Nie przepadał za świętami.
Kiedyś, jako dziecko, uwielbiał je to prawda. Jednak wtedy chodziło głównie o
udekorowane drzewko, piękne, drogie prezenty i zabawy w śniegu, czyli wszystko
to co jest związane ze światem dziecięcych marzeń, w którym wszystko jest
proste i jasne, a pozbawiony jest zła i problemów większych niż ostatnia paczka
czekoladowych żab, czy nowa miotła w nieodpowiednim kolorze. To był świat
idealny, gdzie rodzice są bohaterami potrafiącymi ochronić swoje pociechy przed
czyhającym niebezpieczeństwem, sprawiając, że żyją w swojej bańce nieświadome
skomplikowanych relacji rządzących prawdziwym światem dorosłych.
Doskonale pamiętał jakiego doznał
szoku, gdy jako piętnastoletni chłopiec został wyrwany z tej dziecięcej
szczęśliwej krainy, w której nikt nie umiera i wciągnięty, przez swoich
idealnych, wszechmocnych opiekunów w nie swoją walkę, gdzie musiał być
świadkiem niewyobrażalnych okrucieństw i podłości. Ale to im nie wystarczyło.
Nie dość, że zniszczyli jego bezpieczny świat, zmusili go także do aktywnego
uczestnictwa z swoich zbrodniach, kazali mu szybciej dorosnąć, stać się
mężczyzną i ofiarować swoje życie czystemu złu, nie pytając go nawet o zdanie.
To wtedy znienawidził święta.
Poczuł się oszukany ich radosną atmosferą i wesołością. Jemu już nie wolno było
się śmiać czy cieszyć czymkolwiek, nie wolno mu było się odzywać we własnym
domu, czy podejmować samodzielnych decyzji. Cała jego przyszłość została
zaplanowana za niego. Miał zostać żołnierzem wrogiej armii i mógł jedynie,
robiąc dobrą minę do złej gry, wykonywać rozkazy lub zginąć próbując.
Tylko matka, w tajemnicy przed
wszystkimi, starała się dodawać mu otuchy i wiary, że ten koszmar kiedyś się
skończy. Ona także godziła się na to wszystko, tylko ze strachu o życie swojego
jedynego potomka. Gdy tylko znaleźli moment sam na sam, okazywała mu swoją
matczyną miłość, wierząc, że w ten sposób uda jej się zachować w nim resztki
człowieczeństwa i uratować jego duszę przed wiecznym mrokiem.
Teraz leżąc w wygodnym, szerokim
łożu z baldachimem w swoim mieszkaniu, zachłannie chłonąc uciekające z każdą
sekundą resztki snu, wraz z wracającą świadomością czuł napływające ponownie
poczucie winy. Otworzył leniwie oczy i wpatrując się w sufit, analizował
wydarzenia ostatnich dni.
Minione właśnie święta spędził u
matki. Tak bardzo się ucieszyła, gdy jej oznajmił, że odwiedzi ją na te kilka
dni, że dopiero wtedy uświadomił sobie jak bardzo za nią tęsknił. Był strasznym
egoistą izolując się także od niej przez ostatnie lata, ile musiała przez niego
wycierpieć? Po tym wszystkim co spotkało jego rodzinę, podwinął ogon i uciekł
pozostawiając ją samą z tym wszystkim. Chciał się oderwać, zapomnieć o tym
całym bagnie, a sprawił tylko ból jedynej osobie, która go naprawdę kochała.
Przez jego nieodpowiedzialne zachowanie w jednym czasie straciła nie tylko
męża, ale i syna. Nie został jej już nikt. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Dopiero dwa dni temu w Boże
Narodzenie dowiedział się, że matce udało się odnowić kontakty z siostrą. Nie
znał tej kobiety, ale był jej strasznie wdzięczny, że nie odtrąciła jego matki,
lecz zaopiekowała się nią, w momencie gdy najbardziej tego potrzebowała. Czuł
się strasznie z tą świadomością, że ją zawiódł. Nigdy więcej nie może do tego
dopuścić. Musi jej to wynagrodzić, otoczyć opieką, uszczęśliwić. Tak wiele jej
zawdzięczał.
Nagle jego rozmyślania przerwał
dzwonek do drzwi. Zaskoczony odruchowo spojrzał na wiszący na ścianie zegar.
Dochodziła dopiero siódma rano, a za oknem wciąż panowała ciemność. Kogo więc licho niesie?
Próbował zignorować natarczywego
gościa jednak po piątym sygnale zrozumiał, że ten nie odpuści tak łatwo.
Zrezygnowany, wysunął się spod kołdry i opuścił bose stopy na podłogę.
Przeciągając się, ruszył w kierunku drzwi, nie troszcząc się nawet o swój
niekompletny strój. Zniecierpliwiony otworzył drzwi jednym machnięciem różdżki
gotowy puścić wiązankę osobie niepokojącej go o tak wczesnej porze. Jednak gdy
zobaczył swojego gościa stanął jak spetryfikowany, nie mogąc uwierzyć własnym
oczom, całkiem jakby zobaczył ducha.
*
Hermiona kolejny dzień z rzędu
przesiedziała przy biurku obładowanym stosami książek. Jeszcze przed świętami
postawiła sobie za punkt honoru zgromadzenie wszystkich materiałów dotyczących
prawa procesowego jakie wpadną jej w ręce. Mogłoby się wydawać, że pół roku to
szmat czasu, jednak jej pokój zagracony poustawianymi w kolumienki książkami
wyraźnie temu przeczył. I żadne tłumaczenia, by poczekała, aż pozna dokładną
dziedzinę i tematykę procesu, nic nie pomagały. Musiała działać, teraz, zaraz
inaczej na pewno się nie wyrobi z tym wszystkim.
Miała tylko nadzieję, że
członkowie jej zespołu podejdą do tematu równie sumiennie i poważnie jak ona.
Gdy zaproponowała spotkanie zaraz po Nowym Roku w celu wspólnej nauki i
opracowania jakiejś taktyki powtórek, nawet nie zaprotestowali, czego skrycie
się obawiała. Przeciwnie, wszyscy wyrazili niespodziewany entuzjazm.
Niezmiernie ją to cieszyło i dawało nadzieję na owocną współpracę. Dlatego
teraz nie może być gorsza i leniuchować, podczas gdy oni wykorzystują ten wolny
czas na naukę. A na pewno tak jest. Dlaczego Ron nie potrafi tego zrozumieć?
Przecież ona mu nie przeszkadzała, gdy przygotowywał się do swoich egzaminów i
zanudzał wszystkich opowieściami o niskich statystykach zdawalności z ostatnich
lat oraz „potwornie wymęczających” i „okropnie trudnych” testach. Znosiła to
cierpliwie, będąc przy nim zawsze, gdy potrzebował, by ktoś go wysłuchał i
pocieszył dobrym słowem, dlaczego więc nie może się jej odpłacić tym samym
tylko snuje się za nią jak cień mamrocząc coś o spacerze, czy pogaduchach w
rodzinnym gronie.
I tak powinien być zadowolony, że
w końcu zgodziła się przyjechać do niego na te kilka dni, właściwie dwa nie
więcej, bo musi się uczyć. No i może się złościć do woli, że nie chciała zostać
w Norze na całe święta tak jak to bywało w latach szkolnych. Świadomość, że tak
niewiele brakowało, a nigdy by już nie spotkała swoich rodziców otworzyła jej
oczy na niektóre sprawy. Przede wszystkim poświęcała im zbyt mało czasu i
uwagi. Większość świąt i wakacji spędzała z Ronem i jego rodziną całkowicie
zaniedbując swoją. Gnębiące ją wyrzuty sumienia, nie pozwoliły jej ani przez
moment rozważać propozycji ukochanego spędzenia w domu Weasley’ów całego
świątecznego tygodnia, aż do sylwestra. Najgorsza był jednak reakcja Rona na
sugestię, by te święta spędzić u niej. Zawsze tak narzekał na przepełniony dom
rodzinny, a nagle nie wyobrażał sobie by spędzić ten czas bez nich. Ostatecznie
zgodził się na jeden dzień u niej, by lepiej poznać przyszłych teściów i ich
świąteczne tradycje.
Jak zwykle grzeczny i radosny już
dawno podbił serca jej rodziców. Jej mama podtykała Ronowi pod nos co
smakowitsze kąski, ojciec zaprosił go na lampkę koniaku i partyjkę szachów po
kolacji. Sam chłopak, także wyglądał na zadowolonego. Ostatecznie doczekał się
chwili, gdy był w centrum zainteresowania i każdy go rozpieszczał. W rodzinnym
domu nikt nie poświęcał mu aż tyle uwagi. Czuła, jak radość przepełnia jej
serce widząc jak świetnie się dogadują.
Uśmiech wciąż zdobił jej usta na
nasuwające się, przeszkadzające w nauce, wspomnienia miny Rona, gdy mu
powiedziała, że ma bez użycia magii obrać ziemniaki, czy pomóc w sprzątnięciu
ze stołu. Był tak słodko nieporadny, że nie mogła się powstrzymać i musiała
podejść, by się do niego przytulić i pocałować. W takich chwilach głęboko
wierzyła, że jeszcze wszystko może się naprawić między nimi i będą razem
niemożliwie szczęśliwi.
Wciąż przepełniona tym błogim
uczuciem, chwyciła książkę opisującą delikty z udziałem trolli, gdy kolejny raz
zaskrzypiały drzwi do pokoju, w którym usiłowała się uczyć. Po chwili, przez
szparę spoglądały na nią zielone oczy przyjaciela.
- Mogę przeszkodzić? – zapytał
uśmiechając się szeroko – Czy może grozi to śmiercią lub kalectwem?
Westchnęła głęboko, udając
rozzłoszczoną, w środku walcząc z sobą, by nie wybuchnąć śmiechem. Nikt nie
potrafił jej tak rozbawić, jak jej wiecznie rozczochrany przyjaciel z blizną na
czole.
- Jasne, właź – zamknęła dopiero
co otworzony tom i obróciła się w jego kierunku. Chłopak wszedł do środka
pewnym krokiem i usiadł niedaleko niej na łóżku opierając się nonszalancko na
łokciach.
- Ron mówił, że lepiej się do
Ciebie nie zbliżać, bo gryziesz i warczysz jak rottweiler – zaśmiał się głośno,
palcem wskazującym poprawiając, spadające z nosa okulary. Na te słowa
dziewczyna jedynie zrobiła wojowniczą minę i założyła ręce, w myślach planując
już zemstę na ukochanym za tak brutalne i zupełnie nieprawdziwe słowa.
- Po prostu mam dużo nauki, chyba
nie tak ciężko to zrozumieć. A wieczne marudzenie Rona wcale mi nie pomaga.
- Wiem, wiem – uniósł obie dłonie
w obronnym geście. – Jak zaplanujesz naukę to końmi nie da się Cię od niej
odciągnąć. Myśleliśmy, jednak że spędzisz z nami trochę czasu.
- Wierz mi chciałabym, ale mnie
znasz. Bardzo poważnie podchodzę do obowiązków.
- Taaak, ale na sylwestra
przyjdziesz bez swoich kolegów?
- Kolegów?
- No tak ostatnio jesteście
nierozłączni, ty i te wszystkie książki – otoczył ręką pokój, wskazując równo
poukładane tomy.
- Jesteś kochany Harry, że tak
się o mnie troszczysz, ale jeszcze jedno słowo i nie ręczę za siebie.
- Jedyny podręcznik jaki możesz
zabrać do torebki to 1001 zaklęć na pyszne drinki - odezwał się stojąc już przy drzwiach i
znikając za nimi w chwili gdy lecąca w jego kierunku książka uderzyła w ścianę
na wysokości jego głowy.
Jak to możliwe, że Ron zawsze
wysyła Harry’ego, by rozładować atmosferę i wybadać jej nastrój. Czy to nie on
powinien być tym, który zna ją najlepiej i zawsze potrafi poprawić jej humor?
Tak bardzo zazdrościła Ginny, tak udanego związku. Tych dwoje było dla siebie
stworzonych i nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Te pojawiały się
dopiero, gdy zaczynała myśleć o własnym związku.
Nie miała jednak ani na tyle
odwagi, ani pewności, aby rozwijać ten temat nawet we własnej głowie. Bała się
do jakich wniosków może dojść a nie była na to gotowa. Jej poukładany po wojnie
świat, nie zniósłby kolejnej reorganizacji. Poza tym wystarczył najdrobniejszy
gest, czy uśmiech ze strony Rudzielca, a jej rozterki topniały niczym
zeszłoroczny śnieg. Wyrzucała sobie wtedy jaka jest wobec niego
niesprawiedliwa, zamiast cieszyć się tym co mają. Nie ma związków idealnych,
każdy napotyka na swojej drodze wyboje i gorsze dni. Czy potrafiłaby sobie
wyobrazić życie bez jego piegowatej twarzy i rozbrajającego uśmiechu? Nie,
zdecydowanie nie.
Gdy w sylwestrowy wieczór,
wystrojona w czarną dopasowaną sukienkę, stała przed lustrem zapinając srebrne
kolczyki, poczuła na swojej talii jego ciepłe dłonie. Po chwili dołączył do
tego rozkoszny całus na karku, od którego po jej ciele rozszedł się elektryczny
impuls, który poczuła aż w palcach stóp. Jak kiedykolwiek mogła pomyśleć o tym,
że ten związek nie ma sensu? Czy czułaby teraz to ciepło w dole brzucha i
szybsze bicie serca, gdyby nie byli sobie pisani?
Chłopak zachęcony jej
przyspieszonym oddechem, wciąż całując jej szyję, przysunął ją bliżej siebie,
tak że wyraźnie poczuła na pośladkach jego pęczniejącą męskość. Na ten dotyk z
jej ust wydobył się cichy jęk, a głowy wyleciały wszystkie inne myśli.
Potrzebowała tego. Cały ten stres związany ze studiami, denerwującym Malfoy’em,
rozterki uczuciowe, wszystko to obciążało nie tylko jej umysł, ale także
powodowało niemal fizyczny ból, który teraz pod wpływem jego pocałunków
zmniejszał się wprowadzając ją w istny błogostan.
Gdy jego ręce zaczęły wślizgiwać
się pod cienki materiał sukienki, nerwowo błądząc po jej udach, nie mogła
dłużej powstrzymywać się od reakcji. Oddychając głośno przez usta, przekręciła
się w jego objęciach, tak by móc patrzeć w jego zamglone z pożądania oczy, a
następnie namiętnie go pocałowała, wtapiając ręce w jego włosy. Zaskoczony jej
reakcją Ron, czuł, że nie mają dużo czasu. Zdecydowanym ruchem, złapał brzeg
jej kreacji i pociągnął do góry, i już stała przed nim w samej czarnej,
koronkowej bieliźnie. Przez chwilę podziwiał ukochaną, zachwycony każdą jej
krągłością, jej ciepłem, miękką skórą. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, że
ta piękna kobieta należy tylko do niego.
- Łóżko – szepnął muskając jej
ucho gorącym oddechem, szybko rozpinając koszulę. Nie dane im było jednak tam
dotrzeć. Porwani w wir pożądania, opadli na miękki dywan przed płonącym
kominkiem. W jego rozmigotanym świetle wyglądała jeszcze piękniej.
Szybko zdjął spodnie i zaczął
gładzić wewnętrzną stronę ud Hermiony, ustami szukając jej warg. Następnie
schodził leniwie z pocałunkami na jej odsłoniętą szyję, aż do piersi,
jednocześnie palcami drażniąc jej kobiecość przez materiał fig. Czuła jak coraz
bardziej przyspiesza jej tętno, jakby serce miało zaraz wyskoczyć z klatki
piersiowej. Domagające się spełnienia
ciało wyginało się, by znaleźć wspólny rytm z jego bezlitosnymi palcami. W
końcu nie mogąc dłużej wytrzymać tych słodkich tortur, uwolniła jedną rękę z
jego włosów i sięgnęła nią w dół do jego członka. Gdy go złapała, był twardy i
gorący, a ona aż zacisnęła uda na jego palcach, domagając się, by w końcu ją
wziął. Nie musiała długo czekać, doprowadzony do ostateczności chłopak, szybko
zdarł z niej bieliznę i łapiąc za kolana podciągnął jej nogi go góry,
zakładając jedną jej stopę na swoje ramię. Następnie ukląkł przed nią i patrząc
jej głęboko w oczy pochylił się wprowadzając w nią swoją rozgrzaną męskość. To
rozpierające uczucie wywołało kolejny jęk rozkoszy. Czując następujące po sobie
coraz to szybsze pchnięcia odchyliła głowę do tyłu i zamknęła mocno oczy,
delektując się budującym się w niej uczuciem. Jeszcze chwila i po jej ciele
przeszła odprężająca fala, tak intensywna, że była niemal pewna, że nie uda jej
się dziś wstać na nogi. Gdy otworzyła oczy po słodkim spełnieniu, zobaczyła
jego szczęśliwą twarz. Pocałował ją delikatnie dziękując za tak niespodziewaną
rozkosz, a następnie położył obok niej przenosząc spojrzenie na przygasający
ogień.
- Chyba się spóźnimy – powiedział
roześmiany całując ją w nagie ramię, a ona przepełniona szczęściem wybuchła
czystym, radosnym śmiechem. Teraz już wiedziała, że to jest jej miejsce na
ziemi.
*
- Na Merlina, co Ty tu robisz? –
wciąż nie mógł uwierzyć, że ona tu jest. W Londynie, w jego mieszkaniu.
- Wpuścisz mnie czy będziemy tak
stać w progu? – spytała z uśmiechem na ustach, wyciągając szyję by dostrzec
cokolwiek za jego plecami. Gdy odsunął się zapraszając ją gestem do środka,
upuściła szybko walizkę na podłogę i rzuciła mu się na szyję. Przytulił ją
mocno, okręcając parę razy dokoła własnej osi, autentycznie szczęśliwy, że ją
widzi.
Następnie postawił ją na podłodze
i wciąż nie wypuszczając z objęć, przyglądał się jej twarzy sprawdzając czy
wygląda dokładnie tak jak ją zapamiętał. To rzeczywiście była ona, te same
różowe, roześmiane usta, brązowe oczy, zaróżowione policzki, czarne, proste,
błyszczące włosy. To była jego Sofie.
Tyle razy wyobrażał sobie to
spotkanie. W jego wyobraźni zawsze pełne było niezręcznej ciszy i skrępowania.
Na szczęście jego oczekiwania się nie spełniły. Stała wpatrzona w jego oczy,
jakby szukała w nich odpowiedzi na jakieś nie zadane pytanie, opierając dłonie
o jego nagi tors. Czy już teraz na samym początku powinien poruszyć temat
ostatnich wypadków z Paryża? Zdecydowanie nie, dopiero przyjechała, nie chce
jej już tracić.
- Tak się cieszę, że jesteś. Mam
nadzieję, że na trochę zostaniesz, bym mógł się Tobą nacieszyć.
- Jasne. Zostanę do Nowego Roku,
no chyba, że masz inne plany to oczywiście nie będę Ci ich psuć i wrócę
wcześniej.
- Ani mi się waż. Zostajesz, to
już ustalone. Będzie super, pokażę Ci cały Londyn. Od czego chcesz zacząć? –
rozemocjonowany, zaczął się zastanawiać jak zagospodarować czekający ich
wspólny tydzień.
- Najchętniej, na początek
obejrzałabym Twoje mieszkanie, np. gdzie będzie mój pokój, no i może kuchnię?
Może poczęstujesz gościa jakimś pysznym angielskim śniadankiem? Tylko proszę
nie paskudź mi herbaty mlekiem, już to przerabialiśmy, mleko nadaje się tylko
do kawy – zaczęła swój zwykły monolog, jednocześnie zaczynając zwiedzanie jego
lokum, nie czekając nawet na gospodarza.
Spacery uliczkami miasta,
zwiedzanie zabytków, kolacje w wykwintnych restauracjach, kino, teatr. Z nią
nie wstydził się pokazać w mugolskiej części miasta. To ona nauczyła go
korzystać z niektórych ich wynalazków, na tyle dobrze, by mogli udawać zwykłych
turystów. Bawili się przy tym świetnie, żartując i przekomarzając się jak
zawsze. Przy niej nie musiał nikogo udawać, nie musiał się bać krytyki czy
nieprzyjaznych spojrzeń. Był w końcu sobą, a ona była dla niego jak osobiste
słońce rozświetlające jego mroczną duszę.
Dni we wspólnym towarzystwie
mijały w zastraszającym tempie, tak że ani się obejrzeli a już nadszedł dzień
sylwestra. Siedzieli właśnie na podłodze w salonie opierając się plecami o
kanapę i sącząc szampana dla uczczenia starego roku i zastanawiając się, gdzie
się udać w ten ostatni wieczór.
- Znajomy robi zabawę sylwestrową
u siebie w domu i mnie zapraszał. Może masz ochotę iść? – spytał nagle, nie
wiedząc czy to aby dobry pomysł. No cóż, słowo się rzekło. Pozostało mu liczyć
na to, że się nie zgodzi. Jednak jak a złość, wyglądała na zadowoloną z jego
propozycji.
- Który znajomy? Blaise? – kilka razy
opowiadał jej o swoich kolegach ze szkoły, jednak, żadnego z jego z nich do tej
pory nie poznała.
- Nie, Potter – powiedział szybko
racząc się kolejnym łykiem szampana, by nie powiedzieć zbyt dużo.
- Harry Potter? Nie mówiłeś mi,
że się kumplujecie – właściwie to w ogóle niewiele powiedział jej o swojej
przeszłości. Powoli zaczynał podejrzewać, że jej niespodziewana wizyta miała
także na celu wyciągniecie z niego nowych informacji o jego tajemniczym życiu.
- Bo się nie kumplujemy –
przerwał opierając łokieć na zgiętej w kolanie nodze. – Czasem wpadamy na
siebie w Ministerstwie i tak od słowa do słowa….
- No nie wiem, chyba nie każdego
zaprasza się do domu… - miał już sobie pluć w brodę, że w ogóle zaczynał ten
niewygodny temat. Nie był jeszcze gotowy, by opowiadać jej swoją mroczną
historię. Bał się, że gdy ją pozna to go znienawidzi i odsunie się od niego.
- To chcesz iść?
- Czy ja wiem, skoro nie są to Twoi
przyjaciele, tylko banda obcych ludzi, to chyba lepiej sobie odpuścić. Poznam
ich innym razem, prawda? – trochę zdziwiony jej słowami, pokiwał powoli głową –
To może urządzimy kameralną imprezę tutaj, sami? No chyba, że już się z kimś
tam umówiłeś – widział to spojrzenie spod przymkniętych rzęs, jakby ta
odpowiedź miała decydować o jego dalszym życiu. Czy ktoś tam na niego czekał?
Zdecydowanie nie. Na pewno jego pojawienie się i to w towarzystwie pięknej
Francuzki wywołałoby niemałe poruszenie. Jednak póki co wolał, tak jak ona,
cieszyć się ostatnimi wspólnymi godzinami w zakamarkach własnych czterech
kątów.
Gdy rozlewał kolejną butelkę
szampana do ich kieliszków, postanowił poruszyć w końcu dręczący go temat. Niby
zachowywali się wobec siebie jak zwykle, jednak wolał mieć wszystko czarno na
białym.
- Uważasz, że powinniśmy
porozmawiać o….?
Przerwała mu delikatnie kładąc
dłoń na jego ramieniu, by zwrócić jego uwagę i kręcąc głową. Przysunęła się tak
blisko niego, że stykali się teraz kolanami, wciąż wpatrzona w jego oczy. On
także się jej wyglądał i na pierwszy rzut oka wyglądała tak samo, dopiero po
chwili dostrzegł na czym polegała różnica. Nie widział w jej oczach tego
błysku, który zwykle im towarzyszył.
- Nie ma o czym. Bo nic się nie
zmieniło, prawda? Wciąż nie poukładałeś tych swoich spraw – gdy zaprzeczył
ruchem głowy, ciągnęła dalej – To dlatego nic do mnie nie pisałeś. Bałeś się,
co teraz zrobię? – nie odpowiedział, jedynie przeniósł spojrzenie na obracany w
ręce kieliszek.
- Draco, to była cudowna noc, ale
jeżeli tego nie chcesz to niczego ona nie zmieni. Oboje tego chcieliśmy, ale
nie pozwólmy, by to zepsuło naszą przyjaźń. Bo ona jest dla mnie najważniejsza.
– podniósł na nią wzrok, starając się wysondować czy mówi szczerze. Nie
zauważył fałszu, a jedynie smutek płynący z jej pięknych brązowych oczu.
Wiedział, że rani ją dając jej złudne nadzieje, dlatego starał się być od
początku do końca szczery. Ta noc nie powinna była się wydarzyć, gdyż dla Sofie znaczyła ona więcej niż jest w
stanie przyznać. Co więc ma wybrać – ranić ją każąc czekać aż podejmie jakąś
decyzję, a może zranić siebie definitywnie odsuwając dziewczynę od siebie? Czy
jest gotów pozbawić się tej jednej przyjaznej mu duszy, sprawiającej, że chce być
lepszym człowiekiem, która nie wytyka mu błędów i nie patrzy mu na ręce z
niepokojem i nieufnością?
Wyciągnął ręce, by otoczyć jej
talię i wciągnąć sobie na kolana, a następnie mocno ją przytulił. Od razu
lepiej. Czy to takie złe, że lubi czuć się kochany? Nie będzie o tym myśleć ani
podejmować żadnych decyzji, jeszcze nie dziś.
*
W śnieżne styczniowe popołudnie
szóstka studentów siedziała przy stoliku kawiarni w centrum Londynu popijając
kremowe piwo. Właśnie dowiedzieli się jaki temat będzie mieć ich pozorowana
rozprawa egzaminacyjna i niestety nie wszyscy byli zadowoleni z takiego obrotu
sytuacji.
- Jest tyle ciekawych dziedzin
prawa, dlaczego akurat te pieprzone skrzaty? – rozpaczała niezadowolona Sylvie.
- Żartujesz sobie? Nie mogliśmy
lepiej trafić. Przecież sprawa jest tak banalnie oczywista, że nie sposób jej
przegrać – Matt nonszalancko zaczął bujać się na krześle pewny, że ten egzamin
okaże się dla niego dziecinnie prosty.
- Zakładasz, całkiem błędnie moim
zdaniem, że Gacek jest winny zarzucanych mu czynów? – Hermiona nie mogła dłużej
słuchać oczerniania jej małych przyjaciół. Już od czasów Hogwartu i założonej
przez nią WESZy bliskie jej sercu było dobro tych wykorzystywanych, biednych
stworzeń.
- Oczywiście! Masz jakieś
wątpliwości? Całe szczęście, że Tompson pozwolił nam między sobą zdecydować o
podziale zespołu. Ja oczywiście zgłaszam się do grupy oskarżającej.
- Ja też – szybko dołączyła do
Matta czarnowłosa.
- To zbyt proste. Ja rzucę sobie
wyzwanie i będę bronić razem z Hermioną – uśmiechnął się do szatynki, która z
wdzięcznością odpowiedziała mu tym samym.
- To ja…- zaczęła Jess, lecz
przeszkodził jej blondwłosy arystokrata, siedzący do tej pory cicho z tyłu,
zajęty własnymi myślami.
- To ja też będę w obronie.
- Ty? Nie sądziłam, że interesuje
Cię los skrzatów – Hermina nie kryła swojego zdziwienia. Dałaby sobie uciąć
rękę… no może nie rękę, w końcu z nim nigdy nic nie wiadomo do końca, ale była
niemal pewna, że Malfoy opowie się za skazaniem Gacka bez mrugnięcia okiem.
- Bo nie interesuje. Ale wiem, że
i tak wygra ten zespół, w którym Ty będziesz – powiedział od niechcenia, a
dziewczyna się zaczerwieniła i przez chwilę nie wiedziała co ma odpowiedzieć na
te słowa.
- Czyli jesteśmy podzieleni. Od
tej pory nie powinniśmy wymieniać się informacjami o swoich poczynaniach i
lepiej spotykać się osobno – Sylvie wstała, a za nią reszta jej grupy, po czym
wyszli szybko żegnając się z resztą.
- No ok obrono, jak już
zostaliśmy sami to Wam powiem, że ładnie się wpakowaliśmy. Nie chcę być złym
prorokiem, ale nie mamy zbyt dużych szans – zauważył pesymistycznie Nick.
- Czy ja wiem? Czytałam w święta
o takim jednym procesie, tylko, że dotyczył on trolla… - przerwał jej wybuch
śmiechu młodego Malfoy’a.
- No nieźle Granger, Weasley musi
być jeszcze nudniejszy niż myślałem skoro zamiast jego towarzystwa wolisz
czytać o trollach. Chociaż z wyglądu można nawet zauważyć między nimi pewne
podobieństwo…
- Zamknij się. Lepiej sam zacznij
szukać sposobu jak obejść ich argumenty.
- Ich argumenty? Granger, to się
nazywają fakty! Ten głupi skrzat świadomie postąpił wbrew rozkazom właścicieli
i zdradził rodzinne tajemnice osobie wykluczonej z ich drzewa genealogicznego.
Za coś takiego od razu należy się odzież, o ile nie ścięcie jego pustej głowy.
- Jak możesz tak mówić, przecież
on chciał dobrze, chciał ich uchronić przed bankructwem. Swoją drogą czy to nie
fascynujące jak inteligentne są to stworzenia…
- A kogo obchodzą skrzacie
intencje? Nie wiem jak u Was mugoli, ale w czarodziejskim świecie, Granger,
skrzat nie postępuje według własnych osądów. Ma tylko i wyłącznie wykonywać
polecenia, bo tylko do tego się nadaje. Koniec kropka. Niech myślenie zostawi
czarodziejom.
- Gdybyś lepiej traktował swoje
własne skrzaty to może wiedział byś o
nich więcej, ale Ty nie widzisz nic poza czubkiem własnego nosa, nie Malfoy?
Otóż do Twojej wiadomości, to Twój były skrzat uratował moje życie działając
świadomie i na własną rękę, co więcej przypłacił to swoim własnym. Ale co Ty
możesz o tym wiedzieć? Od Ciebie pomocy bym nie oczekiwała – miała nadzieję, że
zrozumiał do jakich wydarzeń nawiązywała. Odruchowo złapała się za lewe
przedramię, a on patrzył na nią rozszerzonymi oczami. W tym momencie miała
dość, czara się przepełniła, nie pozwoli mu znów się obrażać.
- Jeśli aż tak bardzo nie
wierzysz w nasze zwycięstwo a skrzaty znaczą dla Ciebie tyle co nic, to nie
będę Cię zmuszać do naszego towarzystwa. W poniedziałek na wykładzie poproszę
Jess, by się z Tobą zamieniła, a teraz wyjdź proszę, bo nie chcę na Ciebie
patrzeć – proszę, powiedziała to o czym myślała już od tak dawna. Należało mu
się. Jednak ta świadomość nie sprawiła, że czuła się z tym lepiej. Mimo
wszystko było jej go trochę żal, gdy zdenerwowany i wyraźnie smutny zerwał się
z krzesła i wyszedł z kawiarni.
- Więc na czym skończyliśmy –
usłyszała głos Nicka wciąż wpatrując się w drzwi, w których zniknął Draco.
Rozdział genialny :D czekam jak w ostateczności Malfoy zareaguje bo nie wątpię, że coś wymyśli :D pisz szybciutko :)
OdpowiedzUsuńDzięki. Bardzo się cieszę, że rozdział się podobał. Postaram się szybciej dodać następny.
UsuńI zgadza się, Draco coś wymyśli :P
To opowiadanie ewidentnie staje się moim ulubionym. Bez kitu! Już nie mogę się doczekać, co będzie dalej. Bardzo mi się się (nie) podoba powrót Sofie - mam tutaj na myśli to, że obawiam się, iż będzie utrudnieniem wątku Dramione, ale z drugiej strony bardzo mi odpowiada to, ponieważ lubię ekscytować się tekstem (szkoda tylko, że nigdy nie wieadomo ile trzeba czekać na kolejną część). Uważam, że jak na osobę rozpoczynającą Dramione jesteś bardzo dorosłym pisarzem - nie zauważyłam jakichś rażących błędów, które sprawiałyby ból swym wyglądem (np. rzułf zamiast żółw (: joke) - mam tu na myśli ortografy, interpunkcję, styl i takie tam... Naprawdę, gratuluję Ci tego opowiadania, bo jest ono naprawdę zapowiadającą się, jak dla mnie, "żywą legendą".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo serdecznie! Życzę weny i czekam :***
Bardzo dziękuję za tyle miłych słów :) Jest mi strasznie miło.
UsuńCiągle mnie to zaskakuje, że ktoś w ogóle czyta moje opowiadanie, nie mówiąc już o tym, że może się komuś podobać. A usłyszeć słowa uznania od znającej się na rzeczy i doświadczonej w temacie osoby, takiej jak Ty, jest dla mnie bezcenne. Sama znam i czytam od dawna Twoje opowiadania, więc wiem co mówię :*
Jeśli chodzi o nieprzewidywalność terminów publikacji to zastanawiałam się nad opcją rozdział co dwa tygodnie, bo póki co publikuję zaraz jak skończę pisać. Jak lepiej?
Dodam, że po cichu liczę na to, że następny rozdział będzie gotowy przed końcem przyszłego tygodnia :P
Tak bardzo uwielbiam to, że związek Hermiony z Ronem jest taki prawdziwy – mimo wszelkich przeciwności, mimo ciągłych nieporozumień i przewinień ona i tak go kocha i wciąż myśli, że to nieważne, że ich miłość jest najważniejsza i przetrwa wszystko. Jak wiele jest takich osób i jak wiele trwa w takich związkach nawet do końca życia, nie wierząc w to, że z kimś innym może im być lepiej! I trudna jest odpowiedź na pytanie, czy lepiej się poddać, czy może walczyć do końca… Mam jednak nadzieję, że Draco okaże się dla Hermiony księciem, o jakim marzyła w najskrytszych snach. Jakie to wszystko jest proste w książkach/opowiadaniach, kiedy można napisać własne zakończenie :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się argument Hermiony – że Zgredek uratował jej życie. Ma dziewczyna wielką, wielką rację i Draco porządnie dostał po nosie – może się zastanowi nad biednymi skrzatami. Z drugiej strony ona jest do niego strasznie uprzedzona. Nie mówię, że nie ma prawa, to zrozumiałe, ale biedak nic (prawie) jej nie robi, a ona tak na niego naskakuje. To przykre :(
Co do Sofie – lubię ją, ale myślę, że drogi jej i Draco powinny się rozejść. I tak nie wróżę im szczęśliwej przyszłości, skoro on jest w Londynie, a ona nawet nie wiadomo gdzie, już nie wspominając o tym, jak bardzo może namieszać ;)
Pozdrawiam, życzę dużo weny i jeszcze dłuższych rozdziałów :)
Bardzo dziękuję za piękny długi komentarz :) Powiem Ci, że trafiasz w samo sedno, bo dokładnie to miałam na celu. Chciałam by to opowiadanie, mimo że osadzone w świecie magii, było bardzo prawdziwe, realne. Cieszę się, że póki co mi się to udaje :)
UsuńI oby tak dalej :)
Usuń