niedziela, 28 stycznia 2018

Rozdział 25 Chwila szczerości

Już dawno tak dobrze jej się nie spało. Poduszka i kołdra otulały ją tak jak lubiła, a nawet materac był jakby wygodniejszy. Przytuliła do siebie mocniej Rose licząc na to, że uda jej się znów zapaść w przyjemny sen. Jednak jej dziecko miało inne plany. Małe rączki zaczęły raz po raz naciskać na jej policzki i próbowały podnosić powieki. Tego nie dało się już dłużej ignorować. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do córki, która chyba również się wyspała, bo obdarzyła ją promiennym uśmiechem na rumianej twarzyczce.
Dopiero po chwili spłynęła na nią świadomość, że nie są w swoim mieszkaniu a w posiadłości Malfoy’ów. Jęknęła z zawstydzenia na wspomnienie wczorajszego dnia. Było jej tak głupio przez to zatrucie, no i nie bardzo pamiętała jak znalazła się w łóżku. Najprawdopodobniej zasnęła na kanapie oglądając film. Westchnęła głośno zbierając się na odwagę, by stanąć twarzą w twarz z gospodarzami.
Przebrała siebie i Rose w przygotowane im przez skrzatkę ubrania i ostrożnie otworzyła drzwi na korytarz. Zapomniała sprawdzić, która jest godzina a nie chciała nikogo obudzić. Nie mogła jednak dłużej zwlekać z powrotem do domu. W końcu nie wróciła na noc i nie powiedziała nikomu co się z nią dzieje. Nie żeby wierzyła, że Ron zamartwia się ich nieobecnością, ale zawsze…
Gdy dotarły na parter i zajrzały do jadalni odetchnęła z ulgą. Draco ze Scorpiem i Narcyzą siedzieli przy zastawionym stole i jedli śniadanie. Gdy tylko je zauważyli zaprosili je do siebie gestem i uśmiechem.
- Jeszcze raz przepraszam za kłopot – powiedziała Hermiona kończąc posiłek i odsuwając od siebie pusty talerzyk. Pomogła Rose wstać od stołu i skierowała się do wyjścia.
- Jaki kłopot? Przecież nic się nie stało. Wiesz, że zawsze miło nam was gościć – odrzekła pani domu odprowadzając je do hallu. – I proszę jeszcze raz zastanów się nad naszą propozycją odnośnie opieki nad Rose.
- Chyba już nie muszę – odpowiedziała tajemniczo ściągając na siebie zaskoczone spojrzenie kolegi. – Gdzie ja znajdę opiekunkę z przeszkoleniem medycznym?
- A więc do poniedziałku – pożegnała się wyraźnie zadowolona Narcyza.
- Tak do jutra – powiedziała obejmując lekko Draco i całując go w policzek.
Podjęła decyzję i wiedziała, że nie ma już odwrotu, jednak wracając do domu nie miała pojęcia jak ma ją przekazać mężowi.
Gdy weszły do mieszkania siedział przy stoliku w salonie a przed nim leżały trzy puste pudełka po czekoladkach z likierem. Nie wróżyło to niczego dobrego.
- Gdzie byłaś? – spytał zdenerwowany a jej od razu podniosło się ciśnienie. To było takie smutne, że na swój widok automatycznie reagowali złością.
- Przecież wiesz gdzie – odpowiedziała poirytowana zdejmując buciki Rose, po czym poszła do kuchni i wstawiła wodę na kawę. Ron poszedł za nią i zakładając ręce na piersi oparł się ramieniem o framugę drzwi mierząc ją spojrzeniem spod zmarszczonych brwi.
- Całą noc?
- Oj skończ już z tą zazdrością. – Wywróciła oczami zalewając wrzątkiem kubek aromatycznej kawy. Ta rozmowa jeszcze na dobre się nie zaczęła a już miała jej serdecznie dość.
- Ja? To on od początku próbuje ci się dobrać do majtek – wyciągnął palec wskazujący w jej kierunku, ale ona tylko odwróciła się wyciągając z lodówki dietetyczne mleczko do kawy i wybuchła głośnym perlistym śmiechem, który tak doprowadzał go do szału. Och, gdyby tylko wiedział…
Upiła łyk gorącego napoju i uniosła kubek by z podniesioną głową przejść obok niego i zobaczyć co robi Rose. Nie zdążyła jednak jeszcze dojść do salonu, gdy Ron znów się odezwał, tym razem nieco spokojniejszym tonem.
- Ginny wczoraj urodziła.
- Co? – zatrzymała się w miejscu analizując to co usłyszała. Kilkakrotnie musiała przeliczyć sobie ile dni zostało do wyznaczonego przez medyków terminu porodu, by stwierdzić czy mówił on prawdę.
- Wiedziałabyś gdybyś wróciła wczoraj do domu – powiedział z ironicznym uśmiechem przyglądając się swoim paznokciom. Jednak nie miała zamiaru dawać się dłużej wciągać w jego gierki. Ginny urodziła swoja wymarzoną córeczkę i tylko to się liczyło.
Odstawiła kubek na ławę i usiadła obok  układającej wieżę z klocków córki. Pogłaskała ją po główce by po chwili ujrzeć na jej małej buzi radosny uśmiech.
- Rose, chcesz zobaczyć malutką Lily? – spytała z rozrzewnieniem wspominając jak to było, gdy to jej córeczka przyszła na świat…
*
Następne tygodnie wyglądały zupełnie inaczej niż te ostatnie dwa miesiące. Przynajmniej w odniesieniu do Draco. Po wydarzeniach w posiadłości Malfoy’ów, a przede wszystkim po wspólnym oglądaniu Romea i Juli jakimś cudem zniknęła ta niewidzialna bariera między nimi. Stali się sobie znacznie bliżsi, jakby ta kilkuletnia rozłąka w ogóle nie miała miejsca. A może nawet jeszcze bardziej.
Codziennie rano Hermiona przyprowadzała Rose do Narcyzy, a następnie po pracy wracała po nią z Draco. Nic więc dziwnego, że nie trzeba było długo czekać by obie czuły się w posiadłości jak w drugim domu.
Kwestię opieki nad dzieckiem póki co udało jej się przemilczeć przed mężem. Jak na ironię pojawienie się w rodzinie nowego dziecka bardzo jej to ułatwiło. Molly spędzała teraz większość czasu u córki by pomóc jej przy maleństwie i starszych chłopcach dlatego ani ona ani Ron nie zauważyli nic dziwnego w tym, że Rose spędza dzień pod opieką kogoś innego. Chociaż Hermiona do tej pory ledwo powstrzymywała wybuch śmiechu na wspomnienie jak opowiadała im o miłej pani, starej znajomej rodziny, która traktuje Rose jak swoją własną wnuczkę.
Przypomniała sobie właśnie pytające spojrzenie Rona, gdy Rose opowiadała mu o nowej zabawie wymyślonej przez babcię Cyzię i o mało nie zadławiła się własną śliną, czym zwróciła na siebie uwagę kolegi z biurka obok.
- Spakowana? – spytał Draco zamykając ostatnią teczkę z dokumentami, zakładając ręce za głowę i odchylając się na fotelu.
Hermiona przełknęła łyk zimnej już kawy i rzuciła mu szybkie spojrzenie wskazując kubkiem przeciwległą ścianę, gdzie za regałem stała jej  czerwona walizka. Nie miała zamiaru tracić dziś rano ani minuty na powrót do domu, więc przytargała ją od razu ze sobą by maksymalnie wykorzystać ostatnie chwile na przygotowanie do konferencji. Odstawiła kubek i sięgnęła po leżące na blacie biurka pióro by dokończyć robienie notatek. Nie zdążyła jednak na powrót zatopić myśli w czytanych paragrafach, gdyż jej kolega najwyraźniej już skończył przygotowania i przysunął swój fotel do jej, wpatrując się w nią z uporem maniaka. Niechciany uśmiech wystąpił na jej usta, gdy przewróciła oczami nie mogąc dłużej udawać, że nie widzi jego głupkowatych min, co Draco potraktował jako zaproszenie do rozmowy.
- Jak zawsze przygotowana. Ja skoczę na chwilę do domu i spotkamy się za godzinę, dobrze? – spytał kręcąc się na fotelu jak podekscytowane dziecko, a ona tylko kiwnęła głową. – Sprawdzę od razu czy Tom przygotował już nasz świstoklik.
- Okey – powiedziała próbując ponownie przeczytać ostatnie zdanie, ale nie mogła się skupić, gdy siedział tak blisko, niemal kładąc głowę na jej ramieniu, by zobaczyć nad czym pracuje. Ostatecznie zebrał leżące przed nią akta i spróbował schować do jej torby.
- Zostaw to już. Nie przejmuj się tak, na pewno damy radę. Powiedz mi lepiej czemu nie przyprowadziłaś dziś Rose.
- Nie chciałam jej zostawiać na noc…
- Dlaczego, przecież jutro wracamy? - spytał, ale ona tylko pokręciła głową. Jak miała mu wytłumaczyć, że jest jej już wystarczająco niezręcznie, że jego mama zajmuje się jej córką w ciągu dnia. Nie mogłaby zostawić Rose na całe dwa dni.
- Ron zabrał ją do Nory – odpowiedziała, a smutek bijący z jej słów jeszcze bardziej ją przygnębił. Obiecywała sobie, że nie zostawi więcej dziecka u teściów, a tak szybko znów była postawiona pod ścianą. Westchnęła głęboko, a Draco przysunął się bliżej by objąć ją ramieniem i oprzeć czoło o jej głowę.
-  Skarbie wiesz, że moja mama z przyjemnością by się nią zajęła. Tyle lat spędziła sama w tym wielkim domu, a teraz… Już dawno nie widziałem jej takiej szczęśliwej.
Uśmiechnęła się blado i wyciągnęła rękę by w tym uścisku znaleźć choć odrobinę pocieszenia. Była mu tak bardzo wdzięczna za to, że jest takim dobrym przyjacielem. Nie dość, że pomaga jej w pracy odciążając ją na każdym kroku, to jeszcze stara się jak najbardziej ułatwić opiekę nad dzieckiem. Już otwierała usta by mu podziękować, gdy nagle otworzyły się drzwi i do gabinetu weszła Katty, a oni szybko się od siebie odsunęli. Nie mieli jednak wątpliwości, że Katty widziała trochę za dużo.
- To widzimy się za godzinę – powiedział tylko kładąc lekko dłoń na ramieniu Hermiony, po czym wyszedł mierząc MacAdams lodowatym spojrzeniem.
- Słucham Katty – odezwała się Hermiona budząc koleżankę z zamyślenia.
- Tak. Miałaś mi zostawić dokumenty w sprawie Nowego Jorku – odpowiedziała podchodząc do biurka i siadając na krześle.
- Jasne – szybko otworzyła szufladę i wyciągnęła z niej przygotowaną już teczkę.
- Słuchaj… Wiem, że to nie moja sprawa, ale nie jestem ślepa. Moglibyście pomyśleć o swoich rodzinach i skończyć to… - wyciągnęła rękę kręcąc nią w powietrzu kółka między Hermioną a miejscem, gdzie jeszcze przed chwilą siedział Draco – to coś.
- To nie tak, jesteśmy przyjaciółmi – odpowiedziała automatycznie, ale ciche ironiczne prychnięcie Katty trochę wyprowadziło ją z równowagi. Nie przyjaźniły się, poza sprawami zawodowymi nawet ze sobą nie rozmawiały, nie widziała więc najmniejszego powodu, by się przed nią tłumaczyć. Najważniejsze, że sama sobie nie miała niczego do zarzucenia, nie czuła się winna ani zmuszona by cokolwiek komuś wyjaśniać, a już na pewno jej. – I wiesz, Katty… masz rację. To nie Twoja sprawa.
Sięgnęła po dokumenty, które Malfoy starał się upchnąć do jej torby czując wesołe iskierki satysfakcji na widok rozszerzających się w szoku zielonych oczu pracownicy.
- Coś jeszcze? – spytała tak oschle jak tylko potrafiła, ale Katty nie odezwała się już ani jednym słowem. Wstała szybko z krzesła i wyszła z jej gabinetu.
Rzuciła teczkę na biurko ze złością. Tylko tego jej brakowało by po ministerstwie rozeszły się teraz jakieś plotki. Z resztą nie byłoby to nic nowego. Odkąd wydało się, że Malfoy będzie pracować w ministerstwie jako jej zastępca nieustannie po biurze krążyły jakieś wyssane z palca historie. Miała wystarczająco na głowie, by jeszcze tym się przejmować. Już dawno straciła nadzieję na zwykłą ludzką dobroć i bezinteresowność a przede wszystkim nie wciskanie nosa w cudze sprawy. Ostatnie lata bardzo boleśnie uświadamiały ją, że nic nie sprawia ludziom większej radości niż nieszczęście drugiej osoby. Jednak nie była to najlepsza pora na to by zastanawiać się dokąd zmierza dzisiejszy świat. Niedługo wróci Draco i najbliższe dwa dni spędzą razem z dala od tego wszystkiego. Tak bardzo cieszyła się na ten wyjazd do Berlina, że nawet podła Katty nie mogła jej tego zepsuć.
*
Ta cała sytuacja z Katty strasznie wyprowadziła go z równowagi. Nie cierpiał tej fałszywej, dwulicowej dziewczyny tak bardzo, że najchętniej by ją zwolnił, bez konkretnego powodu nie mógł jednak tego zrobić. Zanim dotarł do domu w jego głowie uformowało się przynajmniej kilka scenariuszy, które dawałyby mu idealny pretekst by się jej pozbyć jednak wszystkie wyleciały mu z głowy, gdy tylko przekroczył próg i mocno przytulił swojego synka.
- Bądź grzeczny i słuchaj babci. Tatuś jutro wróci – powiedział ostatni raz głaszcząc dziecko po głowie.
- Idź już i bawcie się dobrze – wesoły uśmiech na twarzy Narcyzy mówił mu, że i ona widzi w tym wszystkim więcej niż jest w rzeczywistości.
- Jedziemy do pracy mamo – posłał jej rozczarowane spojrzenie, ale tylko roześmiała się jeszcze bardziej i wypchnęła go za drzwi.
Pokręcił głową teleportując się szybko pod ministerstwo. Jego matka była niemożliwa, ale przynajmniej miał stuprocentową pewność, że ze wszystkich sił dobrze mu życzyła i miała na uwadze jedynie jego szczęście. Nie miał już siły tłumaczyć jej, że to nie ma sensu. Nigdy tak naprawdę nie powiedziała tego wprost, a on nie potwierdził, ale domyślał się, że wiedziała ile dla niego znaczyła Hermiona. I ile wciąż znaczy. Ale jakie to miało teraz znaczenie?
Przeszedł przez atrium i skierował się do wind, gdy ją zobaczył. Siedziała niedaleko recepcji wciąż przeglądając te przeklęte papiery. Perfekcjonistka. Zaśmiał się cicho pod nosem kręcąc głową. Nie zostawiała nic przypadkowi. Musiała być na wszystko przygotowana. Do tego chłonęła wiedzę jak gąbka wodę. Była doskonała na to stanowisko, ani przez chwilę w to nie wątpił.
- Gotowa? – spytał a ona podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego. Taka mała prosta rzecz a poczuł jakby w jego żołądku stado motyli poderwało się do lotu. Czy to nie głupie, że czasem czuł się przy niej jak zakochany szczeniak? A przecież wcale nie był zakochany, prawda? Nie mógł być.
Przez całą drogę do wyjścia nie mógł oderwać od niej wzroku. Była taka podekscytowana wyjazdem i konferencją, że nawet jemu udzielały się jej emocje. Tak bardzo się cieszył, że może być tu z nią, gdy mocno go objęła w pasie przyciskając jednocześnie dłoń do starej puszki, która miała ich przenieść do stolicy Niemiec. Cały świat wirował wokół nich, ale on nic z tego nie widział zaciskając oczy i wdychając głęboko do płuc waniliowo-kwiatowy zapach jej włosów. A po chwili byli już na miejscu.
Tak jak się spodziewał byli najlepiej przygotowanym zespołem. Gdy parę godzin później skończyła się część oficjalna konferencji przewidziana na ten dzień oboje czuli niesamowitą dumę z tego czego udało im się dokonać. Przeforsowali kilka punktów ustawy, na których najbardziej im zależało a także udało im się narzucić formę zapisu taką jaka im najbardziej pasowała.
- Chodź. Zabieram cię na obiad – powiedział Draco, gdy wyszli z sali konferencyjnej a Hermiona skręciła w stronę swojego pokoju. Wyciągnął rękę w jej kierunku, objął w pasie i już miała mu pozwolić zaprowadzić się do restauracji, ale czuła się tak zmęczona, że jedyne o czym marzyła to zaszyć się w swoim pokoju i obejrzeć jakiś ciekawy film albo poczytać książkę. Nie umiała mu jednak odmówić, gdy tak na nią patrzył pełnymi nadziei oczami. Nieśmiały krzywy uśmiech błąkał się po jego twarzy, a obejmujące jej żebra duże dłonie rozsyłały po jej ciele gorące fale.
- Daj mi się chociaż przebrać – powiedziała nawet nie starając się ukryć uśmiechu. Odwróciła się w kierunku hallu wyślizgując się z jego objęć i odeszła zostawiając go samego.
- Masz piętnaście minut.
Mimo nużącego jej ciało zmęczenia wpadła do swojego pokoju jak burza. Szybko poprawiła makijaż i wyciągnęła z szafy różową letnią sukienkę, którą kupiła w zeszłym tygodniu. Była pewna, że nie minęło nawet dziesięć minut, gdy otworzyła drzwi na korytarz. Tym bardziej zdziwiło ją, że Draco stał na wprost jej pokoju oparty o ścianę ubrany z niebieskie jeansy i zwykłą białą koszulkę. Tylko uśmiechnął się widząc zaskoczenie na jej twarzy. Niby od niechcenia sięgnął po jej dłoń i zaprowadził do restauracji na ostatnim piętrze hotelu. Widok jaki rozpościerał się z tarasu zapierał im dech w piersiach, jednak unoszące się w powietrzu zapachy przypomniały im jak bardzo byli głodni. Dopiero po zjedzeniu pysznego posiłku pozwolili sobie odetchnąć świeżym powietrzem i nacieszyć oczy nocną panoramą Berlina.
- Nie miałam pojęcia, że tu jest tak pięknie – powiedziała zapatrzona w migoczące światła miasta obejmując się rękami. Wolnymi krokami zbliżał się lipiec jednak wieczory były jeszcze zdecydowanie zbyt chłodne by pomylić je z latem.
- To plusy tej pracy. – Odwróciła głowę i spojrzała mu prosto w oczy, jakby chciała z nich odczytać coś więcej. – Odwiedzasz inne kraje i jeszcze ci za to płacą. Zimno ci. Wracamy?
Spytał, gdy kolejny raz jej ciałem wstrząsnął zimny dreszcz. Nie miał ze sobą marynarki, więc stanął za nią i złapał za jej ramiona próbując rozgrzać zmarzniętą skórę. Po chwili jednak odwróciła się łapiąc jego dłoń w swoją i omijając spojrzeniem jego twarz zaczęła go powoli prowadzić w kierunku schodów. Przez całą drogę aż do drzwi jej pokoju nie zamienili ani jednego słowa pogrążeni we własnych myślach. Teraz, gdy już do nich dotarli Draco nie wiedział co robić. Z jednej strony nie chciał się jeszcze z nią rozstawać, z drugiej wiedział, że najlepsze co może zrobić to grzecznie się pożegnać i wrócić do siebie.
W momencie, gdy rozsądek wziął w końcu górę nad sercem, uśmiechnął się do niej i pocałował w policzek, po czym odwrócił, by podążyć dalej korytarzem w kierunku swojego pokoju. Nie odszedł jednak daleko, gdy usłyszał jej głos.
- Nie wejdziesz? Myślałam, że może obejrzymy jakiś film?  - odwrócił się i dostrzegł ten łobuzerski błysk w jej oczach, który nie wróżył nic dobrego. Jednym pociągnięciem ręki przesunęła kartą przez czytnik i otworzyła drzwi pokoju zapraszając go gestem do środka.
- Czy ja wiem… Znów zaśniesz w połowie filmu?
- Niczego nie obiecuję…
Niestety tym razem program telewizyjny okazał się dalece rozczarowujący. Przerzucali kanały nie mogąc się na nic zdecydować. Draco upierał się przy filmie akcji raz po raz wyrywając dziewczynie pilota. Jednak ta nie dała za wygraną ostatecznie zostawiając film z Sandrą Bullock i Keanu Reevesem,  a Draco wydał z siebie cichy jęk niezadowolenia. Wstał z kanapy zmierzając prosto do barku i wyciągnął z niego butelkę czerwonego wina i dwa kieliszki. Hermiona tylko pokręciła głową śmiejąc się pod nosem. Gdy wrócił i usiadł obok niej na kanapie przysunęła się dociskając ramię do jego ramienia.
- I jak Sofie podoba się Londyn? – spytała upijając łyk wina i odstawiając kieliszek na stolik. Bała się tego co może usłyszeć, a raczej swojej reakcji na jego słowa.
- Ciężko powiedzieć. Do tej pory przyjechała jakieś dwa… trzy razy – odpowiedział ze wzrokiem utkwionym w telewizorze, udając, że nie czuje na sobie jej spojrzenia.
- Naprawdę? Przykro mi.
- Dlaczego? To nie twoja wina.
- Trochę moja. – zawstydzona spuściła głowę a burza loków spadła jej na twarz. Nie mógł patrzeć jak wyrzuca sobie coś czemu zupełnie nie była winna. Ale przecież nie miała pojęcia o tym jak wyglądało jego życie w Paryżu. Wyprostował się i sięgnął po jej dłonie zmuszając ją by na niego spojrzała.
- Hermiona, to nie tak. Nie jestem sam bo się przeprowadziłem. Przeprowadziłem się bo od bardzo dawna jestem sam. Więc nie bój się, że rozbijasz moje małżeństwo, Sofie świetnie sama sobie daje z tym radę.
Tych kilka słów wywarło na niej takie wrażenie, że aż otworzyła usta w szoku. Nigdy nie spodziewała się on niego usłyszeć czegoś równie zaskakującego. Był samotny? Była pewna, że on i Sofie są tak samo szczęśliwym cukierkowym małżeństwem jak Ginny i Harry. Przetrawienie tej informacji zajęło jej kilka dłuższych chwil podczas, których przez cały czas wpatrywała się w jego smutne bladoniebieskie oczy. Dotąd ziejący z nich smutek przypisywała właśnie rozłące z ukochaną żoną, co raniło ją i powodowało wyrzuty sumienia. Gdyby wiedziała, że właśnie przez Sofie jest nieszczęśliwy…
- Znam to uczucie – powiedziała opuszczając wzrok na ich złączone dłonie. Dopiero teraz zauważyła, że Draco nieprzerwanie gładził kciukami wierzch jej dłoni. Ten kojący gest odblokował w niej jakąś ostatnią barierę powstrzymującą ją przez wyrzuceniem z siebie wszystkich żali. – Nigdy wcześniej nie czułam się tak samotna jak teraz będąc z Ronem. Czasem dochodzę do wniosku, że wolałabym, żeby go nie było, bo sama jego obecność działa na mnie jak płachta na byka.
- Przynajmniej niczego nie żałujesz – rzucił puszczając jej ręce. Dał jej szansę by w tym momencie się zatrzymała. Nie chciał słuchać, że jest nieszczęśliwa z Weasley’em. Skoro wybrała Rona to powinna być z nim tak szczęśliwa jak to tylko możliwe, bo inaczej jaki sens miało jego cierpienie. Jaki sens miało to, że od sześciu lat niczym drzazga tkwią w jego sercu jej cierpkie słowa? Jeżeli nie mogą być razem, to chociaż ona powinna być szczęśliwa.
- Oczywiście, że żałuję. Żałuję tylu rzeczy w moim życiu, ze ciężko mi je wszystkie wymienić – zsunęła nogi z kanapy i znów sięgnęła po swój kieliszek. Opróżniła go w kilku łykach i ponownie uzupełniła.
Czy on naprawdę myślał, że ona nigdy nie wraca myślami do tego przeklętego balu, że nie wyrzuca sobie braku odwagi i spontaniczności, że nie zastanawia się jakby to było? Zwłaszcza, gdy Ron każdego dnia coraz wyraźniej udowadnia jej jak mało się znają i jak niewiele interesuje go to czego ona chce, o czym marzy, czego potrzebuje. Czy naprawdę wygląda na tryskającą radością i optymizmem mężatkę? Chociaż z drugiej strony… czy nie tak właśnie myślała o nim?
Rzuciła szybkie spojrzenie na telewizor, który wciąż wyświetlał zupełnie ignorowany przez nich film. Emocje wzięły nad nią górę i nie mogła dłużej tak bezczynnie siedzieć. Wstała i podeszła do okna wplątując palce w delikatny materiał firanki.
- Już nawet nie pamiętam dlaczego z nim jestem. Gdyby nie Rose, nic by nas ze sobą nie łączyło. – Słowa same wypływały z jej ust, a ona wiedziała, że ma niepowtarzalną okazję w końcu to z siebie wyrzucić. Potrzebowała tego, potrzebowała w końcu się komuś wyżalić, zrzucić z barków ten ciężar, który dźwigała już tak długo. Omówienie problemów z drugą osobą zawsze jej pomagało, ale w tym przypadku nie miała z kim się nimi podzielić. Nie chciała martwić rodziców, Ginny i Harry odpadali, a z nikim poza nimi nie przyjaźniła się na tyle by poruszać tak delikatne tematy. Nigdy nie sądziła, że to Draco będzie dla niej tą specjalną osobą, bratnią duszą, która będzie dzielić z nią smutki i radości.
- Wiecznie tylko na siebie warczymy. I jeszcze ci jego rodzice. Zawsze staje po ich stronie.
- Co masz na myśli? – spytał.
- Och są dla mnie okropni. Krytykują każdy mój ruch, każde słowo, a do tego są niesamowicie ograniczeni w swoich poglądach, złośliwi i apodyktyczni. Nawet dla Rose. Biedne dziecko więcej ciepłych uczuć dostaje od twojej mamy niż od własnych dziadków. A ja nie mam już na to siły. Nie mam siły wiecznie z nimi walczyć. Nie mam siły walczyć sama.
Draco podszedł do niej i obrócił tak by widzieć jej twarz. Wyciągnął rękę by założyć za ucho jej rozpuszczone włosy. Nie mógł znieść smutku bijącego z jej oczu i słów. Złapał lekko jej brodę i pociągnął do góry tak, by mogła spojrzeć mu w oczy.
- Nie jesteś sama – powiedział to tak cicho, że nie była pewna czy sobie tego nie wymyśliła. Jego dotyk i siła hipnotyzującego intensywnego spojrzenia działały jak balsam na jej skołatane nerwy i serce. Nie zastanawiając się nad tym co robi poddała się ogarniającej ją chęci by pozwolić mu się sobą zaopiekować. Stał tak blisko niej, że nie musiała nawet robić kroku, po prostu wyciągnęła ręce i mocno go objęła kładąc głowę na jego ramieniu. Z lekką niepewnością on także zamknął ją w swoich silnych ramionach delikatnie głaszcząc jej włosy, a ona poczuła coś czego nie czuła już od tak dawna. Była bezpieczna.
Stali tak dłuższą chwilę ciesząc się swoja bliskością, czerpiąc z niej pokłady energii o których nie mieli pojęcia.
- Nie powinnam tak o nich mówić. Nie są tacy przez cały czas. Ale zranili mnie już tak bardzo, że na samą myśl o spotkaniu z nimi chce mi się wyć. Jestem złym człowiekiem.
Draco nie mógł dłużej słuchać jak znów bezpodstawnie za całe zło jakie ją spotyka obwinia siebie. Złapał jej ramiona i odsunął od siebie na tyle by znów mogła spojrzeć w jego oczy. Miał nadzieję, że dzięki temu uwierzy w szczerość tego co miał jej do powiedzenia.
- Hermiona, nie jesteś złym człowiekiem i nigdy tak nie myśl. Znam cię tak długo i wiem, że nigdy pochopnie nikogo nie oceniasz. Jesteś dobra i miła. Więc jeżeli tak o nich myślisz to znaczy, że swoim zachowaniem sami do tego doprowadzili. To nie twoja wina i masz całkowite prawo tak myśleć.
Westchnęła głęboko i spuściła głowę, po czym z powrotem usiadła na kanapie. Łatwo było mu mówić, ale ona wiedziała, że nie przestanie czuć tej okropnej frustracji za każdym razem, gdy znów źle o nich pomyśli. Tak bardzo by chciała mieć kochającego męża i cudownych teściów, jednak w obecnej sytuacji czuła, że ugrzęzła po pas niezdolna do ruchu w żadną stronę. Zrezygnowana zakryła twarz dłońmi czekając aż usiądzie koło niej.
- Czy wiesz jakie to potworne uczucie, gdy dajesz z siebie wszystko a i tak jesteś dla kogoś nikim? Robisz wszystko co w twojej mocy by nie zwracać na to uwagi, liczysz na to, że to kiedyś w końcu minie, że wszyscy zauważą w tobie człowieka godnego zaufania, kogoś komu należy się sympatia i dobre słowo a nie wieczne pretensje i warczenie. To niesprawiedliwe i bardzo bolesne ciągle czekać, ciągle mieć nadzieję i wciąż nie być wystarczająco dobrym.
Nie wiedział co sprawiło, że jej brązowe oczy rozszerzyły się nagle z zawstydzenia. Czy to przez jego spojrzenie, a może nieświadomy krzywy uśmiech wystąpił na jego usta? A może po prostu sama przypomniała sobie jego niezbyt barwną historię? W każdym razie nie odezwała się na ten temat ani słowem. Jedynie wyciągnęła rękę i złapała go za dłoń. Delikatnie muskała palcami jego dłoń zatapiając spojrzenie gdzieś pomiędzy swoimi kolanami a dywanem.
- Wiesz, myślałam, że wojna nauczyła mnie by trzymać blisko siebie ludzi, których się kocha i na których ci zależy. By godzić się na drobne poświęcenia dla dobra innych, być z nimi póki się da bo nie wiemy ile zostało nam wspólnego czasu. – Tym razem utkwiła swoje przenikliwe, pewne spojrzenie prosto w jego niebieskich tęczówkach. Widział jak wielką ma potrzebę by się wygadać. Jakby od dłuższego czasu tłumiła w sobie to wszystko i tylko czekała na okazję by z zrzucić z piersi ten ciężar. Wiedział jakie to uczucie. Znał je i dlatego nie miał zamiaru się odzywać. Nie chciał przerywać tej chwili szczerości, mimo, że wiedział, że równe dobrze mogła by to mówić komukolwiek innemu. Jednak wybrała właśnie jego. – Ale się myliłam.
- Tak?
- Tak. Życie jest nieprzewidywalne. Nikt nie zna daty ani godziny, gdy przyjdzie mu zostawić wszystko i wszystkich na tym świecie i odejść. Tak naprawdę nie wiadomo gdzie. Dlatego tym swoim krótkim życiem trzeba kierować tak by robić wszystko by przeżyć je szczęśliwie. Dbać o własne szczęście a nie umartwiać się, umniejszać by zadowolić innych. Bo i tak nikt tego nie doceni. Trzeba myśleć o sobie. I przestać się bać. To jedyne co jest ważne.
- I ty się nie boisz?
- Boję się. Ale zaczynam z tym walczyć. To trochę potrwa, ale jestem tylko człowiekiem. Żałuję tylko, że tak dużo czasu zajęło mi zrozumienie tego.
Przyglądał jej się przez chwilę spod swoich długich jasnych rzęs w skrytości ducha podziwiając nie tylko jej urodę, ale też charakter. Była idealna pod każdym względem. I z każdym wychodzącym z jej ust słowem podobała mu się jeszcze bardziej. Wiedział, że to nie ma najmniejszego sensu, jednak nie dopuszczał do siebie tych racjonalnych myśli. Tak łatwo było wmówić sobie, że to tylko przyjaźń.
- Wiesz co jest najgorsze? – spojrzała na niego, czekając, aż da jej znać, że jej słucha. – Sama jestem swoim najgorszym wrogiem. Zadręczam się roztrząsając każdą najmniejszą rzecz, robiąc plany awaryjne na każdą ewentualność, tak by mieć pewność, że nic mnie nie zaskoczy, że jestem dobrze przygotowana i że dam sobie radę ze wszystkim co mnie czeka. Ale wiesz co? Rzeczywistość i tak mnie zaskakuje. Zazwyczaj i tak nie jestem w stanie przewidzieć tego co nastąpi, więc stresuję się wszystkim na zapas. Sama sobie podcinam skrzydła i gniotę swoją psychikę ciągłymi wyrzutami, że coś mogłam zrobić lepiej. Rozumiesz mnie?
- Czy rozumiem? Byłem dokładnie taki sam. – westchnął przeciągle sięgając po kieliszek z winem i upijając z niego mały łyk. Nie odstawił go jednak, tylko zaczął bezmyślnie błądzić palcem po szklanej nóżce naczynia.
- I co zrobiłeś? – spytała nie mogąc się doczekać na dalszy ciąg jego wypowiedzi. Draco wrócił do niej spojrzeniem i odstawił kieliszek na ławę.
- Oduczyłem się tego. Nie miałem wyjścia. To co się działo po wojnie po prostu mnie przerosło. Dlatego się spakowałem, wyprowadziłem z kraju i skończyłem z planami. Zacząłem żyć z dnia na dzień nie zadręczając się przeszłością i nie planując każdego następnego kroku. Po prostu… byłem. Tu i teraz.
Patrzyła na niego kiwając głową, ale nie był pewien, czy w ogóle go widziała. Analizowała w głowie jego słowa starając się by wsiąkły w nią wystarczająco głęboko, by i ona mogła zmienić w końcu tę zupełnie do niej nie pasującą życiową postawę. Powinna odważnie, dzielnie brnąć do przodu niczym jakiś taran a nie bez przerwy bać się swojego cienia.
- Ale nie zrozum mnie źle. To wcale nie znaczy, że nie myślę o przyszłości. Jak każdy mam swoje marzenia i cele i dążę do ich realizacji. W tym zakresie nic się nie zmieniło.
- Zazdroszczę Ci – wszeptała zamyślona.
- Ty mi? Czego?
- Tego, że się nie poddajesz. We wszystkim znajdziesz iskierkę nadziei i sobie radzisz. – Zatopiła spojrzenie we wciąż lecącym filmie, próbując nadążyć za fabułą, gdy zauważyła, że Draco śmieje się kręcąc głową.
- To dziwne.
- Co? Że ci zazdroszczę?
- Nie. Że jesteśmy do siebie tacy podobni.
- Podobni? - Zawsze uważała ich za swoje przeciwieństwa. Już od pierwszego spotkania w pociągu do Hogwartu wiedziała, że stoją po dwóch różnych biegunach, skąd zwykle jest do siebie tak daleko, że ledwo można się zobaczyć a co dopiero znaleźć jakieś wspólne cechy. Przecież różniło ich praktycznie wszystko, prawda? Status, majętność, charakter. O jakich podobieństwach on mówił? Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że miał całkowitą rację. Czyż nie spędzili ostatnich godzin na wzajemnym użalaniu się  znajdując u siebie nawzajem nie tylko wsparcie, ale i zrozumienie? Czyż nie mają podobnych zainteresowań, planów i poglądów na większość rzeczy?
Otworzyła usta by mu zaprzeczyć, ale teraz już nie była w stanie. Myślała, że to po prostu przyjaźń, ale właśnie ją olśniło, że tak dobrze nie rozumie się chyba z nikim.
- Nigdy tak na to nie patrzyłam, ale masz rację.
- Tak, bo nie chodzi o te rzucające się w oczy  różnice, one dodają związkom uroku, smaczku. One wzbogacają relacje ale ich nie niszczą. Najważniejsze by się ze sobą zgadzać w kwestiach istotnych, fundamentalnych. Wspierać się i chcieć spędzać ze sobą czas.
Nie zastanawiając się długo znów się do niego przysunęła mocno się przytulając.
- To niesprawiedliwe. Dlaczego Ron nie może być taki jak ty? – Zamknęła oczy mocno wdychając zapach jego perfum i zaciskając palce na materiale jego koszulki. Tak wiele by dała by cofnąć się w czasie i przegadać do rozumu tej młodszej wersji siebie.
- Nie wiem Skarbie, nie wiem.
- Przepraszam, że tak się rozkleiłam nie powinnam zawracać ci głowy moimi problemami. – Jego kojący głos i  delikatny dotyk sprawił, że na jej policzkach zabłyszczały pojedyncze krople łez. Starła je szybko licząc na to, że nie zdążył ich zobaczyć.
- Nie przepraszaj. Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. – Pociągnął delikatnie kosmyk jej włosów przywracając tym prostym gestem uśmiech na jej twarzy.
- Dziękuję Draco. Dziękuję, że jesteś.
Pochylił się powoli i ostrożnie pocałował ją w czoło, po czym otoczył ramieniem jej barki kierując się znów w stronę telewizora.
- To co może poszukamy jednak jakiejś komedii, co?

*
Gdy wrócili do Anglii udała się prosto do Nory. Tak bardzo stęskniła się za swoją małą córeczką, że nawet nie wiedziała, że to jest możliwe w tak krótkim czasie. Jednak, gdy przekroczyła próg domu swoich teściów panujący w nim hałas zasiał w niej ziarno niepokoju. Nie był to najporządniejszy, najczystszy dom, nie był też zwykle cichy, ale w jakiś niesprecyzowany sposób dochodzący z jego głębi szum sprawił, że zaczęła pokonywać po dwa stopnie naraz. Otworzyła drzwi do kuchni, po czym pobiegła do salonu, w którym na dywanie siedziała trójka chłopców, a na kanapie Roxy obejmowała Rose.
Hermiona od razu podeszła do swojej córki i dopiero teraz zauważyła, że dziecko ma zarumienione policzki a mokre włoski kleją się jej do czułka. Pocałowała mała w główkę i poczuła, że dziecko jest rozpalone. Tętno jej przyspieszyło. Gdzie do cholery są Weasley’owie?
- Gdzie są dziadkowie? – spytała Roxy, ale dziewczynka pokręciła tylko głową dalej tuląc do siebie kuzynkę.
Wtedy drzwi do domu się otworzyły i wszedł Ron z rodzicami żywo o czymś dyskutując. Byli tak zaabsorbowani jakimś tematem, że początkowo nawet nie zauważyli jej obecności.
-  Co tu się dzieje? Gdzie byliście? – wykrzyczała szybko do nich podchodząc.
- Hermiona? My? Mieliśmy spotkanie z Przyjaciółmi Merlina i…
- Słucham? Wyszliście? Zostawiliście dzieci same? – Myślała, że zaraz wybuchnie. Jak on mógł jak spokojnie z nią w tym momencie rozmawiać? Nawet nie zainteresował się czy z dziećmi wszystko w porządku. Z resztą jego rodzice wcale nie byli lepsi. Ona wszystko rozumiała. Duża rodzina, mnóstwo dzieci, to pewnie nie zawsze dało się wszystkich upilnować, ale by całkiem nie interesować się ich losem to już gruba przesada.
- Przecież nic im się nie stało. Gdybyś poszła z nami zrozumiałabyś jakie to ważne. Jak otwiera oczy na różne sprawy. Nauczyłabyś się…
- Rose ma gorączkę a wy zostawiliście ją chorą samą! Czy wy jesteście normalni?! – Nie mogła go dłużej słuchać. Czy on mówił w jakimś obcym języku? A może ona? Na jakiejś płaszczyźnie się rozmijali, bo nie możliwe, by wciąż oboje stali tu w tym zatłoczonym salonie i to on robił jej wyrzuty. On będzie jej tłumaczył czego powinna się nauczyć? To nawet nie było śmieszne. Ojciec kurwa roku.
- Chyba trochę przesadzasz…
- Wiesz.. brak mi słów. Zabieram Rose do lekarza. A ty… Nie chcę cię dziś widzieć. – rzuciła kończąc temat. On jeszcze coś do niej mówił, ale dla niej czara tej goryczy już się przelała. Zrobiła dwa kroki w kierunku córki i sprawnym ruchem zgarnęła ją w swoje ramiona, po czym wybiegła w domu myśląc już tyko o tym by jak najszybciej pokazać dziecko lekarzowi.
*
Ostrożnie, niemal wstrzymując oddech, przeniosła ciężar swojego ciała na palce stóp odrywając jednocześnie ręce od miękkiego materaca łóżka, na którym spała jej córeczka. Właśnie zasnęła, więc nie darowałaby sobie, gdyby ją zbudziła jakimś hałasem lub nieuważnym skrzypnięciem deski na podłodze. Odetchnęła dopiero, gdy przymknęła za sobą drzwi do sypialni, zostawiając jedynie niewielki prześwit.
Potarła zmęczone czoło i poszła do kuchni, by szybko upiec migdałowe ciasteczka, które Rose tak uwielbiała. Chciała chociaż tak poprawić małej humor. Sobie z resztą też, co tu kryć. Prawie całą noc tuliła do siebie zmorzone gorączką dziecko, czekając aż leki zaczną działać. Nie cierpiała tego ogarniającego ją niepokoju za każdym razem, gdy Rose była chora. Chyba nie ma nic gorszego niż ta niemoc, gdy można tylko czekać na to co dalej się wydarzy. Najgorsze jednak było to, że Ron nawet nie zainteresował się jak się czuje jego córka. Tak zdecydowanie im obu przyda się porządna dawka cukru.
Wsadziła do piekarnika blachę pełną ciasteczek i zaczęła rozwałkowywać następną partię, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Nie wiedząc czego się spodziewać wytarła szybko ręce w ściereczkę i wyjrzała przez wizjer.
Stał oparty prawą ręką o framugę drzwi i pochylony wpatrywał się w coś czego nie mogła dostrzec. Lekko przydługa grzywka opadała mu na twarz, jednak nie mogła go pomylić z nikim innym.
Z szerokim uśmiechem na ustach szybko otworzyła mu drzwi i nawet nie czekając aż wejdzie do środka rzuciła mu się na szyję.
- Draco – wyszeptała w jego ramię nie zdając sobie z tego sprawy, że z jej oczu płyną łzy. To całe zmęczenie, stres i nerwy, zaczynały z niej schodzić. Bo teraz nie była już sama. Bo teraz on tu był, więc już wszystko będzie dobrze. Bo wreszcie ktoś zatroszczy się i o nią, a ona będzie mogła w końcu odetchnąć pełną piersią.
- Co się stało? – spytał wpychając ja do środka i zamykając za nimi drzwi. Mocno objął płaczącą dziewczynę i zaczął uspokajająco głaskać jej plecy. – Wszystko w porządku?
- Teraz już tak, bo ty tu jesteś.
Uśmiechnął się na jej słowa, czując jak jeszcze mocniej go do siebie przytula. Nie tego się spodziewał, gdy postanowił ją odwiedzić. Od wczorajszego powrotu z Berlina właściwie się do niego nie odzywała. Dopiero dziś rano dała mu znać, że nie przyjdzie do pracy do końca tygodnia. Nie wiedział czemu, ale wziął to do siebie. Pomyślał, że Hermiona próbuje go unikać, że wstydzi się tej chwili szczerości, którą dzielili na wyjeździe. Że podobnie jak on zaczęła mieć wątpliwości czy sprawy między nimi zmierzają w dobrym kierunku.
Delikatnie otoczył ją ramieniem w pasie i zaprowadził do salonu. Tam posadził ją na kanapie a sam kucnął u jej stóp kładąc dłonie na jej kolanach.
- Co jest? – spytał jeszcze raz chwytając jej podbródek i unosząc go tak by spojrzała mu w oczy.
- Zostawili ją samą. Z dziećmi Ginny i George’a. Zostawili i poszli do jakichś przyjaciół.
- Kto? – spytał chłopak próbując coś z tego zrozumieć.
- Ron – odpowiedziała łamiącym się głosem, po czym odchrząknęła i spróbowała wziąć się w garść. – Ron i Weasley’owie. Zostawili dzieci same w domu i gdzieś poszli. Przyszłam a Rose była ledwo przytomna z gorączki.
- Gdzie ona jest? – spytał zrywając się na równe nogi.
- Śpi. Niedawno zasnęła – zaprowadziła go do sypialni, gdzie przez chwilę, przyglądali się rumianej twarzyczce śpiącego dziecka. – Nic jej nie będzie. To podobno tylko przeziębienie.
- Nie mogę uwierzyć, że mogli postąpić tak nieodpowiedzialnie. To taka słodka dziewczynka – odwrócił wzrok od Rose by spojrzeć na jej matkę i zauważyć wpatrzone w niego czekoladowe oczy.
- Jeszcze kiedyś możesz taką mieć.
- Nie będę miał więcej dzieci.
Powiedział to z takim przejmującym smutkiem  i pewnością w głosie, że Hermiona aż zadrżała. Złapała go za rękę i zaprowadziła do kuchni by zrobić im kawę. Dopiero teraz sobie przypomniała o ciasteczkach.
- Pieczesz? – spytał przyglądając się w osłupieniu jak wyciąga blachę z piekarnika, po czym ściąga z niej przyrumienione ciastka i układa na dużym płaskim talerzu.
- Próbuję – odpowiedziała rzucając mu zawstydzone spojrzenie. Tylko czego się wstydziła? On za ten prosty, matczyny gest kochał ją jeszcze bardziej. Kochał? Znaczy… cenił i podziwiał. To musiał mieć na myśli. Nigdy nie widział by Sofie własnoręcznie coś dla Scorpia zrobiła. Ona potrafiła się tylko wyręczać innymi, nawet gdy chciała sprawić radość swojemu dziecku. Niewiele myśląc wyciągnął rękę po małe słodkie serduszko, ale znienacka oberwał za to po łapach.
- Jeszcze gorące – skarciła go kręcąc głową jednak na jej usta znów wypełzł radosny uśmiech.
Usiadł więc przy stole popijając swoja kawę i przyglądając się masie przeróżnych foremek, które na nim leżały. Korciło go by wziąć którąś w ręce i spróbować jak to się robi, ale już raz dostał i bał się znów zaryzykować. Obserwował więc tylko jak Hermiona odkłada ostatnie ciasteczko na talerz i zaczyna wałkować zbite w kulkę ciasto.
- Do jakich przyjaciół? – spytał wracając myślami, do jej słów.
- Co?
- Powiedziałaś, że Ron  i Weasley’owie poszli do przyjaciół?
- Tak. Ostatnio ciągle z kimś się spotykają. Słyszę o tych przyjaciołach od jakiegoś czasu. Ale nie wiem kto to.
Napił się dwa głębsze łyki kawy zanim znów się odezwał. Coś chodziło mu po głowie, ale nie chciał straszyć Hermiony. Ostatnio miała wystarczająco dużo stresu. Nie mógł się jednak powstrzymać, by nie dowiedzieć się czegoś więcej.
- Ale chyba to nie chodzi o Przyjaciół Merlina, co? – spytał niby od niechcenia, a dziewczyna w momencie znieruchomiała. Odwróciła na niego zaskoczone oczy i uniosła palec do ust usilnie się nad czymś zastanawiając.
- Czy ja wiem? Może i Merlina. Chyba tak. A skąd wiesz? – spytała zainteresowana.
- Słyszałem o nich we Francji. Dobrze by było zgłosić to Potterowi. Powinien się im przyjrzeć – wstał i odstawił pustą szklankę do zlewu po czym złapał jedno ciastko i wsadził sobie do ust. Było pyszne, a on miał pretekst by nie odpowiadać na jej pytające spojrzenie. Nie miał zamiaru jej tłumaczyć jak długo francuskie ministerstwo męczyło się z tą sektą. To byli specjaliści od wynajdywania naiwniaków, którym robili wodę z mózgu. Rodziny się rozpadały podzielone przez wieczne kłótnie, wszystkie pieniądze przepadały, no cuda wianki. A najgorsze, że nic im nie można było udowodnić, bo ludzie oddawali im wszystko z własnej woli. Koszmar.
- Powinnam się martwić?
- A chodzisz na te ich spotkania? – spytał próbując rozładować sytuację. – To po prostu szemrane towarzystwo i tyle. Jak Potter w końcu pojawi się w pracy to sam mu to powiem.
Mrugnął okiem na co jak zwykle zaśmiały się jej oczy. Odwróciła się i znów zaczęła wykrawać ciasteczka więc sięgnął po jeszcze jedno z tych gorących i znów wpakował sobie do ust. Parzył na nią jak wprawnym zdecydowanym ruchem ręki wycina kolejne ciasteczka i zapragnął przyjrzeć się temu z bliska. Jako dziecko nigdy nie widział, jak takie słodycze powstają. Później z resztą też nie.
Zafascynowany stanął za nią i przyglądał się jak foremka w kształcie kaczuszki przecina ciasto. W jej rękach to wyglądało na takie proste, do tego musiało być fajną zabawą. Gdyby tak mógł chociaż raz spróbować. Mógł po prostu jej spytać, czy może. Oczywiście, że mógł i później wielokrotnie wyrzucał sobie, że tego nie zrobił. Jednak mleko już się rozlało.
Dopiero gdy jego dłoń dotknęła jej, tej trzymającej tę nieszczęsną kaczuszkę nad ciastem, zarejestrował, że w ogóle wyciągnął ją do przodu. Jednak nie tylko siebie zaskoczył tym niespodziewanym ruchem. Przestraszona dziewczyna lekko podskoczyła i zrobiła pół kroku do tyłu wpadając wprost na jego klatkę piersiową, zwracając na siebie jego uwagę. Widział dokładnie jak odwraca w jego stronę rozszerzone z szoku oczy. To trwało ułamek sekundy i już miał otwierać usta by wyjaśnić co chciał zrobić, gdy wciąż zamknięta w klatce jego ramion Hermiona zrobiła coś czego zupełnie się nie spodziewał. Prawdopodobnie nieświadomie przeniosła spojrzenie swoich czekoladowych oczu niżej na jego usta, po czym delikatnie zwilżyła swoje usta językiem, dłużej przygryzając dolna wargę i znów je rozchyliła, jakby szykując się do pocałunku.
Jego ciało i serce krzyczało, gotowe by w końcu pochylił się te parę centymetrów i ją pocałował. Chciał tego. Na Merlina, chciał tego jak diabli. Jednak kołaczący mu w głowie rozsądek bił na alarm, powstrzymując go przed realizacją tego pragnienia.
Westchnął głęboko, zamykając oczy i próbując dojść do siebie. Odsunął się szybko od Hermiony zmierzając w stronę drzwi.
- Już późno. Wolałbym nie wpaść na Rona, po co ma ci robić wyrzuty. – Zatrzymał się w progu kuchni, jednak nie odważył się na nią spojrzeć. Ta sytuacja… To wszystko za bardzo na niego podziałało.
- Jest w pracy. Chyba. Nie wrócił od wczoraj. – Zawstydzona patrzyła jak Draco z całych sił jej unika i przeklinała w myślał własną bezmyślność. Jak mogła być tak głupia i pomyśleć, że on chce ją pocałować. Puściła foremkę, którą wciąż trzymała w ręce i złapała za talerz, na którym stygły poprzednie ciasteczka. – Poczekaj. Kilka ci zapakuję. Nie zdążyłam udekorować, ale…
- Są pyszne. Dziękuję – powiedział, gdy wręczyła mu wypełniony pojemnik. Dopiero teraz podniósł spojrzenie na jej twarz.  Była wyraźnie zawstydzona, ale to już niczego nie zmieni. Patrzyła na niego tak jakby chciała mu coś przekazać i chyba wiedział co miała na myśli. Przytulił ją mocno i szybko, delikatnie całując jej czoło. Po czym wyszedł, życząc Rose szybkiego powrotu do zdrowia.
Z mocno bijącym mu w piersi sercem wyszedł z bloku dziewczyny z zamiarem by jak najszybciej znów znaleźć się w pracy. Nie chciał by ta wścibska mała MacAdams znów miała tematy do plotek. Skręcił za róg budynku i już miał się aportować pod ministerstwo, gdy uświadomił sobie, że nie jest już dziś w stanie pracować.
- Chrzanić to – rzucił w powietrze i udał się do domu rodzinnego.
Jednym ruchem otworzył na oścież drzwi wejściowe i wbiegł do środka. Zaalarmowana Narcyza wybiegła na korytarz by zobaczyć co się dzieje i z zaskoczeniem zauważyła swojego jedynego syna.
- Draco? Co ty tu robisz? Coś się stało? – Pytała próbując złapać go za ramię.
- Nie teraz mamo – rzucił przez zaciśnięte zęby.
- Draco…
- Nie teraz – wbiegł po schodach na górę nawet nie odwracając się w kierunku matki. Nie miał teraz do tego głowy. Całą swoją siłę woli odkąd opuścił mieszkanie Hermiony skupiał na nie myśleniu. Dokładnie. Ze wszystkich sił starał się nie myśleć absolutnie o niczym, jednak już czuł jakąś zdradziecką inwazję, gdzieś na skraju umysłu.
Wbiegł do swojej sypialni i zatrzasnął za sobą drzwi, po czym zaczął przemierzać pokój szybkim krokiem od okna do ściany i z powrotem. Udało mu się to niezliczoną ilość razy w ciągu następnych kilkunastu minut, jednak nie poczuł się ani odrobinę lepiej. Już tylko jedno przychodziło mu do głowy. Szybko wyzwolił się ze skrojonych na miarę czarnych spodni i modnej marynarki. Zamiast tego założył zwykłą biała koszulkę i szare spodenki. Musiał pobiegać.
Szybko wybiegł z terenu rodzinnej posesji i pobiegł danej ścieżką przez las. Skupiał się na każdym swoim oddechu, każdym korzeniu wystającym w ziemi, na sposobie w jaki promienie słoneczne przenikały przez pokryte liśćmi gałęzie drzew, byleby nie myśleć o niczym innym.
Nie miał pojęcia ile czasu minęło, gdy zauważył, że zaraz dotrze na skraj urwiska, skąd roztaczał się cudowny widok. Kiedyś bardzo dużo czasu spędził w tym miejscu zastanawiając się nad swoim życiem. Co za ironia…
Ostatnie metry przeszedł wolnym krokiem, by przed skarpą schylić się opierając ręce na kolanach, łapczywie nabierając tchu. Nie miał już siły. Wyprostował się i uniósł w górę pięść, a z jego gardła wydarł się pełen bólu i rozpaczy krzyk, a po chwili po policzkach zaczęły mu spływać słone niechciane krople.
Jak mógł być taki głupi? Jak mógł nie przewidzieć tego, że to się tak skończy? Jak mógł przewrócić do góry nogami całe swoje życie zaślepiony tą jedną prawdą? Przecież kochał ją do szaleństwa i nie było sensu tego dłużej przed sobą ukrywać. Jak więc to wszystko miało się udać? Jak mógł pomyśleć, że praca z nią to dobry pomysł? Dlaczego nie posłuchał Blaise’a? Przecież dziś o mało jej nie pocałował! Pocałował, kurwa! A jakaś jego część wierzyła… była wręcz pewna, że i ona tego chciała. Co jeszcze bardziej wszystko komplikowało.  Przecież nigdy nic już między nimi się nie wydarzy. Nie może. Najwyższa pora przestać się oszukiwać. To koniec.


Copyright © 2016 Follow your dreams , Blogger