Minęły pięćdziesiąt trzy dni odkąd Ryle wyszedł z mojego
mieszkania tamtego ranka. Co znaczy, że minęło pięćdziesiąt trzy dni odkąd
miałam z nim jakiś kontakt.
Ale jest w porządku, bo przez ostatnie pięćdziesiąt trzy dni
byłam zbyt zajęta przygotowywaniem się na ten moment by w ogóle o nim myśleć.
- Gotowa? – mówi Allysa.
Kiwam głową a ona przekręca znak Otwarte i obie przytulamy
się i piszczymy jak małe dzieci.
Pędzimy za ladę i czekamy na naszego pierwszego klienta. To ciche
otwarcie, którego nigdzie jeszcze nie ogłaszałam, ale chcemy się upewnić przez
wielkim otwarciem, że wszystko działa jak należy.
- Jest tu naprawdę ładnie – mówi Allysa podziwiając naszą
ciężką pracę. Rozglądam się pękając z dumy. Oczywiście, że chcę osiągnąć
sukces, ale w tym momencie nie jestem pewna czy to w ogóle ma znaczenie. Miałam
marzenie i harowałam jak wół by się spełniło. Cokolwiek się będzie od jutra
działo będzie tylko wisienką na torcie.
- Ładnie tu pachnie – mówię. – Kocham ten zapach.
Nie wiem czy będziemy dziś mieć jakiegokolwiek klienta, ale
obie zachowujemy się jakby to był najlepszy dzień w naszym życiu, więc to
raczej nie ma znaczenia. Poza tym, Marshall tu zajrzy w ciągu dnia, a moja mama
przyjedzie, gdy skończy pracę. To dwóch pewnych klientów. To już dużo.
Allysa ściska moją rękę, gdy drzwi wejściowe zaczynają się
otwierać. Nagle zaczynam panikować, że coś pójdzie nie tak.
A później panikuję, bo coś właśnie poszło źle. Okropnie źle. Moim pierwszym klientem
jest nikt inny tylko Ryle Kincaid.
Zatrzymuje się, gdy drzwi się za nim zamykają i rozgląda się
z zachwytem.
- Co? – mówi kręcąc się w koło. – Jak do…? – Patrzy na mnie
i Allysę. – To jest niesamowite. Ciężko uwierzyć, że to ten sam budynek.
Dobra, może nie mam nic przeciwko temu, że jest pierwszym
klientem.
Zajmuje mu kilka minut by dotrzeć w końcu do lady, ponieważ
musi wszystkiego dotknąć i obejrzeć. Gdy w końcu do nas dociera, Allysa wybiega
za ladę i go przytula.
- Czyż nie jest pięknie? – mówi. Macha ręką w moim kierunku.
– To wszystko jej pomysł. Wszystko. Ja tylko pomogłam przy czarnej robocie.
Ryle się śmieje.
- Ciężko mi uwierzyć, że twoje Pinterestowe umiejętności nie
brały w tym udziału.
Kiwam głową.
- Jest skromna. Dzięki jej umiejętnościom zrealizowałyśmy
przynajmniej połowę pomysłu.
Ryle się do mnie uśmiecha co równie dobrze mogło być nożem
wbitym w moje serce, bo ała.
Ciska dłoń na ladę i mówi:
- Czy jestem pierwszym oficjalnym klientem?
Allysa wręcza mu jedną z naszych ulotek.
- Właściwie to musisz rzeczywiście coś kupić by być
klientem.
Ryle rzuca okiem na ulotkę po czym kładzie ją na ladę.
Podchodzi do wystawy i łapie wazę pełną fioletowych lilii.
- Chcę te – mówi, kładąc je na ladzie.
Uśmiecham się zastanawiając się czy zdaje sobie sprawę, że
wybrał lilie. Co za ironia.
- Chcesz byśmy je gdzieś doręczyły? – pyta Allysa.
- Dowozicie?
- Nie ja i Allysa – odpowiadam. – Mamy jednego doręczyciela
w pogotowiu. Nie byłyśmy pewne czy będziemy go dziś potrzebować.
- Naprawdę kupujesz je dla dziewczyny? – Pyta Allysa. Wścibia
nos w życie uczuciowe swojego brata, co zrobiłaby każda siostra, a ja łapę się
na tym, że podchodzę bliżej by lepiej usłyszeć jego odpowiedź.
- Tak – mówi. Jego oczy spotykają moje i dodaje – Chociaż
nie myślę o niej za wiele. Prawie wcale.
Allysa łapie kartę i
przysuwa ja do niego.
- Biedna dziewczyna – mówi. – Ale z ciebie kretyn. – Stuka palcem w kartę.
– Napisz swoją wiadomość do niej z przodu, a z tyłu adres na jaki mają być
dostarczone.
Obserwuję go jak się schyla nad kartą i pisze po obu stronach.
Wiem, że nie mam do tego prawa, ale kipię z zazdrości.
- Przyprowadzisz tę dziewczynę w piątek na moje przyjęcie
urodzinowe? – pyta go Allysa.
Uważnie obserwuję jego reakcję. Jedynie kręci głową i
odpowiada bez podnoszenia wzroku:
- Nie. A ty będziesz Lily?
Nie mogę stwierdzić po tonie jego głosu czy ma nadzieję, że
tam będę czy, że mnie nie będzie. Zważywszy na stres jaki zdaję się u niego
wywoływać, domyślam się, że to drugie.
- Jeszcze nie zdecydowałam.
- Będzie – Allysa odpowiada za mnie. Patrzy na mnie
przymrużonymi oczami. – Przyjdziesz na moje przyjęcie czy ci się to podoba czy
nie. Jeśli nie przyjdziesz, odejdę.
Gdy Ryle kończy, chowa kartę do koperty przyczepionej do
kwiatów. Allysa podaje mu kwotę a on płaci gotówką. Patrzy na mnie, gdy odlicza
pieniądze.
- Lily, znasz ten zwyczaj dla nowych biznesów, by oprawić
pierwszego zarobionego dolara?
Kiwam głową. Oczywiście,
że go znam. On wie, że go znam. Chce mi tylko rzucić w twarz to, że to jego
dolar będzie tym oprawionym na mojej ścianie tak długo jak ten sklep będzie
funkcjonować. Prawie zachęcam Allysę, by mu oddała pieniądze, ale tak działa
biznes. Nie mogę mieszać do tego mojej zranionej dumy.
Gdy ma już paragon w ręce, stuka pięścią w ladę by zwrócić
moją uwagę. Schyla lekko głowę i ze szczerym uśmiechem mówi:
- Gratulacje Lily.
Odwraca się i wychodzi ze sklepu. Jak tylko drzwi się za nim
zamykają, Allysa sięga po kopertę.
- Do kogo on do cholery wysyła kwiaty? – mówi wyciągając
kartę. – Ryle nie wysyła kwiatów.
Czyta przód karty na głos.
- Spraw by to się skończyło.
Jasna cholera.
Gapi się na nią przez chwilę, powtarzając zdanie.
- Spraw by to się
skończyło? O co mu do cholery chodzi?
– pyta.
Dłużej tego nie wytrzymam. Zabieram jej kartę i ją odwracam.
Pochyla się i czyta ze mną jej tył.
- Jest takim idiotą – mówi śmiejąc się. – Napisał z tyłu
adres naszej kwiaciarni. – Zabiera kartę z moich rąk.
Ojej.
Ryle właśnie kupił mi kwiaty. Nie jakieś kwiaty. Kupił mi bukiet lilii.
Allysa podnosi swój telefon.
- Napiszę do niego i powiem, że nawalił. – Wysyła mu
wiadomość i śmieje się gapiąc się na kwiaty. – Jak neurochirurg może być takim idiotą?
Nie mogę przestać się szczerzyć. Na szczęście patrzy się na
kwiaty a nie na mnie, bo mogłaby dodać dwa do dwóch.
- Wezmę je do swojego biura dopóki nie dowiemy się dokąd
miał zamiar je wysłać. – Zgarniam wazę i szybko zabieram moje kwiaty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz