Dziś z okazji moich urodzin (tak oczekuję na kondolencje!) miniaturka dla Was w prezencie :)
Nicci
__________
Świat mógłby w tej chwili przestać istnieć i nic by jej to nie obchodziło. Co więcej, przyjęłaby to z westchnieniem ulgi. W końcu jej życie i tak już dobiegło końca. Nie będzie więcej wschodów i zachodów słońca, ciepłego letniego powiewu wiatru, szumu fal obijających się leniwie o piaszczystą plażę. Nie będzie więcej świątecznych poranków, pierwszych dni wiosny, pierwszych płatków śniegu. Nie będzie. Nie dla niej. Nie, bo nie ma już Jego. Nie ma już Ich.
Nicci
__________
Świat mógłby w tej chwili przestać istnieć i nic by jej to nie obchodziło. Co więcej, przyjęłaby to z westchnieniem ulgi. W końcu jej życie i tak już dobiegło końca. Nie będzie więcej wschodów i zachodów słońca, ciepłego letniego powiewu wiatru, szumu fal obijających się leniwie o piaszczystą plażę. Nie będzie więcej świątecznych poranków, pierwszych dni wiosny, pierwszych płatków śniegu. Nie będzie. Nie dla niej. Nie, bo nie ma już Jego. Nie ma już Ich.
A przecież wszyscy jej tłumaczyli, że nie jest dla niej, że lepiej mu nie ufać, nie wierzyć. Była mądrzejsza. Ale kto przekona zakochaną osobę, że jest w błędzie. Nie, nie jest to możliwe.
Nie uroniła ani jednej łzy. Nie potrafiła już płakać. Przepełniający ją ból był zbyt ogromny, obezwładniający, rozsadzający jej klatkę piersiową uniemożliwiając swobodne oddychanie, skręcający podbrzusze wywołując torsje, kłujący niczym sztylety jej głowę, rozdzierający ją na kawałki, mięsień po mięśniu, kość po kości.
Wciąż ma przed oczami tę chwilę, gdy pierwszy raz zobaczyła ich razem. Jak to możliwe, że jeszcze parę minut wcześniej, przed wyjściem z domu całował ją na pożegnanie, a ona nieświadoma niczego, czuła się najszczęśliwszą osobą na całym świecie. Wtedy gdy wybiegła za nim, pragnąc przypomnieć mu o umówionej wizycie u magomedyka, cały jej świat legł w gruzach.
Z fotograficzną dokładnością potrafi odtworzyć w pamięci każdy detal tego co zobaczyła. Piękna, długonoga brunetka o figurze modelki obejmująca jej ukochanego, składająca na jego ustach czułe pocałunki. A on z rękami wplecionymi w jej włosy, zachłannie napierający na jej wargi.
Stała jakby wrosła w ziemię, drżąca od mrożącego jej ciało szoku. Mogłaby przysiąc, że słyszała głośny łoskot jej runących na bruk marzeń i nadziei. Nigdy nie założy piękniej białej sukni i nie wypowie sakramentalnego „tak” patrząc w oczy ukochanego. Już zawsze będzie sama. No może nie zupełnie sama. Bezwiednie położyła rękę na płaskim jeszcze brzuchu, chroniąc rosnącą tam cząstkę jej serca. Ich „I żyli długo i szczęśliwie” właśnie oto zostało brutalnie wyszarpane z księgi jej losów, a następnie bezczelnie podeptane przez prozę niesprawiedliwego życia.
Najgorsze było to, że nie potrafiła go nienawidzić. Po powrocie do domu najpierw usiadła na brzegu fotela wpatrując się nieprzytomnie w jeden, nieokreślony bliżej punkt, a jej myśli a to goniły w zastraszającym tempie analizując cały ich związek od darcia kotów z czasów Hogwartu po dzień dzisiejszy, a to błądziły nieśmiało po planach jakie miała na przyszłość. Po paru godzinach doszła do oszałamiającego wniosku, że to wszystko nie ma teraz żadnego znaczenia. Przeszłości nie zmieni, a przyszłość pozostaje tak nieodgadniona jak pogoda za oknem.
Dlaczego musiał mi to zrobić? Dlaczego? Dlaczego?
Przepełniający jej ciało nadmiar emocji nagle musiał znaleźć drogę ucieczki. Wstała i nie zastanawiając się wiele zaczęła rzucać po mieszkaniu wszystkim, co było w zasięgu jej dłoni. Lampy, wazy, talerze, książki, zdjęcia, gdy wszystko już leżało porozrzucane po podłodze rozejrzała się roztrzęsiona po pokoju. W kącie, spod rozłożonej Historii Hogwartu, przygnieciona sporym kawałkiem kryształowej wazy, leżała oprawiona w złotą ramkę fotografia. Sięgnęła po nią i minimalnie uniosła kąciki ust, jakby wbrew sobie i temu wszystkiemu co się wydarzyło. Na zdjęciu byli tacy szczęśliwi, przebrani za królewnę Śnieżkę i księcia z bajki, na bajkowym sylwestrze u Potterów zeszłego roku.
Tak ciężko było mu wytłumaczyć sens tej mugolskiej bajki, aż nieśmiały uśmiech pojawił się na jej twarzy na samo wspomnienie. No i oczywiście musiał być księciem, żadna inna postać nie wchodziła w grę. Wciąż pamięta jego oburzenie, gdy zaproponowała krasnoludki czy smerfy. Jego brwi zmarszczone nad pięknymi stalowymi oczami, platynowe kosmyki poruszające się po jego gładkim czole, gdy kręcił głową wyrażając swoją dezaprobatę, założone ręce i wyciągnięty w jej stronę palec, jak dodatkowy argument przemawiający na jego korzyść. Wystarczyło, że zamknęła oczy a widziała to wszystko tak dokładnie jakby wydarzyło się przed chwilą.
Oczywiście, że był księciem z bajki, jej księciem, od zawsze, nie tylko na tej zabawie. Był spełnieniem jej najgorętszych marzeń i snów, mimo, że sama się tego nie spodziewała. Przecież nic nie zapowiadało tego, że w ogóle będą razem. A teraz bajka się skończyła.
Nie wypuszczając fotografii z rąk zaczęła krążyć po mieszkaniu. I co ona ma teraz zrobić? Spakować swoje rzeczy i się wyprowadzić? A może spakować jego? Czy byłaby w stanie mieszkać tu dalej sama, wśród tylu wspomnień, gdzie każdy zakamarek kojarzył jej się jednoznacznie tylko z nim, z nimi razem, szczęśliwymi?
Nagle jej wzrok padł na wiszący na ścianie zegar. 13.30! Za pół godziny ma wizytę w Mungu! Przez to całe zamieszanie, by o niej zapomniała. Szybko doprowadziła się do ładu, myjąc twarz, układając starannie włosy i zakładając świeżą sukienkę. Ostatni raz spojrzała na swoje odbicie w lustrze i szepcząc zaklęcie usunęła z twarzy oznaki zmęczenia i udręki. Teraz była już gotowa na to co szykuje dla niej los. Ale czy na pewno?
- Gratuluję, tak jak podejrzewaliśmy na ostatniej wizycie, jest pani w 8 tygodniu ciąży – machnął różdżką nad jej brzuchem, a całe pomieszczenie wypełnił regularny stukot – słyszy pani, tak bije serduszko dzidziusia. A gdy spojrzy pani tu – wskazał przestrzeń nad jej ciałem, poniżej pępka, gdzie poruszało się, fikając koziołki w powietrzu, jakieś dziwne pomarańczowe zawiniątko – zobaczy pani swoją pociechę. Oczywiście w powiększeniu – uśmiechnął się i puścił do niej oczko - To co tak miga to serduszko. Jeszcze za wcześnie by określić płeć. Życzy sobie pani pierwsze zdjęcie?
Nieprzytomnie kiwnęła głową, wciąż wpatrzona w swoje … dziecko? Jak abstrakcyjnie to brzmi?! To małe, pulsujące, zwinięte coś jest częścią niej, a będzie jej całym światem. Jego pragnienia, potrzeby, życzenia czy zachcianki będą ważniejsze od niej samej. Będą? Nie! Już są! Mimo, że jeszcze nie zdążyła poznać tej małej istoty, to już zdążyła ją pokochać całym sercem, które, i nie wątpiła w to ani przez sekundę, umarłoby, rozpadło się na kawałki, gdyby tę kruszynę spotkała najmniejsza krzywda.
Dlatego nie mogła pozwolić, by On dowiedział się o jej kruszynce. O nie! Nie miał do niej najmniejszych praw. Pozbawił się ich w momencie, gdy pierwszy raz jego usta dotknęły ust innej kobiety. Musi być twarda, musi się zaopiekować swoim małym skarbem, nie da go skrzywdzić nieodpowiedzialnemu człowiekowi jakim jest jego ojciec. Ojciec? Nie, nie zasłużył na to określenie, jest jedynie dawcą spermy, niczym więcej!
Odsuwając od siebie ostatnie sentymentalne nadzieje, pewna siebie i silna niczym lwica broniąca swe potomstwo, wpakowała zdjęcie do torebki i wyszła z budynku, by powrócić do domu. W końcu czekało ją dużo pakowania.
Właśnie wrzucała wszystkie swoje rzeczy do magicznie powiększonej torebki, zastanawiając się dokąd się udać, gdy jej rozmyślania przerwał cichy zgrzyt zamka, a następnie skrzypnięcie otwieranych drzwi wejściowych.
Wszedł uśmiechnięty jakby nigdy nic, jeszcze nieświadomy, że cokolwiek się zmieniło. Jednak, gdy zauważył panujący w mieszkaniu bałagan, stanął zaskoczony wciąż z ręką na klamce.
- Mogę wiedzieć, co tu się dzieje? – zapytał ostrożnie całkiem zdezorientowany.
Szatynce przeszły ciarki po plecach, na dźwięk jego głosu i choć serce rwało jej się, by podbiec do niego i rzucić mu się na szyję, zraniona duma nie pozwoliła jej nawet na niego spojrzeć. Zacisnęła dłonie w pięści, chcąc chociaż tak dodać sobie siły i otuchy, po chwili powracając do pakowania.
- Kochanie, co się dzieje? Co robisz? – młody mężczyzna podszedł do niej, łapiąc jej rękę i odwracając ją twarzą do siebie. Nic nie rozumiał z zachowania dziewczyny. Hermina starała się zachować spokój, wzięła kilka głębokich oddechów wciąż wpatrując się w swoje dłonie.
- Nie wiem. Spytaj Astorii, Kochanie! – przy ostatnim słowie spojrzała mu prosto w oczy, w sam raz by zobaczyć jak zaskoczenie na jego twarzy ustępuje miejsca prawdziwemu szokowi oraz czemuś na kształt wstydu. Otworzył usta, lecz zaraz znów je zamknął nie wydając z siebie jednego dźwięku. To wystarczyło Hermionie za potwierdzenie, że to wszystko nie było jedynie wytworem jej wyobraźni, jakimś koszmarnym snem. Wyrwała się z jego uścisku i szybko wyszła z pokoju, jednak nie pozwolił jej daleko odejść.
- To nie tak jak myślisz. To tylko koleżanka. Pomagałem jej…
- Proszę nie obrażaj mojej inteligencji kolejnym kłamstwem.
- Ale to nie tak… - znów nie dała mu dokończyć, jednocześnie kontynuując pakowanie.
- Słuchaj. Przemyślałam to wszystko. Nie będę Cię o nic prosić, nie chcę wiedzieć kto zaczął, ani jak długo to trwa. Szczerze to mam to w dupie. Znasz zasady gry, wiesz ile dla mnie znaczy uczciwość. Widać tak zdecydowałeś, trudno – jej spokojny ton działał na niego milion razy silniej niż jakby płakała prosząc go, by jej nie zostawiał, miał jednak świadomość, że oznacza to tylko jedno – dał ciała i to na całej linii, co więcej, nie ma już drogi powrotu.
- Wyprowadzam się do rodziców. Będę wdzięczna jeśli nie będziesz się ze mną kontaktować w żaden sposób – w środku cała się aż gotowała, pełna nagłych wątpliwości czy dobrze robi. A może rzeczywiście powinna z nim porozmawiać, może ma jakieś logiczne wytłumaczenie tego co widziała. Może jakby mu powiedziała o dziecku to by się zmienił, może mogli być jeszcze razem szczęśliwi, może…
- Dobrze. Jeśli tego właśnie chcesz – zwiesił głowę odsuwając się od niej skruszony – Nie pakuj się, to ja się wyprowadzę. Wiem jak ciasno już jest w domu Twoich rodziców. Zatrzymaj mieszkanie. Przynajmniej w ten sposób… - jakoś słowo „wynagrodzić” nie chciało przejść mu przez gardło, było zupełnie nie na miejscu, jednak tak na poczekaniu nie mógł wymyślić innego. Dlatego nie powiedział już nic więcej, wpatrując się w nią smutnymi oczami.
- Jesteś pewna? Że to koniec. Jesteś pewna? A jeśli byśmy porozmawiali, jeśli bym obiecał, że nigdy więcej… - prosił w myślach o znak z nieba co ma jej powiedzieć, by zechciała z nim zostać. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
- To koniec – potwierdziła pewnie patrząc mu prosto w oczy.
- Kocham Cię – wyszeptał jeszcze cicho chwytając się ostatniej deski ratunku.
- Nie. To ja Cię kocham, ale trudno, jakoś to w sobie stłumię. A Ty gdybyś mnie naprawdę kochał to nigdy byś mi czegoś takiego nie zrobił. A tak, to tylko nic nie znaczące puste słowa.
- Ja naprawdę…
- Nie interesuje mnie to! – wykrzyczała mu w twarz, zasłaniając rękami uszy niczym dziecko. Podjęła już decyzję, nie chciała go słuchać, by nie mącił jej w głowie następnymi pięknymi słówkami bez pokrycia. Musi myśleć o swojej kruszynce.
- Chcesz się wyprowadzić? Proszę bardzo. Wrócę za dwie godziny i Ciebie i Twoich rzeczy ma już tu nie być. A mieszkanie sprzedamy, bo ja też nie chcę tu być. I tak ta sytuacja jest wystarczająco bolesna.
Podeszła do drzwi, lecz zanim jeszcze nacisnęła klamkę, odwróciła się, by spojrzeć na niego ostatni raz, niemo żegnając się już na zawsze. Patrzył na nią, przepełnionymi łzami oczami, jednak nie powiedział nic. Przecież żadne słowa teraz i tak niczego nie zmienią. Po co więc miał jej tłumaczyć jak wielkim był idiotą i jak bardzo żałuje. To nie zmieni przeszłości. A ona zasługiwała na kogoś lepszego.
Gdy ich spojrzenie się przerwało, a drzwi za dziewczyną się zamknęły, Draco usiadł i schował twarz w dłoniach, a po jego policzkach zaczęły płynąć gorzkie łzy.
Hermina zamykając drzwi, także walczyła z napływającymi łzami, lecz tylko położyła rękę na brzuchu i przełknęła rosnącą jej w gardle gulę. Jednak nie to pożegnanie było najgorsze. Najgorszy był powrót do pustego mieszkania. Brak wszystkich rzeczy chłopaka sprawiał, że rana w jej sercu się pogłębiała, że to całe rozstanie stało się aż nadto realne i nieodwracalne. Jakby do tej pory mimo wszystko nadal kiełkowała w niej nadzieja, że jeszcze będzie dobrze, że to tylko gorszy dzień w ich związku. Ale teraz patrząc na zakamarki mieszkania pozbawione jakiegokolwiek znaku istnienia ich jako pary, można by pomyśleć, że te trzy ostatnie lata były jedynie wytworem jej wyobraźni. Można by, gdyby nie jeden istotny szczegół – znajdujące się w jej torebce zdjęcie owocu ich miłości.
Kolejne miesiące upłynęły jej na nowym organizowaniu swojego życia. Gdy niedługo po wyprowadzce z ich byłego mieszkania Harry spotkał Dracona w towarzystwie Astorii coś w niej pękło. Zabroniła przyjaciołom w ogóle o nim przy niej wspominać, a żeby zapobiec ewentualnym, nawet przypadkowym, spotkaniom postanowiła wyprowadzić się z kraju. Skontaktowała się ze swoją ciocią mieszkającą w Paryżu i już tydzień później pożegnała rodzinną Anglię.
Spacerując uliczkami miasta zakochanych nie potrafiła ukryć zazdrości na widok szczęśliwych małżeństw z ich pociechami. Tak właśnie powinna się czuć. Otoczona czułą opieką, szczęśliwa, że jej rodzina się powiększy o tą drobinkę. Tymczasem czuła się sama na tym świecie, przytłoczona czekającymi ją obowiązkami oraz odpowiedzialnością płynącą z macierzyństwa.
Gdy urodziła się jej piękna, mała Emma o szarych oczkach i blond włoskach, tak bardzo przypominając jej utraconą miłość, obiecała sobie i jej, że zrobi wszystko, by nigdy nie odczuła braku ojca. W końcu może kiedyś stanie na jej drodze ktoś komu będzie umiała ponownie zaufać.
Radziła sobie nieźle, żyjąc z dnia na dzień, radość czerpiąc ze szczęśliwej twarzyczki i małych tulących ją rączek. Jednak czasem, gdy noc była czarniejsza, a dziura w jej sercu jakby bardziej dokuczała, zwijała się w kłębek na łóżku, płacząc za przyszłością, którą mogła mieć, ale przeleciała jej przez palce, zabierając Emmie szansę na pełną, szczęśliwą rodzinę.
I właśnie dziś była taka noc, kiedy ból był nie do wytrzymania, więc wtuliła zapłakaną twarz w poduszkę, by nie zbudzić córeczki, śpiącej spokojnie w pokoju obok. Raz po raz jej ciałem wstrząsał spazm szlochu, tak potężnego, że niemal czuła jakby ktoś rzeczywiście potrząsał całym jej ciałem. Nagle do jej świadomości zaczął się przebijać cichy szept wciąż powtarzający jej imię. Była pewna, że skądś zna ten głos, ale nie słyszała go już od bardzo dawna. Draco. Wraz z nagłym olśnieniem otworzyła oczy, lecz zobaczyła jedynie ciemność. Wytrącona z równowagi tym niespodziewanym odkryciem zamknęła z powrotem oczy, starając się wyrzucić z głowy ten głos, który znów zaczął ją nawiedzać. Już miała nakryć głowę kołdrą, by ostatecznie odgrodzić się od wszystkich dźwięków i w spokoju zalać kolejnym potokiem łez, gdy usłyszała jakiś szmer. Czyżby obudziła Emmę?
Nie zastanawiając się długo, jednym ruchem odgarnęła przykrycie i usiadła na łóżku nasłuchując skąd pochodził ten dźwięk. I wtedy to zobaczyła, nagły ruch w okolicy drzwi do pokoju, jednak nie na wysokości 90 centymetrów, ile miała jej córeczka, ale zdecydowanie wyżej.
Ogarnięta paniką zerwała się z łóżka w ciemności szukając swojej różdżki.
- Kto tu jest? Nie ruszaj się jestem uzbrojona! – powiedziała w przestrzeń rozdygotanym z przerażenia, a także zachrypniętym od płaczu głosem. Stała z różdżką w wyciągniętej w dłoni, gdy nagle w pokoju zrobiło się jasno.
W drzwiach stał On trzymając coś w dłoni. Nie mogłaby być bardziej zdziwiona, gdyby ktoś jej oznajmił, że ziemia jest jednak płaska lub że właśnie na Ziemi wylądowali Marsjanie.
- O wstałaś. Nie mogłem Cię dobudzić. Chyba miałaś jakiś koszmar, bo płakałaś przez sen. Przyniosłem Ci szklankę wody – podszedł do łóżka spokojnym krokiem, jakby robił to codziennie i postawił naczynie na szafce po jej stronie, wpatrując się w nią z niepokojem.
- Co Ty tu robisz? Jak tu wszedłeś? Jak nas znalazłeś? – dopiero teraz rozejrzała się po pokoju, nie rozpoznając ścian, które ją otaczały.
- Gdzie ja jestem? – wyszeptała do siebie zdezorientowana. O co tu do cholery chodzi?
- Już dobrze ciii – podszedł do niej i wziął w ramiona. Mimo początkowego oporu, pozwoliła się objąć, wciąż nie mogąc zrozumieć gdzie jest, co się dzieje i co on tu robi. Poddała się jego głaszczącej ją dłoni, w nadziei, że za chwilę może wszystko jej wyjaśni.
- W domu. A gdzie mamy być? Już dobrze to pewnie te hormony, no i emocje. Ja też nie najlepiej dziś spałem.
- Hormony? – o czym on gada? Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Tak wiem, dopiero jutro będziemy mieć pewność, ale czuję, że to prawda i niedługo dołączy do nas nasz mały Scorpius – wyglądał na tak autentycznie szczęśliwego, że nie mogła się nie uśmiechnąć, jednak dalej nie rozumiała co się wokół niej dzieje.
Jeszcze raz rozejrzała się po pokoju, aż jej wzrok zatrzymał się na kalendarzu wiszącym na ścianie. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i odpychając od siebie chłopaka podeszła do kolorowej kartki, na której wyraźnie zaznaczona była data. 1 maja 2010? Ale jak to? Tak dobrze pamiętała ten dzień, ostatni dzień ich jako pary, bo już następnego tuż przed wizytą w Mungu zobaczyła go z nią.
Oszołomiona złapała się dłońmi za głowę i usiadła na łóżku. Czy to jest możliwe? Czy to wszystko tylko jej się przyśniło? Przecież było takie realne.
Pogrążona we własnych myślach nawet nie zauważyła, że Draco wyciąga coś z szafki przy łóżku i ponownie podchodzi blisko niej, a po chwili klęczy u jej stóp. Złapał jej prawą dłoń zmuszając, by na niego spojrzała.
- Miałem to zrobić jutro przed wizytą, ale skoro i tak oboje już nie śpimy… - otworzył małe granatowe, aksamitne pudełeczko, a jej oczom ukazał się przepiękny pierścionek z białego złota z brylantowym oczkiem. Zaraz czy on zamierza….
- Hermiono Jane Granger obiecuję kochać Cię do końca moich dni. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną? – wpatrywał się w nią z nadzieją i miłością.
Tak ciężko było jej uwierzyć w to wszystko. Jeszcze dziesięć minut temu była pewna, że ją zdradził, porzucił i zmusił do samotnego wychowywania ich dziecka, a teraz coś takiego.
Spojrzała w jego oczy i odpowiedź była oczywista. Nawet we śnie doskonale to wiedziała – kochała go jak szalona i zrobiłaby wszystko, by nigdy więcej nie czuć tego obezwładniającego bólu rozstania.
- Tak! Tak!
Wniebowzięty chłopak porwał ją w ramiona namiętnie całując, a ona nie pozostawała mu dłużna. W końcu miała dwa lata bez niego do nadrobienia. A gdy zakładał jej na palec pierścionek zaręczynowy, zastanawiała się, czy powinna mu powiedzieć, że na Scorpiusa jeszcze trochę poczeka? Może to tylko przeczucie, ale była prawie pewna, że święta spędzą z małą księżniczką Emmą.