Kończyło się lato, a bajecznie
ciepła, rozleniwiająca pogoda nie dawała energii do pracy. Dwie młode kobiety
siedziały w kuchni państwa Weasley i rozprawiały o ostatnich wydarzeniach.
- Już kupiłam wszystkie
podręczniki i kodeksy z listy. Szkoda, że tak późno mi ją przysłali, bo nie
zdążę wszystkiego się nauczyć. Zostały mi tylko dwa dni do rozpoczęcia zajęć, a
prawa karnego jeszcze nie ruszyłam – powiedziała przejęta upijając łyk pysznej,
aromatycznej kawy.
- Daj spokój. Nie musisz
wszystkiego umieć, to oni mają Cię nauczyć. Z resztą jak pójdziesz do pracy to
dalej będziesz miała te kodeksy do dyspozycji, nikt Ci nie każe znać tego na
pamięć – Ginny starała się uspokoić przyjaciółkę, jednak wiedziała, że jest to
przegrana walka. Hermiona nie spocznie dopóki nie wykuje na blaszkę z tych
podręczników każdego przecinka i kropki. Tak dobrze pamiętała to ze szkoły.
- A co jeśli wszyscy inni
studenci będą to wszystko wiedzieć, a ja nie? Nie mogę podpaść już na początku.
Tak się stresowałam, że w ogóle mnie nie przyjmą – ciągnęła Hermiona rysując w zamyśleniu palcem kółka na brzegu kubka. Na te słowa rudowłosa jedynie
przewróciła oczami.
- A kiedy zamierzasz powiedzieć
mojemu bratu tę radosną nowinę?
- Myślałam, żeby dziś. O ile zda
ten swój nieszczęsny egzamin, bo jak nie, to może za rok albo dwa. Tak, tak
chyba będzie najlepiej – roześmiała się, na co oberwała ściereczką od
przyjaciółki, która właśnie wstała, by ukroić im po kawałku szarlotki.
- A co tam u Ciebie? W pracy już
lepiej? – nóż z głośnym zgrzytem uderzył o metalową foremkę do ciasta, a Ginny
w momencie straciła cały humor. Jej usta uformowały zwartą linię, a brwi się
zmarszczyły nad zielonymi oczami.
Ginny pół roku temu namawiana
przez brata i ukochanego chłopaka rozpoczęła pracę w ministerstwie jako młodszy
asystent w Departamencie Magicznych Gier i Sportów. Praca tam bardzo jej się
podobała, jako że miała kontakt z ukochanym Quidditchem.
Cała tę radość psuła jej jednak obecność znienawidzonego współpracownika.
- Proszę, ani słowa na ten temat.
Mam weekend – powiedziała przez zaciśnięte zęby, na co przyjaciółka się cicho
zaśmiała.
- Widać mało mu czepiania się
mojego koloru włosów, bo na jego „Ruda” już w ogóle nie reaguję. Generalnie staram
się go ignorować przez cały czas, ale jak słyszę te niektóre teksty to krew mi
się w żyłach gotuje. Wyobraź sobie, że teraz czepia się mojego ubioru. Tak,
zafascynowały go moje szpilki. Jak sobie szybko nie odpuści to mu takie kupię,
albo pozwolę mu się przyjrzeć moim z bardzo bliska, jak będę mu je wbijać w
czaszkę! – powiedziała ciskając kawałkami ciasta na talerzyki, jakby wyobrażała
sobie jaką przyjemność, by jej sprawiło, gdyby mogła swoje słowa wprawić w
czyn.
- Może mu się podobasz i nie wie
jak zagadać, poza tym wie, że jesteś „dziewczyną Pottera”, więc woli się nie
ośmieszać proponując coś – zażartowała panna Granger, rozbawiona zachowaniem tego
zadziornego chochlika.
- Nie miałby na co liczyć nawet
jakby był ostatnim mężczyzną na ziemi! Nie cierpię typa. Grrr – wyżalenie się
zawsze pomagało jej spuścić trochę pary. Dobrze, przynajmniej w spokoju spędzi
przyjemny weekend. A Zabinim będzie się przejmować od poniedziałku.
Nagle usłyszały dochodzący zza
okna dźwięk towarzyszący teleportacji i za chwilę do kuchni wszedł Ron Weasley.
- A co tu tak wesoło? – zapytał
uśmiechając się od ucha do ucha.
- Zdałeś? – spytała Hermiona
zrywając się z krzesła i pędząc w otwarte ramiona ukochanego chłopaka.
- Tak. Doskonałe maskowanie i
nawet testy dobrze mi poszły! – szczęście aż od niego promieniowało.
- Jestem z Ciebie taka dumna.
Byłam pewna, że dasz radę! – złożyła na jego ustach czuły pocałunek, który Ron
zaczął zachłannie pogłębiać. Wplątał prawą dłoń w jej rozpuszczone brązowe
włosy a drugą złapał za jej pośladek i mocno do siebie przycisnął. Początkowo
dziewczyna oddawała pieszczotę gładząc włosy ukochanego, jednak od czasu tej
historii z Lavender coś się zmieniło. Nie czuła tego ognia, żaru w lędźwiach na
samą myśl o bliższym kontakcie. Nawet teraz podczas pocałunku czegoś jej
brakowało. A może to tylko psychiczna blokada, która zniknie, gdy ostatecznie
mu wybaczy? Bardzo na to liczyła. Tymczasem widząc kątem oka, ukradkiem
wycofującą się Ginny, postanowiła wykorzystać to sam na sam. Delikatnie
przesunęła dłoń na klatkę piersiową Ronalda i delikatnie go od siebie odsunęła.
Jęknął z niezadowoleniem, jednak uwolnił jej usta z niewoli, wciąż badając
dłońmi talię, plecy i pośladki ukochanej.
- Może jakoś to uczcimy? Co
powiesz na kolację w tej nowej restauracji „Royale”? Teraz będzie mnie na to
stać – wciąż patrzył na nią przyciemnionymi oczami, pełnymi pożądania – chyba,
że urządzimy sobie prywatną kolację dla dwojga. Twoi rodzice nie mieli gdzieś
wyjeżdżać na ten weekend?
- Mieli, ale nie wyjeżdżają. Poza
tym myślę, że restauracja to lepszy pomysł. Zwłaszcza, że też mam powód do
świętowania – spojrzał na nią zaskoczony i zawiedziony jednocześnie. Zaczynał
go denerwować ten brak prywatności, w końcu nie są już dziećmi.
- Dostałam się na studia
Kochanie. Od poniedziałku zaczynam zajęcia – przyglądała mu się teraz uważnie,
niepewna jego reakcji. Wcześniej nie ukrywał, że nie popiera pomysłu ze
studiami.
- Od poniedziałku? I dopiero
teraz mi mówisz?
- Byłeś taki przejęty egzaminami,
nie chciałam Cię rozpraszać. Bardzo mi na tym zależy, nie chcę byś był na mnie
zły. Od dawna marzyła mi się praca w Międzynarodowym
Urzędzie Prawa Czarodziejów – spojrzała na niego smutno.
- Zły? Dlaczego miałbym być zły?
To Twoja decyzja i jeżeli tego właśnie chcesz, to popieram ją całkowicie. A za
te parę lat będziemy razem pracować w Ministerstwie tak jak chciałem –
uśmiechnął się, gdy wypuściła ze świstem powietrze. Przyciągnął ją znów bliżej
i zaczął myziać nosem jej nos, a po chwili znów ją pocałował. Tym razem się nie
opierała, szczęśliwa, że nie musi się już ukrywać, a co więcej Ron nawet
zaakceptował jej wybór bez sprzeciwu. Nie zaprotestowała też, gdy chłopak
złapał ją za rękę i poprowadził szybko po schodach do swojego pokoju….
*
Czemu zawsze musi zostawiać
wszystko na ostatnią chwilę? Ostatnie dni właściwie nie pojawiał się w
mieszkaniu. Czuł potrzebę odnowić znajomości z przyjaciółmi ze szkoły.
Odwiedzał ich jednego po drugim, do własnych czterech kątów wracając późną
nocą. Dopiero wczoraj zdecydował się dokładnie ogarnąć mieszkanie po, bez mała,
trzy letniej nieobecności. Jedno machnięcie różdżką, mieszkanie lśni
czystością, drugie machnięcie – walizki rozpakowane, trzecie – butelka ognistej
whisky wyskoczyła z barku i wpadła w jego wyciągniętą rękę. Ah, uwielbiał być
czarodziejem.
To miała być tylko jedna
szklaneczka, góra dwie. Tak dla ukojenia nerwów. W końcu wszystko się mogło
zdarzyć następnego dnia. A jeżeli natknie się na kogoś z przeszłości, kto znów
zacznie obrzucać go błotem? Nie może na to więcej pozwolić, w końcu jest
Malfoy’em, ma swoją dumę. A jeżeli ona… nie to byłby już zbyt duży zbieg
okoliczności, takie rzeczy się nie zdarzają. Zapewne była tam w zupełnie innym
celu. Jakim – nie mógł nic wymyślić w tamtym momencie. Siedział właśnie przed
kominkiem, w swoim czarnym skórzanym fotelu, z nogami opartymi o mahoniowy
stolik, sącząc kolejnego drinka i układając potencjalny tekst rozmowy w razie
tego nadzwyczajnego spotkania, gdy nagle odpłynął. Zupełnie niespodziewanie i
nieświadomie.
Gdy się obudził, zdezorientowany
i całkiem jeszcze zaspany spojrzał na zegar wiszący na ścianie. 7.45.
- O cholera! – wyrwało się
chłopakowi, który w momencie się obudził. Wyciągnął z szafki jakąś koszulkę na
chybił trafił, zgarnął leżące na podłodze spodnie i zniknął w łazience. Tyle
jeśli chodzi o staranne przygotowanie do tego ważnego dnia.
*
Z przejęcia nie mogła w nocy
spać, wzrokiem poganiając wskazówki zegara, odmierzające czas pozostały do
momentu, w którym będzie mogła w końcu z czystym sumieniem wstać i zacząć się
szykować. 6.30. Usłyszała delikatne skrzypnięcie drzwi i ciche kroki na
schodach. To pewnie mama wstała już, by zdążyć do pracy. Uznała to za
wystarczający sygnał, że już czas. Umyła się, starannie umalowała i ułożyła
włosy w zgrabnego koka. Następnie ubrała się w wybraną wieczorem prostą, czarną
sukienkę i zeszła na dół do kuchni, gdzie czekała już na nią gorąca herbata i
talerz kanapek.
Tak bardzo zależało jej, by
zrobić dobre pierwsze wrażenie. Spakowała do torebki potrzebne podręczniki i kwadrans przed czasem teleportowała się przed budynek uniwersytetu. Zaraz
wszystko się zacznie – pomyślała szukając auli przeznaczonej na pierwszy wykład
kierunku międzynarodowe prawo czarodziejów. Tu i ówdzie stały grupki
dyskutujących ze sobą osób. Jako, że nie zauważyła nikogo znajomego, weszła do
sali i zajęła miejsce pośrodku pierwszego rzędu.
Gdy wybiła 8.00 drzwi auli
otworzyły się ponownie i weszła przez nie grupa ludzi z młodym około
trzydziestoparoletnim prowadzącym. Szum na sali właśnie opadał, gdyż ostatni
uczniowie zajęli już swoje miejsca, gdy drzwi auli otworzyły się po raz
kolejny. Tym razem jednak wpadł przez nie jakiś przystojniak z kapturem
naciągniętym na głowę i popędził na tył sali w poszukiwaniu wolnego miejsca.
- Witam na pierwszym roku studiów.
Nazywam się dr Matt Tompson i w ciągu najbliższego roku postaram się Wam
przybliżyć podstawowe zagadnienia z zakresu prawa - młody mężczyzna stojący na
podium zaczął prowadzić wykład. Właśnie zaczął wymieniać rodzaje prawa, które
przyjdzie im przerabiać w poszczególnych semestrach, gdy usłyszała szept
koleżanek siedzących zaraz obok niej.
- Ciekawe kim on jest, nie
kojarzę go z Hogwartu. Takie ciacho, czemu wcześniej go nie spotkałam?
- Ja pierwsza go zobaczyłam, więc
nawet nie próbuj tych swoich sztuczek.
Zaciekawiona dziewczyna podążyła
wzrokiem za obiektem westchnień koleżanek. Okazało się, że zachwycają się tym
spóźnialskim.
Zaraz, zaraz. Skądś go kojarzę –
pomyślała i nagle przyszło olśnienie – to niemożliwe! Ten ubrany na sportowo
blondwłosy chłopak w szarej bluzie z kapturem to… Nie wierzę – nic dziwnego, w
końcu do tej pory widywała go raczej w szatach czarodziejów lub skrojonych na
miarę drogich garniturach. Nie, to nie może być Malfoy.
I wtedy jakby od niechcenia
zgarnął palcami włosy z czoła i przekręcił głowę tak, że ich spojrzenia się
spotkały. To był on. Nieprawdopodobne a jednak. Sama nie wiedziała, czy ma się
cieszyć, że spotkała tu chociaż jedną znajomą twarz, czy płakać, że musi to być
akurat on, jej szkolny tyran. I jak ona mogła wcześniej pomyśleć o nim w kategorii
„przystojniak”? Niech sobie wygląda jak młody Apollo, ale lepiej niech się do
niej nie zbliża. Najlepiej niech udaje, że wcale się nie znają.
- Merlinie, Ty to masz poczucie
humoru…
Do końca zajęć nie obdarzyła
chłopaka ani jednym spojrzeniem, a po wykładzie jak najszybciej opuściła teren
uczelni. Nie miała zamiaru udawać, że nie są dla siebie zupełnie obcymi ludźmi.
Bo są. Przecież tak naprawdę nic o sobie nie wiedzą. Bo czy on kiedykolwiek
próbował ją poznać? Ba, czy kiedykolwiek uprzejmie się do niej odezwał, po
koleżeńsku zagadał? Nie! Tym razem nie da mu okazji, by znów zaczął ją
wyśmiewać, wytykać palcami i wyzywać od szlam. Nie. Jest dorosłą, pewną siebie
kobietą, bohaterką na litość boską! Tu miała czystą kartę. Nikt nie musi
wiedzieć, że się nienawidzą.
*
Kochany Ron uczcił jej pierwszy
dzień na drodze do wymarzonej kariery butelką jej ulubionego czerwonego wina.
Zjawił się z nią oraz bukietem czerwonych róż jeszcze tego samego wieczora. Do
tego czasu dziewczyna skończyła już przeklinać niesprawiedliwy los, który tak
okrutnie z niej zakpił, że postawił znów na jej drodze tego znienawidzonego
ślizgona. Zdążyła już opanować emocje na tyle, by przekonać samą siebie, że
chłopak, lubiany czy nie, ma takie samo prawo studiować w Londynie jak i ona i nie
ma na to żadnego wpływu, więc zostaje jej się z tym pogodzić. Poza tym, przecież
oprócz nich jest jeszcze blisko 120 innych osób. Właściwie to bardzo
prawdopodobne, że w ogóle nie będą musieli ze sobą rozmawiać, oglądać się ani
przebywać w swoim towarzystwie, poza oddychaniem tym samym powietrzem podczas
zajęć. Zupełnie nie zauważy, że on tam w ogóle jest. Tak, na pewno!
- I jakie wrażenia z pierwszego
dnia? – zapytał Ron przytulając się do jej pleców i całując odsłonięte ramię.
- Prawo jest fascynujące. Wiem,
że nie dla Ciebie, ale ja już czuję, że będę to uwielbiać – zaczęła
podekscytowana, nie zważając na ręce chłopaka błądzące po jej talii i
pośladkach.
- Zgadnij kogo spotkałam, a
raczej kogo prawdopodobnie będę spotykać codziennie na zajęciach? Wygląda na
to, że Malfoy wrócił do kraju, bo będziemy razem studiować - Hermiona ze spokojem skończyła kroić ostatnią
papryczkę i dorzuciła ją na patelnię, gdzie smażył się już kurczak w warzywach.
Tymczasem ręce Rona zastygły w bezruchu jak i cały on. Najwyraźniej nie był w stanie wykrztusić słowa, bo odezwał się dopiero, gdy dziewczyna sięgnęła do
szafki po dwa kieliszki i postawiła je przed nim razem z korkociągiem.
- Ale jak to? Byłem pewien, że
ten podły szczur zaszył się gdzieś, gdzie nikt go nie zna i tam już zdechnie.
Nie dość, że nie siedzi w Azkabanie ze swoimi kumplami śmierciożercami to
jeszcze śmie tu wracać? Już ja się z nim policzę. Powiedział Ci coś przykrego?
Nie martw się pogadam z Harrym, załatwimy to. – zamaszystym gestem wyciągnął
korek z butelki wylewając odrobinę na szare, błyszczące kafelki podłogowe.
- Nie, nie rozmawialiśmy. Nie
dałam mu okazji, jeśli w ogóle planował. I nie chcę byś coś załatwiał to wolny
kraj, może sobie studiować, gdzie chce. A ja jestem już duża i sobie poradzę.
Spokojnie.
- Jak uważasz, ale pamiętaj powie
jedno głupie słowo, albo chociaż się na Ciebie krzywo spojrzy i ja już się
postaram, by dołączył do tatusia. Tym razem Harry mu nie pomoże.
*
Słoneczne dni, powoli ustępujące
chłodniejszym, wypełnionym spadającymi kolorowymi liśćmi mijały na przyswajaniu
nowej pasjonującej wiedzy oraz unikaniu pewnego blondyna, przez co nawet nie
zauważyła, kiedy zleciały dwa miesiące nauki. Skrupulatnie wykorzystywała każdą
wolną chwilę na pochłanianie kolejnych podręczników nie chcąc zostać w tyle na
tle niezwykle wymagającej grupy kolegów. Poza tym, jeśli będzie uczyć się
systematycznie to szybciej i z lepszym wynikiem zaliczy sesję. A przecież musi
być najlepsza.
- Już proszę o spokój – uciszał
właśnie dr Tompson – mam Wam coś ważnego do zakomunikowania. Myślę, że okres
ochronny możemy już zakończyć, bo nie jesteście już takimi świeżynkami. Pora
porozmawiać o egzaminach końcowych. Jakby nie patrzeć, będziecie potrzebować
sporo czasu, by się do nich odpowiednio przygotować – pomruk niezadowolenia
pomieszanego z przerażeniem przetoczył się po sali. Jedni zaczęli wysnuwać
coraz to bardziej złowieszcze wyobrażenia na temat prawdopodobnych trudności na
egzaminie, inni, jak Hermina, siedzieli jak spetryfikowani z długopisami w ręce
wpatrzeni w prowadzącego w oczekiwaniu na wyrok.
- Mam nadzieję, że
wykorzystaliście te dwa miesiące studenckich imprez na poznanie siebie nawzajem
i zawarcie jako takich…. nazwijmy to… przyjaźni – uśmiechnął się pod nosem
prowadzący. Tym razem część słuchaczy ochoczo pokiwała głowami uśmiechając się
do siedzących obok znajomych, większość jednak w panice zaczęła rozglądać się
po sali, plując sobie w brodę, że oprócz okazjonalnego „cześć” nie zamienili z
siedzącymi tu ludźmi ani jednego słowa. Hermiona zdecydowanie należała do tej
drugiej grupy. Właśnie zarumieniona z nerwów oglądała się za siebie, gdy jej
spojrzenie padło na siedzącego z tyłu, wyraźnie zamyślonego, wpatrzonego w jakiś punkt za oknem blondwłosego chłopaka. Odwróciła szybko głowę, nie chcąc
by wiedział, że na niego patrzyła. „Ciekawe czy on już się z kimś tu poznał”
pojawiła się w jej głowie niechciana myśl, którą szybko od siebie odpędziła. W
końcu i tak nie mógłby to być nikt miły, a raczej taki sam gbur i arogant jak
on sam. Jednak niemiłe ukłucie w sercu na myśl, że tylko ona jako jedyna nie
zawarła tu, żadnej znajomości, na dobre zepsuło jej humor.
- Otóż oczekuję od Was, że
podzielicie się na 4-6 osobowe zespoły, z których każdy weźmie udział w osobnej
udawanej rozprawie sądowej. Połowa zespołu będzie bronić, a reszta oskarżać. Do
świąt chcę dostać listę zespołów, zaraz po przerwie świątecznej przedstawię Wam
tematy Waszych rozpraw, a miesiąc przed egzaminem, czyli gdzieś na początku
maja wyznaczę Wasze zadanie, a więc dopiero wtedy dowiecie się czy będziecie
adwokatami czy oskarżycielami. Liczę na to, że sami zdecydujecie, z kim chcecie
być w parach i nie będę musiał sam wyznaczać ochotników. Co więcej, chciałbym,
by linie obrony i oskarżenia w danym zespole nie były oczywiste i w całości
znane przez drugą stronę, o ile to możliwe – zmrużył oczy przybierając ni to
groźną ni to wątpiącą minę. Wokół zapanował gwar przekrzykujących się osób,
starających się jak najszybciej upewnić, że upatrzona osoba na pewno będzie
chętna na utworzenie wspólnego zespołu – Domyślam się, że nic nie wyjdzie z dzisiejszego wykładu w takich warunkach, dlatego proszę wykorzystacie mądrze
ten czas. Od tego zależy Wasza końcowa ocena.
Hermiona jeszcze raz rozejrzała
się po sali, tym razem skupiając się na osobach siedzących najbliżej niej. Tuż
obok po prawej, siedziała drobna blondynka z długim warkoczem zerkająca na nią od
czasu do czasu z wyraźną nadzieją w oczach. Dopiero teraz przypomniała sobie,
że już ją widziała i to nie raz. Tak, ta dziewczyna ostatnio często siada obok
niej na zajęciach. Dziwne, że wcześniej nie zwróciła na to uwagi. Czyżby aż tak
pochłonęła ją nauka, że zapomniała, że poza nią i prowadzącymi są tu jeszcze
inni ludzie? Znaczy, poza Nim oczywiście. Ale na szczęście nie wchodził jej z
drogę, zapewne unikając jej tak samo jak ona jego.
- Cześć. Jestem Hermiona –
zdecydowała się w końcu odezwać. Raz kozie śmierć. Nieznajoma natychmiast
nieśmiało się uśmiechnęła i wyciągnęła dłoń w jej kierunku.
- Jessica, ale znajomi mówią na
mnie Jess. No i znam Cię oczywiście. Jesteś przyjaciółką Harry’ego Pottera.
Razem z nim walczyłaś z Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Masz już
zespół, czy może mogłybyśmy… - ze skrępowania zaróżowiły jej się policzki i Hermiona od razu poczuła do niej sympatię.
- Nie należę do żadnego zespołu,
więc jeśli chcesz to chętnie założę z Tobą nowy - ucieszyła się, że wreszcie będzie tu mieć
jakąś koleżankę, żałując, że tak późno zdała sobie sprawę jak bardzo jej tego
potrzeba.
- Dobrze usłyszałam? To Ty jesteś
Hermiona Granger? – Brunetka pokiwała głową dając twierdzącą odpowiedź na
zadane pytanie jednocześnie zwracając się na lewo w kierunku siedzącej tam
szatynki.
- Sylvie – przedstawiła się
krótko podając rękę zarówno Hermionie jak i Jess.
- No to jesteśmy już trzy.
Jeszcze chociaż jednej osoby nam brakuje. Najlepiej jakiś chłopak, co nie
dziewczyny? – zaczęła się rozglądać w koło roztrzepując swoje czarne loki –
przecież nie będziemy czekać do świąt, żeby nam wybrali wszystkie
najsmakowitsze kąski. O!
Jej towarzyszki właśnie
wymieniały porozumiewawcze uśmiechy podsumowujące ich opinię o nowej znajomej,
mimo, że żadna z nich nie zgłosiła sprzeciwu co do jej zamiarów, dlatego nie
wiedziały co wywołało w niej taki entuzjazm. Dopiero, gdy usłyszały ten głos,
zaraz odwróciły się w jego kierunku, każda z inną reakcją wymalowaną na twarzy
– Jess rozanielona, ze szkarłatem występującym na policzki, Hermiona z otwartymi szeroko ze zdziwienia oczami i ustami.
- Cześć Granger.
*
Powoli zaczynało go to irytować.
Jak ona śmie go ignorować! Już by chyba wolał otwartą agresję, wojnę, ale nie
to. Jednak pamiętał, że ona nigdy nie należała do agresywnych, nerwowych osób.
No może poza tym incydentem w trzeciej klasie. Aż się zaśmiał na samo
wspomnienie. Należało mu się, nie ma co. Ale cierpliwość ma swoje granice. W
końcu nie może w nieskończoność udawać, że się nie znają. W końcu sama wyciągnęła
rękę na zgodę, czyżby zapomniała?
Już parę razy decydował się wstać
i podejść do niej, ale zawsze tchórzył. Eh no tak, to jego wada genetyczna.
Tylko jak ją przezwyciężyć? Siedział właśnie na swoim stałym miejscu w przedostatnim rzędzie i użalał się nad swoim brakiem odwagi i zdecydowania,
jednym uchem słuchając wykładu, kiedy poczuł, że ktoś mu się przygląda.
Odwrócił szybko głowę, by poszukać wpatrzonych w siebie oczu i wtedy ją
zobaczył. Włosy jeszcze jej falowały na karku od szybkiego powrotu do wpatrywania
się prosto w tablicę na przodzie auli. Uśmiech momentalnie wystąpił na jego
usta, a myśli o.. no właśnie o czym, po prostu wyparowały mu z głowy. Gnały po
niej teraz jak mantra powtarzane słowa „Patrzyła na mnie. Szukała mnie.”. Od
tej pory uważnie jej się przyglądał, by nie przegapić momentu, gdy znów na
niego zerknie. A powtarzało się to przynajmniej kilka razy dziennie. Nic nie
było w stanie bardziej podbudować libido chłopaka, niż uwaga dziewczyny, którą
jest zainteresowany. Co więcej, przez te trzy lata dorosła i stała się piękną
kobietą. Tylko co teraz zrobić, by w końcu z nią porozmawiać.
Chciałby móc się z nią
zakolegować. Czuł, że nadeszła także pora, by zawrzeć kilka innych znajomości w
tej grupie ludzi. W końcu spędzą ze sobą następne trzy długie lata. Dobrze
byłoby mieć się do kogo odezwać. Pomocy w nauce nie potrzebował. Te zagadnienia
w mniejszym lub większym stopniu przerabiał na poprzednich studiach lub
opanował już w pracy. No właśnie praca. Zajmowała mu cały wolny czas.
Początkowo wszystkie otrzymane z Paryża zadania wykonywał z domu, bojąc się
reakcji londyńskiej czarodziejskiej społeczności na swój powrót. Jednak z biegiem czasu i naciskiem spotykanych sporadycznie szkolnych kolegów,
postanawiał dać sobie szansę i wyjść z tej twardej, opancerzonej skorupy. Raz
czy dwa udał się do Ministerstwa osobiście przekazać jakieś dokumenty,
wieczorami zaczął spacerować uliczkami londyńskiego centrum. I nic. Nikt go nie
wytykał palcami, nie pluł, nie obrzucał wyzwiskami. Może rzeczywiście Blaise
miał rację powtarzając mu, że nie można żyć przeszłością, ale trzeba nauczyć
się akceptować teraźniejszość. Może rzeczywiście jego życie mogło wrócić do
normy, może mógł już wyrwać się z tego więzienia, które sam dla siebie
stworzył. Może mógł rozpocząć swoje życie od nowa w mieście, które tak dobrze
zna i uwielbia, gdzie ma rodzinę i starych przyjaciół. Może rzeczywiście pora
wrócić tu na stałe. Nie patrzeć w przeszłość, nie pokładać zbyt
dużej nadziei na przyszłość i żyć pełnią życia w czasie zwanym
teraźniejszym.
Podbudowany, tą myślą, poczuł, że
wraca jego dawna pewność siebie. Odważył się wreszcie zrobić pierwszy krok tu
lepszemu jutru. Przed zajęciami przysiadł się do dwóch rozmawiających o quidditchu kolegów z zajęć i jak gdyby nigdy nic, włączył się w ich dyskusję.
Okazało się, że każdy z nich jest wielkim fanem szkockich diabłów, co było
dobrą podstawą do budującej się męskiej przyjaźni.
Ciągle jednak odkładał moment
rozmówienia się z Granger. Dopiero, gdy dr Tompson przedstawił im wytyczne
odnośnie ich egzaminu końcowego, postanowił działać. Teraz albo nigdy. Następna
taka okazja może się prędko nie trafić. Wiedziony nagłym impulsem, wstał z krzesła i zaczął zmierzać ku pierwszemu rzędowi ławek, odprowadzany
spojrzeniami Nicka i Matta. Dopiero gdy zatrzymał się przed trzema siedzącymi
tam dziewczętami spojrzeli na siebie sugestywnie i ruszyli za kolegą.
- Cześć Granger – uśmiechnął się
na widok jej zaskoczonej miny, kątem oka rejestrując maślane spojrzenia jej
koleżanek.
- Pomyślałem, że może po starej
znajomości moglibyśmy być razem w zespole – o ile to możliwe szok na jej twarzy
jeszcze się pogłębił i potrzebowała chwili by odzyskać zdolność mowy.
- Chyba zapomniałeś Malfoy –
starała się zawrzeć w tych słowach tyle jadu ile tylko zdoła – że my się nie
przyjaźnimy.
- Może się nie przyjaźnimy, ale
po naszym ostatnim spotkaniu miałem wrażenie, że nie jesteśmy już wrogami - uśmiechnął
się tym swoim charakterystycznym ironicznym uśmiechem, a w dziewczynie zaczęła się
gotować krew.
- To, że się za Tobą wstawiłam,
nie znaczy, że zapomniałam o tych wszystkich latach upokorzeń jakie mi zafundowałeś.
A teraz co, myślisz że możemy zacząć od nowa? Czy to jakiś nowy podstęp, następna
próba ośmieszenia mnie, jakiś nowy żart? Nie tym razem Malfoy! Mogłam Ci wybaczyć
tamto, by ratować Ci skórę, ale nie dam Ci następnej okazji na uprzykrzanie mi życia.
Najlepiej dalej ignorujmy się tak jak do tej pory.
- Ty to nazywasz ignorowaniem? - zaśmiał
się pod nosem na chwilę przenosząc spojrzenie na dołączających do niego kolegów.
Trochę obawiał się takiego obrotu sytuacji, a tym bardziej tego, że Hermiona
zaraz powie wszystkim o jego niechlubnej przeszłości. No ale cóż, wóz albo przewoź.
Znów spojrzał jej w oczy i zauważył płynącą z nich złość, teraz pomieszaną z
odrobiną zawstydzenia. Musiała zrozumieć, że miał na myśli jej ukradkowe
spojrzenia. Założyła ręce i oparła je na brzuchu, by chociaż w taki sposób podnieść
się na duchu i zbudować choć tą minimalną barierę oddzielającą ją od tego wyraźnie
coś knującego typa. Spojrzała kolejno na swoje nowe koleżanki szukając u nich
wsparcia, lecz szybko dostrzegła, że to przegrana walka. Obie koleżanki jak
urzeczone wpatrywały się w jej rozmówcę, od czasu do czasu uśmiechając się także
do stojących przy nim dwóch chłopaków. Przewróciła oczami ze zrezygnowaniem i
postanowieniem znalezienia jakichś poważniejszych znajomych.
- Może przedstawisz nam kolegę - zasugerowała
Sylvie z nadzieją.
- To nie jest mój kolega!
- Maniery Granger. Semantyką możemy
zająć się później.
- Draco, Sylvie, Jess, poznajcie
się - westchnęła i z wyraźną niechęcią wskazała kolejno na blondyna, szatynkę oraz
blondynkę, którzy wymieniali właśnie uściski dłoni.
- Matt i Nick - rzucił wskazując
przystojnego wysokiego bruneta o orzechowych oczach oraz niższego zielonookiego
chłopaka o przydługich miedzianych kosmykach.
- Skoro jest nas szóstka to może
stworzymy razem zespól? - zasugerował Nick nieświadomy treści wcześniejszej
wymiany zdań.
- Pewnie. Super! Będziemy mieć równowagę
- trzy dziewczyny na trzech chłopaków - wyraźnie ucieszyła się Sylvie. A Jess
tylko z uśmiechem pokiwała głowa na zgodę.
- Po moim trupie! Nigdy nie będę
z nim - wskazała palcem na Dracona - w żadnej grupie ani zespole - zacietrzewiła
się, wyglądająca dotąd na cichą i spokojną dziewczyna a Draco tylko wpatrywał się
w nią zaciekawiony rozwojem wypadków, uśmiechając się tym swoim zniewalającym uśmiechem.
"No nie, on to robi specjalnie. Zabije go"
- Myślę, że powinnyśmy to przegłosować
i podjąć demokratyczną decyzję. Niech zdecyduje większość - odezwała się
wreszcie Jess a Hermiona jęknęła zdenerwowana, pewna tego jaki wyjdzie wynik.
Nie potrzebowała nawet patrzeć, decyzja jej wyraźnie zdesperowanych koleżanek łaknących
męskiego towarzystwa mogła być tylko jedna.
- Ok. Róbcie co chcecie, ale ja się
wypisuję. Znajdę sobie inną grupę - zaczęła zbierać swoje rzeczy do torby i następnie
wstała, by udać się do jakiejś grupki przyjaźnie wyglądających osób. „O tam
jest ten chłopak, który zwykle zabiera glos na wykładach. Z nim powinno się
dobrze współpracować.” Nie miała zamiaru, być w zespole z tymi rozszczebiotanymi
dziewuchami, no i z tym idiotą i jego kolegami. Brrrr co za koszmar. Zrobiła już
parę kroków, ciesząc się że jej nowe koleżanki nie zamierzają jej zatrzymywać, zajęte
rozmową z chłopakami, gdy poczuła ucisk na ramieniu.
- Nie rób scen Granger. Proszę
daj mi chwilę. Jeśli później będziesz chciała znaleźć kogoś innego do tego
zadania to nie będę Cię powstrzymywać – patrzył na nią tak smutnymi oczami, że
nie była w stanie mu odmówić.
Westchnęła głęboko, znów założyła
ręce i kiwnęła głowa dając mu znać że słucha.
- Daj mi szansę odwdzięczyć się
za tą rozprawę. Uratowałaś mi życie. Obiecuję, że więcej nie usłyszysz ode mnie
złego słowa na swój temat. Chcę Ci udowodnić, że się zmieniłem. Jestem innym człowiekiem. Nie
oceniaj mnie przez pryzmat przeszłości, bo nie jestem w stanie jej zmienić.
- Tak jasne. Już Ci wierzę –
powiedziała zaczepnie, jednak straciła pewność co do podejrzanych zamiarów młodego
Malfoy’a. Nauczona doświadczeniem, dalej szukała ukrytych motywów jego
działania - I co myślisz, że będę oddalać
za Ciebie cała robotę?
- Skąd. Nie wiem czy wiesz, ale skończyłem
już studia z Magicznych Stosunków Międzynarodowych w Paryżu i pracowałem tam w Międzynarodowym
Urzędzie Prawa - na te słowa dziewczynie odebrało mowę. Tak wiele dokonał i to
w dziedzinie, która i ją interesowała. Skoro studiował w Paryżu i pracował w
jej wymarzonym departamencie to jego wiedza rzeczywiście może się przydać. Spojrzała
uważnie w te jego przeszywająco niebieskie, w tym świetle, oczy i nie zauważyła
w nich fałszu. Może warto spróbować, może warto dać mu szanse. Przecież nie
bierze z nim ślubu, zawsze może zmienić grupę, a skoro i tak razem studiują to przecież
nie jest możliwe, by wiecznie ignorować swoja obecność i udawać, że tak naprawdę
są sobie obcy. Ale czy są? Nie była już taka pewna. Coraz więcej wydawało się
ich łączyć...
- Jeśli chociaż przez chwile pożałuję
tej decyzji to Cię zabiję.
- Nie pożałujesz - obiecał szybko
i uśmiechnął się tak pięknie, że Hermiona na chwilę wstrzymała oddech. Taki
uśmiech widziała po raz pierwszy w życiu. Tym razem Draco musiał być szczerze
szczęśliwy, bo radość biła z całej jego osoby.
- To co, kiedy robimy jakąś imprezę
integracyjną naszego super zespołu? – zapytał roześmiany Matt, kiedy Draco
przyprowadził z powrotem dziewczynę.
„O nie. W co ja się wpakowałam” pomyślała
była gryfonka, marząc już tylko o tym, by ten dzień wreszcie się skończył.
Nie mam pojecia czemu ten super rozdzial nie ma zadnego komentarza ;-;
OdpowiedzUsuńUhh, trzeba to naprawic :)
Wiec bardzo podoba mi sie styl twojego pisania i szczerze mowiac nie mam nic do zarzucenia :)
Wiec biore sie za dalsze czytanie ^^
Na koncu walne jakis dluzszy komentasz ;*
Pozdrawiam!
Ciocia Dramionka ;D
http://swiat-wedlug-mnie-dramione.blogspot.com/
Dziękuję za komentarz. Cieszę się, że Ci się podoba :)
UsuńKocham Ginny i jej szpilki! Super! :) Bardzo trafiona reakcja Hermiony i bardzo fajne odpowiedzi Draco - rozmowa na najwyższym poziomie - co świadczy o tym, że konstruujesz bardzo ciekawe dialogi - moje gratulacje :) Praca we wspólnej grupie to zawsze lepiej niż wspólny szlaban - czyli standard we wszystkich szkolnych dramione :) super, że wyłamałaś się ze schematu :)
OdpowiedzUsuńTak Ginny rozwala system! Cieszę się, że się podoba. Dopiero zaczynam i zdaję sobie sprawę, że nie jest idealnie...
Usuń