poza tym Malfoy też nam pomógł, nie wydał nas wtedy w Malfoy Manor.
- Bo to śmierdzący tchórz. Bał się gniewu Voldemorta w razie, gdybyśmy to nie byli my.
- Chyba nie myślisz, że nie wiedział? Powiedz szczerze Hermiono – spojrzał przyjaciółce prosto w oczy. Była najmądrzejszą czarownicą od czasów samej Roweny Ravenclaw. Musiała mieć świadomość, że młody dziedzic dobrze wiedział kim są, znał ich tak dobrze jak swoje własne imię.
- Może i wiedział, ale mi nie pomógł jak jego ciotunia podarowywała mi ten oto piękny prezent – powiedziała wskazując na swoje przedramię. Szpecąca blizna zdawała się być odporna na wszelkie znane jej magiczne przeciwzaklęcia. Powoli zaczynała się godzić z myślą, że będzie jej już towarzyszyć do końca jej dni.
- Niby jak miał to zrobić. Sam przeciw nim wszystkim? Chyba żartujesz. Poza tym to właśnie jego różdżką pokonałem Voldemorta. Myślę, że specjalnie chciał mi je dać, nie namęczyłem się z ich zabieraniem…
- Tak może jeszcze powiesz, że jest bohaterem i zasłużył na nagrodę. Nie mogę tego dłużej słuchać – Teraz Ron także wstał. Nie zamierzał kontynuować tej bezsensownej rozmowy. Najwyraźniej tym razem nie będzie jednogłośnego werdyktu.
- Siadaj Ron. Chcę byście zrozumieli, że zawdzięczam życie jemu i jego matce czy to się Wam podoba czy nie…
- A Ty uratowałeś jego nędzny tyłek wtedy w pokoju życzeń. Jesteście kwita. – przerwała mu Hermiona, trochę już zmęczona tą kłótnią. Uświadomiła sobie z resztą także smutną prawdę, że najchętniej wpakowała by blondyna do więzienia, ale nie z powodu jego wojennych wyczynów a za postawę i zachowanie ze szkolnych czasów. Aż wstyd jej się zrobiło za to dziecinne zachowanie.
- Może i tak. Dlatego właśnie chcę dać mu szansę, a nie karać. Myślę, że zrozumiał już swój błąd. Niech żyje z nim wśród ludzi, walczy o rehabilitację, nie zasłużył na gnicie w celi. To w gruncie rzeczy dobry chłopak tylko nikt nie dał mu okazji tego okazać. Gdyby nie jego rodzice…
- Mamy mu współczuć? Od kiedy to jesteście takimi kumplami?
- Nie każę Wam go lubić, po prostu dajcie mu szansę na normalne życie, skończcie z tą dziecinadą. Od tego zależy jego życie – Pokiwali w zamyśleniu głowami. Hermiona przekonana. Ron wciąż wewnętrznie rozdarty, najchętniej spaliłby aroganckiego blondyna na stosie, jednak jeśli Harry mu wybaczył to on chyba też będzie potrafił.
- OK. Ale nie chcę go więcej widzieć na oczy.
*
Przesłuchania ciągnęły się niemiłosiernie długo, gdyż ministerstwo chciało skończyć kwestię rozpraw w jak najkrótszym czasie. Rozliczyć się z przeszłością, by jak najszybciej zacząć odbudowywać ten zdruzgotany po wojnie magiczny świat. Większość śmierciożerców już zostało odesłanych do Azkabanu, łącznie z Lucjuszem Malfoy’em, gdy nadeszła kolej rozprawy Dracona. Hermiona, mimo, że zdecydowana ignorować chłopaka, tak jak jej się to udawało do tej pory za starych szkolnych czasów, obawiała się jego reakcji. Czy jest gotowa tak jak Harry przebaczyć i pogodzić się z tym bezczelnym typem, a może wstawić się za nim i wyjść bez słowa? Przecież i tak nie będzie mu zależało na pozytywnych relacjach ze szlamą, prawda? Sama nie wiedziała co ma myśleć, gdy wprowadzano chłopaka na salę i przykuwano do drewnianego fotela. Wydawał się taki smutny, cichy, zamyślony, jak cień samego siebie. Gdy kolejno przemawiali broniąc go przed skazującym wyrokiem zaskoczony podnosił głowę i wpatrywał się w nich z niedowierzaniem w oczach. Jednak nie spojrzał na żadne z nich, gdy podchodzili do niego podając mu rękę na znak, że zapominają o dawnych urazach. Nie wydał z siebie ani jednego dźwięku i zaraz zniknął im z oczu. To wtedy po raz pierwszy Hermiona poczuła na myśl o nim jakieś dziwne ukłucie w sercu. Coś jakby współczucie?
*
To mniej więcej w tym okresie dostali propozycję od samego Ministra Magii, by od września rozpoczęli kurs na aurorów, bez konieczności ukończenia Hogwartu, bez egzaminów wstępnych. Dla bohaterów wszystko co najlepsze. Chłopcy wprost nie posiadali się ze szczęścia i zgodzili się na tę propozycję natychmiast, ale nie Hermiona. Nie czuła się gotowa na powrót do normalnego trybu nauka-praca-dom. Nie kiedy pozostało jej tych kilka niezałatwionych spraw. Przede wszystkim odbudowa ukochanej szkoły i odnalezienie rodziców, choćby i na końcu świata. Z całych sił pragnęła zacząć ich szukać już teraz zaraz, jednak nie mogła pozwolić na to, by inni poświęcali swój czas i energię na pomoc, podczas gdy ona będzie jeździć po świecie. Trudno ukochani rodzice będą musieli poczekać na nią jeszcze tych kilka miesięcy.
Nie wszyscy jednak podzielali entuzjazm Hermiony co do jej planów. Ron nie krył swojego niezadowolenia, że jego dziewczyna zamiast wybrać szkolenie aurorskie u jego boku woli bawić się w bodowlańca czy detektywa. Przecież równie dobrze kto inny może się tym zająć. Nie rozumiał dlaczego wszystko musi robić osobiście, czy on się tu zupełnie nie liczył?
- To mój obowiązek Ron. Spędziliśmy w tym miejscu tyle cudownych chwil. Ja muszę tam być – Oficjalnie zostali parą zaraz po bitwie i było jej strasznie ciężko na myśl, że już zostawia ukochanego i wyjeżdża do Hogwartu sama, ale nie potrafiła inaczej.
- Dlaczego akurat Ty? Przecież to może trwać długie miesiące. Już Ci się znudziłem? – spytał ze smutkiem w oczach. Och czy on już zawsze będzie taki zakompleksiony i niepewny własnej wartości? Czy nie daje mu odczuć, że jest jej drugą połówką?
- Jak możesz tak mówić! Kocham Cię i chciałabym być tam razem z Tobą, przecież wiesz. Możesz przecież iść na ten kurs w przyszłym roku. Kto wie, może ja też już do tego czasu znajdę rodziców i będę mogła iść z Tobą.
- Harry też się nie wybiera do Hogwartu tylko idzie na kurs. Wolę zacząć z nim, bo Ty zawsze możesz znaleźć sobie następne zajęcia jak ratowanie głodujących dzieci w Afryce czy zabawa z pająkami w Australii a ja znów pójdę w odstawkę…
- Jesteś niesprawiedliwy! Powinieneś mnie wspierać a nie utrudniać realizację moich planów. Nie dokładaj mi zmartwień, mam ich wystarczająco dużo, nie chcę dodatkowo przejmować się Twoimi fochami – powoli zaczynała się zastanawiać, czy nie za pochopnie zdecydowała się na ten związek. Czasem tak ciężko im się porozumieć. Gdyby tylko nie kochała go tak bardzo.
- I tak zrobisz to co chcesz. Tak jak zawsze. Nie wiem czemu pytasz się mnie w ogóle o zdanie, skoro oczekujesz tylko, że Ci przytaknę na wszystko co powiesz – zdenerwowany wstał i wyszedł z pokoju. A ona przygnębiona, usiadła na łóżku i kryjąc twarz w złożonych dłoniach westchnęła głęboko, zastanawiając się jak wybrnąć z tej trudnej sytuacji.
Od zakończenia wojny mieszkała z Ronem u jego rodziców, których dom zawsze był pełen ludzi i ciężko było znaleźć spokojne miejsce na rozmyślania. Wiedziała, że musi szybko coś zdecydować, bo jak będą oboje chodzić ze skwaszonymi minami to zaraz zaczną się dociekliwe pytania i rady od serca oferowane przez każdego z domowników. Nie miała by nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że biorą oni zwykle stronę Rona, co wydaje się oczywiste z punktu widzenia więzów krwi, nikt nie bierze pod uwagę tego co ona by chciała. Rodzina jest najważniejsza, trzeba trzymać się razem - do tej pory słyszy te wypowiedziane przez Molly słowa, gdy uradowana podzieliła się z nią pomysłem udania się do Hogwartu.
- To nie jest ich decyzja! – zrezygnowana nie zdawała sobie nawet sprawy, że mówi na głos. Dlaczego Ron tak to utrudnia, dlaczego podcina jej skrzydła.
Powoli po jej twarzy zaczęły płynąć niechciane łzy. Ogarnięta nagłą bezsilnością rzuciła się z płaczem na łóżko wtulając się w poduszkę. Po chwili usłyszała jak drzwi do jej pokoju otwierają się z cichym skrzypnięciem i poczuła jak ugina się łóżko tuż przy jej boku.
- Nie przejmuj się nim. Nikim się nie przejmuj. Jesteś taka mądra, sama najlepiej wiesz co jest słuszne a co nie. – usłyszała cichy głos przyjaciółki, która delikatnie, w uspokajającym geście, zaczęła głaskać ją po plecach.
- Łatwo powiedzieć. Chciałam tylko usłyszeć od Rona, że mnie popiera, że przetrwamy to cokolwiek nie postanowię, że damy radę bez względu na wszystko. Czy to tak wiele? – powiedziała zachrypniętym od płaczu głosem, przekręcając lekko głowę, tak by spojrzeć na Ginny. – Wszystko było tak dobrze, a teraz ciągle się kłócimy. – zaczęła się jej zwierzać. Czuła, że musi się z kimś podzielić swoimi myślami, bo inaczej jej głowa eksploduje.
- On zrozumie i pogodzi się z tym. Potrzebuje tylko trochę czasu. Myślę, że zwyczajnie się boi. Boi się, że gdy będziesz daleko od niego to dojdziesz do wniosku, że już go nie potrzebujesz.
- Ale ja go kocham. W tej chwili nie mam pojęcia dlaczego, ale go kocham.
- Wiem kochanie, wiem….
*
Wspierana jedynie przez Ginevrę, Hermiona zdecydowała się jednak wyjechać do Hogwartu, by pomóc w odbudowie. By wesprzeć przyjaciółkę Ginny, mimo protestu rodziny postanowiła wybrać się razem z nią. Ron przytulił ją tylko nieśmiało i obiecał pisać i odwiedzać, gdy tylko będzie mieć czas. Nie mógł odwieźć jej na miejsce, gdyż zaczynał właśnie swoją wielką karierę aurora – jak mawiał.
Odbudowa szkoły okazała się nie lada wyzwaniem i zajęła całe pół roku. Na wiosnę, gdy roboty budowlane były ukończone i zostały już tylko kwestie organizacyjne, było pewne, że szkoła zostanie otwarta na nowy rok szkolny. Aż ciężko uwierzyć, że w tym roku nie odbyła się ani jedna lekcja! By podziękować pomocnikom, profesor McGonagall, obecny dyrektor szkoły, urządziła oficjalny pożegnalny bankiet w ostatni ich wieczór w ukochanych murach. Hermiona dręczona poczuciem winy, z powodu nieukończonych zajęć siódmego roku usilnie namawiała dyrektorkę, by pozwoliła jej kontynuować naukę w przyszłym roku. Jednak była wychowawczymi z uśmiechem jej odmówiła, zaznaczając od razu, że jeśli dziewczyna czuje taką potrzebę to zaprasza ją na same egzaminy końcowe, wierząc, że sama świetnie sobie poradzi z przygotowaniami. Dzięki czemu będzie miała więcej czasu na odnalezienie rodziców.
*
Po powrocie do Nory zauważyła niesamowitą zmianę w zachowaniu ukochanego. Stał się bardziej czuły i opiekuńczy. Dopytywał się o jej samopoczucie, plany i marzenia. Dziewczyna była w siódmym niebie i całkiem zapomniała w jakiej atmosferze się rozstawali. Oboje mieli okazję za sobą zatęsknić i przekonać się o prawdziwości swojego uczucia. Teraz wszystko już musiało być dobrze.
Po dwóch tygodniach po powrocie Hermiona powoli zaczęła temat poszukiwań jej rodziców. Ron początkowo, jakby unikał tematu, jednak postawiony pod murem, bezpośrednim pytaniem dziewczyny, i co dalej? zdecydował się zachować niczym jej rycerz na białym rumaku i podkreślając jak wielkie to poświęcenie z jego strony, obiecał przerwać kurs i pojechać razem z nią. Ta z radości rzuciła mu się na szyję całując namiętnie i przerywając co chwilę, by powiedzieć mu jaka jest szczęśliwa i jak bardzo mu dziękuje. Wydawało jej się niemożliwe, by ktoś kiedykolwiek był bardziej szczęśliwy i by coś mogło kiedyś to ich szczęście zepsuć.
Radość nie trwała jednak długo. Po paru tygodniach od rozpoczęcia podróży, gdy odwiedzali właśnie kolejne australijskie miasto, ze stworzonej przez Hermionę listy, dziewczyna miała go już tak serdeczne dość, że najchętniej powiedziałaby mu by wracał do domu. Nie pozwalała jej jednak na to świadomość, że specjalnie dla niej odłożył swoje marzenia o zostaniu aurorem. Nie może być taka niewdzięczna.
- A może zrobimy sobie przerwę i pójdziemy na plażę. Jest taka piękna pogoda – zaproponował Ron, gdy wychodzili rozczarowani z kolejnego sklepu, w którym nikt nie rozpoznał dwójki ludzi ze zdjęcia. Hermiona była coraz bardziej zdeterminowana, Ron coraz bardziej zniechęcony.
- Jak będziemy co chwilę robić przerwy na przyjemności to nigdy ich nie znajdziemy – odpowiedziała niezbyt uprzejmie. Irytowało ją strasznie zachowanie chłopaka, który myślał wyłącznie o tym by zjeść, wyspać się, odpocząć. W niczym jej nie pomagał. Jedynie podążał wciąż dwa kroki za nią mamrocząc coś pod nosem.
- Hmm myślałem, że to będzie inaczej wyglądać – wreszcie odważył się powiedzieć to o czym myślał od dawna.
- Ach tak. Niech zgadnę. Miałeś nadzieję na super egzotyczne wakacje i to, że moi rodzice będą na nas czekać z wielkim czerwonym transparentem z napisem „Tu jesteśmy”, prawda? – jej poirytowanie przekroczyło właśnie poziom alarmowy i nie zdążyła się ugryźć w język. Trudno, powiedziała to.
- Na pewno nie sądziłem, że będę robić za jakiegoś jucznego muła. Gdybym wiedział to kazałbym się wcześniej podkuć – krzyczał stając nagle w miejscu i zrzucając z ramion ciężki plecak, zaczął pocierać zmęczone ramiona.
- Bardzo śmieszne, ale wiesz, właśnie na tym polegają poszukiwania, na p o s z u k i w a n i u! – teraz ona także krzyczała.
- Od początku Ci mówiłem, że powinni się tym zając profesjonaliści. Wystarczy kogoś wynająć, bohaterce każdy chętnie pomoże. Jak niby zamierzasz ich znaleźć? Mogą być wszędzie. Nie potrzebnie przerywałem szkolenie dla takiej bezsensownej wyprawy.
- Ależ proszę bardzo możesz wracać do domciu do mamusi i na swój ukochany kurs, skoro jest dla Ciebie ważniejszy niż pomoc w odnalezienie rodziców kobiety, którą podobno kochasz!
- Przecież pomagam, ale to nie może trwać w nieskończoność. Pora chyba spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać się do porażki. Wracajmy.
- Wracaj, przecież ja Cię tu nie trzymam.
- Ok jak sobie chcesz. Jak wróci Ci rozum to wiesz gdzie mnie szukać – powiedział i zaraz zniknął z cichym pyknięciem.
- Wracaj – krzyczała przerażona jego nagłym odejściem – wracaj, przecież nie mówiłam serio – osunęła się zrozpaczona na ziemię, wciąż nie mogąc uwierzyć, że zostawił ją samą. Kolejny raz uciekł, tak jak wówczas, w trakcie wyprawy po horkruksy. Zwykły tchórz. Teraz jej smutek zamienił się w złość.
- I dobrze sama ich znajdę – szybko się ogarnęła i z nowym zapałem kontynuowała poszukiwania.
Mijały miesiące a jej poszukiwania nie posunęły się znacząco do przodu. Owszem, dowiedziała się, że jej rodzice mieszkali w Sydney, ale wyprowadzili się pół roku wcześniej i nie powiedzieli nikomu dokąd. Wszystko wróciło, więc od punktu wyjścia. Odwiedzała wszystkie miejsca zapamiętane z rodzinnych wycieczek, łudząc się, że może podświadomie i oni się tam skierowali. Po odwiedzeniu Hiszpanii, Szwajcarii i Włoch, wybrała się do Francji. Tak, ukochany Paryż, może on przyniesie szczęście.
Z melancholią przeszukiwała miejsca, które tak często odwiedzali razem. Mała chińska restauracja z widokiem na Notre Dame, piękne fontanny u stóp wieży Eiffla, wzgórze Montmartre z górującym nad nim Sacre Coeur, pyszne lody w tym małym sklepiku niedaleko Luwru. Siedziała właśnie na ławeczce przy wejściu do parku przy Polach Elizejskich, dłubiąc butem w białej ziemi, gdy usłyszała znajomy głos. Niemożliwe. Szybko podniosła głowę nasłuchując i szybko rozglądając się po okolicy. I nagle ich zobaczyła. Siedzieli przytuleni na ławeczce w głębi parku śmiejąc się z czegoś głośno. Serce zaczęło jej bić jak szalone, a rumieńce wystąpiły na policzki. Wstała jak oparzona i już miała zacząć biec w ich kierunku, gdy przypomniała sobie jedną ważną rzecz. Oni jej nie pamiętają. Musi to załatwić delikatnie. Wolnym krokiem przeszła alejką, z całych sił powstrzymując się, by na nich nie spojrzeć, bo z całą pewnością jej opanowanie runęłoby niczym domek z kart. Jeszcze chwila i będzie po wszystkim, jeszcze tylko chwila, jest tak blisko. Skręciła w następną alejkę i niezauważona podeszła do ich ławeczki od tyłu. Schyliła się udając, że sznuruje sznurowadła i dyskretnie wyciągnęła różdżkę z tylnej kieszeni jeansów. Drżącą z emocji ręką wskazała kolejno na każde z nich i wypowiedziała ciche zaklęcie. Przez chwilę nic się nie działo i już zaczynała wątpić czy się udało. Jednak po chwili jej rodzice jakby otrząsnęli się z zamyślenia i z zakłopotaną miną spojrzeli na siebie nie rozumiejąc ani co się stało ani gdzie są. To był sygnał dla Hermiony, że pora się ujawnić. Podniosła się powoli, tak by dać im czas ją zauważyć. I gdy zwrócili wzrok w jej kierunku, już wiedziała, że zaklęcie zadziałało. Szybko objęła ich oboje, a jej twarz zalewała fala łez.
- Już dobrze kochanie. Ciiiii – pocieszała ją mama, co wywoływało kolejne łzy dziewczyny. Czuła jakby tama pękła i nie mogła się opanować. Ze łzami spływał z niej cały smutek, stres, niepokój o rodziców, wszystko z każdą kroplą opuszczało jej organizm i gdy w końcu przestała płakać, czuła się tak spokojna, jak nie czuła się już dawno.
- Hermionko, możesz nam wytłumaczyć co się właściwie stało? Co my robimy w Paryżu? – pytała zdezorientowana mama, zupełnie nie mogła zrozumieć dlaczego przyjechali tu bez córki i co ona tu teraz robi.
 - Mamo tak się cieszę, że Was znalazłam. Chodźmy gdzieś w spokojne miejsce to Wam wszystko opowiem, a będzie to długa opowieść – powiedziała przyglądając się uważnie twarzom rodziców jakby sprawdzając, że to naprawdę oni.
Szczęśliwi, że znów są razem udali się do mieszkania państwa Grangerów i rozmawiali do późnej nocy. Rano zdecydowali się wrócić razem do Londynu. Całe szczęście ich dom nadal nie został sprzedany przez biuro nieruchomości, więc szybko wycofali go z rynku. Znów będzie mogło być tak jak kiedyś. Nadeszła pora powrotu do domu.
*
Hermina postanowiła zamieszkać z rodzicami, nie była w stanie rozstać się z nimi, przekonana, że gdy tylko straci ich z oczu, oni znikną, jakby nigdy ich nie odnalazła, jakby to wszystko było tylko pięknym snem. Dlatego też mimo niezadowolenia Rona wyprowadziła się z Nory. Wciąż była zła na chłopaka, że tak ją porzucił w potrzebie, lecz przepełniona szczęściem starała się mu wybaczyć. On sam zachowywał się jakby nic złego się nie wydarzyło.
Szczęśliwa, że jej największe troski zniknęły, pomyślała, że pora pomyśleć o sobie. Zaopatrzyła się w materiały z ubiegłych lat szkolnych oraz nowe podręczniki i zamknęła się w swoim pokoju.
Po cichu marzyła o studiowaniu prawa, nawet zwierzyła się z tego kiedyś Ronowi, lecz ten szybko wybił jej to z głowy. Według niego takie studia są nie dla niej i nie widział jej później w roli prawnika, dla niego to zbyt sztywne i nudne zajęcie. Radził jej by została aurorem tak jak on, wtedy mogliby pracować razem, a ostatecznie może otworzyć własną księgarnie, przecież tak uwielbia książki.
Jednak teraz ślęcząc nad podręcznikami, przygotowując się do owutemów, znów zapaliła się w niej iskierka nadziei, że jej marzenie o prawie może się ziścić. Postanowiła póki co nic nikomu na ten temat nie mówić, w końcu może się nawet nie dostać, więc po co zapeszać.
Jej relacje z Ronem znacznie się poprawiły, widać chłopak przejrzał na oczy, prawdopodobnie pomogła mu w tym siostra, i postanowił się zrehabilitować. Regularnie odwiedzał swoją ukochaną nie zapominając o bukiecie pięknych kwiatów dla niej i jej mamy. Miał nadzieję, że dziewczyna po zadaniu egzaminów znów z nim zamieszka i będą razem pracować w ministerstwie. Zabierał ją na spacery, pod pretekstem przerwy w nauce i odetchnięcia świeżym powietrzem, i opowiadał jak cudowne czeka ich wspólne życie. Hermiona wreszcie czuła, że wszystko jest tak jak powinno. Ma kochających rodziców, chłopaka, przyjaciół, za chwilę zda egzaminy i rozpocznie prawdziwe dorosłe życie. Tak bardzo pragnęła, by plany Rona się spełniły. Dom z ogródkiem, dwójka dzieci, nie w najbliższym czasie oczywiście, na to przyjdzie jeszcze pora, najpierw dobra praca. Będzie im jak w raju.
*
Egzaminy okazały się łatwiejsze niż się spodziewała. Prawdopodobnie rozpierająca ją radość dodała jej skrzydeł podczas nauki i w trakcie testów, bo niemalże nie miała wątpliwości, że na liście, który nadejść miał za miesiąc zobaczy same „Wybitne”. Gdy tylko znalazła się poza murami Hogwartu, rzucając w jego kierunku ostatnie spojrzenie, pożegnała się z tym miejscem na bardzo długo, o ile nie na zawsze, i deportowała się pod drzwi Nory, by jak najszybciej pochwalić się skończonymi egzaminami.
Wbiegła szybko do środka, przywitała się z panią Weasley i od razu pobiegła na górę do pokoju chłopaka. Nie zastała go jednak. Jak to możliwe, przecież powinien na nią czekać, wiedział jak ważny jest dla niej dzisiejszy dzień. Już miała wychodzić z pokoju, gdy jej uwagę przykuły wystające z kąta za łóżkiem ruloniki. Podeszła i wyciągnęła pierwszy z nich.
„Ha ha ha to może kup jej żelazko do tych jej włosów,
może wreszcie nie będziesz musiał się wstydzić pokazywać z nią na ulicy.
Bohaterka bohaterką, ale mogłaby w końcu zacząć o siebie dbać.
A teraz naprawdę idę już spać, więc skończ z tymi liścikami,
bo jutro będę miała przez Ciebie worki pod oczami J
Słodkich snów
Buziaczki
L”
Stała bez ruchu i wpatrywała się w ten kawałek papieru, czytając kolejny i kolejny raz każde słowo, tak by wreszcie mogła zrozumieć ich sens. W jej głowie nagle zapanowała kompletna pustka i ciężko było jej przyswoić co wynika z tych nabazgranych pospiesznie znaków. Aż wreszcie zaświtało jej w głowie to jedno słowo. Zdrada. Z minuty na minutę czuła jak robi jej się coraz cieplej, aż nieznośnie gorąco. Musi stąd wyjść, jak najszybciej, jak najdalej.
Rozdygotana, z kroplami łez czającymi się już w kącikach oczu, wystrzeliła jak burza z tego pokoju, zbiegła po schodach i nie mówiąc nic zszokowanej Molly, wybiegła z domu, by po chwili zniknąć z charakterystycznym pyknięciem. Ron, gdy wrócił do swojego pokoju, zobaczył tylko leżące na jego łóżku liściki i już wiedział, że zawalił na całej linii. A w głowie dręczyła go wciąż myśl – dlaczego ich nie wyrzuciłem?
*
Zrozpaczona dziewczyna, zamknęła się w swoim pokoju, nie mogąc pozbyć się sprzed oczu tego okropnego liściku. Co ją podkusiło, by w ogóle go czytać. Stop. To nie jej wina. To wina tego drania, tego dupka, tego zdradzieckiego palanta. Jak on śmie wyśmiewać się z niej za jej plecami z jakąś lafiryndą, a później przychodzić i opowiadać jacy będą szczęśliwi po ślubie. Co za dwulicowy….. Nie mogła wprost uwierzyć, że po tym wszystkim co razem przeszli, mógł ją tak strasznie potraktować. Tak strasznie się zawiodła. I pomyśleć, że tak czule ją żegnał przed wyjazdem, na Merlina, spędzili wtedy razem noc. Na samą myśl, zrobiło jej się niedobrze. Poczuła się brudna. To koniec, najprawdziwszy koniec. Nie będzie żadnego i żyli długo i szczęśliwie. Nigdy mu tego nie wybaczy, nigdy nie zapomni. Jak on mógł.
Wtedy usłyszała ciche pukanie do drzwi i po chwili wszedł on.
- Hermiona? – nie wiedział czego się spodziewać.
- Czego chcesz? Nie masz tu po co przychodzić, nie mamy już o czym rozmawiać! – gdy zobaczył ją całą zapłakaną od razu do niej podbiegł i chciał przytulić, lecz ona wsunęła się w kąt poza zasięgiem jego ramion.
- To nie tak jak myślisz. Wszystko Ci wytłumaczę. To tylko koleżanka, tylko takie głupie liściki. To nic nie znaczy, to nie tak – co miał zrobić, co powiedzieć, by mu uwierzyła.
- Czyli tylko mi się wydawało, że się wyśmiewałeś ze mnie za moimi plecami, wymieniając się jakimiś liścikami, romansując z... kim ona właściwie jest? Jak długo to trwa? – opanowała się na tyle, by porozmawiać z tym draniem. Nawet dobrze, że jest. Może w oczy mu powiedzieć, żeby się wypchał.
 - Lavender – Na to imię przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Czy ta dziewczyna nigdy nie odpuści? – I nic nie trwa. Tłumaczę Ci, że to tylko koleżanka. Pracuje w kawiarence obok ministerstwa, tam kiedyś na siebie wpadliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. Jakoś tak wyszło – skruszony spuścił głowę i zaczął palcem rysować wzorki na narzucie jej łóżka.
– Nic dla mnie nie znaczy. Jeśli chcesz to już nigdy się z nią nie spotkam, będę pić tę lurę, którą podają w bufecie ministerstwa – próbował zażartować, ale Hermionie nie było do śmiechu.
- Dlaczego za moimi plecami, dlaczego się ze mnie śmiałeś? Dlaczego ze mną tak nie rozmawiasz, tylko potrzebujesz przed snem rozmawiać z nią? Jak możesz mówić, że to nic nie znaczy? Ron, zdradziłeś mnie. To koniec.
- Nie mów tak, nie zgadzam się. Kocham Cię. To Ty, wiem, że to Ty jesteś dla mnie tą jedną jedyną. Byłem głupi, było mi przyjemnie, że ktoś tak o mnie zabiega, że zwraca na mnie uwagę. Ty ciągle byłaś zajęta, najpierw Hogwart, później rodzice i nauka do egzaminów. A ja byłem sam. Potrzebowałem podbudowania własnego ego.
- Nie waż się wmawiać mi, że to moja wina! Powiedz tylko, było warto? Zniszczyć to co było między nami, było warto? – zapytała, na nowo powstrzymując łzy. Czuła jak boli ją złamane serce, a gonitwa myśli nie pozwalała na moment oddechu.
- Nie, nie było. Ale ja nie chce, żeby to był koniec. Uwierz mi, że do niczego nie doszło. To były tylko rozmowy, liściki. Nic się nie wydarzyło. Przysięgam, uwierz mi.
- Jak mam Ci wierzyć? Jak kiedykolwiek będę mogła Ci zaufać? Oszukałeś mnie. Zdradziłeś. Teraz już nigdy nie będę pewna, czy znów nie kręcisz, czy znów nie potrzebujesz podbudować ego, czy jak to nazwałeś. Już nic nigdy nie będzie takie jak dawniej. Zaufania nie odzyskuje się z dnia na dzień, a ja już Ci nie ufam. Bardzo mnie zraniłeś. I nawet jeżeli to co mówisz jest prawdą, to zawsze będę o tym pamiętać, zawsze będzie to już między nami. Nie wiem czy potrafię tak żyć – sama zaczęła już mieć wątpliwości. W końcu tak strasznie go kochała. Może jeszcze istniała dla nich jakaś szansa.
- Zrobię wszystko kochanie. Wszystko – nagle wpadł na pomysł. Ześlizgnął się z łóżka i uklęknął na oba kolana – Hermiono Jane Granger czy uczynisz mi ten honor i zostaniesz moją żona? Kocham Cię, proszę powiedz „tak”.
- Nie Ron, w tej chwili nie jestem pewna czy w ogóle chce Cię widzieć na oczy, więc nie wyskakuj mi tu z oświadczynami – co za idiotyczny pomysł, chyba się nie spodziewał, że się zgodzę – przeszło jej przez myśl.
- Wiem, że jestem idiotką, ale Cię kocham. Myślę, że możemy spróbować jeszcze raz. Ale jeśli się dowiem, a bądź pewien, że tak właśnie będzie, że znów masz coś na sumieniu, to nie będzie już odwrotu. I nie będę wtedy słuchać żadnych wyjaśnień i przeprosin.
- Obiecuję Kochanie. Dziękuję. Będę najlepszym chłopakiem pod słońcem.
*
Teraz siedząc na ławeczce przed budynkiem uniwersytetu, ściskając w rękach formularz aplikacyjny na jej wymarzone prawo, zastanawiała się co tak właściwie powinna zrobić. Z jednej strony nie była pewna czy podjęła słuszną decyzję co do Rona. W końcu czy złamane serce potrafi się zrosnąć? Była pewna, że nigdy nie zapomni chłopakowi tego nieczystego zagrania. Z drugiej strony studia. Czy prawo to dobry pomył. Może rzeczywiście powinna zostać aurorem, albo otworzyć księgarnię, jak sugerował Ron. Nie cierpiała tego niezdecydowania. Wiedziała jednak, że ten stres minie, gdy w końcu podejmie decyzję. Jeden moment a zdecyduje o jej dalszym życiu. Od teraz wszystko się zmieni. Tylko co wybrać?
Spojrzała na zegarek, zwisający jej z lewego nadgarstka. Już pora, za chwilę zamkną sekretariat. Decyzja, szybko. I nagle już wiedziała. Nigdy sobie nie daruje, jeśli nie spróbuje spełnić własnych marzeń. Nigdy nie była tchórzem, teraz też nie będzie. W końcu jest gryfonką, a gryfoni niczego się nie boją. A Ron? Po tym wszystkim jego zdanie, jakby straciło na znaczeniu. Teraz liczy się przede wszystkim ona, ona rozpoczynająca nowy rozdział w swoim życiu.
*

Dziewczyna nie zauważyła, i nie przypuszczałaby nawet w najśmielszych snach, że w cieniu drzewa, zaledwie parę kroków od ławeczki, stoi blondwłosy chłopak, a właściwie to już młody mężczyzna, i bacznie jej się przygląda. Gdy wstała, wyrwany z transu szybko przylgnął plecami do kory, by za chwilę wolnym krokiem podejść do miejsca, w którym siedziała. Z niedowierzaniem pokręcił głową i się uśmiechnął obserwując jak szatynka wspina się zgrabnie po stopniach prowadzących do znanego mu budynku. Niedbałym gestem spuścił na moment głowę, by po chwili spojrzeć na nią jeszcze jeden, ostatni raz zanim zniknie mu z oczu i odszedł zadowolony w sobie tylko znanym kierunku.


____________
Wszystkim rozpoczynającym wakacje życzę szalonych przygód, odpoczynku i słoneczka!
Zauważyłam, że ciężko wycisnąć z Was jakieś komentarze dotyczące jakości tego opowiadania, dlatego zamieściłam na górze ankietę. Może ona odniesie lepszy skutek. Mimo wszystko mam nadzieję, że komuś się ta historia podoba.
Dziś ostatni rozdział z tych wstępowo-retrospekcyjnych. Teraz zacznie się wreszcie akcja dramione.
Pozdrawiam 

Nicci



8 komentarzy:

  1. Opowiadanie zapowiada się ciekawie, z przyjemnością przeczytam ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam kciuki, by następne rozdziały również się podobały. :)

      Usuń
  2. Bardzo przyjemne opowiadanie :) czekam na część dalszą. :) Dodaje Cie do czytanych na swoim blogu :)

    I zapraszam do siebie

    http://milosc-wszystko-wybaczy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam !
    Masz ciekawy pomysł, jednak uważam, że potrzebujesz jeszcze oszlifowania swojego stylu pisania , abyś mogła ukazać niesamowitość tego pomysłu.
    Mogę się mylić, ale nie poddawaj się i pisz dalej :)
    Layls
    Zapraszam na mój blog
    dramione-teatr-uczuc.blogspot.com
    oraz na blog, który piszę z koleżanką :)
    kobieta-smierciozercy.blogspot.com - też o Dramione :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ron zdradzieckim typem? Ale się porobiło... nie mogę doczekać się już ich pierwszego spotkania:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny pomysł na pisanie liścików, zamiast naszych klasycznych smsów - ile to dziewczyn przyłapało na tym swoich lubych? :) Bardzo barwne opisy - nie przesadzone i nie przesłodzone. Było dramatycznie, było ostro, ale najważniejsze - było ciekawie! Bardzo podobał mi się ostatni akapit i Draco w cieniu drzewa... Podsumowując - trafiłaś w mój łakomy gust :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger