środa, 12 listopada 2014

Rozdział 12 Nic nie mów

Czarną noc rozświetlał wszechobecny śnieg odbijający żółte światło ulicznych lamp rozpraszając ciemność bezksiężycowego nieba. Jasna poświata wpadająca przez okno kusiła by wyjść na zewnątrz ogrzać się w jej cieple. Dziewczyna leżąca na łóżku westchnęła głęboko wpatrując się w pełni rozbudzonymi oczami w cienie wędrujące po podłodze. Nie zaśnie, była o tym przekonana. Przyspieszony rytm serca pompował wypełnioną adrenaliną krew do wszystkich komórek jej ciała, więc jak miałoby się to jej udać? Sięgnęła ręką do brzegu kołdry, by ją z siebie ściągnąć i postawić bose stopy na miękkim dywaniku. Schyliła na moment głowę przymykając powieki, wzięła kolejny głęboki wdech i powolny wydech. Otworzyła oczy i podniosła się z posłania zmierzając w kierunku leżącego na fotelu szlafroka. Gładziła przez chwilę jego miękki materiał, wciąż tonąc w swoich myślach. Wyciągnęła rękę by dotknąć leżącej na stoliku szczelnie zapakowanej koperty ze zdjęciami. Walczyła chwilę z pragnieniem dokładnego ich przeanalizowania, jednak z głębi duszy wiedziała, że widok jego roześmianej twarzy niczego jej nie ułatwi. Podniosła głowę i podeszła do drzwi balkonowych. Uniosła kąciki ust widząc pokryte śniegiem dachy, parapety, drzewa i chodniki, skąpane w przytłumionym świetle, co nasuwało jej na myśl krajobrazy spotykane na pocztówkach. Szarpnęła klamką i przeszła przez ustępujące z cichym piskiem drzwi balkonowe. Chłodne powietrze otuliło jej drobną sylwetkę oczyszczając umysł. Odetchnęła jeszcze raz lekko się uśmiechając i założyła ręce na piersi.
Tak ciężko było jej zrozumieć swoje własne uczucia. Czy Draco kiedykolwiek coś jej obiecywał? Czy dał jej znać słowem lub gestem, że jest nią zainteresowany w romantyczny sposób? Nie, nigdy. To słowa jej taty zasiały w niej to ziarenko niepewności. Do tego niewybredne żarty chłopaka i jej własny głupi pomysł sprawiły, że to uczucie zakiełkowało i zburzyło spokój jej duszy. Czy jednak jest to uczucie prawdziwe, podstawne? Czy wyobraża sobie siebie u jego boku na dobre i złe? Zaśmiała się na głos kręcąc głową. Zdecydowanie nie. To coś, jakby tego nie nazwać, było zupełnie chwilowe, impuls, który pojawił się tak szybko jak znikł. Bo znikł, prawda? Przeszukiwała swoje serce usilnie starając się ignorować powoli wypełniające ją ukłucie żalu za czymś nowym, ekscytującym, co nigdy nie miało prawa powstać. I jeszcze ta pusta dziewucha z klubu. Nigdy nie rozumiała mężczyzn, więc dlaczego Draco miałby być wyjątkiem, ale chyba istnieją pewne granice, prawda? Czy naprawdę podobają mu się takie dziewczyny czy może… może chciał wysłać jej sygnał, że nie ma na co liczyć? Może wyciągnął złe wnioski z jej durnej zagrywki? Tak czy inaczej musi być ze sobą zupełnie szczera. Nie jest w stanie zaryzykować tej przyjaźni, ani swojego związku z Ronem przez zupełnie irracjonalne, bezpodstawne mrzonki. Są przyjaciółmi, to wszystko. Jak mogła choć przez chwilę myśleć, że mogłoby być inaczej?
No właśnie, Ron. Nagle poczuła ogromne wyrzuty sumienia. Przez ostatni tydzień niezbyt często gościł w jej myślach. Ten wyjazd ma na nią zdecydowanie zły wpływ. Pora wszystko naprostować, poukładać do odpowiednich szufladek, przegonić wszystkie wilki w owczych skórach. A zacznie od wysłania sowy do ukochanego. Z samego rana.  
W tym momencie uświadomiła sobie, że jej serce znów biło w normalnym rytmie. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo przemarzła wciąż stojąc na balkonie w tę mroźną noc. Odwróciła skostniałe ciało w kierunku pokoju i szybko zamknęła za sobą drzwi. Nie zdejmując okrycia wskoczyła do swojego dużego ciepłego łóżka okrywając się szczelnie kołdrą. Teraz mogła spokojnie zasnąć.
*
Zanim otworzył oczy następnego ranka czuł rozrywający jego głowę ból. Jęknął cicho przekręcając się na brzuch i badając lewą ręką zmiętą, zimną już pościel po drugiej stronie łóżka. Sam nie wiedział jakie uczucie w nim teraz przeważało – czy ulga, że już jej nie ma czy może złość, że zostawiła go bez słowa. Nagle jego palce natrafiły na gładką taflę papieru w okolicach sąsiedniej poduszki. Szybko otworzył oczy unosząc się trochę na ręce, drugą łapiąc kartkę i podtykając ją sobie pod nos. Co to niby ma znaczyć? Wpatrywał się chwilę w rząd równych, kształtnych cyferek i napis „Zadzwoń. Nikki”. Zadzwoń? Co niby miała na myśli?
- Dzień dobry Romeo – zaśmiał się Nick wstając z fotela – widzę, że miałeś interesującą noc – podszedł do blondyna i wyrwał mu kartkę z ręki. Wciąż zaspany chłopak wpatrywał się w kolegę z zaskoczeniem, po czym znów opadł na poduszkę zasłaniając oczy dłonią.
- Uwierzysz jeśli Ci powiem, że całą noc przegadaliśmy? – odpowiedział zachrypniętym głosem, odchrząkując kilkakrotnie.
- Akurat co do tego to nie mam wątpliwości. Zastanawiam się tylko w jakim języku – francuskim czy Braille’a – zaśmiał się z własnego dowcipu rzucając liścik dziewczyny Draconowi na brzuch.
- Możesz mi powiedzieć skąd wiedziała gdzie mnie znaleźć? I o co chodzi z tym cholernym dzwonieniem?
- Spytała mnie i nie miałem serca jej odmawiać. Poza tym wyglądała na nieźle zdeterminowaną. Podobno zostawiłeś ją na parkiecie, poszedłeś po Hermionę i razem wyszliście – usiadł na swoim łóżku wpatrując się w kolegę, licząc na to, że zaraz usłyszy co tak naprawdę się wydarzyło. Gdy nie doczekał się żadnej reakcji dodał – To numer jej telefonu, takie mugolskie urządzenie by rozmawiać ze sobą na odległość. Coś jak nasze patronusy, ale dużo szybsze.
- Skąd to wszystko wiesz? – Draco usiadł by lepiej przyjrzeć się koledze.
- Kiedyś chodziłem z mugolką. Żartowała, że muszę być czarodziejem, bo to co wyczyniam w sypialni to prawdziwa magia – poruszał sugestywnie brwią uśmiechając się szeroko do własnych wspomnień. – zbieraj się idziemy na śniadanie.
Szybki prysznic i fiolka pełna przejrzyście niebieskiego eliksiru na kaca zaraz postawiły go na nogi. Gdy piętnaście minut później weszli do hotelowej restauracji, Hermiona z burzą brązowych loków spływających jej na ramiona siedziała już przy stoliku zawzięcie skrobiąc piórem po leżącym przed nią pergaminie. Raz po raz przerywała swoje zajęcie by lewą ręką wpakować sobie to ust widelec z jajecznicą. Była tak pochłonięta pisaniem, że nawet nie zauważyła ich pojawienia się.
Draco ściśnięty nagłym poczuciem winy odwrócił od niej wzrok i złapał wolny talerz, by nałożyć sobie porcję tostów i dwa jajka sadzone. Zamówił jeszcze kawę u przechodzącej kelnerki i usiadł naprzeciwko przyjaciółki. Po chwili dołączył do nich Nick z wypełnionym po brzegi talerzem, na którym brakowało chyba tylko dżemu i płatków śniadaniowych z pośród proponowanych dań.
- Smacznego – zawołał jak zwykle uśmiechnięty, pochłaniając już kawałek bekonu.
- Nie wiem gdzie Ty to mieścisz. Masz sześć żołądków czy co? – spytał wciąż lekko struty blondyn skubiąc niedbale swojego tosta.
- Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. A Ty co taki skwaszony? Wydaje mi się, że akurat dziś powinieneś tryskać dobrym humorem. Po takiej nocy… auuu – krzyknął, gdy poczuł mocne kopnięcie w kostkę, wypluwając przy okazji kawałek kiełbaski. Schylił się by rozetrzeć bolące miejsce, rzucając koledze groźne spojrzenie przymrużonymi oczami. Dziewczyna zdawała się niczego nie zauważać, wciąż zaciekle pracując nad treścią swojej notatki.
- Co tam tak piszesz? List do mamusi? – spróbował zwrócić jej uwagę.
- List, tak, ale nie do mamy, do niej już dzwoniłam – rzuciła nawet nie podnosząc wzroku.
- Dzwoniłaś? Czyli też masz ten jak to było…? – spojrzał szybko na kolegę szukając u niego pomocy, ale ten nie był w stanie mu podpowiedzieć z pełnymi ustami, więc tylko wzruszył ramionami – telefon?
- Tak – pierwszy raz podniosła głowę i spojrzała prosto w jego szare oczy – a skąd wiesz co to jest?
- Od Nicka. Pokażesz mi później jak to działa? Podobno jest szybsze od patronusa i… czemu się śmiejesz? – nic nie rozumiał, czy powiedział coś nie tak?
- Och bez powodu. Uważam tylko, że trzeba dzisiejszy dzień zaznaczyć w kalendarzu na czerwono, jako dzień, w którym arystokrata Draco Malfoy zainteresował się mugolskimi urządzeniami i uznał, że są lepsze od czarów. Rozkręcasz się, najpierw aparat, teraz telefon. Jak tak dalej pójdzie może jeszcze kupisz sobie telewizor – znów się zaśmiała ironicznie, kończąc swoje śniadanie – a powiedz mi do kogo niby miałbyś dzwonić?
- No to zależy. Jeśli dalej będziesz sobie robić ze mnie jaja to na pewno nie do Ciebie. Ani słowa – burknął jeszcze podirytowany w stronę zielonookiego kolegi, gdy ten podniósł rękę starając się jednocześnie przełknąć.
- To powiesz w końcu do kogo ta epopeja – spytał, gdy dziewczyna postawiła na pergaminie ostatnią kropkę, odłożyła pióro i zwinęła papier w rulonik.
- Do Rona oczywiście. Musiałam mu powiedzieć, że będę na święta w domu. A właśnie, spotkałam wczoraj w nocy Tompsona i kazał Wam przekazać, że w piątek ma być ostateczny werdykt.
- Kiedy w nocy? Przecież wracaliśmy razem – Draco zmarszczył czoło intensywnie próbując sobie przypomnieć czy widział wykładowcę w drodze powrotnej z klubu.
- Później. Zeszłam do recepcji po… coś i jak wracałam to wsiedliśmy razem do windy – spuściła wzrok. Nie chciała wspominać o zdjęciach, bo chwilowo bała się je oglądać. Łatwiej było udawać, że uwiecznione sytuacje w ogóle nie miały miejsca.
- To ciekawe – rzucił Nick stukając palcem wskazującym po swojej górnej wardze. Gdy zyskał już ich niepodzielną uwagę dodał – Jak wróciłem nad ranem to jego pokój był pusty. Zameldowali go przecież naprzeciwko nas i jestem prawie pewien, że jego czytnik się nie świecił.
- Musiało Ci się wydawać. Gdzie miałby być, skoro Hermiona widziała jak wchodził do pokoju.
- Nie widziałam. Powiedziałam, że wsiedliśmy razem do windy, ale gdy wysiadłam on pojechał dalej. Nie przyszło mi do głowy spojrzeć, które piętro wcisnął. I jak tak o tym teraz myślę, to rzeczywiście był jakiś dziwny.
- Dziwny? Jak masowy morderca szukający alibi dziwny czy może ukrywał za sobą jakąś panienkę?
- No tak bo tylko te dwie opcje wchodzą w grę. Nick ponosi Cię wyobraźnia. Był sam i nie zauważyłam śladów krwi. Może po prostu ma tu kogoś znajomego. Nie musi się nam tłumaczyć.
- A nie wrócił na noc bo….
- A Ty czemu nie wróciłeś na noc Sherlocku? Daj mu spokój. Już Wy powinniście najlepiej wiedzieć, że takie rzeczy się zdarzają. A z tego co wiem, nie ma żony.
- Chyba rzeczywiście trzeba zaznaczyć ten dzień w kalendarzu. Świat się kończy, Granger nie wie wszystkiego. Otóż Tompson ma żonę i małego Tompsona juniora. Spotkałem ich kiedyś na Pokątnej.
- Co takiego? Jesteś pewien? A to parszywy drań! – krzyknęła dziewczyna uderzając pięścią w stolik –Wszystkich zdrajców i oszustów od razu potraktowałabym avadą.
- Spokojnie Granger. Sama przed chwila mówiłaś, że to może być zupełnie niewinne i…
- Jasne, niewinne. A ja go lubiłam… – wstała wciąż wzburzona i zaczęła zbierać swoje rzeczy - Idę pożyczyć sowę. Lepiej żeby mi się po drodze nie napatoczył… - i odeszła szybkim krokiem. Zaskoczony Draco wymienił spojrzenia z kolegą i wrócili do swoich śniadań.
- Dobrze, że ją sobie odpuściłeś – stwierdził Nick klepiąc ramię Dracona -  Właściwie to i tak nie miałeś szans…
- Zajmij się lepiej jedzeniem, bo zaraz wepchnę Ci je prosto do gardła – odpowiedział blondyn odrzucając rękę kolegi.
*
Ostatni tydzień w Nowym Jorku minął im na radosnych przyjacielskich przepychankach. Spędzali razem każdą wolną chwilę i mogli zgodnie stwierdzić, że nigdy wcześniej nie czuli się lepiej w swoim towarzystwie. Zwariowany, początkowo lekko odstający od reszty Nick, szturmem zdobył sympatię pozostałej dwójki swoim rozbrajającym poczuciem humoru. Draco ze swoimi ciętymi ripostami, arystokratycznymi manierami doprowadzającymi zielonookiego do łez i nagłym zainteresowaniem mugolskimi nowinkami technologicznymi sprawiał, że nie sposób było się przy nim nudzić. Przy tej szalonej dwójce Hermiona się rozluźniła i ze zdziwieniem zauważyła, że dużo częściej się uśmiecha. Ostatnie wydarzenia między nią a blondynem skutecznie oczyściły atmosferę i pozwoliły im bez niezręczności i skrępowania cieszyć się swoim towarzystwem. Poza wspólną zabawą, tworzyli także zgrany zespół naukowy. Szatynka była nawet w stanie zaufać kolegom na tyle by rozdzielić między nich część materiału do opracowania, zamiast robić wszystko samej, tak jak do tej pory.
Teraz, gdy siedzieli u chłopców w pokoju, w ten ich ostatni wieczór przed powrotem do domu, świętując zakończenie procesu, było im trochę szkoda, że ta przygoda już się kończyła. Ogrzewali się w blasku kominka obserwując gorące języki ognia wędrujące po żarzących się polanach i popijając schłodzone białe wino.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że Bertie Bott przegrał. Chyba nie mam wyjścia i muszę przyznać, że kolejny raz miałaś rację – uniósł swój kieliszek w geście toastu i przyłożył jego brzeg do ust.
- Widać czarodzieje wcale się tak bardzo nie różnią od mugoli. Ale nic się nie martw zawsze możesz mnie prosić o konsultacje jak już będziesz tą wielką szychą we francuskim ministerstwie.
- Najwyżej zatrudnię Cię jako moją asystentkę. Umiesz parzyć kawę? – roześmiał się widząc jej otwartą z zaskoczenia buzię – Miałbym najlepiej napisane raporty w całym ministerstwie, ale nie wiem jak długo bym zniósł ten ciągły jazgot „O Merlinie, deadline za dwa tygodnie a ja mam napisane tylko 15 stron” – Nick parsknął śmiechem rozpryskując w koło swoje wino, słysząc Dracona udającego głos Hermiony, a dziewczyna tylko pokiwała głową z pobłażaniem.
- Dziękuję za propozycję, ale nie planuję opuszczać Anglii. Mimo to dobrze wiedzieć, że nie muszę się martwić bezrobociem i mam u Ciebie pewną posadkę. Ale to taka odległa przyszłość, powiedzcie lepiej jakie macie plany na święta i sylwestra.
- Ja pewnie jak co roku pojadę do rodziny do Aberdeen, a w sylwestra moja kuzynka wychodzi za mąż więc nie mam dylematu, a Wy?
- Święta w Malfoy Manor, matka mi zapowiedziała, że nie przyjmuje do wiadomości, że mogłoby być inaczej. Pewnie ciotka Andromeda przyjdzie z Teddym. Ciągle ciężko mi się do tego przyzwyczaić.
- Pogodziły się? To super. W końcu obie straciły rodzinę, więc… przepraszam nie powinnam poruszać tego tematu…
- W porządku. Sam zacząłem. A Ty jakie masz plany? Święta w Dziurze?
- Norze! Nie wiem, wigilię spędzę pewnie z rodzicami, może później pojadę do Rona. A sylwester u Harry’ego, jak co roku. Może do nas dołączysz?
- Jasne, dawno nie czułem się jak piąte koło, no i Twój narzeczony chyba nie byłby zachwycony.
- Nie przejmuj się Ronem, przecież nie będziesz siedzieć sam w domu.
- A kto powiedział, że będę siedzieć sam. Pójdę do Blaise’a, podobno Teo wrócił do kraju, może Pan będzie. Posiedzimy, napijemy się, powspominamy stare dobre czasy – skrzywił się lekko i spuścił głowę, ze wzrokiem utkwionym w swoim lewym przedramieniu.
- Draco… - zaczęła z zatroskana miną, wyciągnęła rękę i położyła dłoń na jego barku.
- Och dość tych smutów. To nasz ostatni taki wieczór. Draco szukaj jakiegoś alkoholu bo butelka pusta, ja tu Was ukulturalnię – powiedział włączając radio – a Ty Hermiono, powiedz mi kochanie, jakie znasz mugolskie gry towarzyskie…
*
Następnego ranka zaraz po śniadaniu cała trójka razem dr Tompsonem wróciła do rodzimej Anglii. Hermiona pożegnała się szybko z chłopakami obejmując każdego po kolei, całując w policzek i życząc wesołych świąt. Następnie udała się do domu, gdzie już czekali na nią rodzice.
Odprowadził ją wzrokiem, aż zniknęła za rogiem, by po chwili rozpłynąć się w powietrzu. Miał mieszane uczucia. Sam nie wiedział, czy przez ten wyjazd, który miał być tak wielką i niepowtarzalną szansą, więcej zyskał czy stracił. Ich relacja zatoczyła koło i wróciła do punktu wyjścia, ale czy na pewno? Nie do końca. Ich przyjaźń niepodważalnie się umocniła, ale nigdy nie był bardziej przekonany, że tak już zostanie. Nie zostało mu nic innego jak cieszyć się tym co ma i patrzeć jak dziewczyna jego snów spędza życie z innym.
Podniósł swoją walizkę i chwilę po tym jak poczuł znajomy ucisk w okolicy żołądka, stał już przed drzwiami swojego mieszkania.  Nie miał ochoty siedzieć sam wśród czterech ścian. Szybko wziął prysznic i przepakował walizkę. Następne kilka dni miał spędzić z mamą, ale nie mógł sobie odmówić pewnego świątecznego akcentu na rozweselenie swojego lokum. Machnął kilka razy różdżką szepcząc proste zaklęcia i po chwili w kącie salonu stała mała żywa jodła w samouzupełniającej się wodą doniczce, a na niej migotały kolorowe światełka. Od razu lepiej. Rozejrzał się jeszcze po mieszkaniu starając się zostawić je w jak najlepszym stanie. Niczego tak nie cierpiał jak bałaganu. Wszystko musiało być zawsze na swoim miejscu, narzuta równo rozłożona na sofie, blaty kuchenne czyste i puste, lśniąca podłoga. Całe szczęście, że był czarodziejem i wystarczyło jedno zaklęcie, inaczej musiałby zatrudnić jakąś pomoc.
Sięgnął do klamki i otworzył drzwi, gdy usłyszał energiczne stukanie w szybę sąsiedniego pokoju. Położył walizkę pod drzwiami i wyszedł do sypialni, sprawdzić co powoduje ten stukot. Na parapecie za oknem siedziała mała śnieżnobiała sówka z niewielką paczuszką przywiązaną do jej nóżki. Otworzył szybko okno i wpuścił zwierzę do środka. Sowa zadowolona z wykonania swojego pierwszego poważnego zlecenia zahuczała radośnie i cierpliwie znosiła szamotanie się chłopaka ze sznurkiem. Gdy przesyłka znalazła się już w rękach odbiorcy wzbiła się w powietrze i łapiąc w locie leżące na talerzyku sowie ciastko wyfrunęła na zewnątrz.
Draco widząc znajome pismo szybko rozwinął opakowanie, w którym znalazł list i zapakowane w kolorowy świąteczny papier pudełeczko. Sięgnął po kopertę, spodziewając się pierwszych w tym roku świątecznych życzeń.
„Witaj Draco,
Mimo, że nie doczekałam się odpowiedzi na zaproszenie na święta, domyślam się, że i w tym roku spędzisz je w Malfoy Manor. Trudno, może innym razem uda mi się Cię namówić…
Chciałabym złożyć Ci najserdeczniejsze życzenia wesołych, rodzinnych świąt, szalonej zabawy sylwestrowej w doborowym towarzystwie oraz szczęśliwego Nowego Roku!
Mandy (moja nowa sówka) powinna dostarczyć Ci także prezent ode mnie. Mam nadzieję, że Ci się spodoba.
A teraz wracając do moich życzeń i tego doborowego towarzystwa to serdecznie zapraszam Cię do mnie na sylwestra. Urządzam małą imprezę i nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu! Kilka dni w pięknym, dla odmiany, mieście na pewno Ci nie zaszkodzi. Poza tym obiecałeś mi to!
Rodzice dołączają się do życzeń i zaproszenia.
Do szybkiego zobaczenia
Tęsknię!
S.”
Cała Sofie. Uśmiechnął się i odłożył list na regał, by sięgnąć po paczuszkę. W jej wnętrzu znalazł szwajcarski tytanowy zegarek z elegancką sportową bransoletą. Przyglądał się przez chwilę tarczy zegarka o kilku wskazówkach i mnóstwie rozmaitych cyferek i wskaźników. Stuknął w niego kilka razy różdżką by odkryć jego magiczne właściwości jednak nic się nie wydarzyło. Najwidoczniej zegarek był najzwyczajniej w świecie mugolski, do tego źle ustawiony! Ewidentnie późnił się o godzinę. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że działa poprawnie. Po prostu ustawiony jest na czas paryski. No tak, Sofie i te jej gadżety. Założył prezent na rękę i poszedł po walizkę wciąż analizując jej zaproszenie na sylwestra. Ma jeszcze kilka dni na zastanowienie.
Gdy zamknął za sobą za sobą wrota Malfoy Manor przywitała go chłodna i mroczna cisza. Co prawda wiele się tu zmieniło od czasów, gdy jego rodzinna posiadłość stanowiła siedzibę Czarnego Pana, ale dla niego to miejsce było świadkiem zbyt dużej ilości zła, by zwykły remont i rozjaśnienie wnętrz wystarczyło, aby nadać mu ciepła i przyjaznej atmosfery. Niezauważony przez nikogo szybko wspiął się po schodach na pierwsze piętro i udał się do swojej sypialni z dzieciństwa. Tu niewiele się zmieniło. Na ścianach wciąż panowała zieleń, mimo, że już nie tak ciemna i przygnębiająca. Na podłodze leżał puszysty dywan w odcieniu szmaragdów a jego łoże z czterema kolumienkami otulone zostało jadowicie zieloną, gładką, jedwabną narzutą z wyhaftowanym srebrnym smokiem. Pamiętał ile razy kłócił się o niego ze swoim ojcem, który rozkazał by na każdej narzucie był wąż. Do tej pory czuje ból chłosty jaką dostał od niego, gdy którychś wakacji transmutował węża w smoka. Widać matka chciała sprawić mu radość, bo odkąd powrócił do Londynu w ubiegłym roku smok nie znikał z jego pokoju.
Odłożył walizkę i usiadł w fotelu stojącym w pobliżu wygaszonego kominka. No tak, nie powiedział nikomu, że wraca. Wyciągnął z kieszeni różdżkę i wypowiedział zaklęcie, a po chwili poczuł ciepło bijące od rozpalonych kawałków drewna. Zapatrzył się w płomienie na tyle, że nie usłyszał cichego pukania do swoich drzwi.
- Draco? – wyrwany ze swoich myśli odwrócił się w kierunku tego tak dobrze znanego mu głosu.
- Mamo, skąd wiedziałaś, że już jestem? - spytał podchodząc do matki i całując jej policzek.
- Jaskier widziała jak wchodziłeś. Zejdziesz na dół? Zaraz będzie obiad. Dromeda z Teddym też już są. Proszę bądź dla nich miły – dodała zamykając drzwi.
- Mamo! – nawet jego własna matka nie wierzyła w jego przemianę na tyle, by oszczędzić sobie tego przypomnienia. Jak więc ma liczyć na to, że obcy ludzie kiedykolwiek zaczną mu ufać.
Pokręcił głową zrezygnowany i zszedł za matką do salonu. Na kanapie w centralnej jego części zobaczył dwie kobiety na pierwszy rzut oka zupełnie do siebie nie podobne. Jego matka – blondynka o bladoniebieskiech oczach, ciotka szatynka o ciemnych brązowych, tak podobna do znienawidzonej, bezwzględnej ciotki Belli. Słysząc jego kroki odwróciła się i zatopiła niepewne spojrzenie w jego oczach. Czyżby bała się jego reakcji? Pamiętał jak szybko uciekła w zeszłym roku tłumacząc się obowiązkami i wcześniejszymi zobowiązaniami. Wtedy był w zbyt wielkim szoku by ją powstrzymać, ale teraz nie dopuści do tego by tak szybko znikła. Ukłonił się lekko i szybko pokonał dzielącą ich odległość. Pochylił się nad zaskoczoną kobietą i złożył na jej policzku pocałunek, podobnie jak uczynił nieco wcześniej witając się ze swoją matką. Nie mógł nie zauważyć wykwitających na jej policzkach rumieńców towarzyszących delikatnemu uśmiechowi.
- Witaj ciociu. Mam nadzieję, że u cioci wszystko dobrze – skinęła mu twierdząco wciąż zarumieniona, a jej siostra wyraźnie szczęśliwa złapała ją za rękę. – A gdzie Teddy? Mam dla niego mały prezent, w końcu Mikołaj przyjdzie dopiero jutro… – spytał rozglądając się po pokoju, gdy nagle zauważył małego chłopca leżącego na podłodze przy samej choince, zawzięcie rysującego coś kredkami na rozłożonych kartkach. Na dźwięk swojego imienia podniósł głowę, zawstydzony zerwał się na nogi i podbiegł do babci, by się za nią schować.
- Nie bój się Teddy. To jest wujek Draco. Pamiętasz go? – około pięcioletni chłopiec stanął posłusznie przed swoim wujkiem wpatrując się uparcie w podłogę.
 - To dla Ciebie. Mam nadzieję, że lubisz – powiedział blondyn niepewnie. Nigdy nie miał nic do czynienia z dziećmi i nie wiedział jak ma się przy nich zachowywać. Jednak gdy tylko chłopiec zauważył słodycze natychmiast jego buzia się rozpromieniła a krótkie włosy zmieniły kolor na jasny blond.
 - Cukierki! Mogę babciu mogę, mogę? – zaczął podskakiwać jednocześnie szarpiąc opakowanie fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta.
- Oczywiście Kochanie, ale najpierw podziękuj wujkowi.
- Dziękuję wujku Draco. Chodź namaluję Cię. Chcesz? – z buzią pełną cukierków złapał Dracona za rękaw i zaczął go ciągnąć w kierunku rozłożonych pod przystrojoną choinką kredek.
*
Gdy otworzyła oczy w Bożonarodzeniowy poranek u stóp jej łóżka leżało kilka paczek z prezentami. Szczęśliwa niczym dziecko wyskoczyła z łóżka by zacząć je przeglądać. W pierwszej paczuszce znalazła gruby tom „Najbardziej ekscytujących i zaskakujących werdyktów XX wieku” prezent od Harry’ego i Ginny, a od Rona dostała przepiękne kolczyki. Będą idealnie pasować do tej czarnej sukni, którą planowała założyć na dzisiejszy wieczór. Tak strasznie stęskniła się za swoim chłopakiem, że nie mogła się doczekać aż go w końcu zobaczy. Zdecydowała się pojechać do Nory na cały tydzień aż do sylwestra, kiedy to razem z przyszłym państwem Potter przeniosą się na Grimmauld Place. Będzie jak za starych dobrych czasów, poza tym, że teraz są dorośli, poważniejsi, na progu ważnych, wiążących na całe życie, decyzji.
Złapała następną dużą paczkę i rozerwała papier, wciąż błądząc myślami przy przyjaciołach czekających na nią w rodzinnym domu Weasley’ów. Gdy bliżej przyjrzała się na wpół rozpakowanemu prezentowi na chwilę zamarła. Jednym szarpnięciem zdarła resztę opakowania i wpatrywała się w niego oniemiała. Na pięknym, dużym obrazie była ona sama. Początkowo zamyślona wpatrywała się w dal z blaskiem ognia odbijającym się w jej oczach, by po chwili odwrócić się i roześmiać na widok osoby robiącej zdjęcie. Bo to przecież było oprawione w zdobioną ramę zdjęcie. Doskonale pamiętała, jak któregoś z ostatnich dni wyjazdu razem z Draco nie rozstawali się ze swoimi aparatami, by uwiecznić jak najwięcej chwil. To musi być jedno z jego zdjęć. Położyła ostrożnie obraz na łóżku i sięgnęła do podartego papieru w poszukiwaniu dołączonej kartki. Drżącymi rękami otworzyła małą kopertkę i przeczytała kilka słów znajdujących się na umieszczonej w niej karteczce. Przytuliła ją mocno do piersi i spojrzała znów na obraz. Była na nim taka szczęśliwa, spokojna. Dawno tak dobrze się nie czuła. Nawet teraz na sam jego widok uśmiech sam występował na jej twarz. Machnęła różdżką przytwierdzając obraz do ściany na wprost łózka. Była pewna, że będzie w stanie poprawić jej humor, gdy będzie tego potrzebowała.
Ciekawe czy Draco i Nick już rozpakowali prezenty od niej. Ona również podarowała im zdjęcia. Takie samo stało teraz na półce u niej w pokoju. Ich trójka ostatniego dnia rozprawy na sali sądowej. Nick wyprostowany i dumny jakby właśnie wygrał swój pierwszy proces, Draco roześmiany poprawiał opadającą mu na oczy jasna grzywkę, a ona stała między nimi przejęta do granic możliwości. To było dokładnie to o czym marzyła. Ta atmosfera, to miejsce, czego można chcieć więcej.
*
 Poczuł szarpnięcie w okolicy pępka, a gdy otworzył oczy w koło było pełno drzew. Teraz odarte z liści nadawały temu miejscu złowieszczy charakter żywcem wyjęty z horrorów. Przeszedł parę kroków wydeptaną przez lata ścieżką, minął gęstwinę porastających okolicę dziko rosnących krzewów róży i borówki aż wreszcie dotarł do rozłożystego dębu. Już blisko. Dobrze pamiętał, że teraz musi skręcić w lewo i wejść na szczyt wzgórza. Pokonywał już tę trasę wiele razy w ciągu ostatnich paru lat. Jednak widok za każdym razem tak samo zapierał mu dech w piersiach. Na szczycie bowiem wznosiła się piękna nowoczesna posiadłość Clairów. Elegancka, beżowa elewacja zdobiona białymi drewnianymi okiennicami doskonale wkomponowywała się w gęsty las naokoło willi. Wysokie kamienne ogrodzenie z metalową zdobioną bramą skutecznie odstraszało każdego potencjalnego złodzieja, który zdołałby tu dotrzeć. Jednak nie ta okazała posiadłość sprawiała w tym wszystkim najlepsze wrażenie. To widok wzbudzał największy zachwyt. Cała ściana willi wychodząca na Paryż była przeszklona, by móc podziwiać panoramę miasta z wieżą Eiffela w centralnej jego części. Draco uśmiechnął się chłonąc ten przepiękny widok, by zaraz odwrócić się do ekraniku w furtce i nacisnąć guzik. Gdy został już wpuszczony do środka a wystrojony w czarna elegancja liberie lokaj zamknął za nim drzwi dostrzegł zbiegającą po schodach czarnowłosą dziewczynę. Odbiła się od ostatniego stopnia i z uśmiechem na ustach rzuciła mu na szyje, tuląc go do siebie z całej siły.
- Draco. Tak za Toba tęskniłam! - chłopak objął ją mocno w pasie wtykając nos w zagłębienie jej szyi. W tym momencie poczuł jak spływa z niego cały stres i wątpliwości związane z przyjazdem tutaj. 
- Ja też Sofie, ja też.
- Chodź na górę. Niedługo przyjdą goście a jeszcze nic nie przygotowane - wypuściła  go z objęć by złapać jego dłoń i zacząć ciągnąć w kierunku schodów.
- Zaczekaj – zaśmiał się pod nosem. Że też zawsze musi być taka niecierpliwa. - Są Twoi rodzice? Powinienem się przywitać - wyjaśnił widząc jej zniesmaczoną minę. Wskazała palcem drogę prowadzącą do salonu, a gdy chłopak poszedł we wskazanym kierunku podążyła za nim ze spuszczoną głową spodziewając się najgorszego. 
Sofie, tak samo jak Draco, była jedynaczką dlatego rodzice pozwalali jej prawie na wszystko, włącznie z urządzaniem hucznych imprez. Bez ich nadzoru oczywiście. W końcu była już dorosła. Sami wychodzili na dzisiejszą imprezę do pałacu prezydenckiego. Inessa Claire wysoka, szczupła, czarnowłosa kobieta o nieprzeciętnej urodzie była znaną w kręgach projektantką mody. Natomiast Phillippe Claire pełnił rolę niecodzienna. Ten lekko łysiejący już mężczyzna o brązowych oczach był mugolskim premierem, a poza tym był także vice ministrem magii. Ta podwójna rola zapewniała magicznej stronie pełen podgląd niemagicznej części Francji i świata co było ogromnym sukcesem tutejszych czarodziejów.
Gdy Draco wszedł do salonu zastał rodziców koleżanki siedzących sofie i oglądających wiadomości w telewizji. Gdy jednak zauważyli gościa wyłączyli urządzenie zwracając się w jego kierunku.
- Dzień dobry. Chciałem się tylko przywitać i podziękować za zaproszenie - pocałował Inessę w dłoń by zaraz wręczyć jej wyczarowany przez siebie bukiet herbacianych róż, które uwielbiała. Następnie podał dłoń panu domu.
- Milo Cię widzieć chłopcze. Usiądź proszę. Napijesz się noworocznego drinka ze starym prykiem?
- Tato! Draco idziemy... - nie dane jej było dokończyć gdyż jej ojciec podniósł dłoń skutecznie jej przerywając i wskazał im fotel po swojej prawej stronie. Chłopak posłusznie na nim usiadł a  niezadowolona dziewczyna oparła się o jego brzeg.
- Dawno Cię u nas nie było. Co teraz porabiasz?
- Studiuję w Londynie i pracuję  tymczasowo w tamtejszym ministerstwie. Jeszcze półtora roku i wracam do Paryża na stałe - powiedział biorąc łyk najlepszej szkockiej whisky jakiej w życiu kosztował.
- Mam nadzieję, bo nasza Sofie całkiem uschnie z tęsknoty za Tobą. Gdybyś tylko ją widział....
- Mamo! Chyba musicie się zbierać, nie wypada się spóźnić na bal u prezydenta. A my też mamy jeszcze sporo roboty – szarpnęła zaskoczonego chłopaka i szybkim krokiem wyszła z salonu ciągnąc go za sobą. Purpurowa na twarzy nie odezwała się ani słowem aż dotarli do jej pokoju na drugim piętrze. Chociaż pokój to zdecydowanie za mało powiedziane. Był to raczej apartament składający się z przestronnej sypialni, łazienki i ogromnego pokoju dziennego z przylegającym tarasem wychodzącym na Paryż.
Na środku pokoju leżały torby wypchane najróżniejszymi świecidełkami i dekoracjami sylwestrowymi. Bez zbędnych wstępów zaczęli dekorować jej małe mieszkanie w balony, serpentyny i różnokolorowe girlandy. W kącie pokoju zorganizowali barek i szwedzki stół z przekąskami. A po skończeniu przygotowań, zaopatrzeni w kolorowe drinki usiedli na dużym skórzanym narożniku podziwiając swoje dzieło. 
- To może powiesz mi co porabiałeś przez ostanie pół roku, że nie miałeś czasu mnie odwiedzić?
- Wiesz, studia, praca, a ostatnie dwa tygodnie przed świętami byłem na rozprawie w Nowym Jorku. Taka nagroda.
- Super! Rozumiem, że Ci się podobało?
- Jasne. Wiele się nauczyłem – powiedział cicho zwieszając smutno głowę.
- Coś nie tak?
- Skąd. Powiedz lepiej co u Ciebie? Udało się w końcu z tą pracą? - szybko zmienił temat a ona nie ciągnęła go za język. Za to ją uwielbiał. Wiedziała kiedy odpuścić.
- Tak sobie. Od czasu do czasu robię za asystentkę taty czy modelkę dla mamy. Nic wielkiego, ale chociaż mi nie trują nic o darmozjadach – roześmiała się krzywo po chwili cichnąc. – Ale przynajmniej mogę z nimi chodzić na te wszystkie przyjęcia i bale.
- Cała Ty. Pewnie czujesz się tam jak ryba w wodzie - uśmiechnął się przekręcając głowę by mógł się jej lepiej przyjrzeć, a dziewczyna podciągnęła nogę na kanapę by na niej usiąść.
- Żebyś wiedział. Do tego poznaję wielu interesujących ludzi.
- Na pewno. Któryś z nich już skradł Twoje serce? - spytał dla żartu, ale nie mógł udawać, że ta nagła myśl nie wzbudziła w nim pewnego rodzaju strachu. Czy rzeczywiście był aż takim hipokrytą? Nie chciał z nią być, ale też ciężko było mu z myślą, że może być z kimś innym?
- Och już dawno. W końcu córeczka Clairów to nie lada partia - zaśmiała się wystawiając mu język jak mała dziewczynka. Była taka radosna i energiczna. Nie sposób było się z nią nudzić. Miedzy innymi za to ją uwielbiał. Jednak nigdy nie wiedział kiedy żartuje a kiedy jest poważna. Tak było i w tym momencie.
Już miał coś odpowiedzieć, gdy przerwał im odgłos kroków na schodach a po chwili do salonu wpadło kilka obcych mu osób.
- Gdzie ta impreza? To sylwester czy stypa? Dawać jakąś muzykę!
*
Nie miał pojęcia, która może być godzina. Zabawa trwała od dobrych paru godzin a on czuł już znajomy szum w głowie od nadmiaru promili krążących w jego krwi. Wciąż powiększający się tłum spośród, którego znał tylko gospodynię powoli zaczynał go irytować. Co to w ogóle za ludzie?  Rozwrzeszczani, bełkoczący po pijaku podwórkową łaciną, robiący z siebie pośmiewisko. Dlaczego Sofie się z nimi zadaje? Obserwował ją właśnie jak kolejny raz tańczy z tym bucem Benem, czy jak mu tam. Nie był zazdrosny. Bo czy miał do tego prawo? Przecież nigdy nie byli parą. Mimo to, ciężko było mu się powstrzymywać, by nie odkleić od niej jego brudnych łap i nie przywalić mu jakimś wymyślnym zaklęciem. Tyle że magia nie wchodziła w grę. Większość obecnych tu osób to mugole nie zdający sobie sprawy z istnienia magii i tak miało pozostać. Ostatni raz spojrzał jak roześmiana brunetka szepcze coś do ucha tańczącego z nią chłopaka. Odwrócił się i ze szklanką pełną whisky wyszedł na taras.
Na szczęście tu było niewiele osób. Poza zajętą sobą parą w kącie, był tu właściwie zupełnie sam. Podszedł do barierki i oparł się o nią przedramionami podziwiając taniec świateł w oddali oraz potężny promień z wieży okrążający miasto raz po raz. Pociągnął kolejny spory łyk napoju, gdy zorientował się, że ma towarzystwo.
- Chyba nie bawisz się najlepiej - zarumieniona Francuzka oparła się obok niego, próbując palcami ujarzmić potargane po szalonym tańcu włosy.
- Nie znam tu nikogo. A wiesz, że potrzebuję trochę czasu, by odnaleźć się w obcym towarzystwie. Myślałem, że zaprosisz kogoś od nas ze studiów. Co to właściwie za ludzie?
- Znajomi z pracy. Właściwie to zapraszam ich tylko po to, by mnie polubili i nie gadali, że mamusia i tatuś muszą mi załatwiać pracę – zamknęła oczy łapiąc się za głowę, a następnie potrząsnęła nią i spojrzała na blondyna mętnym wzrokiem. Draco przez chwilę zastanawiał się czy już osiągnęła stan, w którym powinien położyć ją spać, jako troskliwy przyjaciel.
- Kupujesz ich przyjaźń – zdecydował jednak pociągnąć tę rozmowę. Nie chciał by teraz odchodziła. Był zbyt pijany by dłużej tłumić w sobie tak długo skrywane emocje, a ona zrozumie. Do tego jest w takim stanie, że istnieje szansa, że jutro i tak nic z tego nie będzie pamiętać.
- Trochę tak - skrzywiła się spuszczając głowę - powiesz mi w końcu co się stało? Cały dzień jesteś taki smutny.
- W końcu to do mnie dotarło - spojrzał dziewczynie w oczy, jednak nie odnalazł w nich żadnej odpowiedzi, a raczej więcej pytań - Nie chcę wracać do pustego mieszkania, siedzieć z ognistą przed kominkiem i nie mieć komu opowiedzieć o swoich zmartwieniach i radościach. Nie chcę dłużej być sam i nie chcę czekać w nieskończoność na coś co się może nigdy nie wydarzyć, czy to tak źle? - zamknął oczy i oparł czoło o zimną mahoniową poręcz.
- Draco, ja... - usłyszał niepewny, lekko drżący głos przyjaciółki. Podniósł się szybko, odwrócił w jej stronę i zamknął jej drobną, delikatną dłoń w swoje blade i zimne.
- Źle mnie zrozumiałaś. Nie oczekuję, że Ty... Widziałem Cię z Benem. Życzę Ci jak najlepiej i mam nadzieję, że nic nie stanie na drodze naszej przyjaźni.
- Draco, założę się, że każda dziewczyna zrobiłaby wszystko byś chociaż na nią spojrzał i pewnie już masz kolejkę kandydatek na dziewczynę...
- Nie mam żadnej - zrezygnowany odwrócił się od widoku jej pięknych oczu przypominających mu o tej jednej, dla której tak wiele był gotów poświęcić i spojrzał przez przeszkloną szybę na bawiący się tłum - ciężko znaleźć kogoś odpowiedniego, a bycie z kimkolwiek jest nie fair dla każdej ze stron.
- Draco - krzyknęła ostro, łapiąc go za brodę i obracając w swoją stronę – Daj mi wreszcie skończyć. Ben jest gejem jeśli nie zauważyłeś. A ja, ja wciąż czekam aż będziesz gotowy by...
- Nic nie mów - położył jej palec wskazujący na ustach uniemożliwiając wypowiedzenie kolejnego słowa - za pół roku wracam do Paryża na całe lato. Do tego czasu zastanów się, oboje się zastanowimy czy tego właśnie chcemy. Wtedy dokończymy tę rozmowę. Dobrze?
Stała oniemiała wpatrując się w jego cudowne, przeszywające ją na wskroś, platynowe oczy. Kiwnęła głową, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to wszystko jej się nie śni. Że jej gorące prośby i modlitwy w końcu zostały wysłuchane. Jak przez dźwiękoszczelną szybę, kątem oka widziała wybiegający na taras tłum ludzi odliczający głośno od dziesięciu do zera, by wybuchnąć na koniec szaloną radością uścisków i pocałunków. Nie poruszyła się nawet, gdy poczuła jego gorące usta ma swoim czole, a później otaczające ją silne męskie ramiona. Wiedziała, że przez pół roku może się wiele zdarzyć. Że przez ten czas jego nagła chandra może minąć i będzie żałować nieopacznie wypowiedzianych słów. Wiedziała też jedno - zrobi wszystko, by nie stracić tej szansy.

___________
Po trudach i znojach dodaję kolejny rozdział.
Kiedy następny?  To zależy czy wena wróci...
Ktoś chętny by poprawić mi humor?
N.
Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger