Wiele można powiedzieć o tej drobnej
szatynce, ale na pewno nie to, że łatwo się poddaje czy nie wywiązuje się z
postawionych sobie celów. Ta najmądrzejsza czarownica od czasów samej Roveny,
jak niektórzy ją nazywają, może być stawiana wszystkim za przykład sumienności
i poczucia obowiązku, nie wspominając już o niezaprzeczalnym talencie i
opanowaniu. Dlaczego więc, nie pojawiła się ona na swoich zajęciach drugiego
roku prawa skoro wykłady zaczęły się już prawie miesiąc temu? Czy świadomie zrezygnowała
z realizacji swoich marzeń? Zapewne odpowiedziałaby, że są rzeczy ważne i
ważniejsze, nie zastanawiając się nawet, czyje to słowa. Co może być bowiem
ważniejsze od rodziny? Każdego dnia od pierwszego dnia października kiedy to jej
rodzice brali udział w wypadku, odwiedzała klinikę w której przebywał jej tatuś,
nie wyobrażając sobie by zamiast tego miała siedzieć na uczelnianej auli
uważnie notując skomplikowane paragrafy i zawiłe akty prawne.
- Jak się czujesz tato? – jak co
dzień także i tego dnia były to jej pierwsze słowa po przekroczeniu progu
szpitalnej sali. Podeszła do jego łóżka, by z troską poprawić mu poduszkę pod
plecami.
- Dobrze Kochanie. Nie musisz się
martwić, naprawdę jest coraz lepiej – uśmiechnął się do niej pokrzepiająco
chwytając jej drobną dłoń w swoją dużą i ciepłą.
Dużo kosztowało ją powstrzymanie
napływających do oczu łez. Na samą myśl jak niewiele brakowało… Chyba nigdy nie
zapomni tego duszącego jej gardło niepokoju, gdy razem z mamą jechały w nocy do
szpitala. Jak mogła nie spytać się przez telefon o co chodzi? Zafundowała sobie
tylko blisko godzinę dodatkowego stresu i szalejących, coraz to bardziej
pesymistycznych myśli.
- Powiedz mi kiedy jedziesz do
tego Nowego Jorku? – zapytał George sadowiąc się wygodniej i chwytając
pojemniczek, który zostawiła mu na stoliczku pielęgniarka. Zdarł ochoczo
wieczko i zanurzył łyżeczkę w różowej klejącej mazi, chwilę się jej
przyglądając, jakby decydując czy aby na pewno nadaje się to do jedzenia.
- Nigdzie nie jadę, przecież nie
zostawię Cię samego – jak mogłaby w takiej chwili myśleć o sobie, gdy jej
kochany tatuś przeszedł poważną operację i potrzebuje troskliwej opieki. Blizny
na głowie i rękach szczęśliwie zaczęły już znikać, jednak wciąż pozostawała
zagipsowana noga i rana na klatce piersiowej.
- Nie jestem małym dzieckiem, nie
trzeba mnie niańczyć. Poza tym przecież mama będzie się mną opiekować. Za dwa
tygodnie powinni mnie już wypisać do domu i pozbędę się w końcu tego okropnego
gipsu. Ta noga doprowadza mnie do szału, strasznie swędzi – uśmiechnął się rozładowując
atmosferę.
- Nie pozwolę by taka drobnostka
stanęła Ci na drodze do realizacji Twoich planów na przyszłość. Nigdzie się nie
wybieram, jak wrócisz to wciąż tu będę.
- Och tatusiu – nachyliła się by
pocałować jego szorstki policzek. Tak bardzo kochała tego człowieka. Ale może
rzeczywiście jest już na tyle dobrze, że może sobie pozwolić na kilka dni
nieobecności.
- Draco mówił, że wyjazd jest
jakoś w grudniu, ale jeszcze się z nim dziś spotkam to dopytam dokładniej.
- Draco Malfoy? – spytał unosząc
wysoko brwi i wykrzywiając usta w powstrzymywanym uśmiechu.
- Tak? – odpowiedziała niepewnie
całkiem zdezorientowana. Skąd jej tata znał to nazwisko?
- To dzięki niemu jestem w tej
specjalistycznej klinice a nie w miejskim szpitalu, prawda? – nie wiedzieć
czemu się zarumieniła słysząc to pytanie, jednak odpowiedziała zgodnie z
prawdą.
- Tak, a skąd wiesz?
- Bardzo miły chłopak. Był tu u
mnie, wiesz? Nie, to nie on mi powiedział. Sam się domyśliłem – widząc
zszokowane spojrzenie córki postanowił kontynuować – pytał się jak się czuję i
czy wszystko w porządku z opieką.
- Naprawdę?
- Tak. Musisz go koniecznie
zaprosić do nas jak wyjdę, chętnie go poznamy z mamą.
- Tato to tylko kolega –
powiedziała spokojnie stawiając sprawę jasno, by nie było żadnych niedomówień.
Czyżby jej tata sugerował, że przyprawia Ronaldowi rogi? Przecież to śmieszne.
Ach ci niepoprawni rodzice, zawsze dopatrują się czegoś więcej niż jest w
rzeczywistości.
- Oczywiście, że tak. A powiedz
mi ilu kolegów rzuca wszystko by pomóc ojcu koleżanki? – uśmiechnął się jakby
został dopuszczony do jakiejś niezmiernie ważnej tajemnicy, sugestywnie unosząc
jedną brew i pakując do ust łyżeczkę nieciekawie wyglądającego kisielu. Jak
miała mu wytłumaczyć, że to wcale nie tak? Jak powiedzieć, że blondyn jest dla
niej miły tylko dlatego, że całą szkołę uprzykrzał jej życie i teraz chce to
odpokutować? Że inaczej nigdy by się z nią nie zakolegował? Nie, nie
powiedziała rodzicom ile łez wylała przez tego blondwłosego chłopaka. Po co
miała ich martwić? Powiedziała tylko, że za sobą nie przepadali.
Niedopowiedzenie roku.
- Nie chcę się wtrącać, ale pamiętaj
córeczko o dwóch rzeczach. Nie zawsze nowa miłość, choćby nie wiadomo jak
intensywna, jest tą na całe życie, ale też nie można mylić przyjaźni i przywiązania
z miłością. Sama musisz podjąć decyzję, my z mamą zawsze będziemy Cię wspierać
– przybliżył dłoń do jej twarzy by pogładzić palcami jej gładki policzek.
- Tato! Jaką decyzję? Mówię Ci,
że Draco to tylko kolega. Jestem z Ronem. Wydawało mi się, że go lubisz - i
znów ten nieproszony rumieniec. Jak on mógł pomyśleć, że coś ich łączy?
Przecież to niedorzeczne. Poza tym nawet go nie zna, widział raz, a już taki
nim zachwycony. I pomyśleć, że do Rona przekonywał się długie miesiące…
- Ron to dobry chłopak, nie zrozum
mnie źle. Ale ten Malfoy, jest w nim coś takiego… Traktował by Cię jak
księżniczkę. Wydaje mi się, że uwielbia ziemię po której stąpasz.
- Tato! Ostatni raz Ci mówię, że
to tylko kolega i nie chcę tego więcej słuchać – resztkami sił powstrzymywała
się by nie wykrzyczeć ojcu, że takie jak ona mogą się tylko kolegować z takimi
jak On. Mugolka i arystokrata? Dobre sobie. Draco umarłby ze śmiechu jakby
usłyszał co wygaduje jej staruszek. Z drugiej strony nie ma się mu co dziwić,
nie zna zasad panujących w czarodziejskim świecie. Dla niego ludzie, czy to
czarodzieje czy nie, nie dzielą się na gorszych i lepszych. A dla swojej
jedynej córeczki chce wszystkiego co najlepsze na tym świecie. Wysoki,
przystojny, dobrze wychowany, grzeczny, troskliwy, bogaty chłopak w jego oczach
musi idealnie nadawać się na kandydata na zięcia. Ron na pewno nie jest
spełnieniem jego marzeń w tym temacie.
- Dobrze, dobrze. Ale możesz go
chociaż pozdrowić ode mnie i podziękować, prawda?
- Mogę tato – spojrzała na niego
łagodniej, otrząsając się ze swoich rozmyśleń. Spojrzała szybko na zegarek i
wiedziała, że jeśli teraz nie wyjdzie to już go nie złapie – przepraszam, ale
muszę iść. Za chwilę kończą się zajęcia, a muszę pożyczyć notatki. Przyjdę
jutro – wstała z krzesełka i zarzuciła torebkę na ramię, schyliła się jeszcze,
by pocałować ojca na do widzenia, gdy zatrzymał ją łapiąc za jej rękę.
- Wciąż nie wróciłaś na uczelnię?
Kochanie, przecież możesz przychodzić po zajęciach. Nie chcę by Twoje studia
ucierpiały. Obiecaj mi.
- Dobrze obiecuję. Od
poniedziałku znów będę wzorową studentką. I nie martw się. Draco co dzień
przesyłał mi swoje notatki, więc jestem na bieżąco – uśmiechnęła się kręcąc
głową i pomachała mu zmierzając w kierunku drzwi.
- Draco, tak? – teraz nie krył
się już z uśmiechem. Z ręką na klamce odwróciła się jeszcze na chwilę rzucając
mu groźne spojrzenie. Och przegrana sprawa. Niech myśli co chce. I wyszła.
*
Siedziała na ławeczce na wprost
wejścia do gmachu uczelni rozmyślając nad słowami swojego taty. Czy to możliwe
by podobała się temu zarozumiałemu arystokracie? Jakby nie patrzeć od roku jest
dla niej bardzo miły i przyjacielski, nie licząc drobnych uszczypliwości, które
o dziwo nie wywołują już u niej grymasu niezadowolenia a raczej szeroki uśmiech
na twarzy. Tak, polubiła te ich słowne przepychanki i kuksańce. Jak to się
stało, że są sobie tak bliscy? Na każdym kroku daje jej odczuć swoja sympatię i
zainteresowanie. W końcu jeśli wierzyć jego słowom to tylko z jej powodu
dołączył do z góry przegranej grupy w zeszłym roku, zrezygnował z zajęć by
wesprzeć ją, gdy jej tata miał wypadek, a nawet odwiedził go by spytać jak się
czuje. Czy to możliwe, że kryje się pod tym coś więcej? Czy chciałaby, by tak
było? Poczuła jak serce mocniej zabiło zwiększając tempo, a ciepły dreszcz
przeszedł jej ciało wypełnione nagłym strachem. Nie, nie chciałaby. To by
wszystko skomplikowało, wszystko zepsuło. Nie może sobie pozwolić na takie
myśli, bo tylko zacznie widzieć w tym wszystkim coś czego nie ma. Czy tego chce
czy nie, są przyjaciółmi, jakkolwiek dziwacznie to brzmi. Co więcej,
przywiązała się do tej myśli na tyle, że ostatnie czego by chciała to to
stracić przez dziwne, niedorzeczne domysły.
A Ron? Czy rzeczywiście myli
przywiązanie z miłością? Jak niby ma to sprawdzić? Och nie potrzebnie wdawała
się w tę dyskusję, oszczędziła by sobie tylu niechcianych myśli.
Nagle drzwi budynku się otworzyły
i po schodach zaczęli schodzić studenci uradowani rozpoczynającym się
weekendem. Wśród nich zauważyła trójkę śmiejących się i żywo o czymś dyskutujących
mężczyzn, z których najwyższy, ciemnowłosy obejmował blondwłosą dziewczynę. Nie
mogła się napatrzeć na ten widok. Czy kiedykolwiek przez pierwsze siedem lat
znajomości była świadkiem, by Draco zachowywał się tak… chłopięco? I jeszcze te
przetarte jeansy i modny sweterek wystający spod rozpiętej kurtki – przyszły
pan prawnik, nie ma co.
I wtedy zauważył ją siedzącą
przed wejściem i uśmiechnął się
uśmiechem zarezerwowanym tylko dla niej. Szybko pożegnał się ze
znajomymi, którzy pomachali Hermionie wesoło i poszli w swoim kierunku.
Łagodnie uniesione kąciku ust sprawiały, że wyglądała na zadowoloną, wręcz
szczęśliwą, co gdzieś z tyłu jego głowy zrodziło natrętne myśli i wizje jej w
białej sukni przed ołtarzem a obok niej .. no cóż, nie on. Może pora przestać
się katować jej towarzystwem skoro nie ma u niej najmniejszych szans? Ale czy
na pewno? Dopóki nie powiedziała rudzielcowi „tak” piłka jest w grze, a może
nawet później…
- Hej. Jak tata? – zapytał
rozsiadając się obok niej i zarzucając rękę na oparcie ławki za jej plecami.
- Dobrze. Wychodzi za dwa
tygodnie. Nie mówiłeś mi, że go odwiedziłeś – zmierzyła go spojrzeniem
marszcząc czoło.
- Musiałem sprawdzić czy szpital
wywiązuje się ze swoich obowiązków. W końcu za to im płacę. A przy okazji
poznałem Twojego tatę. To po nim jesteś taka uparta – bardziej stwierdził niż
zapytał, całkowicie ignorując jej zaskoczona minę. Planowała lekko go okrzyczeć,
za jakieś konszachty za jej plecami, a on tu znów wyskakuje z czymś takim.
- Chodź na kawę bo zaraz tu
zamarzniemy. Mam nadzieję, że długo nie czekałaś.
- Nie, dopiero przyszłam. Tam za
rogiem jest kawiarnia – przecież do domu go nie zaprosi, nie jest gotowa na
kolejna inkwizycję, tym razem przeprowadzoną przez jej mamę i to w towarzystwie
najbardziej zainteresowanego.
- Notatki już Ci skopiowałem, ale
Tompson oczekuje Twojej odpowiedzi do końca przyszłego tygodnia – powiedział
wstając z ławki i podając dziewczynie torebkę.
- Dzięki. Od poniedziałku
obiecuję już pojawiać się na zajęciach. A kiedy dokładnie jest ten wyjazd?
- 10 grudnia, a jak się
przeciągnie to możemy tam siedzieć do sylwestra. Wyobrażasz sobie? Sylwester w
Nowym Jorku! Coroczne imprezy u Blaisa wysiadają, Potter też tego nie przebije,
nie?
- Ron nie będzie zadowolony –
powiedziała cicho gdy chłopak wyciągnął rękę by otworzyć drzwi Cafe Venezia.
Jednak zanim jeszcze udało mu się ich dosięgnąć jak burza wpadła między nich drobna
osóbka o płomiennorudych włosach i łapiąc Hermionę za rękę zaczęła ją ciągnąć w
przeciwnym kierunku.
- Ginny, co jest? – zapytała oszołomiona jej
nagłym i niespodziewanym pojawieniem się.
- Musimy pogadać, natychmiast – wycedziła
przez zęby i nie zwracając najmniejszej uwagi na Malfoy’a dalej starała się
zmusić przyjaciółkę by poszła za nią.
- Hej Weasley, Ciebie też miło
widzieć – rozbawiony Draco stał z założonymi rękami obserwując tę niecodzienną
scenę.
- Udław się – odpowiedziała wciąż
nie patrząc w jego kierunku, a Hermiona rzuciła mu tylko przepraszające
spojrzenie, wzruszyła ramionami i podążyła za zdenerwowaną koleżanką do
pobliskiego zaułka. Była pewna, że jej oczom zaraz ukaże się znajomy widok
lekko zdewastowanego domu rodziny Weasley, jednak gdy otworzyła oczy po
wspólnej teleportacji okazało się, że stoją przed furtką jej własnego domu.
- Twoja mama jest jeszcze w
pracy, prawda? – spytała wyciągając różdżkę i otwierając drzwi wejściowe, nie
czekając nawet na pozwolenie. Szatynka w geście zrezygnowania uniosła oczy do
góry prosząc niebiosa o cierpliwość po czym nawoływana przez Ginny weszła do
domu.
Pięć minut później siedziały już
przy stole z parującymi kubkami herbaty, a rudowłosa raz po raz zrywała się z
miejsca i żywo gestykulując krążyła po pomieszczeniu, by po chwili znów usiąść
i ukryć twarz w dłoniach.
- Mam tego dość. Nie daje mi
spokoju. Niby to niechcący się o mnie ociera, gdy się mijamy, ciągle poprawia
mi nieistniejące kosmyki z twarzy, te komplemenciki, prezenciki. Ostatnio nawet
wyczarował mi wiecznie kwitnącą różę, żeby „rozweselić biuro”, wyobrażasz
sobie? Wcześniej mnie wkurzał, ale od tej przeklętej imprezy to jest jakiś
koszmar. Jakby zamienił się na mózgi z nastolatkiem!
- Od imprezy czyli od Waszych
zaręczyn, tak? Może z nim pogadaj i powiedz żeby sobie odpuścił, że nie ma
szans i niech znajdzie sobie kogoś kto chętniej przyjmie jego końskie zaloty.
- Myślisz, że nie próbowałam? A
najgorsze jest to, że jedziemy na tydzień na konferencję do Petersburga i będę
musiała znosić jego towarzystwo 24 godziny na dobę. Może ściemnię, że jestem
chora i nie mogę jechać, ale naprawdę zachoruję. Znasz jakieś dobre zaklęcie na
ospę albo coś groźniejszego? – zrozpaczona ruda wpatrywała się w przyjaciółkę
ze złożonymi jak do modlitwy dłońmi.
- Gin daj spokój. Jesteś dorosłą,
pewną siebie kobietą. Naprawdę nie możesz sobie poradzić z natrętnym
adoratorem? Wykorzystaj to. Już ja Cię widziałam w akcji, okręcisz go sobie
wokół paluszka jak tylko Ty potrafisz i jeszcze całą robotę będzie za Ciebie
odwalał – odparła Hermiona z uśmiechem popijając łyk napoju i przyglądając się
jak oczy Ginevry robią się coraz większe a zaskoczenie i udręka schodzą z jej
twarzy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zastąpione przez perfidny
uśmiech.
- Masz absolutną rację. Że też
sama na to nie wpadłam – zerwała się z krzesła by dać przyjaciółce szybkiego
buziaka w policzek – Dzięki! Już możesz mu współczuć – odpłynęła myślami
wymyślając najlepszy sposób by odwrócić tę sytuację na swoją korzyść,
postukując przy tym lekko palcem wskazującym o dolna wargę i siadając na stole.
- Gin – usłyszała szept szatynki
wpatrzonej w swoje splecione na kubku dłonie – wyjeżdżam w połowie grudnia do
Nowego Jorku.
- No coś mówiłaś…
- Z Malfoyem i może nas nie być
do sylwestra…
- Rozumiem, Ron.
- Jasne, że Ron. Przecież on tego
nie zrozumie. Wiem, że się pogodzili, ale…
- Skarbie, nazwałabym to raczej
zawieszeniem broni. I masz rację, będzie wkurzony, ale musi zrozumieć, że to
dla dobra Twojej kariery. On też ma te swoje wyjazdy służbowe, wie jak to jest.
- Znasz swojego brata, nie jest
najlepszy w rozumieniu – uśmiechnęła się smutno obejmując przyjaciółkę, po
cichu licząc na to by jej słowa się sprawdziły.
- Hmm. Mamy większy problem -
westchnęła z rozmarzeniem - Co Ty
niebogo ze sobą weźmiesz. Chyba znów musimy się wybrać na jakieś zakupy, nie?
Trzeba się spieszyć, w końcu mamy tylko miesiąc.
Och cała Gin. Pomyślała Hermiona z uśmiechem kręcąc głową.
*
Ciemność mijającej nocy powoli
ustępowała wraz z nieśmiało pojawiającymi się pierwszymi promieniami słońca.
Lekko różowawa poświata rozjaśniała nie tylko szaro-brudne grudniowe niebo ale
także przebijała przez poruszane przez wiatr liście pobliskich drzew, by w
końcu dotrzeć przez szybę okna do oczu siedzącej na parapecie dziewczyny.
Wczesna pora nie miała dla niej znaczenia. I tak nie mogła dziś spać z
podekscytowania. Jej organizm zawsze tak reagował. Rozsadzająca ją adrenalina
spowodowana oczekiwaniem na tak upragniony wyjazd do Stanów nie pozwoliła jej
dzisiejszej nocy zaznać odpoczynku. Właściwie wcale go w tym momencie nie
potrzebowała. Ostatkiem sił powstrzymywała się przed udaniem się już teraz w
umówione miejsce, z którego wspólnie z Nickiem, Draconem i dr Tompsonem wyruszą
w podróż. Jej walizka leżała spakowana już od kilku dni, wszystko było dopięte
na ostatni guzik. Nawet Ron zareagował lepiej niż się spodziewała. Oczywiście
zachwycony nie był, ale to raczej zrozumiałe. Kazał jej tylko obiecać, że
postara się wrócić na święta, jakby to od niej zależało.
Tata już wrócił do domu i coraz
lepiej sobie radził. A ona wróciła na uczelnię tak jak obiecała, szczęśliwa, że
znów znajduje się w swoim żywiole. Pozostało jej cieszyć się zasłużoną nagrodą.
Dlatego też siedziała teraz na
parapecie swojego pokoju, przyglądając się porankowi w Londynie, popijając
ciepłą herbatę, zastanawiając się czy poranki i wieczory na drugiej stronie
kuli ziemskiej są równie piękne. Cóż, niedługo się dowie. Dopiła herbatę i
wstała by rozpocząć przygotowania do podróży.
Gdy w południe pojawiła się na
zacienionej polanie w lasku na obrzeżach Londynu jej towarzysze już tam byli.
Widać nie mogli się doczekać tej podróży tak samo jak i ona. Przywitała się z
nimi delikatnym uśmiechem ciekawa czekającej ich przygody.
- Za 15 minut mamy świstoklik – powiedział ubrany w eleganci
garnitur młody wykładowca, wyciągając rękę, by każde z nich mogło dotknąć
zgniecionej puszki po pepsi – Najpierw zakwaterujemy się w hotelu, a później
dostaniecie akta sprawy do zapoznania się na poniedziałek. Poza tym macie czas
wolny. Wszystko jasne? No to trzymajcie się trzy - dwa - jeden – I już mknęli
przez rozmazującą się przestrzeń. Hermiona nie była w stanie rozpoznać
przemykających jej przed oczami kształtów, poza wyraźnymi postaciami kolegów
szybujących tuż koło niej.
Gdy wylądowali kilka chwil
później, z każdej strony otaczały ich ogromne drapacze chmur. Wpatrywali się w
nie oniemiali, gdy głos nauczyciela kazał im wrócić do rzeczywistości.
Dziewczyna sięgnęła po swoją
walizkę jednak Nick ją wyprzedził, oferując swoją pomoc i zaciągnął ich walizki
do znajdującego się obok hotelu. Na recepcji odebrali swoje klucze i wjechali
na piąte piętro. Okazało się, że pokój chłopców sąsiaduje z jej. Zamknęła za
sobą drzwi, odstawiła walizkę i rzuciła się na duże, wygodne łóżko okryte
fioletową narzutą. Pokój był piękny, w odcieniach delikatnego różu i fioletu.
Łóżko, szafa, komoda, stolik i kanapa przed kominkiem. Wszystko czego jej
potrzeba. Wstała i podeszła do okna z radością odkrywając obecność balkonu i
cudowny widok na Central Park. Odwróciła się plecami do okna by dokładniej
przyjrzeć się jej nowemu lokum. W końcu to tu spędzi następne… no właśnie nawet
nie wie ile. Rzuciła okiem na rzucone na łóżko akta. O nie, najpierw kąpiel.
Praca może jeszcze trochę poczekać.
Delektowała się odprężającym
aromatem różanego olejku do kąpieli, do momentu gdy woda w wannie całkiem
wystygła. Zarzuciła na siebie puszysty ręcznik i wróciła do pokoju, gdzie
czekała na nią nierozpakowana walizka. Ostrożnie ułożyła ubrania w szafie
narzucając na siebie wygodne, świeże ubranie. Rozczesywała właśnie swoje
długie, mokre włosy, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła je zaskoczona,
gdy jej oczom ukazały się twarze roześmianych kolegów.
- Hej, tęskniłaś? – spytał Draco
puszczając jej oczko i otwierając
szerzej drzwi, by wejść do jej pokoju – Wow, ładny kolorek – przesunął ręką po
tapecie i podszedł do jej łóżka z impetem się na nie rzucając.
- Mionuś, chodź do nas na
szklaneczkę czegoś mocniejszego – Nick wciąż stał w wejściu opierając się o
framugę.
- No nie wiem, mam już plany na
wieczór…
- Niech zgadnę, nauka? – Draco
złapał jej plik akt, pomachał nim przed jej oczami i odrzucił na komodę
niedaleko łóżka – Wyluzuj Granger, wyjazd dopiero się zaczął, możemy trochę się
zrelaksować zanim zacznie się ta cała szopka. No nie daj się prosić – wstał z
łóżka i podszedł do niej wciąż wpatrując się w jej oczy.
- Właściwie, no dobrze, ale tylko
na chwilę – roześmiała się i razem z chłopakami udała się do pokoju obok, który
w odróżnieniu od jej był cały beżowy.
Draco podszedł do jednej z
walizek i wyciągnął z niej sporą butelkę wypełnioną bursztynowym płynem i
przywołał różdżką trzy szklanki z szafki w komodzie, a następnie rozlał do nich
alkohol.
- No to za zasłużoną nagrodę – upił
łyk i usadowił się na kanapie przy stoliczku obok zielonookiego kolegi.
- Cudownie tu, mam nadzieję, że
szybko to się nie skończy – powiedziała Hermiona wyciągając się wygodniej na
fotelu.
- Uważaj czego sobie życzysz, bo
może się spełnić a Ronuś nie będzie zadowolony – sarknął blondyn przeciągając
się i zarzucając ręce za zagłówek kanapy.
- Odwal się Malfoy! Lepiej dolej
mi jeszcze drinka – odurzona tym pięknym miejscem i odrobiną alkoholu całkiem
się rozluźniła. Chyba nic się nie stanie, jeśli dopiero jutro zajrzy do
papierów, prawda?
- Żebyś się nam tu nie upiła.
Nick dolewka?
- Mała szybka – odpowiedział
zerkając na zegar wiszący na kominku i wychodząc do łazienki. Draco tymczasem
dolał im po sporej porcji napoju podając jedną szklankę Hermionie a druga
przykładając do ust.
- Wydaje mi się czy Nick jest
jakiś nieobecny?
- Idzie na randkę.
- O, nie wiedziałam, że już
zdążyliście znaleźć sobie jakieś towarzystwo.
- Draco nie idzie, no chyba, że
jednak się zdecydujesz? Nie? Twoja strata. – powiedział widząc kolegę kręcącego
głową w geście zaprzeczenia.
- Baw się dobrze, ja się pouczę
albo dotrzymam towarzystwa Hemionie jeśli będzie miała ochotę – spojrzał na
dziewczynę puszczając jej oczko i unosząc szklankę do toastu.
- Ok trudno. To bawcie się
dobrze. Postaram się wrócić późno, więc nie czekajcie – zarzucił na siebie swoją
grubą zimową kurtkę i wyszedł zostawiając ich samych.
- To ja już chyba pójdę – dopiła drinka
i odstawiła szklankę na stolik z zamiarem udania się do swojego pokoju. Nici z
relaksu, pora wracać do nauki. No chyba, że zajrzy do tej książki, którą od tak
dawna planowała przeczytać.
- Zostań. Napijemy się. No chyba,
że masz ochotę na spacer. Nie jest jeszcze tak późno. Co Ty na to?
- Jasne, tylko skoczę do pokoju
po kurtkę – szczerze się ucieszyła, że nie będzie musiała spędzać tego
pierwszego wieczoru sama zamknięta w czterech ścianach. Chłopak zgarnął z
wieszaka swój płaszcz i poszli do jej pokoju. Postanowiła przebrać się w
cieplejszy sweter i gdy wróciła do pokoju zastała chłopaka podziwiającego widok
za oknem.
- Słyszałem, że Central Park
przykryty śniegiem wygląda magicznie, może się przekonamy?
- Nie wiedziałam, że z Ciebie
taki poeta. Ok, ale mam propozycję. Zostawmy tu różdżki. Może magiczny
krajobraz wystarczy, zwłaszcza, że tam roi się od mugoli. Odważysz się? –
rzuciła mu wyzwanie.
- Wchodzę w to – wyciągnął
różdżkę z kieszeni i położył ją na komodzie, po chwili dołączyła do niej
różdżka dziewczyny.
- Jak to się stało, że Nick już
kogoś poznał – zapytała gdy podążali zaśnieżonymi alejkami parku oświetlonego
milionami kolorowych lampek. Draco zaśmiał się, ale nic nie odpowiedział. Już myślała,
że nic z niego nie wyciągnie, gdy w końcu się odezwał.
- Zeszliśmy na dół, bo okazało
się, że nasz klucz nie pasuje i przy recepcji spotkaliśmy te dwie dziewczyny,
które przyjechały tu na jakąś konferencję. Od słowa do słowa i… no wiesz, jakoś
tak wyszło – uśmiechnął się zakłopotany.
- Dwie? To może jednak wolałbyś
być teraz z nimi? – zapytała czując nagle ogarniający ją chłód na myśl, że
jednak zostawi ją tu samą.
- Gdybym wolał to by mnie tu nie
było. A tak to przynajmniej mam okazję poczuć się jak prawdziwy mugol.
Usiądziemy?
Wskazał jej ławkę stojącą obok
posągu człowieka na koniu. Przytaknęła głową przystając na jego propozycję i
usiedli podziwiając okolicę.
- Zaczekasz tu chwilkę? Muszę coś
sprawdzić – wstała zanim zdążył coś odpowiedzieć i odeszła w kierunku
pobliskiego drzewa. Chłopak z zainteresowaniem patrzył co też ona tam robi,
jednak, że praktycznie całkiem znikła mu z oczu kryjąc się za pokrytymi szronem
zaroślami zaczął obserwować bawiące się nieopodal dzieci. Z takim zapałem
toczyły ogromne kule śniegu, że nie mógł oderwać od nich oczu. Już kiedyś
widział jak mugole robili coś podobnego. To się nazywało jakoś tak
dziwnie. Bauman? Batman? Nie, bałwan! I
wtedy poczuł piekące uderzenie w okolicy swojego barku i zimne okruchy rozsypującej
się śnieżnej kulki. Zszokowany, zerwał się z ławki z głuchym okrzykiem
zaskoczenia, wypatrując skąd nadchodzi zagrożenie, jednocześnie szukając w kieszeni
swojej różdżki. Pach. Następna śnieżna kula, tym razem tuż nad jego lewym
uchem. Zajęty otrzepywaniem śniegu z włosów dopiero po chwili zauważył
zwijającą się ze śmiechu koleżankę i zrozumiał, że to ona jest odpowiedzialna
za ten zimny atak na jego osobę. Już decydował jakim zaklęciem w nią rzucić,
gdy sobie przypomniał, że obie ich różdżki leżą bezpiecznie w pokoju Hermiony.
Trudno, odegra się w iście mugolski sposób. Z szerokim uśmiechem na ustach i złowieszczym błyskiem w oku ruszył w jej stronę szybkim krokiem.
Dziewczyna rozbawiona jego
reakcją poderwała się szybko z ziemi i zaczęła biec przed siebie piszcząc
radośnie. Już prawie ją dogonił, gdy wtopiła się w grupkę osób obserwujących
ludzi jeżdżących na łyżwach. O nie, tak
się nie będziemy bawić. Nie nazywałby się Malfoy gdyby w głowie nie
zaświtał mu iście szatański plan.
Wrócił się do stojącej na uboczu
figurki człowieka na koniu i przyglądał się jej uważnie jednocześnie wytężając
słuch. Przecież nie będzie jej gonić. W końcu sama przyjdzie. Malfoy’owie nie
uganiają się za nikim. Długo to trwało i już miał odpuścić, odwrócić się i iść
w kierunku hotelu, przyznając się przed samym sobą do porażki, gdy usłyszał
ciche skrzypnięcia śniegu za sobą. Znieruchomiał z uśmiechem na ustach,
przygotowując się na atak, ciekawy co też ona wymyśli. Wtedy skrzypnięcia
zamieniły się w głuche stuknięcia i znów jego głowa tonęła w śnieżnej masie,
gdy stojąca za jego plecami Hermiona zaczęła mu rozcierać śnieg na włosach
śmiejąc się przy tym głośno. Niewiele myśląc odwrócił się szybko i złapał ją w
ramiona i zmierzając w kierunku najbliższej zaspy. Przerażona i jednocześnie
rozbawiona dziewczyna zaczęła mu piszczeć do ucha by ją puścił, jednak nie miał
takiego zamiaru.
Gdy dotarli do góry śniegu pchnął
ja lekko, by upadła na nią plecami, jednocześnie siadając na niej i przygniatając jej nadgarstki do ziemi swoimi rękami. Pochylił się nad nią, tak,
że zimne krople topniejącego śniegu kapały z jego mokrych kosmyków prosto na
jej twarz, jednak wyrywająca się dziewczyna nie zwracała na to uwagi. Chciała
go zrzucić z siebie, szarpiąc się i kopiąc jednak jej wysiłek nic nie dał, był
dla niej za ciężki i zbyt silny. Gdy to w końcu zrozumiała i uspokoiła się,
wciąż z uśmiechem na ustach podniosła na niego wzrok, napotykając po drodze
jego usta wykrzywione w ironicznym, zwycięskim uśmiechu, aż dotarła do tych
lodowatych oczu o dziwnym blasku. Wpatrywał się w nią z taką intensywnością, że
poczuła jak szybciej bije jej serce a na policzki występuje rumieniec
zawstydzenia, co byłoby widoczne, gdyby już i tak nie były czerwone od mrozu.
- I co ja mam teraz z Tobą
zrobić? – zapytał cicho spokojnym głosem, tak, że aż przeszły ją ciarki.
Otulona jego ciepłym oddechem straciła na chwilę kontakt z rzeczywistością i
nie zastanawiała się nawet dlaczego wciąż leżą na mokrej, zimnej ziemi.
Obserwował jak z jej pogodnej
twarzy znika powoli uśmiech i zastępuje go poważna, lekko zaskoczona mina.
Szeroko otwarte oczy ze spojrzeniem utkwionym w jego oczach, przyspieszony
oddech wydobywający się z jej lekko uchylonych warg. Czy to możliwe? Czy czuła
w tym momencie to co on? To przyciąganie, jakby byli dwoma magnesami o
przeciwnych biegunach, jakby była centrum jego wszechświata. I przecież jest
nim, od bardzo dawna.
Powoli zaczął zbliżać swoją twarz
do jej twarzy marząc o tym by kiedyś
mógł zrealizować to o czym w tym momencie tak bardzo marzył, czego pragnął każdą
komórką swojego ciała. Tak zatopić usta w jej miękkich malinowych wargach, czuć
jej smak, jej bliskość. Czułby się panem świata.
Jednak czy warto ryzykować ich
przyjaźń dla wymuszonego pocałunku? Czy dałby mu on satysfakcję? Nie, wiedział,
że nie. Być blisko i jednocześnie daleko to bezlitosna katorga, ale lepsze to
niż jej nienawiść i pogarda. Poczeka, już przebył niesamowicie długą drogę.
Poczeka. Przyjdzie czas, że sama zapragnie jego ust.
Wychylił się bardziej,
przeciągając jej ręce tak, by je chwycić w jedną swoją dłoń a drugą zgarnął
tyle śniegu ile zdołał i wtarł w twarz niczego się nie spodziewającej,
zamyślonej dziewczyny. Następnie puścił ją wrzeszczącą w niebogłosy i odszedł
na krok by pozwolić jej dojść do siebie.
Rozzłoszczona Hermina zerwała się
z ziemi otrzepując śnieg z włosów i twarzy, podbiegła do Draco i zaczęła go
okładać swoimi małymi zmarzniętymi piąstkami, aż blondyn złapał ją za
nadgarstki by przestała go bić.
- Jesteśmy kwita – kiedy się
uspokoiła odgarnął z jej twarzy mokre włosy uśmiechając się na widok jej zaróżowionych
policzków.
- Wracamy, jesteś cała mokra.
Jeszcze mi się przeziębisz – przysunął ją do siebie i objął ramieniem, by dać
jej choć odrobinę dodatkowego ciepła i ruszyli w drogę powrotna do hotelu.
*
Przebrany w ciepłe i suche dresy,
zabrał dwie filiżanki gorącej czekolady i udał się w kierunku jej pokoju.
Zapukał do drzwi i wszedł do środka, słysząc jej ciche zaproszenie. Siedziała
na kanapie otulona grubym kocem, wpatrując się w płonący kominek. Była taka
naturalna, spokojna. Wysuszone już włosy związała w luźny kok na czubku głowy a
na twarzy zostawiła jedynie bardzo delikatny makijaż.
Podał jej kubek rozsiadając się
na kanapie obok niej. Tak po prostu, zwyczajnie, siedzieli razem popijając
gorący napój, jakby robili to od lat. Zaśmiał się cicho nie mogąc uwierzyć w
przewrotność losu. Jakby ktoś jeszcze kilka lat temu powiedział mu, że on i
Hermiona będą przyjaciółmi zabiłby go śmiechem, a teraz?
- O co chodzi? – spytała
przenosząc na niego spojrzenie i marszcząc lekko czoło.
- Tak sobie pomyślałem, że nie
jesteś taka sztywna jak mi się wydawało – roześmiał się na dobre, ukazując
białe, równe zęby.
– Nie? – zapytała z uśmiechem
unosząc wysoko brwi. Nie wiedziała czy powinna mu za te słowa przyłożyć czy
podziękować.
– Nie, właściwie to powiedziałbym,
że jesteś całkiem spoko – wpatrywał się w jej twarz wyszukując jakichś
wskazówek jak zareagowała na jego słowa. Trochę się uspokoił obserwując jak
powoli na jej usta występuje łagodny uśmiech, ale jej oczy wciąż wpatrywały się w kubek.
– Taak, Ty też jesteś całkiem fajny –
powiedziała z poważną miną, doprowadzając blondyna do nowego ataku śmiechu.
– Coś nie tak? - spojrzała
na niego rozszerzonymi oczami. Wydawało jej się, że rozmawiają poważnie, od
serca, a on się z niej śmieje?
–
Wydajesz się zdziwiona – odpowiedział poważniejąc, przekręcając się na
kanapie tak by siedzieć twarzą do niej.
– Bo jestem. Nie spodziewałam się
ze zaprzyjaźnię się akurat z Tobą – również się przesunęła tak, że teraz
stykami się kolanami.
– Hmm. Ja też nie…
– Bo jesteśmy przyjaciółmi,
prawda? – spytała z obawą, że zaraz ją wyśmieje. Nie odważyła się nawet
spojrzeć mu w oczy, by nie odczytać z nich bolesnej prawdy.
- Przyjaciółmi? Tak, jasne –
smakował przez chwilę to słowo na swoim języku niepewny jakim cudem przeszło mu
przez gardło. Tak bardzo nie chciał by ich znajomość utknęła w punkcie zwanym
„przyjaźń”. To za mało, zdecydowanie za mało. Podejrzewał, że tak właśnie
musiała się czuć Sophie, gdy prowadzili podobną rozmowę. On, tak samo jak
przyjaciółka, musi zaakceptować gorycz tego co ze sobą niesie tak postawiona
sprawa. Tak samo, musi się na to zgodzić w oczekiwaniu na to co przyniesie
przyszłość, trzymając kciuki, by była ona mu przychylniejsza niż do tej pory.
- Co? Nie wierzysz w przyjaźń
miedzy chłopakiem a dziewczyną? – widocznie musiała mylnie zinterpretować jego
zamyślenie, bo z niezwykłą intensywnością zaczęła szukać jego spojrzenia,
jednocześnie starając się zamaskować echo zawodu i niepokoju w swoim własnym.
- Wierzę, a przynajmniej
chciałbym.
– Co masz na myśli?
- Obawiam się że prędzej czy
później, któraś ze stron zawsze zaczyna sobie coś wyobrażać… - tak jak ja sobie wyobrażam od dłuższego
czasu dodał w myślach.
-
Tak, one wszystkie się w tobie zakochują, prawda? – zapytała rozbawiona
znów źle interpretując jego zachowanie. Nigdy nie wpadłaby na pomysł, że
mogłoby chodzić o niego. Nie, to było oczywiste, że to te biedne dziewczyny
musiały się nabierać na jego piękne oczy i czułe słówka. Która by się nie
zakochała mając u swojego boku takiego fajnego faceta. No właśnie, która?
Przecież na nią to nie działa. Ciekawe czy… -
Pokaż mi jak ty to robisz, że tak za Tobą szaleją.
- Pokazać Ci? - podniósł głowę rzucając jej wesołe
spojrzenie spod opadających mu na czoło kosmyków – Ok. Sama tego chciałaś…
------------------
Ostatkiem sił, kilka godzin przed
lotem wrzucam rozdział.
Nie wiem czy dobrze robię, bo nie
jest ani sprawdzony, ani obrobiony, ani nie jestem z niego do końca zadowolona, ale jakoś ciężko było mi z perspektywą trzeciego
tygodnia a nawet dłużej bez następnego rozdziału. Nie chciałam na tak długo
zostawiać w niepewności tych kilku osób co to czytają.
Zastrzegam sobie poprawki po
powrocie, kosmetyczne zapewne, ale zawsze. No i proszę o wyrozumiałość przy
ewentualnych błędach. Serio dopiero skończyłam pisać.
Pozdrawiam - myślami już grzejąca
tyłek na słonecznej plaży - Nicci
Trzymajcie kciuki za tyle samo
startów co bezpiecznych lądowań ;)