Wiedziała, że muszą dziś skończyć prezentację, jeśli mają ją
przesłać do Berlina w poniedziałek rano. Mimo, że pracowała na tym stanowisku
już ponad dwa miesiące, nie rozumiała dlaczego muszą przedstawiać swoją wersję
nowo powstającej ustawy regulującej zasady handlu magicznymi artefaktami na
arenie międzynarodowej aż dwa tygodnie przed terminem konferencji z nią
związanej. Najgorsze było to, że materiały zebrane przez ludzi z handlu
magicznego do niczego się nie nadawały. Może i nie miała doświadczenia, ale
nawet ona wiedziała, że ich tekst był zbyt płytki i ogólnikowy by Draco czy ona
mogli się pod nim podpisać. Nie zostawało im nic innego jak zacząć wszystko od
początku.
Zrezygnowana położyła się na swoim biurku wydając z siebie
jęk pełen frustracji. Pewnie będzie musiała spędzić nad tym cały weekend.
Oczywiście po cichu liczyła na to, że Draco jej pomoże, ale nie była pewna czy
nie wybierał się do Paryża. W końcu zbliżały się jego urodziny.
Uśmiechnęła się lekko i oparła głowę na zgiętej ręce. Nie
była nawet pewna kiedy wyciągnęła palec i zaczęła kręcić piórem po blacie
biurka. Jej myśli zupełnie zmieniły tor.
Już prawie dwa miesiące pracowała z Draco. Nie mogła
uwierzyć, gdy zadzwonił do niej już następnego dnia po spotkaniu w kawiarni i
spytał kiedy może zacząć. Już dawno nie czuła takiego podekscytowania na myśl o
nowym i nieznanym, a co dopiero w towarzystwie swojego starego przyjaciela. Nie
spodziewała się, że tak szybko odbudują to co stracili przez te sześć lat
rozłąki. Właściwie to czuła się tak jakby nigdy się nie rozstawali. Jednak nie
była naiwna. Wiedziała, że nie była to czysta przyjaźń, do której wraca się
niczym do starych wygodnych kapci. Ich przyjaźń była podszyta wzajemnym
zauroczeniem. Głęboko ukrywanym, ale zawsze. A taka przyjaźń przy ponownym
spotkaniu zawsze pozostawiała pewną niezręczność.
Starali się nie poruszać drażliwych tematów i nie wracali do
wydarzeń, których rozdrapywanie mogłoby zburzyć ich kruchą relację. Skupieni na
pracy zdawali się udawać, że wciąż mają
po dwadzieścia lat.
Nie był to jednak ten Draco ze studiów. Zostało w nim sporo
z wesołego, trochę złośliwego studenta, jednak obecnie emanowała z niego także
pewność siebie i doświadczenie oraz prawdziwy profesjonalizm. Już pierwsze dni
pracy przekonały ją jak dobrą decyzją było zaproponowanie mu tej posady. Nawet
sam Andrews był pod takim wrażeniem, że po dwóch tygodniach pracy z nim, w
ogóle przestał przychodzić do biura. Stwierdził, że przekazał Malfoy’owi
wszystkie bieżące sprawy a z resztą i tak poradzi sobie lepiej od niego. A
zanim odszedł na dobre podszedł do przerażonej Hermiony i wyszeptał by się nie
bała bo zostaje w znakomitych rękach.
Nagłe skrzypnięcie wybudziło ją z rozmyślań. Natychmiast
wyprostowała się na krześle poszukując źródła tego dźwięku. Drzwi gabinetu
lekko się uchyliły, ale nikt nie wszedł do środka. Widziała za to cień
grafitowego garnituru Draco i słyszała jego głos, nawet głośniej niż by
chciała.
- Jeszcze raz ci powtarzam MacAdams… Jak będę czegoś chciał…
Wiesz gdzie to możesz sobie wsadzić? – Hermiona czuła jak zaczynają ją boleć
policzki od szerokiego uśmiechu pojawiającego się na jej twarzy. Draco był jej
przyjacielem i zyskał przychylność zwierzchnictwa, ale to jeszcze nie znaczyło,
że dogadywał się ze wszystkimi współpracownikami. Czasem miała wrażenie, że
wrócił ten bezwzględny i egoistyczny Draco jakiego pamiętała z Hogwartu.
Ciekawie było oglądać, gdy znęcał się nad kimś innym niż ona. Zwłaszcza
codzienne potyczki tej dwójki robiły się coraz ciekawsze i coraz ostrzejsze.
Tak bardzo bawiła ją ta sytuacja i chciała zobaczyć jak się dalej potoczy, że
aż wstała od biurka i podeszła do szczeliny, przez którą wpadało światło z
głównej sali. – No bardzo ładne słownictwo MacAdams. I ty tymi ustami całujesz
swoją matkę?
Drzwi otworzyły się szerzej a Hermiona pędem rzuciła się w
kierunku swojego krzesła poprawiając fryzurę i udając, że nie słyszała nic
nadzwyczajnego. Po chwili do gabinetu wszedł Draco niosąc dwa kubki kawy. Bez
słowa postawił jeden z nich przed Hermioną i usiadł obok niej na swoim miejscu.
- Dziękuję, jesteś kochany – powiedziała chwytając swój
kubek w rękę. Ciągle nie mogła się przyzwyczaić jak świetnie się dogadywali i
jak łatwo było im przyzwyczaić się do swojego towarzystwa. A takie drobiazgi
jak przyniesienie dodatkowej kawy sprawiały, że na jej sercu robiło się jeszcze
cieplej. Czy to normalne, że gdyby nie Rose to wolałaby spędzać czas w pracy
niż w domu?
- Drobnostka – powiedział podnosząc na nią wzrok znad
kartki, na której rozpisali wczoraj plan zadań na najbliższe dni. Uśmiechnął
się do niej ciepło po czym znów skupił się na harmonogramie.
- Może mógłbyś spróbować być trochę milszy dla Katty?
- No nie wiem. To chyba nie najlepszy pomysł.
- A dlaczego?
- Wtedy musiałbym być dla ciebie bardziej okropny – oderwał
w końcu spojrzenie od dokumentu i spojrzał jej prosto w oczy a ona się głośno
roześmiała.
- Nie wiedziałam, że tak to działa.
- No niestety. Wszędzie musi być równowaga. – Na jego usta
wypłynął ten ironiczny uśmiech, który tak dobrze znała. Przysunęła kubek do ust
by zakryć nim własny.
- To rzeczywiście masz rację. Bądź dla niej taki okropny jak
tylko dasz radę.
- Widzisz, znów cię czegoś nauczyłem. Jednak jestem
niezastąpiony. – Uniósł do ust swój kubek, ale po upiciu małego łyka zaraz go
odsunął. - A tak poza tym to nie ma za co.
- Słucham? – spytała parząc jak odkłada kubek i zaczyna
porządkować papiery na biurku w równe rządki. -
Czy ciebie czasem nie boli głowa?
- Głowa? Nie. Czemu? – spytał odwracając się w jej kierunku
i marszcząc brwi.
- Od tych ciągłych zmian nastroju. Jesteś pewien, że nie
jesteś kobietą?
- Zapewniam cię, że jestem stuprocentowym mężczyzną. –
Odpowiedział szybko. Wyglądał na trochę urażonego, jednak nie tracił humoru.
Jeżeli ktoś umiał szybko znaleźć trafną ripostę to właśnie Draco Malfoy. - To
wszystko przez twoje towarzystwo. Tyle godzin razem dzień w dzień to święty by
oszalał. Masz na mnie destrukcyjny wpływ. Chyba powinienem wystąpić o dodatek
za pracę w szkodliwych warunkach.
- Jakby był taki dodatek to byłabym bardzo bogata.
- Oj kobieto wpędzisz mnie do grobu – pokręciła głową –
Przeglądałaś materiały z handlu?
- Yhym – Złapała plik dokumentów, które czytała przez jego
wejściem i wyciągnęła w jego kierunku.
- Aż tak źle?
- Gorzej. Z resztą sam zobacz. – Podeszła
do niego i przysiadła na krawędzi biurka patrząc mu przez ramię, gdy przekręcał
kartki. Gdy skończył utkwił w niej zrezygnowane spojrzenie i odrzucił plik na
blat.
- Taa. To zaczynamy od początku. Najpierw ułóżmy w punktach
to co chcemy w ustawie zawrzeć. Później będziemy je rozwijać – stwierdził
wyciągając czystą kartkę i wsadzając do ust końcówkę pióra. Hermiona podziwiała
go za to opanowanie i trzeźwe myślenie, podczas gdy ona najchętniej zaczęła by
wyć i rwać włosy z głowy. Nienawidziła być postawiona w takiej sytuacji. Ludzie
z handlu mieli na to pół roku, a ona będzie musiała to przygotować w trzy dni.
Cichy jęk wyrwał się z jej ust, gdy zamknęła powieki, próbując zebrać myśli.
- Co jest? – spytał Draco trochę zdezorientowany.
- Nie damy rady – pisnęła nie swoim głosem i przytknęła
dłonie do twarzy. Wiedziała, że nie będzie lekko na tak poważnym stanowisku,
ale nie spodziewała się, że będzie aż tak ciężko. Pewnie gdyby nie Draco
uciekłaby stąd już pierwszego dnia.
- Masz rację – Draco odłożył pióro, oparł głowę na ręce i
spojrzał jej prosto w oczy. – Usiądźmy i zacznijmy płakać to na pewno szybciej
nam pójdzie.
Była taka zdenerwowana a mimo wszystko udało mu się ją
rozśmieszyć rozładowując napięcie. Z uśmiechem na ustach uderzyła go lekko w
ramię a on wstał i potarł dłonią jej rękę. Ten prosty gest miał pewnie na celu
okazać jej wsparcie i pomóc okiełznać nerwy, lecz wywołał w niej prawdziwą
kaskadę emocji. Czy się zarumieniła? Ciepło występujące na jej policzki
pozwalało jej wierzyć, że tak. Odwróciła głowę nie mogąc się zdecydować czy
odejść i ukryć rumieniec przerywając ten kontakt czy pozwolić by jeszcze przez
chwilę trwał? To pierwszy raz gdy jej dotknął poza przyjacielskim objęciem na
przywitanie. I sama nie była pewna jak przez to się czuje. Ostatecznie odsunęła
się i usiadła na własny krześle.
- Wszystko będzie dobrze. Przecież nie zostawię cię z tym
samej – powiedział Draco, a gdy zaczęła przecząco kręcić głową dodał z
ironicznym uśmiechem: – Beze mnie i tak sobie nie poradzisz. Mamy jeszcze dwa
dni. Gdzie wolisz pracować u mnie czy u ciebie? Chwilowo mieszkamy jeszcze w
Malfoy Manor z moją mamą, ale i tak jest
tam dość miejsca by nikt nam nie przeszkadzał.
- Draco naprawdę nie musisz. Pewnie Sofie… - założył ręce na
piersi piorunując ją spojrzeniem. Przez ten krótki czas nauczyła się już, że
gdy tak robił żadna dalsza dyskusja nie miała sensu. Biedny Scorpius przy takim
ojcu pewnie chodził jak w zegarku. – Dobrze. Niech będzie u ciebie.
Nie wiedziała jakie plany miał na jutro Ron, ale nie musiała
być jasnowidzem, by wiedzieć, że rozpętałby kolejną wojnę, gdyby Malfoy
przekroczył próg ich mieszkania. Co prawda minęła mu już trochę wściekłość, gdy
zauważył w jak podłym humorze jego żona wraca z pracy. Nie była pewna, czy zrozumiał
jak wiele dla niej znaczy ta szansa, czy zwyczajnie wcześniej myślał, że dla
niej wspólna praca miała być tylko pretekstem by odświeżyć starą znajomość, ale
stres i nerwy tak silnie wypruwały z niej pozytywne emocje, że nawet Ron musiał
to zauważyć. Mimo wszystko zakopana w nowe obowiązki starała się nie poświęcać
zbyt wielu myśli mężowi by nie szukać kolejnych powodów do kłótni. Ona sama nie
wybaczyła mu jeszcze jego ostatniej zdrady, gdy jak zwykle opowiedział się
przeciwko niej, dlatego nie miała zamiaru mu niczego ułatwiać. Obiecując sobie,
że nie postawi stopy w domu jego rodziców częściej niż to absolutnie konieczne,
konsekwentnie wymuszała na nim by sam zabierał Rose do Nory i z powrotem.
Planowała każdą wolną chwilę aż do poniedziałku przeznaczyć na pisanie tej
przeklętej ustawy, więc miała nadzieję, że i dziś tak będzie. Jednak, gdy
popołudniu pożegnała się z Draco i wróciła do mieszkania, wiedziała, że ten
dzień nie skończy się dobrze.
Skończyła pracę trochę później niż początkowo zamierzała, ale
to raczej zrozumiałe w tych okolicznościach. Ron powinien być w domu już od
dobrej godziny, jednak mieszkanie znów świeciło pustką. Sfrustrowana opuściła
ramiona wypuszczając z rąk swoją torbę i wzniosła oczy ku sufitowi licząc w
duchu do dziesięciu. Nie wiedziała w jaki niby sposób powinno jej to pomóc się
uspokoić. Mogłaby liczyć choćby i do stu gdyby dzięki temu nie musiała tracić
czasu na wycieczki do Nory. Miała tylko nadzieję, że uda jej się zgarnąć Rose
wystarczająco szybko, by nie musiała się znów z nikim wdawać w słowne potyczki,
bo zupełnie nie miała dziś na to ochoty. Wchodząc do kominka z garścią proszku
fiuu w dłoni zastanawiała się tylko przez chwilę, gdzie podziewał się jej mąż.
Salon Weasley’ów wyglądał tak jak zawsze. Przynajmniej przez
ostatnich parę lat. Nigdy nie było tu wystroju zgodnego z ukochanym przez nią
minimalizmem. Wręcz przeciwnie, cały salon zapchany był sofami i fotelami
najróżniejszej maści, na podłogach leżały pewnie kiedyś puchate dywany, a teraz
zwyczajnie wydeptane, naznaczone historią i cieniem dawnej świetności. Stary
ukruszony stolik stał w rogu kanapy dźwigając na swoich barkach wiekowe szachy.
Jednak tym co przede wszystkim rzucało się obecnie w oczy były wszechobecne
zabawki i dziecięce ubranka porozrzucane po całej powierzchni salonu, a zapewne
także i reszty domu. Przez chwilę, ułamek sekundy, zrobiło jej się przykro.
Przez ten krótki moment współczuła swojej teściowej, która całe dnie spędzała w
domu, a wszystkie jej dzieci uważały to za wystarczające wytłumaczenie by
podrzucać jej swoje latorośle. Jak jedna osoba ma ogarnąć taką ilość wnucząt i
to o takiej rozpiętości wiekowej? Ale po tej krótkiej chwili przypomniała sobie
te wszystkie cierpkie słowa jakimi uraczyła ją ta kobieta i całe współczucie
ulotniło się z niej niczym kamfora. Zacisnęła mocno dłonie w pięści obiecując
sobie kolejny raz jak najszybciej znaleźć jakąś opiekunkę lub zainteresować się
przedszkolem w okolicy mieszkania albo ministerstwa.
Minęła próg salonu wkraczając do jeszcze bardziej zagraconej
kuchni, ale i tu nikogo nie było. Jak to możliwe, że wiecznie pełen ludzi dom
nagle świeci pustakami? I to akurat w chwili, gdy bardzo jej się spieszy by
wrócić do własnego mieszkania.
- Rose – krzyknęła, ale jej głos odbił się echem od pustych
ścian i wrócił do niej. Już miała wyciągnąć różdżkę by poszukać żywej duszy,
gdy z ogrodu usłyszała dziecięcy śmiech.
Nie zastanawiając się dłużej wyszła na taras i zobaczyła jak
jej córeczka próbuje złapać gnoma za
nóżki, ale jej się nie udaje, więc ostatecznie łapie go za brzuszek i ze
śmiechem wyciąga na środek ogrodu. Jednak jej małe rączki ślizgają się na jego
brudnym brzuszku i udaje mu się uciec z powrotem do ciemnej norki. Zdecydowanie
musiała znaleźć córce inną opiekunkę.
- Mama – wykrzyknęła dziewczynka rzucając się biegiem w
kierunku Hermiony z uśmiechem rozświetlającym całą jej małą buzię. Zeszła z
tarasu wychodząc córce naprzeciw i porwała ją w ramiona mocno do siebie
przytulając. Zaczęła całować słodkie małe policzki i obracać się w koło własnej
osi ciesząc się wesołym śmiechem dziewczynki. Kątem oka zauważył siedzącą na
tarasie przyjaciółkę. Postawiła córkę na ziemi i szepnęła jej do ucha.
- Pobaw się jeszcze chwilkę a ja porozmawiam z ciocią Ginny,
dobrze?
Dziewczynka pokiwała główką i z szerokim uśmiechem na ustach
pobiegła szukać następnego gnoma. Hermiona odwróciła się i pokonała kilka
schodków dzielących ją od ciężarnej szwagierki. Usiadła obok niej na krześle
spojrzeniem wciąż śledząc swoje dziecko.
- Jak się czujesz?
- A jak mam się czuć? Chciałabym już mieć to za sobą –
westchnęła ciężko gładząc się jednocześnie po wielkim brzuchu. Uwielbiała być w
ciąży tak jak kochała patrzeć na nowonarodzone maleństwo. Wiedziała, że to,
które właśnie szykuje się do opuszczenia jej łona będzie prawdopodobnie ostatnie
jakie przyjdzie jej urodzić. W końcu miała więcej szczęścia niż jej rodzice i
nie musiała czekać na córkę aż do siódmego dziecka.
- Widać mała Lily nie jest jeszcze gotowa na ten świat.
- Następne uparte dziecko – westchnęła – Cóż będzie musiała
sobie radzić z dwójką braci… A co u
ciebie?
- To wszystko jest
trudniejsze niż myślałam. Nie spodziewałam się, że będę musiała się nauczyć
tylu nowych rzeczy. Bez Draco nie dała bym sobie rady.
- Ty mu tak nie ufaj.
W końcu to ślizgon. – Ginny spojrzała na nią tym spojrzeniem pełnym bólu.
Wiedziała, co się za nim kryło, jednak nie chciała rozdrapywać starych ran.
- Gin on jest inny. Mimo szczerych chęci nic bym bez niego
nie zrobiła. Dzięki niemu mogę docenić jak wielką szansę dostałam. Oboje
dostaliśmy.
- Tylko uważaj na
niego. Cieszę się, że pomaga ci w pracy, ale wiesz…
- Gin, chyba nie
sądzisz…
- Ja nic nie sądzę – westchnęła wyciągając się na fotelu. –
Po prostu ci zazdroszczę. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym pójść w końcu
do pracy, spędzać czas z dorosłymi ludźmi, nie przejmować się w kółko tylko
pieluchami i katarkami. A to nie prędko nastąpi.
- Ale będziesz mieć już fajną rodzinkę. Dzieci zaraz urosną.
Z resztą sama wiesz.
- To może też byście się postarali o jakiegoś malucha?
- Wiesz myślę, że twój brat wystarczająco zastępuje mi
kolejne dziecko. A właśnie, gdzie on jest?
- Nie wiem. Chyba poszedł z rodzicami do tych przyjaciół –
Hermiona pokiwała głową kilka razy jednak nagle uświadomiła sobie, że nie zna
żadnych przyjaciół, do których teściowie mogliby pójść zwłaszcza z jej mężem. –
Przyjaciół?
- Tak. Poznali ich kilka miesięcy temu. Od tego czasu co
chwilę się z nimi spotykają.
- Ale dlaczego Ron poszedł z nimi?
- Nie wiem. – Sięgnęła
po stojącą na stoliku szklankę z wodą i upiła z niej kilka małych łyczków –
Masz ochotę na ciasto? Upiekłam szarlotkę.
- Jasne - odpowiedziała Hermiona całkowicie świadoma
tego, że już dawno powinna wrócić do domu i zająć się pracą. Jednak tak łatwo
było przekonać siebie, że ta chwila przerwy jest potrzeba by naładować
akumulatory i ze zdwojoną energią zasiąść do pisania ustawy, że ciężko było
sobie tego odmówić.
- To mi też przynieś. Jest w kuchni – Ginny uśmiechnęła się
szeroko, patrząc na przyjaciółkę.
Hermiona roześmiała się kręcąc głową, ale wstała i weszła do
domu. Ostatecznie postanowiła dać się ponieść słodkiej chwili. To pewnie
ostatni taki błogi moment w ten ciężki weekend.
Zdążyła już wrócić do mieszkania, nakarmić
dziecko i zasiąść do pracy, gdy w końcu pojawił się Ron.
Nie mogła patrzeć jak wchodzi taki
uśmiechnięty, radosny, jakby nie złamał właśnie kolejny raz danego jej słowa.
Wiedziała, że nie było to coś bardzo ważnego, nic od czego by zależało ludzkie
życie, ale czyż to nie z tych drobnostek zbudowany jest cały nasz świat? Poza
tym znów obiecał jej coś i nawalił. To było strasznie męczące. Ta świadomość,
że nie mogła na nim polegać. Że niby tu był i jej słuchał, gdy do niego mówiła,
ba nawet potakiwał usłużnie głową, ale równie dobrze mogła w ogóle nie strzępić
sobie języka bo ani jej słowa, prośby, ani ona sama nic dla niego nie znaczyły.
Pochyliła się nad kartką papieru, na
której próbowała ułożyć chociaż kilka akapitów w miarę składnego tekstu. Jednak
przedsięwzięcie to okazało się dużo trudniejsze, gdy u jej boku zabrakło
doświadczonego kolegi. Westchnęła cicho starając się sobie przypomnieć co
chciała teraz napisać kątem oka obserwując jak Ron wchodzi do pokoju i głaszcze
po głowie bawiące się na dywanie dziecko. Gdy podszedł do niej i spróbował
pocałować uchyliła się sztyletując go spojrzeniem. Na co się jedynie skrzywił i
bez słowa usiadł na podłodze koło Rose.
Patrzyła na niego przez chwilę nie
mogąc uwierzyć, że nie ma on nawet zamiaru w żaden sposób się wytłumaczyć, po czym
wyprostowała plecy i znów spojrzała na leżącą przed nią kartkę. Zacisnęła mocno
palce na swoim czarnym piórze czekając aż chociaż część jej wściekłości minie.
Mimowolnie wróciła spojrzeniem do dwójki na podłodze.
- No co? - spytał Ron odwracając
w jej kierunku swoją czerwoną twarz. Zacisnął także gniewnie wargi co trochę ją
zdekoncentrowało.
- Słucham?
- Znów masz tę swoją
niezadowoloną minę jakbym krzywdził małe kotki albo coś. Więc już powiedz o co
ci chodzi i miejmy to z głowy.
Tyle razy obiecywali sobie, że
nie będą się kłócić w obecności Rose, a jednak życie coraz częściej udowadniało
im, że mogą sobie te wszystkie swoje zasady wsadzić między bajki. Nie wiedziała
kiedy stali się jednym z tych małżeństw, w którym małżonkowie rzucają się sobie
do gardeł na sam tylko swój widok, ale wcale jej się ta sytuacja nie podobała.
Już miała mu wykrzyczeć wszystko
to co tak skrupulatnie ułożyła sobie w głowie czekając aż się w końcu pojawi,
ale w tym momencie straciła wiarę, że kolejna awantura przyniesie coś poza
jeszcze głębiej popsutą relacją i stratą czasu.
Zmęczona potarła dłonią czoło i
odwróciła się do męża plecami.
- Miałeś odebrać Rose. Z resztą
już nie ważne. Pobawisz się z nią chwilę
i położysz spać? Mam bardzo dużo pracy - powiedziała zrezygnowana.
- Bez ciebie i tak nie zaśnie...
Westchnęła, ale już nic nie
powiedziała. Czy tak ciężko było spróbować? Nie rozumiała dlaczego to ona
decyduje o każdej najdrobniejszej rzeczy związanej z ich dzieckiem. Zupełnie jakby Rose miała tylko matkę i starszego
brata. Już męczyło ją to, że wszystkiego musiała dopilnować osobiście. Poza
zabawą, tylko w tym jednym Ron zdawał się odnajdywać i starała się
wykorzystywać te rzadkie momenty do cna.
Gdy po odłożeniu dziecka do
łóżeczka wróciła do swojej pracy z dumą stwierdziła, że udało jej się rozwinąć
większość z wymienionych na liście zagadnień. Nie była jednak ani o słowo
bliżej uporządkowania ich w zgrabne artykuły i paragrafy. I szczerze mówiąc nie
bardzo miała pojęcie jak ma się za to zabrać.
- I jak ci idzie? - spytał Ron
podchodząc do niej od tyłu i kładąc ręce na jej ramionach. - Skończyłaś już?
- Tak. Na dzisiaj chyba
wystarczy - odpowiedziała przeciągając się. - A co?
- A tak sobie pomyślałem, że
skoro oboje mamy teraz wolne i jutro nie pracujemy, to może napijemy się
jakiegoś winka i no wiesz… spędzimy razem trochę czasu… - powiedział
sugestywnie sięgając ręką pod jej bluzkę. Nie czekała na kolejny krok i od razu
wyswobodziła się z jego dotyku nie pozostawiając mu złudzeń, że ma na co
liczyć. Nie dziś, nie po tym wszystkim co zrobił i powiedział.
- Ja niestety muszę jutro
pracować. Do poniedziałku musimy napisać projekt ustawy, więc jadę jutro do
Draco.
- Co? Nigdzie nie jedziesz.
Jesteś jego szefem, niech sam to pisze.
- Nie mogę. To mój obowiązek a
ja i tak mam szczęście, że chce mi pomóc.
- Jasne. Tak cię omotał, że sama się wpychasz w jego sidła – burknął zdenerwowany
siadając na kanapie.
- Nie bądź śmieszny. Po prostu
zajmij się jutro Rose. Postaram się wrócić w miarę szybko.
- Nie ma takiej opcji. Harry
prosił bym mu w czymś pomógł a później obiecałem rodzicom, że wpadnę.
- Żartujesz sobie prawda? – Była
zbyt zmęczona by dalej ciągnąć tę bezsensowną przepychankę. Czy on postawił
sobie za cel na każdym kroku utrudniać jej życie?
- Chyba jednak będziesz musiała
zostać w domu - skwitował z takim uśmiechem, że
aż się w niej zagotowało.
Szybko wyciągnęła telefon i zanim zdążyła się zastanowić czy
to dobre rozwiązanie wysłała krótką wiadomość.
Już po chwili na jej ekranie pojawiła się odpowiedź “Już nie możemy się
doczekać”.
*
Gdy następnego ranka stała na
progu okazałej rezydencji Malfoy’ów z córką na rękach zastanawiała się skąd jej
przyszedł do głowy ten pomysł. Przecież mogła prosić o pomoc rodziców albo
chociaż Ginny zamiast ciągnąć swoje małe dziecko w to zupełnie obce i
tajemnicze miejsce. Nie zdążyła już
jednak stamtąd uciec, bo właśnie otworzyły się drzwi wejściowe. Stał w
nich nikt inny tylko przyszły właściciel całej tej posesji, który wyglądał
jakby miał ciężką noc albo właśnie wstał z łóżka.
- Cześć Piękna - powiedział
pokazując w uśmiechu szereg białych zębów a bladoniebieskie oczy analizowały każdy
szczegół wpatrzonego w niego z niepokojem dziecka. Po chwili przeniósł swoje wesołe
spojrzenie na Hermionę - Ciebie też milo widzieć.
- Cześć Draco. Jeszcze raz
przepraszam, że ją wzięłam to chyba nie był najlepszy pomysł…
- Nic się nie martw. Scorpius
bardzo chce ją poznać. Co ty na to Rose? Jestem Draco. Chodź pokażę Ci ile
Scorp ma zabawek. - Wyciągnął w jej kierunku rękę a dziewczynka wtulona do tej
chwili w mamę zrobiła coś czym zaskoczyła wszystkich, pewnie włącznie ze sobą.
Nieśmiałe z natury dziecko czy to zachęcone obietnicą nowych zabawek czy zauroczone wdziękiem nowego wujka wyciągnęło
w jego kierunku swoją małą rączkę i złapała za palec wskazujący.
Hermiona obserwowała idące pewnym krokiem dziecko z
mieszaniną dumy i niepokoju. Rose ani razu nie obejrzała się na mamę
zafascynowana pięknym, lśniącym holem i stojącymi w doniczkach małymi
drzewkami. Co chwilę wskazywała paluszkiem roślinę, obraz lub rzeźbę zarzucając
Draco typowym dziecięcym pytaniem tego wieku „A co to?”, a cierpliwy wujek z
uśmiechem na ustach odpowiadał tak jak umiał.
Minęli po prawej okazałą jadalnię i Hermionę przeszedł
dreszcz. Przystanęła na chwilę tępo wpatrzona w odnowioną podłogę, na której
nie było nawet śladu po wydarzeniach sprzed lat. Czyż to nie w tym
pomieszczeniu doznała tych potwornych tortur jakie zafundowała jej ciotka
Dracona? Otuliła się ramionami kręcąc delikatnie głową by pozbyć się sprzed
oczu wizji tamtych wydarzeń, jednak w uszach wciąż słyszała swój krzyk i śmiech
Bellatrix.
- Hermiona? – szybko przeniosła spojrzenie na Draco, który
razem z Rose stał przed drzwiami do salonu. Widziała ból i współczucie
pojawiające się w jego oczach, gdy zorientował się co ją zatrzymało. Nie
chciała psuć tego dnia, więc uśmiechnęła się blado i ruszyła w ich kierunku
raźnym krokiem zostawiając przeszłość za sobą. Przerabiali ten temat tyle razy,
a jednak przebywanie w tym miejscu nie przychodziło jej łatwo. Na szczęście
całkowita renowacja posiadłości, odświeżenie wnętrz, wykończenie ich w
nowoczesnym jasnym stylu, pozwalały choć na chwilę zapomnieć o tym jaki mrok tu
dawniej panował.
Dzielił ją od nich jeszcze tylko krok, gdy Draco otworzył w
końcu drzwi salonu a z ust jej dziecka wydobył się przeciągły pisk. Rose
rzuciła jeszcze szybkie spojrzenie mamie, by upewnić się, że wszystko jest w
porządku i puściła się pędem do środka. Na długiej białej kanapie siedziała
pani Malfoy trzymając w dłoniach książkę z bajkami a na puszystym białym
dywanie u jej stóp wśród masy zabawek leżał kilkuletni chłopczyk o czarnych włosach. Na środku pokoju stał
natomiast olbrzymi pluszowy miś przepasany czerwoną kokardą. Do to niego
podbiegła Rose ze szczęściem wymalowanym na twarzy. Hałas zwrócił uwagę
chłopca, który poderwał się z podłogi i podbiegł do misia.
- Cześć Rose. Jestem Scorp. To miś dla ciebie. – Uśmiechnął
się serdecznie do nowej koleżanki z całych sił starając się zwrócić na siebie
jej uwagę.
Dopiero teraz Hermiona miała okazję przyjrzeć się
chłopczykowi. Przynajmniej o głowę wyższy od Rose, szczupły szatyn o pięknych
szaroniebieskich oczach swojego ojca. Delikatne dziecięce rysy twarzy
przywodziły jej na myśl Draco z pierwszych lat Hogwartu. To niesamowite jak
byli do siebie podobni. Tylko te włosy…
- Mogę mamo? Mogę? – dopytywała dziewczynka ledwo
powstrzymując się przed rzuceniem misiowi w objęcia. To był największy i
najsłodszy miś jakiego widziała w całym swoim krótkim życiu.
- Naprawdę nie trzeba było – powiedziała Hermiona patrząc to
na Draco to na panią Malfoy. Nagle zrobiło jej się strasznie głupio, że sama
nie pomyślała o żadnym prezencie. Za bardzo przejmowała się, jak Rose odnajdzie
się w tym wielkim domu z obcymi ludźmi, by pomyśleć o czymkolwiek innym.
Następnym razem nie popełni tego błędu.
- To drobnostka.
- Dziękujemy – uśmiechnęła się do Narcyzy, która przycupnęła
bliżej dzieci by mieć je na oku.
- Zabieramy się do pracy?
- Czy usiądziemy gdzieś tu? – rozejrzała się po pokoju w
poszukiwaniu stołu, przy którym mogliby usiąść, jednak w pomieszczeniu
znajdowała się tylko niska szklana ława.
- Nie, chodź do gabinetu.
- Ale Rose… - odwróciła się niepewnie w stronę córki, gdy
Draco złapał ją za rękę i zaczął ciągnąć w kierunku drzwi. Rose jednak zdążyła
się już tak pochłonąć zabawą klockami ze Scorpiusem, że nawet nie spojrzała na
mamę.
- Ja się nią zajmę. Niczym się nie przejmuj. Jaskier zawoła
was na obiad.
- Mamo, poprosisz ją jeszcze o dwie kawy na górę? – Zapytał
i wyszedł nie czekając nawet na odpowiedź. Puścił rękę Hermiony i położył dłoń
na jej plecach kierując ją w kierunku schodów.
- Wiem, że nie przepadasz za tym miejscem. – powiedział
smutno, ale nie zdążyła mu nawet zaprzeczyć. Z resztą nie mogła ukryć, że miał
rację. – Musimy się postarać by lepiej ci się kojarzyło. Mam dla ciebie
niespodziankę – Uśmiechnął się puszczając jej oczko, gdy zaskoczona spojrzała
mu prosto w oczy. Na piętrze poprowadził ją korytarzem, aż do drzwi za którymi
zapewne mieścił się jego gabinet. Na studiach spędziła w tym domu kilka dni,
jednak zwykle nie wychodziła poza bibliotekę, dlatego, nie przestawała jej
zaskakiwać jego powierzchnia.
Gdy weszli do środka ujrzała pokój jaki zawsze chciała
urządzić we własnym domu. Jeśli kiedyś będzie go miała. W centralnej jego
części stało masywne duże biurko, przy przeciwległej ścianie sofa z małym
stoliczkiem, a przy ścianach poustawiane były regały pozastawiane kodeksami,
aktami i zbiorami ustaw. Draco podprowadził ją do biurka i usadził na swoim
fotelu, przystawiając obok krzesło dla siebie. Podszedł do regału za biurkiem,
wyciągnął z niego opasły tom lekko podniszczonych kartek i położył jej przed
nosem. Marszcząc brwi wyciągnęła rękę by zajrzeć do księgi, jednak niewiele z
niej początkowo rozumiała. Nieskładne urywki zdań nie od razu zaczęły składać
się w większą całość, a oddzielone zakładkami rozdziały powoli nabierały sensu.
Zajęło jej kilka dłuższych chwil by uświadomić sobie co to właściwie jest i jak
bardzo zmienia ich sytuację.
- Szablony ustaw? Dlaczego mi nie powiedziałeś? Skąd to
masz?
- Mówiłem, że ci pomogę. Myślisz, że jak inaczej napisałbym
te wszystkie ustawy we Francji? – Wpatrywała się w niego wielkimi błyszczącymi
oczami tak, że nie potrafił nie odpowiedzieć jej uśmiechem. Ciepło rozlewające
się w jego klatce piersiowej utwierdzało go w przekonaniu, że było warto znów
wywrócić cały swój świat do góry nogami, byleby chodź raz być sprawcą jej
szczęścia.
- Mam niesamowite szczęście, że zgodziłeś się ze mną
pracować.
- No raczej – powiedział ironicznie znów wywołując jej
uśmiech.
Od razu usiedli do pracy, ale ze stworzonym przez Draco
szablonem ustaw była to czysta formalność. Wystarczyło wylistowane wcześniej i
opisane zagadnienia umieścić sprytnie w odpowiednich arkuszach i ustawa pisała
się praktycznie sama. Do czasu obiadu praca była właściwie skończona, ku
zdumieniu dziewczyny i zadowoleniu chłopaka. Gdy postawili ostatnią kropkę
odłożyła pióro i wyciągnęła zdrętwiałe ręce w górę.
- To niesamowite. Bardzo ci dziękuję. Sama nie dałabym sobie
rady.
- Na pewno byś sobie poradziła.
- Nigdy. Dobrze, że twoja żona nie miała nic przeciwko
waszej wyprowadzce. Szczerze mówiąc, myślałam, że w życiu się nie zgodzi.
- Cóż, i tak często jej nie ma więc wszystko jej jedno,
gdzie w tym czasie jesteśmy. - Tak naprawdę wspomnienia z tej pamiętnej rozmowy
kiedy oznajmił jej, że dostał propozycję pracy w Londynie z Hermioną wypełniają
głównie dźwięki tłuczonego szkła i krzyki Sofie. Jednak im więcej gróźb
rzucała, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to dobra decyzja.
Zwyczajnie jedyna opcja jaka mu pozostała poza siedzeniem w domu. Ale tego
Hermiona nie musiała już wiedzieć.
- A Ron? Podejrzewam, że nie był zachwycony pomysłem, że
będziemy razem pracować?
- Oj Ron…
Przerwało im ciche pyknięcie i w pokoju pojawiła się mała
stara skrzatka ubrana w schludny fartuszek.
- Panie, obiad czeka.
- Chodź zasłużyliśmy na coś dobrego – powiedział zamykając
arkusz z gotową pracą i wstając od biurka.
- Ciekawe jak Rose. Nawet do niej nie zajrzałam…
- Moja mama uwielbia dzieci. Założę się, że świetnie się
bawili.
Gdy wrócili do salonu
dzieci bawiły się w najlepsze. Rose dopiero po chwili zauważyła swoją
mamę i przybiegła do niej domagając się wzięcia na ręce. Dziewczynka była tak szczęśliwa,
że nie przestawała opowiadać o tych wszystkich zabawach, które wymyśliła dla
nich Narcyza. Hermiona nie mogła sobie przypomnieć, by jej córka kiedykolwiek
wróciła taka podekscytowana od rodziców Rona.
W jadalni na stole czekały już na nich zastawione złocone
półmiski pełne smakowicie pachnących dań. Narcyza usiadła u szczytu długiego
stołu, a Draco z Hermioną i dziećmi po przeciwnych stronach.
- Pani Malfoy ma pani prawdziwy talent do dzieci. Bardzo
dziękuję za opiekę nad Rose – powiedziała Hermiona nakładając córce na talerz
jej ulubione potrawy. Dla siebie wybrała
coś co wyglądało na czarodziejskie trufle – niezwykle drogi i rzadki specyfik,
o którym bardzo dużo czytała i zawsze chciała spróbować. Niebieskie miękkie
kulki trufli rozsiewały wokół delikatny słodkawy zapach i dziewczyna już nie
mogła się doczekać aż zatopi w ich zęby.
- Och na co dzień zajmuję się Scorpiem, gdy Draco jest w
pracy. A Rose to cudowne dziecko. Takie radosne i inteligentne, zupełnie jak
mama. I proszę mów mi Narcyza.
- Ja muszę poszukać dla Rose przedszkola. Moi rodzice
jeszcze pracują, a teściowie… powiedzmy, że nie chcę już nadwyrężać ich
napiętego grafiku. Zajmują się tyloma wnukami…
- Możesz przyprowadzać Rose do nas. Scorpiowi nie będzie się
tak nudzić z babcią.
- Czy ja wiem? Nie to miałam na myśli, to znaczy… -
zawstydziła się dłubiąc widelcem w talerzu. Ostatecznie zdecydowanym, ale
ostrożnym ruchem nabrała na widelec truflę i wsadziła sobie do ust. Ciężko było
jej opisać jej smak, aż przymknęła powieki delektując się wszystkimi jej
walorami. W tym momencie mogłaby przysiąc, że nie próbowała jeszcze niczego
równie pysznego. Miała nadzieję, że jeszcze nie raz będzie jej dane skosztować
jej ulubionego od tej chwili dania.
- Zastanów się, ale mówię poważnie. Scoprius nie ma żadnych
kuzynów w rodzinie i właściwie nie ma się z kim bawić. To i dla niego byłaby
miła odmiana.
- Nie wiem jak miałabym się odwdzięczyć.
- Kochana, dzięki tobie odzyskałam syna. Przynajmniej tyle
mogę dla ciebie zrobić.
- Mamo – zganił ją cierpkim głosem Draco. – Daj jej już
spokój. Smakowało ci? – spytał Hermiony, kiedy wyczyściła już swój talerz i
wciskała właśnie Rose do buzi ostatni kawałek kurczaka.
- Wszystko było pyszne, ale ta trufla… Wyśmienita. Dziękuję.
- A kto ma ochotę na cukierka albo lody? – spytała Narcyza a
dzieci od razu podbiegły do niej przekrzykując się, więc wzięła je za rączki
prowadząc w stronę drzwi – Chodźcie do kuchni poszukamy czegoś dobrego.
- Masz ochotę na coś słodkiego? – spytał Draco okrążając
stół i stając obok Hermiony.
- Ja… - powiedziała i nagle zrobiło jej się dziwnie słabo.
Wywróciła oczami i całkiem straciła kontrolę nad własnym ciałem.
Draco z przerażeniem w oczach obserwował jak Hermiona traci
władzę w nogach i leci na podłogę. W ostatnim momencie zdążył wyciągnąć rękę by
ją podtrzymać. Złapał ją mocniej i podniósł na rękach do góry gorączkowo
zastanawiając się co teraz powinien zrobić. Obrócił się po jadalni planując ją
gdzieś położyć, ale nie było tu żadnej kanapy. Wybiegł na korytarz i wpadł do
pustego salonu w myślach dziękując Merlinowi, że dzieci wciąż są w kuchni i
tego nie widzą.
Położył nieprzytomną dziewczynę na kanapie i z niepokojem
obserwował jak z jej twarzy znika cały kolor a na skórze zaczynają się pojawiać
dziwne niebieskawe plamy.
- Hermiona, Hermiona! Słyszysz mnie? – Krzyczał w kółko ze
wszystkich sił próbując sobie przypomnieć co się w takich przypadkach robi.
Tyle razy przy różnych okazjach
pokazywano mu jak udzielać pierwszej pomocy, a teraz stał odrętwiały i sparaliżowany
strachem. Czuł fale gorąca obejmujące całe jego ciało, a szybko bijące serce
sprawiało wrażenie, że za chwilę nie wytrzyma szalonego tempa i wyskoczy z
jego piersi.
- Powietrza. Muszę otworzyć okno. – Podbiegł do okna
otwierając je na oścież, ale wciąż nic się nie stało. Wrócił do dziewczyny i
złapał ją za nadgarstek, jak to zwykle robią na filmach, które oglądał z Sofie,
ale nie bardzo wiedział w czym to miało pomóc. Przystawił policzek do jej ust i
nosa i poczuł delikatny powiew powietrza. Oddychała.
- Mamo!!! Mamo!!! – zawołał przywołując w duchu wszystkie
świętości by jej pomogły. Nic złego nie mogło jej się stać. Nie przy nim, nie u
niego w domu. Miał zadbać o to by miała z jego rodzinnym domem pozytywne
wspomnienia, a nie znów walczyć w nim o własne życie.
Nagle pojawiła się jego mama, na szczęście nie wzięła ze
sobą dzieci.
- Co się stało? – spytała dobiegając do Hermiony i
wyciągając różdżkę. Szybko mamrotała pod nosem kolejne zaklęcia wymachując
patykiem nad ciałem dziewczyny.
- Nie mam pojęcia. – odpowiedział dziwnie zniekształconym
głosem, który ledwo wydostał się z jego zaciśniętego przez lęk gardła. Matka
rzuciła mu szybkie stroskane spojrzenie i ruchem ręki przywołała do siebie
swoją torbę lekarską. Zastanawiała się przez chwilę po czym wyciągnęła z niej
trzy fiolki i strzykawkę. Nabrała z dwóch po małej porcji bezbarwnego płynu i
niebieskiego z trzeciej, a następnie podciągnęła jasny, kremowy sweterek
Hermiony poszukując miejsca tuż pod jej sercem. Już miała wbić w jej ciało długą
igłę, gdy Draco złapał matkę za rękę.
- Wiesz co robisz?
- Zaufaj mi.
- Ratuj ją mamo – powiedział puszczając jej rękę i
zasłaniając twarz rękami. Nie mógł na to patrzeć. Następne pięć minut ciągnęło
się dla niego niczym nieskończoność. Gdy już wydawało mu się, że oszaleje
niebieskie plamy zaczęły znikać z jej skóry a oddech się pogłębił. Jednak
dopiero po następnych kilku długich minutach otworzyła oczy przyglądając im się
z dezorientacją.
- Hermiona? Słyszysz mnie?
- Co się stało? – spytała zachrypniętym słabym głosem.
- Dostałaś silnej reakcji alergicznej. Prawdopodobnie na
trufle. Wstrzyknęłam ci eliksir antyalergiczny, ale przez następnych kilka
godzin lepiej byś nie wstawała. Musisz być pod kontrolą jakby coś jeszcze miało
się wydarzyć, ale wszystko powinno być już dobrze – uśmiechnęła się ciepło
odgarniając włosy przyklejone do czoła Hermiony.
- Zawiadomię Rona.
- Nie! – krzyknęła dziewczyna przyciągając zdziwione
spojrzenia Malfoy’ów. Co miała im powiedzieć? Że nie chce dawać mężowi
satysfakcji? Wolała lekko nagiąć prawdę.
– Ron… Rona nie ma. Mogę iść do rodziców albo… albo…
- Zostaniesz tutaj – orzekł Draco tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Co? Ja nie…
- Nie ma dyskusji. Nie wypuszczę cię dopóki nie będę pewien,
że nic ci nie jest. No chyba, że chcesz jechać do Munga?
- Dobrze zostanę. Ale skąd pani…
- Narcyza. Kiedyś byłam magomedykiem. Jeszcze przed ślubem z
Lucjuszem. Później musiałam zrezygnować. Teraz to tylko takie hobby.
- To miałam szczęście…
- Nie nazwałbym tego tak… W każdym razie postanowione.
Jaskier? – Po chwili pojawiła się skrzatka czekając na instrukcje panicza. –
Przygotuj sypialnię obok mojej i kup Hermionie i Rose świeże ubrania na jutro.
- Nie trzeba… – zaczęła, ale skrzatki już nie było. Przez
chwilę w pokoju panowała cisza. Hermiona przykryła dłonią usta ledwo
powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem, po czym zaczęła się nieopanowanie
śmiać. Draco przyglądała się jej nie wiedząc czy się dołączyć, czy raczej znów
zacząć się martwić.
- Co jest?
- W końcu udało mi się spróbować trufli i okazuje się, że
jestem na nie uczulona, czy to nie śmieszne?
- Chyba dostałaś za dużą dawkę leków – powiedział kręcąc
głową.
Resztę popołudnia spędzili w salonie bawiąc się z dziećmi i
śmiejąc. Gdy oczy Rose zdecydowanie zaczęły się kleić Draco zaprowadził ją i
Hermionę do ich pokoju. To był bardzo długi dzień pełen wrażeń i sam marzył już
o chwili, gdy będzie mógł złożyć głowę na swojej miękkiej poduszce.
Położył Scorpiusa do swojego łóżka i okrył szczelnie kołdrą.
Mieli dość pokoi by chłopiec mógł mieć jeden dla siebie, ale trzymał tam tylko
jego ubrania i zabawki. Obaj tak przyzwyczaili się do spania razem, że Draco nie
widział sensu tego zmieniać.
Już miał wybrać się do łazienki, ale poczuł nagły niepokój.
Czy to możliwe by Hermiona go potrzebowała? Może znów coś się stało? Ostrożnie
zamknął drzwi swojego pokoju i podszedł do sąsiednich by cicho w nie zastukać.
Liczył na to, że jego goście już dawno śpią i będzie mógł spokojnie wrócić do
pokoju, gdy zza drzwi dobiegł go jakiś hałas. Nie zastanawiając się dłużej
otworzył drzwi i wszedł do spowitego mrokiem wnętrza.
- Hermiona? – spytał cicho próbując dostrzec coś w ciemności
czekając aż jego wzrok przyzwyczai się bo braku światła.
- Draco? – usłyszał jej szept, ale nie od strony łóżka, ale
z dziennej części pokoju, gdzie stała mała sofa.
- Co robisz?
Nie idziesz spać?
- Chciałam włączyć telewizor. Pomożesz mi? – Telewizor? Ta
dziewczyna chyba nigdy nie przestanie go zaskakiwać. Wpadł tu przerażony, że
dzieje jej się znów jakaś krzywda, a ona nie dość, że nie pada ze zmęczenia po
tym przeklętym dniu to jeszcze ma zamiar oglądać telewizję.
Wyciągnął pilota do telewizora schowanego w szafce pod nim i
podał dziewczynie, która zdążyła już usadowić się na sofie podciągając nogi pod
siebie i okrywając kocem.
- Mogę zostać? – spytał nawet nie zastanawiając się co mówi.
Przecież dopiero był taki senny, a teraz ma zamiar siedzieć tu po ciemku i
wgapiać się w to migoczące pudło?
Hermiona uśmiechnęła się do niego i przesunęła robiąc mu
miejsce obok siebie. Usiadł przysunięty do oparcia bojąc się bardziej zbliżyć.
Przez te dwa ostatnie miesiące świetnie się dogadywali, ale utrzymywał się
między nimi ten niemal namacalny dystans. Ciężko było powiedzieć, które z nich
bało się ten dystans przełamać, prawdopodobnie oboje, zważywszy na okoliczności
w jakich ich drogi się rozeszły te kilka lat temu. Jednak dziś… dziś było
inaczej. Czuł wyraźnie, że bariery znikają, a oni są sobie coraz bliżsi.
- To Romeo i Julia. – powiedziała uśmiechając się szeroko i
odkładając pilota na stolik.
- Para kochanków
przez gwiazdy przeklętych….
- Znasz to?
- Oczywiście. Przecież to klasyka angielskiej literatury.
Jak mógłbym nie znać Shakespeara? Ale tego filmu nie widziałem. Czy to nie
działo się w XVI wieku?
- Oj to współczesna interpretacja. Powiedz lepiej jak to
możliwe, że znasz mugolską poezję.
- Skarbie już Ci mówiłem, że wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
Moja rodzina od zawsze uwielbiała poezję. A tak się składa, że mugole tworzyli
nawet całkiem niezłą. No tak. Widzę, że nie przejrzałaś jeszcze całej naszej
rodowej biblioteki. Są tam wszystkie dzieła jakie kiedykolwiek ktoś w tej
rodzinie przeczytał. Dziadek Abraxas mawiał, że jeżeli nie ma tam jakiejś
księgi to znaczy, że taka nie istnieje.
Przez chwilę czuł na sobie jej intensywne spojrzenie, ale zaraz
wróciła do oglądania filmu, bo właśnie zaczęły się słynne wspólne sceny przy
balkonie.
- Och Dicaprio, jaki on jest przystojny.
- Serio?
- Nom. Jakby tak dobrze zmrużyć oczy to nawet jesteś do
niego podobny. A raczej byłeś, kiedyś na studiach, teraz jesteś stary.
- Spadaj – założył ręce na piersi odsuwając się od niej
lekko. Wysunął szczękę do przodu by podkreślić jak bardzo go to zabolało. –
Mama chyba podała ci jednak za dużą dawkę eliksiru.
Dorzucił oschle a Hermiona tylko uśmiechnęła się i
przysunęła do niego okrywając ich oboje kocem.
Mały żal pozostał. Ale z drugiej strony przecież właśnie w
pewien pokrętny sposób powiedziała, że jest przystojny, prawda? Znał tę
historię bardzo dobrze. Wielokrotnie do niej wracał roztrząsając własne średnio
udane życie uczuciowe. Czyż i on nie był nieszczęśliwie zakochany przez
większość swojego życia? Ta para nastolatków miała chociaż chwilę szczęścia
wiedząc o wzajemnym uczuciu, a on? On zna tylko gorycz nieodwzajemnionej
miłości. Jak to było? „Wolę umrzeć od ich nienawiści niż konać długo z braku twej
miłości.” Sam by tego lepiej nie ujął. A on już kona bardzo długo, a co więcej
co chwilę dodatkowo torturuje się jej bliskością, której nie potrafi sobie
odmówić. Czy to możliwe, że zazdrościł tym tragicznym kochankom? Zdecydowanie.
Ale zazdrościł przede wszystkim odwagi i zdecydowania. On przegrał tę walkę już
tak dawno i na tylu płaszczyznach, że jakakolwiek nadzieja wydawała się
największym głupstwem. Tylko jak miał to wytłumaczyć swojemu oszalałemu sercu
teraz, gdy ta dziewczyna, która tak dawno temu skradła jego serce siedziała
właśnie trzymając jego rękę w objęciach i opierając głowę na jego ramieniu?
Nie wiedział kiedy ostatnio tak
wciągnęła go fabuła filmu. Zwłaszcza, że przecież doskonale wiedział jak się
skończy. Julia właśnie przyłożyła broń do głowy, gdy spojrzał na Hermionę i
uświadomił sobie, że dziewczyna zasnęła. Przyglądał się przez chwilę jej
spokojnej twarzy bojąc się jej dotknąć, by się nie obudziła. To wszystko mogło
się potoczyć zupełnie inaczej. Może gdzieś kiedyś w alternatywnej rzeczywistości
mieliby jakieś szanse by być razem. Ale tu i teraz są jak Romeo i Julia,
których prędzej czeka śmierć niż wspólne szczęście. Z dwóch różnych światów,
które nie mają prawa się przeciąć ani połączyć. Powinien dziękować Merlinowi,
że w ogóle miał możliwość ją poznać, zaprzyjaźnić się z nią. Na nic więcej
nigdy nie mógł liczyć. Ten ideał zawsze będzie dla niego poza zasięgiem.
Westchnął cicho nad swoim marnym losem i przesunął się, by
móc wziąć śpiącą dziewczynę na ręce. Ciesząc się każdą sekundą, gdy jej drobne
ciało dotykało jego piersi przeniósł ją ostrożnie na łoże obok jej śpiącej
córeczki. Nie mógł się dłużej powstrzymać i odgarnął jeszcze kosmyk włosów z
jej czoła delikatnie muskając jej skórę.
- Dobranoc moja Julio. Śpij dobrze.
______
Z najlepszymi życzeniami na ten świąteczno-noworoczny czas.
Rozdział długaśny bo aż 14 stronicowy. Mam nadzieję, że się spodoba i zrekompensuje długie czekanie.
Ten miesiąc był dla mnie bardzo ciężki, ale mam nadzieję, że nie zostawiło to śladu w tekście.
Dajcie znać co myślicie.
Pozdrawiam
N.
______
Z najlepszymi życzeniami na ten świąteczno-noworoczny czas.
Rozdział długaśny bo aż 14 stronicowy. Mam nadzieję, że się spodoba i zrekompensuje długie czekanie.
Ten miesiąc był dla mnie bardzo ciężki, ale mam nadzieję, że nie zostawiło to śladu w tekście.
Dajcie znać co myślicie.
Pozdrawiam
N.