I oto jest ten wyczekany ostatni rozdział pierwszej części. Myślę, że nie będzie dla nikogo wielkim zaskoczeniem, jako, że od prologu można było się tego w końcu spodziewać. Ale bez nerwów, będzie jeszcze druga część, która prawdopodobnie będzie się składać z ok. 10 rozdziałów (chyba, że znów poniesie mnie wyobraźnia).
W tym miejscu chciałam podziękować wszystkim tym, którzy zaczynali czytać to opowiadanie, gdy było jeszcze w powijakach a teraz, mimo dłuugich przerw, dotarli tu razem ze mną (komentując lub nie). Dziękuję, że wierzycie w tę historię tak jak ja. Jest mi niesamowicie miło, że podoba się Wam moja wersja ich losów. Obiecuję jeszcze więcej wrażeń w następnej części ;)
Po głowie chodzą mi jeszcze dwie kilkuodcinkowe miniaturki, ale ich realizacja zależy od ilości wolnego czasu.
Ok, już nie przedłużając - zapraszam do czytania...
____________
Świat znów był piękny. I nie tylko
dlatego, że znów przyszedł rozkwiecony, oblany słońcem maj. Co prawda
powietrze, którym właśnie oddychała pełną piersią niósł ze sobą powiew
świeżości wypełniając jej płuca i rozweselając serce. Ale nie to było główną przyczyną
jej radości. Otóż obroniła się. Definitywnie i ostatecznie skończyła studia.
Przynajmniej te. I oficjalnie za dwa tygodnie rozpocznie pracę w ministerstwie.
Ah, cudowny smak spełnienia rozpływał się w jej ustach. Czy to możliwe, by ktoś
mógł się smucić w tak piękny dzień?
Z szerokim uśmiechem rozsmarowanym na jej ustach, skręciła
za róg i podśpiewując z cicha refren popularnej ostatnio piosenki pokonała
ostatnie metry dzielące ją od celu. A konkretnie od drewnianych, ciemno
brązowych drzwi państwa Potterów. Hmm, może niedługo.
Zaśmiała się na myśl o zbliżającym się weselu przyjaciół i
kręcąc głową zapukała do drzwi. Czekając aż Ginny jej otworzy, obróciła się w
kierunku roztaczającego się naprzeciwko parku. Może by ich namówić na piknik w
weekend? Grzechem byłoby nie wykorzystać tak pięknej pogody. A ten zapach
budzącej się do życia roślinności, świergot ptaków. Wciągnęła mocno powietrze
orientując się, że po drugiej stronie drzwi wciąż nie słychać żadnych kroków.
Zapukała drugi raz i trzeci. Nic. Już miała odejść, dochodząc do wniosku, że
prawdopodobnie nikogo nie ma w domu, gdy w końcu klamka się poruszyła i drzwi
lekko uchyliły.
- No wreszcie. Cześć Gin, czy to nie piękny dzień? – weszła
do środka i szybko cmoknęła przyjaciółkę w policzek, by zaraz ją minąć i wejść
do kuchni. Postawiła na stole papierową torbę i wyciągnęła z torebki butelkę
czerwonego wina. Odwróciła się z uśmiechem na ustach, lecz gdy bliżej
przyjrzała się rudowłosej jej uśmiech nieco przybladł.
- Coś się stało? – odstawiła butelkę, podchodząc do
przyjaciółki i dotykając lekko jej ramienia. Gdy ta w odpowiedzi pokręciła
jedynie głową przygryzając wargę, Hermiona wiedziała, że coś jest na rzeczy.
- Siadaj Skarbie, naleję nam wina i wszystko mi opowiesz –
sama miała nadzieję opowiedzieć Ginny co się u niej działo przez ostatnie
miesiące. Poza nauką oczywiście. Dawno już nie miały okazji sobie poplotkować,
ale smutne, podkrążone oczy przyjaciółki i potargane włosy, wskazywały, że
damskie pogaduchy będą musiały poczekać.
Wyciągała właśnie dwa kieliszki z szafki, gdy Ginny ciężko
westchnęła i bez ogródek wypaliła:
- Jestem w ciąży.
Hermiona z szoku o mało nie rozbiła szkła, jednak udało jej
się złapać naczynia w ostatnim momencie i odstawić ostrożnie na stół. No cóż,
jeden z nich i tak im się teraz nie przyda. Chyba, że na wodę.
- Och Ginny to cudownie – rzuciła się jej na szyję całując w
policzek, ale przyszła pani Potter wcale nie wyglądała na szczęśliwą przyszłą
matkę. – To cudownie, prawda?
Zapytała niepewnie, przyglądając się jak w jej oczach
zbierają się łzy. Ruda czupryna zasłoniła twarz przyjaciółki, gdy ta spuściła
smętnie głowę dłubiąc paznokciem w małym pęknięciu w blacie stołu. Cisza się
przedłużała, a przerażenie Hermiony rosło z każdą sekundą. Myśli w jej głowie
pędziły z zawrotną prędkością, ale nie mogła zrozumieć, co w tak wspaniałej
wiadomości, aż tak zasmuciło Ginny. Czy Harry coś jej powiedział albo pani
Weasley, w końcu jest taka konserwatywna, a oni nie mają jeszcze ślubu?
Klęknęła przy przyjaciółce delikatnie głaszcząc ją po
plecach, a z oczu dziewczyny zaczęły kapać na stół mokre, słone krople.
- Ginny…
- Ymm przespałam się z Nottem – wychrypiała, lekko
odkasłując, po czym z jej oczy popłynął prawdziwy potok łez. Zarzuciła
Hermionie ręce na szyję a tą zatkało z szoku tak, że przez dobrą chwilę nie
wiedziała co ma odpowiedzieć. Ba! Nie wiedziała nawet co ma myśleć. Myśli w jej
głowie zamiast się namnożyć pod wpływem tej rewelacji, rozpierzchły się, gdzie
pieprz rośnie zostawiając ją z totalną pustką w głowie. Przez chwilę chyba
zapomniała nawet jak się mówi. Chciała zapytać jak to się stało, przecież w
ogóle się nie widywali. Przynajmniej nic jej o tym nie wiadomo. Czy chce odejść
od Harry’ego? Czy zwiąże się z Teo? Zamiast tego zapytała o najważniejsze z
pytań jakie zaświtały jej w końcu w głowie.
- Czy – jej głos również zachrypnął. Musiała chrząknąć,
zanim udało jej się dokończyć pytanie – Czy to jego dziecko?
- Na pięćdziesiąt procent.
- Co? – Zamrugała nic nie rozumiejąc. Chyba nie wyszła
jeszcze z szoku. Ginny przekręciła teraz głowę tak, by patrzeć w oczy
przyjaciółce. Ciężkie krople wciąż znaczyły mokre ścieżki na jej piegowatych
policzkach.
- Nie wiem, który z nich. Albo on albo Harry.
Położyła głowę na rozłożonych na stole rękach a jej szloch
przybrał na sile. Przez chwilę nic nie mówiły. Hermiona uchodziła za
najmądrzejszą czarownicę od czasów samej Roweny Ravenclaw, a czuła, że jest w
kropce. Nic nie rozumiała, a co więcej nie miała pojęcia jak pocieszyć
zrozpaczoną koleżankę. Głaskała ją tylko po plecach czekając aż się wypłacze.
- Pozwolisz, że jednak otworzę to wino? Myślę, że mi by się
przydało… - powiedziała czując, że od mętliku w głowie zaraz oszaleje. Nawet
nie chciała sobie wyobrażać co musiała czuć Gin.
Sięgnęła po butelkę i kieliszek, a przyjaciółka tak zaczęła
się śmiać z jej słów, że aż zakwiczała jak prosiak, wciągając lejący się z jej
nosa katar.
- Też bym się napiła - westchnęła wycierając w końcu oczy i
patrząc jak czerwony płyn powoli wypełnia naczynie. Wyciągnęła rękę,
natrafiając na papierowe zawiniątko na stole. – A to co?
Zapytała rozwijając torebkę i ku swojej uciesze znajdując w
niej dwa pączki i dwa ptysie. Oczy jej się zaświeciły i nie pytając nawet o
pozwolenie zatopiła zęby w puszystym, oblanym lukrem wypieku.
- I co teraz Gin? Chcesz być z Teo? – spytała, gdy połowa
słodkości zniknęła już w brzuchu przyjaciółki, a ona sama pochłonęła
przynajmniej połowę wina.
-
Z Teo koniec. Okazało się, że nigdy mnie nie kochał. To był dla niego
tylko zakład.
- Zakład?
- Tak. Chciał udowodnić Zabiniemu, że to możliwe. Że wcale
nie jestem taka niedostępna, że on da radę…
- Skurwiel – zazwyczaj nie przeklinała, ale w tym wypadku
nie było innego wyjścia. Inne słowa nie opiszą ogromu wściekłości i nienawiści,
co począć?
- Tak, ale to ja jestem idiotką. Gdybym nie zdradziła
Harry’ego… - znów wybuchła płaczem tuląc się do bluzki najlepszej przyjaciółki.
– Co ja zrobię jeśli to jego dziecko? Jeśli jest jego to go nie chcę. Wiem, że
jestem bez serca, ale go nie chcę.
- A jeśli jest Harry’ego?
- Pomóż mi. Powiedz co mam zrobić – siedziały tak wtulone w
siebie przy kuchennym stole. Jedna zrozpaczona, zdająca się w stu procentach na
radę najmądrzejszej osoby jaką znała i druga ze wszystkich sił starająca się
znaleźć jakieś wyjście z tej cholernie trudnej sytuacji.
- Zaraz, a gdyby tak…
Ginny oderwała się od niej na odległość wyciągniętych
ramion, świdrującym spojrzeniem wwiercając się w jej oczy. Z bijącym sercem
czekała na werdykt, który miał moc uratować jej życie lub strącić w niebyt i
wieczne rozczarowanie.
- Nie patrz tak na mnie, to nic pewnego. Po prostu… - teraz to ona złapała przyjaciółkę mocno za
przedramiona, czując rumieńce wstępujące jej na twarz z ekscytacji. – Słuchaj,
kilka miesięcy temu Sofie, wiesz, ta
Francuzka Malfoy’a, mówiła coś o genialnym ginekologu. Podobno jest najlepszy.
Ginny aż podskoczyła na krześle, a na jej usta zaczął
wychodzić nieśmiały uśmiech. Nawet iskierka nadziei, że będzie mogła poznać
rozwiązanie swojego problemu zanim jeszcze będzie musiała o nim komukolwiek
powiedzieć była niczym gwiazdka z nieba.
- To pisz do niej – pisnęła podekscytowana.
- Tak jasne i co jej powiem? Cześć daj mi namiary na tego
lekarza? Bez sensu. Z resztą i tak pewnie jest u Draco, więc…
- To pisz do niego – złapała ją za rękaw prosząc niczym małe
dziecko o nową, błyszczącą zabawkę lub kawałek czekolady.
- Ale co jej powiem?
- Oj, że chcesz ją zabrać na kawę. Coś wymyślisz.
- Ta suka nie uwierzy, że chcę się z
nią zaprzyjaźnić. Nie cierpi mnie – powiedziała wzruszając ramionami nie
zastanawiając się nawet jakich słów używa. Nie wiedziała czemu, ale dziewczyna
Dracona wywoływała w niej to co najgorsze. Dopiero po chwili zauważyła
zszokowaną minę przyjaciółki. Speszyła się lekko, robiąc niewinną minę. - No co
ja jej też nie cierpię.
- Proszę, proszę – jeśli ktoś był typem osoby, na którą
działają oczy kota ze Shreka, to była nią właśnie Hermiona. Nie potrafiła
odmówić przyjaciółce, nawet jeśli to znaczyło, że będzie musiała się spotkać i
porozmawiać, z osobą za którą zdecydowanie nie przepadała. Ale w żaden sposób
nie mogła wymyśleć lepszego rozwiązania. Merlin jej świadkiem, że próbowała.
- Może poczekamy jeszcze tydzień. Założę, się, że przyjdzie
z Draco na bal – spróbowała swojej ostatniej deski ratunku, by nie spotykać się
z Sofie sam na sam. Ale mina Ginny trochę ją skołowała.
- Jaki bal?
- Gin, no bal zwycięstwa, wiesz w rocznicę bitwy o Hogwart?
No może nie zupełnie w rocznicę, bo będzie 22 a nie 2 maja, ale to nie ja
ustalałam datę.
Minęła dobra chwila zanim ruda przyjaciółka przypomniała
sobie o tak przyziemnej sprawie jak uroczysty coroczny bal. Nie mógłby on jej w
tym momencie mniej obchodzić. Szczerze mówiąc, to nie miała na niego zamiaru w
ogóle iść. Znaczy, oczywiście będzie musiała.
W końcu jest narzeczoną wybrańca.
- To za długo. Pisz do niego teraz!
- Zadzwonię – powiedziała zrezygnowana, wyciągając z
kieszeni srebrny przedmiot. Westchnęła głęboko dwa razy, przykładając go do
ucha. Nie rozmawiali ze sobą za dużo od tego niezręcznego poranka przez ich
ostatnim egzaminem. Zapewniał ją później, że wszystko między nimi w porządku i
przeprosił za zachowanie swojej dziewczyny, ale nadal czuła jakby robiła coś
złego odzywając się do niego.
- Cześć Draco. Jest może u ciebie Sofie?
- Cześć. Nie. Przyjedzie dopiero za tydzień przed balem. A
co? - spytał zaciekawiony, czego może od niej chcieć.
- Nie, nic. – Rzuciła szybkie spojrzenie Ginny szukając u
niej ratunku, ale ta jedynie wzruszyła ramionami zaczynając z nerwów obgryzać
paznokcie. – Pomyślałam tylko, że może wybrała by się ze mną na kawę. Nie miałyśmy
tak naprawdę okazji się poznać…
- O to miło z twojej strony. Na pewno chętnie się z tobą
spotka. Umówicie się za tydzień. Dzięki – czuła, że sprawiła mu tą propozycją
przyjemność i aż zrobiło jej się głupio. Jemu naprawdę zależało by się
polubiły.
Szybko skończyła połączenie i
schowała telefon do torebki. Policzki piekły ją ze zdenerwowania. Oby to
wszystko było tego warte. Oby doprowadziło do szczęśliwego zakończenia. Nawet
nie chciała myśleć, że mogłoby być inaczej. Nie przeżyłaby tego. Cały świat by tego
nie przetrwał.
- Nie ma jej. Musisz ten tydzień wytrzymać.
*
Gdy tydzień później stała przed lustrem przeglądając się i
robiąc ostatnie poprawki w makijażu, czuła delikatne podenerwowanie. I nie
chodziło o pełnienie oficjalnej funkcji bohatera świętowanej bitwy. Niepokoił
ją raczej przebieg zaplanowanego na dziś spotkania, od którego tak wiele
zależało. Co więcej, czuła w kościach irracjonalny lęk, jakby to i tak nie było
wszystko co zaplanował dla niej los na ten wieczór.
Ostatni raz złapała palcami materiał pod pachami i
pociągnęła do góry. Miała nadzieję, że mimo braku ramiączek sukienka jej nie
spadnie, ale póki co trzymała się raczej stabilnie. Czerwony materiał przylegał
do jej piersi niczym druga skora, a od pasa spływał falami w kierunku jej kostek.
- Gotowa? - spytał Ron pożerając ją przez chwilę wzrokiem i
składając na jej ramieniu czuły pocałunek. Uśmiechnął się jeszcze jakoś
tajemniczo i otworzył usta, by coś dodać, ale się rozmyślił.
Pokręciła głową wyrzucając z niej myśli o dziwnym zachowaniu
chłopaka. Westchnęła głęboko szykując się na to co ją czeka.
To było niesamowite wrażenie znów tu
być. W tych murach, gdzie spędzili najpiękniejsze chwile dzieciństwa. To tu
wkraczali w dorosłość, uczyli się nie tylko magii, ale i funkcjonowania w
społeczności czarodziejów. Tu odkryli kim są i ile znaczy dla nich wolność,
lojalność i uczciwość. Wreszcie to tu walczyli przelewając niewinną krew,
ryzykując młode życia w obronie lepszego świata dla siebie i następnych
pokoleń. Hogwart od zawsze był ich
drugim domem. I zawsze będzie.
Wchodząc do zamku jak zwykle poczuła tę niezwykłą tajemniczą
atmosferę. Będąc tu każdy czuł, że wszystko jest możliwe i wszystko może się
wydarzyć. Ze wzruszeniem rozdzierającym jej serce przekroczyła próg wielkiej
sali, podziwiając malutkie okrągłe stoliczki, całe udekorowane na biało,
poustawiane dookoła pozostawionego na środku sali parkietu. Na podeście pod
przeciwległą ścianą zasiadali obecni profesorowie Hogwartu oraz sam Minister
Magii wraz z czołowymi przedstawicielami ministerstwa. Uśmiechnęła się krzywo
na myśl, że ich także próbowano tam umieścić, ale wszyscy troje kategorycznie
odmówili.
Część oficjalna na szczęście szybko się skończyła i mogli
wreszcie usiąść przy swoim stoliku. Chłopcy ociągali się w pobliżu podium,
gdzie wciąż stał Minister Magii w towarzystwie obecnej pani dyrektor Minerwy
McGonagall, więc Hermiona wzięła przyjaciółkę pod rękę i ruszyły w kierunku
swoich miejsc. Jednak, gdy tam dotarły ich partnerzy rozpłynęli się w
powietrzu.
- Myślisz, że już są? - spytała Ginny
siadając na pokrytym białym pokrowcem krześle i wyciągając rękę w stronę
kieliszka z winem stojącego już obok jej talerza. Nie zdążyła go jednak nawet
przysunąć do ust, gdy przyjaciółka wyrwała go z jej palców i w trzech dużych łykach
opróżniła jego zawartość.
Gdy poczuła przyjemne ciepło
rozchodzące się po całym jej ciele wiedziała, że nie był to najlepszy
pomysł. Odstawiła pusty kieliszek,
rzucając zaskoczonej Ginny potępiające spojrzenie i uzupełniła go wodą, akurat
w momencie, gdy wrócili Ron z Harrym zawzięcie o czymś szepcząc.
- Zatańczymy? - Ron wyciągnął w jej
kierunku rękę całując delikatnie wierzch jej dłoni i zaprowadził na parkiet.
Kręcąc się lekko w rytm muzyki, skupiała się przede
wszystkim na tym, by nie zaczepić obcasem o suknię i się nie wywrócić. Nie żeby
była aż taką łamagą, ale nie umiała udawać, że wpatrzone w nią spojrzenia tylu
osób w ogóle jej nie peszą. Poza tym Ron nieźle radził sobie na parkiecie w
podstawowych „bujanych” tańcach, więc jeszcze trochę i powinna odetchnąć z
ulgą. Uśmiechnęła się do swojego partnera i zaczęła ponad jego barkiem
obserwować tańczącą obok parę. Ginny uśmiechała się do Harry’ego, jednak jej
uśmiech nie sięgał oczu. Wciąż gardziła sobą za swoją zdradę, nie potrafiąc
zdobyć się na powiedzenie mu prawdy. Prawdopodobnie nigdy mu jej nie powie, o
ile nie będzie do tego zmuszona. Harry jednak nie zdawał się zauważać niczego
nadzwyczajnego wpatrując się z miłością w swoją ukochaną. Gdyby nie była
wtajemniczona w te wszystkie zawiłości ich związku powiedziała by, że nie ma
bardziej idealnej pary, dwójki lepiej pasujących do siebie ludzi. Jednak
związek nie jest czymś co można brać za pewnik, nie jest czymś nad czym
kiedykolwiek można przestać pracować, o co się starać. Zadziwiające jak wiele
ludzie przed sobą ukrywają, jednocześnie wierząc głęboko, że ich związek jest
wolny od wszelkich niedomówień i trosk.
- A on co tutaj robi? – usłyszała prychnięcie Rona, gdy po
skończonym tańcu wracali na swoje miejsca.
Ginny słysząc słowa brata spojrzała szybko na przyjaciółkę i
obie zaczęły przeszukiwać tłum w poszukiwaniu blond czupryny.
- Herm, chodź ze mną do łazienki – drobna dłoń złapała
dziewczynę za nadgarstek i zaczęła ciągnąć w kierunku wyjścia na korytarz.
- Czemu dziewczyny muszą tam zawsze chodzić parami? Sama
sobie nie poradzisz?
Hermiona nie zdążyła jednak odpowiedzieć na żadne z tych
pytań. Wzruszyła tylko ramionami, niemo przepraszając Rona i poszła za jego
siostrą. Nie przeszły więcej niż kilka kroków, gdy niedaleko drzwi zauważyły młodego
Malfoy’a ze swoja dziewczyną.
- Cześć Draco. Sofie. – Ginny z szerokim, tylko trochę
sztucznym, uśmiechem na twarzy rzuciła się by pocałować nowo przybyłych w
policzki. Hermiona zdecydowała się poprzestać na lekkim skinięciu głową. Aż
tyle nie wypiła. Cóż widać hormony działają na Gin podobnie jak alkohol.
- Cześć. Właśnie mówiłem Sofie, że chcecie ją porwać na
kawę.
- Tak to miłe – rzuciła dziewczętom jeszcze bardziej udawany
uśmiech, by zaraz wskazać palcem na drugą stronę sali i szepnąć do Draco. –
Jest Teo i Blaise, idziemy?
Draco się pożegnał i poszli we wskazanym kierunku a Ginny
wyglądała jakby miała zaraz zemdleć. Prawdopodobnie nie służyła jej tocząca się
w niej w tym momencie walka, czy chce go zobaczyć czy może raczej uciec do
domu? Samo wspomnienie o nim rozdzierało jej serce i napełniało oczy łzami. Na
szczęście przyjaciółka zauważyła co się dzieje i zadecydowała za nią. Pewnym
ruchem pociągnęła rudą z powrotem w kierunku ich stolika, gdzie zaraz mieli
podawać ciepły posiłek.
Z pełnym brzuchem i po kolejnych dwóch kieliszkach
wyśmienitego białego wina nakładała sobie właśnie na talerz spory kawałek
szarlotki z lodami, gdy Ginny podeszła do niej i zaczęła dźgać palcem w nagie
ramię a następnie znacząco patrzeć na parkiet. Dopiero teraz zauważyła, że
część gości znów tańczy a wśród nich Draco z Pansy Parkinson. Otworzyła szeroko
usta z widelcem zastygającym gdzieś po drodze między talerzykiem a jej ustami.
Nie wiedziała, że on potrafi tak tańczyć. Orkiestra serwowała właśnie ogniste
tango, prawdopodobnie jako niezbyt udany podkład pod deser, nieświadomie
wyciągając na parkiet miłośników tego gatunku. Cóż, para byłych ślizgonów z
pewnością do nich się zaliczała, co więcej, wyglądało na to, że nie jest to
pierwszy raz, gdy tańczą razem ten układ. Wszystkie ruchy precyzyjnie
dopracowane, dopięte na ostatni guzik. Ile by dała by zatańczyć z nim tak
chociaż raz. Znaczy, nie koniecznie z nim, chociaż prowadził tak pewnie, że
przy nim nie martwiłaby się o upadek.
Teraz czerwony paznokieć przyjaciółki dźgnął ją kolejny raz,
po czym wskazał dziewczynę o czarnych włosach znikająca właśnie w drzwiach
sali.
- Mogę najpierw zjeść? – popatrzyła na przyjaciółkę, talerz,
parę na parkiecie i miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą było widać włosy Sofie
i głośno westchnęła podnosząc się z miejsca. Podziwiała Gin za entuzjazm i siłę
czy co ją tam napędzało, ale to już chyba przesada. Dopiero, gdy spojrzała w
jej przerażone oczy zrozumiała, jak wiele zależy od tej jednej rozmowy. Dla
niej to był ekscytujący przerywnik, dla Gin to było wszystko. Skinęła jej głową i wyszły w poszukiwaniu
pewnej Francuzki.
- Cześć – znalazły ją przy gablotce wypełnionej pucharami i
medalami. Odwróciła się, wciąż trzymając palec, przy jednej z nagród.
- Czy to twój medal? Za zdobycie największej ilości punktów
dla swojego domu w ciągu jednego dnia? Imponujące – powiedziała kiwając z
uznaniem głową, przenosząc na nie spojrzenie.
- Tak. Sofie? Wspomniałaś kiedyś o jakimś dobrym lekarzu,
pamiętasz? Rozmawiałyśmy właśnie z Ginny, że to całkiem niegłupie by zawczasu
pomyśleć o pewnych rzeczach. Może dałabyś radę i nas do niego umówić? –
Hermiona robiła co mogła by sprawiać wrażenie, że właśnie co o tym pomyślały.
Niby od niechcenia zaczęła zakręcać wokół palca kosmyk, który wysunął się z jej
koka, po czym założyła go za ucho. Mina Sofie nie wróżyła niczego dobrego. Z
podejrzliwą miną i ustami zaciśniętymi w cienką linię zaczęła przyglądać się
raz jednaj raz drugiej gryfonce. Dopiero, gdy jej wzrok dosięgnął dłoń Gin
spoczywającą na jej podbrzuszu uśmiechnęła się krzywo i pokiwała powoli głową.
- Jasne umówię was.
Szczegóły prześlę ci… nie ma telefonu. Jeśli poczekasz… - zrobiła krok w
kierunku sali, ale drobna dłoń szatynki ją zatrzymała.
- Draco ma mój numer.
- Oczywiście, że tak.
Skinęła jej lekko i je zostawiła, a dziewczyny aż prychnęły
ze złości. To, że nie zostaną przyjaciółkami nie ulegało żadnej wątpliwości.
Jednak teraz muszą zaufać, że im pomoże.
- To co… - zaczęła Ginny odwracając się i zatrzymując w pół
kroku. Jej przyjaciółka z przerażeniem obserwowała jak z jej twarzy znikają
wszystkie kolory. Ktoś lub coś za nią śmiertelnie ją przestraszyło. Odwróciła
się i po drugiej stronie korytarza zauważyła ubranego za czarno wysokiego
szatyna o niebieskich oczach i lekkim zaroście. Obok niego stała wysoka i
bardzo szczupła brunetka, z zapałem badająca dłońmi jego klatkę piersiową.
Pozwalał jej na to z uśmiechem na ustach, dopiero po chwili podnosząc wzrok na
tyle by zauważyć, że jest obserwowany.
Hermiona szybko odwróciła głowę, ale
Ginny już nie było. Zrobiła kilka kroków stając w wejściu do Wielkiej Sali.
Chwilę szukała jej wśród tłumu, by znaleźć ją przy ich stoliku razem z Ronem.
Nie zastanawiając się długo, minęła wejście i wyszła na błonia. Potrzebowała
pobyć chwilę sama. Oczyścić głowę.
Odeszła od zamku na tyle by mieć dobry widok na jezioro i
zakazany las, po czym przysiadła na murku okalającym tę część zabudowań. Powoli
robiło się ciemno, a na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy. Westchnęła
głęboko myśląc jak wiele razy przesiadywała w tym miejscu zastanawiając się nad
swoją przyszłością i przeszłością. To tu
uciekała, gdy ktoś sprawił jej przykrość, tu pisała listy do rodziców i
Wiktora, tu się uczyła. Nie tylko tu, oczywiście, ale pędziła tu, gdy tylko
miała taką możliwość. A teraz? Jest już dorosła, skończyła studia, zaczynała
swoją wymarzoną pracę, a czasy nauki w Hogwarcie pozostawały jedynie
wspomnieniem, które z każdym rokiem będzie bladło i traciło na znaczeniu. Ale
kto wie, może kiedyś jej dzieci, jeśli będzie je w ogóle mieć, też w wieku
jedenastu lat dostaną swój wymarzony list i przeżyją tu swoje cudowne lata.
Wtedy usłyszała za sobą kroki, ale nie miała zamiaru się
odwracać. Domyślała się kto to był. Za chwilę usiądzie obok, obejmując ją w
pasie i całując jej ramię. Odliczyła w myślach już do piętnastu, a w dalszym
ciągu stał za nią nawet się nie
odzywając. Lekko zniecierpliwiona odwróciła się, ale to nie Ron wpatrywał się
teraz w jej twarz.
- Draco? Co tu robisz?
- Uwierzysz, jeśli powiem, że Cię szukam? – odpowiedział
siadając obok niej, nie spuszczając z niej wzroku.
- Mnie?
- Tak. Chciałem poprosić cię do tańca, chociaż może lepiej
nie prowokować bijatyki na tak ważnej uroczystości – zaśmiał jej cicho
przenosząc spojrzenie na jezioro. – Nie chciałbym zarobić szlabanu.
- Lepiej nie. Znów by cię wysłali do zakazanego lasu i kto
by cię obronił – teraz to ona się śmiała.
– Poza tym tylko ja mogę Cię tu bić.
- Zgadza się. Trzecia klasa – wykrzyknął pocierając swój
policzek, jakby to przed chwilą go spoliczkowała a nie ponad dziesięć lat temu.
– Ale mnie wtedy zaskoczyłaś! Zobaczyłem cię w zupełnie innym świetle. Ten
ogień, pewność siebie, no i mugolskie sztuki walki. Potem nic już nie było
takie samo.
Żadna inna dziewczyna nigdy wcześniej ani później tak mu się
nie postawiła. Nie mogła tego wiedzieć, ale nic bardziej nie zwróciło by na nią
jego uwagi. Zaimponowała mu. To tego dnia zaczął się w niej zakochiwać, chociaż
chyba sam nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy. Oczywiście ona nigdy się o
tym nie dowie. Spojrzał w jej oczy i dostrzegł w nich dziwny blask.
- Nieprawda. Nienawidziłeś mnie. Po
tym chyba nawet jeszcze bardziej. I dobitnie dawałeś mi to odczuć – spuściła
głowę nie mogąc dłużej patrzeć w jego błękitne oczy, które teraz zaszły mgłą
smutku i żalu. Jednak to, że mu wybaczyła nie znaczyło, że zapomniała. Nie
umiała też z tego żartować. To, że tu siedzieli razem, po tylu latach drwin i
wyzwisk było z jej strony wielką oznaką wiary w jego zmianę i podjęciem ryzyka
związanym z daniem mu drugiej szansy. Był jej przyjacielem, który kiedyś był
jej największym wrogiem.
- To że utrudniałem ci życie nie znaczy, że cię
nienawidziłem.
- Ja cię nienawidziłam.
Z bijącym sercem przyglądał się jej, gdy spuszczała głowę na
swoje pomalowane czerwonym lakierem paznokcie. Nigdy nie wynagrodzi jej tej
całej przeszłości. Nigdy nie będzie jej wart.
- Przepraszam – szepnął wyciągając dłoń, by dotknąć jej
ramienia, ale nie był pewien czy go nie odtrąci. – Wiesz, że oddał bym
wszystko, by to cofnąć.
- Nie – pokręciła głową, przenosząc na niego swoje smutne
spojrzenie. – Nie jesteś już tamtą osobą. To przeszłość. Po prostu to miejsce…
To przywołuje wspomnienia. Niestety nie tylko te dobre.
Pochyliła się wyciągając ręce w jego kierunku i zatapiając
się w jego objęciach. Czuł migdałowy zapach jej szamponu i zamknął oczy,
gładząc ją po plecach. Tak ufnie do niego przylgnęła tuląc policzek do jego
piersi, że powoli tracił głowę. Chyba tylko dziewczyny potrafią tak szybko
zmieniać panująca wokół atmosferę. W kilka sekund od złości i urazy po taką
bliskość. Już sam nie wiedział co ma czuć.
Nagły powiew wiatru, spowodował, że
dziewczyna zatrzęsła się z zimna. Pocałował czubek jej głowy i odsunął ją od
siebie, tak by móc spojrzeć w jej oczy.
- Chodźmy do środka zanim
zamarzniesz.
Przeszli przez korytarz nawet nie zaglądając do Wielkiej
Sali. Skierowali swoje kroki prosto na schody rozpoczynając wędrówkę po zamku.
Każdy zakamarek nasuwał im na myśl jakieś wspomnienie jednak nie popełniali już
tego błędu z błoń i nie wracali do niczego co starłoby uśmiech z ich twarzy.
Zdecydowanie bardziej woleli sobie dogryzać śmiejąc się do rozpuku. Hermiona
skręciła za róg i aż klasnęła w ręce. Byli na siódmym piętrze, jeżeli teraz
pójdą w lewo to dojdą do portretu grubej damy. Mogłaby pokazać Draconowi ich
pokój wspólny. A może nawet swoje dormitorium. Niestety portret był pusty
wywołując zmarszczkę smutku na twarzy dziewczyny. Draco jednak nie poddawał się
tak łatwo
- Chcesz iść do lochów? - rzucił uśmiechając się i łapiąc ją
za rękę a po jej ciele przebiegł dreszcz emocji.
- Ja? - Nigdy nie była w królestwie ślizgonów. To byłoby
bardzo ekscytujące. Ale też trochę przerażające.
- Ze mną jesteś bezpieczna, nie bój się. - widział błysk w
jej oczach, gdy stanęli przed kamienna ścianą. Przysunęła się łapiąc go za ramię
i rozglądając w koło rozszerzonymi oczami.
- Czysta krew - powiedział a ona
prychnęła i zaraz po tym pisnęła tuląc się do niego jeszcze bardziej, gdy
ściana ze zgrzytem zaczęła się rozstępować.
Przytłumione zielonkawe światło nadawało wnętrzu złowrogi wygląd,
zupełnie jak zwykle. Dziewczyna z wypiekami na twarzy oglądała stojące na
środku ciężkie kanapy obite zielonym aksamitem, duży drewniany stół i regały
wypchane zakurzonymi woluminami. Już nie czuła się jak królik pchający się do
lisiej nory. Wrodzona miłość do książek sprawiła, że zapomniała o strachu i
puściła silne męskie ramię, którego była uczepiona i rzuciła się niemal biegiem
do regału. Już wysuwała jeden z tomów, gdy usłyszała propozycję, której nie
sposób było jej odmówić.
- Może chcesz zobaczyć mój pokój?
Stał przy czarnych drewnianych drzwiach, trzymając klamkę w
dłoni. Gdy przeniosła na niego zaskoczone spojrzenie uśmiechnął się perfidnie i
puścił jej oczko.
- Nie mogę uwierzyć, że jestem w prywatnym dormitorium Draco
Malfoya - zapiszczała nie swoim głosem przykładając dłonie do policzków. - I to ja szlama.
- Nie mów tak.
Powiedział odruchowo, chociaż rzeczywiście w najśmielszych
snach nie spodziewał się, że ona się tu kiedykolwiek pojawi. To wręcz
nieprawdopodobne.
Stał oparty o ścianę patrząc jak powoli podchodzi do jego
łóżka delikatnie gładząc jego narzutę i jedną z kolumienek. O czym teraz
myślała? Czy chciała stąd uciec? Nie widział lęku w jej oczach. Raczej
ciekawość i… smutek?
- Aż ciężko uwierzyć, że tak to się kończy - odezwała się w
końcu, siadając na łóżku i poklepując miejsce obok siebie. - Przez te trzy lata
bardzo się ze sobą zżyliśmy. I teraz nasze drogi na zawsze się rozchodzą.
Starała się nie dać tego po sobie poznać, ale widział, że
ciężko było jej to powiedzieć. Oboje wiedzieli, że za tydzień wyjedzie z kraju
i to prawdopodobnie ostatni moment, by się na spokojnie pożegnać.
- Obiecaj mi coś - próbowała powiedzieć to pewniej, ale głos
już całkiem jej się załamał. - Obiecaj, że jeszcze się zobaczymy.
- Obiecuję - wyszeptał tuż przy jej ustach łapiąc ją za
ramiona.
Zdążyła tylko podnieść na niego przepełnione łzami oczy i
dłużej się nie wahała. Znów rzuciła się w jego ramiona ściskając go z całej
siły.
- Będę tak strasznie za tobą tęsknić.
Zachrypiała przez łzy, a Draco przysunął do niej twarz
muskając delikatnie jej nos i odchylając jej głowę do tylu. W ogóle tego nie
planował, w jego głowie nie szalały myśli analizujące czy to dobry czy zły
pomysł. Właściwie to panowała tam niczym niezmącona pustka, jakby wszystkie
myśli przycupnęły gdzieś obserwując co się wydarzy.
Przysunął się dosłownie o kilka centymetrów i pierwszy raz
niepewnie dotknął ustami jej warg czekając na jej reakcję. A ona oddała
pocałunek, jakby udzieliła jej się jego chwilowa niepoczytalność. Delikatnie badał
jej usta za każdym następnym razem będąc coraz bardziej zachłannym. Dopiero,
gdy rozchyliła szerzej wargi a on pogłębił pocałunek, poczuł, że przepadł.
Smakowała winem i łzami, ale dla niego to było jak spełnienie marzeń. Tak długo
czekał na tę chwilę, że nie był pewien czy to w ogóle dzieje się naprawdę.
Płonął. Zajęczała cicho, powoli zatapiając dłonie w jego jasnych włosach
przysuwając go jeszcze bliżej siebie a jego serce zgubiło rytm. Już w ogóle nie
kontrolując sytuacji położył ją na łóżku zawisając nad nią na przedramieniu.
Drugą ręka gładził chwilę jej policzek by powoli zjechać nią po jej ciele aż do
uda w poszukiwaniu rozcięcia w jej sukni. Nie odsunęła się nawet, gdy wsadził
dłoń pod materiał i zaczął gładzić nagą skórę jej biodra. Całowała go tak jakby
to miał być ostatni pocałunek w jej życiu. Jakby jutro miało nigdy nie nadejść.
W tym momencie cały świat się nie liczył. Liczyła się tylko ona i on. Jakby
oboje zrozumieli, że są odpowiedzią na wszelkie swoje modły. Jakby w tym
momencie zrozumieli czym jest miłość, pragnienie, pożądanie. Żadne z nich nigdy
wcześniej nie czuło czegoś tak intensywnego.
- Nie pojadę do Paryża. Jeśli wyjedziesz ze mną pojadę gdzie
tylko będziesz chciała. – powiedział odrywając się od jej ust i przenosząc
pocałunki na jej szyję i dekolt.
- Co? – wydyszała, nie mogąc złapać tchu. O czym on mówił?
Wyciągnęła rękę by położyć ją na jego piersi zmuszając by na nią spojrzał.
- Chcę być z tobą. – Powiedział tak po prostu, jakby to było
takie oczywiste, a w jej głowie rozszalała się burza. Być z nią? On chce z nią
być? Czy to… Ale jak…
- Ale Draco. A co z Ronem i Sofie? – czemu akurat temu
pytaniu udało się wyrwać na wolność? Przecież to nie ono było w tej chwili
najważniejsze. Co tu się właściwie przed chwilą wydarzyło?
- Zostawimy ich. Przecież powinniśmy być razem. Też to
czujesz. – Pochylił się by zachłannie ją pocałować, delektując się dotykiem jej
języka na swoim. Po czym odsunął się ciągnąc delikatnie zębami jej dolną wargę,
co poczuła intensywnie w dole brzucha.-
Nie widzę sensu by dłużej to ukrywać i udawać, że nic między nami nie
ma.
Czy mogła zaprzeczyć jego słowom? Nie, zdecydowanie nie.
Chciała tego tak samo jak on. Czy jeszcze coś do niego czuła? Tak, z pewnością.
Ale czy było to na tyle silne uczucie, by zostawić Rona?
W jej głowie toczyła się istna wojna. Część niej krzyczała
ze szczęścia i podekscytowania, druga z przerażenia na myśl o zmianach i
zburzeniu jej uporządkowanego świata. Nie lubiła zmian. Chyba nikt ich nie
lubi, zwłaszcza, jeśli zdarzają się niespodziewanie i wymagają wielkich
poświęceń.
- Ja nie mogę, Ron… - czemu tak ciężko było jej sklecić
proste zdanie? Nawet we własnej głowie…
- Nie wmówisz mi że to nie miało znaczenia – wyraz jego
twarzy się zmienił. Nie wyrażała już błogiego szczęścia a skrajne zdumienie.
Puścił ją i wstał z łóżka zaczynając krążyć po pokoju, od czasu do czasu łapiąc
się z rozpaczy za głowę. – Nie, nie możesz tego zrobić.
- Draco zrozum… - próbowała
zagłuszyć swoje bijące w szalonym tempie serce, przekonać jego i siebie, że to
nie jest możliwe, nie teraz kiedy wszystko ma przecież poukładane, jest
przecież szczęśliwa. Jest dobrze tak jak jest. Tak! Dlaczego musi to psuć? I
dlaczego jej serce rozrywa się na małe kawałki?
- Co mam zrozumieć?! Że moje
uczucia się nie liczą, że wolisz jego i zupełnie nic do mnie nie czujesz? –
powoli tracił nadzieję, że dziewczyna odwzajemni jego uczucia i będą żyli razem
długo i szczęśliwie. Może nie oczekiwał, że rzuci mu się od razu na szyję i
wyzna miłość, ale nie przewidział, że wszystko potoczy się tak źle.
- Gdybyś powiedział coś
wcześniej… gdybyś dał mi się poznać, gdybym wiedziała zanim… zanim wydarzyło
się to wszystko. A teraz…
- Teraz jest za późno, tak? Za
późno! Znów płacę za to, że byłem pieprzonym tchórzem, stłamszonym i zastraszonym
przez zaślepionego tatusia, ubezwłasnowolnionym gówniarzem. – Głos zaczął mu
się łamać. To wszystko nie tak miało wyglądać. Dlaczego!? Dlaczego nie chce z
nim być, dlaczego nie może być w końcu szczęśliwy, przecież naprawia wszystkie
te cholerne błędy z przeszłości, chyba zasłużył na swoje szczęśliwe
zakończenie?! Czyż nie?
- Czy to Twoja ostateczna
decyzja? – Wpatrywał się w te jej wielkie brązowe oczy, jakby szukał w nich
odpowiedzi. Zobaczył tam jednak tylko panikę i powoli zbierające się łzy. Musi
wziąć się w garść, zebrać tę resztkę godności i zniknąć jej z oczu skoro ona
najwyraźniej go nie chce. „Tyle jeśli chodzi o mój happy end” pomyślał gorzko i
odszedł od niej kilka kroków, bo nie był już dłużej w stanie przebywać tak
blisko niej.
- Powiedz, że tak i więcej nie
będę Cię niepokoić…
- Draco proszę… - czyli jednak
nie zrozumie. Czy zawsze musi być wszystko albo nic? Czuła, że jeszcze chwila a
się rozpłacze. Straci go a przecież tego nie chce. Schyliła głowę, by nie
widział jej łez.
- O co mnie prosisz? – Odwrócił
się szybko w jej kierunku, ale ona na niego nie patrzyła. Wpatrywała się w
podłogę, na którą po chwili zaczęły kapać mokre krople.
- Nie rób tego – to był już tylko
szept, lecz usłyszał go doskonale mimo głośno bijącego serca. Podszedł do niej
powolnym krokiem i gdy stanął tuż przed nią wyciągnął rękę, by jej dotknąć.
Delikatnie podniósł jej brodę do góry, tak by spojrzała w jego szare oczy.
- Czy uważasz, tak jak dawniej,
że nie mam serca, ani uczuć, że nie zasługuję na nic dobrego od życia, że nie
zasługuję na Ciebie? – powiedział spokojnie. Widziała jak jego usta utworzyły
zwartą linie. Był zły, czy może zrezygnowany?
- Draco proszę… przecież wiesz, że to nie tak…
- Kocham Cię! Zawsze Cię
kochałem! – mówił spokojnie, zbliżając swoją twarz do jej, w końcu wypowiadając
słowa, które dusił w sobie przez tyle lat.
- Nie mów tak – zaczęła kręcić
głową dla potwierdzenia swoich słów.
- Ale to prawda. Kocham Cię,
kocham i nigdy nie przestanę żałować, że byłem takim tchórzem i nie walczyłem o
Ciebie.
Ich twarze dzieliły już tylko
milimetry, a po chwili się złączyły w krótkim, delikatnym pocałunku. Hermiona
stała jak sparaliżowana, bojąc się otworzyć oczy. Nawet nie wiedziała kiedy je
zamknęła. Cisza się przeciągała i czuła, że to jej kolej, by coś powiedzieć.
- Wiesz, że Cię kocham – tak
strasznie rozpraszało ją jego spojrzenie, te piękne, szare oczy, w których
mogłaby utonąć – ale to niczego nie zmienia. Nie chcę Cię stracić, ale ja nie
mam wyboru Draco. Jestem z Ronem i nie mogę mu tego zrobić.
- Rozumiem – roześmiał się,
pięknym ukazującym zęby uśmiechem. – Oczywiście, że Ron. A więc… żegnaj.
Spojrzał na nią ostatni raz,
odwrócił się i zaczął zmierzać w kierunku drzwi.
- Draco… - zawołała za nim, ale nie usłyszał
już nic więcej. Drzwi się zamknęły.
Nogi się pod nią ugięły
zmuszając, by usiadła na podłodze. Zrobienie choćby jednego kroku i dotarcie do
lóżka lub krzesła wydawało się ponad jej siły. Czuła się pokonana. Niezdolna do
ruchu. Niezdolna do podjęcia decyzji. Nie spodziewała się tego. Zaskoczył ją
tak bardzo, że potrzebowała kilku chwil, by to wszystko ogarnąć umysłem.
Wytarła nos wierzchem dłoni i
spojrzała na drzwi, za którymi zniknął blondyn. Nie może tego tak zostawić. Nie
może pozwolić by to tak przebiegło ich ostatnie spotkanie. Ich ostatnia
rozmowa.
Wstała rzucając się w kierunku
wyjścia z tego pokoju i lochów w ogóle. Musi go znaleźć. Musi mu powiedzieć,
powiedzieć, że… właściwie to nie wiedziała jeszcze co mu powie. Była pewna, że
gdy spojrzy mu znów w oczy to będzie już wiedzieć. Nie może mu pozwolić odejść.
Biegła ile sił w nogach
potrącając po drodze ludzi, ale nic jej to nie obchodziło. Ważne było tylko to
by go znaleźć. Gorączkowo rozglądała się po otaczających ją twarzach, ale
nigdzie go nie widziała. Już miała…
- Hermiona.
Usłyszała głos Rona i ból w jej
klatce piersiowej się pogłębił. Nie, nie teraz. Teraz musi go znaleźć. On musi
gdzieś tu być…
- Hermiona, chodź ze mną na
chwilę - złapał ją za rękę i mimo jej sprzeciwu, wyprowadził na środek sali.
Bicie własnego serca dudniło jej w uszach, otworzyła usta oddychając przez nie
szybko i starając się by nie zemdleć. Wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko i
otwierając je klęknął przed nią na jedno kolano. Wiedziała co teraz nastąpi i
ze wszystkich sił pragnęła go powstrzymać, ale już było za późno.
- Hermiono Jane Granger, moja
przyjaciółko, partnerko, bratnia duszo. Nie mogę uwierzyć we własne szczęście,
że los postawił cię na mojej drodze. Czy uczynisz moje życie jeszcze
piękniejszym zostając moja żoną?
Wciąż uparcie przeszukiwała tłum
szukając jego oczu, starając się ignorować te wpatrzone teraz w nią w
oczekiwaniu na odpowiedź. Wiedziała, że jakikolwiek znak od Dracona
utwierdzający ją w przekonaniu, że podtrzymuje to co powiedział kilkanaście
minut temu i wyjdzie stad wywracając swoje życie do góry nogami. Nigdzie go
jednak nie było. Rosnąca w jej gardle gula utrudniała złapanie oddechu a
narastająca w niej panika prowokowała do wymiotów. Ręce jej się trzęsły a w
kącikach oczu czaiły się pierwsze łzy.
Dopiero teraz do niej dotarło, że
absolutnie wszyscy obecni na nich patrzą. Włącznie z ministrem, panią dyrektor
i ich przyjaciółmi. Obok podium dostrzegła reportera z Proroka codziennego
celującego w nich aparatem. Świadomość, że cały świat oczekuje tych zaręczyn ją
przygniotła. Nie mogła zrobić nic innego. Nie miała wyjścia. Ron zrobił jedną
rzecz, która dała mu pewność, że tym razem mu nie odmówi.
Spojrzała na swojego chłopaka,
który zdawał się wciąż wstrzymywać oddech i szepnęła cicho pieczętując swój
los.
- Tak.
Chłopak porwał ją w ramiona a ona
na dobre się rozpłakała. Pewnie wszyscy wezmą to za łzy szczęścia. Tylko ona
będzie wiedzieć, że opłakuje tę część serca, która w tej chwili na zawsze
umarła.
*
W dwóch dużych łykach wypił właśnie kolejną szklaneczkę
ognistej whisky obserwując scenę jaka miała miejsce na środku parkietu. Moment,
gdy się zgodziła był dla niego ciosem w samo serce. Przynajmniej miał pewność,
że je ma, bo bolało jak cholera. Ostre ukłucie rozlewało się z jego piersi po
całym ciele dławiąc go i zaburzając zdolność widzenia. Dlaczego tak go całowała
skoro chciała być żoną łasica? Czy miał być jakimś chorym sposobem na ostatni
wyskok? Czuł się jak pieprzony idiota. Otworzył przed nią serce, dał je jej na
dłoni, uwierzył, że dosięgnął gwiazd, że dogonił swoje marzenia osiągając
wszystko czego pragnie. A teraz spadał w nicość, czeluść piekielnej otchłani,
skąd nie było już powrotu.
- To raczej oczywiste w jej stanie… - usłyszał podszyte
ironią słowa swojej partnerki i przeniósł na nią zdziwione spojrzenie.
- O czym ty mówisz?
- Hermiona jest w ciąży.
– Odpowiedziała od niechcenia wzruszając ramionami i dłubiąc widelcem w
leżącym na talerzyku kawałku ciasta. – Wiem, bo pytała się mnie o namiary na
mojego ginekologa i prosiła o dyskrecję.
Uśmiechnęła się do niego unosząc wysoko jedną brew, jakby
rzucała mu wyzwanie. Gdyby nie czuł jakby przepaść w jakiej się znalazł
pogłębiała się jeszcze bardziej, może by zauważył jej dłoń zaciskającą się na
krawędzi stolika od skrywanej wściekłości.
- Zrobiłem z siebie idiotę – wyszeptał ostatkiem tchu. Czy
to możliwe, że cały tlen wyparował właśnie z tej sali? A może tylko on zaczynał
widzieć te dziwne, biegające przed oczami mroczki? Wiedział jedno, nie chce
tego dłużej oglądać. Nie zniesie więcej tego bólu.
- Co mogę zrobić by poprawić ci humor? – delikatna, ciepła
dłoń znalazła się właśnie na jego przedramieniu próbując przywołać go do
rzeczywistości. Jednak w tym momencie, był zbyt pochłonięty własną rozpaczą, by
to zauważyć.
Jaki jest sens poznawać miłość swojego życia, jeśli ona
wychodzi za innego i niedługo urodzi mu dziecko? Jaki jest sens poznawać miłość
swojego życia, jeśli trzeba żyć bez niej? Czy to jakaś złośliwa ironia losu?
Nigdy nie był aniołem, ale czy naprawdę zasłużył na takie cierpienie? Czy musi
płacić za całe zło tego świata?
Spojrzał na wpatrzone w niego ciemnobrązowe oczy, tak
podobne, a jednak zupełnie inne. Nie zawsze można mieć to czego się pragnie.
Może za to czasem ten okrutny los, w pokręcony, bezlitosny sposób stawia nam na
drodze coś czego potrzebujemy.
- Zabierz mnie stąd – powiedział tak
cicho, że nie był pewien czy go usłyszała, zwłaszcza, że nawet się nie
poruszył.
- Nie chcesz złożyć gratulacji przyszłym małżonkom i
rodzicom? – Już nie ukrywała pełnego zadowolenia uśmiechu, lecz on wciąż na nią
nie patrzył. Z resztą i tak nic nie widział poza tymi szalejącymi kropkami.
- Już to zrobiłem.
Powiedział wstając i nie czekając nawet na Sofie wyszedł z
zamku. I pewnie nawet nikt by tego nie zauważył, że na uroczystości ubyło dwie
osoby. Nikt, poza pewną szatynką, która podążała za każdym jego krokiem, aż
zniknął z jej pola widzenia, a wtedy z jej gardła wydarł się bezgłośny szloch.
*
Już od dobrych piętnastu minut
siedziała w łazience i wpatrywała się w kopertę, którą trzymała w dłoniach. Nie
mogła zdobyć się na odwagę by ją otworzyć i poznać prawdę. Od kwadransa toczyła
bitwę sama ze sobą, czy rozerwać w końcu ten papier i wiedzieć na pewno, czy
spalić go razem z zawartością i żyć w błogiej niewiedzy. Co jeśli to dziecko
Teo? A jeśli jednak Harry’ego? Jak długo zdołałaby radę funkcjonować dręcząc
się tą niepewnością?
Wizyta w gabinecie doktora Kincaida przebiegła nawet całkiem
miło. Położył ją na zimnej leżance i zaczął machać różdżką nad jej podbrzuszem
mrucząc przy tym skomplikowane zaklęcia w obcym jej języku. Dopiero po chwili
zauważyła, że w przestrzeni między jej ciałem a ręką czarodzieja coś się pojawiło.
Mała fikająca koziołki kuleczka.
- Wszystko wygląda dobrze. Książkowy rozwój jak na dwunasty
tydzień. Czy poranne mdłości już minęły? – spytał doktor wciąż badając piłeczkę
nad jej brzuchem.
- Nie mdliło mnie. Czy to moje dziecko? – Była w szoku. Nie
spodziewała się, że ten widok aż tak ją poruszy. To małe zawiniątko było
malutkim człowiekiem, jej malutką istotką, którą już kochała całym sercem,
niezależnie od tego, kto był jej ojcem. Tak bardzo żałowała, że sama musi przez
to przechodzić. Powinna dzielić ten moment ze szczęśliwym tatusiem.
- Tak – uśmiechnął się do niej. – Chce pani poznać płeć?
Prześlę ją razem z wynikiem testu na ojcostwo listem – powiedział, gdy pokiwała
głową.
Test też nie był skomplikowany. Wystarczyło, by wzięła ze
sobą włos Harry’ego albo jego szczoteczkę do zębów. Dla pewności wzięła jedno i
drugie. Teraz pozostawało jej czekać na sowę z bardzo ważnym listem.
A teraz siedziała z tym listem i bała się, go otworzyć.
Dalej Ginny, Maleństwo chce wiedzieć – pomyślała zbierając w sobie całą swoja
odwagę.
Szarpnęła mocno papier zanim znów by się rozmyśliła i
wyciągnęła zawartość.
Mocno nabrała powietrze i je wypuściła spoglądając na
drobny druk.
Zaczęła czytać…