Nigdy nie podejrzewała, że jej
życie może się tak potoczyć. Bo kto przy zdrowych zmysłach, mógłby przypuszczać,
że ta zwyczajna na pozór dziewczyna okaże się najprawdziwszą czarownicą. Ona na
pewno nie. Długo brała to wszystko za dziwny żart, jednak nie mogła dłużej
ignorować tych wszystkich niezwykłych rzeczy, które się dokoła niej działy.
Zakwitające w momencie zalążki kwiatów, kartki w książeczce przekręcające się
zanim wyciągnie ku nim ręce i te jej włosy skręcające się i wydłużające za
każdym razem, gdy jej mama próbowała doprowadzić je do porządku. Nie, to
wszystko musiało mieć jakieś logiczne wyjaśnienie. Logika. To jej zawsze
wyszukiwała we wszystkim co się jej przydarzało. Nic się nie dzieje bez
przyczyny – jak mawiał jej ojciec. Każda najmniejsza z pozoru rzecz może mieć
ogromne znaczenie dla przyszłości. Trzeba tylko przyjrzeć się tym wydarzeniom z
dystansu, a dzięki logice i dociekliwości będzie można dostrzec wszelkie
zależności niczym cieniutkie, delikatne niteczki plecione przez Mojry, prządki
ludzkiego losu.
I teraz siedząc na ławeczce przed
tym niepozornie wyglądającym gmachem to wiedziała. Przeznaczenie. Inaczej by
się tu nie znalazła. Przecież wyraźnie czuła, że całe jej życie gnało do tego
właśnie momentu i teraz dalszy jej los zależy od tej prostej decyzji, która
wisi nad nią od dłuższego czasu niczym topór nad głową skazańca. Jeden mały
krok a zależy od niego dosłownie wszystko. Dręczyło ją jednak wciąż pytanie czy
więcej straci czy zyska, czy jeśli zrezygnuje to uniknie nieodwracalnej
tragedii a może właśnie ją spowoduje. Wielokrotnie będzie wracać do tego
zwrotnego punktu na rozdrożu jej życia, by zapytać jeszcze raz – czy wybrałam poprawnie?
*
Wszystko zaczęło się te trzy lata
temu, gdy już wszystko miało być dobrze. Wielka, straszna wojna opłacona
niewypowiedzianym poświęceniem oraz życiem wielu cudownych ludzkich istnień
została ostatecznie wygrana. Jednak do pełni szczęścia było zwycięzcom daleko.
No bo jak przejść do porządku dziennego nad śmiercią najbliższych, jak cieszyć
się sukcesem, kiedy ich już nie ma. Nie. Społeczeństwo czarodziejskie nie było
jeszcze gotowe na świętowanie uwolnienia świata od najczarniejszego z czarnych
charakterów. W pierwszej kolejności musieli oni przejść okres żałoby po
zmarłych oraz rozliczyć przestępców z ich grzechów. Zaczęły się, więc liczne
uroczystości ku czci poległych, na których nie mogło oczywiście zabraknąć
trójki głównych bohaterów, ich przemówień i opowieści. Ich zdanie stało się
decydujące w wielu ważnych kwestiach. Pytano ich o opinie przy wyborze nowego
ministra magii, terminie odbudowy szkoły, a nawet zabierali decydujący głos w
sprawie poszczególnych śmierciożerców. Jedno ich słowo przed czarosądem mogło
ocalić czyjeś życie lub go pozbawić. Duża odpowiedzialność jak na
osiemnastolatków, jednak pokonanie Voldemorta udowodniło jak bardzo są dojrzali
i odpowiedzialni, mimo młodego wieku.
Mając świadomość wagi sytuacji
starali się dokładnie roztrząsać każdą rozprawę i sprawiedliwie ocenić każdego
z oskarżonych. W razie różnych opinii każde z nich wypowiadało się za siebie,
lecz rzadko do tego dochodziło. Przyjęli niepisaną umowę, że Harry ma decydujące
zdanie, jednak czasem niezwykle ciężko było im się z nim zgodzić.
- Powiedz mi, że żartujesz – Ron
nie mógł uwierzyć w to co przed chwilą powiedział jego przyjaciel.
- Wiesz, że nie nigdy się na to
nie zgodzimy. To czyste szaleństwo! – Hermiona aż wstała i kierowana nagłym
impulsem zaczęła krążyć nerwowo po pokoju. Harry oszalał, nie było innego
wytłumaczenia.
- Przecież już o tym
rozmawialiśmy. Tłumaczyłem Wam to tyle razy. Nie zmienię zdania – powiedział
spokojnie, lecz stanowczo. Już podjął decyzję, pozostaje mu tylko przekonać do
niej przyjaciół. Nie może pozwolić, by go skazali.
- Zapomniałeś jak nas traktował
przez te wszystkie lata? Jak wyzywał Hermionę, drwił ze mnie i mojej rodziny,
jak wyśmiewał się z Ciebie i śmierci Twoich rodziców?
- Nie zapomniałem, ale nie skażę
go na Azkaban bo mi dokuczał w szkole. Bądźcie poważni.
- To śmierciożerca! Harry
przecież sam widziałeś, miał zabić Dumbledora!
- Ale nie zabił! I nie zrobił by
tego – dodał szybko widząc, że Ron już szykował się, by zaprzeczyć. – chciał
się poddać, przejść na naszą stronę. Dumbledore obiecał, że ukryje jego i jego
rodzinę. Zgodziłby się. Poza tym jego matka uratowała mi życie..
- Pff. Jasne. Strasznie się
poświęciła…
- Nie było Cię tam Ron. On by ją
zabił bez mrugnięcia okiem, jakby chociaż podejrzewał, że go okłamała. Poza tym
Malfoy też nam pomógł, nie wydał nas wtedy w Malfoy Manor.
- Bo to śmierdzący tchórz. Bał
się gniewu Voldemorta w razie, gdybyśmy to nie byli my.
- Chyba nie myślisz, że nie wiedział?
Powiedz szczerze Hermiono – spojrzał przyjaciółce prosto w oczy. Była
najmądrzejszą czarownicą od czasów samej Roweny Ravenclaw. Musiała mieć
świadomość, że młody dziedzic dobrze wiedział kim są, znał ich tak dobrze jak
swoje własne imię.
- Może i wiedział, ale mi nie
pomógł jak jego ciotunia podarowywała mi ten oto piękny prezent – powiedziała
wskazując na swoje przedramię. Szpecąca blizna zdawała się być odporna na
wszelkie znane jej magiczne przeciwzaklęcia. Powoli zaczynała się godzić z myślą, że będzie jej już towarzyszyć do końca jej dni.
- Niby jak miał to zrobić. Sam
przeciw nim wszystkim? Chyba żartujesz. Poza tym to właśnie jego różdżką
pokonałem Voldemorta. Myślę, że specjalnie chciał mi je dać, nie namęczyłem się
z ich zabieraniem…
- Tak może jeszcze powiesz, że
jest bohaterem i zasłużył na nagrodę. Nie mogę tego dłużej słuchać – Teraz Ron
także wstał. Nie zamierzał kontynuować tej bezsensownej rozmowy. Najwyraźniej
tym razem nie będzie jednogłośnego werdyktu.
- Siadaj Ron. Chcę byście
zrozumieli, że zawdzięczam życie jemu i jego matce czy to się Wam podoba czy
nie…
- A Ty uratowałeś jego nędzny
tyłek wtedy w pokoju życzeń. Jesteście kwita. – przerwała mu Hermiona, trochę
już zmęczona tą kłótnią. Uświadomiła sobie z resztą także smutną prawdę, że
najchętniej wpakowała by blondyna do więzienia, ale nie z powodu jego wojennych
wyczynów a za postawę i zachowanie ze szkolnych czasów. Aż wstyd jej się
zrobiło za to dziecinne zachowanie.
- Może i tak. Dlatego właśnie
chcę dać mu szansę, a nie karać. Myślę, że zrozumiał już swój błąd. Niech żyje
z nim wśród ludzi, walczy o rehabilitację, nie zasłużył na gnicie w celi. To w gruncie rzeczy dobry chłopak tylko nikt nie dał mu okazji tego okazać. Gdyby
nie jego rodzice…
- Mamy mu współczuć? Od kiedy to
jesteście takimi kumplami?
- Nie każę Wam go lubić, po
prostu dajcie mu szansę na normalne życie, skończcie z tą dziecinadą. Od tego
zależy jego życie – Pokiwali w zamyśleniu głowami. Hermiona przekonana. Ron
wciąż wewnętrznie rozdarty, najchętniej spaliłby aroganckiego blondyna na
stosie, jednak jeśli Harry mu wybaczył to on chyba też będzie potrafił.
- OK. Ale nie chcę go więcej
widzieć na oczy.
*
Przesłuchania ciągnęły się
niemiłosiernie długo, gdyż ministerstwo chciało skończyć kwestię rozpraw w jak
najkrótszym czasie. Rozliczyć się z przeszłością, by jak najszybciej zacząć
odbudowywać ten zdruzgotany po wojnie magiczny świat. Większość śmierciożerców
już zostało odesłanych do Azkabanu, łącznie z Lucjuszem Malfoy’em, gdy nadeszła
kolej rozprawy Dracona. Hermiona, mimo, że zdecydowana ignorować chłopaka, tak
jak jej się to udawało do tej pory za starych szkolnych czasów, obawiała się
jego reakcji. Czy jest gotowa tak jak Harry przebaczyć i pogodzić się z tym
bezczelnym typem, a może wstawić się za nim i wyjść bez słowa? Przecież i tak
nie będzie mu zależało na pozytywnych relacjach ze szlamą, prawda? Sama nie
wiedziała co ma myśleć, gdy wprowadzano chłopaka na salę i przykuwano do
drewnianego fotela. Wydawał się taki smutny, cichy, zamyślony, jak cień samego
siebie. Gdy kolejno przemawiali broniąc go przed skazującym wyrokiem zaskoczony
podnosił głowę i wpatrywał się w nich z niedowierzaniem w oczach. Jednak nie
spojrzał na żadne z nich, gdy podchodzili do niego podając mu rękę na znak, że
zapominają o dawnych urazach. Nie wydał z siebie ani jednego dźwięku i zaraz
zniknął im z oczu. To wtedy po raz pierwszy Hermiona poczuła na myśl o nim
jakieś dziwne ukłucie w sercu. Coś jakby współczucie?
*
To mniej więcej w tym okresie
dostali propozycję od samego Ministra Magii, by od września rozpoczęli kurs na
aurorów, bez konieczności ukończenia Hogwartu, bez egzaminów wstępnych. Dla
bohaterów wszystko co najlepsze. Chłopcy wprost nie posiadali się ze szczęścia
i zgodzili się na tę propozycję natychmiast, ale nie Hermiona. Nie czuła się
gotowa na powrót do normalnego trybu nauka-praca-dom. Nie kiedy pozostało jej
tych kilka niezałatwionych spraw. Przede wszystkim odbudowa ukochanej szkoły i
odnalezienie rodziców, choćby i na końcu świata. Z całych sił pragnęła zacząć
ich szukać już teraz zaraz, jednak nie mogła pozwolić na to, by inni poświęcali
swój czas i energię na pomoc, podczas gdy ona będzie jeździć po świecie. Trudno
ukochani rodzice będą musieli poczekać na nią jeszcze tych kilka miesięcy.
Nie wszyscy jednak podzielali
entuzjazm Hermiony co do jej planów. Ron nie krył swojego niezadowolenia, że
jego dziewczyna zamiast wybrać szkolenie aurorskie u jego boku woli bawić się w
bodowlańca czy detektywa. Przecież równie dobrze kto inny może się tym zająć.
Nie rozumiał dlaczego wszystko musi robić osobiście, czy on się tu zupełnie nie
liczył?
- To mój obowiązek Ron.
Spędziliśmy w tym miejscu tyle cudownych chwil. Ja muszę tam być – Oficjalnie
zostali parą zaraz po bitwie i było jej strasznie ciężko na myśl, że już zostawia
ukochanego i wyjeżdża do Hogwartu sama, ale nie potrafiła inaczej.
- Dlaczego akurat Ty? Przecież to
może trwać długie miesiące. Już Ci się znudziłem? – spytał ze smutkiem w oczach.
Och czy on już zawsze będzie taki zakompleksiony i niepewny własnej
wartości? Czy nie daje mu odczuć, że jest jej drugą połówką?
- Jak możesz tak mówić! Kocham
Cię i chciałabym być tam razem z Tobą, przecież wiesz. Możesz przecież iść na
ten kurs w przyszłym roku. Kto wie, może ja też już do tego czasu znajdę
rodziców i będę mogła iść z Tobą.
- Harry też się nie wybiera do
Hogwartu tylko idzie na kurs. Wolę zacząć z nim, bo Ty zawsze możesz znaleźć
sobie następne zajęcia jak ratowanie głodujących dzieci w Afryce czy zabawa z pająkami w Australii a ja znów pójdę w odstawkę…
- Jesteś niesprawiedliwy!
Powinieneś mnie wspierać a nie utrudniać realizację moich planów. Nie dokładaj
mi zmartwień, mam ich wystarczająco dużo, nie chcę dodatkowo przejmować się
Twoimi fochami – powoli zaczynała się zastanawiać, czy nie za pochopnie
zdecydowała się na ten związek. Czasem tak ciężko im się porozumieć. Gdyby
tylko nie kochała go tak bardzo.
- I tak zrobisz to co chcesz. Tak
jak zawsze. Nie wiem czemu pytasz się mnie w ogóle o zdanie, skoro oczekujesz
tylko, że Ci przytaknę na wszystko co powiesz – zdenerwowany wstał i wyszedł z pokoju. A ona przygnębiona, usiadła na łóżku i kryjąc twarz w złożonych
dłoniach westchnęła głęboko, zastanawiając się jak wybrnąć z tej trudnej
sytuacji.
Od zakończenia wojny mieszkała z
Ronem u jego rodziców, których dom zawsze był pełen ludzi i ciężko było znaleźć
spokojne miejsce na rozmyślania. Wiedziała, że musi szybko coś zdecydować, bo
jak będą oboje chodzić ze skwaszonymi minami to zaraz zaczną się dociekliwe
pytania i rady od serca oferowane przez każdego z domowników. Nie miała by nic
przeciwko temu, gdyby nie fakt, że biorą oni zwykle stronę Rona, co wydaje się
oczywiste z punktu widzenia więzów krwi, nikt nie bierze pod uwagę tego co ona
by chciała. Rodzina jest najważniejsza,
trzeba trzymać się razem - do tej pory słyszy te wypowiedziane przez Molly
słowa, gdy uradowana podzieliła się z nią pomysłem udania się do Hogwartu.
- To nie jest ich decyzja! –
zrezygnowana nie zdawała sobie nawet sprawy, że mówi na głos. Dlaczego Ron tak
to utrudnia, dlaczego podcina jej skrzydła.
Powoli po jej twarzy zaczęły
płynąć niechciane łzy. Ogarnięta nagłą bezsilnością rzuciła się z płaczem na
łóżko wtulając się w poduszkę. Po chwili usłyszała jak drzwi do jej pokoju
otwierają się z cichym skrzypnięciem i poczuła jak ugina się łóżko tuż przy jej
boku.
- Nie przejmuj się nim. Nikim się
nie przejmuj. Jesteś taka mądra, sama najlepiej wiesz co jest słuszne a co nie.
– usłyszała cichy głos przyjaciółki, która delikatnie, w uspokajającym geście,
zaczęła głaskać ją po plecach.
- Łatwo powiedzieć. Chciałam
tylko usłyszeć od Rona, że mnie popiera, że przetrwamy to cokolwiek nie
postanowię, że damy radę bez względu na wszystko. Czy to tak wiele? –
powiedziała zachrypniętym od płaczu głosem, przekręcając lekko głowę, tak by
spojrzeć na Ginny. – Wszystko było tak dobrze, a teraz ciągle się kłócimy. –
zaczęła się jej zwierzać. Czuła, że musi się z kimś podzielić swoimi myślami,
bo inaczej jej głowa eksploduje.
- On zrozumie i pogodzi się z
tym. Potrzebuje tylko trochę czasu. Myślę, że zwyczajnie się boi. Boi się, że
gdy będziesz daleko od niego to dojdziesz do wniosku, że już go nie
potrzebujesz.
- Ale ja go kocham. W tej chwili
nie mam pojęcia dlaczego, ale go kocham.
- Wiem kochanie, wiem….
*
Wspierana jedynie przez Ginevrę,
Hermiona zdecydowała się jednak wyjechać do Hogwartu, by pomóc w odbudowie. By
wesprzeć przyjaciółkę Ginny, mimo protestu rodziny postanowiła wybrać się razem
z nią. Ron przytulił ją tylko nieśmiało i obiecał pisać i odwiedzać, gdy tylko
będzie mieć czas. Nie mógł odwieźć jej na miejsce, gdyż zaczynał właśnie swoją
wielką karierę aurora – jak mawiał.
Odbudowa szkoły okazała się nie
lada wyzwaniem i zajęła całe pół roku. Na wiosnę, gdy roboty budowlane były ukończone
i zostały już tylko kwestie organizacyjne, było pewne, że szkoła zostanie
otwarta na nowy rok szkolny. Aż ciężko uwierzyć, że w tym roku nie odbyła się
ani jedna lekcja! By podziękować pomocnikom, profesor McGonagall, obecny
dyrektor szkoły, urządziła oficjalny pożegnalny bankiet w ostatni ich wieczór w
ukochanych murach. Hermiona dręczona poczuciem winy, z powodu nieukończonych
zajęć siódmego roku usilnie namawiała dyrektorkę, by pozwoliła jej kontynuować
naukę w przyszłym roku. Jednak była wychowawczymi z uśmiechem jej odmówiła,
zaznaczając od razu, że jeśli dziewczyna czuje taką potrzebę to zaprasza ją na
same egzaminy końcowe, wierząc, że sama świetnie sobie poradzi z
przygotowaniami. Dzięki czemu będzie miała więcej czasu na odnalezienie rodziców.
*
Po powrocie do Nory zauważyła
niesamowitą zmianę w zachowaniu ukochanego. Stał się bardziej czuły i opiekuńczy.
Dopytywał się o jej samopoczucie, plany i marzenia. Dziewczyna była
w siódmym niebie i całkiem zapomniała w jakiej atmosferze się rozstawali. Oboje
mieli okazję za sobą zatęsknić i przekonać się o prawdziwości swojego uczucia.
Teraz wszystko już musiało być dobrze.
Po dwóch tygodniach po powrocie
Hermiona powoli zaczęła temat poszukiwań jej rodziców. Ron początkowo, jakby
unikał tematu, jednak postawiony pod murem, bezpośrednim pytaniem dziewczyny, i co dalej? zdecydował się zachować
niczym jej rycerz na białym rumaku i podkreślając jak wielkie to poświęcenie z
jego strony, obiecał przerwać kurs i pojechać razem z nią. Ta z radości rzuciła
mu się na szyję całując namiętnie i przerywając co chwilę, by powiedzieć mu
jaka jest szczęśliwa i jak bardzo mu dziękuje. Wydawało jej się niemożliwe, by
ktoś kiedykolwiek był bardziej szczęśliwy i by coś mogło kiedyś to ich
szczęście zepsuć.
Radość nie trwała jednak długo.
Po paru tygodniach od rozpoczęcia podróży, gdy odwiedzali właśnie kolejne
australijskie miasto, ze stworzonej przez Hermionę listy, dziewczyna miała go
już tak serdeczne dość, że najchętniej powiedziałaby mu by wracał do domu. Nie
pozwalała jej jednak na to świadomość, że specjalnie dla niej odłożył swoje
marzenia o zostaniu aurorem. Nie może być taka niewdzięczna.
- A może zrobimy sobie przerwę i
pójdziemy na plażę. Jest taka piękna pogoda – zaproponował Ron, gdy wychodzili
rozczarowani z kolejnego sklepu, w którym nikt nie rozpoznał dwójki ludzi ze
zdjęcia. Hermiona była coraz bardziej zdeterminowana, Ron coraz bardziej
zniechęcony.
- Jak będziemy co chwilę robić
przerwy na przyjemności to nigdy ich nie znajdziemy – odpowiedziała niezbyt
uprzejmie. Irytowało ją strasznie zachowanie chłopaka, który myślał wyłącznie o
tym by zjeść, wyspać się, odpocząć. W niczym jej nie pomagał. Jedynie podążał
wciąż dwa kroki za nią mamrocząc coś pod nosem.
- Hmm myślałem, że to będzie
inaczej wyglądać – wreszcie odważył się powiedzieć to o czym myślał od dawna.
- Ach tak. Niech zgadnę. Miałeś
nadzieję na super egzotyczne wakacje i to, że moi rodzice będą na nas czekać z wielkim
czerwonym transparentem z napisem „Tu jesteśmy”, prawda? – jej
poirytowanie przekroczyło właśnie poziom alarmowy i nie zdążyła się ugryźć w
język. Trudno, powiedziała to.
- Na pewno nie sądziłem, że będę
robić za jakiegoś jucznego muła. Gdybym wiedział to kazałbym się wcześniej
podkuć – krzyczał stając nagle w miejscu i zrzucając z ramion ciężki plecak,
zaczął pocierać zmęczone ramiona.
- Bardzo śmieszne, ale wiesz,
właśnie na tym polegają poszukiwania, na p o s z u k i w a n i u! – teraz ona
także krzyczała.
- Od początku Ci mówiłem, że
powinni się tym zając profesjonaliści. Wystarczy kogoś wynająć, bohaterce każdy
chętnie pomoże. Jak niby zamierzasz ich znaleźć? Mogą być wszędzie. Nie
potrzebnie przerywałem szkolenie dla takiej bezsensownej wyprawy.
- Ależ proszę bardzo możesz
wracać do domciu do mamusi i na swój ukochany kurs, skoro jest dla Ciebie
ważniejszy niż pomoc w odnalezienie rodziców kobiety, którą podobno kochasz!
- Przecież pomagam, ale to nie
może trwać w nieskończoność. Pora chyba spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać się
do porażki. Wracajmy.
- Wracaj, przecież ja Cię tu nie
trzymam.
- Ok jak sobie chcesz. Jak wróci
Ci rozum to wiesz gdzie mnie szukać – powiedział i zaraz zniknął z cichym
pyknięciem.
- Wracaj – krzyczała przerażona
jego nagłym odejściem – wracaj, przecież nie mówiłam serio – osunęła się
zrozpaczona na ziemię, wciąż nie mogąc uwierzyć, że zostawił ją samą. Kolejny
raz uciekł, tak jak wówczas, w trakcie wyprawy po horkruksy. Zwykły tchórz.
Teraz jej smutek zamienił się w złość.
- I dobrze sama ich znajdę –
szybko się ogarnęła i z nowym zapałem kontynuowała poszukiwania.
Mijały miesiące a jej
poszukiwania nie posunęły się znacząco do przodu. Owszem, dowiedziała się, że
jej rodzice mieszkali w Sydney, ale wyprowadzili się pół roku wcześniej i nie
powiedzieli nikomu dokąd. Wszystko wróciło, więc od punktu wyjścia. Odwiedzała
wszystkie miejsca zapamiętane z rodzinnych wycieczek, łudząc się, że może
podświadomie i oni się tam skierowali. Po odwiedzeniu Hiszpanii, Szwajcarii i
Włoch, wybrała się do Francji. Tak, ukochany Paryż, może on przyniesie
szczęście.
Z melancholią przeszukiwała miejsca,
które tak często odwiedzali razem. Mała chińska restauracja z widokiem na Notre
Dame, piękne fontanny u stóp wieży Eiffla, wzgórze Montmartre z górującym nad
nim Sacre Coeur, pyszne lody w tym małym sklepiku niedaleko Luwru. Siedziała
właśnie na ławeczce przy wejściu do parku przy Polach Elizejskich, dłubiąc
butem w białej ziemi, gdy usłyszała znajomy głos. Niemożliwe. Szybko podniosła
głowę nasłuchując i szybko rozglądając się po okolicy. I nagle ich zobaczyła.
Siedzieli przytuleni na ławeczce w głębi parku śmiejąc się z czegoś głośno.
Serce zaczęło jej bić jak szalone, a rumieńce wystąpiły na policzki. Wstała jak
oparzona i już miała zacząć biec w ich kierunku, gdy przypomniała sobie jedną
ważną rzecz. Oni jej nie pamiętają. Musi to załatwić delikatnie. Wolnym krokiem
przeszła alejką, z całych sił powstrzymując się, by na nich nie spojrzeć, bo z całą pewnością jej opanowanie runęłoby niczym domek z kart. Jeszcze chwila i będzie po wszystkim, jeszcze tylko chwila, jest tak blisko. Skręciła w następną
alejkę i niezauważona podeszła do ich ławeczki od tyłu. Schyliła się udając, że
sznuruje sznurowadła i dyskretnie wyciągnęła różdżkę z tylnej kieszeni jeansów.
Drżącą z emocji ręką wskazała kolejno na każde z nich i wypowiedziała ciche
zaklęcie. Przez chwilę nic się nie działo i już zaczynała wątpić czy się udało.
Jednak po chwili jej rodzice jakby otrząsnęli się z zamyślenia i z zakłopotaną
miną spojrzeli na siebie nie rozumiejąc ani co się stało ani gdzie są. To był
sygnał dla Hermiony, że pora się ujawnić. Podniosła się powoli, tak by dać im
czas ją zauważyć. I gdy zwrócili wzrok w jej kierunku, już wiedziała, że
zaklęcie zadziałało. Szybko objęła ich oboje, a jej twarz zalewała fala łez.
- Już dobrze kochanie. Ciiiii –
pocieszała ją mama, co wywoływało kolejne łzy dziewczyny. Czuła jakby tama
pękła i nie mogła się opanować. Ze łzami spływał z niej cały smutek, stres,
niepokój o rodziców, wszystko z każdą kroplą opuszczało jej organizm i gdy w
końcu przestała płakać, czuła się tak spokojna, jak nie czuła się już dawno.
- Hermionko, możesz nam wytłumaczyć co
się właściwie stało? Co my robimy w Paryżu? – pytała zdezorientowana mama,
zupełnie nie mogła zrozumieć dlaczego przyjechali tu bez córki i co ona tu
teraz robi.
-
Mamo tak się cieszę, że Was znalazłam. Chodźmy gdzieś w spokojne miejsce to Wam
wszystko opowiem, a będzie to długa opowieść – powiedziała przyglądając się
uważnie twarzom rodziców jakby sprawdzając, że to naprawdę oni.
Szczęśliwi, że znów są razem udali się
do mieszkania państwa Grangerów i rozmawiali do późnej nocy. Rano zdecydowali
się wrócić razem do Londynu. Całe szczęście ich dom nadal nie został sprzedany
przez biuro nieruchomości, więc szybko wycofali go z rynku. Znów będzie mogło
być tak jak kiedyś. Nadeszła pora powrotu do domu.
*
Hermina postanowiła zamieszkać z
rodzicami, nie była w stanie rozstać się z nimi, przekonana, że gdy tylko straci
ich z oczu, oni znikną, jakby nigdy ich nie odnalazła, jakby to wszystko było
tylko pięknym snem. Dlatego też mimo niezadowolenia Rona wyprowadziła się z
Nory. Wciąż była zła na chłopaka, że tak ją porzucił w potrzebie, lecz
przepełniona szczęściem starała się mu wybaczyć. On sam zachowywał się jakby
nic złego się nie wydarzyło.
Szczęśliwa, że jej największe troski
zniknęły, pomyślała, że pora pomyśleć o sobie. Zaopatrzyła się w materiały z ubiegłych
lat szkolnych oraz nowe podręczniki i zamknęła się w swoim pokoju.
Po cichu marzyła o studiowaniu prawa,
nawet zwierzyła się z tego kiedyś Ronowi, lecz ten szybko wybił jej to z głowy.
Według niego takie studia są nie dla niej i nie widział jej później w roli
prawnika, dla niego to zbyt sztywne i nudne zajęcie. Radził jej by została
aurorem tak jak on, wtedy mogliby pracować razem, a ostatecznie może otworzyć
własną księgarnie, przecież tak uwielbia książki.
Jednak teraz ślęcząc nad podręcznikami,
przygotowując się do owutemów, znów zapaliła się w niej iskierka nadziei, że
jej marzenie o prawie może się ziścić. Postanowiła póki co nic nikomu na ten
temat nie mówić, w końcu może się nawet nie dostać, więc po co zapeszać.
Jej relacje z Ronem znacznie się
poprawiły, widać chłopak przejrzał na oczy, prawdopodobnie pomogła mu w tym
siostra, i postanowił się zrehabilitować. Regularnie odwiedzał swoją ukochaną
nie zapominając o bukiecie pięknych kwiatów dla niej i jej mamy. Miał nadzieję,
że dziewczyna po zadaniu egzaminów znów z nim zamieszka i będą razem pracować w
ministerstwie. Zabierał ją na spacery, pod pretekstem przerwy w nauce i odetchnięcia świeżym powietrzem, i opowiadał jak cudowne czeka ich wspólne
życie. Hermiona wreszcie czuła, że wszystko jest tak jak powinno. Ma
kochających rodziców, chłopaka, przyjaciół, za chwilę zda egzaminy i rozpocznie
prawdziwe dorosłe życie. Tak bardzo pragnęła, by plany Rona się spełniły. Dom z
ogródkiem, dwójka dzieci, nie w najbliższym czasie oczywiście, na to przyjdzie
jeszcze pora, najpierw dobra praca. Będzie im jak w raju.
*
Egzaminy okazały się łatwiejsze niż się
spodziewała. Prawdopodobnie rozpierająca ją radość dodała jej skrzydeł podczas
nauki i w trakcie testów, bo niemalże nie miała wątpliwości, że na liście,
który nadejść miał za miesiąc zobaczy same „Wybitne”. Gdy tylko znalazła się
poza murami Hogwartu, rzucając w jego kierunku ostatnie spojrzenie, pożegnała
się z tym miejscem na bardzo długo, o ile nie na zawsze, i deportowała się pod
drzwi Nory, by jak najszybciej pochwalić się skończonymi egzaminami.
Wbiegła szybko do środka, przywitała się
z panią Weasley i od razu pobiegła na górę do pokoju chłopaka. Nie zastała go
jednak. Jak to możliwe, przecież powinien na nią czekać, wiedział jak ważny
jest dla niej dzisiejszy dzień. Już miała wychodzić z pokoju, gdy jej uwagę
przykuły wystające z kąta za łóżkiem ruloniki. Podeszła i wyciągnęła pierwszy z
nich.
„Ha
ha ha to może kup jej żelazko do tych jej włosów,
może
wreszcie nie będziesz musiał się wstydzić pokazywać z nią na ulicy.
Bohaterka bohaterką, ale mogłaby w końcu
zacząć o siebie dbać.
A
teraz naprawdę idę już spać, więc skończ z tymi liścikami,
bo jutro będę miała przez Ciebie worki
pod oczami J
Słodkich
snów
Buziaczki
L”
Stała bez ruchu i wpatrywała się w ten
kawałek papieru, czytając kolejny i kolejny raz każde słowo, tak by wreszcie
mogła zrozumieć ich sens. W jej głowie nagle zapanowała kompletna pustka i
ciężko było jej przyswoić co wynika z tych nabazgranych pospiesznie znaków. Aż
wreszcie zaświtało jej w głowie to jedno słowo. Zdrada. Z minuty na minutę
czuła jak robi jej się coraz cieplej, aż nieznośnie gorąco. Musi stąd wyjść,
jak najszybciej, jak najdalej.
Rozdygotana, z kroplami łez czającymi
się już w kącikach oczu, wystrzeliła jak burza z tego pokoju, zbiegła po
schodach i nie mówiąc nic zszokowanej Molly, wybiegła z domu, by po chwili
zniknąć z charakterystycznym pyknięciem. Ron, gdy wrócił do swojego pokoju,
zobaczył tylko leżące na jego łóżku liściki i już wiedział, że zawalił na całej
linii. A w głowie dręczyła go wciąż myśl – dlaczego
ich nie wyrzuciłem?
*
Zrozpaczona dziewczyna, zamknęła
się w swoim pokoju, nie mogąc pozbyć się sprzed oczu tego okropnego liściku. Co
ją podkusiło, by w ogóle go czytać. Stop. To nie jej wina. To wina tego drania,
tego dupka, tego zdradzieckiego palanta. Jak on śmie wyśmiewać się z niej za jej
plecami z jakąś lafiryndą, a później przychodzić i opowiadać jacy będą szczęśliwi
po ślubie. Co za dwulicowy….. Nie mogła wprost uwierzyć, że po tym wszystkim co
razem przeszli, mógł ją tak strasznie potraktować. Tak strasznie się zawiodła.
I pomyśleć, że tak czule ją żegnał przed wyjazdem, na Merlina, spędzili wtedy
razem noc. Na samą myśl, zrobiło jej się niedobrze. Poczuła się brudna. To
koniec, najprawdziwszy koniec. Nie będzie żadnego i żyli długo i szczęśliwie.
Nigdy mu tego nie wybaczy, nigdy nie zapomni. Jak on mógł.
Wtedy usłyszała ciche pukanie do
drzwi i po chwili wszedł on.
- Hermiona? – nie wiedział czego
się spodziewać.
- Czego chcesz? Nie masz tu po co
przychodzić, nie mamy już o czym rozmawiać! – gdy zobaczył ją całą zapłakaną od
razu do niej podbiegł i chciał przytulić, lecz ona wsunęła się w kąt poza
zasięgiem jego ramion.
- To nie tak jak myślisz.
Wszystko Ci wytłumaczę. To tylko koleżanka, tylko takie głupie liściki. To nic
nie znaczy, to nie tak – co miał zrobić, co powiedzieć, by mu uwierzyła.
- Czyli tylko mi się wydawało, że
się wyśmiewałeś ze mnie za moimi plecami, wymieniając się jakimiś liścikami,
romansując z... kim ona właściwie jest? Jak długo to trwa? – opanowała się na
tyle, by porozmawiać z tym draniem. Nawet dobrze, że jest. Może w oczy mu
powiedzieć, żeby się wypchał.
- Lavender – Na to imię przeszedł ją
nieprzyjemny dreszcz. Czy ta dziewczyna nigdy nie odpuści? – I nic nie trwa.
Tłumaczę Ci, że to tylko koleżanka. Pracuje w kawiarence obok ministerstwa, tam
kiedyś na siebie wpadliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. Jakoś tak wyszło – skruszony
spuścił głowę i zaczął palcem rysować wzorki na narzucie jej łóżka.
– Nic dla mnie nie znaczy. Jeśli
chcesz to już nigdy się z nią nie spotkam, będę pić tę lurę, którą podają w
bufecie ministerstwa – próbował zażartować, ale Hermionie nie było do śmiechu.
- Dlaczego za moimi plecami,
dlaczego się ze mnie śmiałeś? Dlaczego ze mną tak nie rozmawiasz, tylko
potrzebujesz przed snem rozmawiać z nią? Jak możesz mówić, że to nic nie znaczy?
Ron, zdradziłeś mnie. To koniec.
- Nie mów tak, nie zgadzam się. Kocham
Cię. To Ty, wiem, że to Ty jesteś dla mnie tą jedną jedyną. Byłem głupi, było
mi przyjemnie, że ktoś tak o mnie zabiega, że zwraca na mnie uwagę. Ty ciągle
byłaś zajęta, najpierw Hogwart, później rodzice i nauka do egzaminów. A ja
byłem sam. Potrzebowałem podbudowania własnego ego.
- Nie waż się wmawiać mi, że to
moja wina! Powiedz tylko, było warto? Zniszczyć to co było między nami, było
warto? – zapytała, na nowo powstrzymując łzy. Czuła jak boli ją złamane serce,
a gonitwa myśli nie pozwalała na moment oddechu.
- Nie, nie było. Ale ja nie chce,
żeby to był koniec. Uwierz mi, że do niczego nie doszło. To były tylko rozmowy,
liściki. Nic się nie wydarzyło. Przysięgam, uwierz mi.
- Jak mam Ci wierzyć? Jak
kiedykolwiek będę mogła Ci zaufać? Oszukałeś mnie. Zdradziłeś. Teraz już nigdy
nie będę pewna, czy znów nie kręcisz, czy znów nie potrzebujesz podbudować ego,
czy jak to nazwałeś. Już nic nigdy nie będzie takie jak dawniej. Zaufania nie
odzyskuje się z dnia na dzień, a ja już Ci nie ufam. Bardzo mnie zraniłeś. I
nawet jeżeli to co mówisz jest prawdą, to zawsze będę o tym pamiętać, zawsze
będzie to już między nami. Nie wiem czy potrafię tak żyć – sama zaczęła już
mieć wątpliwości. W końcu tak strasznie go kochała. Może jeszcze istniała dla
nich jakaś szansa.
- Zrobię wszystko kochanie.
Wszystko – nagle wpadł na pomysł. Ześlizgnął się z łóżka i uklęknął na oba
kolana – Hermiono Jane Granger czy uczynisz mi ten honor i zostaniesz moją
żona? Kocham Cię, proszę powiedz „tak”.
- Nie Ron, w tej chwili nie jestem
pewna czy w ogóle chce Cię widzieć na oczy, więc nie wyskakuj mi tu z oświadczynami –
co za idiotyczny pomysł,
chyba się nie spodziewał, że się zgodzę – przeszło jej przez myśl.
- Wiem, że jestem idiotką, ale
Cię kocham. Myślę, że możemy spróbować jeszcze raz. Ale jeśli się dowiem, a
bądź pewien, że tak właśnie będzie, że znów masz coś na sumieniu, to nie będzie
już odwrotu. I nie będę wtedy słuchać żadnych wyjaśnień i przeprosin.
- Obiecuję Kochanie. Dziękuję.
Będę najlepszym chłopakiem pod słońcem.
*
Teraz siedząc na ławeczce przed
budynkiem uniwersytetu, ściskając w rękach formularz aplikacyjny na jej
wymarzone prawo, zastanawiała się co tak właściwie powinna zrobić. Z jednej
strony nie była pewna czy podjęła słuszną decyzję co do Rona. W końcu czy złamane
serce potrafi się zrosnąć? Była pewna, że nigdy nie zapomni chłopakowi tego
nieczystego zagrania. Z drugiej strony studia. Czy prawo to dobry pomył. Może
rzeczywiście powinna zostać aurorem, albo otworzyć księgarnię, jak sugerował
Ron. Nie cierpiała tego niezdecydowania. Wiedziała jednak, że ten stres minie,
gdy w końcu podejmie decyzję. Jeden moment a zdecyduje o jej dalszym życiu. Od
teraz wszystko się zmieni. Tylko co wybrać?
Spojrzała na zegarek, zwisający
jej z lewego nadgarstka. Już pora, za chwilę zamkną sekretariat. Decyzja,
szybko. I nagle już wiedziała. Nigdy sobie nie daruje, jeśli nie spróbuje
spełnić własnych marzeń. Nigdy nie była tchórzem, teraz też nie będzie. W końcu
jest gryfonką, a gryfoni niczego się nie boją. A Ron? Po tym wszystkim jego
zdanie, jakby straciło na znaczeniu. Teraz liczy się przede wszystkim ona, ona
rozpoczynająca nowy rozdział w swoim życiu.
*
Dziewczyna nie zauważyła, i nie przypuszczałaby nawet w najśmielszych snach, że w cieniu drzewa, zaledwie parę kroków od ławeczki, stoi blondwłosy chłopak, a właściwie to już młody mężczyzna, i bacznie jej się przygląda. Gdy wstała, wyrwany z transu szybko przylgnął plecami do kory, by za chwilę wolnym krokiem podejść do miejsca, w którym siedziała. Z niedowierzaniem pokręcił głową i się uśmiechnął obserwując jak szatynka wspina się zgrabnie po stopniach prowadzących do znanego mu budynku. Niedbałym gestem spuścił na moment głowę, by po chwili spojrzeć na nią jeszcze jeden, ostatni raz zanim zniknie mu z oczu i odszedł zadowolony w sobie tylko znanym kierunku.
____________
Wszystkim rozpoczynającym wakacje życzę szalonych przygód, odpoczynku i
słoneczka!
Zauważyłam, że ciężko wycisnąć z Was jakieś komentarze dotyczące jakości
tego opowiadania, dlatego zamieściłam na górze ankietę. Może ona odniesie lepszy
skutek. Mimo wszystko mam nadzieję, że komuś się ta historia podoba.
Dziś ostatni rozdział z tych wstępowo-retrospekcyjnych. Teraz zacznie się
wreszcie akcja dramione.
Pozdrawiam
Nicci
Nicci