niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział 3 Nie można żyć przeszłością

Kończyło się lato, a bajecznie ciepła, rozleniwiająca pogoda nie dawała energii do pracy. Dwie młode kobiety siedziały w kuchni państwa Weasley i rozprawiały o ostatnich wydarzeniach.
- Już kupiłam wszystkie podręczniki i kodeksy z listy. Szkoda, że tak późno mi ją przysłali, bo nie zdążę wszystkiego się nauczyć. Zostały mi tylko dwa dni do rozpoczęcia zajęć, a prawa karnego jeszcze nie ruszyłam – powiedziała przejęta upijając łyk pysznej, aromatycznej kawy.
- Daj spokój. Nie musisz wszystkiego umieć, to oni mają Cię nauczyć. Z resztą jak pójdziesz do pracy to dalej będziesz miała te kodeksy do dyspozycji, nikt Ci nie każe znać tego na pamięć – Ginny starała się uspokoić przyjaciółkę, jednak wiedziała, że jest to przegrana walka. Hermiona nie spocznie dopóki nie wykuje na blaszkę z tych podręczników każdego przecinka i kropki. Tak dobrze pamiętała to ze szkoły.
- A co jeśli wszyscy inni studenci będą to wszystko wiedzieć, a ja nie? Nie mogę podpaść już na początku. Tak się stresowałam, że w ogóle mnie nie przyjmą – ciągnęła Hermiona rysując w zamyśleniu palcem kółka na brzegu kubka. Na te słowa rudowłosa jedynie przewróciła oczami.
- A kiedy zamierzasz powiedzieć mojemu bratu tę radosną nowinę?
- Myślałam, żeby dziś. O ile zda ten swój nieszczęsny egzamin, bo jak nie, to może za rok albo dwa. Tak, tak chyba będzie najlepiej – roześmiała się, na co oberwała ściereczką od przyjaciółki, która właśnie wstała, by ukroić im po kawałku szarlotki.
- A co tam u Ciebie? W pracy już lepiej? – nóż z głośnym zgrzytem uderzył o metalową foremkę do ciasta, a Ginny w momencie straciła cały humor. Jej usta uformowały zwartą linię, a brwi się zmarszczyły nad zielonymi oczami.
Ginny pół roku temu namawiana przez brata i ukochanego chłopaka rozpoczęła pracę w ministerstwie jako młodszy asystent w Departamencie Magicznych Gier i Sportów. Praca tam bardzo jej się podobała, jako że miała kontakt z ukochanym Quidditchem. Cała tę radość psuła jej jednak obecność znienawidzonego współpracownika.
- Proszę, ani słowa na ten temat. Mam weekend – powiedziała przez zaciśnięte zęby, na co przyjaciółka się cicho zaśmiała.
- Widać mało mu czepiania się mojego koloru włosów, bo na jego „Ruda” już w ogóle nie reaguję. Generalnie staram się go ignorować przez cały czas, ale jak słyszę te niektóre teksty to krew mi się w żyłach gotuje. Wyobraź sobie, że teraz czepia się mojego ubioru. Tak, zafascynowały go moje szpilki. Jak sobie szybko nie odpuści to mu takie kupię, albo pozwolę mu się przyjrzeć moim z bardzo bliska, jak będę mu je wbijać w czaszkę! – powiedziała ciskając kawałkami ciasta na talerzyki, jakby wyobrażała sobie jaką przyjemność, by jej sprawiło, gdyby mogła swoje słowa wprawić w czyn.
- Może mu się podobasz i nie wie jak zagadać, poza tym wie, że jesteś „dziewczyną Pottera”, więc woli się nie ośmieszać proponując coś – zażartowała panna Granger, rozbawiona zachowaniem tego zadziornego chochlika.
- Nie miałby na co liczyć nawet jakby był ostatnim mężczyzną na ziemi! Nie cierpię typa. Grrr – wyżalenie się zawsze pomagało jej spuścić trochę pary. Dobrze, przynajmniej w spokoju spędzi przyjemny weekend. A Zabinim będzie się przejmować od poniedziałku.
Nagle usłyszały dochodzący zza okna dźwięk towarzyszący teleportacji i za chwilę do kuchni wszedł Ron Weasley.
- A co tu tak wesoło? – zapytał uśmiechając się od ucha do ucha.
- Zdałeś? – spytała Hermiona zrywając się z krzesła i pędząc w otwarte ramiona ukochanego chłopaka.
- Tak. Doskonałe maskowanie i nawet testy dobrze mi poszły! – szczęście aż od niego promieniowało.
- Jestem z Ciebie taka dumna. Byłam pewna, że dasz radę! – złożyła na jego ustach czuły pocałunek, który Ron zaczął zachłannie pogłębiać. Wplątał prawą dłoń w jej rozpuszczone brązowe włosy a drugą złapał za jej pośladek i mocno do siebie przycisnął. Początkowo dziewczyna oddawała pieszczotę gładząc włosy ukochanego, jednak od czasu tej historii z Lavender coś się zmieniło. Nie czuła tego ognia, żaru w lędźwiach na samą myśl o bliższym kontakcie. Nawet teraz podczas pocałunku czegoś jej brakowało. A może to tylko psychiczna blokada, która zniknie, gdy ostatecznie mu wybaczy? Bardzo na to liczyła. Tymczasem widząc kątem oka, ukradkiem wycofującą się Ginny, postanowiła wykorzystać to sam na sam. Delikatnie przesunęła dłoń na klatkę piersiową Ronalda i delikatnie go od siebie odsunęła. Jęknął z niezadowoleniem, jednak uwolnił jej usta z niewoli, wciąż badając dłońmi talię, plecy i pośladki ukochanej.
- Może jakoś to uczcimy? Co powiesz na kolację w tej nowej restauracji „Royale”? Teraz będzie mnie na to stać – wciąż patrzył na nią przyciemnionymi oczami, pełnymi pożądania – chyba, że urządzimy sobie prywatną kolację dla dwojga. Twoi rodzice nie mieli gdzieś wyjeżdżać na ten weekend?
- Mieli, ale nie wyjeżdżają. Poza tym myślę, że restauracja to lepszy pomysł. Zwłaszcza, że też mam powód do świętowania – spojrzał na nią zaskoczony i zawiedziony jednocześnie. Zaczynał go denerwować ten brak prywatności, w końcu nie są już dziećmi.
- Dostałam się na studia Kochanie. Od poniedziałku zaczynam zajęcia – przyglądała mu się teraz uważnie, niepewna jego reakcji. Wcześniej nie ukrywał, że nie popiera pomysłu ze studiami.
- Od poniedziałku? I dopiero teraz mi mówisz?
- Byłeś taki przejęty egzaminami, nie chciałam Cię rozpraszać. Bardzo mi na tym zależy, nie chcę byś był na mnie zły. Od dawna marzyła mi się praca w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów – spojrzała na niego smutno.
- Zły? Dlaczego miałbym być zły? To Twoja decyzja i jeżeli tego właśnie chcesz, to popieram ją całkowicie. A za te parę lat będziemy razem pracować w Ministerstwie tak jak chciałem – uśmiechnął się, gdy wypuściła ze świstem powietrze. Przyciągnął ją znów bliżej i zaczął myziać nosem jej nos, a po chwili znów ją pocałował. Tym razem się nie opierała, szczęśliwa, że nie musi się już ukrywać, a co więcej Ron nawet zaakceptował jej wybór bez sprzeciwu. Nie zaprotestowała też, gdy chłopak złapał ją za rękę i poprowadził szybko po schodach do swojego pokoju….
*
Czemu zawsze musi zostawiać wszystko na ostatnią chwilę? Ostatnie dni właściwie nie pojawiał się w mieszkaniu. Czuł potrzebę odnowić znajomości z przyjaciółmi ze szkoły. Odwiedzał ich jednego po drugim, do własnych czterech kątów wracając późną nocą. Dopiero wczoraj zdecydował się dokładnie ogarnąć mieszkanie po, bez mała, trzy letniej nieobecności. Jedno machnięcie różdżką, mieszkanie lśni czystością, drugie machnięcie – walizki rozpakowane, trzecie – butelka ognistej whisky wyskoczyła z barku i wpadła w jego wyciągniętą rękę. Ah, uwielbiał być czarodziejem.
To miała być tylko jedna szklaneczka, góra dwie. Tak dla ukojenia nerwów. W końcu wszystko się mogło zdarzyć następnego dnia. A jeżeli natknie się na kogoś z przeszłości, kto znów zacznie obrzucać go błotem? Nie może na to więcej pozwolić, w końcu jest Malfoy’em, ma swoją dumę. A jeżeli ona… nie to byłby już zbyt duży zbieg okoliczności, takie rzeczy się nie zdarzają. Zapewne była tam w zupełnie innym celu. Jakim – nie mógł nic wymyślić w tamtym momencie. Siedział właśnie przed kominkiem, w swoim czarnym skórzanym fotelu, z nogami opartymi o mahoniowy stolik, sącząc kolejnego drinka i układając potencjalny tekst rozmowy w razie tego nadzwyczajnego spotkania, gdy nagle odpłynął. Zupełnie niespodziewanie i nieświadomie.
Gdy się obudził, zdezorientowany i całkiem jeszcze zaspany spojrzał na zegar wiszący na ścianie. 7.45.
- O cholera! – wyrwało się chłopakowi, który w momencie się obudził. Wyciągnął z szafki jakąś koszulkę na chybił trafił, zgarnął leżące na podłodze spodnie i zniknął w łazience. Tyle jeśli chodzi o staranne przygotowanie do tego ważnego dnia.
*
Z przejęcia nie mogła w nocy spać, wzrokiem poganiając wskazówki zegara, odmierzające czas pozostały do momentu, w którym będzie mogła w końcu z czystym sumieniem wstać i zacząć się szykować. 6.30. Usłyszała delikatne skrzypnięcie drzwi i ciche kroki na schodach. To pewnie mama wstała już, by zdążyć do pracy. Uznała to za wystarczający sygnał, że już czas. Umyła się, starannie umalowała i ułożyła włosy w zgrabnego koka. Następnie ubrała się w wybraną wieczorem prostą, czarną sukienkę i zeszła na dół do kuchni, gdzie czekała już na nią gorąca herbata i talerz kanapek.
Tak bardzo zależało jej, by zrobić dobre pierwsze wrażenie. Spakowała do torebki potrzebne podręczniki i kwadrans przed czasem teleportowała się przed budynek uniwersytetu. Zaraz wszystko się zacznie – pomyślała szukając auli przeznaczonej na pierwszy wykład kierunku międzynarodowe prawo czarodziejów. Tu i ówdzie stały grupki dyskutujących ze sobą osób. Jako, że nie zauważyła nikogo znajomego, weszła do sali i zajęła miejsce pośrodku pierwszego rzędu.
Gdy wybiła 8.00 drzwi auli otworzyły się ponownie i weszła przez nie grupa ludzi z młodym około trzydziestoparoletnim prowadzącym. Szum na sali właśnie opadał, gdyż ostatni uczniowie zajęli już swoje miejsca, gdy drzwi auli otworzyły się po raz kolejny. Tym razem jednak wpadł przez nie jakiś przystojniak z kapturem naciągniętym na głowę i popędził na tył sali w poszukiwaniu wolnego miejsca.
- Witam na pierwszym roku studiów. Nazywam się dr Matt Tompson i w ciągu najbliższego roku postaram się Wam przybliżyć podstawowe zagadnienia z zakresu prawa - młody mężczyzna stojący na podium zaczął prowadzić wykład. Właśnie zaczął wymieniać rodzaje prawa, które przyjdzie im przerabiać w poszczególnych semestrach, gdy usłyszała szept koleżanek siedzących zaraz obok niej.
- Ciekawe kim on jest, nie kojarzę go z Hogwartu. Takie ciacho, czemu wcześniej go nie spotkałam?
- Ja pierwsza go zobaczyłam, więc nawet nie próbuj tych swoich sztuczek.
Zaciekawiona dziewczyna podążyła wzrokiem za obiektem westchnień koleżanek. Okazało się, że zachwycają się tym spóźnialskim.
Zaraz, zaraz. Skądś go kojarzę – pomyślała i nagle przyszło olśnienie – to niemożliwe! Ten ubrany na sportowo blondwłosy chłopak w szarej bluzie z kapturem to… Nie wierzę – nic dziwnego, w końcu do tej pory widywała go raczej w szatach czarodziejów lub skrojonych na miarę drogich garniturach. Nie, to nie może być Malfoy.
I wtedy jakby od niechcenia zgarnął palcami włosy z czoła i przekręcił głowę tak, że ich spojrzenia się spotkały. To był on. Nieprawdopodobne a jednak. Sama nie wiedziała, czy ma się cieszyć, że spotkała tu chociaż jedną znajomą twarz, czy płakać, że musi to być akurat on, jej szkolny tyran. I jak ona mogła wcześniej pomyśleć o nim w kategorii „przystojniak”? Niech sobie wygląda jak młody Apollo, ale lepiej niech się do niej nie zbliża. Najlepiej niech udaje, że wcale się nie znają.
- Merlinie, Ty to masz poczucie humoru…
Do końca zajęć nie obdarzyła chłopaka ani jednym spojrzeniem, a po wykładzie jak najszybciej opuściła teren uczelni. Nie miała zamiaru udawać, że nie są dla siebie zupełnie obcymi ludźmi. Bo są. Przecież tak naprawdę nic o sobie nie wiedzą. Bo czy on kiedykolwiek próbował ją poznać? Ba, czy kiedykolwiek uprzejmie się do niej odezwał, po koleżeńsku zagadał? Nie! Tym razem nie da mu okazji, by znów zaczął ją wyśmiewać, wytykać palcami i wyzywać od szlam. Nie. Jest dorosłą, pewną siebie kobietą, bohaterką na litość boską! Tu miała czystą kartę. Nikt nie musi wiedzieć, że się nienawidzą.
*
Kochany Ron uczcił jej pierwszy dzień na drodze do wymarzonej kariery butelką jej ulubionego czerwonego wina. Zjawił się z nią oraz bukietem czerwonych róż jeszcze tego samego wieczora. Do tego czasu dziewczyna skończyła już przeklinać niesprawiedliwy los, który tak okrutnie z niej zakpił, że postawił znów na jej drodze tego znienawidzonego ślizgona. Zdążyła już opanować emocje na tyle, by przekonać samą siebie, że chłopak, lubiany czy nie, ma takie samo prawo studiować w Londynie jak i ona i nie ma na to żadnego wpływu, więc zostaje jej się z tym pogodzić. Poza tym, przecież oprócz nich jest jeszcze blisko 120 innych osób. Właściwie to bardzo prawdopodobne, że w ogóle nie będą musieli ze sobą rozmawiać, oglądać się ani przebywać w swoim towarzystwie, poza oddychaniem tym samym powietrzem podczas zajęć. Zupełnie nie zauważy, że on tam w ogóle jest. Tak, na pewno!
- I jakie wrażenia z pierwszego dnia? – zapytał Ron przytulając się do jej pleców i całując odsłonięte ramię.
- Prawo jest fascynujące. Wiem, że nie dla Ciebie, ale ja już czuję, że będę to uwielbiać – zaczęła podekscytowana, nie zważając na ręce chłopaka błądzące po jej talii i pośladkach.
- Zgadnij kogo spotkałam, a raczej kogo prawdopodobnie będę spotykać codziennie na zajęciach? Wygląda na to, że Malfoy wrócił do kraju, bo będziemy razem studiować -  Hermiona ze spokojem skończyła kroić ostatnią papryczkę i dorzuciła ją na patelnię, gdzie smażył się już kurczak w warzywach. Tymczasem ręce Rona zastygły w bezruchu jak i cały on. Najwyraźniej nie był w stanie wykrztusić słowa, bo odezwał się dopiero, gdy dziewczyna sięgnęła do szafki po dwa kieliszki i postawiła je przed nim razem z korkociągiem.
- Ale jak to? Byłem pewien, że ten podły szczur zaszył się gdzieś, gdzie nikt go nie zna i tam już zdechnie. Nie dość, że nie siedzi w Azkabanie ze swoimi kumplami śmierciożercami to jeszcze śmie tu wracać? Już ja się z nim policzę. Powiedział Ci coś przykrego? Nie martw się pogadam z Harrym, załatwimy to. – zamaszystym gestem wyciągnął korek z butelki wylewając odrobinę na szare, błyszczące kafelki podłogowe.
- Nie, nie rozmawialiśmy. Nie dałam mu okazji, jeśli w ogóle planował. I nie chcę byś coś załatwiał to wolny kraj, może sobie studiować, gdzie chce. A ja jestem już duża i sobie poradzę. Spokojnie.
- Jak uważasz, ale pamiętaj powie jedno głupie słowo, albo chociaż się na Ciebie krzywo spojrzy i ja już się postaram, by dołączył do tatusia. Tym razem Harry mu nie pomoże.
*
Słoneczne dni, powoli ustępujące chłodniejszym, wypełnionym spadającymi kolorowymi liśćmi mijały na przyswajaniu nowej pasjonującej wiedzy oraz unikaniu pewnego blondyna, przez co nawet nie zauważyła, kiedy zleciały dwa miesiące nauki. Skrupulatnie wykorzystywała każdą wolną chwilę na pochłanianie kolejnych podręczników nie chcąc zostać w tyle na tle niezwykle wymagającej grupy kolegów. Poza tym, jeśli będzie uczyć się systematycznie to szybciej i z lepszym wynikiem zaliczy sesję. A przecież musi być najlepsza.
- Już proszę o spokój – uciszał właśnie dr Tompson – mam Wam coś ważnego do zakomunikowania. Myślę, że okres ochronny możemy już zakończyć, bo nie jesteście już takimi świeżynkami. Pora porozmawiać o egzaminach końcowych. Jakby nie patrzeć, będziecie potrzebować sporo czasu, by się do nich odpowiednio przygotować – pomruk niezadowolenia pomieszanego z przerażeniem przetoczył się po sali. Jedni zaczęli wysnuwać coraz to bardziej złowieszcze wyobrażenia na temat prawdopodobnych trudności na egzaminie, inni, jak Hermina, siedzieli jak spetryfikowani z długopisami w ręce wpatrzeni w prowadzącego w oczekiwaniu na wyrok.
- Mam nadzieję, że wykorzystaliście te dwa miesiące studenckich imprez na poznanie siebie nawzajem i zawarcie jako takich…. nazwijmy to… przyjaźni – uśmiechnął się pod nosem prowadzący. Tym razem część słuchaczy ochoczo pokiwała głowami uśmiechając się do siedzących obok znajomych, większość jednak w panice zaczęła rozglądać się po sali, plując sobie w brodę, że oprócz okazjonalnego „cześć” nie zamienili z siedzącymi tu ludźmi ani jednego słowa. Hermiona zdecydowanie należała do tej drugiej grupy. Właśnie zarumieniona z nerwów oglądała się za siebie, gdy jej spojrzenie padło na siedzącego z tyłu, wyraźnie zamyślonego, wpatrzonego w jakiś punkt za oknem blondwłosego chłopaka. Odwróciła szybko głowę, nie chcąc by wiedział, że na niego patrzyła. „Ciekawe czy on już się z kimś tu poznał” pojawiła się w jej głowie niechciana myśl, którą szybko od siebie odpędziła. W końcu i tak nie mógłby to być nikt miły, a raczej taki sam gbur i arogant jak on sam. Jednak niemiłe ukłucie w sercu na myśl, że tylko ona jako jedyna nie zawarła tu, żadnej znajomości, na dobre zepsuło jej humor.
- Otóż oczekuję od Was, że podzielicie się na 4-6 osobowe zespoły, z których każdy weźmie udział w osobnej udawanej rozprawie sądowej. Połowa zespołu będzie bronić, a reszta oskarżać. Do świąt chcę dostać listę zespołów, zaraz po przerwie świątecznej przedstawię Wam tematy Waszych rozpraw, a miesiąc przed egzaminem, czyli gdzieś na początku maja wyznaczę Wasze zadanie, a więc dopiero wtedy dowiecie się czy będziecie adwokatami czy oskarżycielami. Liczę na to, że sami zdecydujecie, z kim chcecie być w parach i nie będę musiał sam wyznaczać ochotników. Co więcej, chciałbym, by linie obrony i oskarżenia w danym zespole nie były oczywiste i w całości znane przez drugą stronę, o ile to możliwe – zmrużył oczy przybierając ni to groźną ni to wątpiącą minę. Wokół zapanował gwar przekrzykujących się osób, starających się jak najszybciej upewnić, że upatrzona osoba na pewno będzie chętna na utworzenie wspólnego zespołu – Domyślam się, że nic nie wyjdzie z dzisiejszego wykładu w takich warunkach, dlatego proszę wykorzystacie mądrze ten czas. Od tego zależy Wasza końcowa ocena.
Hermiona jeszcze raz rozejrzała się po sali, tym razem skupiając się na osobach siedzących najbliżej niej. Tuż obok po prawej, siedziała drobna blondynka z długim warkoczem zerkająca na nią od czasu do czasu z wyraźną nadzieją w oczach. Dopiero teraz przypomniała sobie, że już ją widziała i to nie raz. Tak, ta dziewczyna ostatnio często siada obok niej na zajęciach. Dziwne, że wcześniej nie zwróciła na to uwagi. Czyżby aż tak pochłonęła ją nauka, że zapomniała, że poza nią i prowadzącymi są tu jeszcze inni ludzie? Znaczy, poza Nim oczywiście. Ale na szczęście nie wchodził jej z drogę, zapewne unikając jej tak samo jak ona jego.
- Cześć. Jestem Hermiona – zdecydowała się w końcu odezwać. Raz kozie śmierć. Nieznajoma natychmiast nieśmiało się uśmiechnęła i wyciągnęła dłoń w jej kierunku.
- Jessica, ale znajomi mówią na mnie Jess. No i znam Cię oczywiście. Jesteś przyjaciółką Harry’ego Pottera. Razem z nim walczyłaś z Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Masz już zespół, czy może mogłybyśmy… - ze skrępowania zaróżowiły jej się policzki i Hermiona od razu poczuła do niej sympatię.
- Nie należę do żadnego zespołu, więc jeśli chcesz to chętnie założę z Tobą nowy  - ucieszyła się, że wreszcie będzie tu mieć jakąś koleżankę, żałując, że tak późno zdała sobie sprawę jak bardzo jej tego potrzeba.
- Dobrze usłyszałam? To Ty jesteś Hermiona Granger? – Brunetka pokiwała głową dając twierdzącą odpowiedź na zadane pytanie jednocześnie zwracając się na lewo w kierunku siedzącej tam szatynki.
- Sylvie – przedstawiła się krótko podając rękę zarówno Hermionie jak i Jess.
- No to jesteśmy już trzy. Jeszcze chociaż jednej osoby nam brakuje. Najlepiej jakiś chłopak, co nie dziewczyny? – zaczęła się rozglądać w koło roztrzepując swoje czarne loki – przecież nie będziemy czekać do świąt, żeby nam wybrali wszystkie najsmakowitsze kąski. O!
Jej towarzyszki właśnie wymieniały porozumiewawcze uśmiechy podsumowujące ich opinię o nowej znajomej, mimo, że żadna z nich nie zgłosiła sprzeciwu co do jej zamiarów, dlatego nie wiedziały co wywołało w niej taki entuzjazm. Dopiero, gdy usłyszały ten głos, zaraz odwróciły się w jego kierunku, każda z inną reakcją wymalowaną na twarzy – Jess rozanielona, ze szkarłatem występującym na policzki, Hermiona  z otwartymi szeroko ze zdziwienia oczami i ustami.
- Cześć Granger.
*
Powoli zaczynało go to irytować. Jak ona śmie go ignorować! Już by chyba wolał otwartą agresję, wojnę, ale nie to. Jednak pamiętał, że ona nigdy nie należała do agresywnych, nerwowych osób. No może poza tym incydentem w trzeciej klasie. Aż się zaśmiał na samo wspomnienie. Należało mu się, nie ma co. Ale cierpliwość ma swoje granice. W końcu nie może w nieskończoność udawać, że się nie znają. W końcu sama wyciągnęła rękę na zgodę, czyżby zapomniała?
Już parę razy decydował się wstać i podejść do niej, ale zawsze tchórzył. Eh no tak, to jego wada genetyczna. Tylko jak ją przezwyciężyć? Siedział właśnie na swoim stałym miejscu w przedostatnim rzędzie i użalał się nad swoim brakiem odwagi i zdecydowania, jednym uchem słuchając wykładu, kiedy poczuł, że ktoś mu się przygląda. Odwrócił szybko głowę, by poszukać wpatrzonych w siebie oczu i wtedy ją zobaczył. Włosy jeszcze jej falowały na karku od szybkiego powrotu do wpatrywania się prosto w tablicę na przodzie auli. Uśmiech momentalnie wystąpił na jego usta, a myśli o.. no właśnie o czym, po prostu wyparowały mu z głowy. Gnały po niej teraz jak mantra powtarzane słowa „Patrzyła na mnie. Szukała mnie.”. Od tej pory uważnie jej się przyglądał, by nie przegapić momentu, gdy znów na niego zerknie. A powtarzało się to przynajmniej kilka razy dziennie. Nic nie było w stanie bardziej podbudować libido chłopaka, niż uwaga dziewczyny, którą jest zainteresowany. Co więcej, przez te trzy lata dorosła i stała się piękną kobietą. Tylko co teraz zrobić, by w końcu z nią porozmawiać.
Chciałby móc się z nią zakolegować. Czuł, że nadeszła także pora, by zawrzeć kilka innych znajomości w tej grupie ludzi. W końcu spędzą ze sobą następne trzy długie lata. Dobrze byłoby mieć się do kogo odezwać. Pomocy w nauce nie potrzebował. Te zagadnienia w mniejszym lub większym stopniu przerabiał na poprzednich studiach lub opanował już w pracy. No właśnie praca. Zajmowała mu cały wolny czas. Początkowo wszystkie otrzymane z Paryża zadania wykonywał z domu, bojąc się reakcji londyńskiej czarodziejskiej społeczności na swój powrót. Jednak z biegiem czasu i naciskiem spotykanych sporadycznie szkolnych kolegów, postanawiał dać sobie szansę i wyjść z tej twardej, opancerzonej skorupy. Raz czy dwa udał się do Ministerstwa osobiście przekazać jakieś dokumenty, wieczorami zaczął spacerować uliczkami londyńskiego centrum. I nic. Nikt go nie wytykał palcami, nie pluł, nie obrzucał wyzwiskami. Może rzeczywiście Blaise miał rację powtarzając mu, że nie można żyć przeszłością, ale trzeba nauczyć się akceptować teraźniejszość. Może rzeczywiście jego życie mogło wrócić do normy, może mógł już wyrwać się z tego więzienia, które sam dla siebie stworzył. Może mógł rozpocząć swoje życie od nowa w mieście, które tak dobrze zna i uwielbia, gdzie ma rodzinę i starych przyjaciół. Może rzeczywiście pora wrócić tu na stałe. Nie pat­rzeć w przeszłość, nie pokładać zbyt dużej nadziei na przyszłość i żyć pełnią życia w cza­sie zwa­nym teraźniejszym.
Podbudowany, tą myślą, poczuł, że wraca jego dawna pewność siebie. Odważył się wreszcie zrobić pierwszy krok tu lepszemu jutru. Przed zajęciami przysiadł się do dwóch rozmawiających o quidditchu kolegów z zajęć i jak gdyby nigdy nic, włączył się w ich dyskusję. Okazało się, że każdy z nich jest wielkim fanem szkockich diabłów, co było dobrą podstawą do budującej się męskiej przyjaźni.
Ciągle jednak odkładał moment rozmówienia się z Granger. Dopiero, gdy dr Tompson przedstawił im wytyczne odnośnie ich egzaminu końcowego, postanowił działać. Teraz albo nigdy. Następna taka okazja może się prędko nie trafić. Wiedziony nagłym impulsem, wstał z krzesła i zaczął zmierzać ku pierwszemu rzędowi ławek, odprowadzany spojrzeniami Nicka i Matta. Dopiero gdy zatrzymał się przed trzema siedzącymi tam dziewczętami spojrzeli na siebie sugestywnie i ruszyli za kolegą.
- Cześć Granger – uśmiechnął się na widok jej zaskoczonej miny, kątem oka rejestrując maślane spojrzenia jej koleżanek.
- Pomyślałem, że może po starej znajomości moglibyśmy być razem w zespole – o ile to możliwe szok na jej twarzy jeszcze się pogłębił i potrzebowała chwili by odzyskać zdolność mowy.
- Chyba zapomniałeś Malfoy – starała się zawrzeć w tych słowach tyle jadu ile tylko zdoła – że my się nie przyjaźnimy.
- Może się nie przyjaźnimy, ale po naszym ostatnim spotkaniu miałem wrażenie, że nie jesteśmy już wrogami - uśmiechnął się tym swoim charakterystycznym ironicznym uśmiechem, a w dziewczynie zaczęła się gotować krew.
- To, że się za Tobą wstawiłam, nie znaczy, że zapomniałam o tych wszystkich latach upokorzeń jakie mi zafundowałeś. A teraz co, myślisz że możemy zacząć od nowa? Czy to jakiś nowy podstęp, następna próba ośmieszenia mnie, jakiś nowy żart? Nie tym razem Malfoy! Mogłam Ci wybaczyć tamto, by ratować Ci skórę, ale nie dam Ci następnej okazji na uprzykrzanie mi życia. Najlepiej dalej ignorujmy się tak jak do tej pory.
- Ty to nazywasz ignorowaniem? - zaśmiał się pod nosem na chwilę przenosząc spojrzenie na dołączających do niego kolegów. Trochę obawiał się takiego obrotu sytuacji, a tym bardziej tego, że Hermiona zaraz powie wszystkim o jego niechlubnej przeszłości. No ale cóż, wóz albo przewoź. Znów spojrzał jej w oczy i zauważył płynącą z nich złość, teraz pomieszaną z odrobiną zawstydzenia. Musiała zrozumieć, że miał na myśli jej ukradkowe spojrzenia. Założyła ręce i oparła je na brzuchu, by chociaż w taki sposób podnieść się na duchu i zbudować choć tą minimalną barierę oddzielającą ją od tego wyraźnie coś knującego typa. Spojrzała kolejno na swoje nowe koleżanki szukając u nich wsparcia, lecz szybko dostrzegła, że to przegrana walka. Obie koleżanki jak urzeczone wpatrywały się w jej rozmówcę, od czasu do czasu uśmiechając się także do stojących przy nim dwóch chłopaków. Przewróciła oczami ze zrezygnowaniem i postanowieniem znalezienia jakichś poważniejszych znajomych.
- Może przedstawisz nam kolegę - zasugerowała Sylvie z nadzieją.
- To nie jest mój kolega!
- Maniery Granger. Semantyką możemy zająć się później.
- Draco, Sylvie, Jess, poznajcie się - westchnęła i z wyraźną niechęcią wskazała kolejno na blondyna, szatynkę oraz blondynkę, którzy wymieniali właśnie uściski dłoni.
- Matt i Nick - rzucił wskazując przystojnego wysokiego bruneta o orzechowych oczach oraz niższego zielonookiego chłopaka o przydługich miedzianych kosmykach.
- Skoro jest nas szóstka to może stworzymy razem zespól? - zasugerował Nick nieświadomy treści wcześniejszej wymiany zdań.
- Pewnie. Super! Będziemy mieć równowagę - trzy dziewczyny na trzech chłopaków - wyraźnie ucieszyła się Sylvie. A Jess tylko z uśmiechem pokiwała głowa na zgodę.
- Po moim trupie! Nigdy nie będę z nim - wskazała palcem na Dracona - w żadnej grupie ani zespole - zacietrzewiła się, wyglądająca dotąd na cichą i spokojną dziewczyna a Draco tylko wpatrywał się w nią zaciekawiony rozwojem wypadków, uśmiechając się tym swoim zniewalającym uśmiechem. "No nie, on to robi specjalnie. Zabije go"
- Myślę, że powinnyśmy to przegłosować i podjąć demokratyczną decyzję. Niech zdecyduje większość - odezwała się wreszcie Jess a Hermiona jęknęła zdenerwowana, pewna tego jaki wyjdzie wynik. Nie potrzebowała nawet patrzeć, decyzja jej wyraźnie zdesperowanych koleżanek łaknących męskiego towarzystwa mogła być tylko jedna.
- Ok. Róbcie co chcecie, ale ja się wypisuję. Znajdę sobie inną grupę - zaczęła zbierać swoje rzeczy do torby i następnie wstała, by udać się do jakiejś grupki przyjaźnie wyglądających osób. „O tam jest ten chłopak, który zwykle zabiera glos na wykładach. Z nim powinno się dobrze współpracować.” Nie miała zamiaru, być w zespole z tymi rozszczebiotanymi dziewuchami, no i z tym idiotą i jego kolegami. Brrrr co za koszmar. Zrobiła już parę kroków, ciesząc się że jej nowe koleżanki nie zamierzają jej zatrzymywać, zajęte rozmową z chłopakami, gdy poczuła ucisk na ramieniu.
- Nie rób scen Granger. Proszę daj mi chwilę. Jeśli później będziesz chciała znaleźć kogoś innego do tego zadania to nie będę Cię powstrzymywać – patrzył na nią tak smutnymi oczami, że nie była w stanie mu odmówić.
Westchnęła głęboko, znów założyła ręce i kiwnęła głowa dając mu znać że słucha.
- Daj mi szansę odwdzięczyć się za tą rozprawę. Uratowałaś mi życie. Obiecuję, że więcej nie usłyszysz ode mnie złego słowa na swój temat. Chcę Ci udowodnić, że się zmieniłem. Jestem innym człowiekiem. Nie oceniaj mnie przez pryzmat przeszłości, bo nie jestem w stanie jej zmienić.
- Tak jasne. Już Ci wierzę – powiedziała zaczepnie, jednak straciła pewność co do podejrzanych zamiarów młodego Malfoy’a. Nauczona doświadczeniem, dalej szukała ukrytych motywów jego działania -  I co myślisz, że będę oddalać za Ciebie cała robotę?
- Skąd. Nie wiem czy wiesz, ale skończyłem już studia z Magicznych Stosunków Międzynarodowych w Paryżu i pracowałem tam w Międzynarodowym Urzędzie Prawa - na te słowa dziewczynie odebrało mowę. Tak wiele dokonał i to w dziedzinie, która i ją interesowała. Skoro studiował w Paryżu i pracował w jej wymarzonym departamencie to jego wiedza rzeczywiście może się przydać. Spojrzała uważnie w te jego przeszywająco niebieskie, w tym świetle, oczy i nie zauważyła w nich fałszu. Może warto spróbować, może warto dać mu szanse. Przecież nie bierze z nim ślubu, zawsze może zmienić grupę, a skoro i tak razem studiują to przecież nie jest możliwe, by wiecznie ignorować swoja obecność i udawać, że tak naprawdę są sobie obcy. Ale czy są? Nie była już taka pewna. Coraz więcej wydawało się ich łączyć...
- Jeśli chociaż przez chwile pożałuję tej decyzji to Cię zabiję.
- Nie pożałujesz - obiecał szybko i uśmiechnął się tak pięknie, że Hermiona na chwilę wstrzymała oddech. Taki uśmiech widziała po raz pierwszy w życiu. Tym razem Draco musiał być szczerze szczęśliwy, bo radość biła z całej jego osoby.
- To co, kiedy robimy jakąś imprezę integracyjną naszego super zespołu? – zapytał roześmiany Matt, kiedy Draco przyprowadził z powrotem dziewczynę.
„O nie. W co ja się wpakowałam” pomyślała była gryfonka, marząc już tylko o tym, by ten dzień wreszcie się skończył.





4 komentarze:

  1. Nie mam pojecia czemu ten super rozdzial nie ma zadnego komentarza ;-;
    Uhh, trzeba to naprawic :)
    Wiec bardzo podoba mi sie styl twojego pisania i szczerze mowiac nie mam nic do zarzucenia :)
    Wiec biore sie za dalsze czytanie ^^
    Na koncu walne jakis dluzszy komentasz ;*

    Pozdrawiam!
    Ciocia Dramionka ;D
    http://swiat-wedlug-mnie-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. Cieszę się, że Ci się podoba :)

      Usuń
  2. Kocham Ginny i jej szpilki! Super! :) Bardzo trafiona reakcja Hermiony i bardzo fajne odpowiedzi Draco - rozmowa na najwyższym poziomie - co świadczy o tym, że konstruujesz bardzo ciekawe dialogi - moje gratulacje :) Praca we wspólnej grupie to zawsze lepiej niż wspólny szlaban - czyli standard we wszystkich szkolnych dramione :) super, że wyłamałaś się ze schematu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Ginny rozwala system! Cieszę się, że się podoba. Dopiero zaczynam i zdaję sobie sprawę, że nie jest idealnie...

      Usuń

Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger