Już dawno tak dobrze jej się nie spało. Poduszka i kołdra
otulały ją tak jak lubiła, a nawet materac był jakby wygodniejszy. Przytuliła
do siebie mocniej Rose licząc na to, że uda jej się znów zapaść w przyjemny sen.
Jednak jej dziecko miało inne plany. Małe rączki zaczęły raz po raz naciskać na
jej policzki i próbowały podnosić powieki. Tego nie dało się już dłużej
ignorować. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do córki, która chyba również się
wyspała, bo obdarzyła ją promiennym uśmiechem na rumianej twarzyczce.
Dopiero po chwili spłynęła na nią świadomość, że nie są w
swoim mieszkaniu a w posiadłości Malfoy’ów. Jęknęła z zawstydzenia na
wspomnienie wczorajszego dnia. Było jej tak głupio przez to zatrucie, no i nie
bardzo pamiętała jak znalazła się w łóżku. Najprawdopodobniej zasnęła na
kanapie oglądając film. Westchnęła głośno zbierając się na odwagę, by stanąć
twarzą w twarz z gospodarzami.
Przebrała siebie i Rose w przygotowane im przez skrzatkę
ubrania i ostrożnie otworzyła drzwi na korytarz. Zapomniała sprawdzić, która
jest godzina a nie chciała nikogo obudzić. Nie mogła jednak dłużej zwlekać z
powrotem do domu. W końcu nie wróciła na noc i nie powiedziała nikomu co się z
nią dzieje. Nie żeby wierzyła, że Ron zamartwia się ich nieobecnością, ale
zawsze…
Gdy dotarły na parter i zajrzały do jadalni odetchnęła z ulgą.
Draco ze Scorpiem i Narcyzą siedzieli przy zastawionym stole i jedli śniadanie.
Gdy tylko je zauważyli zaprosili je do siebie gestem i uśmiechem.
- Jeszcze raz przepraszam za kłopot – powiedziała Hermiona
kończąc posiłek i odsuwając od siebie pusty talerzyk. Pomogła Rose wstać od
stołu i skierowała się do wyjścia.
- Jaki kłopot? Przecież nic się nie stało. Wiesz, że zawsze
miło nam was gościć – odrzekła pani domu odprowadzając je do hallu. – I proszę
jeszcze raz zastanów się nad naszą propozycją odnośnie opieki nad Rose.
- Chyba już nie muszę – odpowiedziała tajemniczo ściągając
na siebie zaskoczone spojrzenie kolegi. – Gdzie ja znajdę opiekunkę z
przeszkoleniem medycznym?
- A więc do poniedziałku – pożegnała się wyraźnie zadowolona
Narcyza.
- Tak do jutra – powiedziała obejmując lekko Draco i całując
go w policzek.
Podjęła decyzję i wiedziała, że nie ma już odwrotu, jednak
wracając do domu nie miała pojęcia jak ma ją przekazać mężowi.
Gdy weszły do mieszkania siedział przy stoliku w salonie a
przed nim leżały trzy puste pudełka po czekoladkach z likierem. Nie wróżyło to
niczego dobrego.
- Gdzie byłaś? – spytał zdenerwowany a jej od razu podniosło
się ciśnienie. To było takie smutne, że na swój widok automatycznie reagowali
złością.
- Przecież wiesz gdzie – odpowiedziała poirytowana zdejmując
buciki Rose, po czym poszła do kuchni i wstawiła wodę na kawę. Ron poszedł za
nią i zakładając ręce na piersi oparł się ramieniem o framugę drzwi mierząc ją
spojrzeniem spod zmarszczonych brwi.
- Całą noc?
- Oj skończ już z tą zazdrością. – Wywróciła oczami
zalewając wrzątkiem kubek aromatycznej kawy. Ta rozmowa jeszcze na dobre się
nie zaczęła a już miała jej serdecznie dość.
- Ja? To on od początku próbuje ci się dobrać do majtek –
wyciągnął palec wskazujący w jej kierunku, ale ona tylko odwróciła się
wyciągając z lodówki dietetyczne mleczko do kawy i wybuchła głośnym perlistym
śmiechem, który tak doprowadzał go do szału. Och, gdyby tylko wiedział…
Upiła łyk gorącego napoju i uniosła kubek by z podniesioną
głową przejść obok niego i zobaczyć co robi Rose. Nie zdążyła jednak jeszcze
dojść do salonu, gdy Ron znów się odezwał, tym razem nieco spokojniejszym
tonem.
- Ginny wczoraj urodziła.
- Co? – zatrzymała się w miejscu analizując to co usłyszała.
Kilkakrotnie musiała przeliczyć sobie ile dni zostało do wyznaczonego przez
medyków terminu porodu, by stwierdzić czy mówił on prawdę.
- Wiedziałabyś gdybyś wróciła wczoraj do domu – powiedział z
ironicznym uśmiechem przyglądając się swoim paznokciom. Jednak nie miała
zamiaru dawać się dłużej wciągać w jego gierki. Ginny urodziła swoja wymarzoną
córeczkę i tylko to się liczyło.
Odstawiła kubek na ławę i usiadła obok układającej wieżę z klocków córki. Pogłaskała
ją po główce by po chwili ujrzeć na jej małej buzi radosny uśmiech.
- Rose, chcesz zobaczyć malutką Lily? – spytała z
rozrzewnieniem wspominając jak to było, gdy to jej córeczka przyszła na świat…
*
Następne tygodnie wyglądały zupełnie inaczej niż te ostatnie
dwa miesiące. Przynajmniej w odniesieniu do Draco. Po wydarzeniach w
posiadłości Malfoy’ów, a przede wszystkim po wspólnym oglądaniu Romea i Juli
jakimś cudem zniknęła ta niewidzialna bariera między nimi. Stali się sobie
znacznie bliżsi, jakby ta kilkuletnia rozłąka w ogóle nie miała miejsca. A może
nawet jeszcze bardziej.
Codziennie rano Hermiona przyprowadzała Rose do Narcyzy, a
następnie po pracy wracała po nią z Draco. Nic więc dziwnego, że nie trzeba
było długo czekać by obie czuły się w posiadłości jak w drugim domu.
Kwestię opieki nad dzieckiem póki co udało jej się
przemilczeć przed mężem. Jak na ironię pojawienie się w rodzinie nowego dziecka
bardzo jej to ułatwiło. Molly spędzała teraz większość czasu u córki by pomóc
jej przy maleństwie i starszych chłopcach dlatego ani ona ani Ron nie zauważyli
nic dziwnego w tym, że Rose spędza dzień pod opieką kogoś innego. Chociaż
Hermiona do tej pory ledwo powstrzymywała wybuch śmiechu na wspomnienie jak
opowiadała im o miłej pani, starej znajomej rodziny, która traktuje Rose jak
swoją własną wnuczkę.
Przypomniała sobie właśnie pytające spojrzenie Rona, gdy Rose
opowiadała mu o nowej zabawie wymyślonej przez babcię Cyzię i o mało nie
zadławiła się własną śliną, czym zwróciła na siebie uwagę kolegi z biurka obok.
- Spakowana? – spytał Draco zamykając ostatnią teczkę z
dokumentami, zakładając ręce za głowę i odchylając się na fotelu.
Hermiona przełknęła łyk zimnej już kawy i rzuciła mu szybkie
spojrzenie wskazując kubkiem przeciwległą ścianę, gdzie za regałem stała jej czerwona walizka. Nie miała zamiaru tracić
dziś rano ani minuty na powrót do domu, więc przytargała ją od razu ze sobą by
maksymalnie wykorzystać ostatnie chwile na przygotowanie do konferencji.
Odstawiła kubek i sięgnęła po leżące na blacie biurka pióro by dokończyć
robienie notatek. Nie zdążyła jednak na powrót zatopić myśli w czytanych
paragrafach, gdyż jej kolega najwyraźniej już skończył przygotowania i
przysunął swój fotel do jej, wpatrując się w nią z uporem maniaka. Niechciany
uśmiech wystąpił na jej usta, gdy przewróciła oczami nie mogąc dłużej udawać,
że nie widzi jego głupkowatych min, co Draco potraktował jako zaproszenie do
rozmowy.
- Jak zawsze przygotowana. Ja skoczę na chwilę do domu i
spotkamy się za godzinę, dobrze? – spytał kręcąc się na fotelu jak
podekscytowane dziecko, a ona tylko kiwnęła głową. – Sprawdzę od razu czy Tom
przygotował już nasz świstoklik.
- Okey – powiedziała próbując ponownie przeczytać ostatnie
zdanie, ale nie mogła się skupić, gdy siedział tak blisko, niemal kładąc głowę
na jej ramieniu, by zobaczyć nad czym pracuje. Ostatecznie zebrał leżące przed
nią akta i spróbował schować do jej torby.
- Zostaw to już. Nie przejmuj się tak, na pewno damy radę.
Powiedz mi lepiej czemu nie przyprowadziłaś dziś Rose.
- Nie chciałam jej zostawiać na noc…
- Dlaczego, przecież jutro wracamy? - spytał, ale ona tylko
pokręciła głową. Jak miała mu wytłumaczyć, że jest jej już wystarczająco
niezręcznie, że jego mama zajmuje się jej córką w ciągu dnia. Nie mogłaby
zostawić Rose na całe dwa dni.
- Ron zabrał ją do Nory – odpowiedziała, a smutek bijący z
jej słów jeszcze bardziej ją przygnębił. Obiecywała sobie, że nie zostawi
więcej dziecka u teściów, a tak szybko znów była postawiona pod ścianą. Westchnęła
głęboko, a Draco przysunął się bliżej by objąć ją ramieniem i oprzeć czoło o
jej głowę.
- Skarbie wiesz, że
moja mama z przyjemnością by się nią zajęła. Tyle lat spędziła sama w tym
wielkim domu, a teraz… Już dawno nie widziałem jej takiej szczęśliwej.
Uśmiechnęła się blado i wyciągnęła rękę by w tym uścisku
znaleźć choć odrobinę pocieszenia. Była mu tak bardzo wdzięczna za to, że jest
takim dobrym przyjacielem. Nie dość, że pomaga jej w pracy odciążając ją na
każdym kroku, to jeszcze stara się jak najbardziej ułatwić opiekę nad
dzieckiem. Już otwierała usta by mu podziękować, gdy nagle otworzyły się drzwi
i do gabinetu weszła Katty, a oni szybko się od siebie odsunęli. Nie mieli
jednak wątpliwości, że Katty widziała trochę za dużo.
- To widzimy się za godzinę – powiedział tylko kładąc lekko
dłoń na ramieniu Hermiony, po czym wyszedł mierząc MacAdams lodowatym
spojrzeniem.
- Słucham Katty – odezwała się Hermiona budząc koleżankę z
zamyślenia.
- Tak. Miałaś mi zostawić dokumenty w sprawie Nowego Jorku –
odpowiedziała podchodząc do biurka i siadając na krześle.
- Jasne – szybko otworzyła szufladę i wyciągnęła z niej
przygotowaną już teczkę.
- Słuchaj… Wiem, że to nie moja sprawa, ale nie jestem
ślepa. Moglibyście pomyśleć o swoich rodzinach i skończyć to… - wyciągnęła rękę
kręcąc nią w powietrzu kółka między Hermioną a miejscem, gdzie jeszcze przed
chwilą siedział Draco – to coś.
- To nie tak, jesteśmy przyjaciółmi – odpowiedziała
automatycznie, ale ciche ironiczne prychnięcie Katty trochę wyprowadziło ją z
równowagi. Nie przyjaźniły się, poza sprawami zawodowymi nawet ze sobą nie
rozmawiały, nie widziała więc najmniejszego powodu, by się przed nią tłumaczyć.
Najważniejsze, że sama sobie nie miała niczego do zarzucenia, nie czuła się
winna ani zmuszona by cokolwiek komuś wyjaśniać, a już na pewno jej. – I wiesz,
Katty… masz rację. To nie Twoja sprawa.
Sięgnęła po dokumenty, które Malfoy starał się upchnąć do
jej torby czując wesołe iskierki satysfakcji na widok rozszerzających się w
szoku zielonych oczu pracownicy.
- Coś jeszcze? – spytała tak oschle jak tylko potrafiła, ale
Katty nie odezwała się już ani jednym słowem. Wstała szybko z krzesła i wyszła
z jej gabinetu.
Rzuciła teczkę na biurko ze złością. Tylko tego jej
brakowało by po ministerstwie rozeszły się teraz jakieś plotki. Z resztą nie
byłoby to nic nowego. Odkąd wydało się, że Malfoy będzie pracować w
ministerstwie jako jej zastępca nieustannie po biurze krążyły jakieś wyssane z
palca historie. Miała wystarczająco na głowie, by jeszcze tym się przejmować.
Już dawno straciła nadzieję na zwykłą ludzką dobroć i bezinteresowność a przede
wszystkim nie wciskanie nosa w cudze sprawy. Ostatnie lata bardzo boleśnie
uświadamiały ją, że nic nie sprawia ludziom większej radości niż nieszczęście
drugiej osoby. Jednak nie była to najlepsza pora na to by zastanawiać się dokąd
zmierza dzisiejszy świat. Niedługo wróci Draco i najbliższe dwa dni spędzą
razem z dala od tego wszystkiego. Tak bardzo cieszyła się na ten wyjazd do
Berlina, że nawet podła Katty nie mogła jej tego zepsuć.
*
Ta cała sytuacja z Katty strasznie wyprowadziła go z
równowagi. Nie cierpiał tej fałszywej, dwulicowej dziewczyny tak bardzo, że
najchętniej by ją zwolnił, bez konkretnego powodu nie mógł jednak tego zrobić.
Zanim dotarł do domu w jego głowie uformowało się przynajmniej kilka
scenariuszy, które dawałyby mu idealny pretekst by się jej pozbyć jednak
wszystkie wyleciały mu z głowy, gdy tylko przekroczył próg i mocno przytulił
swojego synka.
- Bądź grzeczny i słuchaj babci. Tatuś jutro wróci –
powiedział ostatni raz głaszcząc dziecko po głowie.
- Idź już i bawcie się dobrze – wesoły uśmiech na twarzy
Narcyzy mówił mu, że i ona widzi w tym wszystkim więcej niż jest w
rzeczywistości.
- Jedziemy do pracy mamo – posłał jej rozczarowane
spojrzenie, ale tylko roześmiała się jeszcze bardziej i wypchnęła go za drzwi.
Pokręcił głową teleportując się szybko pod ministerstwo.
Jego matka była niemożliwa, ale przynajmniej miał stuprocentową pewność, że ze
wszystkich sił dobrze mu życzyła i miała na uwadze jedynie jego szczęście. Nie
miał już siły tłumaczyć jej, że to nie ma sensu. Nigdy tak naprawdę nie
powiedziała tego wprost, a on nie potwierdził, ale domyślał się, że wiedziała
ile dla niego znaczyła Hermiona. I ile wciąż znaczy. Ale jakie to miało teraz
znaczenie?
Przeszedł przez atrium i skierował się do wind, gdy ją
zobaczył. Siedziała niedaleko recepcji wciąż przeglądając te przeklęte papiery.
Perfekcjonistka. Zaśmiał się cicho pod nosem kręcąc głową. Nie zostawiała nic
przypadkowi. Musiała być na wszystko przygotowana. Do tego chłonęła wiedzę jak
gąbka wodę. Była doskonała na to stanowisko, ani przez chwilę w to nie wątpił.
- Gotowa? – spytał a ona podniosła głowę i uśmiechnęła się
do niego. Taka mała prosta rzecz a poczuł jakby w jego żołądku stado motyli
poderwało się do lotu. Czy to nie głupie, że czasem czuł się przy niej jak
zakochany szczeniak? A przecież wcale nie był zakochany, prawda? Nie mógł być.
Przez całą drogę do wyjścia nie mógł oderwać od niej wzroku.
Była taka podekscytowana wyjazdem i konferencją, że nawet jemu udzielały się
jej emocje. Tak bardzo się cieszył, że może być tu z nią, gdy mocno go objęła w
pasie przyciskając jednocześnie dłoń do starej puszki, która miała ich
przenieść do stolicy Niemiec. Cały świat wirował wokół nich, ale on nic z tego
nie widział zaciskając oczy i wdychając głęboko do płuc waniliowo-kwiatowy
zapach jej włosów. A po chwili byli już na miejscu.
Tak jak się spodziewał byli najlepiej przygotowanym
zespołem. Gdy parę godzin później skończyła się część oficjalna konferencji
przewidziana na ten dzień oboje czuli niesamowitą dumę z tego czego udało im
się dokonać. Przeforsowali kilka punktów ustawy, na których najbardziej im
zależało a także udało im się narzucić formę zapisu taką jaka im najbardziej
pasowała.
- Chodź. Zabieram cię na obiad – powiedział Draco, gdy
wyszli z sali konferencyjnej a Hermiona skręciła w stronę swojego pokoju.
Wyciągnął rękę w jej kierunku, objął w pasie i już miała mu pozwolić
zaprowadzić się do restauracji, ale czuła się tak zmęczona, że jedyne o czym
marzyła to zaszyć się w swoim pokoju i obejrzeć jakiś ciekawy film albo poczytać
książkę. Nie umiała mu jednak odmówić, gdy tak na nią patrzył pełnymi nadziei
oczami. Nieśmiały krzywy uśmiech błąkał się po jego twarzy, a obejmujące jej
żebra duże dłonie rozsyłały po jej ciele gorące fale.
- Daj mi się chociaż przebrać – powiedziała nawet nie
starając się ukryć uśmiechu. Odwróciła się w kierunku hallu wyślizgując się z
jego objęć i odeszła zostawiając go samego.
- Masz piętnaście minut.
Mimo nużącego jej ciało zmęczenia wpadła do swojego pokoju
jak burza. Szybko poprawiła makijaż i wyciągnęła z szafy różową letnią
sukienkę, którą kupiła w zeszłym tygodniu. Była pewna, że nie minęło nawet
dziesięć minut, gdy otworzyła drzwi na korytarz. Tym bardziej zdziwiło ją, że
Draco stał na wprost jej pokoju oparty o ścianę ubrany z niebieskie jeansy i
zwykłą białą koszulkę. Tylko uśmiechnął się widząc zaskoczenie na jej twarzy.
Niby od niechcenia sięgnął po jej dłoń i zaprowadził do restauracji na ostatnim
piętrze hotelu. Widok jaki rozpościerał się z tarasu zapierał im dech w piersiach,
jednak unoszące się w powietrzu zapachy przypomniały im jak bardzo byli głodni.
Dopiero po zjedzeniu pysznego posiłku pozwolili sobie odetchnąć świeżym
powietrzem i nacieszyć oczy nocną panoramą Berlina.
- Nie miałam pojęcia, że tu jest tak pięknie – powiedziała zapatrzona
w migoczące światła miasta obejmując się rękami. Wolnymi krokami zbliżał się
lipiec jednak wieczory były jeszcze zdecydowanie zbyt chłodne by pomylić je z
latem.
- To plusy tej pracy. – Odwróciła głowę i spojrzała mu
prosto w oczy, jakby chciała z nich odczytać coś więcej. – Odwiedzasz inne
kraje i jeszcze ci za to płacą. Zimno ci. Wracamy?
Spytał, gdy kolejny raz jej ciałem wstrząsnął zimny dreszcz.
Nie miał ze sobą marynarki, więc stanął za nią i złapał za jej ramiona próbując
rozgrzać zmarzniętą skórę. Po chwili jednak odwróciła się łapiąc jego dłoń w
swoją i omijając spojrzeniem jego twarz zaczęła go powoli prowadzić w kierunku
schodów. Przez całą drogę aż do drzwi jej pokoju nie zamienili ani jednego
słowa pogrążeni we własnych myślach. Teraz, gdy już do nich dotarli Draco nie
wiedział co robić. Z jednej strony nie chciał się jeszcze z nią rozstawać, z
drugiej wiedział, że najlepsze co może zrobić to grzecznie się pożegnać i
wrócić do siebie.
W momencie, gdy rozsądek wziął w końcu górę nad sercem,
uśmiechnął się do niej i pocałował w policzek, po czym odwrócił, by podążyć
dalej korytarzem w kierunku swojego pokoju. Nie odszedł jednak daleko, gdy
usłyszał jej głos.
- Nie wejdziesz? Myślałam, że może obejrzymy jakiś
film? - odwrócił się i dostrzegł ten
łobuzerski błysk w jej oczach, który nie wróżył nic dobrego. Jednym
pociągnięciem ręki przesunęła kartą przez czytnik i otworzyła drzwi pokoju
zapraszając go gestem do środka.
- Czy ja wiem… Znów zaśniesz w połowie filmu?
- Niczego nie obiecuję…
Niestety tym razem program telewizyjny okazał się dalece
rozczarowujący. Przerzucali kanały nie mogąc się na nic zdecydować. Draco
upierał się przy filmie akcji raz po raz wyrywając dziewczynie pilota. Jednak
ta nie dała za wygraną ostatecznie zostawiając film z Sandrą Bullock i Keanu
Reevesem, a Draco wydał z siebie cichy
jęk niezadowolenia. Wstał z kanapy zmierzając prosto do barku i wyciągnął z
niego butelkę czerwonego wina i dwa kieliszki. Hermiona tylko pokręciła głową
śmiejąc się pod nosem. Gdy wrócił i usiadł obok niej na kanapie przysunęła się
dociskając ramię do jego ramienia.
- I jak Sofie podoba się Londyn? – spytała upijając łyk wina
i odstawiając kieliszek na stolik. Bała się tego co może usłyszeć, a raczej
swojej reakcji na jego słowa.
- Ciężko powiedzieć. Do tej pory przyjechała jakieś dwa…
trzy razy – odpowiedział ze wzrokiem utkwionym w telewizorze, udając, że nie
czuje na sobie jej spojrzenia.
- Naprawdę? Przykro mi.
- Dlaczego? To nie twoja wina.
- Trochę moja. – zawstydzona spuściła głowę a burza loków
spadła jej na twarz. Nie mógł patrzeć jak wyrzuca sobie coś czemu zupełnie nie
była winna. Ale przecież nie miała pojęcia o tym jak wyglądało jego życie w
Paryżu. Wyprostował się i sięgnął po jej dłonie zmuszając ją by na niego
spojrzała.
- Hermiona, to nie tak. Nie jestem sam bo się
przeprowadziłem. Przeprowadziłem się bo od bardzo dawna jestem sam. Więc nie
bój się, że rozbijasz moje małżeństwo, Sofie świetnie sama sobie daje z tym
radę.
Tych kilka słów wywarło na niej takie wrażenie, że aż
otworzyła usta w szoku. Nigdy nie spodziewała się on niego usłyszeć czegoś
równie zaskakującego. Był samotny? Była pewna, że on i Sofie są tak samo
szczęśliwym cukierkowym małżeństwem jak Ginny i Harry. Przetrawienie tej
informacji zajęło jej kilka dłuższych chwil podczas, których przez cały czas
wpatrywała się w jego smutne bladoniebieskie oczy. Dotąd ziejący z nich smutek
przypisywała właśnie rozłące z ukochaną żoną, co raniło ją i powodowało wyrzuty
sumienia. Gdyby wiedziała, że właśnie przez Sofie jest nieszczęśliwy…
- Znam to uczucie – powiedziała opuszczając wzrok na ich
złączone dłonie. Dopiero teraz zauważyła, że Draco nieprzerwanie gładził
kciukami wierzch jej dłoni. Ten kojący gest odblokował w niej jakąś ostatnią
barierę powstrzymującą ją przez wyrzuceniem z siebie wszystkich żali. – Nigdy
wcześniej nie czułam się tak samotna jak teraz będąc z Ronem. Czasem dochodzę
do wniosku, że wolałabym, żeby go nie było, bo sama jego obecność działa na
mnie jak płachta na byka.
- Przynajmniej niczego nie żałujesz – rzucił puszczając jej
ręce. Dał jej szansę by w tym momencie się zatrzymała. Nie chciał słuchać, że
jest nieszczęśliwa z Weasley’em. Skoro wybrała Rona to powinna być z nim tak
szczęśliwa jak to tylko możliwe, bo inaczej jaki sens miało jego cierpienie.
Jaki sens miało to, że od sześciu lat niczym drzazga tkwią w jego sercu jej
cierpkie słowa? Jeżeli nie mogą być razem, to chociaż ona powinna być
szczęśliwa.
- Oczywiście, że żałuję. Żałuję tylu rzeczy w moim życiu, ze
ciężko mi je wszystkie wymienić – zsunęła nogi z kanapy i znów sięgnęła po swój
kieliszek. Opróżniła go w kilku łykach i ponownie uzupełniła.
Czy on naprawdę myślał, że ona nigdy nie wraca myślami do
tego przeklętego balu, że nie wyrzuca sobie braku odwagi i spontaniczności, że
nie zastanawia się jakby to było? Zwłaszcza, gdy Ron każdego dnia coraz
wyraźniej udowadnia jej jak mało się znają i jak niewiele interesuje go to
czego ona chce, o czym marzy, czego potrzebuje. Czy naprawdę wygląda na
tryskającą radością i optymizmem mężatkę? Chociaż z drugiej strony… czy nie tak
właśnie myślała o nim?
Rzuciła szybkie spojrzenie na telewizor, który wciąż
wyświetlał zupełnie ignorowany przez nich film. Emocje wzięły nad nią górę i
nie mogła dłużej tak bezczynnie siedzieć. Wstała i podeszła do okna wplątując
palce w delikatny materiał firanki.
- Już nawet nie pamiętam dlaczego z nim jestem. Gdyby nie
Rose, nic by nas ze sobą nie łączyło. – Słowa same wypływały z jej ust, a ona
wiedziała, że ma niepowtarzalną okazję w końcu to z siebie wyrzucić. Potrzebowała
tego, potrzebowała w końcu się komuś wyżalić, zrzucić z barków ten ciężar,
który dźwigała już tak długo. Omówienie problemów z drugą osobą zawsze jej
pomagało, ale w tym przypadku nie miała z kim się nimi podzielić. Nie chciała
martwić rodziców, Ginny i Harry odpadali, a z nikim poza nimi nie przyjaźniła
się na tyle by poruszać tak delikatne tematy. Nigdy nie sądziła, że to Draco
będzie dla niej tą specjalną osobą, bratnią duszą, która będzie dzielić z nią
smutki i radości.
- Wiecznie tylko na siebie warczymy. I jeszcze ci jego
rodzice. Zawsze staje po ich stronie.
- Co masz na myśli? – spytał.
- Och są dla mnie okropni. Krytykują każdy mój ruch, każde
słowo, a do tego są niesamowicie ograniczeni w swoich poglądach, złośliwi i
apodyktyczni. Nawet dla Rose. Biedne dziecko więcej ciepłych uczuć dostaje od
twojej mamy niż od własnych dziadków. A ja nie mam już na to siły. Nie mam siły
wiecznie z nimi walczyć. Nie mam siły walczyć sama.
Draco podszedł do niej i obrócił tak by widzieć jej twarz.
Wyciągnął rękę by założyć za ucho jej rozpuszczone włosy. Nie mógł znieść
smutku bijącego z jej oczu i słów. Złapał lekko jej brodę i pociągnął do góry
tak, by mogła spojrzeć mu w oczy.
- Nie jesteś sama – powiedział to tak cicho, że nie była
pewna czy sobie tego nie wymyśliła. Jego dotyk i siła hipnotyzującego
intensywnego spojrzenia działały jak balsam na jej skołatane nerwy i serce. Nie
zastanawiając się nad tym co robi poddała się ogarniającej ją chęci by pozwolić
mu się sobą zaopiekować. Stał tak blisko niej, że nie musiała nawet robić
kroku, po prostu wyciągnęła ręce i mocno go objęła kładąc głowę na jego ramieniu.
Z lekką niepewnością on także zamknął ją w swoich silnych ramionach delikatnie
głaszcząc jej włosy, a ona poczuła coś czego nie czuła już od tak dawna. Była
bezpieczna.
Stali tak dłuższą chwilę ciesząc się swoja bliskością,
czerpiąc z niej pokłady energii o których nie mieli pojęcia.
- Nie powinnam tak o nich mówić. Nie są tacy przez cały
czas. Ale zranili mnie już tak bardzo, że na samą myśl o spotkaniu z nimi chce
mi się wyć. Jestem złym człowiekiem.
Draco nie mógł dłużej słuchać jak znów bezpodstawnie za całe
zło jakie ją spotyka obwinia siebie. Złapał jej ramiona i odsunął od siebie na
tyle by znów mogła spojrzeć w jego oczy. Miał nadzieję, że dzięki temu uwierzy
w szczerość tego co miał jej do powiedzenia.
- Hermiona, nie jesteś złym człowiekiem i nigdy tak nie
myśl. Znam cię tak długo i wiem, że nigdy pochopnie nikogo nie oceniasz. Jesteś
dobra i miła. Więc jeżeli tak o nich myślisz to znaczy, że swoim zachowaniem
sami do tego doprowadzili. To nie twoja wina i masz całkowite prawo tak myśleć.
Westchnęła głęboko i spuściła głowę, po czym z powrotem
usiadła na kanapie. Łatwo było mu mówić, ale ona wiedziała, że nie przestanie
czuć tej okropnej frustracji za każdym razem, gdy znów źle o nich pomyśli. Tak
bardzo by chciała mieć kochającego męża i cudownych teściów, jednak w obecnej
sytuacji czuła, że ugrzęzła po pas niezdolna do ruchu w żadną stronę.
Zrezygnowana zakryła twarz dłońmi czekając aż usiądzie koło niej.
- Czy wiesz jakie to potworne uczucie, gdy dajesz z siebie
wszystko a i tak jesteś dla kogoś nikim? Robisz wszystko co w twojej mocy by
nie zwracać na to uwagi, liczysz na to, że to kiedyś w końcu minie, że wszyscy
zauważą w tobie człowieka godnego zaufania, kogoś komu należy się sympatia i
dobre słowo a nie wieczne pretensje i warczenie. To niesprawiedliwe i bardzo
bolesne ciągle czekać, ciągle mieć nadzieję i wciąż nie być wystarczająco
dobrym.
Nie wiedział co sprawiło, że jej brązowe oczy rozszerzyły
się nagle z zawstydzenia. Czy to przez jego spojrzenie, a może nieświadomy
krzywy uśmiech wystąpił na jego usta? A może po prostu sama przypomniała sobie
jego niezbyt barwną historię? W każdym razie nie odezwała się na ten temat ani
słowem. Jedynie wyciągnęła rękę i złapała go za dłoń. Delikatnie muskała palcami
jego dłoń zatapiając spojrzenie gdzieś pomiędzy swoimi kolanami a dywanem.
- Wiesz, myślałam, że wojna nauczyła mnie by trzymać blisko
siebie ludzi, których się kocha i na których ci zależy. By godzić się na drobne
poświęcenia dla dobra innych, być z nimi póki się da bo nie wiemy ile zostało
nam wspólnego czasu. – Tym razem utkwiła swoje przenikliwe, pewne spojrzenie
prosto w jego niebieskich tęczówkach. Widział jak wielką ma potrzebę by się
wygadać. Jakby od dłuższego czasu tłumiła w sobie to wszystko i tylko czekała
na okazję by z zrzucić z piersi ten ciężar. Wiedział jakie to uczucie. Znał je
i dlatego nie miał zamiaru się odzywać. Nie chciał przerywać tej chwili
szczerości, mimo, że wiedział, że równe dobrze mogła by to mówić komukolwiek
innemu. Jednak wybrała właśnie jego. – Ale się myliłam.
- Tak?
- Tak. Życie jest nieprzewidywalne. Nikt nie zna daty ani
godziny, gdy przyjdzie mu zostawić wszystko i wszystkich na tym świecie i odejść.
Tak naprawdę nie wiadomo gdzie. Dlatego tym swoim krótkim życiem trzeba
kierować tak by robić wszystko by przeżyć je szczęśliwie. Dbać o własne
szczęście a nie umartwiać się, umniejszać by zadowolić innych. Bo i tak nikt
tego nie doceni. Trzeba myśleć o sobie. I przestać się bać. To jedyne co jest
ważne.
- I ty się nie boisz?
- Boję się. Ale zaczynam z tym walczyć. To trochę potrwa,
ale jestem tylko człowiekiem. Żałuję tylko, że tak dużo czasu zajęło mi
zrozumienie tego.
Przyglądał jej się przez chwilę spod swoich długich jasnych
rzęs w skrytości ducha podziwiając nie tylko jej urodę, ale też charakter. Była
idealna pod każdym względem. I z każdym wychodzącym z jej ust słowem podobała
mu się jeszcze bardziej. Wiedział, że to nie ma najmniejszego sensu, jednak nie
dopuszczał do siebie tych racjonalnych myśli. Tak łatwo było wmówić sobie, że
to tylko przyjaźń.
- Wiesz co jest najgorsze? – spojrzała na niego, czekając,
aż da jej znać, że jej słucha. – Sama jestem swoim najgorszym wrogiem.
Zadręczam się roztrząsając każdą najmniejszą rzecz, robiąc plany awaryjne na
każdą ewentualność, tak by mieć pewność, że nic mnie nie zaskoczy, że jestem
dobrze przygotowana i że dam sobie radę ze wszystkim co mnie czeka. Ale wiesz
co? Rzeczywistość i tak mnie zaskakuje. Zazwyczaj i tak nie jestem w stanie
przewidzieć tego co nastąpi, więc stresuję się wszystkim na zapas. Sama sobie
podcinam skrzydła i gniotę swoją psychikę ciągłymi wyrzutami, że coś mogłam
zrobić lepiej. Rozumiesz mnie?
- Czy rozumiem? Byłem dokładnie taki sam. – westchnął
przeciągle sięgając po kieliszek z winem i upijając z niego mały łyk. Nie
odstawił go jednak, tylko zaczął bezmyślnie błądzić palcem po szklanej nóżce
naczynia.
- I co zrobiłeś? – spytała nie mogąc się doczekać na dalszy
ciąg jego wypowiedzi. Draco wrócił do niej spojrzeniem i odstawił kieliszek na
ławę.
- Oduczyłem się tego. Nie miałem wyjścia. To co się działo
po wojnie po prostu mnie przerosło. Dlatego się spakowałem, wyprowadziłem z
kraju i skończyłem z planami. Zacząłem żyć z dnia na dzień nie zadręczając się
przeszłością i nie planując każdego następnego kroku. Po prostu… byłem. Tu i
teraz.
Patrzyła na niego kiwając głową, ale nie był pewien, czy w
ogóle go widziała. Analizowała w głowie jego słowa starając się by wsiąkły w
nią wystarczająco głęboko, by i ona mogła zmienić w końcu tę zupełnie do niej
nie pasującą życiową postawę. Powinna odważnie, dzielnie brnąć do przodu niczym
jakiś taran a nie bez przerwy bać się swojego cienia.
- Ale nie zrozum mnie źle. To wcale nie znaczy, że nie myślę
o przyszłości. Jak każdy mam swoje marzenia i cele i dążę do ich realizacji. W
tym zakresie nic się nie zmieniło.
- Zazdroszczę Ci – wszeptała zamyślona.
- Ty mi? Czego?
- Tego, że się nie poddajesz. We wszystkim znajdziesz
iskierkę nadziei i sobie radzisz. – Zatopiła spojrzenie we wciąż lecącym
filmie, próbując nadążyć za fabułą, gdy zauważyła, że Draco śmieje się kręcąc
głową.
- To dziwne.
- Co? Że ci zazdroszczę?
- Nie. Że jesteśmy do siebie tacy podobni.
- Podobni? - Zawsze uważała ich za swoje przeciwieństwa. Już
od pierwszego spotkania w pociągu do Hogwartu wiedziała, że stoją po dwóch
różnych biegunach, skąd zwykle jest do siebie tak daleko, że ledwo można się
zobaczyć a co dopiero znaleźć jakieś wspólne cechy. Przecież różniło ich
praktycznie wszystko, prawda? Status, majętność, charakter. O jakich
podobieństwach on mówił? Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że miał całkowitą
rację. Czyż nie spędzili ostatnich godzin na wzajemnym użalaniu się znajdując u siebie nawzajem nie tylko
wsparcie, ale i zrozumienie? Czyż nie mają podobnych zainteresowań, planów i
poglądów na większość rzeczy?
Otworzyła usta by mu zaprzeczyć, ale teraz już nie była w
stanie. Myślała, że to po prostu przyjaźń, ale właśnie ją olśniło, że tak
dobrze nie rozumie się chyba z nikim.
- Nigdy tak na to nie patrzyłam, ale masz rację.
- Tak, bo nie chodzi o te rzucające się w oczy różnice, one dodają związkom uroku, smaczku.
One wzbogacają relacje ale ich nie niszczą. Najważniejsze by się ze sobą
zgadzać w kwestiach istotnych, fundamentalnych. Wspierać się i chcieć spędzać
ze sobą czas.
Nie zastanawiając się długo znów się do niego przysunęła mocno
się przytulając.
- To niesprawiedliwe. Dlaczego Ron nie może być taki jak ty?
– Zamknęła oczy mocno wdychając zapach jego perfum i zaciskając palce na
materiale jego koszulki. Tak wiele by dała by cofnąć się w czasie i przegadać
do rozumu tej młodszej wersji siebie.
- Nie wiem Skarbie, nie wiem.
- Przepraszam, że tak się rozkleiłam nie powinnam zawracać
ci głowy moimi problemami. – Jego kojący głos i
delikatny dotyk sprawił, że na jej policzkach zabłyszczały pojedyncze
krople łez. Starła je szybko licząc na to, że nie zdążył ich zobaczyć.
- Nie przepraszaj. Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie
liczyć. – Pociągnął delikatnie kosmyk jej włosów przywracając tym prostym
gestem uśmiech na jej twarzy.
- Dziękuję Draco. Dziękuję, że jesteś.
Pochylił się powoli i ostrożnie pocałował ją w czoło, po
czym otoczył ramieniem jej barki kierując się znów w stronę telewizora.
- To co może poszukamy jednak jakiejś komedii, co?
*
Gdy wrócili do Anglii udała się prosto do Nory. Tak bardzo
stęskniła się za swoją małą córeczką, że nawet nie wiedziała, że to jest
możliwe w tak krótkim czasie. Jednak, gdy przekroczyła próg domu swoich teściów
panujący w nim hałas zasiał w niej ziarno niepokoju. Nie był to
najporządniejszy, najczystszy dom, nie był też zwykle cichy, ale w jakiś
niesprecyzowany sposób dochodzący z jego głębi szum sprawił, że zaczęła
pokonywać po dwa stopnie naraz. Otworzyła drzwi do kuchni, po czym pobiegła do
salonu, w którym na dywanie siedziała trójka chłopców, a na kanapie Roxy
obejmowała Rose.
Hermiona od razu podeszła do swojej córki i dopiero teraz
zauważyła, że dziecko ma zarumienione policzki a mokre włoski kleją się jej do
czułka. Pocałowała mała w główkę i poczuła, że dziecko jest rozpalone. Tętno
jej przyspieszyło. Gdzie do cholery są Weasley’owie?
- Gdzie są dziadkowie? – spytała Roxy, ale dziewczynka
pokręciła tylko głową dalej tuląc do siebie kuzynkę.
Wtedy drzwi do domu się otworzyły i wszedł Ron z rodzicami
żywo o czymś dyskutując. Byli tak zaabsorbowani jakimś tematem, że początkowo
nawet nie zauważyli jej obecności.
- Co tu się dzieje?
Gdzie byliście? – wykrzyczała szybko do nich podchodząc.
- Hermiona? My? Mieliśmy spotkanie z Przyjaciółmi Merlina i…
- Słucham? Wyszliście? Zostawiliście dzieci same? – Myślała,
że zaraz wybuchnie. Jak on mógł jak spokojnie z nią w tym momencie rozmawiać?
Nawet nie zainteresował się czy z dziećmi wszystko w porządku. Z resztą jego
rodzice wcale nie byli lepsi. Ona wszystko rozumiała. Duża rodzina, mnóstwo
dzieci, to pewnie nie zawsze dało się wszystkich upilnować, ale by całkiem nie
interesować się ich losem to już gruba przesada.
- Przecież nic im się nie stało. Gdybyś poszła z nami zrozumiałabyś
jakie to ważne. Jak otwiera oczy na różne sprawy. Nauczyłabyś się…
- Rose ma gorączkę a wy zostawiliście ją chorą samą! Czy wy
jesteście normalni?! – Nie mogła go dłużej słuchać. Czy on mówił w jakimś obcym
języku? A może ona? Na jakiejś płaszczyźnie się rozmijali, bo nie możliwe, by
wciąż oboje stali tu w tym zatłoczonym salonie i to on robił jej wyrzuty. On
będzie jej tłumaczył czego powinna się nauczyć? To nawet nie było śmieszne.
Ojciec kurwa roku.
- Chyba trochę przesadzasz…
- Wiesz.. brak mi słów. Zabieram Rose do lekarza. A ty… Nie
chcę cię dziś widzieć. – rzuciła kończąc temat. On jeszcze coś do niej mówił,
ale dla niej czara tej goryczy już się przelała. Zrobiła dwa kroki w kierunku
córki i sprawnym ruchem zgarnęła ją w swoje ramiona, po czym wybiegła w domu
myśląc już tyko o tym by jak najszybciej pokazać dziecko lekarzowi.
*
Ostrożnie, niemal wstrzymując oddech, przeniosła ciężar
swojego ciała na palce stóp odrywając jednocześnie ręce od miękkiego materaca
łóżka, na którym spała jej córeczka. Właśnie zasnęła, więc nie darowałaby
sobie, gdyby ją zbudziła jakimś hałasem lub nieuważnym skrzypnięciem deski na
podłodze. Odetchnęła dopiero, gdy przymknęła za sobą drzwi do sypialni,
zostawiając jedynie niewielki prześwit.
Potarła zmęczone czoło i poszła do kuchni, by szybko upiec
migdałowe ciasteczka, które Rose tak uwielbiała. Chciała chociaż tak poprawić
małej humor. Sobie z resztą też, co tu kryć. Prawie całą noc tuliła do siebie
zmorzone gorączką dziecko, czekając aż leki zaczną działać. Nie cierpiała tego
ogarniającego ją niepokoju za każdym razem, gdy Rose była chora. Chyba nie ma
nic gorszego niż ta niemoc, gdy można tylko czekać na to co dalej się wydarzy.
Najgorsze jednak było to, że Ron nawet nie zainteresował się jak się czuje jego
córka. Tak zdecydowanie im obu przyda się porządna dawka cukru.
Wsadziła do piekarnika blachę pełną ciasteczek i zaczęła
rozwałkowywać następną partię, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Nie wiedząc
czego się spodziewać wytarła szybko ręce w ściereczkę i wyjrzała przez wizjer.
Stał oparty prawą ręką o framugę drzwi i pochylony wpatrywał
się w coś czego nie mogła dostrzec. Lekko przydługa grzywka opadała mu na
twarz, jednak nie mogła go pomylić z nikim innym.
Z szerokim uśmiechem na ustach szybko otworzyła mu drzwi i
nawet nie czekając aż wejdzie do środka rzuciła mu się na szyję.
- Draco – wyszeptała w jego ramię nie zdając sobie z tego
sprawy, że z jej oczu płyną łzy. To całe zmęczenie, stres i nerwy, zaczynały z
niej schodzić. Bo teraz nie była już sama. Bo teraz on tu był, więc już
wszystko będzie dobrze. Bo wreszcie ktoś zatroszczy się i o nią, a ona będzie
mogła w końcu odetchnąć pełną piersią.
- Co się stało? – spytał wpychając ja do środka i zamykając
za nimi drzwi. Mocno objął płaczącą dziewczynę i zaczął uspokajająco głaskać
jej plecy. – Wszystko w porządku?
- Teraz już tak, bo ty tu jesteś.
Uśmiechnął się na jej słowa, czując jak jeszcze mocniej go
do siebie przytula. Nie tego się spodziewał, gdy postanowił ją odwiedzić. Od
wczorajszego powrotu z Berlina właściwie się do niego nie odzywała. Dopiero
dziś rano dała mu znać, że nie przyjdzie do pracy do końca tygodnia. Nie
wiedział czemu, ale wziął to do siebie. Pomyślał, że Hermiona próbuje go
unikać, że wstydzi się tej chwili szczerości, którą dzielili na wyjeździe. Że
podobnie jak on zaczęła mieć wątpliwości czy sprawy między nimi zmierzają w dobrym
kierunku.
Delikatnie otoczył ją ramieniem w pasie i zaprowadził do
salonu. Tam posadził ją na kanapie a sam kucnął u jej stóp kładąc dłonie na jej
kolanach.
- Co jest? – spytał jeszcze raz chwytając jej podbródek i
unosząc go tak by spojrzała mu w oczy.
- Zostawili ją samą. Z dziećmi Ginny i George’a. Zostawili i
poszli do jakichś przyjaciół.
- Kto? – spytał chłopak próbując coś z tego zrozumieć.
- Ron – odpowiedziała łamiącym się głosem, po czym
odchrząknęła i spróbowała wziąć się w garść. – Ron i Weasley’owie. Zostawili
dzieci same w domu i gdzieś poszli. Przyszłam a Rose była ledwo przytomna z
gorączki.
- Gdzie ona jest? – spytał zrywając się na równe nogi.
- Śpi. Niedawno zasnęła – zaprowadziła go do sypialni, gdzie
przez chwilę, przyglądali się rumianej twarzyczce śpiącego dziecka. – Nic jej
nie będzie. To podobno tylko przeziębienie.
- Nie mogę uwierzyć, że mogli postąpić tak
nieodpowiedzialnie. To taka słodka dziewczynka – odwrócił wzrok od Rose by spojrzeć
na jej matkę i zauważyć wpatrzone w niego czekoladowe oczy.
- Jeszcze kiedyś możesz taką mieć.
- Nie będę miał więcej dzieci.
Powiedział to z takim przejmującym smutkiem i pewnością w głosie, że Hermiona aż zadrżała.
Złapała go za rękę i zaprowadziła do kuchni by zrobić im kawę. Dopiero teraz
sobie przypomniała o ciasteczkach.
- Pieczesz? – spytał przyglądając się w osłupieniu jak
wyciąga blachę z piekarnika, po czym ściąga z niej przyrumienione ciastka i
układa na dużym płaskim talerzu.
- Próbuję – odpowiedziała rzucając mu zawstydzone spojrzenie.
Tylko czego się wstydziła? On za ten prosty, matczyny gest kochał ją jeszcze
bardziej. Kochał? Znaczy… cenił i podziwiał. To musiał mieć na myśli. Nigdy nie
widział by Sofie własnoręcznie coś dla Scorpia zrobiła. Ona potrafiła się tylko
wyręczać innymi, nawet gdy chciała sprawić radość swojemu dziecku. Niewiele
myśląc wyciągnął rękę po małe słodkie serduszko, ale znienacka oberwał za to po
łapach.
- Jeszcze gorące – skarciła go kręcąc głową jednak na jej
usta znów wypełzł radosny uśmiech.
Usiadł więc przy stole popijając swoja kawę i przyglądając
się masie przeróżnych foremek, które na nim leżały. Korciło go by wziąć którąś
w ręce i spróbować jak to się robi, ale już raz dostał i bał się znów
zaryzykować. Obserwował więc tylko jak Hermiona odkłada ostatnie ciasteczko na
talerz i zaczyna wałkować zbite w kulkę ciasto.
- Do jakich przyjaciół? – spytał wracając myślami, do jej
słów.
- Co?
- Powiedziałaś, że Ron
i Weasley’owie poszli do przyjaciół?
- Tak. Ostatnio ciągle z kimś się spotykają. Słyszę o tych
przyjaciołach od jakiegoś czasu. Ale nie wiem kto to.
Napił się dwa głębsze łyki kawy zanim znów się odezwał. Coś
chodziło mu po głowie, ale nie chciał straszyć Hermiony. Ostatnio miała
wystarczająco dużo stresu. Nie mógł się jednak powstrzymać, by nie dowiedzieć
się czegoś więcej.
- Ale chyba to nie chodzi o Przyjaciół Merlina, co? – spytał
niby od niechcenia, a dziewczyna w momencie znieruchomiała. Odwróciła na niego
zaskoczone oczy i uniosła palec do ust usilnie się nad czymś zastanawiając.
- Czy ja wiem? Może i Merlina. Chyba tak. A skąd wiesz? –
spytała zainteresowana.
- Słyszałem o nich we Francji. Dobrze by było zgłosić to
Potterowi. Powinien się im przyjrzeć – wstał i odstawił pustą szklankę do zlewu
po czym złapał jedno ciastko i wsadził sobie do ust. Było pyszne, a on miał
pretekst by nie odpowiadać na jej pytające spojrzenie. Nie miał zamiaru jej
tłumaczyć jak długo francuskie ministerstwo męczyło się z tą sektą. To byli
specjaliści od wynajdywania naiwniaków, którym robili wodę z mózgu. Rodziny się
rozpadały podzielone przez wieczne kłótnie, wszystkie pieniądze przepadały, no
cuda wianki. A najgorsze, że nic im nie można było udowodnić, bo ludzie
oddawali im wszystko z własnej woli. Koszmar.
- Powinnam się martwić?
- A chodzisz na te ich spotkania? – spytał próbując
rozładować sytuację. – To po prostu szemrane towarzystwo i tyle. Jak Potter w
końcu pojawi się w pracy to sam mu to powiem.
Mrugnął okiem na co jak zwykle zaśmiały się jej oczy.
Odwróciła się i znów zaczęła wykrawać ciasteczka więc sięgnął po jeszcze jedno
z tych gorących i znów wpakował sobie do ust. Parzył na nią jak wprawnym
zdecydowanym ruchem ręki wycina kolejne ciasteczka i zapragnął przyjrzeć się
temu z bliska. Jako dziecko nigdy nie widział, jak takie słodycze powstają.
Później z resztą też nie.
Zafascynowany stanął za nią i przyglądał się jak foremka w
kształcie kaczuszki przecina ciasto. W jej rękach to wyglądało na takie proste,
do tego musiało być fajną zabawą. Gdyby tak mógł chociaż raz spróbować. Mógł po
prostu jej spytać, czy może. Oczywiście, że mógł i później wielokrotnie
wyrzucał sobie, że tego nie zrobił. Jednak mleko już się rozlało.
Dopiero gdy jego dłoń dotknęła jej, tej trzymającej tę
nieszczęsną kaczuszkę nad ciastem, zarejestrował, że w ogóle wyciągnął ją do
przodu. Jednak nie tylko siebie zaskoczył tym niespodziewanym ruchem.
Przestraszona dziewczyna lekko podskoczyła i zrobiła pół kroku do tyłu wpadając
wprost na jego klatkę piersiową, zwracając na siebie jego uwagę. Widział
dokładnie jak odwraca w jego stronę rozszerzone z szoku oczy. To trwało ułamek
sekundy i już miał otwierać usta by wyjaśnić co chciał zrobić, gdy wciąż zamknięta
w klatce jego ramion Hermiona zrobiła coś czego zupełnie się nie spodziewał.
Prawdopodobnie nieświadomie przeniosła spojrzenie swoich czekoladowych oczu
niżej na jego usta, po czym delikatnie zwilżyła swoje usta językiem, dłużej
przygryzając dolna wargę i znów je rozchyliła, jakby szykując się do pocałunku.
Jego ciało i serce krzyczało, gotowe by w końcu pochylił się
te parę centymetrów i ją pocałował. Chciał tego. Na Merlina, chciał tego jak
diabli. Jednak kołaczący mu w głowie rozsądek bił na alarm, powstrzymując go
przed realizacją tego pragnienia.
Westchnął głęboko, zamykając oczy i próbując dojść do
siebie. Odsunął się szybko od Hermiony zmierzając w stronę drzwi.
- Już późno. Wolałbym nie wpaść na Rona, po co ma ci robić
wyrzuty. – Zatrzymał się w progu kuchni, jednak nie odważył się na nią
spojrzeć. Ta sytuacja… To wszystko za bardzo na niego podziałało.
- Jest w pracy. Chyba. Nie wrócił od wczoraj. – Zawstydzona
patrzyła jak Draco z całych sił jej unika i przeklinała w myślał własną
bezmyślność. Jak mogła być tak głupia i pomyśleć, że on chce ją pocałować.
Puściła foremkę, którą wciąż trzymała w ręce i złapała za talerz, na którym
stygły poprzednie ciasteczka. – Poczekaj. Kilka ci zapakuję. Nie zdążyłam
udekorować, ale…
- Są pyszne. Dziękuję – powiedział, gdy wręczyła mu
wypełniony pojemnik. Dopiero teraz podniósł spojrzenie na jej twarz. Była wyraźnie zawstydzona, ale to już niczego
nie zmieni. Patrzyła na niego tak jakby chciała mu coś przekazać i chyba
wiedział co miała na myśli. Przytulił ją mocno i szybko, delikatnie całując jej
czoło. Po czym wyszedł, życząc Rose szybkiego powrotu do zdrowia.
Z mocno bijącym mu w piersi sercem wyszedł z bloku
dziewczyny z zamiarem by jak najszybciej znów znaleźć się w pracy. Nie chciał
by ta wścibska mała MacAdams znów miała tematy do plotek. Skręcił za róg
budynku i już miał się aportować pod ministerstwo, gdy uświadomił sobie, że nie
jest już dziś w stanie pracować.
- Chrzanić to – rzucił w powietrze i udał się do domu
rodzinnego.
Jednym ruchem otworzył na oścież drzwi wejściowe i wbiegł do
środka. Zaalarmowana Narcyza wybiegła na korytarz by zobaczyć co się dzieje i z
zaskoczeniem zauważyła swojego jedynego syna.
- Draco? Co ty tu robisz? Coś się stało? – Pytała próbując
złapać go za ramię.
- Nie teraz mamo – rzucił przez zaciśnięte zęby.
- Draco…
- Nie teraz – wbiegł po schodach na górę nawet nie
odwracając się w kierunku matki. Nie miał teraz do tego głowy. Całą swoją siłę
woli odkąd opuścił mieszkanie Hermiony skupiał na nie myśleniu. Dokładnie. Ze
wszystkich sił starał się nie myśleć absolutnie o niczym, jednak już czuł jakąś
zdradziecką inwazję, gdzieś na skraju umysłu.
Wbiegł do swojej sypialni i zatrzasnął za sobą drzwi, po
czym zaczął przemierzać pokój szybkim krokiem od okna do ściany i z powrotem. Udało
mu się to niezliczoną ilość razy w ciągu następnych kilkunastu minut, jednak
nie poczuł się ani odrobinę lepiej. Już tylko jedno przychodziło mu do głowy.
Szybko wyzwolił się ze skrojonych na miarę czarnych spodni i modnej marynarki.
Zamiast tego założył zwykłą biała koszulkę i szare spodenki. Musiał pobiegać.
Szybko wybiegł z terenu rodzinnej posesji i pobiegł danej
ścieżką przez las. Skupiał się na każdym swoim oddechu, każdym korzeniu
wystającym w ziemi, na sposobie w jaki promienie słoneczne przenikały przez
pokryte liśćmi gałęzie drzew, byleby nie myśleć o niczym innym.
Nie miał pojęcia ile czasu minęło, gdy zauważył, że zaraz
dotrze na skraj urwiska, skąd roztaczał się cudowny widok. Kiedyś bardzo dużo
czasu spędził w tym miejscu zastanawiając się nad swoim życiem. Co za ironia…
Ostatnie metry przeszedł wolnym krokiem, by przed skarpą
schylić się opierając ręce na kolanach, łapczywie nabierając tchu. Nie miał już
siły. Wyprostował się i uniósł w górę pięść, a z jego gardła wydarł się pełen
bólu i rozpaczy krzyk, a po chwili po policzkach zaczęły mu spływać słone
niechciane krople.
Jak mógł być taki głupi? Jak mógł nie przewidzieć tego, że
to się tak skończy? Jak mógł przewrócić do góry nogami całe swoje życie
zaślepiony tą jedną prawdą? Przecież kochał ją do szaleństwa i nie było sensu
tego dłużej przed sobą ukrywać. Jak więc to wszystko miało się udać? Jak mógł
pomyśleć, że praca z nią to dobry pomysł? Dlaczego nie posłuchał Blaise’a?
Przecież dziś o mało jej nie pocałował! Pocałował, kurwa! A jakaś jego część
wierzyła… była wręcz pewna, że i ona tego chciała. Co jeszcze bardziej wszystko
komplikowało. Przecież nigdy nic już
między nimi się nie wydarzy. Nie może. Najwyższa pora przestać się oszukiwać.
To koniec.