sobota, 30 września 2017

It ends with us - rdz.5

Ryle miał rację. Wystarczyło kilka dni by moja kostka na tyle wyzdrowiała bym znów mogła na niej chodzić. Mimo wszystko odczekałam cały tydzień zanim spróbowałam wyjść z mieszkania. Ostatnie czego potrzebuję to znów ją uszkodzić.
Oczywiście pierwszym miejscem, w które się udałam, była moja kwiaciarnia. Gdy się tam dziś pojawiłam, Allysa już tam była. Powiedzieć, że byłam w szoku przechodząc przez frontowe drzwi to duże niedopowiedzenie. Budynek wyglądał zupełnie inaczej niż w chwili, gdy go kupowałam. Ciągle była masa roboty do zrobienia, ale ona i Marshall pozbyli się wszystkich rzeczy oznaczonych jako śmieci. Wszystko inne poustawiane było w stosy. Okna i podłogi były umyte. Oczyściła nawet miejsce, gdzie chcę zrobić swój gabinet.
Pomagałam jej dziś przez kilka godzin, ale nie pozwalała mi robić niczego co wymagałoby chodzenia, więc głównie rysowałam plany sklepu. Wybrałyśmy kolory farb i ustaliłyśmy docelową datę otwarcia sklepu na około pięćdziesiąt cztery dni od dzisiaj. Gdy poszła, spędziłam następnych kilka godzin robiąc wszystkie te rzeczy, których nie pozwalała mi robić, gdy tu była. Dobrze było znów tu być. Ale Jezu Chryste, jestem strasznie zmęczona.
Dlatego zastanawiam się czy w ogóle wstawać z kanapy, gdy słyszę pukanie do drzwi. Lucy znów zostaje na noc u Alexa, a z mamą rozmawiałam przez telefon pięć minut temu, więc wiem, że to żadna z nich.
Podchodzę do drzwi i zerkam przez judasza zanim otworzę. Początkowo go nie rozpoznaję, bo ma schyloną głową, ale gdy ją podnosi moje serce wariuje.
Co on tu robi?
Ryle znów puka, a ja próbuję zgarnąć włosy z twarzy i przygładzić je rękami, ale nic z tego. Harowałam dziś jak wół i wyglądam jak kupa, więc skoro nie mam z pół godziny na prysznic, makijaż i zmianę ubrania przed otwarciem drzwi, będzie musiał zmierzyć się ze mną taką jaka jestem.
Otwieram drzwi a jego natychmiastowa reakcja mnie dezorientuje.
- Jezu Chryste – mówi opierając głowę o futrynę. Dyszy jakby ćwiczył fizycznie i wtedy zauważam, że nie wygląda ani na czystszego ani bardziej wypoczętego niż ja. Ma na twarzy kilkudniowy zarost – coś czego jeszcze u niego nie widziałam – a jego włosy nie są ułożone tak jak zazwyczaj. To trochę dziwne, jak jego spojrzenie. – Czy ty masz pojęcie w ile drzwi zastukałem by cię znaleźć?
Kręcę głową, bo nie mam pojęcia. Ale skoro już o tym mówi – skąd do diabła on wie gdzie ja mieszkam?
- Dwadzieścia dziewięć – mówi. Podnosi ręce i powtarza liczbę palcami szepcząc – Dwa… dziewięć.
Opuszczam spojrzenie na jego ubranie. Jest w stroju chirurga i całkowicie nienawidzę tego, że w tej chwili ma na sobie strój chirurga. Cholera jasna. Dużo lepiej niż w onesie i o wiele lepiej niż w Burberry.
- Dlaczego pukałeś do dwudziestu dziewięciu drzwi? - pytam przechylając głowę.
- Nie powiedziałaś mi, w którym mieszkaniu mieszkasz – mówi rzeczowo. – Powiedziałaś, że mieszkasz w tym budynku, ale nie mogłem sobie przypomnieć czy kiedykolwiek wspomniałaś, na którym piętrze. A tak w ogóle, to prawie zacząłem od trzeciego piętra. Byłbym tu godzinę temu, gdybym podążył za instynktem.
- Dlaczego tu jesteś?
Przebiega dłońmi po twarzy i wskazuje ponad moim ramieniem.
- Mogę wejść?
Zerkam przez ramię i szerzej otwieram drzwi.
- Chyba tak. Jeśli mi powiesz czego chcesz.
Wchodzi a ja zamykam za nim drzwi. Rozgląda się ubrany w ten swój głupi strój chirurga i kładzie dłonie na biodrach zwracając się w moją stronę. Wygląda na trochę zawiedzionego, ale nie jestem pewna czy mną czy sobą.
- Nadchodzi bardzo duża naga prawda, dobrze? – mówi. – Przygotuj się.
Składam ręce na piersi patrząc jak bierze wdech, przygotowując się by coś powiedzieć.
- Te kilka następnych miesięcy to najważniejsze miesiące w całej mojej karierze. Musze być skupiony. Zbliżam się do końca mojego stażu, a po nim będę musiał podejść do egzaminów. - Przemierza mój salon gorączkowo machając rękami. – Ale przez ostatni tydzień, nie mogłem przestać o tobie myśleć. Nie wiem dlaczego. W pracy, w domu. Jedyne o czym mogę myśleć to jak dziwnie się przy tobie czuję i chciałbym byś sprawiła, by to się skończyło Lily. – Przestaje chodzić i patrzy na mnie. – Proszę, spraw, by to się skończyło. Tylko raz – to wystarczy. Przysięgam.
Palce wbijają mi się w skórę ręki, gdy na niego patrzę. Wciąż trochę dyszy, jego oczy wciąż są rozszalałe, ale patrzy na mnie błagalnie.
- Kiedy ostatnio spałeś? – pytam go.
Wywraca oczami, jakby był sfrustrowany tym, że tego nie rozumiem.
- Właśnie skończyłem czterdziestoośmiogodzinną zmianę – mówi lekceważąco. – Skup się Lily.
Kiwam głową powtarzając sobie w głowie jego słowa. Gdybym nie wiedziała lepiej… Pomyślałabym, że on…
Biorę uspokajający wdech.
- Ryle – mówię ostrożnie. – Poważnie pukałeś do dwudziesty dziewięciu drzwi po to, by powiedzieć mi, że myślenie o mnie zamienia twoje życie w piekło i powinnam się z tobą przespać, byś już nigdy więcej nie musiał o mnie myśleć? Jaja sobie robisz?
Zamyka usta i po około pięciu sekundach namysłu powoli kiwa głową.
- Cóż.. taa, ale… to brzmi dużo gorzej, kiedy ty to mówisz.
Wyrywa mi się rozdrażniony śmiech.
- To dlatego, że to jest niepoważne, Ryle.
Gryzie dolną wargę rozglądając się po pokoju, jakby nagle chciał uciec. Otwieram drzwi i daję mu znać by wyszedł. Nie wychodzi. Patrzy na moje stopy.
- Twoja kostka dobrze wygląda – mówi. – Jak się czujesz?
Wywracam oczami.
- Lepiej. Dziś pierwszy raz mogłam pomóc Allysie w sklepie.
Kiwa głową i sprawia wrażenie jakby zmierzał w kierunku wyjścia. Ale gdy tylko dociera do mnie, odwraca się i kładzie dłonie na drzwiach po obu stronach mojej głowy. Wzdycham zarówno z powodu jego bliskości jak i uporczywości.
- Proszę? – mówi.
Kręcę głową, mimo tego, że moje ciało zaczyna przechodzić na jego stronę błagając rozum bym mu ustąpiła.
- Jestem w tym naprawdę dobry, Lily – mówi z uśmiechem. – Właściwie nic nie będziesz musiała robić.
Staram się nie roześmiać, ale jego determinacja jest tak ujmująca jak i denerwująca.
- Dobranoc Ryle.
Chowa głowę miedzy ramionami i kręci nią w przód i tył. Odpycha drzwi i się prostuje. Przekręca się zmierzając w kierunku korytarza, ale nagle pada przede mną na kolana. Oplata rękami moja talię.
- Proszę Lily – mówi przez autoironiczny śmiech. – Proszę prześpij się ze mną. – Patrzy na mnie oczami szczeniaka i żałosnym uśmiechem pełnym nadziei. – Tak bardzo cię pragnę i przysięgam, prześpij się ze mną a już nigdy więcej się o mnie nie usłyszysz. Obiecuję.
Jest coś w neurochirurgu dosłownie błagającym na kolanach o sex co mnie wykańcza. To całkiem żałosne.
- Wstań – mówię odpychając od siebie jego rękę. – Upokarzasz się.
Powoli wstaje wlekąc dłonie w górę drzwi po obu moich stronach, aż jestem uwięziona między jego rękami.
- Czy to znaczy, że się zgadzasz? – Jego klatka piersiowa ledwie dotyka mojej i nienawidzę, tego że to takie świetne uczucie, gdy ktoś tak bardzo cię pragnie. Powinno mnie to odrzucać, ale ledwo mogę oddychać, gdy na niego patrzę. Zwłaszcza, że ma na twarzy ten prowokujący uśmiech.
- W tym momencie nie czuję się zbyt seksowna, Ryle. Cały dzień pracowałam, jestem wykończona, śmierdzę potem i pewnie smakuję jak kurz. Jeśli dasz mi chwilę na prysznic, to może poczuję się wystarczająco seksowna, by się z tobą przespać.
Gorączkowo kiwa głową zanim jeszcze skończyłam mówić.
- Prysznic. Nie śpiesz się. Poczekam.
Odpycham go od siebie i zamykam drzwi wejściowe. Idzie za mną do sypialni i każę mu na mnie poczekać na łóżku.
 Na szczęście, wczoraj wieczorem posprzątałam pokój. Zwykle wszędzie leżą porozrzucane ubrania, stolik przy łóżku zawalony jest książkami, a buty i biustonosze wyglądają z szafy. Ale dziś jest czysto. Nawet moje łóżko jest zaścielone, razem z brzydkimi, pikowanymi poduszkami, które moja babcia przekazała wszystkim w naszej rodzinie.
Rzucam szybkie spojrzenie na pokój, by się upewnić, że nie zobaczy nic zawstydzającego. Siada na łóżku a ja patrzę jak rozgląda się po pokoju. Staję w drzwiach do łazienki i daję mu ostatnią szansę, by się wycofał.
- Mówisz, że to wszystko skończy, ale ostrzegam cię Ryle. Jestem jak narkotyk. Jeśli dziś się ze mną prześpisz, będzie tylko gorzej. Ale dostaniesz tylko ten jeden raz. Nie będę jedną z tych dziewczyn, które – jak to powiedziałeś tamtej nocy? Zaspokajają twoje potrzeby?
Opiera się na łokciach.
- Nie jesteś taką dziewczyną, Lily. A ja nie jestem takim facetem, który potrzebuje kogoś więcej niż raz. Nie mamy się czym martwić.
Zamykam za sobą drzwi, zastanawiając się jak do diabła udało mu się mnie do tego nakłonić.
To to ubranie chirurga. Mam słabość do ubrań chirurga. On nie ma z tym nic wspólnego.
Zastanawiam się czy mógłby je zostawić na sobie w czasie seksu?

***
Nigdy nie szykuję się dłużej niż pół godziny, ale tym razem mija godzina zanim kończę szykować się w łazience. Ogoliłam pewnie więcej miejsc niż to konieczne, a później spędziłam dobre dwadzieścia minut wychodząc z siebie i ledwo powstrzymując się przed otworzeniem drzwi i powiedzeniem mu by sobie poszedł. Ale teraz, gdy moje włosy są suche a ja czystsza niż kiedykolwiek byłam, myślę, że mogę to zrobić. Mogę mieć przygodę na jedną noc. Mam dwadzieścia trzy lata.
Otwieram drzwi a on ciągle jest na moim łóżku. Jestem trochę rozczarowana widząc górę jego stroju chirurga leżącą na podłodze, ale nie widzę spodni, więc wciąż musi je mieć na sobie. Jednak leży pod kołdrą, więc nie jestem pewna.
Zamykam za sobą drzwi i czekam aż się odwróci i na mnie spojrzy, ale tego nie robi.  Podchodzę bliżej i dopiero wtedy zauważam, że chrapie.
Nie delikatne – o właśnie zasnąłem – chrapanie. To chrapanie ze środka fazy REM.
- Ryle – szepczę. Nie porusza się nawet, gdy nim potrząsam.
Chyba sobie żartujesz.
Padam na łóżko obok niego, nie przejmując się nawet tym czy go obudzę. Spędziłam całą godzinę szykując się dla niego po całym dniu harówki i to tyle dla niego znaczy ta noc?
Jednak nie umiem się na niego złościć, zwłaszcza, gdy widzę jak spokojnie wygląda. Nie potrafię sobie wyobrazić czterdziestoośmiogodzinnej zmiany.  Na dodatek, moje łóżko jest naprawdę wygodne. Jest tak wygodne, że można w nim zasnąć po całej nocy odpoczynku. Powinnam była go ostrzec.
Sprawdzam godzinę na telefonie i jest prawie 22:30. Wyciszam telefon i kładę się obok niego. Jego telefon leży na poduszce obok niego, więc chwytam go i włączam aparat. Trzymam jego telefon nad nami, upewniam się, że mój biust wygląda dobrze i jest ściśnięty. Robię zdjęcie, by chociaż zobaczył co stracił.
Wyłączam światło i śmieję się do siebie, bo zasypiam obok na wpół nagiego mężczyzny, którego nigdy nawet nie pocałowałam.
***

Czuję jego palce sunące po mojej ręce zanim jeszcze otworzyłam oczy. Zwalczam zmęczony uśmiech i udaję, że jeszcze śpię. Jego palce suną po moim ramieniu i zatrzymują się na moim obojczyku, tuż przed szyją. Na studiach zrobiłam tam sobie mały tatuaż. To zwykły kontur serca, które jest lekko otwarte u góry. Czuję jak jego palce krążą  wokół tatuażu, a później pochyla się i przyciska do niego wargi. Jeszcze mocniej zaciskam powieki.
- Lily – szepcze obejmując mnie ręką w tali. Cicho jęczę próbując się obudzić i obracam się na plecy, bym mogła na niego spojrzeć. Gdy otwieram oczy, gapi się na mnie. Po sposobie w jaki światło słoneczne pada przez okno na jego twarz mogę powiedzieć, że nie ma jeszcze nawet siódmej rano.
- Jestem najpodlejszym mężczyzną jakiego spotkałaś, prawda?
Śmieję się i lekko kiwam głową.
- Cholernie blisko.
Uśmiecha się i zgarnia mi włosy z twarzy. Pochyla się i przyciska wargi do mojego czoła, a ja nie mogę znieść, że zrobił tylko tyle. Teraz to mnie będą dręczyć bezsenne noce, ponieważ wciąż będę odtwarzać to wspomnienie.
- Muszę iść – mówi. – Już jestem spóźniony. Ale po pierwsze – Przepraszam. Po drugie – Nigdy więcej tego nie zrobię. Już więcej o mnie nie usłyszysz. Obiecuję. I po trzecie – Bardzo mi przykro. Nawet nie masz pojęcia.
Zmuszam się do uśmiechu, chociaż mam ochotę zmarszczyć brwi, ponieważ zupełnie nie podoba mi się drugi punkt. Właściwie nie miałabym nic przeciwko by znów tego spróbował, ale przypominam sobie, że chcemy od życia różnych rzeczy. I to dobrze, że zasnął i nigdy się nawet nie pocałowaliśmy, ponieważ gdybym się z nim przespała, gdy miał na sobie strój chirurga, to pewnie ja zjawiłabym się pod jego drzwiami na kolanach błagając o więcej.
Jest dobrze. Zerwać bandaż i pozwolić mu odejść.
- Miłego życia Ryle. Życzę ci samych sukcesów.
Nie odpowiada na moje pożegnanie. Gapi się na mnie w ciszy z lekko zmarszczona brwią i mówi:
- Taa. Tobie też Lily.
Po czym obraca się ode mnie i wstaje. Nie mogę teraz nawet na niego patrzeć, więc obracam się na bok plecami do niego. Słucham jak zakłada buty i sięga po telefon. Przez dłuższą chwilę się nie rusza i wiem, że to dlatego, że na mnie patrzył. Zaciskam powieki aż słyszę jak zatrzaskują się drzwi wejściowe.
Moja twarz momentalnie robi się ciepła a ja nie chcę być przygnębiona. Zmuszam się by wstać z łóżka.  Mam dużo roboty. Nie mogę być smutna dlatego, że facet nie chce z mojego powodu pozmieniać wszystkich swoich życiowych celów.
Poza tym, mam własne cele życiowe, o które muszę się teraz martwić. Jestem nimi bardzo podekscytowana. Tak bardzo, że właściwie to i tak nie ma teraz w moim życiu czasu na faceta.
Nie ma czasu.
Nie.
Zajęta ze mnie dziewczyna.
Jestem odważną i śmiałą businesswoman, która nie ma żadnych numerków do rozdawania facetom w strojach chirurgów.

piątek, 22 września 2017

It ends with us - rdz.4

Dotarcie z samochodu do mieszkania zajmuje mi pół godziny. Dwa razy dzwoniłam do Lucy, zapytać czy by mi nie pomogła, ale nie odebrała telefonu. Gdy wchodzę do mieszkania, trochę mnie irytuje fakt, że leży na kanapie z telefonem przy uchu.
Zatrzaskuję za sobą drzwi wejściowe a ona na mnie zerka.
- Co ci się stało? – pyta.
Podtrzymując się ściany skaczę do korytarza.
- Skręciłam kostkę.
Gdy jestem już przy drzwiach mojego pokoju, krzyczy:
- Przepraszam, że nie odebrałam telefonu! Rozmawiam z Alexem! Miałam do ciebie oddzwonić!
- W porządku! – wrzeszczę w jej kierunku i zatrzaskuję drzwi mojej sypialni. Idę do łazienki poszukać starych tabletek przeciwbólowych, które trzymam w szafce. Połykam dwie, padam na łóżko i gapię się w sufit.
Nie mogę uwierzyć, że będę uziemiona w tym mieszkaniu przez cały tydzień. Biorę telefon i piszę wiadomość mojej mamie.
Skręciłam kostkę. Nie jest źle, ale mogłabym wysłać ci listę rzeczy, które potrzebuję ze sklepu?
Kładę telefon na łóżku i po raz pierwszy odkąd się tu przeprowadziła, cieszę się, że moja mama mieszka w miarę blisko mnie. Właściwie to nie jest tak źle. Wydaje mi się, że teraz, gdy ojciec nie żyje bardziej ją lubię. Wiem, że to dlatego, że byłam na nią zła, za to, że od niego nie odeszła. Mimo, że mój gniew minął w stosunku do mojej mamy, moje uczucia co do ojca się nie zmieniły.
To nie może być dobre, wciąż czuć tyle rozgoryczenia wobec ojca. Ale do cholery, był okropny. Dla mojej mamy, dla mnie, dla Atlasa.
Atlas.
Byłam tak zajęta przeprowadzką mojej mamy i potajemnym poszukiwaniem nowego budynku między godzinami pracy, że zapomniałam skończyć czytać dzienniki, które zaczęłam tyle miesięcy temu.
Żałośnie skaczę do szafy, tylko raz się potykając. Na szczęście, łapię się za kredens. Gdy już mam dziennik, skaczę z powrotem do łóżka i rozsiadam się.
Teraz kiedy nie mogę pracować, nie mam nic lepszego do roboty na następny tydzień. Równie dobrze mogę się po użalać nad swoja przeszłością, skoro i tak już jestem rozżalona.
Droga Ellen,
To, że prowadziłaś galę Oskarową, było największym wydarzeniem telewizyjnym minionego roku. Chyba jeszcze ci tego nie mówiłam. Skecz o odkurzaniu sprawił, że posikałam się w majtki.
A, i od dzisiaj masz w Atlasie nowego wielbiciela twojego programu. Zanim zaczniesz mnie osądzać za to, że znów go wpuściłam do mojego domu, pozwól mi wytłumaczyć jak do tego doszło.
Po tym jak wczoraj pozwoliłam mu wziąć u siebie prysznic, już go później nie widziałam. Ale dziś rano znów usiadł koło mnie w autobusie. Wydawał się trochę weselszy niż poprzedniego dnia, bo wślizgnął się na siedzenie i się do mnie uśmiechnął.
Nie kryję, że oglądanie go w ubraniach mojego ojca było dziwne. Ale spodnie pasują na niego dużo lepiej niż myślałam.
- Zgadnij co się stało? – powiedział. Pochylił się i rozsunął plecak.
- Co?
Wyciągnął torbę i mi ją dał.
- Znalazłem to w garażu. Próbowałem je wyczyścić bo były całe w starej ziemi, ale niewiele mogłem zrobić bez wody.
Trzymałam torbę gapiąc się na niego podejrzliwie. To najdłuższa jego wypowiedź jaką słyszałam. W końcu patrzę na torbę i ją otwieram. To wyglądało na kilka narzędzi ogrodniczych.
- Widziałem kiedyś jak kopiesz tą łopatą. Nie byłem pewien czy masz narzędzia ogrodnicze, a tych nikt nie używa, więc…
- Dziękuję – mówię. Byłam w szoku. Kiedyś miałam rydel, ale plastik odpadł z rączki i mam od niego pęcherze. Prosiłam mamę o narzędzia do ogrodu na moje ostatnie urodziny, ale gdy kupiła mi pełnowymiarową łopatę i motykę, nie miałam serca jej powiedzieć, że to nie tego potrzebuję.
Atlas chrząknął i dużo ciszej powiedział:
- Wiem, że to nie jest prawdziwy prezent. Nie kupiłem go ani nic… Chciałem ci coś dać. Wiesz… za…
Nie skończył zdania, więc pokiwałam głową i z powrotem zawiązałam worek.
- Mógłbyś mi je dać po szkole? Nie mam miejsca w plecaku.
Zabrał mi torbę, położył sobie plecak na kolanach i wsadził torbę do środka. Objął plecak rękami.
- Ile masz lat? – spytał.
- Piętnaście.
Nie wiem dlaczego, ale jego spojrzenie posmutniało.
- Jesteś w dziesiątej klasie?
Pokiwałam głową, nie mogąc wymyśleć co mogłabym mu powiedzieć. Do tej pory nie miałam za wiele do czynienia z chłopcami. Zwłaszcza z tymi z ostatniej klasy. Gdy się denerwuję, milknę.
- Nie wiem jak długo zostanę w tamtym miejscu – powiedział znów ściszając głos. – Ale jeśli będziesz potrzebować pomocy przy pracy w ogrodzie czy coś po szkole, to nie mam za wiele do roboty. Poza tym nie mam prądu.
Zaśmiałam się, po czym zaczęłam się zastanawiać czy powinnam się śmiać z jego autoironicznego komentarza.
Resztę drogi spędziliśmy rozmawiając o tobie Ellen. Gdy powiedział, że się nudzi spytałam czy kiedyś oglądał twój program. Powiedział, że chciałby bo uważa, że jesteś zabawna, ale telewizja wymaga prądu. Następny komentarz, z którego nie wiedziałam czy mam się śmiać.
Powiedziałam mu, że może oglądać twój program ze mną po szkole. Zawsze nagrywam go na wideo i oglądam przy pracach domowych. Wymyśliłam, że mogę zamknąć drzwi wejściowe na zamek i jeśli moi rodzice wrócą wcześniej, Atlas ucieknie tylnymi drzwiami.
Nie widziałam go aż do drogi powrotnej do domu. Nie usiadł koło mnie, bo Katie wsiadła do autobusu przed nim i usiadła obok mnie. Chciałam jej powiedzieć by się przesiadła, ale pewnie by pomyślała, że się zakochałam w Atlasie. Miałaby na mnie używanie, więc pozwoliłam jej zostać obok mnie.
Atlas był na początku autobusu, więc wysiadł przede mną. Zakłopotany stał na przystanku czekając aż wysiądę. Gdy wysiadłam otworzył plecak i wręczył mi torbę z narzędziami. Nic nie powiedział o moim wcześniejszym zaproszeniu na oglądanie telewizji, więc byłam pewna, że to oczywiste.
- No chodź – powiedziałam mu. Wszedł za mną i zamknęłam drzwi na zamek. – Jeśli moi rodzice wrócą wcześniej, uciekaj tylnymi drzwiami i nie pozwól by cię zobaczyli.
Pokiwał głową.
- Nie martw się. Tak zrobię – powiedział śmiejąc się.
Spytałam, czy chce coś do picia i odpowiedział, że pewnie. Zrobiłam coś do jedzenia i zaniosłam nasze napoje do salonu. Usiadłam na kanapie a on na fotelu taty. Włączyłam twój program i to wszystko. Nie rozmawialiśmy za dużo, bo przewijałam wszystkie reklamy. Ale zauważyłam, że śmiał się we właściwych momentach. Myślę, że dobre poczucie humoru jest jedną z ważniejszych cech osobowości. Za każdym razem, gdy śmiał się z twoich żartów, czułam się lepiej z tym, że przemyciłam go do swojego domu. Nie wiem dlaczego. Może to, że możemy się zaprzyjaźnić, sprawi, że będę się czuć mniej winna.
Wyszedł jak tylko skończył się twój program. Chciałam go spytać czy chce znów wziąć prysznic, ale mógłby nie zdążyć przed powrotem moich rodziców. Ostatnie czego chciałam to by nago uciekał przez podwórko.
Ale byłoby to też zabawne i rewelacyjne.
Lily.

Droga Ellen,
No co ty kobieto? Powtórki? Cały tydzień powtórek? Rozumiem, że potrzebujesz odpocząć, ale pozwól, że coś zaproponuję. Zamiast nagrywać jeden odcinek dziennie, powinnaś nagrywać dwa. W ten sposób miałabyś dwa razy więcej zrobione w połowę czasu i nigdy nie musielibyśmy oglądać powtórek.
Mówię „my” mając na myśli Atlasa i mnie. Został moim stałym partnerem go oglądania twojego programu. Myślę, że może kochać cię tak mocno jak ja, ale  nigdy mu się nie przyznam, że co dzień do ciebie piszę. To za bardzo robi ze mnie fankę.
Już od dwóch tygodni mieszka w tamtym domu. Kilka razy wziął u mnie prysznic i daję mu jedzenie za każdym razem jak do mnie przychodzi. Nawet piorę mu ubrania, gdy jest tu po szkole. Wciąż mnie przeprasza za bycie ciężarem. Ale ja to uwielbiam. Dzięki niemu nie myślę o niektórych rzeczach i właściwie to każdego dnia nie mogę się doczekać by spędzić z nim czas po szkole.
Tata wrócił dziś późno do domu, co pewnie znaczy, że po pracy poszedł do baru. Co oznacza, że pewnie znów spróbuje wszcząć kłótnię z moją mamą. Co znaczy, że pewnie znów zrobi coś głupiego.
Przysięgam, czasem jestem na nią taka wściekła, że ciągle z nim jest. Wiem, że mam tyko piętnaście lat i pewnie nie rozumiem tych wszystkich powodów, dla których decyduje się zostać, ale nie zgadzam się, by używała mnie jako wymówkę. Nie obchodzi mnie, że jest za biedna by go zostawić i musiałybyśmy się wprowadzić do gównianego mieszkania i jeść makaron błyskawiczny aż skończę szkołę. To i tak byłoby lepsze.
Słyszę, że właśnie na nią wrzeszczy. Czasem, gdy taki się robi, wchodzę do salonu, w nadziei, że to go uspokoi. Nie lubi jej bić, gdy jestem w pokoju. Może powinnam spróbować.
Lily.

Droga Ellen,
Gdybym miała teraz dostęp do pistoletu lub noża to bym go zabiła.
Jak tylko weszłam do salonu, zobaczyłam jak ją popycha. Stali w kuchni i mama złapała go za rękę próbując go uspokoić, ale uderzył ją wierzchem dłoni przewracając prosto na podłogę. Jestem prawie pewna, że już miał ją kopnąć, ale zauważył, że wchodzę do salonu, więc tego nie zrobił. Wymruczał coś do niej, po czym poszedł do ich sypialni i zatrzasnął drzwi.
Popędziłam do kuchni by jej pomóc, ale ona nigdy nie chce bym ją taką oglądała. Machnęła na mnie i powiedziała:
- W porządku Lily. Nic mi nie jest, to była tylko głupia kłótnia.
Płakała i już widziałam czerwony ślad na jej policzku w miejscu gdzie ją uderzył. Gdy do niej podeszłam upewniając się, że nic jej nie jest odwróciła się do mnie plecami łapiąc się za blat.
- Powiedziałam, że nic mi nie jest. Wracaj do pokoju.
Pobiegłam korytarzem, ale nie wróciłam do pokoju. Pobiegłam prosto do tylnych drzwi i przez podwórze. Byłam na nią taka wściekła za to, że była dla mnie oschła. Nawet nie chciałam być w tym samym domu co którekolwiek z nich. I mimo, że było już ciemno poszłam do domu, w którym zatrzymał się  Atlas i zapukałam do drzwi.
Słyszałam, że jest w środku, jakby przez przypadek coś strącił.
- To ja, Lily – wyszeptałam.
Kilka sekund później tylne drzwi się otworzyły i spojrzał za mnie, po czym w lewo i prawo. Dopiero, gdy spojrzał na moją twarz zobaczył, że płakałam.
- Wszystko w porządku? – spytał wychodząc na zewnątrz. Wytarłam bluzką łzy, zauważając, że wyszedł na zewnątrz zamiast zaprosić mnie do środka. Usiadłam na schodku ganku a on usiadł obok mnie.
- W porządku – powiedziałam. – Tylko jestem wściekła. Czasem płaczę, gdy jestem wściekła.
Sięgnął i założył mi włosy za ucho. Spodobało mi się to i nagle nie byłam już taka wściekła. Później mnie objął i przyciągnął do siebie, kładąc moją głowę na swoim ramieniu. Nie wiem jak mnie uspokoił nawet się nie odzywając, ale mu się udało. Niektórzy potrafią uspokoić samą swoją obecnością i on jest jedną z tych osób. Całkowite przeciwieństwo mojego ojca.
Siedzieliśmy tak przez chwilę, aż zauważyłam, jak zapala się światło w moim pokoju.
- Powinnaś iść – wyszeptał. Oboje widzieliśmy moja mamę szukająca mnie w moim pokoju. Do tego momentu nie zdawałam sobie sprawy, jak dobry miał widok na mój pokój.
Gdy wracałam do domu, próbowałam myśleć o całym tym czasie, gdy Atlas był w tamtym domu. Próbowałam sobie przypomnieć czy kiedykolwiek chodziłam po pokoju wieczorem przy zapalonym świetle, bo zwykle w moim pokoju w nocy noszę tylko koszulkę.
A to co jest w tym wszystkim najbardziej szalone, to to Ellen, że miałam nadzieję, że tak.
Lily.

Zamykam dziennik, gdy tabletki zaczynają działać. Jutro poczytam. Może. Czytanie o rzeczach, które mój tata robił mojej mamie wprawia mnie w zły nastrój.
Czytanie o Atlasie wprawia mnie w smutny nastrój.
Próbuję zasnąć i myślę o Ryle’u, ale cała ta sytuacja z nim sprawia, że jestem wściekła i smutna.

Może pomyślę o Allysie i o tym jaka jestem szczęśliwa, że się dziś pojawiła. Przydał by mi się przyjaciel – nie mówiąc już o pomocy – przez najbliższych kilka miesięcy. Mam przeczucie, że będą bardziej stresujące niż myślałam.

niedziela, 17 września 2017

It ends with us - rdz.3

Sześć miesięcy później

- O.
Tylko tyle mówi.
Moja mama odwraca się i ocenia budynek, przejeżdżając palcem po parapecie. Podnosi warstwę kurzu i rozciera między palcami.
- To…
- Wiem, że to wymaga wiele pracy – przerywam. Wskazuję na okno za nią. – Ale spójrz na wystawę. Ma potencjał.
Ogląda okno, potakując. Pojawia się ten dźwięk, który wydaje czasem z głębi gardła, gdy się z czymś zgadza z cichym pomrukiem, ale jej usta pozostają zaciśnięte. To oznacza, że właściwie się nie zgadza. I wydaje ten dźwięk. Dwa razy.
Pokonana opuszczam ręce.
- Myślisz, że to było głupie?
Lekko kręci głową.
- To zależy co będzie dalej, Lily – mówi. W budynku wcześniej była restauracja i wciąż pełno tu starych stołów i krzeseł. Moja mama podchodzi do pobliskiego stołu, wyciąga jedno z krzeseł i na nim siada.
- Jeśli się uda i twoja kwiaciarnia odniesie sukces, ludzie powiedzą, że to była odważna, śmiała i mądra decyzja biznesowa. Ale jeśli się nie uda i stracisz cały spadek…
- To ludzie powiedzą, że to była głupia decyzja biznesowa.
Wzrusza ramionami.
- Tak to działa. Sama to wiesz, w końcu masz dyplom z handlu. – Rozgląda się po pokoju, powoli, jakby oglądała go takim jaki będzie za miesiąc. – Tylko upewnij się, że będzie odważnie i śmiało, Lily.
Uśmiecham się. Na to mogę się zgodzić.
- Nie mogę uwierzyć, że go kupiłam nie pytając cię najpierw o zdanie – mówię siadając przy stole.
- Jesteś dorosła. Wolno ci – mówi, ale słyszę cień zawodu w jej głosie. Myślę, że czuje się jeszcze bardziej samotna teraz, gdy coraz mniej jej potrzebuję. Minęło już sześć miesięcy od śmierci ojca i mimo, że nie był dobrym towarzyszem, musi być jej dziwnie samej. Dostała pracę w szkole podstawowej, więc jednak się tu przeprowadziła. Wybrała niewielkie przedmieścia na obrzeżach Bostonu. Kupiła  przytulny dom z dwiema sypialniami przy ślepej uliczce z wielkim podwórkiem. Marzę o zrobieniu tam ogrodu, ale trzeba by się nim codziennie zajmować. Jedna wizyta na tydzień to moja granica. No może dwie.
- Co zamierzasz zrobić z tymi gratami? – pyta.
Ma rację. Strasznie dużo tu gratów. Sprzątanie zajmie mi wieczność.
- Nie mam pojęcia. Zdaje się, że czeka mnie niezła harówka, zanim będę mogła chociaż pomyśleć o dekorowaniu.
- Do kiedy pracujesz w tej firmie marketingowej?
Uśmiecham się.
- Do wczoraj.
Wzdycha i kręci głową.
- Oj Lily. Mam nadzieję, że ci się uda.
Obie wstajemy, gdy otwierają się drzwi. Półki blokują drzwi, więc wychylam się  by zobaczyć wchodzącą kobietę. Jej oczy przez chwilę oglądają pokój aż mnie dostrzega.
- Cześć – mówi machając. Jest śliczna. Jest ładnie ubrana, ale ma białe spodnie capri. To aż prosi się o katastrofę w tym całym kurzu.
- W czym mogę pomóc?
 Wciska torebkę pod pachę i podchodzi do mnie wyciągając dłoń.
- Jestem Allysa – mówi. Podaję jej dłoń.
- Lily.
 Rzuca kciuk ponad swoim ramieniem.
- Przed wejściem wisi ogłoszenie, że jest potrzebna pomoc.
Patrzę ponad jej ramieniem unosząc brew.
- Naprawdę? – Nie wieszałam żadnego ogłoszenia.
Kiwa głową a później wzrusza ramionami.
- Właściwie to wygląda na stare – mówi. - Pewnie już trochę tam wisi. Wyszłam na spacer i zobaczyłam ogłoszenie. Po prostu byłam ciekawa.
Od razu ją lubię. Ma miły głos, a uśmiech wydaje się szczery.
Moja mama kładzie mi rękę na ramieniu i pochyla się by mnie pocałować w policzek.
- Muszę iść – mówi. – Dziś jest dom otwarty.
Żegnam się z nią i patrzę jak wychodzi, po czym zwracam uwagę na Allysę.
- Właściwie to jeszcze nikogo nie zatrudniam – mówię. Macham ręką po pokoju. – Otwieram kwiaciarnię, ale to przynajmniej za kilka miesięcy. – Nie powinnam niczego z góry zakładać, ale ona nie wygląda na kogoś, kto zgodził by się na pracę za minimum krajowe. Jej torebka pewnie kosztuje więcej niż ten budynek.
Oczy jej się świecą.
- Naprawdę? Kocham kwiaty! – Obraca się i mówi. – To miejsce ma spory potencjał. Na jaki kolor je pomalujesz?
Zginam rękę i łapię się za łokieć. Odpowiadam bujając się na piętach.
- Nie jestem pewna. Godzinę temu dostałam klucze od budynku, więc właściwie to nie myślałam jeszcze nad wystrojem.
- Lily, tak?
Kiwam głową.
- Nie będę udawać, że mam w tym kierunku jakieś wykształcenie, ale to moje absolutnie ulubione zajęcie. Jeśli potrzebujesz pomocy, zrobię to za darmo.
Przekrzywiam głowę.
 - Pracowałabyś za darmo?
Kiwa głową.
- Właściwie to nie potrzebuję pracy. Po prostu zobaczyłam ogłoszenie i pomyślałam „Co mi tam?” Czasem się zwyczajnie nudzę. Chętnie Ci pomogę w czym tylko chcesz. Sprzątać, dekorować, wybierać kolory farb. Jestem Pinterestową dziwką. – Coś za moimi placami przykuwa jej uwagę i wskazuje na to. – Mogłabym wziąć te połamane drzwi i zrobić z nich coś wspaniałego. Właściwie to ze wszystkich tych rzeczy. Wiesz, prawie wszystko może się przydać.
Rozglądam się po pokoju, doskonale zdając sobie sprawę, że sama się z tym nie uporam.  Pewnie połowy tych rzeczy nawet sama nie podniosę. I tak musiałabym kogoś zatrudnić.
- Nie pozwolę ci pracować za darmo. Ale jeśli mówisz poważnie to mogę ci dać 10 dolarów za godzinę.
Zaczyna klaskać i gdyby nie miała na nogach szpilek pewnie zaczęłaby podskakiwać.
- Kiedy mogę zacząć?
Patrzę na jej białe capri.
- Może być jutro? Pewnie wolałabyś ubrać się w coś gorszego.
Macha ręką i kładzie swoją torbę z Hermesa na zakurzonym stole obok niej.
- Bzdura – mówi. – Mój mąż ogląda mecz Bruinów w barze niedaleko stąd. Wolałabym zostać z tobą i już zacząć.

***

Dwie godziny później, jestem pewna, że poznałam swoja nową najlepszą przyjaciółkę. I naprawdę jest Pinterestową dziwką.
Piszemy „Zostawić” i „Wyrzucić” na karteczkach samoprzylepnych i oblepiamy wszystko w pokoju. Wierzy, że wszystko można tak przerobić by nabrało wartości, więc wymyślamy nowe przeznaczenie prawie dla 75% rzeczy w budynku. Mówi, że resztę może wyrzucić jej mąż, kiedy będzie mieć wolną chwilę. Gdy już wiem co zrobimy z tymi wszystkimi rzeczami, łapę długopis i notes i siadamy na stołach by spisać pomysły na wystrój.
- Dobrze – mówi opierając się o krzesło. Chce mi się śmiać, bo jej białe capri są całe brudne, ale jej to nie obchodzi. – Masz jakiś plan odnośnie tego miejsca?
- Mam jeden – mówię. – Chcę osiągnąć sukces.
Śmieje się.
- Nie mam wątpliwości ci się uda. Ale potrzebujesz jakiejś wizji.
Myślę o tym co powiedziała moja mama. „Tylko upewnij się, że będzie odważnie i śmiało, Lily.” Uśmiecham się i prostuję na krześle.
- Odważnie i śmiało – mówię. – Chcę by to miejsce było inne. Chcę zaryzykować.
Mruży oczy żując końcówkę długopisu.
- Przecież tylko sprzedajesz kwiaty – mówi. – Jak możesz być odważna i śmiała z kwiatami?
Rozglądam się po pokoju próbując sobie wyobrazić to co mam na myśli. Czuję świerzbienie i niepokój jakbym była u progu genialnego pomysłu.
- Jakie słowa jako pierwsze przychodzą ci do głowy, gdy myślisz o kwiatach? – pytam jej.
Wzrusza ramionami.
- Nie wiem. Że są słodkie? Są żywe, więc sprawiają, że myślę o życiu. I może różowy kolor. I wiosna.
- Słodkie, życie, róż, wiosna – powtarzam. – Allysa, jesteś genialna. – Wstaję i zaczynam chodzić po pokoju. – Weźmiemy wszystko to co wszyscy kochają w kwiatach i zrobimy tego przeciwieństwo!
Krzywi się dając mi znać, że nie nadąża.
- Dobrze – mówię. – A gdyby tak, zamiast wystawiać słodką stronę kwiatów, pokażemy ich złą stronę? Zamiast różowych akcentów, weźmiemy ciemniejsze, jak ciemny fiolet albo nawet czarny.  I zamiast wiosny i życia, będziemy celebrować zimę i śmierć.
Oczy Allysy robią się wielkie.
- Ale… co jeśli ktoś chce różowe kwiaty?
- Cóż, oczywiście damy im to czego chcą. Ale damy im też to czego jeszcze nie wiedzą, że chcą.
Drapie się po policzku.
- Więc myślisz o czarnych kwiatach?
Wygląda na zmartwioną i wcale jej nie winię. Widzi tylko najciemniejszą stronę mojego pomysłu. Znów siadam przy stole i próbuję ją przekonać.
- Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie ma złych ludzi. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, którzy czasem robią złe rzeczy. Zapamiętałam to, bo to jest takie prawdziwe. Wszyscy mamy w sobie trochę dobra i zła. Chcę by to był nasz motyw przewodni. Zamiast malować ściany na ohydnie słodki kolor, pomalujemy je na ciemny fiolet z czarnymi akcentami. I zamiast robić zwykłą pastelową wystawę z kwiatów  w nudnych kryształowych wazach, które przywodzą na myśl życie, pójdziemy po bandzie. Odważnie i śmiało. Wystawimy ciemne kwiaty zapakowane w skórę albo srebrne łańcuchy. I zamiast wkładać je w kryształowe wazony, wetkniemy je w czarny onyks albo… nie wiem… wazy z fioletowego aksamitu ze srebrnymi ćwiekami. Pomysłów jest nieskończenie wiele. – Znów wstaję. – Na każdym rogu są kwiaciarnie dla ludzi kochających kwiaty. Ale która kwiaciarnia jest dla ludzi, którzy nienawidzą kwiatów?
Allysa kręci głową.
- Żadna – szepcze.
- Dokładnie. Żadna.
Gapimy się a siebie przez chwilę, ale dłużej nie wytrzymuję. Pełna ekscytacji zaczynam się śmiać jak małe dziecko. Allysa też zaczyna się śmiać, podskakuje i mnie przytula.
- Lily to takie pokręcone, to jest genialne!
- Wiem. – Znów jestem pełna energii. – Muszę usiąść i napisać biznes plan! Ale moje przyszłe biuro jest pełne starych skrzynek po warzywach!
Idzie na tyły sklepu.
- Cóż, zabierzmy je stąd i chodźmy kupić ci biurko!
Wciskamy się do biura i zaczynamy po kolei wynosić skrzynki na zaplecze. Staję na krześle układając wyższe stosy, tak byśmy miały więcej miejsca.
- Będą doskonałe na wystawę, którą mam na myśli. – Podaje mi dwie następne skrzynki i wychodzi, a gdy staję na palcach  upychając je na samej górze  stos zaczyna się przewracać. Próbuję się czegoś złapać, ale skrzynki zrzucają mnie z krzesła. Gdy ląduję na podłodze, czuję, że moja stopa wygięła się nie tak jak trzeba. Po czym ostry ból przeszywa moją nogę aż do palców u stóp.
Allysa wraca  szybko do pokoju i zdejmuje ze mnie dwie skrzynki.
- Lily – mówi. – O mój Boże, wszystko w porządku?
Podnoszę się do pozycji siedzącej, nie próbując nawet stawać na nodze. Kręcę głową.
- Moja kostka.
Natychmiast zdejmuje mój but i wyciąga telefon z kieszeni. Zaczyna wybierać numer i patrzy na mnie.
- Wiem, że to głupie pytanie, ale masz tu może lodówkę z lodem w środku?
Kręcę głową.
- Tak myślałam – mówi. Przełącza rozmowę na głośnik i kładzie telefon na podłodze podwijając mi nogawkę. Krzywię się, ale nie z bólu. Po prostu nie mogę uwierzyć, że zrobiłam coś tak głupiego. Jeśli noga jest złamana mam przechlapane. Właśnie wydałam cały spadek na budynek, którego przez kilka miesięcy nie będę mogła remontować.
- Heej Issa – śpiewny ton dobiega z jej telefonu. – Gdzie jesteś? Mecz już się skończył.
Allysa podnosi telefon i przykłada go do ust.
- W pracy. Słuchaj, potrzebuję…
Facet jej przerywa i mówi:
- W pracy? Kochanie, ty nie masz pracy.
Allysa kręci głową i mówi:
- Marshall, słuchaj. To sytuacja awaryjna. Moja szefowa chyba skręciła kostkę. Musisz przynieść trochę lodu do…
Przerywa jej ze śmiechem.
- Twoja szefowa? Kochanie, ty nie msz pracy – powtarza.
Allysa przewraca oczami.
- Marshall, czy ty jesteś pijany?
- To dzień onesie (*śmieszne piżamowe kombinezony dla dorosłych) – bełkocze go telefonu. – Wiedziałaś o tym kiedy nas tu podrzucałaś, Issa. Darmowe piwo do…
Jęczy.
- Daj do telefonu mojego brata.
- Dobra, dobra – Marshall mamrocze. Przez chwilę z telefonu dobiega szum a potem:
- Taa?
Allysa podaje nasz adres.
- Przyjdź szybko. Proszę. I weź ze sobą worek lodu.
- Tak jest proszę pani – mówi. Jej brat też brzmi jakby był lekko pijany. Słychać śmiech a później jeden z mężczyzn mówi:
- Jest w złym humorze – i połączenie się zrywa.
Allysa wkłada telefon z powrotem do kieszeni.
- Poczekam na nich na zewnątrz. Są niedaleko stąd. Poradzisz sobie?
Kiwam głową i sięgam do krzesła.
- Może powinnam spróbować na niej stanąć?
Allysa popycha moje ramiona aż znów opieram się o ścianę.
- Nie, nie ruszaj się. Poczekaj aż przyjdą, dobrze?
Nie mam pojęcia jak może mi pomóc dwóch pijanych facetów, ale kiwam głową. Zachowuje się jak moja szefowa a nie nowy pracownik i w tym momencie trochę się jej boję.
Czekam na zapleczu jakieś dziesięć minut, kiedy w końcu słyszę jak otwierają się drzwi wejściowe.
- Co do cholery? – powiedział męski głos. – Dlaczego jesteś sama w tym przerażającym budynku?
- Jest na zapleczu – słyszę jak Allysa mówi. Wchodzi a za nią facet ubrany w onesie. Jest wysoki, szczupły, chłopięco przystojny z dużymi, szczerymi oczami i głową pełną ciemnych, potarganych, proszących się o strzyżenie włosów. Trzyma worek z lodem.
Czy już wspominałam, że jest ubrany w onesie?
Mówię o poważnym, dorosłym mężczyźnie w kombinezonie Sponge Boba Kanciastoportego.
- To twój mąż? – pytam jej unosząc brew. Allysa przewraca oczami.
- Niestety – mówi, zerkając na niego. Za nimi wchodzi następny facet (też w onesie), ale skupiam się na Allysie, która tłumaczy dlaczego są ubrani w piżamy w zwykłe środowe popołudnie. – W barze niedaleko stąd dają darmowe piwo każdemu, kto przyjdzie ubrany w onesie na mecz Bruinów. – Podchodzi do mnie i gestem nakazuje facetom by poszli za nią. – Spadła z krzesła i boli ją kostka – mówi do tego drugiego faceta. Omija on Marshalla i pierwszą rzeczą jaką zauważam są jego ręce.
Jasna cholera. Znam te ręce.
To ręce neurochirurga.
Allysa jest jego siostrą? Siostrą, która jest właścicielką całego ostatniego piętra, z mężem, który pracuje w piżamie i zarabia siedmiocyfrowe kwoty rocznie?
Jak tylko moje oczy spotykają oczy Ryle’a, na jego twarz występuje uśmiech. Nie widziałam go – Boże, kiedy to było – sześć miesięcy? Nie mogę powiedzieć, że o nim nie myślałam przez te sześć miesięcy, bo myślałam o nim sporo. Ale nigdy nie myślałam, że jeszcze go zobaczę.
- Ryle, to jest Lily. Lily, mój brat Ryle – mówi wskazując na niego. – A to jest mój mąż Marshall.
Ryle podchodzi do mnie i klęka.
- Lily – mówi do mnie z uśmiechem. – Miło mi cię poznać.
To oczywiste, że mnie pamięta – widzę to w jego znaczącym uśmiechu. Ale, tak jak i ja, udaje, że widzimy się po raz pierwszy. Nie jestem pewna czy jestem w nastroju tłumaczyć jak tak naprawdę się poznaliśmy.
Ryle dotyka mojej kostki i bada ją.
- Możesz nią poruszać?
Próbuję nią ruszyć, ale ostry ból przeszywa całą moją nogę. Zasysam powietrze przez zęby i kręcę głową.
- Jeszcze nie. Boli.
Ryle wskazuje na Mashalla.
- Znajdź coś do czego można wsadzić lód.
Allysa wychodzi z Marshallem z pokoju. Gdy już ich nie ma, Ryle patrzy na mnie z szerokim uśmiechem na ustach.
- Nie policzę ci za to, tylko dlatego, że jestem lekko nietrzeźwy – mówi mrugając.
Przekrzywiam głowę.
- Gdy się poznaliśmy byłeś naćpany. Teraz jesteś pijany. Zaczynam się martwić, że nie uda ci się zostać bardzo wykwalifikowanym neurochirurgiem.
Śmieje się.
- Tak by się mogło wydawać – mówi. – Ale uwierz mi, że bardzo rzadko ćpam i to jest pierwszy wolny dzień od ponad miesiąca, więc naprawdę potrzebowałem piwa. Albo pięciu.
Marshall wraca lodem owiniętym w starą szmatę. Wręcza go Ryle’owi, który przykłada go do mojej kostki.
- Potrzebuję apteczki pierwszej pomocy, którą masz w bagażniku. – Ryle mówi Allysie. Ona kiwa głową i łapie Marshalla za rękę wyciągając go znów z pokoju.
Ryle przyciska dłoń do spodu mojej stopy.
- Naciśnij na moją rękę – mówi.
Naciskam kostkę. Boli, ale daję radę przesunąć jego dłoń.
 - Czy jest złamana?
Porusza moja stopą i mówi:
- Nie wydaje mi się. Poczekajmy kilka minut i zobaczymy czy dasz radę na niej stanąć.
Kiwam głową i patrzę jak się poprawia na wprost mnie. Siada po turecku i kładzie sobie na kolana moją stopę. Rozgląda się po pokoju i z powrotem skupia się na mnie.
- Co to za miejsce?
Uśmiecham się odrobinę za szeroko.
- Lily Bloom’s. Za jakieś dwa miesiące będzie tu kwiaciarnia.
Mogę przysiąc, że cała jego twarz rozświetla się dumą.
- No co ty – mówi. – Zrobiłaś to? Naprawdę otwierasz swój własny biznes?
Kiwam głową.
- Tak. Pomyślałam, że lepiej spróbować teraz póki jestem jeszcze wystarczająco młoda by odbić się po porażce.
Jedną ręką trzyma lód przy mojej kostce, drugą trzyma moją bosą stopę. Sunie kciukiem w tą i z powrotem, jakby to, że mnie dotyka nic nie znaczyło. Ale to jego dłoń na mojej stopie bardziej czuję, niż ból w kostce.
- Wyglądam idiotycznie, nie? – pyta spoglądając na swój czerwony kombinezon.
Wzruszam ramionami.
- Przynajmniej nie wybrałeś żadnej postaci. To ci daje trochę więcej dojrzałości niż SpongeBob.
Śmieje się, ale jego uśmiech zaraz znika, gdy przysuwa głowę do drzwi za mną. Przygląda mi się z zachwytem.
- W dzień jesteś jeszcze ładniejsza.
W takich momentach nienawidzę mieć rudych włosów i bladej skóry. Zawstydzenie nie pokazuje się tylko na moich policzkach – cała moja twarz, ramiona i szyja są zarumienione.
Opieram głowę o ścianę za mną i przyglądam mu się tak jak on przygląda się mi.
- Chcesz usłyszeć nagą prawdę?
Kiwa głową.
- Chciałam wrócić na twój dach więcej niż raz. Ale za bardzo się bałam, ze tam będziesz. Przez ciebie się denerwuję.
Jego palce przestają się poruszać po mojej stopie.
- Moja kolej?
Kiwam głową.
Mruży oczy i kładzie dłoń pod moją stopą. Wolno błądzi palcami od moich palców po piętę.
- Wciąż bardzo chcę się z tobą pieprzyć.
Ktoś wzdycha i to nie jestem ja.
Ryle i ja patrzymy na wejście, w którym stoi Allysa z rozszerzonymi oczami. Ma otwarte usta i wskazuje na Ryle’a.
- Czy ty właśnie… - Patrzy na mnie i mówi – Bardzo cię za niego przepraszam, Lily. – Przenosi spojrzenie na Ryle’a z jadem w oczach. – Czy ty właśnie powiedziałeś mojej szefowej, że chcesz się z nią pieprzyć?
O Boże.
Ryle wciąga dolną wargę i przez chwilę ją żuje. Marshall wchodzi za Allysą i mówi:
- Co się dzieje?
Allysa patrzy na Marshalla i wskazuje na Ryle’a.
- Powiedział Lily, że chce się z nią pieprzyć.
Marshall patrzy to na mnie to na Ryle’a. Nie wiem czy się roześmiać czy wczołgać pod stół i schować.
- Naprawdę? – mówi parząc na Ryle’a.
Ryle wzrusza ramionami.
- Na to wygląda – mówi.
Allysa łapie się za głowę.
- Jezu Chryste – mówi patrząc na mnie. – Jest pijany. Obaj są. Proszę nie osądzaj mnie, bo mój brat jest dupkiem.
Uśmiecham się do niej i macham ręką.
- W porządku Allysa. Wiele osób chce się ze mną pieprzyć. – Spoglądam na Ryle’a, który wciąż masuje mi stopę. – Przynajmniej twój brat mówi to co myśli. Niewiele osób ma na to odwagę.
Ryle do mnie mruga i ostrożnie zdejmuje moją kostkę ze swoich kolan.
- Sprawdźmy, czy możesz na niej stanąć – mówi.
On i Marshall mnie podnoszą. Ryle wskazuje stół przysunięty do przeciwległej ściany.
- Spróbujmy dojść do stołu, bym mógł to owinąć.
Pewnie trzyma mnie w tali i mocno chwyta za rękę, upewniając się, że nie upadnę. Marshall właściwie tylko stoi obok mnie jako wsparcie. Lekko naciskam na kostkę i to boli, ale nie strasznie. Jestem w stanie skakać aż do stołu z dużą pomocą Ryle’a. Pomaga mi się podciągnąć, tak bym mogła na nim usiąść opierając się placami o ścianę z nogą wyciągniętą przede mną.
- Cóż, dobra wiadomość jest taka, że nie jest złamana.
- A jaka jest zła wiadomość? – pytam go.
Otwiera apteczkę i mówi:
 - Przez kilka dni nie będziesz mogła na niej chodzić. Może nawet tydzień albo dłużej. Zależy jak będzie się goić.
Zamykam oczy i opieram głowę o ścianę za mną.
- Mam tyle do zrobienia – lamentuję.
Zaczyna ostrożnie bandażować moją kostkę. Allysa stoi za nim obserwując.
- Chce mi się pić – mówi Marshall.- Ktoś chce coś do picia? Naprzeciwko jest sklep.
- Ja dziękuję – mówi Ryle.
- Ja poproszę wodę – mówię.
- Sprite – mówi Allysa.
Marshall łapie ją za rękę.
- Idziesz ze mną.
Allysa wyrywa rękę z jego i krzyżuje ręce na piersi.
- Nigdzie nie idę – mówi. - Nie można ufać mojemu bratu.
- W porządku Allysa – mówię jej. – On żartował.
Przygląda mi się w ciszy  przez chwilę  a potem mówi:
- Dobrze. Ale nie możesz mnie zwolnić jeśli znów wywinie jakiś głupi numer.
- Obiecuję, że cię nie zwolnię.
Znów łapie dłoń Marshalla i wychodzi z pokoju. Ryle wciąż bandażuje moją nogę, gdy mówi:
- Moja siostra dla ciebie pracuje?
- Tak. Zatrudniłam ją kilka godzin temu.
Sięga do apteczki i wyciąga taśmę.
- Zdajesz sobie sprawę, że nigdy w życiu nie miała pracy?
- Już mnie ostrzegła – mówię. Ma napiętą szczękę i już nie wgląda na takiego zrelaksowanego jak wcześniej. Nagle dociera do mnie, że może myśleć, że zatrudniłam ją by się do niego zbliżyć. – Nie miałam pojęcia, że jest twoją siostrą, dopóki tu nie wszedłeś. Przysięgam.
Patrzy na mnie po czym z powrotem na moja stopę.
- Nie sugerowałem, że wiedziałaś. – Zaczyna przyklejać taśmę na bandaż.
- Wiem, że nie. Tylko nie chciałam byś myślał, że chciałam cię jakoś zwabić. Chcemy różnych rzeczy w życiu, pamiętasz?
Kiwa głową i ostrożnie odkłada moją stopę na stolik.
- Zgadza się – mówi. – Ja się specjalizuję w przygodach na jedną noc a ty jesteś na swojej misji w poszukiwaniu Świętego Grala.
Śmieję się.
- Masz dobrą pamięć.
- Mam – mówi. Leniwy uśmiech pojawia się na jego ustach. – Ale też trudno cię zapomnieć.
Jezu. Musi przestać mówić takie rzeczy. Przyciskam dłonie do stołu i opuszczam nogę.
- Nachodzi naga prawda.
Nachyla się nad stołem obok mnie i mówi:
- Słucham.
Niczego nie ukrywam.
- Bardzo mi się podobasz - mówię. – Niewiele jest rzeczy, które mi się w tobie nie podobają. I mimo, że oboje chcemy różnych rzeczy, jeśli jeszcze się spotkamy, wolałabym byś nie mówił rzeczy, przez które kręci mi się w głowie.
Raz kiwa głową i mówi:
- Moja kolej. – Kładzie ręce na stole obok mnie i trochę się nachyla. – Ty też bardzo mi się podobasz. Niewiele jest rzeczy, które mi się w tobie nie podobają. Ale mam nadzieję, że nigdy więcej się nie spotkamy, bo nie podoba mi się jak dużo o tobie myślę. Wcale nie tak dużo, ale więcej niż bym chciał. Więc jeśli w dalszym ciągu nie zamierzasz się zgodzić na przygodę na jedną noc to myślę, że najlepiej będzie jeśli zrobimy co w naszej mocy by się unikać. Bo to nie prowadzi do niczego dobrego.
Nie wiem w jaki sposób znalazł się tak blisko mnie, ale jest tylko stopę ode mnie. Przez jego bliskość ciężko mi się skupić na słowach wychodzących z jego ust. Jego spojrzenie pada przez chwilę na moje usta, ale gdy tylko słyszymy, że drzwi wejściowe się otwierają, on jest już na środku pokoju. Gdy Allysa i Marshall do nas docierają, Ryle jest już zajęty ustawianiem skrzynek, które pospadały. Allysa patrzy na moją kostkę.
- Jaki jest werdykt? – pyta.
Wpycham dolna wargę.
- Twój brat doktor mówi, że przez kilka dni musze zostać w domu.
Podaje mi wodę.
- Dobrze, że masz mnie. Mogę pracować i zrobię co w mojej mocy, by tu posprzątać, gdy będziesz odpoczywać.
Biorę łyk wody i wycieram usta.
- Allysa zostajesz pracownikiem miesiąca.
Uśmiecha się i zwraca do Marshalla.
- Słyszałeś? Jestem jej najlepszym pracownikiem!
Obejmuje ją i całuje czubek jej głowy.
- Issa, jestem z ciebie dumny.
Lubię, gdy nazywa ja Issa, co zakładam jest skrótem od Allysa. Myślę o swoim imieniu i czy kiedykolwiek znajdę faceta, który mógłby je skrócić w obrzydliwie słodką ksywkę. Illy.
Nie. To nie to samo.
- Potrzebujesz pomocy, by dostać się do domu? – pyta.
Zeskakuję i sprawdzam nogę.
- Może tylko do samochodu. To moja lewa stopa, więc powinnam dać radę prowadzić.
Podchodzi i mnie obejmuje.
- Jeśli zostawisz mi klucze to zamknę i przyjdę jutro by posprzątać.
Cała trójka odprowadza mnie do samochodu, ale Ryle pozwala Allysie odwalić większość roboty. Z jakiegoś powodu zdaje się być przerażony na samą myśl o dotknięciu mnie. Gdy już siedzę za kierownicą Allysa kładzie moją torebkę i inne rzeczy na podłodze i siada na miejscu pasażera. Bierze mój telefon i zaczyna wprowadzać swój numer.
Ryle pochyla się do okna.
- Trzymaj na niej lód tak długo jak dasz radę przez kilka następnych dni. Kąpiel też pomaga.
Kiwam głową.
- Dzięki za pomoc.
Allysa pochyla się i mówi:
 - Ryle? Może powinieneś odwieźć ją do domu i wrócić taksówką, tak dla bezpieczeństwa.
Ryle patrzy na mnie i kręci głową.
- To chyba nie najlepszy pomysł – mówi. – Nic jej nie będzie. Wypiłem kilka piw i pewnie nie powinienem prowadzić.
- Mógłbyś chociaż pomóc jej wejść do domu – sugeruje Allysa.
Ryle kręci głową a potem klecie dach samochodu, odwraca się i odchodzi.
Wciąż za nim patrzę, gdy Allysa oddaje mi mój telefon i mówi:
- Serio. Bardzo za niego przepraszam. Najpierw cię podrywa, a później jest samolubnym dupkiem. – Wysiada z samochodu i zamyka drzwi, po czym nachyla się do okna. – To dlatego będzie sam do końca życia. – Wskazuje na mój telefon. – Napisz do mnie jak będziesz w domu. I zadzwoń jak będziesz czegoś potrzebować. Nie będę wliczać przysług w czas pracy.
- Dziękuję Allysa.
Uśmiecha się.
- Nie, to ja dziękuję. Nie byłam tak podekscytowana moim życiem od koncertu Paolo Nutini w zeszłym roku. – Macha na pożegnanie i podchodzi do Marshalla i Ryle’a.
Ruszają a ja ich obserwuję w lusterku. Gdy skręcają za róg, widzę jak Ryle zerka w moim kierunku.
Zamykam oczy i wypuszczam powietrze.
Te dwa razy, gdy spotkałam Ryle’a były w dni, które wolałabym zapomnieć. Pogrzeb mojego ojca i skręcenie kostki. Ale w jakiś sposób, to, że był obecny, sprawia, że nie były aż taką katastrofą.
Nie cierpię tego, że jest bratem Allysy. Mam przeczucie, że nie jest to ostatni raz, gdy go widzę.



piątek, 8 września 2017

Rozdział 21 Bal

I oto jest ten wyczekany ostatni rozdział pierwszej części. Myślę, że nie będzie dla nikogo wielkim zaskoczeniem, jako, że od prologu można było się tego w końcu spodziewać. Ale bez nerwów, będzie jeszcze druga część, która prawdopodobnie będzie się składać z ok. 10 rozdziałów (chyba, że znów poniesie mnie wyobraźnia).

W tym miejscu chciałam podziękować wszystkim tym, którzy zaczynali czytać to opowiadanie, gdy było jeszcze w powijakach a teraz, mimo dłuugich przerw, dotarli tu razem ze mną (komentując lub nie). Dziękuję, że wierzycie w tę historię tak jak ja. Jest mi niesamowicie miło, że podoba się Wam moja wersja ich losów. Obiecuję jeszcze więcej wrażeń w następnej części ;)

Po głowie chodzą mi jeszcze dwie kilkuodcinkowe miniaturki, ale ich realizacja zależy od ilości wolnego czasu.

Ok, już nie przedłużając - zapraszam do czytania...

____________

Świat znów był piękny. I nie tylko dlatego, że znów przyszedł rozkwiecony, oblany słońcem maj. Co prawda powietrze, którym właśnie oddychała pełną piersią niósł ze sobą powiew świeżości wypełniając jej płuca i rozweselając serce. Ale nie to było główną przyczyną jej radości. Otóż obroniła się. Definitywnie i ostatecznie skończyła studia. Przynajmniej te. I oficjalnie za dwa tygodnie rozpocznie pracę w ministerstwie. Ah, cudowny smak spełnienia rozpływał się w jej ustach. Czy to możliwe, by ktoś mógł się smucić w tak piękny dzień?
Z szerokim uśmiechem rozsmarowanym na jej ustach, skręciła za róg i podśpiewując z cicha refren popularnej ostatnio piosenki pokonała ostatnie metry dzielące ją od celu. A konkretnie od drewnianych, ciemno brązowych drzwi państwa Potterów. Hmm, może niedługo.
Zaśmiała się na myśl o zbliżającym się weselu przyjaciół i kręcąc głową zapukała do drzwi. Czekając aż Ginny jej otworzy, obróciła się w kierunku roztaczającego się naprzeciwko parku. Może by ich namówić na piknik w weekend? Grzechem byłoby nie wykorzystać tak pięknej pogody. A ten zapach budzącej się do życia roślinności, świergot ptaków. Wciągnęła mocno powietrze orientując się, że po drugiej stronie drzwi wciąż nie słychać żadnych kroków. Zapukała drugi raz i trzeci. Nic. Już miała odejść, dochodząc do wniosku, że prawdopodobnie nikogo nie ma w domu, gdy w końcu klamka się poruszyła i drzwi lekko uchyliły.
- No wreszcie. Cześć Gin, czy to nie piękny dzień? – weszła do środka i szybko cmoknęła przyjaciółkę w policzek, by zaraz ją minąć i wejść do kuchni. Postawiła na stole papierową torbę i wyciągnęła z torebki butelkę czerwonego wina. Odwróciła się z uśmiechem na ustach, lecz gdy bliżej przyjrzała się rudowłosej jej uśmiech nieco przybladł.
- Coś się stało? – odstawiła butelkę, podchodząc do przyjaciółki i dotykając lekko jej ramienia. Gdy ta w odpowiedzi pokręciła jedynie głową przygryzając wargę, Hermiona wiedziała, że coś jest na rzeczy.
- Siadaj Skarbie, naleję nam wina i wszystko mi opowiesz – sama miała nadzieję opowiedzieć Ginny co się u niej działo przez ostatnie miesiące. Poza nauką oczywiście. Dawno już nie miały okazji sobie poplotkować, ale smutne, podkrążone oczy przyjaciółki i potargane włosy, wskazywały, że damskie pogaduchy będą musiały poczekać.
Wyciągała właśnie dwa kieliszki z szafki, gdy Ginny ciężko westchnęła i bez ogródek wypaliła:
- Jestem w ciąży.
Hermiona z szoku o mało nie rozbiła szkła, jednak udało jej się złapać naczynia w ostatnim momencie i odstawić ostrożnie na stół. No cóż, jeden z nich i tak im się teraz nie przyda. Chyba, że na wodę.
- Och Ginny to cudownie – rzuciła się jej na szyję całując w policzek, ale przyszła pani Potter wcale nie wyglądała na szczęśliwą przyszłą matkę. – To cudownie, prawda?
Zapytała niepewnie, przyglądając się jak w jej oczach zbierają się łzy. Ruda czupryna zasłoniła twarz przyjaciółki, gdy ta spuściła smętnie głowę dłubiąc paznokciem w małym pęknięciu w blacie stołu. Cisza się przedłużała, a przerażenie Hermiony rosło z każdą sekundą. Myśli w jej głowie pędziły z zawrotną prędkością, ale nie mogła zrozumieć, co w tak wspaniałej wiadomości, aż tak zasmuciło Ginny. Czy Harry coś jej powiedział albo pani Weasley, w końcu jest taka konserwatywna, a oni nie mają jeszcze ślubu?
Klęknęła przy przyjaciółce delikatnie głaszcząc ją po plecach, a z oczu dziewczyny zaczęły kapać na stół mokre, słone krople.
- Ginny…
- Ymm przespałam się z Nottem – wychrypiała, lekko odkasłując, po czym z jej oczy popłynął prawdziwy potok łez. Zarzuciła Hermionie ręce na szyję a tą zatkało z szoku tak, że przez dobrą chwilę nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Ba! Nie wiedziała nawet co ma myśleć. Myśli w jej głowie zamiast się namnożyć pod wpływem tej rewelacji, rozpierzchły się, gdzie pieprz rośnie zostawiając ją z totalną pustką w głowie. Przez chwilę chyba zapomniała nawet jak się mówi. Chciała zapytać jak to się stało, przecież w ogóle się nie widywali. Przynajmniej nic jej o tym nie wiadomo. Czy chce odejść od Harry’ego? Czy zwiąże się z Teo? Zamiast tego zapytała o najważniejsze z pytań jakie zaświtały jej w końcu w głowie.
- Czy – jej głos również zachrypnął. Musiała chrząknąć, zanim udało jej się dokończyć pytanie – Czy to jego dziecko?
- Na pięćdziesiąt procent.
- Co? – Zamrugała nic nie rozumiejąc. Chyba nie wyszła jeszcze z szoku. Ginny przekręciła teraz głowę tak, by patrzeć w oczy przyjaciółce. Ciężkie krople wciąż znaczyły mokre ścieżki na jej piegowatych policzkach.
- Nie wiem, który z nich. Albo on albo Harry.
Położyła głowę na rozłożonych na stole rękach a jej szloch przybrał na sile. Przez chwilę nic nie mówiły. Hermiona uchodziła za najmądrzejszą czarownicę od czasów samej Roweny Ravenclaw, a czuła, że jest w kropce. Nic nie rozumiała, a co więcej nie miała pojęcia jak pocieszyć zrozpaczoną koleżankę. Głaskała ją tylko po plecach czekając aż się wypłacze.
- Pozwolisz, że jednak otworzę to wino? Myślę, że mi by się przydało… - powiedziała czując, że od mętliku w głowie zaraz oszaleje. Nawet nie chciała sobie wyobrażać co musiała czuć Gin.
Sięgnęła po butelkę i kieliszek, a przyjaciółka tak zaczęła się śmiać z jej słów, że aż zakwiczała jak prosiak, wciągając lejący się z jej nosa katar.
- Też bym się napiła - westchnęła wycierając w końcu oczy i patrząc jak czerwony płyn powoli wypełnia naczynie. Wyciągnęła rękę, natrafiając na papierowe zawiniątko na stole. – A to co?
Zapytała rozwijając torebkę i ku swojej uciesze znajdując w niej dwa pączki i dwa ptysie. Oczy jej się zaświeciły i nie pytając nawet o pozwolenie zatopiła zęby w puszystym, oblanym lukrem wypieku.
- I co teraz Gin? Chcesz być z Teo? – spytała, gdy połowa słodkości zniknęła już w brzuchu przyjaciółki, a ona sama pochłonęła przynajmniej połowę wina.
-  Z Teo koniec. Okazało się, że nigdy mnie nie kochał. To był dla niego tylko zakład.
- Zakład?
- Tak. Chciał udowodnić Zabiniemu, że to możliwe. Że wcale nie jestem taka niedostępna, że on da radę…
- Skurwiel – zazwyczaj nie przeklinała, ale w tym wypadku nie było innego wyjścia. Inne słowa nie opiszą ogromu wściekłości i nienawiści, co począć?
- Tak, ale to ja jestem idiotką. Gdybym nie zdradziła Harry’ego… - znów wybuchła płaczem tuląc się do bluzki najlepszej przyjaciółki. – Co ja zrobię jeśli to jego dziecko? Jeśli jest jego to go nie chcę. Wiem, że jestem bez serca, ale go nie chcę.
- A jeśli jest Harry’ego?
- Pomóż mi. Powiedz co mam zrobić – siedziały tak wtulone w siebie przy kuchennym stole. Jedna zrozpaczona, zdająca się w stu procentach na radę najmądrzejszej osoby jaką znała i druga ze wszystkich sił starająca się znaleźć jakieś wyjście z tej cholernie trudnej sytuacji.
- Zaraz, a gdyby tak…
Ginny oderwała się od niej na odległość wyciągniętych ramion, świdrującym spojrzeniem wwiercając się w jej oczy. Z bijącym sercem czekała na werdykt, który miał moc uratować jej życie lub strącić w niebyt i wieczne rozczarowanie.
- Nie patrz tak na mnie, to nic pewnego. Po prostu…  - teraz to ona złapała przyjaciółkę mocno za przedramiona, czując rumieńce wstępujące jej na twarz z ekscytacji. – Słuchaj, kilka miesięcy temu  Sofie, wiesz, ta Francuzka Malfoy’a, mówiła coś o genialnym ginekologu. Podobno jest najlepszy.
Ginny aż podskoczyła na krześle, a na jej usta zaczął wychodzić nieśmiały uśmiech. Nawet iskierka nadziei, że będzie mogła poznać rozwiązanie swojego problemu zanim jeszcze będzie musiała o nim komukolwiek powiedzieć była niczym gwiazdka z nieba.
- To pisz do niej – pisnęła podekscytowana.
- Tak jasne i co jej powiem? Cześć daj mi namiary na tego lekarza? Bez sensu. Z resztą i tak pewnie jest u Draco, więc…
- To pisz do niego – złapała ją za rękaw prosząc niczym małe dziecko o nową, błyszczącą zabawkę lub kawałek czekolady.
- Ale co jej powiem?
- Oj, że chcesz ją zabrać na kawę. Coś wymyślisz.
- Ta suka nie uwierzy, że chcę się z nią zaprzyjaźnić. Nie cierpi mnie – powiedziała wzruszając ramionami nie zastanawiając się nawet jakich słów używa. Nie wiedziała czemu, ale dziewczyna Dracona wywoływała w niej to co najgorsze. Dopiero po chwili zauważyła zszokowaną minę przyjaciółki. Speszyła się lekko, robiąc niewinną minę. - No co ja jej też nie cierpię.
- Proszę, proszę – jeśli ktoś był typem osoby, na którą działają oczy kota ze Shreka, to była nią właśnie Hermiona. Nie potrafiła odmówić przyjaciółce, nawet jeśli to znaczyło, że będzie musiała się spotkać i porozmawiać, z osobą za którą zdecydowanie nie przepadała. Ale w żaden sposób nie mogła wymyśleć lepszego rozwiązania. Merlin jej świadkiem, że próbowała.
- Może poczekamy jeszcze tydzień. Założę, się, że przyjdzie z Draco na bal – spróbowała swojej ostatniej deski ratunku, by nie spotykać się z Sofie sam na sam. Ale mina Ginny trochę ją skołowała.
- Jaki bal?
- Gin, no bal zwycięstwa, wiesz w rocznicę bitwy o Hogwart? No może nie zupełnie w rocznicę, bo będzie 22 a nie 2 maja, ale to nie ja ustalałam datę.
Minęła dobra chwila zanim ruda przyjaciółka przypomniała sobie o tak przyziemnej sprawie jak uroczysty coroczny bal. Nie mógłby on jej w tym momencie mniej obchodzić. Szczerze mówiąc, to nie miała na niego zamiaru w ogóle iść. Znaczy, oczywiście będzie musiała.  W końcu jest narzeczoną wybrańca.
- To za długo. Pisz do niego teraz!
- Zadzwonię – powiedziała zrezygnowana, wyciągając z kieszeni srebrny przedmiot. Westchnęła głęboko dwa razy, przykładając go do ucha. Nie rozmawiali ze sobą za dużo od tego niezręcznego poranka przez ich ostatnim egzaminem. Zapewniał ją później, że wszystko między nimi w porządku i przeprosił za zachowanie swojej dziewczyny, ale nadal czuła jakby robiła coś złego odzywając się do niego.
- Cześć Draco. Jest może u ciebie Sofie?
- Cześć. Nie. Przyjedzie dopiero za tydzień przed balem. A co? - spytał zaciekawiony, czego może od niej chcieć.
- Nie, nic. – Rzuciła szybkie spojrzenie Ginny szukając u niej ratunku, ale ta jedynie wzruszyła ramionami zaczynając z nerwów obgryzać paznokcie. – Pomyślałam tylko, że może wybrała by się ze mną na kawę. Nie miałyśmy tak naprawdę okazji się poznać…
- O to miło z twojej strony. Na pewno chętnie się z tobą spotka. Umówicie się za tydzień. Dzięki – czuła, że sprawiła mu tą propozycją przyjemność i aż zrobiło jej się głupio. Jemu naprawdę zależało by się polubiły.
Szybko skończyła połączenie i schowała telefon do torebki. Policzki piekły ją ze zdenerwowania. Oby to wszystko było tego warte. Oby doprowadziło do szczęśliwego zakończenia. Nawet nie chciała myśleć, że mogłoby być inaczej. Nie przeżyłaby tego. Cały świat by tego nie przetrwał.
- Nie ma jej. Musisz ten tydzień wytrzymać.
*
Gdy tydzień później stała przed lustrem przeglądając się i robiąc ostatnie poprawki w makijażu, czuła delikatne podenerwowanie. I nie chodziło o pełnienie oficjalnej funkcji bohatera świętowanej bitwy. Niepokoił ją raczej przebieg zaplanowanego na dziś spotkania, od którego tak wiele zależało. Co więcej, czuła w kościach irracjonalny lęk, jakby to i tak nie było wszystko co zaplanował dla niej los na ten wieczór.
Ostatni raz złapała palcami materiał pod pachami i pociągnęła do góry. Miała nadzieję, że mimo braku ramiączek sukienka jej nie spadnie, ale póki co trzymała się raczej stabilnie. Czerwony materiał przylegał do jej piersi niczym druga skora, a od pasa spływał falami w kierunku jej kostek.
- Gotowa? - spytał Ron pożerając ją przez chwilę wzrokiem i składając na jej ramieniu czuły pocałunek. Uśmiechnął się jeszcze jakoś tajemniczo i otworzył usta, by coś dodać, ale się rozmyślił.
Pokręciła głową wyrzucając z niej myśli o dziwnym zachowaniu chłopaka. Westchnęła głęboko szykując się na to co ją czeka.
To było niesamowite wrażenie znów tu być. W tych murach, gdzie spędzili najpiękniejsze chwile dzieciństwa. To tu wkraczali w dorosłość, uczyli się nie tylko magii, ale i funkcjonowania w społeczności czarodziejów. Tu odkryli kim są i ile znaczy dla nich wolność, lojalność i uczciwość. Wreszcie to tu walczyli przelewając niewinną krew, ryzykując młode życia w obronie lepszego świata dla siebie i następnych pokoleń.  Hogwart od zawsze był ich drugim domem. I zawsze będzie.
Wchodząc do zamku jak zwykle poczuła tę niezwykłą tajemniczą atmosferę. Będąc tu każdy czuł, że wszystko jest możliwe i wszystko może się wydarzyć. Ze wzruszeniem rozdzierającym jej serce przekroczyła próg wielkiej sali, podziwiając malutkie okrągłe stoliczki, całe udekorowane na biało, poustawiane dookoła pozostawionego na środku sali parkietu. Na podeście pod przeciwległą ścianą zasiadali obecni profesorowie Hogwartu oraz sam Minister Magii wraz z czołowymi przedstawicielami ministerstwa. Uśmiechnęła się krzywo na myśl, że ich także próbowano tam umieścić, ale wszyscy troje kategorycznie odmówili.
Część oficjalna na szczęście szybko się skończyła i mogli wreszcie usiąść przy swoim stoliku. Chłopcy ociągali się w pobliżu podium, gdzie wciąż stał Minister Magii w towarzystwie obecnej pani dyrektor Minerwy McGonagall, więc Hermiona wzięła przyjaciółkę pod rękę i ruszyły w kierunku swoich miejsc. Jednak, gdy tam dotarły ich partnerzy rozpłynęli się w powietrzu.
- Myślisz, że już są? - spytała Ginny siadając na pokrytym białym pokrowcem krześle i wyciągając rękę w stronę kieliszka z winem stojącego już obok jej talerza. Nie zdążyła go jednak nawet przysunąć do ust, gdy przyjaciółka wyrwała go z jej palców i w trzech dużych łykach opróżniła jego zawartość.
Gdy poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po całym jej ciele wiedziała, że nie był to najlepszy pomysł.  Odstawiła pusty kieliszek, rzucając zaskoczonej Ginny potępiające spojrzenie i uzupełniła go wodą, akurat w momencie, gdy wrócili Ron z Harrym zawzięcie o czymś szepcząc.
- Zatańczymy? - Ron wyciągnął w jej kierunku rękę całując delikatnie wierzch jej dłoni i zaprowadził na parkiet.
Kręcąc się lekko w rytm muzyki, skupiała się przede wszystkim na tym, by nie zaczepić obcasem o suknię i się nie wywrócić. Nie żeby była aż taką łamagą, ale nie umiała udawać, że wpatrzone w nią spojrzenia tylu osób w ogóle jej nie peszą. Poza tym Ron nieźle radził sobie na parkiecie w podstawowych „bujanych” tańcach, więc jeszcze trochę i powinna odetchnąć z ulgą. Uśmiechnęła się do swojego partnera i zaczęła ponad jego barkiem obserwować tańczącą obok parę. Ginny uśmiechała się do Harry’ego, jednak jej uśmiech nie sięgał oczu. Wciąż gardziła sobą za swoją zdradę, nie potrafiąc zdobyć się na powiedzenie mu prawdy. Prawdopodobnie nigdy mu jej nie powie, o ile nie będzie do tego zmuszona. Harry jednak nie zdawał się zauważać niczego nadzwyczajnego wpatrując się z miłością w swoją ukochaną. Gdyby nie była wtajemniczona w te wszystkie zawiłości ich związku powiedziała by, że nie ma bardziej idealnej pary, dwójki lepiej pasujących do siebie ludzi. Jednak związek nie jest czymś co można brać za pewnik, nie jest czymś nad czym kiedykolwiek można przestać pracować, o co się starać. Zadziwiające jak wiele ludzie przed sobą ukrywają, jednocześnie wierząc głęboko, że ich związek jest wolny od wszelkich niedomówień i trosk.
- A on co tutaj robi? – usłyszała prychnięcie Rona, gdy po skończonym tańcu wracali na swoje miejsca.
Ginny słysząc słowa brata spojrzała szybko na przyjaciółkę i obie zaczęły przeszukiwać tłum w poszukiwaniu blond czupryny.
- Herm, chodź ze mną do łazienki – drobna dłoń złapała dziewczynę za nadgarstek i zaczęła ciągnąć w kierunku wyjścia na korytarz.
- Czemu dziewczyny muszą tam zawsze chodzić parami? Sama sobie nie poradzisz?
Hermiona nie zdążyła jednak odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Wzruszyła tylko ramionami, niemo przepraszając Rona i poszła za jego siostrą. Nie przeszły więcej niż kilka kroków, gdy niedaleko drzwi zauważyły młodego Malfoy’a ze swoja dziewczyną.
- Cześć Draco. Sofie. – Ginny z szerokim, tylko trochę sztucznym, uśmiechem na twarzy rzuciła się by pocałować nowo przybyłych w policzki. Hermiona zdecydowała się poprzestać na lekkim skinięciu głową. Aż tyle nie wypiła. Cóż widać hormony działają na Gin podobnie jak alkohol.
- Cześć. Właśnie mówiłem Sofie, że chcecie ją porwać na kawę.
- Tak to miłe – rzuciła dziewczętom jeszcze bardziej udawany uśmiech, by zaraz wskazać palcem na drugą stronę sali i szepnąć do Draco. – Jest Teo i Blaise, idziemy?
Draco się pożegnał i poszli we wskazanym kierunku a Ginny wyglądała jakby miała zaraz zemdleć. Prawdopodobnie nie służyła jej tocząca się w niej w tym momencie walka, czy chce go zobaczyć czy może raczej uciec do domu? Samo wspomnienie o nim rozdzierało jej serce i napełniało oczy łzami. Na szczęście przyjaciółka zauważyła co się dzieje i zadecydowała za nią. Pewnym ruchem pociągnęła rudą z powrotem w kierunku ich stolika, gdzie zaraz mieli podawać ciepły posiłek.
Z pełnym brzuchem i po kolejnych dwóch kieliszkach wyśmienitego białego wina nakładała sobie właśnie na talerz spory kawałek szarlotki z lodami, gdy Ginny podeszła do niej i zaczęła dźgać palcem w nagie ramię a następnie znacząco patrzeć na parkiet. Dopiero teraz zauważyła, że część gości znów tańczy a wśród nich Draco z Pansy Parkinson. Otworzyła szeroko usta z widelcem zastygającym gdzieś po drodze między talerzykiem a jej ustami. Nie wiedziała, że on potrafi tak tańczyć. Orkiestra serwowała właśnie ogniste tango, prawdopodobnie jako niezbyt udany podkład pod deser, nieświadomie wyciągając na parkiet miłośników tego gatunku. Cóż, para byłych ślizgonów z pewnością do nich się zaliczała, co więcej, wyglądało na to, że nie jest to pierwszy raz, gdy tańczą razem ten układ. Wszystkie ruchy precyzyjnie dopracowane, dopięte na ostatni guzik. Ile by dała by zatańczyć z nim tak chociaż raz. Znaczy, nie koniecznie z nim, chociaż prowadził tak pewnie, że przy nim nie martwiłaby się o upadek.
Teraz czerwony paznokieć przyjaciółki dźgnął ją kolejny raz, po czym wskazał dziewczynę o czarnych włosach znikająca właśnie w drzwiach sali.
- Mogę najpierw zjeść? – popatrzyła na przyjaciółkę, talerz, parę na parkiecie i miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą było widać włosy Sofie i głośno westchnęła podnosząc się z miejsca. Podziwiała Gin za entuzjazm i siłę czy co ją tam napędzało, ale to już chyba przesada. Dopiero, gdy spojrzała w jej przerażone oczy zrozumiała, jak wiele zależy od tej jednej rozmowy. Dla niej to był ekscytujący przerywnik, dla Gin to było wszystko.  Skinęła jej głową i wyszły w poszukiwaniu pewnej Francuzki.
- Cześć – znalazły ją przy gablotce wypełnionej pucharami i medalami. Odwróciła się, wciąż trzymając palec, przy jednej z nagród.
- Czy to twój medal? Za zdobycie największej ilości punktów dla swojego domu w ciągu jednego dnia? Imponujące – powiedziała kiwając z uznaniem głową, przenosząc na nie spojrzenie.
- Tak. Sofie? Wspomniałaś kiedyś o jakimś dobrym lekarzu, pamiętasz? Rozmawiałyśmy właśnie z Ginny, że to całkiem niegłupie by zawczasu pomyśleć o pewnych rzeczach. Może dałabyś radę i nas do niego umówić? – Hermiona robiła co mogła by sprawiać wrażenie, że właśnie co o tym pomyślały. Niby od niechcenia zaczęła zakręcać wokół palca kosmyk, który wysunął się z jej koka, po czym założyła go za ucho. Mina Sofie nie wróżyła niczego dobrego. Z podejrzliwą miną i ustami zaciśniętymi w cienką linię zaczęła przyglądać się raz jednaj raz drugiej gryfonce. Dopiero, gdy jej wzrok dosięgnął dłoń Gin spoczywającą na jej podbrzuszu uśmiechnęła się krzywo i pokiwała powoli głową.
- Jasne umówię was.  Szczegóły prześlę ci… nie ma telefonu. Jeśli poczekasz… - zrobiła krok w kierunku sali, ale drobna dłoń szatynki ją zatrzymała.
- Draco ma mój numer.
- Oczywiście, że tak.
Skinęła jej lekko i je zostawiła, a dziewczyny aż prychnęły ze złości. To, że nie zostaną przyjaciółkami nie ulegało żadnej wątpliwości. Jednak teraz muszą zaufać, że im pomoże.
- To co… - zaczęła Ginny odwracając się i zatrzymując w pół kroku. Jej przyjaciółka z przerażeniem obserwowała jak z jej twarzy znikają wszystkie kolory. Ktoś lub coś za nią śmiertelnie ją przestraszyło. Odwróciła się i po drugiej stronie korytarza zauważyła ubranego za czarno wysokiego szatyna o niebieskich oczach i lekkim zaroście. Obok niego stała wysoka i bardzo szczupła brunetka, z zapałem badająca dłońmi jego klatkę piersiową. Pozwalał jej na to z uśmiechem na ustach, dopiero po chwili podnosząc wzrok na tyle by zauważyć, że jest obserwowany.
Hermiona szybko odwróciła głowę, ale Ginny już nie było. Zrobiła kilka kroków stając w wejściu do Wielkiej Sali. Chwilę szukała jej wśród tłumu, by znaleźć ją przy ich stoliku razem z Ronem. Nie zastanawiając się długo, minęła wejście i wyszła na błonia. Potrzebowała pobyć chwilę sama. Oczyścić głowę.
Odeszła od zamku na tyle by mieć dobry widok na jezioro i zakazany las, po czym przysiadła na murku okalającym tę część zabudowań. Powoli robiło się ciemno, a na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy. Westchnęła głęboko myśląc jak wiele razy przesiadywała w tym miejscu zastanawiając się nad swoją przyszłością i przeszłością.  To tu uciekała, gdy ktoś sprawił jej przykrość, tu pisała listy do rodziców i Wiktora, tu się uczyła. Nie tylko tu, oczywiście, ale pędziła tu, gdy tylko miała taką możliwość. A teraz? Jest już dorosła, skończyła studia, zaczynała swoją wymarzoną pracę, a czasy nauki w Hogwarcie pozostawały jedynie wspomnieniem, które z każdym rokiem będzie bladło i traciło na znaczeniu. Ale kto wie, może kiedyś jej dzieci, jeśli będzie je w ogóle mieć, też w wieku jedenastu lat dostaną swój wymarzony list i przeżyją tu swoje cudowne lata.
Wtedy usłyszała za sobą kroki, ale nie miała zamiaru się odwracać. Domyślała się kto to był. Za chwilę usiądzie obok, obejmując ją w pasie i całując jej ramię. Odliczyła w myślach już do piętnastu, a w dalszym ciągu stał za nią  nawet się nie odzywając. Lekko zniecierpliwiona odwróciła się, ale to nie Ron wpatrywał się teraz w jej twarz.
- Draco? Co tu robisz?
- Uwierzysz, jeśli powiem, że Cię szukam? – odpowiedział siadając obok niej, nie spuszczając z niej wzroku.
- Mnie?
- Tak. Chciałem poprosić cię do tańca, chociaż może lepiej nie prowokować bijatyki na tak ważnej uroczystości – zaśmiał jej cicho przenosząc spojrzenie na jezioro. – Nie chciałbym zarobić szlabanu.
- Lepiej nie. Znów by cię wysłali do zakazanego lasu i kto by cię obronił – teraz to ona się śmiała.  – Poza tym tylko ja mogę Cię tu bić.
- Zgadza się. Trzecia klasa – wykrzyknął pocierając swój policzek, jakby to przed chwilą go spoliczkowała a nie ponad dziesięć lat temu. – Ale mnie wtedy zaskoczyłaś! Zobaczyłem cię w zupełnie innym świetle. Ten ogień, pewność siebie, no i mugolskie sztuki walki. Potem nic już nie było takie samo.
Żadna inna dziewczyna nigdy wcześniej ani później tak mu się nie postawiła. Nie mogła tego wiedzieć, ale nic bardziej nie zwróciło by na nią jego uwagi. Zaimponowała mu. To tego dnia zaczął się w niej zakochiwać, chociaż chyba sam nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy. Oczywiście ona nigdy się o tym nie dowie. Spojrzał w jej oczy i dostrzegł w nich dziwny blask.
- Nieprawda. Nienawidziłeś mnie. Po tym chyba nawet jeszcze bardziej. I dobitnie dawałeś mi to odczuć – spuściła głowę nie mogąc dłużej patrzeć w jego błękitne oczy, które teraz zaszły mgłą smutku i żalu. Jednak to, że mu wybaczyła nie znaczyło, że zapomniała. Nie umiała też z tego żartować. To, że tu siedzieli razem, po tylu latach drwin i wyzwisk było z jej strony wielką oznaką wiary w jego zmianę i podjęciem ryzyka związanym z daniem mu drugiej szansy. Był jej przyjacielem, który kiedyś był jej największym wrogiem.
- To że utrudniałem ci życie nie znaczy, że cię nienawidziłem.
- Ja cię nienawidziłam.
Z bijącym sercem przyglądał się jej, gdy spuszczała głowę na swoje pomalowane czerwonym lakierem paznokcie. Nigdy nie wynagrodzi jej tej całej przeszłości. Nigdy nie będzie jej wart.
- Przepraszam – szepnął wyciągając dłoń, by dotknąć jej ramienia, ale nie był pewien czy go nie odtrąci. – Wiesz, że oddał bym wszystko, by to cofnąć.
- Nie – pokręciła głową, przenosząc na niego swoje smutne spojrzenie. – Nie jesteś już tamtą osobą. To przeszłość. Po prostu to miejsce… To przywołuje wspomnienia. Niestety nie tylko te dobre.
Pochyliła się wyciągając ręce w jego kierunku i zatapiając się w jego objęciach. Czuł migdałowy zapach jej szamponu i zamknął oczy, gładząc ją po plecach. Tak ufnie do niego przylgnęła tuląc policzek do jego piersi, że powoli tracił głowę. Chyba tylko dziewczyny potrafią tak szybko zmieniać panująca wokół atmosferę. W kilka sekund od złości i urazy po taką bliskość. Już sam nie wiedział co ma czuć.
Nagły powiew wiatru, spowodował, że dziewczyna zatrzęsła się z zimna. Pocałował czubek jej głowy i odsunął ją od siebie, tak by móc spojrzeć w jej oczy.
- Chodźmy do środka zanim zamarzniesz.
Przeszli przez korytarz nawet nie zaglądając do Wielkiej Sali. Skierowali swoje kroki prosto na schody rozpoczynając wędrówkę po zamku. Każdy zakamarek nasuwał im na myśl jakieś wspomnienie jednak nie popełniali już tego błędu z błoń i nie wracali do niczego co starłoby uśmiech z ich twarzy. Zdecydowanie bardziej woleli sobie dogryzać śmiejąc się do rozpuku. Hermiona skręciła za róg i aż klasnęła w ręce. Byli na siódmym piętrze, jeżeli teraz pójdą w lewo to dojdą do portretu grubej damy. Mogłaby pokazać Draconowi ich pokój wspólny. A może nawet swoje dormitorium. Niestety portret był pusty wywołując zmarszczkę smutku na twarzy dziewczyny. Draco jednak nie poddawał się tak łatwo
- Chcesz iść do lochów? - rzucił uśmiechając się i łapiąc ją za rękę a po jej ciele przebiegł dreszcz emocji.
- Ja? - Nigdy nie była w królestwie ślizgonów. To byłoby bardzo ekscytujące. Ale też trochę przerażające.
- Ze mną jesteś bezpieczna, nie bój się. - widział błysk w jej oczach, gdy stanęli przed kamienna ścianą. Przysunęła się łapiąc go za ramię i rozglądając w koło rozszerzonymi oczami.
- Czysta krew - powiedział a ona prychnęła i zaraz po tym pisnęła tuląc się do niego jeszcze bardziej, gdy ściana ze zgrzytem zaczęła się rozstępować.
Przytłumione zielonkawe światło nadawało wnętrzu złowrogi wygląd, zupełnie jak zwykle. Dziewczyna z wypiekami na twarzy oglądała stojące na środku ciężkie kanapy obite zielonym aksamitem, duży drewniany stół i regały wypchane zakurzonymi woluminami. Już nie czuła się jak królik pchający się do lisiej nory. Wrodzona miłość do książek sprawiła, że zapomniała o strachu i puściła silne męskie ramię, którego była uczepiona i rzuciła się niemal biegiem do regału. Już wysuwała jeden z tomów, gdy usłyszała propozycję, której nie sposób było jej odmówić.
- Może chcesz zobaczyć mój pokój?
Stał przy czarnych drewnianych drzwiach, trzymając klamkę w dłoni. Gdy przeniosła na niego zaskoczone spojrzenie uśmiechnął się perfidnie i puścił jej oczko.
- Nie mogę uwierzyć, że jestem w prywatnym dormitorium Draco Malfoya - zapiszczała nie swoim głosem przykładając dłonie do policzków. -  I to ja szlama.
- Nie mów tak.
Powiedział odruchowo, chociaż rzeczywiście w najśmielszych snach nie spodziewał się, że ona się tu kiedykolwiek pojawi. To wręcz nieprawdopodobne.
Stał oparty o ścianę patrząc jak powoli podchodzi do jego łóżka delikatnie gładząc jego narzutę i jedną z kolumienek. O czym teraz myślała? Czy chciała stąd uciec? Nie widział lęku w jej oczach. Raczej ciekawość i… smutek?
- Aż ciężko uwierzyć, że tak to się kończy - odezwała się w końcu, siadając na łóżku i poklepując miejsce obok siebie. - Przez te trzy lata bardzo się ze sobą zżyliśmy. I teraz nasze drogi na zawsze się rozchodzą.
Starała się nie dać tego po sobie poznać, ale widział, że ciężko było jej to powiedzieć. Oboje wiedzieli, że za tydzień wyjedzie z kraju i to prawdopodobnie ostatni moment, by się na spokojnie pożegnać.
- Obiecaj mi coś - próbowała powiedzieć to pewniej, ale głos już całkiem jej się załamał. - Obiecaj, że jeszcze się zobaczymy.
- Obiecuję - wyszeptał tuż przy jej ustach łapiąc ją za ramiona.
Zdążyła tylko podnieść na niego przepełnione łzami oczy i dłużej się nie wahała. Znów rzuciła się w jego ramiona ściskając go z całej siły.
- Będę tak strasznie za tobą tęsknić.
Zachrypiała przez łzy, a Draco przysunął do niej twarz muskając delikatnie jej nos i odchylając jej głowę do tylu. W ogóle tego nie planował, w jego głowie nie szalały myśli analizujące czy to dobry czy zły pomysł. Właściwie to panowała tam niczym niezmącona pustka, jakby wszystkie myśli przycupnęły gdzieś obserwując co się wydarzy.
Przysunął się dosłownie o kilka centymetrów i pierwszy raz niepewnie dotknął ustami jej warg czekając na jej reakcję. A ona oddała pocałunek, jakby udzieliła jej się jego chwilowa niepoczytalność. Delikatnie badał jej usta za każdym następnym razem będąc coraz bardziej zachłannym. Dopiero, gdy rozchyliła szerzej wargi a on pogłębił pocałunek, poczuł, że przepadł. Smakowała winem i łzami, ale dla niego to było jak spełnienie marzeń. Tak długo czekał na tę chwilę, że nie był pewien czy to w ogóle dzieje się naprawdę. Płonął. Zajęczała cicho, powoli zatapiając dłonie w jego jasnych włosach przysuwając go jeszcze bliżej siebie a jego serce zgubiło rytm. Już w ogóle nie kontrolując sytuacji położył ją na łóżku zawisając nad nią na przedramieniu. Drugą ręka gładził chwilę jej policzek by powoli zjechać nią po jej ciele aż do uda w poszukiwaniu rozcięcia w jej sukni. Nie odsunęła się nawet, gdy wsadził dłoń pod materiał i zaczął gładzić nagą skórę jej biodra. Całowała go tak jakby to miał być ostatni pocałunek w jej życiu. Jakby jutro miało nigdy nie nadejść. W tym momencie cały świat się nie liczył. Liczyła się tylko ona i on. Jakby oboje zrozumieli, że są odpowiedzią na wszelkie swoje modły. Jakby w tym momencie zrozumieli czym jest miłość, pragnienie, pożądanie. Żadne z nich nigdy wcześniej nie czuło czegoś tak intensywnego.
- Nie pojadę do Paryża. Jeśli wyjedziesz ze mną pojadę gdzie tylko będziesz chciała. – powiedział odrywając się od jej ust i przenosząc pocałunki na jej szyję i dekolt.
- Co? – wydyszała, nie mogąc złapać tchu. O czym on mówił? Wyciągnęła rękę by położyć ją na jego piersi zmuszając by na nią spojrzał.
- Chcę być z tobą. – Powiedział tak po prostu, jakby to było takie oczywiste, a w jej głowie rozszalała się burza. Być z nią? On chce z nią być? Czy to… Ale jak…
- Ale Draco. A co z Ronem i Sofie? – czemu akurat temu pytaniu udało się wyrwać na wolność? Przecież to nie ono było w tej chwili najważniejsze. Co tu się właściwie przed chwilą wydarzyło?
- Zostawimy ich. Przecież powinniśmy być razem. Też to czujesz. – Pochylił się by zachłannie ją pocałować, delektując się dotykiem jej języka na swoim. Po czym odsunął się ciągnąc delikatnie zębami jej dolną wargę, co poczuła intensywnie w dole brzucha.-  Nie widzę sensu by dłużej to ukrywać i udawać, że nic między nami nie ma.
Czy mogła zaprzeczyć jego słowom? Nie, zdecydowanie nie. Chciała tego tak samo jak on. Czy jeszcze coś do niego czuła? Tak, z pewnością. Ale czy było to na tyle silne uczucie, by zostawić Rona?
W jej głowie toczyła się istna wojna. Część niej krzyczała ze szczęścia i podekscytowania, druga z przerażenia na myśl o zmianach i zburzeniu jej uporządkowanego świata. Nie lubiła zmian. Chyba nikt ich nie lubi, zwłaszcza, jeśli zdarzają się niespodziewanie i wymagają wielkich poświęceń.
- Ja nie mogę, Ron… - czemu tak ciężko było jej sklecić proste zdanie? Nawet we własnej głowie…
- Nie wmówisz mi że to nie miało znaczenia – wyraz jego twarzy się zmienił. Nie wyrażała już błogiego szczęścia a skrajne zdumienie. Puścił ją i wstał z łóżka zaczynając krążyć po pokoju, od czasu do czasu łapiąc się z rozpaczy za głowę. – Nie, nie możesz tego zrobić.
- Draco zrozum… - próbowała zagłuszyć swoje bijące w szalonym tempie serce, przekonać jego i siebie, że to nie jest możliwe, nie teraz kiedy wszystko ma przecież poukładane, jest przecież szczęśliwa. Jest dobrze tak jak jest. Tak! Dlaczego musi to psuć? I dlaczego jej serce rozrywa się na małe kawałki?
- Co mam zrozumieć?! Że moje uczucia się nie liczą, że wolisz jego i zupełnie nic do mnie nie czujesz? – powoli tracił nadzieję, że dziewczyna odwzajemni jego uczucia i będą żyli razem długo i szczęśliwie. Może nie oczekiwał, że rzuci mu się od razu na szyję i wyzna miłość, ale nie przewidział, że wszystko potoczy się tak źle.
- Gdybyś powiedział coś wcześniej… gdybyś dał mi się poznać, gdybym wiedziała zanim… zanim wydarzyło się to wszystko. A teraz…
- Teraz jest za późno, tak? Za późno! Znów płacę za to, że byłem pieprzonym tchórzem, stłamszonym i zastraszonym przez zaślepionego tatusia, ubezwłasnowolnionym gówniarzem. – Głos zaczął mu się łamać. To wszystko nie tak miało wyglądać. Dlaczego!? Dlaczego nie chce z nim być, dlaczego nie może być w końcu szczęśliwy, przecież naprawia wszystkie te cholerne błędy z przeszłości, chyba zasłużył na swoje szczęśliwe zakończenie?! Czyż nie?
- Czy to Twoja ostateczna decyzja? – Wpatrywał się w te jej wielkie brązowe oczy, jakby szukał w nich odpowiedzi. Zobaczył tam jednak tylko panikę i powoli zbierające się łzy. Musi wziąć się w garść, zebrać tę resztkę godności i zniknąć jej z oczu skoro ona najwyraźniej go nie chce. „Tyle jeśli chodzi o mój happy end” pomyślał gorzko i odszedł od niej kilka kroków, bo nie był już dłużej w stanie przebywać tak blisko niej.
- Powiedz, że tak i więcej nie będę Cię niepokoić…
- Draco proszę… - czyli jednak nie zrozumie. Czy zawsze musi być wszystko albo nic? Czuła, że jeszcze chwila a się rozpłacze. Straci go a przecież tego nie chce. Schyliła głowę, by nie widział jej łez.
- O co mnie prosisz? – Odwrócił się szybko w jej kierunku, ale ona na niego nie patrzyła. Wpatrywała się w podłogę, na którą po chwili zaczęły kapać mokre krople.
- Nie rób tego – to był już tylko szept, lecz usłyszał go doskonale mimo głośno bijącego serca. Podszedł do niej powolnym krokiem i gdy stanął tuż przed nią wyciągnął rękę, by jej dotknąć. Delikatnie podniósł jej brodę do góry, tak by spojrzała w jego szare oczy.
- Czy uważasz, tak jak dawniej, że nie mam serca, ani uczuć, że nie zasługuję na nic dobrego od życia, że nie zasługuję na Ciebie? – powiedział spokojnie. Widziała jak jego usta utworzyły zwartą linie. Był zły, czy może zrezygnowany?
- Draco proszę…  przecież wiesz, że to nie tak…
- Kocham Cię! Zawsze Cię kochałem! – mówił spokojnie, zbliżając swoją twarz do jej, w końcu wypowiadając słowa, które dusił w sobie przez tyle lat.
- Nie mów tak – zaczęła kręcić głową dla potwierdzenia swoich słów.
- Ale to prawda. Kocham Cię, kocham i nigdy nie przestanę żałować, że byłem takim tchórzem i nie walczyłem o Ciebie.
Ich twarze dzieliły już tylko milimetry, a po chwili się złączyły w krótkim, delikatnym pocałunku. Hermiona stała jak sparaliżowana, bojąc się otworzyć oczy. Nawet nie wiedziała kiedy je zamknęła. Cisza się przeciągała i czuła, że to jej kolej, by coś powiedzieć.
- Wiesz, że Cię kocham – tak strasznie rozpraszało ją jego spojrzenie, te piękne, szare oczy, w których mogłaby utonąć – ale to niczego nie zmienia. Nie chcę Cię stracić, ale ja nie mam wyboru Draco. Jestem z Ronem i nie mogę mu tego zrobić.
- Rozumiem – roześmiał się, pięknym ukazującym zęby uśmiechem. – Oczywiście, że Ron. A więc… żegnaj.
Spojrzał na nią ostatni raz, odwrócił się i zaczął zmierzać w kierunku drzwi.
 - Draco… - zawołała za nim, ale nie usłyszał już nic więcej. Drzwi się zamknęły.
Nogi się pod nią ugięły zmuszając, by usiadła na podłodze. Zrobienie choćby jednego kroku i dotarcie do lóżka lub krzesła wydawało się ponad jej siły. Czuła się pokonana. Niezdolna do ruchu. Niezdolna do podjęcia decyzji. Nie spodziewała się tego. Zaskoczył ją tak bardzo, że potrzebowała kilku chwil, by to wszystko ogarnąć umysłem.
Wytarła nos wierzchem dłoni i spojrzała na drzwi, za którymi zniknął blondyn. Nie może tego tak zostawić. Nie może pozwolić by to tak przebiegło ich ostatnie spotkanie. Ich ostatnia rozmowa.
Wstała rzucając się w kierunku wyjścia z tego pokoju i lochów w ogóle. Musi go znaleźć. Musi mu powiedzieć, powiedzieć, że… właściwie to nie wiedziała jeszcze co mu powie. Była pewna, że gdy spojrzy mu znów w oczy to będzie już wiedzieć. Nie może mu pozwolić odejść.
Biegła ile sił w nogach potrącając po drodze ludzi, ale nic jej to nie obchodziło. Ważne było tylko to by go znaleźć. Gorączkowo rozglądała się po otaczających ją twarzach, ale nigdzie go nie widziała. Już miała…
- Hermiona.
Usłyszała głos Rona i ból w jej klatce piersiowej się pogłębił. Nie, nie teraz. Teraz musi go znaleźć. On musi gdzieś tu być…
- Hermiona, chodź ze mną na chwilę - złapał ją za rękę i mimo jej sprzeciwu, wyprowadził na środek sali. Bicie własnego serca dudniło jej w uszach, otworzyła usta oddychając przez nie szybko i starając się by nie zemdleć. Wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko i otwierając je klęknął przed nią na jedno kolano. Wiedziała co teraz nastąpi i ze wszystkich sił pragnęła go powstrzymać, ale już było za późno.
- Hermiono Jane Granger, moja przyjaciółko, partnerko, bratnia duszo. Nie mogę uwierzyć we własne szczęście, że los postawił cię na mojej drodze. Czy uczynisz moje życie jeszcze piękniejszym zostając moja żoną?
Wciąż uparcie przeszukiwała tłum szukając jego oczu, starając się ignorować te wpatrzone teraz w nią w oczekiwaniu na odpowiedź. Wiedziała, że jakikolwiek znak od Dracona utwierdzający ją w przekonaniu, że podtrzymuje to co powiedział kilkanaście minut temu i wyjdzie stad wywracając swoje życie do góry nogami. Nigdzie go jednak nie było. Rosnąca w jej gardle gula utrudniała złapanie oddechu a narastająca w niej panika prowokowała do wymiotów. Ręce jej się trzęsły a w kącikach oczu czaiły się pierwsze łzy.
Dopiero teraz do niej dotarło, że absolutnie wszyscy obecni na nich patrzą. Włącznie z ministrem, panią dyrektor i ich przyjaciółmi. Obok podium dostrzegła reportera z Proroka codziennego celującego w nich aparatem. Świadomość, że cały świat oczekuje tych zaręczyn ją przygniotła. Nie mogła zrobić nic innego. Nie miała wyjścia. Ron zrobił jedną rzecz, która dała mu pewność, że tym razem mu nie odmówi.
Spojrzała na swojego chłopaka, który zdawał się wciąż wstrzymywać oddech i szepnęła cicho pieczętując swój los.
- Tak.
Chłopak porwał ją w ramiona a ona na dobre się rozpłakała. Pewnie wszyscy wezmą to za łzy szczęścia. Tylko ona będzie wiedzieć, że opłakuje tę część serca, która w tej chwili na zawsze umarła.
*
W dwóch dużych łykach wypił właśnie kolejną szklaneczkę ognistej whisky obserwując scenę jaka miała miejsce na środku parkietu. Moment, gdy się zgodziła był dla niego ciosem w samo serce. Przynajmniej miał pewność, że je ma, bo bolało jak cholera. Ostre ukłucie rozlewało się z jego piersi po całym ciele dławiąc go i zaburzając zdolność widzenia. Dlaczego tak go całowała skoro chciała być żoną łasica? Czy miał być jakimś chorym sposobem na ostatni wyskok? Czuł się jak pieprzony idiota. Otworzył przed nią serce, dał je jej na dłoni, uwierzył, że dosięgnął gwiazd, że dogonił swoje marzenia osiągając wszystko czego pragnie. A teraz spadał w nicość, czeluść piekielnej otchłani, skąd nie było już powrotu.
- To raczej oczywiste w jej stanie… - usłyszał podszyte ironią słowa swojej partnerki i przeniósł na nią zdziwione spojrzenie.
- O czym ty mówisz?
- Hermiona jest w ciąży.  – Odpowiedziała od niechcenia wzruszając ramionami i dłubiąc widelcem w leżącym na talerzyku kawałku ciasta. – Wiem, bo pytała się mnie o namiary na mojego ginekologa i prosiła o dyskrecję.
Uśmiechnęła się do niego unosząc wysoko jedną brew, jakby rzucała mu wyzwanie. Gdyby nie czuł jakby przepaść w jakiej się znalazł pogłębiała się jeszcze bardziej, może by zauważył jej dłoń zaciskającą się na krawędzi stolika od skrywanej wściekłości.
- Zrobiłem z siebie idiotę – wyszeptał ostatkiem tchu. Czy to możliwe, że cały tlen wyparował właśnie z tej sali? A może tylko on zaczynał widzieć te dziwne, biegające przed oczami mroczki? Wiedział jedno, nie chce tego dłużej oglądać. Nie zniesie więcej tego bólu.
- Co mogę zrobić by poprawić ci humor? – delikatna, ciepła dłoń znalazła się właśnie na jego przedramieniu próbując przywołać go do rzeczywistości. Jednak w tym momencie, był zbyt pochłonięty własną rozpaczą, by to zauważyć.
Jaki jest sens poznawać miłość swojego życia, jeśli ona wychodzi za innego i niedługo urodzi mu dziecko? Jaki jest sens poznawać miłość swojego życia, jeśli trzeba żyć bez niej? Czy to jakaś złośliwa ironia losu? Nigdy nie był aniołem, ale czy naprawdę zasłużył na takie cierpienie? Czy musi płacić za całe zło tego świata?
Spojrzał na wpatrzone w niego ciemnobrązowe oczy, tak podobne, a jednak zupełnie inne. Nie zawsze można mieć to czego się pragnie. Może za to czasem ten okrutny los, w pokręcony, bezlitosny sposób stawia nam na drodze coś czego potrzebujemy.
- Zabierz mnie stąd – powiedział tak cicho, że nie był pewien czy go usłyszała, zwłaszcza, że nawet się nie poruszył.
- Nie chcesz złożyć gratulacji przyszłym małżonkom i rodzicom? – Już nie ukrywała pełnego zadowolenia uśmiechu, lecz on wciąż na nią nie patrzył. Z resztą i tak nic nie widział poza tymi szalejącymi kropkami.
- Już to zrobiłem.
Powiedział wstając i nie czekając nawet na Sofie wyszedł z zamku. I pewnie nawet nikt by tego nie zauważył, że na uroczystości ubyło dwie osoby. Nikt, poza pewną szatynką, która podążała za każdym jego krokiem, aż zniknął z jej pola widzenia, a wtedy z jej gardła wydarł się bezgłośny szloch.
*
Już od dobrych piętnastu minut siedziała w łazience i wpatrywała się w kopertę, którą trzymała w dłoniach. Nie mogła zdobyć się na odwagę by ją otworzyć i poznać prawdę. Od kwadransa toczyła bitwę sama ze sobą, czy rozerwać w końcu ten papier i wiedzieć na pewno, czy spalić go razem z zawartością i żyć w błogiej niewiedzy. Co jeśli to dziecko Teo? A jeśli jednak Harry’ego? Jak długo zdołałaby radę funkcjonować dręcząc się tą niepewnością?
Wizyta w gabinecie doktora Kincaida przebiegła nawet całkiem miło. Położył ją na zimnej leżance i zaczął machać różdżką nad jej podbrzuszem mrucząc przy tym skomplikowane zaklęcia w obcym jej języku. Dopiero po chwili zauważyła, że w przestrzeni między jej ciałem a ręką czarodzieja coś się pojawiło. Mała fikająca koziołki kuleczka.
- Wszystko wygląda dobrze. Książkowy rozwój jak na dwunasty tydzień. Czy poranne mdłości już minęły? – spytał doktor wciąż badając piłeczkę nad jej brzuchem.
- Nie mdliło mnie. Czy to moje dziecko? – Była w szoku. Nie spodziewała się, że ten widok aż tak ją poruszy. To małe zawiniątko było malutkim człowiekiem, jej malutką istotką, którą już kochała całym sercem, niezależnie od tego, kto był jej ojcem. Tak bardzo żałowała, że sama musi przez to przechodzić. Powinna dzielić ten moment ze szczęśliwym tatusiem.
- Tak – uśmiechnął się do niej. – Chce pani poznać płeć? Prześlę ją razem z wynikiem testu na ojcostwo listem – powiedział, gdy pokiwała głową.
Test też nie był skomplikowany. Wystarczyło, by wzięła ze sobą włos Harry’ego albo jego szczoteczkę do zębów. Dla pewności wzięła jedno i drugie. Teraz pozostawało jej czekać na sowę z bardzo ważnym listem.
A teraz siedziała z tym listem i bała się, go otworzyć. Dalej Ginny, Maleństwo chce wiedzieć – pomyślała zbierając w sobie całą swoja odwagę.
Szarpnęła mocno papier zanim znów by się rozmyśliła i wyciągnęła zawartość.
Mocno nabrała powietrze i je wypuściła spoglądając na drobny druk.

Zaczęła czytać…


Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger